Miejsce położone gdzieś w głębi polany, tuż obok lasu, dzięki czemu nie trzeba zapuszczać się daleko po chrust. Znajduje się tutaj palenisko zrobione z piasku i otoczone kamieniami. Dookoła stoją drewniane ławki, niezbyt okazałe, ale pewnie zrobione przez studentów w chwilach zwiększonej chęci na wygłupy. Jednak w miarę stabilne. Na kamiennym murku naprzeciwko siedzisk można często zauważyć jakieś napisy zrobione przez uczniów. Gdzieś obok stoi również drewniany stolik, zapewne skradziony z jednej z sal Hogwartu. To na nim wykładane są produkty potrzebne do zorganizowania ogniskowej uczty.
Ostatnio zmieniony przez Boris Lavrov dnia Nie Maj 15 2011, 12:37, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Nie jestem pewny czy podoba mi się moja drużyna. Oczywiście fajnie, że jestem z Viks, ale reszty nie znam, albo średnio mnie obchodzą, albo są to właśnie osoby, które nie lubię, bo mi czymś podpadła jak Cortez, Alina czy Orzechujski. Na szczęście ten ostatni szybko odpada, bo jak wiadomo jest leszczem. Zaś Wiktoria właśnie postanowiła zmierzyć się w jakimś pojedynku na śmierć i życie z Finnem przez co również odpadła. Dwójka moich ziomków była w przeciwnych drużynach, ludzie których nie lubiłem ze mną, wiec zazwyczaj rzucałem Protego, a zaklęcia innych odbijały się od mojej tarczy. Na dodatek co jakiś czas Emerson jak jakiś dziki ryś rzucał się między nas śmigając zaklęciami jak szalony. Automatycznie widząc tą jatkę, którą urządzał sobie nauczyciel przesuwam się gdzieś w okolice @Loulou Moreau, którą przynajmniej naprawdę lubię z całej tej ekipy. - Ale zabawa - mówię do niej odbijając właśnie jakieś zaklęcie śmigające w nas.
Desmond był gotów na to, że uczniowie będą szukali drugiego dna w przedstawionych przez niego zasadach, a jego ofensywę przyjmą w dwojaki sposób. Nic więc dziwnego, że jak w jego kierunku zaczęły lecieć zaklęcia posłane przez osoby nieco bardziej dotknięte nieczystą zagrywką nauczyciela, ten z uśmiechem albo ich unikał, albo bronił się za pomocą Protego. Do czasu, aż skupił się na zaatakowaniu innego ucznia, przez co nie mógł obronić się przed czarem innego. W efekcie bohater oberwał czyimś Everte Statum, które wyrzuciło go w powietrze. Emerson machał w trakcie lotu rękoma i nogami, by ostatecznie upaść na plecy. Zajęczał z bólu, ale uśmiechał się. Choć takiego wyniku swoich poczynań również się spodziewał, to gdy go doświadczył na własnej skórze, był średnio zadowolony. Dość leniwie wstał z ziemi, po czym otrzepał ubranie z gałęzi, liści oraz piachu. Plecy udało mu się zaprowadzić do porządku na ile zdołał, acz nie była to fachowa robota. - Myślę, że już wystarczy! - zawołał, machając rękoma ku górze raz w stronę pozostałych zawodników jednej drużyny, a raz drugiej. Stanął na środku pomiędzy obiema grupami i jeszcze raz zbadał tych, którzy pozostali do samego końca. Potem wskazał dłonią na drużynę bez szarf. - Jak na dłoni widać, która grupa wygrała. Można jednak na upartego doszukać się pewnego niefajnego powodu, przez który tak się stało, ale o tym za chwilę. - zaśmiał się. Emerson opuścił rękę, wsunął różdżkę pod pachę i klasnął w dłonie. - Dobrze, moi mili. Mała podpowiedź, żeby łatwiej wam było zrozumieć, po co nam było to ćwiczenie. Spróbujcie sobie wyobrazić podobną sytuację, gdzie członkami waszej drużyny są bliskie wam osoby. Nie musi to też być w leśnej scenerii, tylko jakiejkolwiek innej. I nie jesteście ograniczeni do kilku zaklęć. Zasady i ograniczenia na tej lekcji były po to, żeby niejako symulować wspomnianą sytuację i nieco zmusić was do zachowań, które byłyby naturalne w realnych warunkach. Ja akurat grałem tym razem rolę czegoś niefortunnego i niespodziewanego, dlatego nie wspomniałem, że będę niejako brał udział w tej potyczce. Desmond dalej nie miał zamiaru dawać większych konkretów. Poza tym, co chciał uczniom przekazać, chciał też nieco doszlifować ich umiejętność do wyciągania własnych wniosków bazując na przedstawionych poszlakach i doznanych doświadczeń. Nie wątpił, że znajdą się tacy, którzy uznają tą lekcję za świetną zabawę i na tym zakończą wytężanie swojego mózgu. To jednak oni zrobią sobie takim podejściem krzywdę na własne życzenie. Lub też nie. Nigdy nie wiadomo, czy którekolwiek z uczniów trafi na moment w swoim życiu, gdzie będzie mógł, lub wręcz będzie zmuszony, przywołać tę lekcję. Desmond ponownie pochwycił różdżkę w dłoń i opuścił ręce. Na jego twarzy zawitał chytry uśmiech. - Skoro już się rozgrzaliśmy, pora na kolejne ćwiczenie. Bardzo podobne, ale zmienimy kilka zasad. Tym razem bycie trafionym zaklęciem nie wyklucza nas z gry. Zamiast tego, będziemy grać na punkty. Trafienie ucznia z przeciwnej drużyny to punkt dla naszej. Jedna uwaga, mowa tutaj o skutecznych trafieniach. Jeżeli cel obroni się przy pomocy Protego, punkt nie będzie naliczany. Teraz tak. Bohater wskazał różdżką w kierunku drużyny bez szarf. - Wygraliście, ale to u was dało się też zauważyć działanie wbrew zasadom. Sorrento, Lowell, Davies, co mówiłem o skupianiu się na obronie? Björkson, a o trzymaniu odległości tak między drużynami, jak i jej członkami? Teraz przez was druga drużyna może pomyśleć, że wygraliście nieuczciwie. Więc w ramach lekkiej rekompensaty zaczniecie z minusową pulą punktów, po jednym na osobę. Więc minus cztery. Na tym jednak nie koniec. Desmond opuścił rękę z różdżką i zaczął iść w stronę wspomnianej grupy. Wyminął kilku uczniów i stanął kilka kroków za nimi, a następnie odwrócił w ich stronę. - W drugiej rundzie dołączam do zwycięzców. Niestety nie jako pomoc. - podniósł rękę, chcąc zwrócić na siebie uwagę drugiej grupy - Drużyno z szarfami! Za trafienie we mnie są dwa punkty! Mam też zakaz rzucania jakichkolwiek zaklęć! Gramy do pięćdziesięciu punktów! Jeżeli tym razem wygracie, niwelujecie nagrodę drużyny bez szarf i nie będą mieli lżej na kolejnej lekcji czy...czymś tam, co udałoby mi się im zorganizować. Swoista faworyzacja przegranej drużyny mogła wydawać się nie w porządku, jednak takie właśnie było zamierzenie Desmonda i kolejna nauka, którą chciał, by została wyciągnięta z tej lekcji. To nie tak, że bardzo chciał, by tym razem wygrała druga drużyna, by nie musiał specjalnie kombinować co do nagrody dla drużyny bez szarf. Wszystko zależało od tego, jak uczniowie zareagują na tego typu warunki. Czy przegrani wykorzystają daną im szansę? Czy wygrani dadzą z siebie ponad sto procent i zawalczą o zachowanie przywilejów, które obiecał im Emerson? Zaczynamy! - oznajmił rozpoczęcie zabawy.
Rzucamy dwie kostki. Pierwsza jest taka sama dla wszystkich, druga zależna od drużyny. Drużyna z szarfami zaczyna z zerową ilością punktów. Drużyna bez szarf zaczyna z ujemną ilością, -4. Zaznaczam, że wyniki z kostek nie są jednoznacznym odzwierciedleniem tego, co dzieje się rzeczywiście (bo tak nie byłoby szans, by któraś z drużyn zdobyła pięćdziesiąt punktów). Tak więc ktoś, komu wypadnie 1-3 z pierwszej kostki, może rzeczywiście kilka razy kogoś trafić z przeciwnej drużyny, zdobywając więc tym kilka punktów. Drużyna, która zdobędzie sumarycznie więcej punktów z kostek, wygrywa, czyli rzeczywiście zdobywa te wspomniane pięćdziesiąt punktów. Osoby mające 10 i więcej punktów w OPCM mają inny rozkład pierwszej kostki. Zamiast 1,2,3/4,5/6 mają 1,2/3,4,5/6 (łatwiej im zdobyć jeden punkt). Osoby mające 20 i więcej punktów w OPCM mają też inny rozkład drugiej kostki. Członkowie drużyny z szarfami zamiast 1,2,3,4/5,6 mają 1,2,3/4,5,6 (łatwiej im trafić Desmonda). Członkowie drużyny bez szarf zamiast 1/2,3,4/5,6 mają 1,2,3,4/5,6 (nie mogą dać przeciwnej drużynie dodatkowego punktu).
pierwsza kostka dla wszystkich:
1,2,3 - Trafianie innych wychodzi Ci dość niemrawo. Może to przez niedokładne celowanie, albo zbyt skuteczną obronę celów. Może ostatecznie udało Ci się kogoś tam trafić, ale raczej nie będziesz specjalnym bohaterem drużyny. Nie zdobywasz żadnych punktów. 4, 5 - Idzie Ci całkiem nieźle. Przeciwnicy, którym udało się uniknąć trafienia, lub przed nim skutecznie zasłonić, musieli się naprawdę postarać. Inni jednak nie mieli tyle umiejętności lub szczęścia. Zdobywasz jeden punkt. 6 - Jesteś zawodnikiem, z którym przeciwna drużyna musi się liczyć. Twoje zaklęcia skutecznie dosięgają niemalże każdego, na kogo je poślesz. Osoby, które od Ciebie nie oberwały, albo dały radę zasłonić się Protego, są w mniejszości. Twoja drużyna powinna być z Ciebie dumna, jeżeli wygracie. Zdobywasz dwa punkty.
druga kostka dla szarf:
1,2,3,4 - Myślałeś, że atakowanie Desmonda będzie dobrym pomysłem, by załapać kilka dodatkowych punktów dla swoich. Jak się okazało, nauczyciel nie dawał się łatwo trafić, albo członkowie jego drużyny robili dobrą robotę, by go osłaniać. Nie zdobywasz dodatkowych punktów. 5,6 - Nie ważne jak dobrze szło Ci trafianie innych uczniów. Ważne, że Twoje zaklęcia dosięgały samego Emersona, co zapewniło Twojej drużynie pewną przewagę. Zdobywasz dwa punkty.
druga kostka dla bezszarf:
1 - Plan miałeś dobry, ale jego wykonanie okazało się katastrofą. Choć chciałeś uratować Desmonda przed czyimś zaklęciem, to sam zostałeś przez nie trafiony. Ale czy rzeczywiście zminimalizowałeś w ten sposób straty dla drużyny? Drużyna przeciwna otrzymuje jeden punkt. 2,3,4 - Okazuje się, że nie łatwo jest dzielić uwagę na atakowanie przeciwnej drużyny i dbanie o to, że bezbronny Desmond nie oberwie jakimś zaklęciem. Wychodziło Ci to dość dwojako, ale nikt nie powinien mieć wątpliwości, że wkładałeś realny wysiłek dla dobra drużyny. Nie zdobywasz dodatkowych punktów. 5,6 - Desmond miał być ułatwieniem dla przeciwników? Nie na Twojej warcie! Ktokolwiek chciał trafić nauczyciela, kiedy Ty miałeś chwilę i możliwość jego obrony, musiał obejść się smakiem. Twoje Protego stawało na drodze zaklęciom przeciwników, którzy chcieli sobie zainkasować dodatkowe punkty. Być może to właśnie dzięki Twoim staraniom drużyna osiągnie sukces? Drużyna przeciwna traci jeden punkt.
Na odpisy czekam do: 22.06.2020r Coś niejasne, coś przegapiłem, coś nie halo - PW do mojej skromnej osoby.
Ostatnio zmieniony przez Desmond Emerson dnia Nie Cze 14 2020, 21:31, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kod - opcjonalny, ale ułatwi Desmondowi obliczanie punktów:
Kod:
<zg>Drużyna z szarfami:</zg> wpisz <zg>Drużyna bez szarf:</zg> wpisz
Wiedział, że dostanie poniekąd jakąś niedogodność ze względu na obronę - ale, gdyby miał być szczery, unikał zawsze konfliktów. Lubił być tym złym, lubił rozdawać karty, lubił dolewać oliwy do ognia (o zgrozo), ale zazwyczaj, gdy wiedział, że jest skazany na straty, skupiał się na dyplomatycznym rozwiązaniu danego problemu. Niestety, w tym przypadku musiał wykorzystać resztki swoich umiejętności (żałosnych, ale jednak), by móc tym samym się wybić. Bo, o ile w pierwszym etapie odpadł dość prędko, o tyle jednak w tym drugim tak szybko poddać się nie zamierzał - tym bardziej, że, nawet jeżeli nie został trafiony, to mógł poniekąd przestać skupiać się na pełnej obronie. Wystarczy zrekompensować straty i tym samym pozwolić drużynie zyskać choć jeden, dodatkowy punkt. Ale nie ten ujemny, chyba że ma zamiar spotkać się z wielce szanowną krytyką, która przestała go obchodzić od czasu, gdy melancholia przykryła go pod swoją pierzyną i nigdy już nie zamierzała wypuścić. Trzymał różdżkę, będąc gotowym zarówno do ataku, jak i do obrony. Szczerze żałował, że nie mógł wykorzystać teleportacji, wszak czuł się z nią bardziej zgodny, co nie zmienia faktu, iż używane zmiennie Protego i Expelliarmus dawało radę. Gdyby się pokusił, użyłby Everte Statum, ale nie zamierzał ryzykować - a przynajmniej nie zamierzał ryzykować na początku. Oberwał raz tym, raz tamtym zaklęciem, ale za to zrewanżował się do tego stopnia, że nie przyniósł ani strat, ani zysków. Jeden ze scenariuszów na granicy, ale za to przyjemnych dla oka ostatecznie. Skupił się natomiast, kiedy miał wolną chwilę, na obronie celu najważniejszego - nauczyciela. Spojrzenie przenikliwe analizowało wówczas sytuację, używając Protego i ewentualnie używając tym samym zaklęcia ofensywnego, które albo trafiało, albo i nie. Popełnił znowu ten sam błąd - skupił się nadmiernie na obronie, ale gdy wyzwolił z różdżki resztki mocy, która wcześniej nie miała okazji być pod takim obciążeniem i musiał być w stu procentach pewien, iż ta nie zawiedzie, trafił jednego z przeciwników. Zapewnił ostatecznie jeden punkt ujemny dla drużyny przeciwnej, gdy błysk światła wydobył działanie Expelliarmus.
Informacja: trafiam jednego uczestnika zabawy Expelliarmusem, można wykorzystać!
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kostki:66(6) Kuferek: 31pkt Drużyna z szarfami: -1 Drużyna bez szarf: 1
Może i odpadła w poprzednim etapie, ale z pewnością nie po posłaniu w przeciwników kilku niezwykle skutecznych zaklęć. Miała jedynie nadzieję na to, że tym razem pójdzie jej o wiele lepiej. I nie zamierzała dać się tym razem trafić nawet jeśli nie miało to skutkować wykluczeniem z dalszej zabawy. Zacisnęła raz jeszcze palce na różdżce w niezwykle pewnym chwycie tak by samoistnie nie wypadła jej z ręki po czym na odpowiedni znak przystąpiła do ataku na drużynę przeciwną. Była naprawdę w swoim żywiole. Nie chciała marnować czasu na inkantacje. Dla niej szybsze było korzystanie z zaklęć w formie niewerbalnej, z którą nie miała większego problemu. Nie ograniczała się zbytnio. Jeśli już robiła przerwę w posyłaniu celnych zaklęć w kierunku kogoś z przewieszoną szarfą to wyłącznie po to, by zastosować jakieś z zaklęć defensywnych, które nie tylko mogłoby uchronić ją przed trafieniem, ale także kogoś kto znajdował się w jej najbliższym otoczeniu. Na przykład takiego Emersona, który sobie stał pośród nich jak jakiś słonecznik kwitnący w słońcu i zagrażał ich finalnej punktacji. Jednak nie na jej warcie. Mniej niż raz zdarzyło jej się zablokować czy w inny sposób zneutralizować zaklęcie rzucone w kierunku nauczyciela i zamiast tego posłać jedno ofensywne w stronę agresora. Oby tylko ich prowadzenie się utrzymało.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Pierwsza kostka:5 Druga kostka:2 Punkty w kuferku: 12 Zdobyte punkty: 1
Max jak zawsze miał tę zabawę w dupie. Znaczy, cóż, nie było to coś, na czym chciał się w życiu skupiać, do chuja było mu to potrzebne, a na dokładkę rzucanie zaklęć to wychodziło mu wiecznie tak beznadziejnie, że wolał nawet tego nie próbować. Nie mógł jednak opierdalać dupy i zachowywać się jak skończony zjeb, bo pewnie za chwilę dostałby opierdol od Emersona, a o to na pewno nie chodziło. Nie pozostawało mu zatem nic innego, jak znowu zacząć rzucać jakieś zaklęcia, oczywiście proste, bo te skomplikowane to wychodziły mu jak o kant dupy roztrzaskać, więc trzymał się wszystkiego, co podstawowe. Jakimś, kurwa, cudem, szło mu jednak naprawdę dobrze i trudno było go trafić, co było niespodzianką tak wielką, że nawet Max nie miał pojęcia, co tutaj się, kurwa, odpierdala. Na to, żeby trafił nauczyciela to nawet nie liczył, bo takim zajebistym kozakiem nie był na pewno, nic zatem dziwnego, że podobny triumf po prostu spokojnie przechodził mu koło nosa, ale miał to mimo wszystko w dupie. Gdyby napierdalali się teraz na uzdrawianie, pewnie byłby o wiele bardziej zainteresowany, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Wiedział, że już wkrótce będzie mógł się ogarnąć i zająć tylko tym, czym chciał zajmować się naprawdę, ale na razie musiał skupiać się na tym, co kazano mu robić.
Po pierwszej części lekcji byli tą przegraną drużyną. Poniekąd przez niego, bo dał się odstrzelić jak kaczka, po kilku minutach "walki", ale za chwilę miał zacząć się kolejny etap rozgrywek. Nikt nie odpada, zbieramy punkty. - podsumował w myślach - Spoko. Przynajmniej jak oberwie to będzie mógł się zrewanżować. Kiedy ponownie profesor dał znać, znowu rozbiegli się każdy w innym kierunku, aby za moment rozpoczął się maraton błysków i wrzasków. Na początku próbował ogarnąć sytuację, przyglądając się kto gdzie jest i ewentualnie przebiegając tam gdzie miał lepszy dostęp do większej ilości "ofiar" z przeciwnego teamu. Udało mu się potraktować parę osób Experiarmusem, a raz nawet z nudów rzucił Everte Statum, co ewidentnie było efektem dobrej pozycji oraz (nie oszukujmy się) całkiem niezłego cela. Nie mogło oczywiście obejść się bez chybień, jednak było ich dużo, dużo mniej niż tych celnych trafień. W pewnym momencie nawet przyuważył samego Emersona, którego także udało mu się rozbroić. Wow, szło im chyba całkiem nieźle, jak na ten moment. Oby tak pozostało.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Kostki:4 i 3 Kuferek: 9pkt Drużyna z szarfami: 4 Drużyna bez szarf: 2
Zdecydowanie nie była dobrą osobą do tego, by brać udział w tego typu lekcjach, ale o dziwo wcale nie szło jej to wszystko tak źle. Owszem może i nie była najlepszym zaklęciomiotem na tych zajęciach, ale mniej lub więcej skutecznie unikała rzucanych przez innych czarów przy pomocy Protego i kilku innych prostych zaklęć. Jeśli zaś chodziło o atakowanie... Cóż to nie była jej bajka jeśli tylko można było tak to ująć. Wolała zamiast tego bardziej skupić się na defensywie, posyłając jedynie kilka prostych Expelliarmusów i tym podobnych w kierunku przeciwników, by ich przypadkiem za mocno nie skrzywdzić w razie celnego trafienia, które dosięgnęłoby kogoś znajdującego się po drugiej stronie. Typowe dla niej zachowanie. W końcu z pewnością nie chciałaby, aby coś się komuś stało. Nawet jeśli były na to dosyć niskie szanse.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Głupi kutas. - wyszeptała z wyrzutem komentarz na temat profesora do Callahana, który w pewnym momencie po prostu pojawił się w pobliżu. Nie interesowało jej, czy Emerson miał powody do podejmowania decyzji tak mocno krzywdzących jedną z drużyn, bo i jego nie obchodziło, kto i z jakich powodów unikał rzucania zaklęć. Bojowa atmosfera zupełnie nie sprzyjała wyjaśnieniom, zatem wyładowała swoją frustrację w najprostszy możliwy sposób - kurwiąc na pedagoga za jego domniemaną niesprawiedliwość. Nie miała jednak zamiaru zmieniać swojego nastawienia, bo nadal była przekonana, że z różdżką, która odmawia posłuszeństwa narażała tak siebie, jak i innych na niepotrzebne, nieplanowane obrażenia. W całej walce wykonała jeden atak, kiedy już ktoś z przeciwników niemalże podstawił jej się plecami pod linię ognia. Zaklęcie się udało, zdobyła punkt, odrobiła swoją pierwotną stratę. Skoro była na zero, mogła mieć czyste sumienie. Choć rzucenie w Emersona zaklęcia i posłanie tego chodzącego siusiaka w kosmos wyjątkowo kusiło ją przez cały przebieg czarodziejskiej ustawki. Eh.
Kufer: 19 + 5 (różdżka) = 24 Kostki:3, 1 Klątwa:4, wszystko ok Zdobyte punkty: 1
// Jak ktoś chce może zostać frajersko trafiony przez Morgan. //
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kostki:1 i 4 Kuferek: 12pkt Drużyna z szarfami: 4 Drużyna bez szarf: 3
Pierwszy etap bezsprzecznie wygrała przeciwna drużyna. Max myślał, że to będzie już koniec zabawy, ale okazało się, że Desmond ma dla nich przygotowane coś jeszcze. Z radością ponownie dołączył więc do swojej drużyny z wysoko uniesioną różdżką.Tym razem mieli za zadanie bronić nauczyciela. Nie było to najłatwiejsze. Max robił co mógł, aby jednocześnie miotać zaklęcia w przeciwników i robić, co w jego mocy, aby Desmond nie oberwał. Nie szło mu najlepiej. Nie widział, żeby ktokolwiek nadział się na jego zaklęcie. Zbyt wiele się działo wokół, a takie rozproszenie uwagi zdecydowanie nie pomagało mu w skutecznym wykonywaniu swojego zadania. Plus był taki, że sam jeszcze nie leżał na ziemi ugodzony jakąś wrogą klątwą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
KOSTKI: 3,3 KUFEREK: 46 pkt DRUŻYNA Z SZARFAMI: 5 DRUŻYNA BEZ SZARF: 2
Ta cała walka była bardzo nierówna, aczkolwiek zacięta i praktycznie niepokonana w większości przypadków. Katherine była bardzo zaciętym i surowym graczem, aczkolwiek żałowala, że nie może rzucić czymś solidniejszym aniżeli zwykłe zaklęcia obronne. Tym razem użyłaby czegoś wyjątkowo złośliwego, by ktoś naprawdę tutaj ucierpiał. Pewnej osoby tutaj wyjątkowo nie znosiła, tak jak kiedyś pewnej Japońskiej suki zwanej Aiko Arigato, tak teraz widząc tylko blond czuprynę rzuciła zaklęciem w kierunku @Vittoria Sorrento . Miała nadzieję, że pójdzie jej na tyle słabo w tej drugiej rundzie, że praktycznie zmiecie ją z powierzchni tzw planszy. Takie były jej obecne myśli. Atakowanie innych mniej jej siedziało teraz w głowie. Jej mózg był ostro spaczony.
DRUŻYNA Z SZARFAMI: 7 DRUŻYNA BEZ SZARF: 2 kostki: 2, 6
Odpadam z zabawy wyjątkowo wcześnie, więc resztę pojedynku obserwuję znudzona spod drzewa. Co może być emocjonującego w patrzeniu jak inni nawalają się zaklęciami? Gdyby jeszcze to serio było coś niebezpiecznego, na śmierć i życie czy co takiego... Całe szczęście niedługo po tym wszyscy wracają gry i zasady się zmieniają. Nie wiem czemu nauczyciel tak bardzo ułatwia wygarną właśnie naszej drużynie - to znaczy wiem, że teraz przegraliśmy ale i tak nie jest to wystarczające wytłumaczenie... trochę nie do końca czuję cały ten pojedynek ale kiedy przychodzi czas, stają w odpowiednim miejscu, gotowa do rzucania zaklęć. Udaje mi się trafić kogoś z poprzedniej drużyny, bardziej jednak koncentruję się na wcelowaniu w nauczyciela, w końcu sam się o to prosi, więc dlaczego by mu odpuścić? Ciekawa jestem jak szybko żałuje swojego pomysłu, bo wygląda na to, że nie jestem jedyną osobą z drużyny od której obrywa zaklęciem.
Pierwsza kostka:6 Druga kostka:5 Punkty w kuferku: 41 Zdobyte punkty: 4
Victoria byłaby zapewne wściekła, gdyby okazało się, że pokonała ją jakaś miernota, zakładająca chyba, że wszystko może i wszystko potrafi. Skoro zaś z gry wyeliminował ją nie kto inny, a Finn, to uznawała, że wszystko było w jak najlepszym porządku i nawet czekała na rewanż, który, jak się okazywało, mógł nadejść już wkrótce. Uśmiechnęła się pod nosem, bo to było niewątpliwie coś, co jej w pełni odpowiadało, poruszyła różdżką, z której sypnęły się kolorowe iskry jednoznacznie wskazujące na jej nastrój, a później, gdy było to możliwe, po prostu ruszyła do ataku, który był przez nią dokładnie przemyślany, a zaklęcia wypowiadała prędko, z mocą, jakiej potrzebowała do tego, by zmieść przeciwników z powierzchni ziemi. W tym łącznie z profesorem, którego również nie zamierzała oszczędzać - gdyby ktoś teraz na nią popatrzył, to spokojnie mógłby uznać, że jest niczym jakiś szaleniec, który jedyne czego chce, to dotrzeć do zwycięstwa. Nie uciekała od tego, nie odwracała się, parła naprzód, wyszukując co lepsze czary, by wypowiadać je płynnie albo jedynie w myślach, które niemalże ją od tego wszystkie paliły. Była, co tu dużo mówić, zachwycona kierunkiem, w jakim poszła ta lekcja, a teraz miała o wiele większą szansę na to, żeby się wykazać, tym bardziej że szła jak burza i właściwie chyba nie było niczego, co mogłoby ją powstrzymać. Nie używała niesamowicie groźnych zaklęć, by ich tam nie połamać, ale pląsanie w każdą możliwą stronę, czy inne ciekawostki przyrodnicze zdarzały się w drużynie przeciwnej właśnie dzięki niej.
PIERWSZA KOSTKA: 3 DRUGA KOSTKA: 5 PUNKTY W KUFERKU: 20 ZDOBYTE PUNKTY: +1 dla nas, -1 dla przeciwników
Po zakończonej pierwszej rundzie stał i słuchał profesora ale w ogóle nie rozumiał, o czym bełkocze ten Emerson i za co właśnie została ukarana jego drużyna, która teoretycznie wygrała ale nagle musiała kontynuować z jakimiś ujemnymi punktami; nie wydawało mu się to zbyt sprawiedliwe, ale machnął na to ręką i stwierdził, że jest tu teraz po to, żeby poćwiczyć rzucanie zaklęć a nie zbyt intensywne wysilanie mózgu. Po prostu nadrobią tę różnicę napierdalaniem czarów i tyle. - No, jebać go - odparł kulturalnie na komentarz Moe, który wydał mu się bardzo stosowny, bo nauczyciel w swoim mało składnym monologu zdążył się spruć i do niej o jakieś chuj wie co; na jakieś wykłócanie się z Emersonem szkoda było energii i czasu, zwłaszcza jak się nie czaiło o co mu chodzi, ale na szpetne słówka wymieniane półgębkiem zawsze był dobry moment. Rzucanie zaklęć i unikanie ciosów rywali szło mu w tej rundzie równie dobrze co w poprzedniej, udało mu się kogoś nawet trafić, choć w ferworze machania różdżką nawet nie zwrócił uwagi, kto to był, mignęła mu tylko czyjaś szarfa i już odwracał się w inną stronę, by celować gdzie indziej. Udało mu się nawet rzucić Protego tuż przed nosem Emersona, by uchronić go przed czyimś atakiem; nie żeby tak się o niego troszczył, sam by go chętnie wystrzelił w powietrze, ale koniec końców, dwa punkty piechotą nie chodzą.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
pierwsza kość:4 druga kość: 3 punkty w kuferku: 45 (bo 5 pkt daje mi różdżka, której teraz używam). punkty dla drużyny bez szarf: +1 dla drużyny
Nie miał pojęcia czemu mieli zaczynać z ujemnymi punktami i szczerze powiedziawszy miał to gdzieś. Nie obchodziło go kto wygrywa, a kto przegrywa. Chciał po prostu rzucać zaklęcia i to robił. Miał chronić Desmonda? Prychnął pod nosem i olewał obronę nauczyciela, a zajmował się eliminacją przeciwników skoro miał takie zadanie. Nie nawiązywał już rozmowy z Boydem, który gdzieś tam przemknął do Morgan. Kręcił się wokół Victorii, krył za drzewami i rzucał raz po raz zaklęcie. W niektórych trafiał, przed innymi ledwo co umykał, ale jakoś udawało mu się wyrobić normę. Nie było łatwo pokazać się od najlepszej strony, ale też nie szło mu jakoś tragicznie. Żałował, że nie może dobrać własnych zaklęć, a nie tych nudnych inkantacji godnych jedenastolatków.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Kuferek: 19 Kostki:3 i 5 Zdobyte punkty: +1 dla drużyny bez szarf | - 1 dla drużyny z szarfami
Niby wygrali, ale i tak ostatecznie znaleźli się na stratnej pozycji, rozpoczynając kolejną rundę nie tylko z ujemnym stanem punktów, ale i dodatkową przeszkodą w postaci bezbronnego nauczyciela; trochę nie do końca przemawiał do niego powód, dla którego Emerson tak to zaaranżował. W końcu czy w realnej sytuacji, którą niby miało to ciskanie w siebie zaklęciami symulować, liczyłoby się to czy ktoś grał uczciwie, czy nie? Ważny byłby raczej efekt, a nie to jakimi metodami się do niego doszło; nikt raczej nie zastanawiałby się nad tym uczciwością zastosowanych zagrywek czy coś. Nic to, zostało jedynie zacisnąć zęby i postarać się nie oddać przeciwnikom zwycięstwa, za które zostali tak niesprawiedliwie pokarani. Na dany przez belfra sygnał ponownie dał nura między drzewa, posyłając niewerbalne expelliarmusy i everte statum, gdy tylko w zasięgu jego wzroku pojawił się ktoś z szarfą. Nie był może czarnym koniem tej zabawy, bo mimo wszystko w takich kategoriach to ćwiczenie wciąż traktował, ale szło mu nieźle – większość jego inkantacji okazywała się celna, a przeciwnicy musieli się srogo nagimnastykować, żeby ich unikać. Równie skutecznie radził sobie z chronieniem profesora, nawet jeśli nie do końca miał ochotę to robić – nie miał jednak zamiaru pozwalać, żeby drużyna przeciwna inkasowała łatwe punkty, nie ma tak dobrze; protego szło od razu w ruch, gdy tylko udawało mu się przyuważyć, że ktoś zasadza się na Emersona, bez trudu odbijając lecące weń zaklęcia.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Cóż za dziwaczna lekcja. Nawet nauczyciel w pewnym momencie zostaje wyjebany gdzieś w kosmos, ale zamiast się pogniewać zwyczajnie wstaje z miejsca i z uśmiechem dołącza do dalszej zabawy. Mam jakieś dziwne wrażenie, że on się bawi tutaj najlepiej z nas. Kiedy tylko przestaliśmy się nawalać jak dziki i najwyraźniej nasza drużyna przegrała czego nie zauważyłem szczególnie, bo niespecjalnie zwracałem uwagę na to co robimy i kto jest ze mną, szczególnie że wszystkie moje bliższe ziomki wylądowały po drugiej stronie. Gdyby było odwrotnie na pewno z większą pasją próbowałbym wybijać drużynę przeciwną. Co prawda próbowałem rzucić kilka zaklęć na Williama, ale poszło mi tak sobie, a Desmond tam hasał jak gazela więc kompletnie nie miałem jak go walnąć zaklęciem. Rzucam wszystko co przyjdzie mi do głowy i cieszę się, że większość z nich nie trafia, bo zaczynam mylić zaklęcia normalne z transmutacyjnymi, których uczę się ostatnio nieustannie.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
KOSTKI (bez szarf):2,5 KUFEREK: 16 PUNKTY: -1 pkt dla szarf
Udało jej się przejść pierwszą rudnę bez problemu, teraz czas na drugą. Tym bardziej, że widziała jak bardzo Kath miała ochotę zrobić jej krzywdę. Co za pinda. W ramach odwetu i Vitt starała się trafić ślizgonkę - niestety, nie wychodziło jej to dość dobrze. Nie oszukujmy się, ona nie była mistrzem w zaklęciach, bo rzadko je używała - to też jej szczęście się skończyło, a celnosć pozostawiała wiele do życzenia. Nie zdobyła ani jednego punktu dla swojej drużyny... ALE! Trafienie nauczyciela było dla drugiej drużyny dzięki jej szybkiemu działaniu na prawdętrudne. Protego rzucone przez dziewczynę wybraniało zaklęcie za zaklęciem, okazując się być na prawdę dobrze rzucone i trwałe. Dzięki temu udało jej się chociaż trochę pomóc swojej drużynie. Miała nadzieję, że to będzie wystarczające. Nie chciałaby, żeby przegrali przez nią.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Kuferek: 16 Pierwsza kostka:6 Druga kostka:6 Punkty Szarf: 12 Punkty Bez Szarf: 3
Rozpisane punkty:
Szarfy - Start=0 Felinus Faolán Lowell -1 -1 Violetta Strauss -1 -2 Maximilian Brewer 1 -1 Lucas Sinclair 2 + 2 3 Yuuko Kanoe 0 3 Morgan A. Davies 0 3 Maximilian Felix Solberg 0 3 Katherine Russeau 1 4 Sophie Sinclair 0 + 2 6 Victoria Brandon 2 + 2 10 Boyd Callahan -1 9 Finn Gard 0 9 William S. Fitzgerald -1 8 Fillin Ó Cealláchain 1 9 Vittoria Sorrento -1 8 Aleksander Cortez 2 + 2 12
Bez szarf - Start=-4 Felinus Faolán Lowell 0 -4 Violetta Strauss 2 -2 Maximilian Brewer 0 -2 Lucas Sinclair 0 -2 Yuuko Kanoe 1 -1 Morgan A. Davies 1 0 Maximilian Felix Solberg 0 0 Katherine Russeau 0 0 Sophie Sinclair 0 0 Victoria Brandon 0 0 Boyd Callahan 1 1 Finn Gard 1 2 William S. Fitzgerald 1 3 Fillin Ó Cealláchain 0 3 Vittoria Sorrento 0 3 Aleksander Cortez 0 3
PS Ludzie ogarniajcie punktację po swoich postach.
Wymiana ciosów skończyła się niestety wygraną grupy bez szarf. Pomimo, że przegrali tę rundę tak naprawdę był zadowolony, przynajmniej z swojej roboty jak i wkładu w atakowanie drużyny przeciwnej jak i obronę siebie i swoich kompanów z szarfami. Uśmiechnął się widząc jak nauczyciel nie pierdoli się w czyste zagrywki i pokazuje jak ten świat działa naprawdę. Praktyka do potęgi - można wręcz rzec. Poczekał aż profesor przedstawi zasady drugiej rundy, tamta bowiem miała okazać się być tylko rozgrzewką mającą na celu wytypowanie do której ze stron dołączy. I jak się okazało nie zawsze należało szarżować już na samym początku. Bo przegrani byli teraz w znacznie lepszej pozycji. Ponownie wszyscy się ustawili i wiedział już od razu kogo obrać sobie za cel. I nie to zdecydowanie nie był profesor. To byłoby zbyt proste i oczywiste. Choć dalej ubolewał nad tym, że wybór zaklęć jakimi mogli się posługiwać pozostał taki sam. Bo chętnie stosowałby takie, które na długi czas likwidowałyby przeciwnika. Ale widocznie Desmond nie chciał by to kopali leżących byleby nabić licznik punktów. Zresztą sam by chyba w takim przypadku najbardziej oberwał. A więc pozostała mu czysta rozgrywka. Nuda. Zaczęło się. Zaklęcia latały w powietrzu, uderzały w postawione tarcze, w drzewa, kamienie, w osoby po obu stronach drużyn. Wiedział, że @Katherine Russeau wybierze możliwość osobistej wendetty, aniżeli wygraną. Nie miał jej tego oczywiście za złe. Zbyt dobrze ją znał i wiedział jakie myśli miała teraz w głowie. Postanowił to wykorzystać, że dziewczyna wpadła w szał i parła na przód w stronę swojej rywalki z Gryffindoru. Szedł za nią parę kroków i odbijał zaklęcia wymierzone w jego samego, jednocześnie samemu korzystając cały czas z magii niewerbalnej uderzał w tych co się odsłaniali. Co za wszelką cenę chcieli bronić nauczyciela, na krótką chwilę samemu pozostając bezbronnym. Raz, kolejny i nauczyciel niebroniony. Everte statum poszybowało w stronę @Desmond Emerson, osobiście nie chciał mu robić większych szkód, i pewnie rzuciłby zaklęciem rozbrajającym dla zwykłego zdobycia dodatkowego punktu. Ale chciał wprowadzić w przeciwnej drużynie mały chaos. O wiele trudniej broniło się bowiem "latającego" obiektu który nagle został gdzieś wyrzucony w inne miejsce. Po tym dalej kontynuował napieranie na wszelkie inne osoby. Po drodze zobaczył co wyprawiał @Lucas Sinclair do którego posłał bardzo szeroki uśmiech i wyciągnięty kciuk w górę. Widocznie również się bardzo dobrze bawił i dobrze było mieć go w tej chwili po swojej stronie. Kawałek dalej szalało inne tornado z szarfą na ręce. @Victoria Brandon która najwidoczniej wcześniejsze trafienie podczas rozgrzewki wzięła bardzo do siebie. Nie chciał by teraz stanąć jej na drodze. Ale tym co teraz robiła z pewnością zapamięta sobie Krukonkę. Zaciekawiła go i będzie musiał ją lepiej poznać.
U niektórych uczniów zauważył spadek, a u innych wzrost entuzjazmu w sprawie kolejnego etapu. Było to jak najbardziej naturalne i niezaskakujące. Pewnie, że Desmond najbardziej by chciał, żeby wszyscy mieli tak samo wielki ubaw przez cały czas trwania lekcji, nie ważne po której stronie barykady by się kto znalazł. Nie byli tu jednak dla samej zabawy. Tym razem liczył, że pewien motyw zajęć stanie się dla wszystkich bardziej oczywisty: niesprawiedliwość w życiu i radzenie sobie z nią. Uważnie przyglądał się uczniom i uważał na lecące w jego kierunku zaklęcia. Nie był mistrzem podzielności uwagi, ale o to własnie chodziło, że pilnując punktacji, dawał przeciwnej drużynie większe szanse na trafienie. Na szczęście ta grupa, dla której stanowił swoistą kulę u nogi, nie miała zamiaru dać za wygraną, pomimo niedogodności. Desmond niejednokrotnie musiał latać za wybitą mu z dłoni różdżką, a kilka razy zdarzyło mu się samemu latać od innego z dostępnych do ofensywy zaklęć, co było mniej przyjemne w skutkach. Wielokrotnie jednak jego cztery litery były ratowane przez uczniów z drużyny bez szarf. Z uśmiechem dziękował i pochwalał swoich wybawców, a niektórym aż krótko przyklaskiwał, gdy w krytycznym momencie perfekcyjnie ratowali mu cztery litery. W czasie trwania batalii pozwalał sobie nieco podpowiadać swoim obrońcom słowami typu "ten uczeń/ta uczennica chyba szykuje się, żeby spróbować mnie ustrzelić", albo "ten uczeń/ta uczennica wydaje się obrać Cię za cel. Przygotuj się". I również tym razem okazał się wredny, tylko mniej w porównaniu do poprzedniego etapu. Emerson bowiem kilka razy pozwolił sobie zamarkować rzut jakiegoś zaklęcia, głośno je inkantując, acz ostatecznie z jego różdżki nic nie wylatywało. Dla zabawy, ewentualnie dla zapewnienia minimalnej, chwilowej przewagi swoim, chciał tym nastraszyć uczniów z przeciwnej drużyny. I raczej dwojako mu to wychodziło. Kakofonia krzyków, miotanych zaklęć i łamanych gałęzi trwała dłuższą chwilę. Desmond nie miał zamiaru się do tego przyznawać, ale mógł przysiąc, że kilkakrotnie pominął zliczenie punktów dla którejś z drużyn. Ale uczniowie, na szczęście, byli zajęci innymi rzeczami, by móc to weryfikować. W pewnym sensie było im to jednak na rękę, bo mogli poćwiczyć rzucanie zaklęć kilka chwil dłużej. Z drugiej strony Desmond sam sobie strzelił tym w kolano, bo to również oznaczało chwilę dłużej bycie celem, przez co oberwało mu się kilka razy więcej. Jak na ironię, z tych zajęć sam nauczyciel mógł wyciągnąć pewną lekcję: następnym razem zorganizować sobie kogoś innego do zbierania batów za dodatkowe punkty, ewentualnie wybranie do tej roli jednego z uczniów. Tak jednak Desmondowi nie chciało się tylko stać, że wcześniej nie przyszło mu to do głowy. I ponosił konsekwencje takiego podejścia. - Dobra, mamy już komplet! - ogłosił głośno, nieco w panice, obawiając się oberwaniem zaklęciem, jak nie kilkoma, w momencie przemowy. Gdy słowa Desmonda trafiły do uczniów, powstrzymując ich od dalszego rzucania zaklęć, ten zaczął znowu iść na środek, pomiędzy obie drużyny. Szedł początkowo nieco chwiejnym krokiem, jeszcze czując skutki zaklęć, które niedawno na siebie przyjął. Po drodze też otrzepał i poprawił odzienie. Gdy się zatrzymał, spojrzał pierw na jedną grupę, a następnie drugą. - Pięćdziesiąt punktów, jako pierwsi, zdobywają członkowie drużyny z szarfami! - oznajmił, wskazując dłonią w stronę wspomnianej grupy. Uśmiechnął się szeroko, a w jego uśmiechu, ktoś spostrzegawczy, mógłby zauważyć nutkę triumfu. - Biorąc więc pod uwagę całokształt dzisiejszych zajęć, mamy tutaj samych zwycięzców. - Wsunął na chwile różdżkę pod pachę, klaskając w stronę każdej z drużyn. Sam Desmond też był wygranym, bo nie musiał kombinować w sprawie nagrody. - Dobrze, moi drodzy. To by było na tyle. Mam nadzieję, że jedni się trochę dzisiaj pobawili, drudzy się czegoś nauczyli, a jeszcze inni i jedno, i drugie. Napomnę, że w drużynie bez szarf również grałem pewną rolę, której jednak będziecie się musieli domyślić. Jeżeli którekolwiek z was będzie chciało oceny swoich domysłów, to będę do dyspozycji. Emerson był szczerze zainteresowany, do jakich wniosków dojdą ci uczniowie, którzy postanowią poświęcić czas i zasoby swego umysłu, by spróbować poznać konkretne nauki, które mieli wyciągnąć z dzisiejszej lekcji. - Dzięki wam bardzo za dzisiaj. Zapraszam was teraz do ewakuowania się stąd i zajęcia się swoimi sprawami. - Iście teatralnym ruchem rąk wskazał wszystkim, by opuścić las i ruszyć w stronę zamku. Sam Desmond najpierw odebrał od jednej z drużyn szarfy, a następnie ruszył w stronę miejsca na ognisko, by zabrać swoją marynarkę. Kilkakrotnie zdarzyło mu się przy tym utykać, na co krótko chichotał żałośnie. Chyba jednak nie powinien dawać się tak obijać kolejnym razem.
Wszyscy mamy taktyczne z/t, chyba, że chcecie ładnie, fabularnie się stąd zabrać c:
Punkty do kuferka:
Alise L. Argent oraz Ferdinand Emerson nie otrzymują żadnych punktów za brak aktywnego udziału w lekcji. Loulou Moreau oraz Leonardo Taylor Björkson otrzymują jeden punkt do OPCM za post w jednym etapie lekcji. Reszta uczniów otrzymuje dwa punkty do OPCM za udział w obu etapach lekcji.
Dzięki bardzo za udział na mojej pierwszej lekcji, z której też trochę doświadczenia wyciągnąłem. Chciałbym jeszcze poprosić osoby, którą są chętne i zdolne, o napisanie mi na PW swoich przemyśleń, wskazówek, żali itp dotyczących sposobu prowadzenia zajęć, żebym na kolejny raz wiedział, co mogę zrobić inaczej, lepiej. Z góry dzięki.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ciągle się zastanawiał nad tym, jakich kroków powinien się podjąć, aby ostatecznie zapomnieć o kradzieży. Zahaczało to trochę o wartości moralne; sam nie wiedział, dlaczego postanowił pójść za radą dziewczyny i tym samym zabrać pierwszą lepszą książkę z półki, na której się ona znajdowała. O mało co, przy okazji, nie zostali przyłapani, w związku z czym Lowell czuł pewnego rodzaju ciarki na skórze, gdy wspominał sobie miejsce, w którym to znajdował się wraz z dziewczyną. W którym doszło do trwałych obrażeń na jej dłoni, a z którymi to nie mógł sobie z początku poradzić. Bezradność, z jaką miał do czynienia, wkurzała go - niemniej jednak, by nie marnować potencjalnego zysku wiedzy z czarnej jak smoła kompendium, zadecydował, że po prostu wybierze się pewnego dnia na błonia i postanowi poczytać znacznie więcej, bardziej szczegółowo - aby przypadkiem czegoś ciekawego nie przeoczyć. Musiał, gdyż ciekawość, mimo początkowego bólu głowy, który go chwytał nieustannie podczas początkowego zagłębiania się w lekturę - jakby naprawdę czarna magia wpływała na jego ostateczne samopoczucie. Zastanawiało go to - i to całkiem mocno, aczkolwiek żadnej odpowiedzi w tej kwestii zyskać po prostu nie mógł. A przynajmniej nie tą konkretną, na której mu zależało. Nie bez powodu wybrał miejsce, które zapewne nie było zbyt często użytkowane przez uczniów - stare palenisko, pozbawione żarzącego się ognia, nie zachęcało obecnie nikogo do znajdowania się wokół. Lato powoli zbliżało się pełnymi krokami, aczkolwiek, aby uniknąć potencjalnego niebezpieczeństwa, Felinus postanowił założyć na siebie dłuższe spodnie - szkoda by było, gdyby jakieś magiczne stworzenia zadecydowały o tym, że jego kończyny dolne są równie smaczne, co te górne. Z torby natomiast, którą dzierżył na ramieniu, wyciągnął lekturę, upewniając się wcześniej, że nikt go nie obserwuje; kiedy zyskał gwarancję, iż nikt nie przygląda mu się uważnie, począł czytać i wchłaniać wiedzę. Jego uwagę przykuł drobny, aczkolwiek całkiem nieźle napisany dział o wnikaniu w ludzki umysł. Dotykając kartki własnymi opuszkami palców, powoli śledził litery i starał się odczytać wyblakłe już pismo. Najwidoczniej dziennik miał na tyle lat już, że zwyczajnie zaczął się powoli rozpadać; brzeg, okryty wiekowym kurzem, zżółkł na tyle, iż starość przedarła się również do stron wewnątrz przedmiotu. Nie zmienia to jednak, iż był zdeterminowany do rozszyfrowania całego tekstu oraz trochę nieczytelnego pisma - oczy starannie odczytywały wstęp do legilimencji, jako sztuki wnikania w umysły oraz uzyskiwania z nich interesujących legilimentę informacji. Stara sztuka, niezwykle korzystna, kiedyś nauczana, aczkolwiek ostatecznie zabroniona, ze względu na niebezpieczeństwo, jakie ze sobą niesie. Coś, czego boi się najbardziej. Coś, co powoduje, iż jego strachem jest brak panowania nad zmysłami - możliwość wnikania w myśli oraz we wspomnienia. Na chwilę Faolán wstrzymał oddech, odstawiając książkę na bok; nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. A przede wszystkim nie wiedział, czy naprawdę chciał o tym wiedzieć, nawet jeżeli każda informacja jest na wagę złota. Przecież nie da się odpowiednio wykryć, kto potrafi posługiwać się tą umiejętnością - to go najbardziej zastanawiało. Z tekstu, który analizował wcześniej, nie wynikało, by jakoś wpływało to ostatecznie na zachowanie bądź wygląd czarodzieja; byli po prostu anonimowi, mogąc, w razie potrzeby, rzucać zaklęcie Legilimens i przeglądać poszczególne informacje. Chwilę się zastanawiał, czy chwycić po dalsze rzeczy, lecz uznał ostatecznie, że musi się tam znajdować coś na temat sztuki obrony przed legilimentą - i nie mylił się jakoś specjalnie. Przymrużywszy oczy, skupił spojrzenie na kolejnych stronach, odczytując we własnych myślach słowo, jakiego użył autor tego dziennika - oklumencja. Sztuka zamykania umysłu przed wpływem intruzów, przed odczytywaniem myśli, pozwalająca wybronić się w tymże zakresie; zaintrygowało go to. Nie bez powodu spojrzenie czekoladowych tęczówek analizowało dokładnie każdą z informacji, jaką zawierało tomiszcze; bardziej bał się stania ofiarą tego procederu, aniżeli kimś, kto będzie mógł przenikać przez ludzki umysł. Czuł nagle konieczność obrony, czując nagość, w jakiej został przedstawiony - może nie do końca miał z tym otumanieniem do czynienia, co nie zmienia faktu, iż miał pewnego rodzaju przebłysk, że kiedyś może mu się to przydać. Nie bez powodu na temacie oklumencji przystanął na dłużej, pozwalając na to, by promienie słoneczne ogrzewały mile jego skórę - zaczęło go to intrygować. Bardziej niż legilimencja, kiedy to patrzył przychylnym okiem na prywatność cudzych spraw; nie zamierzał nikogo dopuścić do siebie. Do wiedzy o rodzinie. Do wiedzy o czymkolwiek, co się dzieje w jego życiu. Musi działać. Determinacja przeszła na pierwszy plan i po znacznie dłuższej chwili spędzonej na czytaniu tomiszcza Lowell spakował wszystko, przechodząc z powrotem do Hogwartu. Jeszcze chwila i będzie go stać na kupno domu. Nie będzie musiał się z tym kryć… ani tym bardziej bawić w szukanie ustronnych miejsc.
| zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
1, 4 - chochliki podniosły skrzynię skarbów i otworzyły ją z dala od niuchaczy. Rzucają w Ciebie najróżniejszymi sztućcami, w powietrzu znalazły się też talerze i szklanki. Czyżby uznały, że to świetna pora na małżeńskie afery? Dorzuć kość: parzysta - nawet udało im się czymś w Ciebie trafić, choć grozi Ci najwyżej siniak, czy drobne rozcięcie. Nieparzysta: wygląda na to, że dawno nie ćwiczyły celności, bo nic nie przelatuje nawet blisko Ciebie. Jesteś bezpieczny. Ale kto wie co będzie, kiedy postanowią podlecieć ze swoją morderczą bronią bliżej? 2 - jeden z niuchaczy zbliżył się do Ciebie w zastraszająco szybkim tempie i ukradł Ci galeona. Odzyskasz go w momencie, kiedy uda Ci się złapać tego łobuza. Ukrył się jednak za armią chochlików, więc póki co musisz zrezygnować z pogoni. 3, 6 - chochliki postanowiły rzucić łajnobombę na ziemię i zrobiły tym samym chlew na pół polanki. Lepiej będzie w najbliższym czasie nie stąpać po twardym gruncie - głównie dlatego, że przestał być twardy, a zaczął być cuchnący. Na tym jednak zabawa się nie skończyła. Te dzikusy postanowiły obrzucać Cię powstałym łajnem, przez co czekają Cię uniki. Dorzuć kość: parzysta - przeżyłeś bez obrażeń, choć wymagało to nielichych wygibasów. Nieparzysta - jeżeli obrywanie śnieżkami nie należy do najprzyjemniejszych wydarzeń to tutaj wychodzimy poziom wyżej. Jedynym pocieszeniem jest to, że przynajmniej nie trafiły w twarz. 5 - chochlik może i oszczędził Twoją miotłę, ale zaczął wyjątkowo agresywnie ciągnąć Cię za włosy. Lepiej szybko zrób mu jakieś kuku, albo przynajmniej pogoń go z dala od siebie, zanim wpadnie na jakiś bardziej morderczy pomysł.
// Moje rozegranie powyższych i nowe kostki związane z łapaniem niuchaczy pojawią się w następnym poście. Po złapaniu łącznie 4 niuchaczy (albo najwcześniej po 6 kolejce ćwiczeń), ostatni z nich zostanie ranny i przerywamy zabawę. Akcja z syrenią spinką może nastąpić w dowolnym momencie. //
Doleciała na ustalone miejsce w momencie, kiedy chochliki urządzały sobie wspaniałą zabawę związaną z podprowadzaniem z każdego zakątka zamku najróżniejszych obiektów przeznaczonych do płatania figli. Niuchacze chytrze kitrały w swoje przepastne 'kieszonki' wszelkie błyskotki zgodnie ze swoimi nawykami, a mniejsze z magicznych kreatur rzucały do siebie łajnobombami, chwilowo unikając upuszczania ich. Miały też ze sobą jakąś tajemniczą skrzynię, której bardzo wnikliwie się przyglądały i chroniły jej przed niuchaczami, jakby bały się o zawartość. - Wkraczasz na terytorium wroga! - zawołała do zbliżającego się Ignacego, machając mu z powietrza i starając się przy tym utrzymać jakąś bezpieczną odległość od 'obozu' chochlików i ich futrzastych kumpli. Musieli zachować sporą czujność, jeżeli nie chcieli, by miotły nagle zniknęły im spod tyłków, albo chochlikowa chmara nie porwała ich wgłąb Zakazanego Lasu.
______________________
But I ain't worried 'bout it
dancing on the clouds below
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Kostka na wejście:4 oraz dorzut 3-> chochliki podniosły skrzynię skarbów i otworzyły ją z dala od niuchaczy. Rzucają w Ciebie najróżniejszymi sztućcami, w powietrzu znalazły się też talerze i szklanki. Czyżby uznały, że to świetna pora na małżeńskie afery? Dorzuć kość: parzysta - nawet udało im się czymś w Ciebie trafić, choć grozi Ci najwyżej siniak, czy drobne rozcięcie. Nieparzysta: wygląda na to, że dawno nie ćwiczyły celności, bo nic nie przelatuje nawet blisko Ciebie. Jesteś bezpieczny. Ale kto wie co będzie, kiedy postanowią podlecieć ze swoją morderczą bronią bliżej?
Sytuacja z całą pewnością nie uległa w ostatnich dniach żadnej drastycznej poprawie. Chochliki w dalszym ciągu buszowały po nawet najmniej uczęszczanych zakamarkach zamku, a niuchacze towarzyszyły im praktycznie na każdym kroku, tylko czekając na okazję, aby podwędzić uczniom cenne błyskotki. Tego dnia wcale nie było inaczej. W drodze na spotkanie z Morgan, puchon minął co najmniej dwie grupy uczniów, które próbowały odebrać magicznym kretom swoją własność. Na szczęście poruszające się pojedynczo bądź w bardzo małych grupach stworzonka nie stanowiły zbyt dużej przeszkody dla uczniów Hogwartu, więc po upewnieniu się, że dzieciaki nie próbują wysadzić niczego, ani nikogo w powietrze, Ignacy ruszył w dalszą droga. Zapach łajnobomb i odgłosy wydawane przez rozochocone chochliki nie były jedynymi sygnałami, które uwiadomiły mu, że zbliża się do celu. Po ostatnim sprzątaniu okolic bramy wejściowej z Maxem był pewien, że jeszcze przez długi czas nie zapomni woni kieszonkowych bagien. Jakimś cudem znowu się pojawiły się na terenach zielonych okalających Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. – Właśnie widzę i czujeeeeeee – zawołał do Morgan. Niestety nie miał szansy dokończyć swojej myśli, ponieważ poślizgnął się na podmokłym podłożu, a chwilę później oberwał prosto w twarz błotnym pociskiem od samotnego chochlika, który zaśmiał się, a potem odleciał w stronę drogi prowadzącej do zamku. – KURWA! – syknął, podnosząc się z ziemi. Jedyne, co go w tym momencie pocieszało to fakt, że zanim się tutaj wybrał, to najpierw przebrał się w ciuchy, których nie byłoby mu żal, a co więcej miał ze sobą sprzęt drużynowy, który wykorzystywał podczas treningów Hufflepuffu. Po wyczyszczeniu się przy pomocy odpowiedniego zaklęcia Ignacy wzbił się w powietrze i dołączył do gryfonki. – Rozumiem, że ty nie musiałaś przejść przez ten... rytuał? – spytał. Zanim zdążył usłyszeć odpowiedź na zadane pytanie, dobry kawałek od niego przeleciał coś co przypominało nóż. Ignacy zwrócił swe spojrzenie w stronę ziemi, a tam dostrzegł bandę chochlików, miotającą różnego rodzaju ozdobną zastawą na prawo i lewo. Cudownie, lepiej już być nie mogło.
Te bestie nie znały chyba ani litości, ani nie miały żadnego wyczucia żenady. Pomijając już fakt, że najwyraźniej brakowało im kilku zmysłów, bo w smrodzie łajnobomb nie dało się przecież jakkolwiek funkcjonować. A one zdążyły już obrzucać nimi pół zamku i terenów zielonych, a nadal było im daleko do uznania, że już wystarczy. Niuchacze przy tych przeklętych chochlikach wyglądały jak dzieci we mgle, które łapały za wszystko, co świecące, a te latające diabły z czasem stawiały Hogwart do góry podziemiami. - Zależy... - musiała urwać, bo kiedy słowa Ignacego na moment odwróciły jej uwagę, skończyło się na tym, że jeden z latających elementów zastawy odbił jej się od ramienia, a drugi podrapał policzek. Czy chochlikom nie spodobał się skradziony z kuchni obiad? A może niuchacze podały im do stołu zawartość ich ulubionych bomb? - Co to za ostrzał. - choć zdecydowanie nie była spanikowana, to jednak solidnie zaniepokoiła się niebezpieczeństwem, jakie zaczynała tworzyć grupka gniewnych stworzeń. Przynajmniej całość scenki nie odgrywała się w zamku, więc narażona była mniejsza liczba uczniów, ale jednak to nadal brzmiało jak festiwal lejącej się krwi i kolejnych zmartwień Skrzydła Szpitalnego. Czy rzeczywiście pokojowe metody wystarczyły na te zdziczałe bestie? - Postaram się zmienić ten kufer w coś mniej morderczego. - zawartość przecież na pierwszy rzut oka nie wydawała się poważnym zagrożeniem życia, jednak odpowiednio wykorzystana mogła służyć nie tylko do krojenia usmażonych wcześniej filetów. - Dasz sobie radę z błotem? - jeżeli chcieli łapać niuchacze, łatwiej robiłoby się to w mniej cuchnącej atmosferze, choć Davies wcale nie wykluczała prób łączenia czynności, gdyby okoliczności na tej wojnie okazały się sprzyjające. - Oby bez ofiar. - i niestety miała bardziej na myśli ich samych, bo chochlikom raczej niewiele groziło, przynajmniej dopóki nie zaczęły się okładać nawzajem.
Kości na bagno (0/2 poprawnie rzucone zaklęcia):
1, 5 - podleciałeś trochę za blisko, albo do spotkania z podłożem zmusiły Cię intensywnie rzucane w Twoim kierunku błotne pociski. Zahaczasz nogami lub witkami miotły o podłoże i tracisz równowagę, ostatecznie lądując twarzą w łajnie. Chochliki już nawet nie próbują w Ciebie rzucać, tylko tańcują radośnie dookoła miejsca katastrofy. Do wylosowania tylko raz, przy kolejnych - wykonaj przerzut. 2 - przyszło Ci się siłować o własną różdżkę z chochlikiem, który bezczelnie podleciał sobie na najbliższą odległość i chyba uznał, że mądrze będzie Ci zabrać oręż zanim zniszczysz jego plany zawładnięcia nad światem. Opisz, jak sobie z nim radzisz. Przy drugim wylosowaniu - na jednym z podnóżków miotły zawiesił Ci się niuchacz, najwyraźniej nieświadomie ułatwiając Ci zadanie. Chwytasz go do klatki i masz jedno zmartwienie mniej. 3 - łajnobomby i naczynia to zdecydowanie nie koniec Twoich zmartwień. Podczas lotu przez nieuwagę zaczepiasz się o drzewo, przez co prawie rozrywasz sobie element ubrania, a do tego na chwilę jesteś unieruchomiony. Jeden z chochlików, wykorzystując Twoją wpadkę, wciąga Ci na twarz jakąś czapkę i zaczyna okładać Cię po głowie łyżką. Co te dzikusy mają w głowach? Przy drugim wylosowaniu dostaje Ci się po oczach popiołem z ogniska. 4 - podczas rzucania zaklęcia obrywa Ci się... talerzem. Niestety w dłoń, przez co upuszczasz różdżkę i musisz po nią zanurkować. Najlepiej zanim wpadnie w gówno. Po ponownym wyrzuceniu tej kości nic Ci nie przerywa i udaje Ci się należycie rzucić czar. 6 - Chłoszczyść, bądź inne zaklęcie, które miało zrobić porządek, udaje się całkiem nieźle, choć zdecydowanie nie jest to bałagan, który dałoby się ogarnąć 'na raz'. Na szczęście ominęły Cię tym razem większe przygody, ale co będzie dalej?
Kości na kufer (0/2 poprawnie rzucone zaklęcia):
1, 5 - nie wyszło tak, jak zakładał plan. Widelcowo-łyżkowy ostrzał zmusił Cię do takich manewrów, że ostatecznie wpadasz w jakieś drzewo, dość solidnie się obijając. Twoje chwilowe uziemienie wywołuje u chochlików jakiś szał bitewny, bo leci w Ciebie chyba pół zawartości kufra z zastawą naraz. Przy drugim trafieniu kości - przerzuć. 2 - staczasz pojedynek z rozpędzonym w Twoim kierunku chochlikiem, który najwyraźniej ma zamiar wbić Ci widelec w samo serce. Lepiej zareaguj, jeżeli nie chcesz skończyć w Skrzydle Szpitalnym. 3 - zaawansowanych taktyk część dalszy. Z unikniętej kuli łajna wyskoczył chochlik cały na biało ufajdany i postanowił Cię opluć zanim został zneutralizowany. 4 - za nisko latasz, przez co jakiś niuchacz wskoczył Ci na miotłę, a następnie dorwał Ci się do kieszeni i wyszarpał z niej 10 galeonów, po czym ewakuował się. Przy drugim wylosowaniu kości jesteś już trochę mądrzejszy i łapiesz niegodziwca do klatki zanim zdoła zbiec. 6 - zaklęcie udało się, ale tylko na tyle, że kufer został transmutowany w jakąś niegroźną i lekką formę. Zawartość nadal stwarza zagrożenie. Przestanie przy drugim trafieniu tej kości.
Kości na niuchacze (0/4 złapane):
tba
______________________
But I ain't worried 'bout it
dancing on the clouds below
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Pią Paź 23 2020, 11:12, w całości zmieniany 1 raz
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Bagno:4 oraz 6 4 - podczas rzucania zaklęcia obrywa Ci się... talerzem. Niestety w dłoń, przez co upuszczasz różdżkę i musisz po nią zanurkować. Najlepiej zanim wpadnie w gówno. Po ponownym wyrzuceniu tej kości nic Ci nie przerywa i udaje Ci się należycie rzucić czar. 6 - Chłoszczyść, bądź inne zaklęcie, które miało zrobić porządek, udaje się całkiem nieźle, choć zdecydowanie nie jest to bałagan, który dałoby się ogarnąć 'na raz'. Na szczęście ominęły Cię tym razem większe przygody, ale co będzie dalej?
– One nigdy nie dadzą nam spokoju – parsknął chłopak, uchylając się w miarę zręcznie przed jednym z pocisków. Pokręcił głową, szukając na szybko wzrokiem miejsca, z którego chochliki prowadziły ostrzał. Może siedzenie w zamku i patrolowanie korytarzy nie było jednak wcale taką złą opcją? Przynajmniej dzięki temu nie musiał się przejmować tym, że stworzenia przesiadujące na terenach zielonych wzięły sobie za punkt honoru dobicie każdego ucznia, który stanie im na drodze. Zamiast tego mógłby w mniejszym lub większym spokoju chwytać kolejne niuchacze i neutralizować całe chmary niebieskich diabełków, które najwyraźniej na tyle zadomowiły się w zamczysku, że ich naturalne instynkty zostały nieco stępione. Przynajmniej takie miał wrażenie po tych kilku minutach spędzonych na błoniach. Pokiwał głową na propozycję Morgan i pokazał jej kciuka w górę. Doprowadzenie kieszonkowych bagien do porządku nie powinno chyba być zbyt dużym problemem, prawda? Ignacy po zlokalizowaniu pierwszego pakunku od razu poleciał w jego stronę, starając się za wszelką cenę, unikając kolejnych ataków. Już przygotowywał się do rzucenia odpowiedniego czaru, gdy nagle z bliżej nieokreślonego kierunku nadleciał talerz. Tego się po prostu nie dało przewidzieć. Zapewne nawet obecna nauczycielka wróżbiarstwa uznałaby to za dosyć nieprawdopodobne. Tym bardziej zadziwiające było to, że chochlik, który miotał zastawą, musiał być na tyle inteligentny, aby wiedzieć, że wytrącenie mu różdżki z ręki, ułatwi im dokonywanie jeszcze większego chaosu. Puchon nie zamierzał się jednak od razu poddawać i zanurkował gwałtownie, wyciągając dłoń przed siebie. Wprawdzie szukający był z niego żaden, ale na tyle mocno zależało mu na tym, aby odzyskać swoją własność, że udało mu się ją pochwycić, zanim ta wylądowała w szambie. Prawdziwy łut szczęścia, nie ma co. Na szczęście kolejna próba okazała się dużo bardziej fortunna, a zaklęcie Chłoszczyść jako tako załatwiło sprawę. Wprawdzie zapach wciąż nie zachęcał do tego, aby organizować w tej okolicy popołudniowy piknik, jednak przynajmniej dało się w miarę swobodnie oddychać. Co więcej, podczas lotu przy samej ziemi, Ignacemu udało się złapać małego niuchacza, który najwidoczniej odłączył się od grupy. Chłopak nie zatrzymując się, chwycił go i wepchnął do kieszeni. – Jak ci idzie? – zawołał do gryfonki, rozglądając się za nią. Czy jej również bogowie niezbyt sprzyjali tego dnia? A może wręcz przeciwnie, jej działania okazały się na tyle efektywne, że chochliki rozpierzchły się na cztery strony świata i zawarły niepisaną umowę, wedle której miały się już nie pałętać w tych okolicach?
Stan rzeczy: Czyszczenie bagna: 1/3 Kufer z zastawą: 1/2 Niuchacze: 1/4
- Czy one są w stanie jakoś magicznie klonować się na wolności? - być może zdradziła się z zatrważającym brakiem wiedzy, jak na siódmoklasistkę, która pracę dyplomową miała zamiar pisać między innymi właśnie z Opieki, a przynajmniej zahaczyć o nią w tematyce, ale nie pojmowała tego, skąd tak niezliczone armie tych latających brzydali znalazły się na terenie zamku i terroryzowały każdego jego mieszkańca. Kiedy Ignacy walczył o odzyskanie różdżki, Davies obleciała obóz założony wokół sztućcowego kufra z zamiarem wytrącenia broni z rąk psychopatycznych chochlików. Jeden z nich wypadł jej w drodze przed sam nos, przez co zmusił ją do karkołomnego uniku, po którym prawie spadła z miotły. Skoro jednak miało być odpowiedzialnie i z wrażliwością, wolała nie narażać gniewnych podfruwaczy na czołowe zderzenia i szwank z nimi związany. Wciągnęła się z powrotem na miotłę, a potem wycelowała różdżką w kufer i niewerbalnie potraktowała go Morfio, zmieniając go w kartonowe pudło, które jednak nadal było wypełnione kuchennymi przyborami. Cóż, przynajmniej gdyby nagle zrzuciły całość na kogoś to może chociaż nie zginąłby na miejscu. - Coś za dobrze Ci idzie! - zaśmiała się na widok udanego zaklęcia oczyszczającego część otoczenia, a potem złapanego jeszcze niuchacza. Nie potrafiła ukryć jednak przy tym ulgi - być może pomysł praktykowania miotlarstwa podczas walki z chochlikami brzmiał w założeniu całkiem nieźle, ale już na żywo nie był taki przyjemny. I liczyła, że w miarę szybko uda im się rozgonić towarzystwo, albo przynajmniej dostatecznie je spacyfikować.
2 - przyszło Ci się siłować o własną różdżkę z chochlikiem, który bezczelnie podleciał sobie na najbliższą odległość i chyba uznał, że mądrze będzie Ci zabrać oręż zanim zniszczysz jego plany zawładnięcia nad światem. Opisz, jak sobie z nim radzisz. Przy drugim wylosowaniu - na jednym z podnóżków miotły zawiesił Ci się niuchacz, najwyraźniej nieświadomie ułatwiając Ci zadanie. Chwytasz go do klatki i masz jedno zmartwienie mniej.
Ignacy zamrugał zdziwiony, słysząc słowa, które padły z ust Morgan. Posłał jej pytające spojrzenie, a po chwili zmarszczył brwi, ponieważ również nie znał odpowiedzi na to pytanie. W sumie, gdyby uznać chochliki za czarodziejski odpowiednik szczurów tak często nawiedzających mugolskie domostwa, to może faktycznie w pewien sposób mogły się klonować. Rozmnażanie się, może nie stało na równi z procesem klonowania, jednak koniec końców wynik był podobny. Skrzywił się. Wizja wielkiego gniazda tych niebieskich stworzonek zdecydowanie zbyt szybko nie opuści jego umysłu. Eh, a pomyśleć, że według co poniektórych jednostek ludzie zainteresowani sportem byli mało inteligentni. A tu proszę, jakimi skomplikowanymi sprawami zawracali sobie głowy. – Jeśli byłby w stanie tak robić, to zdecydowanie byśmy już o tym wiedzieli – odkrzyknął, podwyższając pułap lotu, aby przyjrzeć się czemuś, co zwróciło jego uwagę. Westchnął cicho. Ten rok szkolny zapowiadał się po prostu nieziemsko. W ciągu zaledwie kilku tygodniu uczniowie zdążyli się dowiedzieć więcej o anatomii, właściwościach i zwyczajach chochlików kornwalijskich, niż o całej masie innych magicznych stworzeń przez kilka lat edukacji. W sumie nie było w tym nic dziwnego. Trzeba było poznać swojego wroga, skoro zwykł walczyć z taką zaciętością. W pewnym momencie, podczas jednej z prób zlokalizowania odpowiedniego miejsca na rzucenie kolejnego zaklęcia czyszczącego, jedna z niebieskich pokrak zdecydowała się zrujnować dobrą passę puchona i zaczęła siłować się z nim o jego własną różdżkę. To już był szczyt wszystkiego! – Spierdalaj! – warknął, chwytając drugą dłonią korpus chochlika i wyrzucając go w powietrze, praktycznie odrywając go od swojej różdżki. Zdziczały kompletnie, pomyślał, starając się latać w taki sposób, aby nie zwrócić na siebie większej uwagi. Szkoda, że było to już mało możliwe. Po tym, jak naruszyli to całe bagno, wszystkie grupy niuchaczy i chochlików w okolicy szkolnych błoni wiedziały o ich przybyciu.