Miejsce położone gdzieś w głębi polany, tuż obok lasu, dzięki czemu nie trzeba zapuszczać się daleko po chrust. Znajduje się tutaj palenisko zrobione z piasku i otoczone kamieniami. Dookoła stoją drewniane ławki, niezbyt okazałe, ale pewnie zrobione przez studentów w chwilach zwiększonej chęci na wygłupy. Jednak w miarę stabilne. Na kamiennym murku naprzeciwko siedzisk można często zauważyć jakieś napisy zrobione przez uczniów. Gdzieś obok stoi również drewniany stolik, zapewne skradziony z jednej z sal Hogwartu. To na nim wykładane są produkty potrzebne do zorganizowania ogniskowej uczty.
Ostatnio zmieniony przez Boris Lavrov dnia 15/5/2011, 12:37, w całości zmieniany 1 raz
Dlaczego Boris tu przyszedł? No na pewno nie zebrało mu się na nagłe robienie ogniska. Nie tachał ze sobą siat z kilogramem kiełbas, chleba, czy czegoś tam jeszcze. Po prostu lubił tutaj przychodzić. Szczególnie wczesnym popołudniem, bo wtedy nie było tu żywej duszy. No, może czasem, jakiś student przebiegł gdzieś w oddali, próbując dostać się na zajęcia. Bo wcześniej zapewne siedział na polanie z alkoholem w ręku. Ach to studenckie życie! Tymczasem on, nie miał zamiaru alkoholizować się w miłej atmosferze, pośród słoneczka i natury, po prostu potrzebował świeżego powietrza. Z początku miał się gdzieś zatrzymać tuż przy zamku, ale ostatecznie postanowił przysiąść na jednej z tutejszych ławek. Wyciągnął pomięty papier z tyłu spodni i zaczął błądzić po nim oczami. Gałki poruszały się szybko, jakby Boris tylko pobieżnie czytał tekst. W końcu westchnął i zrezygnowany uznał, że jego wypociny do niczego się nie nadają. Ułożył więc kartkę w miejscu na ognisko i podpalił ją zapalniczką. A gdy już wypaliła się niemal do cna, ręką sięgnął po piasek, by ugasić pozostałości. Dla lepszego efektu przydeptał nogą. Potem wrócił na swoje miejsce, by ostatecznie stwierdzić, że skoro już tu jest, to sobie porzeźbi. Chwycił więc jakąś małą kłodę leżącą nieopodal, wyciągnął scyzoryk z kieszeni z najwyższym skupieniem zabrał się za dłubanie w drewnie.
Z nie wiadomo jakich przyczyn Rene ze swojej kanciapy zwanej inaczej gabinetem postanowił się przejść w jakieś miejsce. Był nowy więc musiał obczaić teren. Szedł przez leśną polanę, której uroku nie brakowało aż doszedł do ogniska. Nie miał takiego celu, no ale lepsze to niż nic. Kiedy tak sobie chodził i chodził nagle z oddali zauważył pewną osobę. Mężczyzna przystanął na chwilę by sprawdzić czy aby to była osoba( bo może to jest kosmita, czy joker z batmana). Ale to tylko zwykła wyobraźnia Renia. Wiecie, jak on nałogowo czyta komiksy to za czasem wyobraźnia mu szwankuje. Podszedł trochę bliżej i zauważył sylwetkę pewnego chłopka. Pewnie był studentem. Na pewno! Przecież co by robiły by tu dzieciaczki z Hoga na terenie studenckim. Rene przyspieszył kroku po czym stanął przy jednej z ławeczek i zaczął przyglądać się studentowi. Hmmm...coś rzeźbił. Fajnie! Renio nie chciał chłopakowi przeszkadzać, więc podszedł do ławki troszeczkę dalej i usiadł na swoich czterech literach. Przy okazji Larssonek wyjął z kieszeni swojego swetra papierosy i zaczął palić. By nie kopcić na nieznajomego, Renio dym papierosowy wypuszczał gdzieś w bok lub do góry. Przez chwilę popatrzył na nieznajomego studenta, a następnie wrócił do swojego zajęcia, w sensie palenia papieroska.
Niestety, Boris nie był żadnym kosmitą czy Jokerem, a przynajmniej nie oficjalnie, ku jego osobistej rozpaczy, ale cóż zrobić. Matka natura bywa wredna i przewrotna, więc nie powinno to nikogo dziwić. I jego właśnie niespecjalnie dziwiło. Tymczasem Rosjanin pracował w skupieniu i kompletnie nie zauważył nauczyciela. Zresztą, tak bądźmy ze sobą szczerzy, co go to obchodziło? Jednak, żeby nie było tak fajnie, poczuł nagle swąd dymu tytoniowego. To jednak nie mogło pochodzić od niego, z jakże prostego względu - nie palił aktualnie. Dlatego rozejrzał się dookoła, w panice, że może ktoś go niecnie obserwuje. Zapewne ktoś z mafii i zaraz założą mu betonowe buty. No tak, tak, oczywiście panie Lavrov. Zauważywszy chłopaka, który w zasadzie z powodzeniem równie dobrze mógł być studentem, ściągnął brwi i przyglądał mu się chwilę w milczeniu. Ostatecznie jednak postanowił wrócić do uprzednio przerwanej czynności. W ogóle co to za zwyczaje, by pojawiać się tam, gdzie on?! Co z tego, że miejsce nie było zarezerwowane, zaklepane, podpisane (chociaż nie, swego czasu również i Boris podpisał się na zacnej ścianie lamentów studenckich) i tak dalej? Tak się po prostu nie godzi! Jednak nie powiedział ani słowa na ten temat. Czy zatem w ogóle nie zamierzał się odezwać? Oj, bardzo wątpliwe. Spokojnie, zaraz wpadnie mu do głowy coś głupiego. O, już. - Wiesz, że pingwiny chodzą slalomem przez siłę Coriolisa? Zawsze myślałem, że to przez ostre biby i dobrze schłodzoną wódkę - rzucił, jakże elokwentnie, nie odrywając oczu od drewna i nie przestając w nim dłubać. To naprawdę wbrew pozorom ciekawe zajęcie. Szkoda tylko, że Boris jest ewidentnym antytalenciem w tej materii, ale nie można mieć wszystkiego, więc wybaczmy mu to.
No cóż, Rene zawsze mylono ze studentem, ale nie było to jakieś duże wykroczenie. Wręcz przeciwnie. Uwielbiał jak go się myli ze studentem. Do odejmuje mu z dwa lata. Czasem Larsson ma pewne wyrzuty sumienia co do jego wieku, no ale cóż. Trudno. Człowiek z dnia na dzień się starzeje. Rene raz zerkał na nieznajomego a raz na papierosa, którego już kończył palić. Nagle coś z ust chłopaka usłyszał. Rene popatrzył się na studenta zrobił swoje wielkie oczy. Ta mimika twarzy od razu mówiła, że Larsson nie miał o tym zielonego pojęcia, a to błąd. Wiedział co to jest, ale teraz nie chciał myśleć o naukowych rzeczach, ale tylko o teraźniejszości. No coś trzeba zrobić, bo jak na razie oboje siedzą jak te dwa kołki. -Jestem Rene Larsson. dla przyjaciół Rene, a oficjalnie to pan Larsson - przedstawił się po czym wysłał do chłopakowi uśmiech, by nie stwarzać jakiegoś tam dziwnego klimatu. Szczerze mówiąc to przestawienie było coś stylu ,,pożalsięboże" więc Renio znów wyjął papierosa i zaczął go palić.
No właśnie, ach, któż by nie chciał, aby go odmładzano? Chociaż Rene i tak wygląda młodo, więc w sumie żadna strata. Ja tam osobiście zawsze zostanę młoda! Dlatego chyba nigdy nie zrozumiem osób, którzy oburzają się na to, że ktoś im zaniżył wiek. Co jest fajnego w byciu dorosłym lub starym? No ale mniejsza o to może. A Boris z kolei nie potrafił sobie odmówić, by jednak zerknąć na mężczyznę i zobaczyć ten jego jakże uroczy wyraz twarzy. Uśmiechnął się zatem tryumfalnie i wtedy ponownie zabrał się do rzeźbienia. Ostre ostrze scyzoryka bezlitośnie przecinało skórę drewna, by jej płaty bezwładnie opadały na spodnie Rosjanina i na ziemię. Nagle nóż natrafił na grubszą przeszkodę, więc Boris nieznacznie wytknął język i napiął mięśnie, by z większą siłą pozbyć owego intruza. Uf, udało się, więc wrócił do normalnej pozycji i mimiki. Słysząc słowa Rene jakoś niespecjalnie się zdziwił, a już na pewno nie speszył. - A więc panie Larsson - no cóż, przyjaciółmi nie byli, jakby nie patrzeć - mówi pan, że jest pan nauczycielem? A czego? - spytał, obdarzając go przelotnym spojrzeniem. W międzyczasie połowa kłody została już obciosana. - To znaczy, mam nadzieję, że nie przeszkadzam panu w nauczycielskiej przerwie swoją paplaniną? - dodał jeszcze, przerywając na chwilę czynności i oglądając drewno dookoła, sprawdzając coś gdzieniegdzie palcami. Nie chciał być niemiły, czy coś, ale już taki ma sposób bycia, co zrobić. A czy było pożalsięboże to nie wiem, ale faktycznie, wyskoczył z tym jak Filip z konopi. Aha, gburze, nie przedstawiłeś się. - W każdym razie ja jestem Boris Lavrov, dla przyjaciół Boris, oficjalnie Boris - rzucił na koniec, po czym cień uśmiechu przeszedł po jego twarzy, lecz równie szybko co pojawił się, to zniknął.
Hmmm...ciekawe co ten nieznajomy student rzeźbi. Czyżby to będzie jakaś figurka, a może coś w stylu góralskiej ciupagi? w każdym razie mniejsza o większość. Renio przyglądał się czynności studenta jednocześnie paląc papierosa. Niech no szlag! Skończył mu się. Ale zaraz, zaraz. Miał przy sobie jeszcze z dwa. Uff! Ależ on jest uzależniony od nikotyny. Ech! Będzie musiał znów odwiedzić Londyn i wskoczyć do pierwszego mugolskiego kiosku po plasterki antynikotynowe. O, nieznajomy zadał pytanie! Ekstra, nie będą tak siedzieć jak te turki na tureckim kazaniu. Ale skąd on wiedział, że jest nauczycielem. Czyżby on na serio wyglądał tak staro? Dobra już nie gadam o tej starości. -Tak! Jestem nauczycielem. Zielarstwa. Uczę tych dzieciaczków z Hogwartu. Studentów nie. A szkoda. Ech! Ale oni lubią na tych lekcjach wrzeszczeć - wytłumaczył Rene po czym sięgnął po następnego papierosa i zaczął palić. -Miło mi Ciebie poznać Boris - odpowiedział i uśmiechnął się do Borisa, by nie stwarzać dziwnej atmosfery. -No co ty! Nie przeszkadzasz! - i znów rzekł pokazują charakterystyczny gest ręką, że w ogóle w tym czasie nie zależy mu na obowiązkach. -Niech no szlag! Próbuje rzucić to cholerne palenie, ale nic - popatrzył na papierosa i znów zaciągnął.
To miała być jakaś figurka, która oczywiście mu nie wyjdzie. Jaka szkoda. Ale tego nasz bohater jeszcze nie wie, więc pozwólmy mu się łudzić, że wszystko będzie fajne! Nie miał specjalnego pojęcia, co to ciupaga, bo aż tak zaznajomiony w mugolstwie nie był, nie mniej jednak laski jako takiej też nie próbował wyrzeźbić. Ale to dobry pomysł, może kiedyś coś takiego przyjdzie mu do głowy! Uzależnienie od nikotyny, skąd my to znamy...! To znaczy, ja nie, ale Boris to i owszem. Chociaż nie, on palił tylko jak mu się naprawdę chciało. Czyli niespecjalnie często. Nawet teraz nie miał na to ochoty, chociaż jego towarzysz kopcił jak komin rafineryjny. No cóż. Skąd wiedział? Nie spodziewał się po prostu tutaj kogoś innego, kto oficjalnie byłby "panem Larssonem". Poza tym to bystry człek, tylko tego po nim nie widać, huehue. - Zielarstwo... fajnie, ja jestem na wydziale magii naturalnej - zaczął, o dziwo w przyjaznym tonie Boris. I wciąż dłubał tym swoim scyzorykiem w drewnie. - Ale to nic dziwnego. Ja też lubię wrzeszczeć na zajęciach. Wręcz robię to pasjami. Szczególnie, kiedy przyjaciel podpala mi szatę, albo kiedy znajoma rzuca we mnie fasolkami Bertiego Botta i trafia w samo oko - wyjaśnił, z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. - Dlatego szybko zechciałby pan wrócić do uczenia dzieciaków. Skinął mu jedynie głową, na ową formułkę "miłego poznania" i deklaracji, iż student mu wcale nie przeszkadza. Dla nowych osób był jednak oszczędny w słowach. Chociaż i tak się trochę rozgadał. - Co? - spytał nieprzytomnie, bo na chwilę zgubił wątek. Jak ten człowiek skacze po tematach! Biedny Boris niedługo się zaplącze i zatnie. - Och, palenie. Dużo samozaparcia życzę. Ja tam palę tylko czasem - rzucił nieco niedbale, bo właśnie przystąpił do najważniejszej części swojej "figurki"! Potem jednak skończył, skinął mężczyźnie na pożegnanie i udał się na zajęcia.
Ach, doprawdy, Boris nic tylko ciągle gościł na leśnej polanie w miejscu przeznaczonym na ogniska. Może miał cichą nadzieję, ze w końcu zrobią wielką bibkę z kiełbaskami i piankami w roli głównej? Bo ileż można chlać, nie? A, w sumie to bardzo dużo i bardzo często! Bo całkiem niedawno nasz student spił biedną nauczycielkę astronomii, doprawdy czyn karygodny, ale kurczę, kobiecinę ewidentnie trzeba podnieść na duchu! I Lavrova przy okazji też, bo ostatnio to aż żal na niego patrzeć, taki jest zmizerniały i zdołowany. No ale cóż, kiedy się w życiu namąci, to tak to potem bywa. I tym razem w zasadzie nie miało być inaczej, przynajmniej jeżeli o picie chodzi. Sądził, że Courtney jeżeli się zjawi, to weźmie swój alkohol, ale wolał jednak nie ryzykować i zabrał ze sobą ognistą whiskey jeszcze, tak na wszelki wypadek. Najwyżej będzie na kiedy indziej. Taaa, już widzę, jak Rosjanin się powstrzymuję przed jej wypiciem, mhm! Nie mniej jednak ubrany jak rasowy menel, czyli w pomięte ciuchy i oczywiście z lokami na głowie, bo nie miał siły się mocować z tymi przeklętymi włosami, zresztą tak po prawdzie to już mu na tym nie zależało, jak chyba na niczym specjalnie, szedł sobie na miejsce. Mijając po drodze jakichś nieznanych mu ludzi, uśmiechnął się tylko mizernie, a w końcu udało mu się dotrzeć na posiadówkę nieco oddaloną od centrum polany. Przejechał wolną dłonią po twarzy i zamrugał gwałtownie. Jakoś ostatnimi czasy bywa coraz bardziej i coraz częściej zmęczony. Nieistotne. W każdym razie usiadł na jednej z ławek i grzebiąc nogą w ziemi obserwował trawę, na której można znaleźć coraz więcej spadających liści. Jesień. Nie znosił jesieni. Westchnął ciężko i położył butelkę obok, tym razem czytając napisy na murku naprzeciwko.
Courtney prawie każdą ostatnią noc spędzała właśnie na polanie. Było to dla niej miejsce magiczne, mogła tu popatrzeć na gwiazdy i udawać, że jest na kolejnych pełnych przygód wakacjach. Przygody, co prawda, bawią się z nią od pewnego czasu w chowanego, a ona nie jest dobrym szukającym, więc jeszcze trochę potrwa, zanim znów się z nimi zobaczy, ale mimo wszystko. Uu… z tej strony chyba go jeszcze nie znała. Chociaż nie… jasne że znała. Nauczycielki astronomii nie kojarzyła, co było doprawdy karygodne, ale podejrzewała że jest młoda jak większość nauczycieli tutaj. A pić z dwudziestoparolatkiem to przecież nie grzech! A w każdym razie, jeśli chodzi tylko o upicie się, a nie wykorzystanie do poprawienia sobie oceny czy też… innego rodzaju wykorzystania. Nieważne. A owszem, wzięła ze sobą wódkę. Tą, którą dostała od Borisa, choć i tak podejrzewała, że Tygrys coś swojego weźmie. Przezorny, zawsze ubezpieczony alkoholowo, prawda panie Lavrov? Ale żeby nie było, że zamierza tylko i wyłącznie pić, pić i jeszcze raz pić – w łapce trzymała paczkę pianek. To cudo po zetknięciu z ogniem było naprawdę przepyszne. Można nawet zaryzykować i powiedzieć, że była od tego smakołyku uzależniona, tak jak od czekolady zresztą. Tyle że te uzależnienia były całkowicie niegroźne ani dla jej ciała, ani niczego innego. Przechodząc przez Leśną Polanę rozglądała się dookoła w poszukiwaniu Borisa. Istniało prawdopodobieństwo, że jeszcze go nie ma, ale miała przeczucie, a im trzeba ufać, ot co. W końcu go znalazła. Ciemny kształt na jednej z ławek przy ognisku. Poprawiła uwierający ją pasek od Stefana i starała się wywołać na swojej twarzy uśmiech. Nie było to jakoś wielce trudne, bo w końcu bardzo tęskniła za tym ziomkiem, ale odzwyczaiła się od szczerego uśmiechu. Bez słowa usiadła koło niego, przypatrując mu się uważnie. Kochała go w loczkach (oczywiście nie tylko wtedy, ale to chyba oczywiste!), zawsze miała ochotę wpleść w nie swoje smukłe palce. Zmienił się. Coś w nim straciło swój własny blask. Nie było uśmiechu, który za każdym razem jej też kazał się uśmiechać. Cisza była ukojeniem. Ukojeniem przed czekającą ich rozmową i choć tak strasznie jej oczekiwała, bała się, że może zniszczyć wszystkie jej senne marzenia.
Ostatnio zmieniony przez Courtney Anderson dnia 20/8/2011, 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Och, jakże szkoda, że Boris o tym nie wiedział. Przybywał by sobie na polanę niczym przyczajony tygrys, czy jakoś tak i może w końcu wszystko byłoby wyjaśnione i proste jak budowa różdżki, ale niestety, życie lubi płatać wszystkim figle, a odkąd Colin zmienił swe fikuśne nazwisko, to jakby jego szaleństwa się namnożyły. Życia, nie Colina, chociaż jego chyba też. Ale nieistotne. No on nie miał co liczyć na poprawę ocen, bo szkołę już skończył, a Valerie uczy uczniów a nie studentów. Oprócz dobrej zabawy nie miał w sumie z tego nic. Ale nikt nie mówił, że musi mieć. Nie zawsze bywa interesowny. Z pozoru nie spostrzegł się, że ktoś zmierza w jego kierunku, a potem siada obok. Wpadł w chwilowe odrętwienie i zamyślenie. Wielokrotnie zastanawiał się, co mógłby jej powiedzieć, kiedy spotkają się ponownie. Kiedy nadejdzie czas, aby mogli sobie wszystko wyjaśnić. A chwile leciały, na łeb na szyję, w zastraszającym tempie, a myśli jakby się zakorkowały. Nie był w stanie niczego sensownego wymyślić, wszystko, co chciałby powiedzieć, brzmiało tak banalnie, tak żenująco, że wstydził się nawet wypowiadając te słowa na głos, do siebie, kiedy siedział sam w pokoju, a co dopiero do kogoś. Ostatnimi czasy wszystko się wypaliło, jego kreatywność, nastrój, miał wrażenie, jakby dopadła go jakaś dziwna choroba, na którą nie znał lekarstwa. Na którą spożywał jedynie alkohol w dużych ilościach, jarał skręty od Manu i pomagało. Był szczęśliwy przez chwilę, potem znów wszystko wracało i kisiło się w swojej zaraźliwości. Gdzie jesteś, moje lekarstwo? Po prawdzie to właśnie siedziało tuż obok, a on, jak to on, nie zdawał sobie z tego sprawy, jak zawsze. Dlatego kiedy się ocknął, obrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął blado. Tak, na tyle było go stać po tym wszystkim. Milczeli. Też chciał, aby to było ukojeniem, ale miał wrażenie, że... z każdą jedną chwilą robi mu się ciężej i ciężej i jakby coś ciągnęło go na dno. Dlatego westchnął ze zrezygnowaniem i spojrzał po butelkach. - No, to... którą pijemy najpierw? - zagadał, starając się brzmieć naturalnie i beztrosko, ale coś średnio mu to wychodziło. Nieistotne. Istotne, że trzeba się trochę wprawić w... nastrój. Jakikolwiek by miał nie być.
Witam, witam Panie Tygrysie! Jak Pan się miewa dzisiaj?
Oj szkoda, szkoda. Ale nie wiadomo, czy by ją znalazł na tej polanie, bo kiedy on udawał przyczajonego tygrysa, ona grała ukrytego smoka w wersji z kopytkami, zupełnie jak te dzieci Osła i Smoczycy w Shreku, tylko trochę większego i jeszcze bardziej rudego. A szkoda. Courtney zawsze ciągnęło do astronomii, z czym nigdy się nie kryła. Wszystkich zdziwił, więc fakt, iż wybrała się na Wydział Magii Naturalnej, a nie jak wszyscy podejrzewali – astralnej. Umiłowanie do zwierząt i roślin mimo wszystko zwyciężyło. Dobra zabawa jest bardzo cennym darem. I zdaje się z tego sprawę, kiedy jest ona na drugim krańcu Ziemii i zajmuje się już kim innym, ciebie zostawiając z wszechogarniającą nudą.
Czy ma Pan znowu tygrysie humory? Czy czasem nie jest Pan bardzo chory? Czy coś Panu złego dolega? Czy zdenerwował Pana obok kolega?
Nie zdawała sobie kompletnie sprawy z tego, że Boris nad tym myślał. Owszem, wspominał coś, że się zastanawia, że próbuje, ale wydawało jej się, że to wszystko z litości nad nią. Nad biednym małym oślątkiem, pełnym głupich pomysłów i upartości mogącej przenosić góry. Drobne kłamstewko, będące próbą podtrzymania jej na duchu. Też nie miała pojęcia, co mogłaby mu powiedzieć. Najlepiej, oczywiście – prawdę. Tak banalną i oczywistą, że śmiać się chciało z tego całego dramatyzmu rozsianego wokół nich. Ale wszelkie scenariusze, które odtwarzała co rusz w głowie albo kończyły się kompletnym fiaskiem, albo brzmiały tak dziwacznie i niedojrzale, że padała na łóżko i śmiała się z własnej głupoty. Owijała te dwa słowa, najważniejsze słowa, które wszystko by wyjaśniły w wyniosłe, pełne niepotrzebnego patosu mowy, które usypiały nawet ją samą. Bo powiedzieć tego wprost przecież nie mogła! Tchórz z niej był okropny i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie miała doświadczenia w takich sytuacjach. Nie wiedziała, co ma zrobić z rękoma, więc ułożyła je na kolanach, zaciskając ze zdenerwowania dłonie i wbijając paznokcie w skórę. Choroba… chyba też ją przechodziła. Tyle że zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że Boris może ją wyleczyć, jeśli tylko… jeśli tylko… no właśnie, co? Zapewne wystarczyłoby jej, gdyby nie uciekł z krzykiem. Gdyby został z nią, posiedział… gdyby było jak dawniej, jeszcze sprzed tych kłótni, może nawet sprzed "ich" w znaczeniu większym niż przyjaźń. Chociaż, jeśli dłużej się zastanowić, to nadal nie rozwiązywałoby jej problemu. Uśmiech studenta nie był tym uśmiechem, który pamiętała. Ale i tak była to jakaś poprawa. Od dwóch miesięcy patrzyli na siebie spode łba, teraz siedzieli koło siebie i… uśmiechali się. Co z tego, że blado, że smutno… uśmiechali się, a to było coś, co dodawało jej otuchy i nadziei. Potrząsnęła głową, nadal milcząc. Alkohol zawsze był dla niej po prostu alkoholem. Nieważne, czy wódka czy whisky, byle z procentami. Po chwili namysłu otworzyła jednak wódkę. Bo to był prezent, od Niego. Upiła łyk, pozwalając, by mocny napój rozgrzał jej przełyk, a kojące ciepło rozeszło się po całym ciele, po czym podała ją Tygrysowi. - Ja… - ach, maraton jąkania czas zacząć, moi mili! – Nie mam pojęcia, od czego zacząć, Boris. Wiesz, strasznie dużo czasu zajęło mi układanie scenariuszy naszej rozmowy… i nic… nic z tego nie wyszło… a ja nadal nie wiem… nie wiem nic... kompletnie nic. Wydukała, wciąż na niego patrząc. W końcu mogła zrobić coś, o czym marzyła od dawna - spojrzeć mu w oczy bez ciebie urazy czy złości. Gdzieś tam, w jej oczach tliła się iskierka bezradności, która coraz bardziej chciała wyjść na światło dzienne (a raczej nocne).
Ach, niestety nie kojarzę żadnego wierszyka o osłach, więc go nie zaprezentuję, ale chciałam tylko powiedzieć, iż ten o tygrysie bardzo mnie urzekł! I tak jak Courtney uwielbiała astronomię, tak Boris uważał to za niepotrzebne nikomu bzdury. No ale... kto co lubi, czyż nie? I fakt, wystarczyłoby, aby powiedzieli sobie wszystko już dawno temu, prosto z mostu i bez ogródek i wszystko byłoby już w jak najlepszym porządku. Nie musieliby się tak przeraźliwie męczyć ani nic, bo faktycznie aż śmiać się chce, kiedy się widzi, że dwoje ludzi chce tego samego, ale żadne z nich nie jest w stanie tego po prostu powiedzieć na głos, tej drugiej osobie. Ale cóż, nie ukrywajmy, ludzie bywają doprawdy pokręceni, nieśmiali i dziwaczni, niejednokrotnie wolą sobie utrudniać życie, aniżeli je ułatwiać. Niestety, również się do nich zaliczam! Mimo, iż Boris nie był przesadnie spostrzegawczy, to teraz też nie umknęło jego uwadze, że Courtney nie wygląda dobrze. To znaczy, była piękna jak zawsze, ze swoimi piegami, rudymi włosami, jasnymi oczami... ale właśnie, nawet ona nie potrafiła się cieszyć jak dawniej. I wiedział, że to jego wina i było mu z tym cholernie źle, ale nie miał pojęcia też, jak to naprawić. Czy w ogóle się dało? Coraz ciemniej robiło się dookoła, choć promienie zachodzącego słońca jeszcze delikatnie muskały niebo. Lekki, ciepły wiaterek rozwiewał włosy, lecz niestety na wątpliwości już go nie wystarczyło. Chłopak uniósł różdżkę, bo przecież nie powinni tutaj siedzieć tak bez niczego. Mruknął krótkie "incendio", co spowodowało, że w kamiennym kręgu rozjarzył się ogień. Tak, ognisko bez ogniska zdecydowanie się nie nadawało! Uśmiechnął się więc na krótką chwilę, a potem powrócił do brutalnej rzeczywistości. Odebrał od dziewczyny butelkę, wypił kilka sporawych łyków i skrzywił się lekko. Ale dzięki temu mógł się skupić na tym, co mówi i przyglądać się jej uważnie. Tak to pewnie nie miałby odwagi. Skinął smutnie głową, gdy skończyła i podał jej ponownie wódkę. - Ja też wiem nie za wiele... - a to nowość! - Ale... przemyślałem sobie trochę ostatnio i... doszedłem do wniosku, że to wszystko to tak naprawdę moja wina. Po prostu... to głupio zabrzmi, ale... chyba usilnie szukałem kogoś, kto mógłby mnie pokochać, choć nie wiem po co, w naszym wieku chyba powinniśmy szukać przygód i przyjemności - powiedział z krzywym uśmiechem. - i to chyba doprowadziło do tego, że usilnie do tego dążyłem, nie patrząc na konsekwencje i... w sumie to było bezcelowe. Bo przecież miłość to uczucie wymyślone przez pisarzy, prawda? - spytał, patrząc na Courtney w sposób, jakby bardzo chciał, aby zaprzeczyła, bo chyba jest jedyną osobą, która mogłaby to zrobić. Ale po chwili machnął ręką. - Nieważne. Chodzi mi o to, że po prostu chyba za bardzo naciskałem, nie wiem, jak zwykle nie pamiętam, co takiego narobiłem, ale... naprawdę jest mi przykro i... przepraszam - wypowiedział się nareszcie do samego końca i westchnął. To wszystko brzmiało żałośnie i beznadziejnie, ale uznał, że trzeba to po prostu z siebie wydusić, żeby nie było niejasności i obojętnie, jak bardzo żenująco to brzmi.
Oj, też nie znam żadnego o ośle. To trochę niesprawiedliwe, że są pomijane przez poetów! Wszak są takie inspirujące i… no i tyle. Inspiracja powinna im wystarczyć. Też mi się strasznie spodobał! Mimo że to wierszyk dla dzieci. Och, no wiesz… to daje ci trochę nieziemskości! Niektórzy uważają, że skoro umieją wróżyć, to mogą rządzić światem, hasać z centaurami po łąkach (pozdrowienia dla Dianki!) czy robić inne rzeczy, na które nikomu innemu nie wolno. Oczywiście nie latają na smokach, bo to umie tylko Piortuś Bohater i Dianka, ale noo… rozumiesz. Jakieś granice między przeciętniakami, a bosami muszą być. O czym ja właściwie gadam? Cholerka, straciłam wątek. A to wszystko przez Dariusza, który śpiewa mi teraz serenadę pod oknem. Sąsiedzi rzucają w niego nożami, a on się tym nie przejmuje! Co za twadziel, awww… Ale wracając. Każdy lubi, co chce i jest szczęśliwy, o. To trochę jak w labiryncie. Czasami potrzeba pomocy z zewnątrz, żeby dojść do celu. Im niestety takowej nie przydzielono i jest ciężej, przez co sprawa wlecze się i wlecze. Mam wrażenie, że specjalnie robią sobie przykrość i sprawiają ból. Zupełnie jak masochiści, chociaż… teraz chcą sobie pomóc, prawda? Kortni była cichutka, zamknięta w sobie i nieśmiała… a potem wyłączyła MagicLife i poszła spać. Ja lepiej nie będę się na ten temat więcej wypowiadać, bo nie znam się na relacjach chłopak – dziewczyna, które przekraczają granice przyjaźni. Nie wiem więc, czy możemy sobie przybić pjonę czy też nie. Jak widać, oboje zmienili się od czasów, kiedy byli razem – szczęśliwi i pełni nadziei! Może przez to trochę głupi, ale kto by na to patrzył. Hmm… wydawało jej się, że nawet piegi nie były już tymi piegami, na które patrzyła przez całe swoje życie. Że poszarzały z całą jej resztą, ginąc gdzieś wśród opalonej skóry. A wina, wina wcale nie leżała po jego stronie. Znaczy, po części owszem, ale głównie to ona doprowadziła się do tego stanu, zamieniając się w nieudaną kopię z przeszłości. Ogień czy też światło świecy zawsze dodawał jej otuchy. Patrząc na ten ujarzmiony żywioł miała wrażenie, że wszystko jest możliwe. Że nie musi martwić się o to, co będzie za chwilę, bo tak po prostu będzie. Wyciągnęła z kieszeni woreczek z piankami i położyła je między nimi, wzrokiem szukając jakiegokolwiek patyka, który nadawałby do podpieczenia ich. Przywołała zaklęciem dwa z nich, jeden podając Borisowi i przybliżyła nabity smakołyk do wesoło skwierczącego ogniska. Było tak rozkosznie ciepło. Też się uśmiechała, pierwszy raz, od dłuższego czasu, niemal tak promiennie jak kiedyś. Butelkę zaś odłożyła na razie na bok. Alkohol mieszał w głowie, a upić się jeszcze zdążą. Po tej całej ciężkiej rozmowie, którą odbyć muszą. Chciała zapamiętać każde słowo z jego ust, a przecież z szumem w głowie to by się nie udało. Oddaliła piankę od ognia, uznając ją za gotową do spożycia, co właściwie miała zrobić, ale Tygrys zaczął mówić. A kochała jego głos ponad wszystko, więc słodycz szybko stracił znaczenie. Tak strasznie nie chciała, żeby się obwiniał. Wolała już usłyszeć, że to wszystko przez nią, że nie powinna wychodzić i go zostawiać, a jej wyjście było początkiem końca. Bo to właściwie prawda, co nie? Gdyby nie wyszła, wszystko potoczyłoby się inaczej. Tylko… kto by wtedy uratował Szarlotkę? Bo przecież miłość to uczucie wymyślone przez pisarzy, prawda? Odwróciła od niego wzrok. Nie chciała słyszeć o tym, że miłość nie istnieje i daleka była od tego wymarzonego zaprzeczenia. Przecież go KOCHAŁA do cholery, jak mogła temu zaprzeczyć? To byłoby jak wyparcie się cząstki siebie. - Też przepraszam. Nie jestem znowu taka niewinna, też zawiniłam. Tylko… nie wątp w miłość, to cudowne uczucie i nie zaprzeczę temu, choćbyś miał mnie za to znienawidzić. Miłość istnieje, a ja wszystko zepsułam, bo się jej bałam, wiesz? A teraz jest za późno. Taaa… niemniej godna pożałowania odpowiedź, choć krótsza i jakby… bardziej bezpośrednia. Lavrov był pisarzem, więc z natury nie mówił wszystkiego wprost. I chociaż ona też nie wypowiedziała tych magicznych dwóch słów, to wszystko było jasne, prawda? Ale nie tak to sobie wymarzyła. Boris miał wierzyć w miłość, odwdzięczyć się uczuciem za uczucie, a nie odrzucić jej prezent. Nie zawsze ma się to, co się chce. Jak trudno było jej się z tym pogodzić! Uparcie wpatrując się w ogień, wyzywała się od naiwniaków, a pianka - odrzucona na bok i niechciana (zupełnie jak ona!) powoli traciła swoją słodycz wśród brudnej ziemi.
Na wstępie muszę zaznaczyć, iż nienawidzę Cię za długość tego posta, bo mój chyba aż tak opasły nie będzie, jaka szkoda. Doprawdy przeogromna. W każdym razie osioł dobry był tylko jeden - ten ze Shreka. Jednak nie znajduję u niego odpowiedniego do zaistniałej między dwójką studentów sytuacji cytatu. Ach, no tak, w ogóle jednak to wróżenie na nic się zda. Tu po prostu trzeba być Dianką, tak wspaniałą, że hoho, nic innego w tej kwestii nie pomoże, przykro mi bardzo. Takim się trzeba urodzić, wiec niestety, nie dostąpimy już tego zaszczytu w byciu alfą i omegą. W ogóle jak to, jak mogłaś mi zabrać Dariusza?! Jesteś okrutna. Cóż, tak naprawdę do rzadko kiedy wina leży tylko i wyłącznie po jednej stronie. Zazwyczaj każdy ma coś na sumieniu, z tym, że jeden więcej, drugi mniej. Albo i nawet po równo. Ale w większości przypadków tak naprawdę nie robi to różnicy, nie oszukujmy się. Głównie chodzi o skutek - jest zepsute. Więc myśli się nad tym, czy i jak to naprawić, czy zostawić w spokoju i iść dalej, nie oglądając się za siebie. I w zależności od tego, którą wybierzemy drogę, rozliczamy się ze swoich błędów. Chociaż zazwyczaj i tak ludzie wolą udawać, że zawinił cały świat, a nie oni. Ale, wracając do akcji, to Boris uważnie przyglądał się poczynaniom Courtney. Odebrał swój kijek i poszedł za jej przykładem, przy nadziewaniu pianki na koniec patyka i podpiekaniem jej w ogniu. Dawno tego nie robił, chyba już zapomniał, jak to wszystko powinno się odbywać. I mówił. I przestał. I czekał. I próbował się ogarnąć. Wmawiając sobie, że powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia. Ale nie. Tyle tego jeszcze było... że nie wiedział, co i jak powinien uczynić. Dlatego gapił się tępo w ogień, a potem w swoją upieczoną piankę i westchnął cicho. Naprężył się lekko pod wpływem jej słów. Nie spodziewał się tego. A i on niedokładnie wiedział, jak mógłby to interpretować. Bo on zawsze we wszystkim doszukiwał się drugiego dna, zawsze coś nie do końca było dla niego zrozumiałego. Obracał w dłoniach swój kawałek drewna i zastanawiał się nad tym. - Za późno? - powtórzył w końcu głucho i przerzucił wzrok z jedzenia na Courtney. - Dlaczego? - spytał oficjalnie, naprawdę robiąc minę człowieka nierozumnego, heheh. - Chciałem cię nienawidzić, przyznaję, ale nie potrafię. I już nawet nie chcę - dodał po chwili cicho. Jakby nie do końca chciał, aby to usłyszała. A może powinna? Za dużo myśli kłębiło mu się teraz w głowie, nie potrafił tego uporządkować. Przerzucił wzrok tym razem na piankę w ziemi, a potem znów na dziewczynę i podał jej swoją, wciąż znajdującą się na kijku. I uśmiechnął niepewnie. Ach, zupełnie jak w mugolskiej podstawówce!
Nienawidzisz? No wiesz, podejrzewałam, że będziesz zła, ale żeby od razu nienawidzić. Zraniłaś moje serduszko, nie wiem, co mam teraz ze sobą zrobić. Chyba rzucę się z mostu albo pod pociąg. Tylko cholera… cały świat jest przeciwko mnie, bo nie mam w najbliższym otoczeniu ani mostu, ani torów. Pff… Poza tym, ja kocham cię za długość twojego, wiesz? Bo przerażają mnie długie posty i odkładam odpisywanie na ostatni dzień z tych dziesięciu. A tak? Idzie mi o wiele szybciej i w ogóle jakoś przyjemniej! Nie no… ja jeszcze lubię Kłapouchego, chociaż to taki emosek trochę. Hmm… Ale będzie ubaw, męskie rozmowy, takie o życiu i śmierci. A rano... zrobię jajecznicę! Znaczy… Boris ją zrobi, bo Kortni nie będzie na tyle trzeźwa i żywa, żeby cokolwiek ugotować. Ach, już to widzę. No wiem, wiem. Ale pomarzyć zawsze można, prawda? Nie moja wina, że Kortni nie urodziła się wśród centaurów, a Diankę traktowali jak córkę, bosze, dopiero teraz zdaję sobie sprawę, w jakim Amerykanka jest niżu społecznym! Zero smoków, zero centaurów, magicznych pierścieni i tak dalej. Ach, co za szkoda! Dobrze, że poszła na Naturalną. Będzie parzyć herbatki na porost włosów i wszyscy będą szczęśliwi. Oj, to wyszło tak naturalnie! Widocznie jesteśmy do siebie stworzeni! No właściwie, masz rację. Szkoda tylko, że tak wiele osób uważa się za nieomylnych i wszystkowiedzących. Jaki świat byłby prostszy gdyby każdy przyjął do wiadomości, ile i jakie błędy popełnił, po czym starał się je naprawić, a nie zwalać winę na innych za wszystko, czego skutki były nieprzyjemne. Przyznanie się do błędu jest trudne. Chyba jeszcze trudniejsze, niż przeprosiny, choć jakby się nad tym dłużej zastanowić – wychodzi na to samo. Dlaczego ciągle miała wrażenie, że niepotrzebnie omijają temat, który obydwoje chcieli poruszyć? Dlaczego nie powiedzieli sobie wprost tego, co zamierzali? Dlaczego… dlaczego… dlaczego… czemu we wszystkim dopatrywała się powodu? A może coś działo się samo z siebie? Może nie powinna myśleć, tylko żyć. Roztrząsanie i drążenie pewnych tematów było niewygodne i najczęściej kończyło się na niczym, więc po co? No i znowu pojawia się to pytanie. Czy żeby przestać myśleć o przyczynach, trzeba najpierw dowiedzieć się, po co to robić? Myślenie jest takie skomplikowane, jak dobrze, że od dawna już tego nie robię. Kątem oka obserwowała Borisa. Uwielbiała na niego patrzeć, kiedy o tym nie wiedział. Zawsze wydawało jej się, że może poznać na nowo wszystkie szczegóły jego twarzy. Znajdywała coś, na co wcześniej nie zwróciła uwagi. Jak widać nie tylko jego uczucia, a także całokształt był dla niej ogromną zagadką. Bała się, że nie będzie umiała jej rozwiązać. Och, starała się mu powiedzieć wszystko jak najprościej. Żeby od razu załapał. Nie chciała powtarzać wszystkiego jeszcze raz. To było takie ciężkie i niewygodne. Ale cóż… Boris nie dostanie odpowiedzi na talerzu, musi sam do tego wszystkiego dojść, bo ona… ona nie ma już siły. Spuściła więc tylko bezradnie głowę, kręcąc nią niemal niezauważalnie. Strasznie się stresowała, zagryzła wargę o mało jej nie przegryzając i uparcie wpatrywała się w ziemię. Nie chciała, żeby zauważył z trudem powstrzymywane łzy bezsilności. Życie było zbyt trudne dla niej samej. Musiała mieć kogoś przy sobie, bo inaczej gubiła się w labiryncie najmniejszych nawet problemów. Podniosła wzrok dopiero, kiedy podał jej swoją piankę. Uśmiechnęła się delikatnie, nadal próbując nie patrzeć mu w oczy, co okazało się być kolejną z jej syzyfowych prac. Dlaczego musiał mieć tak strasznie hipnotyczne oczyska, no? - Dzięki – przybliżyła się do niego trochę, z zamiarem dania mu buziaka w policzek, ale w połowie drogi stchórzyła. – Tęskniłam za tobą. Powiedziała tylko cichutko, spoglądając w jego tygrysie ślipka. Nieśmiałe dzieci. Aż mam ochotę ich walnąć w łeb i przemówić im do rozsądku. Czyżbym wyczuwał subtelną nutkę mięty?
Oj, mówiłam tak w ferworze złości po prostu! Ale przecież wiesz, że i tak Cię kocham, no! Co prawda nie tak bardzo jak Żaka, albowiem to moja żona, ale wiesz. Też plasujesz się całkiem wysoko! Tylko krótsze posty mogłabyś pisać, nie obraziłabym się, hehe. Ja właśnie nie lubię Kłapouchego, za bardzo emo jak dla mnie. Chociaż niektóre teksty zwalają z nóg! Ale ja tam ogólnie nie lubię bajki Kubusia Puchatka, tak samo jak Muminków, przez co jestem wytykana palcami, ale oj tam, oj tam. Nie zamierzam się zrażać, ot co! Co się zaś jednak jajecznicy tyczy... ja nie wiem, czy Boris przypadkiem by jej nie przypalił, naprawdę. Mimo szczerych chęci i mojego uwielbienia dla tego gamonia, to z całym szacunkiem, ale ten to kurwa ma dwie lewe ręce. I wcale nie jest leworęczny. Nie no, dobra, rysuje całkiem nieźle, ale i tak nie sądzę, aby był z niego udany kucharz. A dobrymi chęciami podobno piekło jest wybrukowane. Dokładnie, dno i wodorosty. Prawie w takim samym niżu jak Boris, ale ten to już w ogóle chyba nawet pod dnem stoi. Istna porażka współczesności, doprawdy. No to prawda, planeta ziemia zostałaby oczyszczona ze zbędnych oskarżeń, żalu do drugiego człowieka i w ogóle wrogości. Bo ludzie zaraz by lgnęli sobie w ramiona na przeprosiny i wszystko stawałoby się wtedy piękniejsze! Tak, dokładnie tak było. Krążyli wokół jednego, chcieli tego samego, ale oczywiście muszą się wstydzić i w ogóle wszystko komplikować, jakby tak miało być lepiej. No ciekawe dla kogo? Ach, co za ludzie, słowo daję! Boris obserwował ją natomiast bez jakiejś specjalnej krępacji, jak to on. Dlatego niepomiernie zasmuciło go jej milczenie i ogólnie to, że jest przygnębiona. Cholera jasna, no! Był już gotów nawet ubrać się w strój clowna i przytargać tu kogoś za uszy, aby uciekał przed nim, bo biegłby z tortem, którym chciałby owego uciekiniera walnąć. Ale cóż, tymczasem przeanalizował sobie parę rzeczy i postanowił przedsięwziąć kroki drastyczne. Zupełnie jak Nev, ona chyba powinna napisać o tym książkę! A, nie, zaraz, to chyba Boris podobno dobrze pisze. Cholera, no! To on będzie notować, a ona będzie mu opowiadać, o. To będzie bestseller! I gratisowo podczas czytania powinna lecieć melodyjka z początku kultowego programu "Trudne Sprawy". W każdym razie uśmiechnął się rześko, jeszcze chwilę się wahał, a potem w końcu nachylił się w jej kierunku, by zwieńczyć te ich urocze podchody i delikatnie pocałować, w akompaniamencie podanego przez Ciebie zdania Czyżbym wyczuwał subtelną nutkę mięty?. Ale będąc też przy okazji gotowy na malownicze trzaśnięcie go w twarz po raz kolejny, dlatego się nie przejmujmy! W sumie jasne, że najpierw powinien jej wszystko wyjaśnić i tak dalej, ale... jak widać, rozmowa nie była ich mocną stroną, dlatego trzeba było przejść do czynów! Jakkolwiek to brzmi. Nieważne. Ważne, że zrobiło się ciepło i romantycznie i jeżeli Courtney nie ulegnie cudownym pocałunkom Lavrova, to może chociaż klimatu! Hehe, ale sobie to sprytnie obmyślił, cwaniaczek.
Dobra, dobra. Ja wiem swoje. Chociaż nie, nie będę udawać, że wiem cokolwiek. I jej… słodko się zrobiło. Wstawiłabym tu wuba, ale nie mogę. To nawet dobrze, bo zepsułoby mi to cały post pod względem estetycznym, ale z drugiej strony… brakuje mi tej różowej mordki. No wiadomka! Żona zawsze się plasuje na pierwszym miejscu! Ale naprawdę bardzo się cieszę, że jestem całkiem wysoko, bo nie lubię być przygnieciona przez wielką górę ciał. Wszystko potem boli i skrzypi, jak nienaoliwione kółko mojej koszatniczki i wcale nie przesadzam! W każdym razie, ja naprawdę się staram! Tylko że no… nie wychodzi. Jak to nie lubisz Kubusia? To… to… właściwie spoko. Ja uwielbiam, ale mamusia mi wpajała, że o gustach się nie dyskutuje, więc okej! Wcale nie powiem, że coś z tobą nie tak albo coś w tym stylu i nie wytknę cię palcem jak inni nietolerancyjni ludzie. Chciałam jednak dodać, że moim zdaniem Puchatek to naprawdę świetna bajka! Ale tylko ta starsza wersja, żeby nie było! Nowa niestety zabiła całą magię Stumilowego Lasu i jego mieszkańców. Za to Muminków też nie cierpię. Oj, to dopiero była dziwna bajka. Tak samo jak Gumisie, które pędziły GumiBimber i myślały, że są z tego powodu pro elo czy coś. A NIE BYŁY. Znaczy według mnie. Wiesz, niepotrzebnie zaczęłaś wdrażać temat o bajkach, bo mogę o nich mówić czy pisać godzinami. Oj tam, oj tam. Przypaloną też można zjeść. Inna sprawa, że mieliby po niej niezłe problemy żołądkowe. W razie czego Boris mógłby zawołać na pomoc Andrzeja czy też Tamarę! No wiesz. Teraz to dopiero ją zjechałaś. Nie no, z Borisem nie jest AŻ tak źle. Przecież zna osobiście sławnego Grzegorza Orlova, co już stawia go wyżej w hierarchii. No i jest tygrysem! Nikt nie śmiałby postawić tygrysa pod dnem. Chyba. Ach, jakże byłoby rozczulająco i przyjemnie! Zapewne ta słodycz w końcu by mi zbrzydła, bo mimo wszystko strasznie lubię się kłócić i udawać, że niczemu nie jestem winna, więc sorry, ale przerwałabym tę sielankę! Tyle że… my tu układamy świetlaną przyszłość a świat dalej jest, jaki jest. Co za niesprawiedliwość! Człowiek to strasznie tchórzliwa osoba i nic nie poradzimy na to, że pewnych rzeczy się boimy. Choć to co wyczynia ta dwójka już dawno przekroczyła granicę przyzwoitości, ale sami są temu winni! Oj, lepiej byłoby, gdyby nie patrzył albo chociaż nie widział. Tego, co chciała przed nim ukryć, tego że jest niezbyt dobrze, że słabo i nieprzyjemnie. Ale nie! Jak zawsze musi wszystko zauważyć i brać to do siebie. Czyżby znów wściekała się na niego tylko dlatego, że jest bystry? Ajaj, dziwna z niej kobieta, naprawdę. Książka w ich wykonaniu na pewno byłaby cudowna i zajęłaby honorowe miejsce w biblioteczce Kortni. Kto wie… może nawet Andrzej by ją przeczytał! Zaskoczył ją. Myślała, że to już koniec. Że między nimi już nic nie ma prawa się wydarzyć, choć tak usilnie próbowała przekonać samą siebie, iż Boris nadal może coś do niej czuć. A tu proszę. POCAŁOWAŁ JĄ! Czymś wspaniałym był dotyk jego warg na swoich ustach! Przysunęła się do niego, kładąc mu rękę na karku i delikatnie pogłębiając pocałunek. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo tego pragnęła i jak za tym tęskniła. Po chwili odsunęła się od niego nieznacznie, kładąc głowę na jego ramieniu i zaczęła się śmiać. A miała ku temu dwa dobre powody – szczęście i rozbawienie własną głupotą. Otóż Courtney zdała sobie sprawę z całego tego bezsensownego krążenia wokół siebie i uczuć, które oboje mięli w swoich sercach. Głupiutkie, uwięzione w dorosłym ciele dzieci błądzące we mgle. Klimat nie był znowu taki potrzebny, bo pocałunek z pewnością jej wystarczył, ale trzeba przyznać, że sceneria była idealna do tej scenki!
Ja też nic nie wiem, dlatego dobrałyśmy się idealnie, pomimo, iż Ty jesteś optymistką a ja pesymistką, kto by w ogóle na to patrzył! Wiem, że to istotne w sumie, ale może udawajmy, że to nic takiego, chociaż przez chwilę. Ot, taki kaprys, hehe. Ale rozumiem chociaż to, że nie chcesz być na dole przygnieciona ciałami, też bym w sumie nie chciała. Ale ostatecznie ustaliłyśmy, że nie nie jesteś, więc może skończmy nad tym dywagować! Och, bardzo Ci dziękuję, to pokrzepiające! Ale pierwszy raz się spotykam z osobą, która nie lubi Muminków tak jak ja! Jestem wniebowzięta. Jednak zostaje to zneutralizowane, albowiem ja zawsze lubiłam Gumisie. One tak cudownie chodzą nawalone po tym soku z gumijagód! No i w ogóle KSIĘCIUNIO i TOŁDI, moi dwaj ulubieni bohaterowie, ach! No ale okej, może zaniechajmy tej dyskusji, bo to chyba nie powinien być post o naszych upodobaniach, a o bieżącej akcji. Jeżeli ktoś to czyta, to mu współczuję! Nie no, niby dużo węgla, pomaga na trawienie, ale... po co Andrzej i Tamara w takiej chwili? Mają mu tyłek podcierać czy jak? Albo nie, nie brnijmy w tę obrzydliwą wizję, tak będzie lepiej. Ja rozumiem, że najlepsi przyjaciele i tak dalej, ale bez przesadyzmu. W każdym razie co się zaś tyczy Orlova, to owszem, znają się, ale po ostatnich niefortunnych zdarzeniach nie mam pojęcia, czy dzięki temu Boris mógłby zyskać w hierarchii, śmiem w to wątpić! A Ty musisz się pogodzić z faktem, iż nikt nie będzie tak cudowny jak Dianka czy Elenka, nawet w małym stopniu! Ach, to kolejna rzecz, jaka nas łączy! Więc coś czuję, że ta dwójka będzie się jeszcze często kłócić, oj tak. Ale to dobrze, wszak nudzie mówimy zdecydowane NIE. Grunt, żeby potem wszystko się dobrze kończyło! Albo jakoś tak. Okej, dziś moja zdolność do pisania postów jest poniżej przeciętnej, proszę mi wybaczyć. Tak, dobrze, że w końcu ustawiliśmy ich do pionu, bo ja nie wiem, jak długo bym w tym wytrzymała, naprawdę! No niestety, tak to z nim czasem bywa, że widzi to, czego widzieć nie powinien i nie widzi tego, czego widzieć powinien. Doprawdy skomplikowany typ, wszystko zawsze robi odwrotnie jak w helikopterze i chyba pod tym względem jest do mnie podobny, cholera. Ale nic to, w tym wypadku chyba wyszło mu to na dobre, albowiem doszedł dzięki temu do wniosku, że powinien przedsięwziąć wobec Courtney jakże drastyczne środki, o! A jeszcze a propos Andrzeja - jakby przeczytał tą książkę, to trzeba byłoby ogłosić święto narodowe! On też tak sądził, nie był w ogóle przekonany co do słuszności swoich poczynań, no ale bach, impuls, kalkulacja, wszystko na raz, sprawiło, że trzeba zaryzykować, bo inaczej plułby sobie w brodę, że tego nie zrobił. I ach, jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy dziewczyna go nie odepchnęła, a wręcz przeciwnie! Doprawdy, przez chwilę poczuł się naprawdę dumny z siebie. No pozwólmy mu, tą jedną małą chwilkę, no! W każdym razie objął ją i również zaczął się śmiać. Tak, do niego też to dotarło i ogólnie cała sytuacja nagle wydała mu się niesamowicie zabawna. - Błagam, może mówmy sobie następnym razem wszystko wprost, obojętnie jak bardzo głupie to będzie - powiedział między salwami chichotów. Ach, że też cały romantyczny klimat poszedł się gwizdać! Ale i tak było dobrze, nawet bardzo.
No, to świetnie. Pff… optymista, pesymista… co za różnica! Razem dają realistę i nie wiem, co w związku z tym, ale chciałam pokazać, że wiem, iż minus i plus się równoważą. Geniusz ze mnie! Och, ależ ja nie dywaguję! W gruncie rzeczy nawet nie wiem, co to znaczy, ale to zostanie między nami, prawda? TO DOBRZE. I tak, to było pytanie retoryczne, aj lof ju ol i niech pis rządzi światem! Nie PiS, ale peace, tak dla wyjaśnienia! Ależ nie ma za co! W kupie raźniej, więc i ja dziękuję, że nie lubisz Muminków! Ja, jako dziecko byłam przeciwna wszelkim dopalaczom! Wyjątkiem był… Obelix. On wpadł przypadkowo do kotła, jak był mały, więc jest całkowicie usprawiedliwiony. A te opijusy ciągle tylko by piły i piły ten ich gumibimber. Otóż, byłam dzieckiem oświeconym, wierzącym w potęgę praw natury i rozumu, więc wszelkie wspomagania były dla mnie nie fer! I nadal są, żeby nie było. Ach, ale masz rację, wróćmy do akcji właściwej, chociaż już miałam przygotowaną mowę na stronę w Wordzie na temat niekorzystnych wpływów takowych napojów na nasze życie. Oszczędzę wam tego… na razie. Och, nie chodziło o podcieranie, tylko pomoc w robieniu jajecznicy! Wszak obydwoje się w tym specjalizują. I nie sądzę, żeby Andrzej porwał się na akcję toaletową, jeśli miał by robić za podcierajkę czy papierodajkę. Może i jest głupi, ale nie aż tak! Mózg ma płaski, ale jednak! Potrafi pewne rzeczy zrozumieć, zanim w czymś weźmie udział. Ach, ojej! Zapomniałam zupełnie o ich ostatnim spotkaniu. Hm… ale teraz rządzi mrok. Trzeba znać Elenkę! Albo… albo ewentualnie pogromców smoków i centaurów – Diankę i Piotra. No wiesz, z racji tego, że Kortni nie zna ani jednej osoby z wyżej wymienionych, plasuje się na samym dole. Czy Boris ją uratuje? Czy zdoła unieść ją choć odrobinkę wyżej? Czy może zostawi ją samą na dnie, zaślepiony bezgraniczną miłością do Świętej Trójcy Czarodziejów? Tyle pytań, a wszyscy milczą, no! NIE! Nie pogodzę się! To nie fair. Niech mnie ktoś przytuli… No właśnie, właśnie! Przynajmniej nie będą nudną parą, która ciągle sobie słodzi i słodzi! Ach, ja za słit parkę podziękuję, mam jej dość w realnym życiu! Więc kłóćmy się na zdrowie! To nas odstresuje przed spotkaniem z rzeczywistością, a przynajmniej taką mam nadzieję. Ale nie… happy end być musi. Ale im bardziej ciągniemy ten temat, tym bardziej staje się on (przynajmniej w moim przypadku) bezsensowny. Hmm… nie wyszło. Miałam jakoś poszanować znajomością cytatów z „Chatki Puchatka”, ale jak na złość… nie wiem jak! Dobrze, że się trochę pomęczyli. Przynajmniej trochę zmądrzeli… chyba. Och, Courtney zawsze wszystko robiła inaczej niż powinna. Dziewczyna na opak można rzec. Ale to nic, dzięki temu zyskała na oryginalności i zebrała więcej doświadczeń, popełniając więcej błędów niż normalni ludzie. Wszystko trzeba przeżyć, prawda? Nieważne, ile razy się upadło, a ile razy się powstało, o. Dobra, dobra… oszukuję samą siebie. Awgh… trudno. Ey, Ey… przeczytał! Małego Czarodzieja i Jak Kisić Ogórki! Czyli powinny się pojawić dwa nowe święta, oczywiście wolne od nauki i pracy! Bez ryzyka nie ma zabawy, co nie? I dobrze, że to on zaryzykował, bo w sprawach sercowych Kortni jest osobą niepewną, wstydliwą i w ogóle, a to wszystko przez Kaleiego! Ale przecież Boris jej nie zdradzi… chyba. Miejmy nadzieję. Tego by już chyba nie przeżyła, a przynajmniej nie tu. Musiałaby wyjechać, gdzieś… hen daleko! Ale spokojnie – na razie nic się nie dzieje i oby tak zostało. Jak widać jedno umiała robić dobrze – zaskakiwać. I dobrze, to bardzo pożądana umiejętność. I ja, i Kortni mu na to pozwalamy. Nawet na dłuższą chwilkę, tylko znowu bez przesady! Jeszcze popadnie w samouwielbienie i co? - Oj, jestem za – zdołała tylko wydukać. Aj tam, zdążą jeszcze być romantyczni. No i pośmiali się tak jeszcze trochę, bo w końcu śmiech to zdrowie i bardzo przyjemna forma spalania kalorii. Popili, bo w końcu była ku temu wspaniała okazja oraz popiekli pianki, bo to pyszny smakołyk. I tak minęła im ta noc, piękne! Ach, wzruszyłam się.
Przyszedłem kilka minut przed lekcją i ułożyłem patyki. Następnie wysunąłem różdżkę z rękawa i mruknąłem cicho pod nosem: - Incendio - na patykach zaiskrzały pierwsze płomienie. Następnie obok ogniska wykopałem mały dół, po czym wypełniłem go wodą. Obok ułożyłem trzy kamyczki, a obok kamyczków już nic nie leżało. "No dobra"- pomyślałem - "Co ja jeszcze mam zrobić..." - i nagle przypomniałem sobie o ułożeniu kamyków dookoła ogniska. Gdy nań spojrzałem, stwierdziłem z przerażeniem, że ogień podpalił kilka liści. - Aquamenti! - krzyknąłem, kierując różdżkę na ogień i zgasiłem całe ognisko - Cholera - znów zapaliłem ogień, tym razem otaczając je kamieniami. Teraz pozostało czekać mi tylko na studentów. Czekałem na studentów 2 godziny i zmarzłem jak diabli, a oni tak się odpłacają? Po chwili ruszyłem w stronę Hogwartu. [z/t]
Oparłem się o drzewo. Padało niemiłosiernie, było mi zimno jak cholera i w ogóle. - Dalej, panno Clearwater, daję ci jeszcze dwadzieścia minut - powiedziałem na wiatr. Oparty o drzewo zapaliłem papierosa. Potem kolejnego, i jeszcze jednego. - Panno Clearwater, dalej. Wyjąłem różdżkę. Zrobiło się ciemno. - Lumos! - mruknąłem.
Ach cóż to za piękny dzień się dzisiaj zapowiada..słoneczko znowu wyszło, jest po co się uśmiechać ! takie właśnie wesołe myśli siedziały w Coralkowej główce. Pospiesznie narzuciła płaszcz na swój mundurek szkolny, związała włosy w niechlujnego kucyka i ruszyła na błonia. Dość już miała tego ciągłego przesiadywania w zamku, a wiadomo nie od dziś, że ona w jednym miejscu dłużej niż 5 minut nie usiedzi. Taka to właśnie była..tak ją uformował ten wesoły świat, heheszki. Szła więc spokojnie przez polanę, ze swym nieodłącznym uśmiechem na twarzy. Drugim powodem, dlaczego wybyła tak szybko ze szkoły był liścik od profesora Connera, który w końcu chyba postanowił się nad nią ulitować i dać jej drugą szansę. Szczenięce oczka mogą rzeczywiście zdziałać cuda..hah. No cóż, miała niezawodnego pecha do jego lekcji, zawsze musiała coś mu zepsuć, rozwalić..życie i tym talentem ją obdarowało. Ale ona przecież robiła to niechcący prawda ? Miała tylko nadzieję, że nie wymyśli dla niej niczego ciężkiego i trudnego, chciała szybko to zakończyć i nacieszyć się tą wspaniałą pogodą. Gdy dotarła do wyznaczonego miejsca, rozejrzała się dookoła. Profesorek już tu przybył, więc podeszła do niego i stanęła obok. - Dzień dobry ! i przepraszam za spóźnienie. - powiedziała, obdarowując go jednym ze swych wesołych uśmiechów. No to czas zacząć zabawę..hihi.
- Nie ma sprawy, ja tu tylko potwornie zmarzłem - również uśmiechnąłem się do uczennicy - Na razie na moich lekcjach uważałaś tak, że wychodzi tobie T - odkleiłem się od drzewa - No dobrze, panno Clearwater, odpowiedz mi na pytanie: ile żywiołów rozróżniamy na świecie? Wymień mi wszystkie - spojrzałem na nią - I nie rób mi tu takich oczu, Clearwater! - zaśmiałem się.
Spojrzała na profesora lekko z ukosa. No co, jest przecież tyle jeszcze fajnych rzeczy do zrobienia..tu ją ktoś zagadał, tam zaczepił, a na dzisiaj miała zaplanowane dodatkowo miodowe królestwo ! czas uzupełnić zapasy karmelu, bo bez niego długo nie przetrwa. Taka prawda.. Uniosła głowę lekko do góry, przypominając sobie coś o tych żywiołach. No tak..zazwyczaj albo sobie z kimś plotkowała, albo wygłupiała się z dziewczynami, dlatego w jej główce niestety za dużo z tych lekcji nie zostało. Choć ona nadal obstawiała, że to przecież wcale nie jej wina ! - Jest ich 4? powietrze, woda, ogień i ziemia ? - spojrzała na pana Connera lekko pytającym wzrokiem. Coś jej tam zaświtało..wow, coś. A co do tych oczek, to jak raz podziałały, to dlaczego nie drugi ? Trzeba jakoś wykorzystać ten urok osobisty, hehe.
- Prawie dobrze, Coraline. Ale zapomniałaś o dwóch: światło i ciemność, ale i tak dobrze - spojrzałem na nią - Cóż... Tak to jest, jak się nie słucha na lekcji, heh - obszedłem ją i stanąłem przed dziewczyną - Dobrze, Coraline, teraz powiedz mi, czy istnieją jakieś zależności między żywiołami - wyjąłem różdżkę, po czym skierowałem różdżkę w ziemię - Może to Ci coś przypomni. Incendio! - na liściach powstały małe płomyki. Następnie spojrzałem z uśmiechem na dziewczynę - No więc?