Miejsce położone gdzieś w głębi polany, tuż obok lasu, dzięki czemu nie trzeba zapuszczać się daleko po chrust. Znajduje się tutaj palenisko zrobione z piasku i otoczone kamieniami. Dookoła stoją drewniane ławki, niezbyt okazałe, ale pewnie zrobione przez studentów w chwilach zwiększonej chęci na wygłupy. Jednak w miarę stabilne. Na kamiennym murku naprzeciwko siedzisk można często zauważyć jakieś napisy zrobione przez uczniów. Gdzieś obok stoi również drewniany stolik, zapewne skradziony z jednej z sal Hogwartu. To na nim wykładane są produkty potrzebne do zorganizowania ogniskowej uczty.
Ostatnio zmieniony przez Boris Lavrov dnia Nie 15 Maj 2011, 12:37, w całości zmieniany 1 raz
Noreen nie należała do tych porywczych. Wręcz unikała niebezpieczeństw jak tylko mogła, a całe to uczenie się uzdrawiania wynikało w głównej mierze z głęboko zakorzenionego w jej charakterze strachu przed bólem. Gdy większość rówieśników kochało szybować w powietrzu i grać w bądź co bądź nieco brutalną grę, jaką był Quidditch, ona wolała siedzieć przy kociołku, próbując uwarzyć szkiele-wzro, by następnie leczyć wszystkie połamane żebra i kończyny. Zawsze wolała stać z boku i przybiec, gdy ktoś potrzebował pomocy. Ta potrzeba niesienia ulgi była jednym z większych bodźców, które pchnęły ją ku karierze uzdrowicielskiej. Uśmiechnęła się pod nosem, a nawet zaśmiała się krótko i cicho na jego uwagę. Postrzegała go jako spokojnego stoika, bardzo zrównoważonego i poważnego, o łagodnej acz stanowczej aurze. W tym wszystkim zapomniała, że Christopher również może mieć poczucie humoru. Otwierał się przed nią delikatnie, uchylając rąbka swojej osobowości, co przyjęła z ciepłem w sercu. Bardzo cieszyła ją perspektywa zawiązania nieco życzliwszej relacji w zamku. Pochłonęła ich praca. Noreen wzdychała co jakiś czas ciężej, gdy któryś z pędów sprawiał jej więcej trudności, ale wraz z mijającym czasem osiągali nieco lepsze rezultaty. Czuła zimno przenikające jej stopy, lecz nie chciała się teraz rozpraszać rzucaniem zaklęć ocieplających. Poradzi sobie z tym później, musiałaby się bardzo postarać, żeby dotkliwie odmrozić palce. Ręce chronione w rękawiczkach trzymały się nieźle, jedynie policzki nieco ją szczypały. Raz za razem odrywała kolejną mackę wnikającego do pnia pasożytniczego salionixu. Wymieniali się w międzyczasie uwagami dotyczącymi reszty potrzebnych w skrzydle składników - nie było ich dużo, ale niektóre z nich pewnie będą wymagały większej pracy w zdobyciu. Zmieszała się nieco, słysząc jego odpowiedź na jej zadane pytanie. Zrobiło jej się głupio, że wykazała się taką porywczością i brakiem wiary. Co jak co, ale powinna zrozumieć dawanie kolejnych szans jak nikt inny. - Masz rację, wybacz, wyciągnęłam zbyt pochopne wnioski - przyznała, marszcząc nieco brwi. Zaraz później zreflektowała się. - Przepraszam, mam nadzieję, że nie spoufalam się za bardzo - dodała, bo w zasadzie nie wiedziała, czy chciał przejść z nią na "ty".
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Stopniowo, spokojnie, krok za krokiem, pokazywał, kim naprawdę był. Nie był zbyt wylewny, nie rzucał się od razu na swojego rozmówcę, by ujawnić mu każdy szczegół dotyczący własnej osobowości, by wskazać mu swoje słabe punkty, czy coś podobnego. Był jednak niewątpliwie człowiekiem spokojnym, znającym zasady, jakimi należało się kierować, aczkolwiek zdarzało mu się je łamać. Mało powiedzieć, że biegać z Harmony po Venetii, gdy ta nieoczekiwanie uległa jakieś dziwnej klątwie i rzucała czarnomagiczne zaklęcia. Nie należało również zapominać o tym, jak pobił Salazara w publicznym, ogólnodostępnym parku, nie mając z tym większych problemów, gdy doszedł do prostego wniosku, że jedynie to może wbić choć cień rozumu do głowy starszego mężczyzny. Mówiąc najprościej, dokładnie tak, jak każdy inny człowiek, Christopher był złożony. Miał w sobie liczne zmiany, liczne zakręty, jakich nie powinno tam być, a jednak kryły się stłumione przez jego spokój, który wielokrotnie pomagał mu w radzeniu sobie z problemami studentów, czy przyjaciół, którzy próbowali znaleźć u niego pocieszenie. Był również pewien, że sprawy miały się podobnie z towarzyszącą mu kobietą. Nie wiedział, jak wiele zamierzała mu powiedzieć, ale też nie naciskał na nią, zwyczajnie koncentrując się obecnie na pracy, na dalszym usuwaniu salionixa. Nie było to łatwe; to była żmudna praca, wędrowanie od drzewa do drzewa, pozbywanie się całej kolonii, gdy stopniowo zaczynało odczuwać się ból w nogach, rękach i plecach. Nie miał kiepskiej kondycji, w końcu był tym człowiekiem, który samodzielnie wolał nosić bele drewna i ciężkie doniczki, niż we wszystkim wyręczać się zaklęciami. Jednak pozycja, w jakiej trwali przez długi czas, odrywając kolejne pasożytnicze rośliny, nie była najwygodniejsza. Poza tym chłód powoli również zaczynał się go imać, czego nie dało się pominąć. - Czasami łatwiej jest faktycznie poddać się i uznać, że tak będzie lepiej. I nie przeczę, że w niektórych wypadkach faktycznie jest to jedyna słuszna droga. Teraz jednak chciałbym spróbować dać tym drzewom i krzewom szansę. Jeśli faktycznie na wiosnę się im nie uda, pomogę w ich ścięciu, ale jeśli spróbują walczyć, postaram się im pomóc zgodnie z moją najlepszą wiedzą – powiedział, uśmiechając się do niej, ocierając przedramieniem czoło, czując, że naprawdę wykonali wspaniałą pracę, choć zapewne będą musieli rozejrzeć się uważnie po okolicy, żeby sprawdzić, czy na pewno salionix nie zakradł się gdzieś jeszcze. Błonia nie były dla niego niewątpliwie dobrym miejscem. – Ani trochę, Noreen, jeśli ci to nie przeszkadza, to mnie zupełnie. To jak będzie z tą herbatą? Chyba na nią zapracowaliśmy? – dodał.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
To dobrze, że miał warstwy i gdzieś tam w swojej ostoi spokoju mimo wszystko mierzył się ze słabymi punktami. Doceniała ludzi, którzy reprezentowali swoją postawą pewien poziom i nie ujawniali na początku wszystkich swoich kart. Paradoksalnie wydawali jej się prawdziwsi niż wszyscy ci, którzy od razu udzielali jej wielu informacji na swój temat. Zawsze miała wrażenie, że w ten sposób starali się sprawiać pozory i stworzyć w jej głowie konkretny obraz własnej osoby, niźli faktycznie otwierali się i dzielili swoim wnętrzem. Ona sama nie lubiła się uzewnętrzniać, na pewno nie ledwie poznanym ludziom. Znała wagę i wartość wypowiadanych słów i wolała pewne rzeczy zostawić do obgadania w przyszłości, bliższej lub dalszej w zależności od tego, jak wiele zaufania uda się zdobyć tym osobnikom. Christopher w tej chwili jawił się w jej głowie jako osoba zaufania godna, któremu z powodzeniem powierzyłaby sekret. Może jeszcze nie teraz, nie w chwili wyrywania szkodliwych roślin i wspólnego stękania na mrozie, ale przy wspomnianej herbacie - czemu nie? Nie zamierzała się zapędzać w swoich zamiarach, bądź co bądź tak jak ona pragnie powiernika, wybraniec musiał być z tą rolą przynajmniej pogodzony, a najlepiej na nią chętny. - Ja się za szybko poddaję... - powiedziała z zaciśniętymi zębami, nie dlatego, że tak trudno było jej się do tego przyznać, lecz przez wzgląd na bardzo oporny pęd, z którym walczyła już od dobrych dwóch minut, próbując oderwać go od kory drzewa. Może powiedziała to zbyt cicho, by usłyszał, a może po prostu nie chciał tego komentować, nie znając kontekstu słów poza sugestią ścięcia chorego pnia. Nie dane jej było wiedzieć tego w tej chwili. Zajęli się pędami z większym skupieniem, mało się odzywając, po prostu chcąc skończyć jak najwięcej pracy przed zmrokiem. Noreen jednocześnie czuła zimno przenikające jej buty i łaskoczące powoli tracące czucie palce u stóp, a także ciepło bijące spod jej czapki na czoło, najpewniej lekko zroszone potem. Salionix trzymał się jak przytwierdzony zlepem, a jej bardzo szybko kończyła się siła w i tak wątłych ramionach. Na pewno nie poradziła sobie z tak dużą liczbą pasożytniczych roślin jak Christopher, lecz, przecząc poprzedniej wypowiedzi, nie zamierzała się poddać i odpuścić. Nie dopóki mężczyzna nie orzeknie przerwy. Choć czuła piekący ból w przedramionach od wciskania noża w twarde drewno, a zesztywniałe palce coraz mniej pewnie chwytały nóż, wciąż drążyła i wyrywała, skubała i odciągała salionixa. - Zdecydowanie... - przyznała z westchnieniem. Wyprostowała się z nieco skrzywioną miną, czując drętwienie w wielu miejscach w ciele. - Nie mogę się doczekać wygodnego fotela i kominka. I herbaty. A w najbliższych dniach możemy wrócić i dokończyć dzieła - rzekła jeszcze, gdy zbierali się w stronę zamku na zasłużony fajrant.