Miejsce położone gdzieś w głębi polany, tuż obok lasu, dzięki czemu nie trzeba zapuszczać się daleko po chrust. Znajduje się tutaj palenisko zrobione z piasku i otoczone kamieniami. Dookoła stoją drewniane ławki, niezbyt okazałe, ale pewnie zrobione przez studentów w chwilach zwiększonej chęci na wygłupy. Jednak w miarę stabilne. Na kamiennym murku naprzeciwko siedzisk można często zauważyć jakieś napisy zrobione przez uczniów. Gdzieś obok stoi również drewniany stolik, zapewne skradziony z jednej z sal Hogwartu. To na nim wykładane są produkty potrzebne do zorganizowania ogniskowej uczty.
Ostatnio zmieniony przez Boris Lavrov dnia Nie Maj 15 2011, 12:37, w całości zmieniany 1 raz
Noreen nie należała do tych porywczych. Wręcz unikała niebezpieczeństw jak tylko mogła, a całe to uczenie się uzdrawiania wynikało w głównej mierze z głęboko zakorzenionego w jej charakterze strachu przed bólem. Gdy większość rówieśników kochało szybować w powietrzu i grać w bądź co bądź nieco brutalną grę, jaką był Quidditch, ona wolała siedzieć przy kociołku, próbując uwarzyć szkiele-wzro, by następnie leczyć wszystkie połamane żebra i kończyny. Zawsze wolała stać z boku i przybiec, gdy ktoś potrzebował pomocy. Ta potrzeba niesienia ulgi była jednym z większych bodźców, które pchnęły ją ku karierze uzdrowicielskiej. Uśmiechnęła się pod nosem, a nawet zaśmiała się krótko i cicho na jego uwagę. Postrzegała go jako spokojnego stoika, bardzo zrównoważonego i poważnego, o łagodnej acz stanowczej aurze. W tym wszystkim zapomniała, że Christopher również może mieć poczucie humoru. Otwierał się przed nią delikatnie, uchylając rąbka swojej osobowości, co przyjęła z ciepłem w sercu. Bardzo cieszyła ją perspektywa zawiązania nieco życzliwszej relacji w zamku. Pochłonęła ich praca. Noreen wzdychała co jakiś czas ciężej, gdy któryś z pędów sprawiał jej więcej trudności, ale wraz z mijającym czasem osiągali nieco lepsze rezultaty. Czuła zimno przenikające jej stopy, lecz nie chciała się teraz rozpraszać rzucaniem zaklęć ocieplających. Poradzi sobie z tym później, musiałaby się bardzo postarać, żeby dotkliwie odmrozić palce. Ręce chronione w rękawiczkach trzymały się nieźle, jedynie policzki nieco ją szczypały. Raz za razem odrywała kolejną mackę wnikającego do pnia pasożytniczego salionixu. Wymieniali się w międzyczasie uwagami dotyczącymi reszty potrzebnych w skrzydle składników - nie było ich dużo, ale niektóre z nich pewnie będą wymagały większej pracy w zdobyciu. Zmieszała się nieco, słysząc jego odpowiedź na jej zadane pytanie. Zrobiło jej się głupio, że wykazała się taką porywczością i brakiem wiary. Co jak co, ale powinna zrozumieć dawanie kolejnych szans jak nikt inny. - Masz rację, wybacz, wyciągnęłam zbyt pochopne wnioski - przyznała, marszcząc nieco brwi. Zaraz później zreflektowała się. - Przepraszam, mam nadzieję, że nie spoufalam się za bardzo - dodała, bo w zasadzie nie wiedziała, czy chciał przejść z nią na "ty".
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Stopniowo, spokojnie, krok za krokiem, pokazywał, kim naprawdę był. Nie był zbyt wylewny, nie rzucał się od razu na swojego rozmówcę, by ujawnić mu każdy szczegół dotyczący własnej osobowości, by wskazać mu swoje słabe punkty, czy coś podobnego. Był jednak niewątpliwie człowiekiem spokojnym, znającym zasady, jakimi należało się kierować, aczkolwiek zdarzało mu się je łamać. Mało powiedzieć, że biegać z Harmony po Venetii, gdy ta nieoczekiwanie uległa jakieś dziwnej klątwie i rzucała czarnomagiczne zaklęcia. Nie należało również zapominać o tym, jak pobił Salazara w publicznym, ogólnodostępnym parku, nie mając z tym większych problemów, gdy doszedł do prostego wniosku, że jedynie to może wbić choć cień rozumu do głowy starszego mężczyzny. Mówiąc najprościej, dokładnie tak, jak każdy inny człowiek, Christopher był złożony. Miał w sobie liczne zmiany, liczne zakręty, jakich nie powinno tam być, a jednak kryły się stłumione przez jego spokój, który wielokrotnie pomagał mu w radzeniu sobie z problemami studentów, czy przyjaciół, którzy próbowali znaleźć u niego pocieszenie. Był również pewien, że sprawy miały się podobnie z towarzyszącą mu kobietą. Nie wiedział, jak wiele zamierzała mu powiedzieć, ale też nie naciskał na nią, zwyczajnie koncentrując się obecnie na pracy, na dalszym usuwaniu salionixa. Nie było to łatwe; to była żmudna praca, wędrowanie od drzewa do drzewa, pozbywanie się całej kolonii, gdy stopniowo zaczynało odczuwać się ból w nogach, rękach i plecach. Nie miał kiepskiej kondycji, w końcu był tym człowiekiem, który samodzielnie wolał nosić bele drewna i ciężkie doniczki, niż we wszystkim wyręczać się zaklęciami. Jednak pozycja, w jakiej trwali przez długi czas, odrywając kolejne pasożytnicze rośliny, nie była najwygodniejsza. Poza tym chłód powoli również zaczynał się go imać, czego nie dało się pominąć. - Czasami łatwiej jest faktycznie poddać się i uznać, że tak będzie lepiej. I nie przeczę, że w niektórych wypadkach faktycznie jest to jedyna słuszna droga. Teraz jednak chciałbym spróbować dać tym drzewom i krzewom szansę. Jeśli faktycznie na wiosnę się im nie uda, pomogę w ich ścięciu, ale jeśli spróbują walczyć, postaram się im pomóc zgodnie z moją najlepszą wiedzą – powiedział, uśmiechając się do niej, ocierając przedramieniem czoło, czując, że naprawdę wykonali wspaniałą pracę, choć zapewne będą musieli rozejrzeć się uważnie po okolicy, żeby sprawdzić, czy na pewno salionix nie zakradł się gdzieś jeszcze. Błonia nie były dla niego niewątpliwie dobrym miejscem. – Ani trochę, Noreen, jeśli ci to nie przeszkadza, to mnie zupełnie. To jak będzie z tą herbatą? Chyba na nią zapracowaliśmy? – dodał.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
To dobrze, że miał warstwy i gdzieś tam w swojej ostoi spokoju mimo wszystko mierzył się ze słabymi punktami. Doceniała ludzi, którzy reprezentowali swoją postawą pewien poziom i nie ujawniali na początku wszystkich swoich kart. Paradoksalnie wydawali jej się prawdziwsi niż wszyscy ci, którzy od razu udzielali jej wielu informacji na swój temat. Zawsze miała wrażenie, że w ten sposób starali się sprawiać pozory i stworzyć w jej głowie konkretny obraz własnej osoby, niźli faktycznie otwierali się i dzielili swoim wnętrzem. Ona sama nie lubiła się uzewnętrzniać, na pewno nie ledwie poznanym ludziom. Znała wagę i wartość wypowiadanych słów i wolała pewne rzeczy zostawić do obgadania w przyszłości, bliższej lub dalszej w zależności od tego, jak wiele zaufania uda się zdobyć tym osobnikom. Christopher w tej chwili jawił się w jej głowie jako osoba zaufania godna, któremu z powodzeniem powierzyłaby sekret. Może jeszcze nie teraz, nie w chwili wyrywania szkodliwych roślin i wspólnego stękania na mrozie, ale przy wspomnianej herbacie - czemu nie? Nie zamierzała się zapędzać w swoich zamiarach, bądź co bądź tak jak ona pragnie powiernika, wybraniec musiał być z tą rolą przynajmniej pogodzony, a najlepiej na nią chętny. - Ja się za szybko poddaję... - powiedziała z zaciśniętymi zębami, nie dlatego, że tak trudno było jej się do tego przyznać, lecz przez wzgląd na bardzo oporny pęd, z którym walczyła już od dobrych dwóch minut, próbując oderwać go od kory drzewa. Może powiedziała to zbyt cicho, by usłyszał, a może po prostu nie chciał tego komentować, nie znając kontekstu słów poza sugestią ścięcia chorego pnia. Nie dane jej było wiedzieć tego w tej chwili. Zajęli się pędami z większym skupieniem, mało się odzywając, po prostu chcąc skończyć jak najwięcej pracy przed zmrokiem. Noreen jednocześnie czuła zimno przenikające jej buty i łaskoczące powoli tracące czucie palce u stóp, a także ciepło bijące spod jej czapki na czoło, najpewniej lekko zroszone potem. Salionix trzymał się jak przytwierdzony zlepem, a jej bardzo szybko kończyła się siła w i tak wątłych ramionach. Na pewno nie poradziła sobie z tak dużą liczbą pasożytniczych roślin jak Christopher, lecz, przecząc poprzedniej wypowiedzi, nie zamierzała się poddać i odpuścić. Nie dopóki mężczyzna nie orzeknie przerwy. Choć czuła piekący ból w przedramionach od wciskania noża w twarde drewno, a zesztywniałe palce coraz mniej pewnie chwytały nóż, wciąż drążyła i wyrywała, skubała i odciągała salionixa. - Zdecydowanie... - przyznała z westchnieniem. Wyprostowała się z nieco skrzywioną miną, czując drętwienie w wielu miejscach w ciele. - Nie mogę się doczekać wygodnego fotela i kominka. I herbaty. A w najbliższych dniach możemy wrócić i dokończyć dzieła - rzekła jeszcze, gdy zbierali się w stronę zamku na zasłużony fajrant.
Zwierzę: Wozak (wybrany za pkt z ONMS) Łapanie:1 Modyfikatory: nie) Porażka
Frederick tak naprawdę nie wiedział, co miał myśleć o tych zajęciach. Nie wiedział również, czego miał się spodziewać, ale to, co go spotkało, nagle nie było takie złe, być może dlatego, że było jego normalną rutyną. Czymś, co znał, z czym mierzył się każdego dnia, czymś, co po prostu było w jego krwi. Dlatego też odebrał transporter i wszystko, co było zalecone i złapawszy ślad wozaków, ruszył nim, zastanawiając się, co robiły tutaj te stworzenia. Oczywiście, mogły żyć właściwie wszędzie, znał je doskonale z rezerwatu, ale nie spodziewał się, że znajdzie je pod samym zamkiem. Jak się okazało, było jednak zupełnie inaczej i właśnie tym sposobem wylądował, gdzie wylądował, wędrując spokojnie po tropie, jaki złapał. Nie było to dla niego trudne, również ze względu na drugą naturę, jaka w nim tkwiła, bo lisi instynkt kierował go po prostu do celu bez większego problemu. Cel jednak był sprytny i nim Frederick się do niego zbliżył, zwyzywał go, ot, jak miał w zwyczaju, co wcale go nie zdziwiło, bo ostatecznie takie były wozaki. Wszystko to spłynęło po nim, jak po kaczce, nie przejął się ani trochę tymi wyzwiskami, środkowymi palcami i karygodnym zachowaniem, bo miał je właściwie na co dzień w rezerwacie. Wiedział również, że nie ma szans w dalszym gonieniu stworzenia, więc rozejrzał się w poszukiwaniu innych tropów.
z.t
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Zwierzę:szpiczak Łapanie:3 > 2 Modyfikatory: tak (nastrój) Porażka
Dawno tak szybko nie przebierał nogami, oddalając się co tchu od trójki Ślizgonów, co do intencji których nadal nie miał całkowitej pewności. W swoim popłochu zawędrował aż nad palenisko, nim wreszcie przystanął i dał sobie chwilę na wyrównanie oddechu. Wątpił, by ktokolwiek przybiegł tu za nim, powinien mieć więc choć trochę czasu na pozbieranie myśli… i znalezienie zwierzaków, o których mówił im nauczyciel. Terry rozejrzał się uważnie, wypatrując jakiegokolwiek ruchu wśród wysokiej trawy i porastających skraj lasu drzew i krzewów. Nie był najlepszym tropicielem, liczył więc na łut szczęścia – w końcu ponoć to właśnie mnogość stworzeń stanowiła problem, nie powinien mieć więc kłopotów ze znalezieniem ich… prawda? Faktycznie, po kilku minutach włóczenia się natrafił na jeżopodobne zwierzątko, schowane w norce pod jednym z drzew. Chłopak wyciągnął z torby kanapkę, oderwał kawałek i wyciągnął dłoń w stronę szpiczaka. Stworzonko jednak nie było najwyraźniej głodne, bo w mgnieniu oka uciekło z piskiem między drzewa. Super, nawet magiczne jeże miały go dość.
/zt
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Zwierzę:szczuroszczet Łapanie:2 i nieparzysta + 3 (za postać młodszą niż dwa miesiące) = 5 Modyfikatory: + 3 za postać młodszą niż dwa miesiące Sukces
Kolejne kroki zaprowadziły je w głębi polany, tuż obok lasu. Było tutaj zrobione palenisko, ale puchonka i ślizgonka nie przyszły na ognisko, nadal szukały zwierzaków. Fern powoli uważała, że czas skończyć łowy. Miała już pokaźną ilość zdobyczy do kolekcji brakował jej tylko szczuroszczet, którego właśnie wypatrzyła. Profesor Rosa z pewnością będzie zadowolony. Young nie sądziła, że tak spodoba jej się lekcja ONMS i że tak jej świetnie pójdzie to całe polowanie. Z początku podchody do szczuroszczeta nie szły jej najlepiej, bo gdy rzuciła mu jabłko, ten uciekł, widocznie nie podobała mu się dieta owocowa, niestety dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć, jaki przysmak lubi gryzoń, dlatego czekała cierpliwie, aż zwierzak straci czujność. W końcu odpowiedni moment, a Fern pochwyciła zwierzaka do transportera, nie mając z nim żadnego problemu. Odwróciła się do Mitchelson, której znowu pomagała Pani Hudson. Zbieram się, zostawiam cię pod opieką Pani Hudson. Naskrobała w notesie, pokazała wiadomość puchonce i po chwili zniknęła im z oczu, kierując się na miejsce zbiórki.
Zwierzę:Szpiczak Łapanie:6+3 Modyfikatory: Tak (Pani Hudson) Sukces
Obserwowała uważnie, jak Fern łapie Szczuroszczeta. Nigdy wcześniej nie widziała podobnego stworzonka, toteż patrzyła na niego z zafascynowaniem. "Też takiego chcę!" przyznała. Dla niej był uroczy, nawet jeśli odbiegał swą aparycją od klasycznych, słodkich zwierzątek. To zmotywowało Aiyanę, aby spróbowała szczęścia i złapała jednego z nich. "Okej, ja jeszcze trochę pochodzę. Jakby lekcja powoli się kończyła, przyjdź po mnie, dobrze?" Nie ufała sobie, jeśli chodziło o pilnowanie czasu. Z drugiej strony, nauczycielka zdawała się ją obserwować. I to od momentu, w którym zaczęła wypytywać ją o akromantule i wilkołaki, którymi pewna ślizgonka, postanowiła nastraszyć dziewczynkę. Pożegnała się z Fern, rozglądając się za zwierzątkami. Tym razem, to magiczne stworzenie odnalazło ją. Poczuła, jak coś delikatnie ociera się o jej nogę, a kiedy spojrzała w dół, oczom pierwszoroczniaczki ukazał się - szpiczak! Odbiegał on swym zachowaniem od poprzedniego przedstawiciela swojego gatunku. Nie tylko nie wykazywał on żadnej nieufności, ale jeszcze za nią tuptał! Nie mogła postąpić inaczej, niż tylko wziąć go na ręce, a z racji na to, iż jej przyjaciółki nie było w pobliżu, ofiarą podekscytowanej dziewczynki stała się @Bridget Hudson. - Proszę pani, czy będę mogła go zatrzymać? Jest trudny w utrzymaniu? Co jeszcze lubi prócz mleka? Je to samo co inne jeże? Ponownie zasypywała ją lawiną pytań, tym razem trzymając na rękach zwierzątko, które dało się pochwycić z własnej, nieprzymuszonej woli. Kto wie, może był to najzwyklejszy jeż, albo stworzonku coś dolegało, skoro jego zachowanie odbiegało od normy. Niemniej jednak, Aiyana wyglądała na naprawdę podekscytowaną. Dopiero po krótkim czasie, schowała zwierzątko do transportera, by ruszyć dalej. Już się nie bała. Wiedziała, że może liczyć na panią Hudson zawsze i wszędzie!
/zt x2
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Zwierzę:szpiczak Łapanie:4 Modyfikatory: nie Sukces
Łapanie zwierząt przemocą wydawało mu się wyjątkowo okrutnym rozwiązaniem. Nicholas mimo wszystko był człowiekiem o wrażliwej duszy i łagodnym sercu, nawet jeśli siebie lub innych próbował czasem przekonać, że jest inaczej. Mieszkał w Hogsmeade, miał ogród, wiedział czym są szpiczaki i co lubią. Przygotował przynętę i czekał, aż wreszcie jedno stworzonko wyściubiło nos zza krzaków i przydreptało, żeby się poczęstować. - Hej, maluchu - powiedział cicho i ostrożnym zaklęciem bardzo delikatnie przeniósł go do transporterka, w którym zawczasu przygotował wyściółkę taką, jaką lubiły szpiczaki. - Wybacz, ale musimy cię zabrać w zdrowsze dla ciebie miejsce. Nie miał ochoty szukać następnych zwierząt. Złapał tego jednego i czuł się za niego odpowiedzialny. Chciał się upewnić, dokąd trafi i jaki czeka go los. Czy przywiązywał się szybko? Owszem, co widać było po jego menażerii, ale też po ludziach, których obdarzył szczególnymi względami. Westchnął i wstał, kierując się na dębową polanę, zadziwiony tym, jak autoterapeutyczne stało się uczestnictwo w lekcji ONMS.
Nie spodziewał się, że wpadnie na Lockiego, kiedy wszystkim zainteresowanym wydawali rękawice ochronne, nim wyruszą na poszukiwania brzytwotrawy. Właściwie nie wiedział, czego powinien się po nim spodziewać, nie wiedział, jak miał do niego podchodzić, tym bardziej po tym, jak ten wysmarkał na niego krew w czasie zajęć z astronomii. Jednocześnie jednak mieli jakieś wspólne punkty zaczepienia, choćby w postaci niechęci do Casey’a, który zachowywał się jak rozkapryszone dziecko. Czasami nienawiść wymierzona w tę samą osobę cementowała doskonale przyjaźń, ale Frederick daleki był od szukania podobnych relacji. Większość z nich znajdowała go sama, najczęściej wtedy kiedy nie miał na nie najmniejszej nawet ochoty, kiedy okazywało się, że nie wszystko było takie, jak sobie zaplanował. Inna sprawa, że był tak marudny i tak nieprzystępny, że czasami zastanawiał się, czy ludzie, którzy chcieli z nim spędzać czas bawili się w jakieś samobiczowanie, czy może jednak chodziło o coś innego. Nigdy nie był w stanie tego odgadnąć i podobnie było teraz kiedy dość nieoczekiwanie opuścił zamek w towarzystwie Swansea rozglądając się za wspomnianą wcześniej brzytwotrawą. - Mam wrażenie, że Hogwart zrobił się jeszcze bardziej dziki niż wcześniej – stwierdził, dostrzegając kątem oka grupkę dzieciaków, która na pewno nie zachowywała się jak powinna, ale przede wszystkim pił do czegoś innego. – Eliksiry, które mogą wyrządzić ci krzywdę, śmiertelne rośliny rosnące jak trawnik, ciekaw jestem, co ciekawego jeszcze się tutaj kryje – dodał swobodnie, tak samo bez wyrazu, jak zawsze.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea miał objętość emocjonalną kieliszka od wódki, więc nie za bardzo wnikał w takie niuanse, jak rozważanie, czy się z kimś kumpluje, czy nie. Rzeczy toczyły się swoim torem, działy swoim własnym tempem. Shercliffe był spoko, nawet mimo że marudny i dopóki był w porządku, to Swansea rozpatrywał go jak kumpla. Mało to miał nadąsanych znajomych? Jak odjebie coś, zrobi komuś krzywdę albo przykrość, jak celowo posunie się do czegoś, co według zdezelowanego kompasu moralnego Swansea będzie zjebane - wtedy nie będą się kumplować. Proste. Nie trzeba było się nad tym szczególnie zastanawiać. Kiedy na siebie wpadli przy rozdawaniu rękawic, kiwnął mu głową, jakoś bez słów zakładając, że idą na te zbiory razem. Trafiła mu się nieco wyświechtana para, którą zakładając, oceniał z niesmakiem, wielki fashionista. - Nie było Cię tu od jakiegoś czasu... - zauważył roztropnie, unosząc lekko brwi i przechylając głowę - ...ale od kilku lat tendencja jest spadkowa. Pojebanych rzeczy więcej, odpowiedzialności mniej, potencjalnych zagrożeń więcej, poczucia bezpieczeństwa jeszcze mniej. - kiwał ręką na boki, obrazując to, co ostatnimi laty działo się w Hogwarcie - Na tym etapie fakt, że rośnie na błoniach brzytwotrawa już nie robi na mnie wrażenia. Może to znieczulica. Obstawiam, że w przyszłym semestrze zaczną wykładać czarną magię, a nauczycieli może za rok zastąpią dementorzy. - wzruszył ramionami. Hogwart dla niego od dawna nie był dobrym miejscem. Kiedyś, może, dwadzieścia lat temu, za czasów Dumbledore'a, mówiło się, że nie ma bezpieczniejszego miejsca niż Hogwart. Teraz? Lockie czuł się bezpieczniej ciemną nocą w zaułku Westminsteru w Londynie, niż na terenie szkoły. Ale studia trzeba było skończyć. - Ty wiesz, jak ta trawa wygląda? - zapytał, przechylając głowę, bo on i zielarstwo to nie było najlepsze połączenie. Umiał odróżnić kurkę od maślaka i wiedział, że jarzębina jest czerwona. Zakładał, że brzytwotrawa jest ostra jak brzytwa, ale czy wygląda inaczej od zwykłej?
Frederick uniósł lekko brwi, nadal zachowując się całkowicie obojętnie, nie mając najmniejszej ochoty na okazywanie niezadowolenia, czy czegoś podobnego, kiedy Lockie zaczął wyjaśniać mu, jak sprawy się tutaj miały. Dziesięć lat wcześniej Hogwart nie był wcale taki bezpieczny, jak się wszystkim wydawało, ale nie był również miejscem pozbawionym kompletnie logiki, a teraz wszystko wskazywało na to, że świat stanął na głowie, co jedynie podkreślał choćby fakt istnienia Casey'a. Studia jednak były dla niego ucieczką, możliwością, jakiej nie mógł przepuścić, czymś, co dawało mu szansę na przetrwanie i zmienienie swojego losu, a o to przede wszystkim mu chodziło. Jeśli zamierzał jakoś zmienić to, w czym utknął, to musiał zostać tutaj, w zamku, i wykonywać dziwne polecenia nauczycieli, licząc na to, że coś z tego da mu nie tylko satysfakcję, ale również pozwoli spełnić marzenia. Do których, rzecz jasna, nie przyznawał się i o nich nie dyskutował, bo nie miał takiej potrzeby. - Obawiam się, że powitałbym dementorów z przyjemnością, zdają się o wiele bardziej interesujący, od co poniektórych profesorów - przyznał, nie przejmując się zupełnie tym, jak może to zostać odebrane, poprawiając rękawice, jakie dostał, nie mając do końca przekonania, że były czymś, co mogło zagwarantować mu bezpieczne zbiory, ale po tym, co wydarzyło się na eliksirach, nie sądził, żeby cokolwiek w tym zamku było, cóż, właściwe. Było, prawdę mówiąc, o wiele gorsze niż rezerwat, czy inne miejsca, jakie znał, ale nie zamierzał się w tym szczególnie mocno zagłębiać. - Jeśli się nie mylę, jest lekko zaczerwieniona, co wynika z faktu, iż poi się krwią. Ale to mogą być również wierzenia ignoranta - powiedział prosto, nie ukrywając faktu, że nie znał się na zielarstwie na tyle dobrze, by coś z tym naprawdę zrobić, a później rozejrzał się po okolicy, szukając czegoś, co odpowiadałoby opisowi. Widział w pewnego odległości trawę nieco wyższą, niż przeciętna, ale nie mógł mieć absolutnej pewności, że jest to właśnie to, czego w tej chwili poszukiwali, niemniej jednak wskazał ku niej Lockiemu.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Rozglądał się na lewo i prawo, skanując wzrokiem zielsko, które mijali. Wyobrażał sobie, że może ta brzytwotrawa będzie wyglądac jak brzytwy, srebrna i lśniąca, byłoby ją łatwiej zobaczyć w tym nikłym słońcu, jakie leniwie sunęło po niebie. Nie miał pojęcia o niczym, co powodowało Frederickiem, ale też chłop nie wyglądał na wylewnego, czy potrzebującego zwierzeń, a Lockie był może ostatnią osobą w tej szkole, która by kogokolwiek naciskała do otwierania się przed nim. Każdy ma swoje tempo i swoje preferencje, jakby go Shercliffe zapytał o marzenia, to tez by go penwie wyśmiał. Albo powiedział coś o dużej ilości cycków do ściskania. Parsknął na jego słowa i pokiwał głową, bo czasem to i on by się pocałował z jakimś dementorem, jak myślał o kolejnych miesiącach bycia tu. Zresztą, nie bądźmy skromni. Bycia gdziekolwiek. Samo bycie, istnienie było problemem. - Z jakiego chuja to wyrosło na błoniach? Polewali chaszcze krwią niewiniątek? - pokręcił głową. No pojebany ten Hogwart, co tu sie odprawiały za satanistyczne rytuały przez wakacje, że po powrocie we wrześniu zarastała szkołę plaga trawy pojącej się krwią - Czerwone brzmi przynajmniej jak coś, co będzie łatwiej zobaczyć. - zauważył, jakże roztropnie, wielki roślinny znawca - U mnie za domem rosną takie czerwone chaszcze. Skrzat mówi, że się nazywa Imperata Czerwony Baron, bo miałem wyrywać, ale tak pierdolnięta z nazwy, że uznałem, że zostaje. - spojrzał w kierunku, który wskazał Fred i skinął głową - Ale jej nie trzeba poić krwią. Chyba. - w sensie tej jego imperaty. Podszedł do kępów brzytwotrawy i ukucnął. Należało chyba z korzeniami je wyrywać, a nie tylko ciąć. Tylko jak głębokie miały korzenie? Ostrożnie złapał w garści trawska i jął ciągnąć ile wlezie.
Frederick był chyba ostatnią osobą, która by się komuś z czegoś zwierzała, ostatnią osobą, która potrzebowała przyjaciela. Jego bliscy nie byli zbyt wylewni, dokładnie tak, jak i on sam i być może na tym właśnie polegał jego problem, z którego tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy. Nie wiedział, że ludzie rozmawiają, bo w domu miał jedynie marne przykłady rodzinnej bliskości, które doprowadziły ostatecznie do tego, że znajdował się właśnie w szkole, chociaż miał blisko trzydzieści lat i od dawna powinien mieć własne, dorosłe życie. Prawdziwe, a nie jedynie iluzoryczne, takie, którego nie dało się w żaden sposób uchwycić, życie, które rozpadło się, bo jego rodzice nadal mieli nad nim władzę. - Zapytaj O'Malleya, skoro tak bardzo interesują go kwestie czystości niektórych osób, to może czystość tę preferuje i wprowadza w życie - stwierdził, nawiązując częściowo do historii Ruby, którą znał z powodu jej braci i szczerze Casey'a nienawidził, widząc w nim starego, obrzydliwego idiotę, który nie znał żadnych granic i granic nie miał, co zresztą udowodnił, pozwalając na to, żeby jego ręce uległy zniszczeniu w czasie zajęć. - Teoretycznie, ale nie jestem pewien, czy cała jest czerwona, nigdy nie zwracałem na nią zbyt wielkiej uwagi, w końcu to nie lunaballa - wyjaśnił, nie czując się jakoś szczególnie źle ze świadomością, że nie był alfą i omegą ze wszystkiego. Chociaż obecnie musiał jakoś to zmienić, skoro zamierzał zrealizować swoje plany, nie mógł w nich ograniczać się jedynie do tego, co było mu znane, w końcu by móc zajmować się zwierzętami, musiał wiedzieć więcej na temat tego, co jadły, ale również, na co chorowały. To zaś wiązało się, a jakże, z poznawaniem flory, jaka nigdy nie była dla niego nazbyt fascynująca. Tak samo, jak opowieść Lockiego o jakimś czerwonym chwaście, czy czymś podobnym. - Zapytaj Walsha, zapewne z przyjemnością podzieli się z tobą informacjami na podobne tematy. I nie bierz się tak ochoczo do tej brzytwotrawy, bo jeszcze urośnie - zauważył, kiedy Lockie znalazł odpowiedni okaz i chyba najwyraźniej uznał, że najlepiej będzie po prostu wyrwać go z korzeniami, jak jakąś pietruszkę.