Miejsce położone gdzieś w głębi polany, tuż obok lasu, dzięki czemu nie trzeba zapuszczać się daleko po chrust. Znajduje się tutaj palenisko zrobione z piasku i otoczone kamieniami. Dookoła stoją drewniane ławki, niezbyt okazałe, ale pewnie zrobione przez studentów w chwilach zwiększonej chęci na wygłupy. Jednak w miarę stabilne. Na kamiennym murku naprzeciwko siedzisk można często zauważyć jakieś napisy zrobione przez uczniów. Gdzieś obok stoi również drewniany stolik, zapewne skradziony z jednej z sal Hogwartu. To na nim wykładane są produkty potrzebne do zorganizowania ogniskowej uczty.
Ostatnio zmieniony przez Boris Lavrov dnia Nie 15 Maj 2011 - 12:37, w całości zmieniany 1 raz
Jak trudno było jej znaleźć w głowie coś, co było w znikomych ilościach..nawet bardzo znikomych. Z resztą co to była za różnica ? w mugolskich kreskówkach, które często oglądała w dzieciństwie zawsze były cztery żywioły..pff. Po za tym, jak już wspominała, zawsze znajdowała masę innych, bardziej ciekawych rzeczy do robienia na jego lekcjach. I to znacznie fajniejszych ! hahah. No ale dobra, Coral, wysil te swoje szare komórki.. co jeszcze było w tych bajkach ? o chyba już wie ! - woda gasi ogień, ogień jest podsycany przez powietrze, ziemia robi z wody błoto, światło rozjaśnia ciemność, czy ją tam pokonuje..- powiedziała, już trochę bardziej ze znużeniem. Spojrzała na płonące listki * ogień pali ziemię lub w nią wnika.. * to już bardziej rzuciła na chybił trafił, żeby po prostu powiedzieć cokolwiek. Miała nadzieję, że pozbędzie się w końcu tego T.. i oby to nie trwało długo, jej też nie było miło tak tutaj marznąć. Miała przecież jeszcze ten caaluteńki, piękny dzień przed sobą !
- Dobrze, Clearwater! A jednak coś wiesz! - rzekłem zadowolony, po czym dałem jej 2 galeony - Wydaj, na co tam chcesz, ale nie mów nikomu, bo mnie okradną. Swoją drogą, musisz mieć pozwolenie na piśmie, by iść do Hogsmeade, nieprawdaż? - łatwo było odgadnąć jej myśli. Wyjąłem z kieszeni kartkę i nabazgrałem na niej pozwolenie, po czym wręczyłem je damie - W sumie możemy pójść razem, panno Clearwater. Też mam coś w Hogsmeade... Do załatwienia - uśmiechnąłem się do niej, starając się ukryć niepokój. - Brawo, Clearwater. Dostałaś A z Magii Żywiołów - odwróciłem się i powiedziałem - A, prawie zapomniałem. Dzięki tobie Hufflepuff dorobił się dziesięciu punktów. To jak, idziesz Clearwater?
Fuck yeah ! udało jej się w końcu to zaliczyć ! Jej zdolności improwizacyjne chyba nie są aż tak marne. Może powinna zapisać zapisać się na jakieś kółko teatralne ? kto wie, może odkryje swój kolejny talencik..hehe. - Dziękuję ! - powiedziała wesoło do profesora, po czym z nieukrywanym zdziwieniem wzięła od niego galeony i spojrzała na świastek. - Nie trzeba, jestem przecież pełnoletnią studentką, ci młodsi tylko muszą mieć pozwolenie. Z resztą mam już swoje od rodziców - dodała i lekko się uśmiechnęła. Wow, czyżby pan Conner zmienił nagle do niej nastawienie ? Przecież zawsze był taki wkurzony, przez to, co wyrabiała na lekcjach..ale jak to się mówi..człowiek zmienny jest. I fajnie ! - Emm, umówiłam się już tam z przyjaciółką..- powiedziała, wkładając łapki głebięj w kieszenie swojego płaszcza. Czas się zbierać ! karmel sam do niej przecież nie przyjdzie. - do zobaczenia i dziękuję za punkty - rzuciła jeszcze, gdy powoli oddalała się od polany w kierunku wioski. Och, jak ona dawno nie widziała swojej kochanej Gwen..ciekawe, co tym razem fajnego wymyślą ?
Dopiero co przyjechała. I nie wiedziała gdzie się podzieć. Jeden ze skrzatów już zaniósł jej kufer do dormitorium. Ona nie chciała tam iść, natknąć się na resztę dziewczyn. Chciała tego uniknąć. Szła korytarzem, cicha, chudziutka i blada, ze sposzczoną głową. Praktycznie niewidoczna. Dotarła do Skrzydła Zachodniego. Idąc dalej zawędrowała na pierwsze piętro, prosto sali będącej Leśną Polaną. Weszła cichutko, rozglądając się, czy nikomu nie przeszadza. Na szczęście nikogo nie było. Zdjęła buty i delektując się miękkością trawy dotarła do wygasłego ogniska. Z lasu przyniosła chrust i rozpaliła ognisko. Zaiast na ławkach usiadła na ziemi tuż przy ogniu.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Nero trochę wędrował po szkole... Zwiedzał. Zawędrował na I piętro, na piękną leśną polanę. Zauważył dym więc podążył w tamtą stronę. Zauważył na miejscu jakąś dziewczynę, nie znaną mu. Podszedł do niej uśmiechną się i rzekł: - Witaj. Nie przeszkadzam? Mógłbym się przysiąść, do Twojego ogniska? Cały czas się uśmiechając. TO było dziwne. Widział wielu uczniów, jednak tej dziewczyny nawet nie kojarzył... Nowa? Z Australii? Nie wiadomo. Narazie.
Gdy usłyszała, że ktoś się zbliża drgnęła przestraszona. Zobaczyła zbliżjącego się mężczyznę. Od razy poznała, że to nauczyciel, choć nigdy nie była na jego lekcjach. -Tak, proszę.- powiedziała trochę słabym głosem. Już do tego przywykła, od roku jej głos powoli słabł i cichł, jakby z czasem zatracała zdolność jego używania. Podkuliła kolana i ukryła w nich blade policzki, patrzącz na Nera dużymi, pustymi oczyma.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Nero czuł się nieco niezręcznie... t dziewczyna go tak obserwowała... Trochę dziwne... Nero zwrócił ku niej swoje oczy. I już wiedział o niej wszystko. Tutejsza, z Hufflepuffu. Uśmiechną się: - Diana... Jestem Nero. Nie znasz mnie, nie kojarzysz mnie pewnie z lekcji. Z resztą nie lubisz transmutacji. Nic dziwnego, że na nią nie uczęszczasz. Powiedz, co robisz tutaj sama? Diane zapewne zdziwiło to, że facet zgoła nieznany wie o niej tak dużo... Ale Nero miał swój sekret...
Spojrzała na niego zdziwiona, jakby lekko przestraszona. Jednak w jego wypowiedzi był mały błąd. -Myli sie Pan.- powiedziała cicho podnosząc delikatnie głowę, by odsłonić usta.- Lubię transmutację.- dodała i znów przycisnęła twarz do kolan. To była prawda. Lubiła tansmutację, eliksiry, obronę przed czarna magią i zaklęcia. No i oczywiście Opiekę Nad magicznymi Stworzeniami, jednak zdrwie nie pozwala jej uczęszczać na te zajęcia. Znów patrzyła na niego oczyma bez wyrazu, zastanawiając się, skąd bierze się ta jego pewność siebie.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
- Cóż nie ma ludzi nieomylnych. Nigdy Cię nie widziałem na mojej lekcji więc tak palnąłem... Nero czuł się trochę dziwnie... Z obcą dziewczyną... - Mówisz, że lubisz transmutację tak? A jak oceniasz swe umiejętności magiczne? Uważasz, że są na wysokim poziomie? Aaaaa... Nikczemny plan, nabiera rozpędu....
Oczy Diany drgneeły i delikatnie się zaczerwieniał. -Ja...- i nagle urwa. Jej twarz stałą się jeszcze bledsza niż wcześniej, a z oczu ulaciała cała resztka pewności siebie. No bo co miała powiedziec? Że kiedyś, owszem, była bardzo dobra w czarowani i to nie tylko z dziedziny transmutacji, ale i z zaklęś i tak dalej, ale miała prawie dwa lata przerwy, straciła całą pewność siebie, a jej umiejętności magiczne spadły prawie do zera? Przecież zrobiłaby z siebie kompletną idiotkę. -Ja... nie.- odpowiedziała cichutko, a w jej oczach znów pojawił się przestrach. A co jeśli Pan Profesor uzna ją za kogoś nie godnego uwagi? Albo za kompletną wariatkę? Kogoś kto powinien byś zamknięty w Św. Mungu z dala od świata czarodziejskiego? NIe... Za żadne skarby nie chciala tam wrócić. już wolałaby zostać uznaną za wariatkę i wrócić do domu.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Aha.. Czyli coś tam umie. - Wstawaj, pokażesz co potrafisz Powiedział Nero i poderwał się z ławki. Wiedział, że Diana była przestraszona i zawstydzona. Czas przełamać lody. Machnięciem różdżki zgasił ognisko i zrobił trochę miejsca na trening. - Pokaż jak czarujesz. Tu i teraz.
O Boże, nie! Diana siedziała jak wryta i patrzyła na niego w osłupieniu. Czy on zwariował? Chyba nie jest świadomy tego na co się porywa. A ona nie miała najmniejszej ochoty znów się wygłupić. Ostatnio, gdy próbowała wyczarować cos więcej, poza paroma płomykami i światełkiem na końcu różdżki, wysadziła komodę. -Nie, Panie Profesorze.- powiedziała cicho, odsówając się delikatnie.- Ja... Nie, to nie jest dobry pomysł. Wrzuciła swoją różdżkę do torebki i schowała ją pod ławkę. Wpatrywala się w Nera delikatnie kręcąc głową.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Ooo jeej. Jaka maruda. Nero magią wyjął z torby różdżkę Diany i wcisnął jej do ręki. Następnie podniósł ją i delikatnie postawił na ziemi. Dziewczyna potrzebowała motywacji. - Wierze w Ciebie, Diano! Broń się I rzucił w jej stronę słabą, żałosną Drętwotę. Tak na próbę. Miał nadzieje, że dziewczyna się obroni...
Miał nadzieję. Ale chyba nie rozumiał coś ię działo w jej głowie. Z resztą jak miał rozumieć, skoro nawet jej nie znał? Przerażenie puchonki rosło wraz z poczynaniami Nera. Gdy stanęła przed nim ręce jej drżały, a gdy rzucił w jej kierunku zaklęcie, zwinęła się w kłebek zasłaniając głowę rękoma. zachowywała się jak szurnięta? Jak osoba, która miała z czarami doczynienia po raz pierwzy? być moze. Ale taka właśnie była. I nic nie mogła na to poradzić. Długi pobyt w szpitali i te wszystkie leki... NIe jedna osoba dużo silniejsza od niej nie dałaby rady. -NIe, proszę...- wyszeptała wpatrując się w ciepmność pod zaciśniętymi powiekami.Poczóła, ze do oczu cisnął jej łzy. NIe ze strachu, tylko ze świadomości tego, co się z nia dzieje. I brakiem sił do walki z tym. Wcisnęła głowę między kolana, by w razie czego łzy wsiąknęły w materiał spodni.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Nero był... Przerażony. Taak, to nie było normalne zachowanie. Schował różdżkę. Podbiegł do niej i przyklęknął obok niej. - Co się dzieje? Coś nie tak? Rozumiem, że miałaś przerwę w magii. Ale wyjście z wprawy może zdarzyć się każdemu. Spokojnie. Wstań. Jeśli będziesz chciała, mogę Ci pomóc odzyskać formę Jego twarz nabrała wyrazu.. Ojcowskiego. Opiekuńczego. Chciał pomóc Dianie.
Poczóła, ze mężczyzna podbiega do niej i ja obejmuje. Pomaga jej wstać. -Ja... przepraszam.- powiedziała cicho ze spuszczoną głową. Szczerze mówiąc nie spodziewała się takiej reakcji. Bardziej sp[odziewała się pogardy, naakazu ogarnięcia się, czegokolwiek. Ale nie TEGO. Podeszli do ławek przy wygaslym ognisku i usiedli. Diana bardzo chciała, by mężczyzna spytał o jej historię. Sama nie chciała zacząć opowiadać, a nie byłoby fair, gdyby znów spenetrował jej umysł. Otarła twarz, mimo iż nie popłyneła po niej żadna łza. -Przepraszam.- powtórzyła cicho wciąż wpatrując się w swoje buty.
Pewnego popołudnia, po wyjątkowo ciężkim i nudnym wykładzie, Alexander Nikolaevich wyszedł na polanę, żeby trochę odpocząć. Usiadł na ławeczce przy ognisku i siedział tak, bez żadnego większego celu, patrząc się na spalone drewno. Zwinął skądś pudełko porzeczek i teraz je jadł, a jeśli ich nie lubił, to po prostu postawił obok siebie na ławce, z zamiarem podarowania ich w prezencie komuś innemu. I tak się złożyło, że akurat wtedy na polanie pojawił się również Jiro Moore i chociaż z początku miał podobne zamiary jak krukon, czyli odpoczynek po ciężkim dniu, to jego plany zdecydowanie uległy zmianie, kiedy dostrzegł jakie owoce ma nieznany mu chłopak. Zaraz też przysiadł się obok niego, zerkając ukradkiem i zastanawiając się w jaki sposób zagadać i spytać czy może się poczęstować, aż w końcu, nie mogąc już się powstrzymać, sięgnął do pudełka i niefortunnym ruchem je przewrócił, a te rozsypały się wszędzie dookoła. Zaraz się schylił i zaczął je zbierać, w końcu te przepyszne owoce nie mogły się zmarnować. A Alex? Był chyba nieco zdezorientowany...
Wyobraźcie sobie latające jednorożce we wszystkich kolorach tęczy. Tak, mniej więcej o tym samym myślałem, kiedy znalazłem się w tym miejscu... nic mnie nie obchodziło, chciałem tylko trochę odpocząć po tych wszystkich zajęciach. Możesz sobie myśleć, że to nudne, albo coś w tym stylu, jednakim słowem w takim razie określisz co niektóre wykłady? Potrzebowałem się zrelaksować, a ta polana wydawała się idealnie nadawać do moich celów... Cisza, spokój i zero stresu, jeszcze jakby ktoś mi podrzucił kremowe piwo, to chyba zakochałbym się w nim od pierwszego wejrzenia. Wyciągnąłem całkiem spory pakunek przygotowany nad ranem w czasie śniadania i spoglądałem łapczywie na nadal świeże owoce. Nie wyobrażacie sobie ile wcześniej musiałem wstać od przeciętnego ucznia, aby dotrzeć do tego typu larytasów, zanim całe hogwarckie stado zleci się ze swoich dormitoriów. ~Zacznę może od tych najmniejszych, aby najlepsze zostawić sobie na koniec. - pomyślałem, po czym zacząłem leniwie sięgać co jakiś czas do pudełeczka. Nie minęło chyba zbyt dużo, czasu kiedy nagle się zorientowałem, że ktoś się do mnie przysiadł. Nie wiem czy zasnąłem, czy po prostu aż tak bardzo się rozleniwiłem, iż nie zadziałał wcześniej którykolwiek ze zmysłów, jednak postawiono mnie przed faktem dokonanym... nie będę go przecież stąd wyrzucał czy coś. Z pewnością znam kolesia z widzenia, chociaż raczej nie zdarzyło mi się jeszcze z nim rozmawiać, a przynajmniej tak mi się wydaje. Kiedy na powrót zaczynałem całkiem trzeźwo myśleć pierdzielnął mnie za przeproszeniem grom z jasnego nieba. Całą akcję zobaczyłem niemal w zwolnionym tempie, a i tak nie mogłem nic zrobić. Wszystkie najładniejsze borówki jedna po drugiej zaczęły spadać na ziemię... całe moje pudełko leżało na podłożu, czekając jak ja na to zareaguję. Niemal nie docierało do mnie, że to chłopak zrzucił moje owoce. Wydawało mi się, jakby to one same "dostały nóg" i chciały mi zrobić na złość. Język stanął mi kołkiem i z trudem udało mi się złożyć jakąś prostą wypowiedź. -Nieee... moje borówki! - miałem wrażenie jakby mój głos ciągnął się w nieskończoność. Ta chwila trwała wieczność, a ja się gdzieś tam pośrodku zatrzymałem, aby ogarnąć co się dzieje. Spojrzałem na chłopaka. Przymknąłem lekko oczy, uśmiechnąłem się w bardzo specyficzny sposób, a na tej samej twarzy gdzie przed chwilą przez ułamki sekundy widniała rozpacz, teraz widniała maska kata, który zaraz ma iść do swojej ofiary. -Możesz mi to jakoś wytłumaczyć?! - zapytałem spokojnie, tak jakby zupełnie nic się nie stało... jednak w moim głosie można było wyczuć delikatną nutę, która każdej osobie majacej choć trochę rozumu dałaby setki różnych przemyśleń.
Być może miał rację. Być może powinna ograniczyć swoje barwne słownictwo i energię, którą wkładała w swoje wylewne wypowiedzi przelać np. na opiekowanie się pierwszakami czy dodatkowe prace w bibliotece, które niestety od jakiegoś czasu obowiązywały prefektów. Zdecydowanie. Powinna. Lecz niestety prawda była taka, że Laila to był człowiek z poczuciem humoru. Nie wierzyła, że opiekunowie czterech domów urodzili się nabzdyczonymi paniskami, którzy na dźwięk swojego imienia oczekiwali, że wszyscy padną na kolana i będą kajać się przed nimi przez kilka godzin. Przecież każdy miał jakieś poczucie humoru, nawet jeśli nikłe, niezauważalne czy też ukryte tak głęboko, że znajdziesz je dopiero na ostatnim piętrze za komodą. Tak uważała Howett, której poczucie humoru towarzyszyło nie od dziś. Nie mogła się go pozbyć. Czasem kpiła z postaci historycznych właśnie ze względu na ich irracjonalne zachowania, lecz tymi przemyśleniami z nikim się nie dzieliła. Jeszcze tego brakowało. Zamknąwszy powieki przyjęła na siebie atak Bonnet'a, który chyba nie zrozumiał, że zrobiła to specjalnie, a żeby go sprowokować. - A może nie jestem prefektem tylko wypiłam eliksir wielosokowy i podaję się za jaką Lailę Howett, która tak naprawdę siedzi zamknięta w profesorkiej piwniczce? - Spytała przebiegle zastanawiając się czy dałaby się komuś tak omotać, a żeby taka sytuacja mogła mieć miejsce. Zapewne nie. Zapewne uciekałaby w połowie intrygi chowając się byle gdzie, wymyślając jakąś zemstę uprzednio uciekając daleko hen. Cóż. Miała swoje sposoby na życie, jednak nie da się tak bez powodu atakować Antoinowi. Facet to był tylko facet i miał znać swoje miejsce bez względu na to czy był wyższy, przystojny, a może lubił pomarańcze. Tak. Facet jak dzieciak. Faceta trzeba wychować. Mruknęła coś jeszcze pod nosem gotowa rzucić się w wir zażartej kłótni, kiedy on użyczył jej swojego ramienia i zaprosił na spacer. Przytaknęła, choć jakaś jej część nakazywała zawrócić się na pięcie do dormitorium używając jako wymówki przeglądanie szkolnego kodeksu... Prawda jest taka, że Laila raz w życiu ten dokument widziała na oczy. Były to pierwsze zajęcia organizacyjne sześć lat temu, gdy przybyła do Hogwartu. I tyle z tego. W drodze do wybranego miejsca przez Ślizgona Howett żywo mu opowiadała historię o kolejno mijanych miejscach, przecież sam się przyznał do tego, że nie do końca znał zamek, prawda? A Lai znała różne zakamarki, wszak nie raz używała ich jako super kryjówki czy miejsca do płaczu, lecz do tego by się za nic nie przyznała. Przecież jest najsilniejsza na świecie. Przeszła zbyt dużo, by teraz otwarcie kwilić o swoich słabościach i popadać w ramiona byle któremu Ślizgonowi, który akurat ma humor wytykać jej błędy w zachowaniu! Akysz! - Zamierzasz tu rozpalić ogień naszej przyjaźni i zatańczyć ze mną jakiś super taniec pojednania? - Zapytała poważnym tonem, a jej mina wcale nie zdradzała tego, iż żartowała. Wszak przyszedł czas na stestowanie chłopaka i określenie mu pewnej pozycji w głowie Howett. Nie mógł być ciągle tym Ślizgonem, który mógł się na niej bezpodstawnie wyżywać. Oprócz tego musiał być kimś jeszcze... Zasługiwał na to.
Nie jesteś jakąś tam inną osobą, która zamknęła prawdziwą Lailę w schowku na miotły. – rzucił nagle, gdy wystartowali. Sam nie do końca wiedział czemu, może dlatego iż miał w zwyczaju odpowiadać na pytania? Nawet tak dla zasady? – Prawdziwa Howett nie jest głupia. Głupi byłby ten, kto chciałby to zrobić. Może jest nieco.. pełna energii. Ale nie jest głupia i nieuważna. No i nierozważna, chociaż.. biorąc pod uwagę fakt, że idzie z obcym w sumie facetem, w dodatku tak ubrana, w jemu tylko znane miejsce.. zaczynam mieć wątpliwości.. – powiedział, śmiejąc się pod nosem. No co? W końcu chyba miał trochę racji? On to on niby, ale zawsze mógłby być kimś innym, na przykład człowiekiem, który za punkt honoru postawił sobie uprowadzanie, gwałcenie i mordowanie Puchonek? Albo Lunarnym i właśnie prowadził ją do miejsca, w którym i ona zostanie wilkołakiem? Zostawił jednak rozmyślania typu „co by było, gdyby.. „ na bok, bowiem słuchał teraz zafrasowany historyjek związanych koleżanki związanych z kolejnymi mijanymi miejscami. Niektóre z nich były naprawdę ciekawe. Przez moment, poczuł pewien żal. W sumie on raczej nie ma czego wspominać, mimo faktu posiadania dość licznej, jego zdaniem, grupy znajomych. Co poradzić. Na ogół trzymał się z dala od imprez, choć bywał na nich. Po prostu, nie zawsze miał na to ochotę. No, a kiedy już postanowił pójść, te na ogół miały miejsce poza Hogwartem. Cóż, takie życie. Smutne, ale prawdziwe. Smutek jednak szybko minął. Ustąpił miejsca swoistemu zdziwieniu Howettówny. Naprawdę, tej dziewczyny wszędzie było pełno. To tu tam. Tu robiła to, gdzieś indziej z kolei tamto. O! A tam spotkała tego, tam z kolei poznała się z nimi.. Ciekawiło go, gdzie ona znajdowała czas na naukę, czy inne obowiązki. No dobra, to tylko opowieści, niemniej Bonnet miał wrażenie, iż należy do grupy osób, żałujących że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. . Kiedy w końcu dotarli do celu swojej podróży, usiadł spokojnie, patrząc przed siebie. Uciekł gdzieś, do innego świata, odpłynął. Znowu. I znowu Puchonka wróciła go na ziemie. Powinni się częściej spotykać. Może się nauczy nie nudzić towarzyszami. Przydałoby mu się to. No, ale.. - A wiesz. To bardzo dobry pomysł. – powiedział, z uśmiechem. Takim szczerym, pełnym pasji, zaangażowania. Już dawno go nie widziano. Tworzymy historię. Czym prędzej wstał, wyjął swą różdżkę z kieszeni. Jeszcze tylko zaklęcie. – Incendio! – powiedział, wymachując w odpowiedni sposób swoim kawałkiem drewna. No tak. I nie wyszło. Zapomniał, że nie nazbierał żadnego chrustu, albo czegokolwiek, co mogłoby służyć jako rozpałka. Szybko się z tym uporał, także po chwili ich oczom, po ponownym użyciu czaru, ukazało się średnich rozmiarów ognisko. – Nie wiem, czy ten ogień ma symbolizować przyjaźń, nienawiść, czy coś innego. – powiedział w końcu, patrząc na tańczące płomienie. – Ale zatańczyć możemy! – dodał nieco głośniej, wyciągając rękę w celu zaproszenia jej do wspólnego bansowania. W sumie, nie zdarzało mu się często takie zachowanie, ale cóż zrobić. Ona też nie była typem człowieka, jakich często na swojej drodze spotykał. A może spotykał, tylko nie dawał im szansy? Kto wie.
W mniemaniu Laili wyglądała normalnie... Może Antoine jeszcze nie odkrył, że pod dłuższą tuniką kryły się spodenki i żył w przekonaniu, że Laikowa paraduje sobie pół nago na jego pokuszenie, ale ona naprawdę nie miała złych intencji. Wszak puchońskie serduszko po prostu nie pozwalało jej na wodzenie facetów za nos... Ewentualnie za rękę, ale to przecież dwie inne sprawy i Bonnett w ogóle nie powinien się przejmować o swój los. Spokojnie. Tutaj taka spokojna relacja, fajna sytuacja. - W dodatku jak ubrana? - Spytała dość wyzywającym tonem przez chwilę zatrzymując się przed nim o te kilka milimetrów za blisko. Może dlatego cofnęła się po chwili do tyłu karcąc się w myślach, że znów oddaliła się od ziemi. Niedobrze. Może popołudnie z książkami byłoby bezpieczniejszym pomysłem. Kto wie. Powinna to później przeanalizować. Miejsca... Ciekawe, nieciekawe. Niektóre rzeczy po prostu się zdarzały. Nie ze wszystkich Howett była dumna. Na całe szczęście nie miała szablonowych wspomnień jak część panienek w jej szkole, które cnotę porzuciły w schowku na miotły i tam ją zostawił... Nie mogła też powiedzieć, że upojne noce na schodach to jej domena. Ona raczej zajmowała się nakrywaniem takich ludzików i wyrzucaniem ich, że są dziwni. No tak. Najlepiej było zaglądać w czyjeś życie, szczególnie jak się szło z kimś ramię w ramię i okropnie się nudziło... Ale to nawet trochę smutne, że Ślizgon nie miał dużo rzeczy do wspominania. Może powinni ułożyć jakiś przeboski, a jednocześnie piekielny plan, który wzbogacił jego mentalną biblioteczkę? W sumie... Całkiem dobry plan. Tym bardziej, że oboje chyba nie mieli czegoś konkretnego do roboty. Było tu trochę chłodno, ale nie zamierzała się tym przejmować. Poprawiła kurteczkę na ramionach i przyjrzała się kolejnym jego czynom... Rozpalił ognisko? Podał jej rękę do tańca? Ujęła ją od razu, nie minął ułamek sekundy, a zlustrowała go spojrzeniem i dała się porwać melodii, której oboje nie słyszeli. Może tańczyli do dwóch zupełnie innych utworów, ale Howett zgrabnie szło obracanie się w jego ramionach... Śmiała się. Szczerze się śmiała. Nie mogła powstrzymać wrażenie, że ktoś by ich teraz nazwał wariatami... Ale ona nie zamierzała iść w zasady ograniczające. Przecież to było jedne z niewielu wolnych popołudni. - Jak jeszcze poćwiczysz to będzie Ci szło całkiem nieźle. - Zwróciła subtelnie uwagę, znów trochę się z nim drażniąc. Co było gorsze od denerwującej dziewczyny? Chyba tylko świadomość, że robi to specjalnie i z premedytacją. Laila taka wyjątkowa i jednocześnie zła. Puchonizm pełną parą.
Kto co lubi, jak to mówią. Poza tym wszystko jest dla ludzi – miłość, nienawiść, alkohol, seks, narkotyki.. Człowiek zawsze rodził się i rodzi, równy. Ma takie same szanse na wszystko, jak wszyscy. Przynajmniej w teorii. Reszta zależy od danych czynów, doświadczeń, czy wychowania. Stąd właśnie niektórzy uprawiali miłość na schodach, kiedy reszta szkoły smacznie spała, ale też inni, którzy niespecjalnie sypiali, po to by łapać spragnionych pieszczot i temu podobnych. Cóż, życie.. Oczywiście Bonnet też do takich, co to się w nocy zachowują jak dzikie zające, nie należał. I chwała bogom. Antoine bowiem uważał, że są od tego lepsze, bardziej odpowiednie, intymne miejsca, lecz widać nie każdy podzielał jego zdanie. Praca prefekta musiała być serio momentami bardzo trudna no i ciężka. Niemniej, czasami marzył o tym jakby to było mieć taką władzę. Dawać punkty za dobre, wzorowe lub poprawne, zachowanie. Karcić tych wszystkich podludzi, którzy sobie pozwalali na łamanie ogólno przyjętych norm. Dobra, ale oni sami to robili. Przynajmniej on tak uważał. Chociaż.. z drugiej strony, czy gdziekolwiek w jego kodeksie etycznym był zapis o nie rozpalaniu ogniska, a także tańczenia z niedawno poznaną Puchonką? Nie, raczej nie. Przynajmniej nie mógł, a może nie chciał, sobie przypomnieć o czymś podobnym. Dlatego właśnie nie miał żadnych oporów. Tańcowali tak chwilę. Co dziwne, Antek cały ten czas był uśmiechnięty. Sama panna Howett, chyba lekko zdziwiona. Zasadniczo, to on też byłby – ktoś taki jak on, robi takie rzeczy. Takie wydarzenia nie mają miejsca na porządku dziennym. Musiał mieć widocznie bardzo dobry dzień. To wszystko. Nie, żeby ją tam polubił, czy coś. Nic z tych rzeczy. W końcu była Puchonką, a Puchoni nie są ludźmi. Są zwierzątkami, małymi słodkimi zwierzątkami, tak słodko wyglądającymi po dekapitacji i wypruciu im żył.. - Na ogół dostosowuje się do poziomu prezentowanego przez partnerkę. – odparł z przekąsem, oczywiście żartując. Miał cichą nadzieję, że Lai nie odbierze tego, jako przytyk. Przeciwnie. On po prostu tak wyrażał pozytywne uczucia. - Mam nadzieję, że nie dostanę za to szlabanu. – powiedział, sięgając nagle do kieszeni w celu wyciągnięcia papierosów. – Wiesz, jakby co powołam się na Ciebie.. – rzekł, rzucając jej wymowny uśmiech, by po chwili przyłożyć fajkę do ust i zapalić. Po chwili siedział, spokojnie oddając się wspomnianej czynności. Kątem oka, potem już normalnie, patrzył na Lailę. Ciekawa dziewczyna. Bardzo ciekawa. Jak to mówią, światem rządzi przypadek. Swoją drogą, ciekawe co by teraz robił, gdyby wtedy na siebie nie wpadli. Zapewne byłby w domu. Zamulał, czytał coś. A gdyby nawet wyszedł do tego pubu, na pewno by do niej nie zagadał. To było sprzeczne z jego zasadami – nie narzucać się nikomu. - Masz, więcej takich koleżanek, kolegów? Ogółem znajomych? – zapytał nagle, patrząc na swoje ulubione Puchoniątko.
Howett wciąż nie miała pojęcia czy zostanie w Hogwarcie na studia. Na ten moment czuła się tu zamknięta. Okej zamek, okej Hogsmeade, Londyn... Ale wciąż Ci sami ludzie. Siedem lat w szkole z internatem, ciekawe czy rodzice kupią jej jakieś mieszkanie, albo wynajmą cokolwiek. Byle nie wymyślili sobie tego, aby zamieszkała z Alanem. Byle. Byle do przodu. Biedna Laikowa miała dość tego toksycznego otoczenia, które wciąż kojarzyło się jej z ciężkimi chwilami. Swoje przeżyła. Tutaj. Głównie tutaj. Nawet w tym miejscu na ognisko coś się stało, ktoś tu urządził swoje urodziny, ktoś podpalił nie tylko drewno, ale też tiulową spódniczkę... Chyba Skyli. Chyba skończyło się to w Skrzydle Szpitalnym. Laila na ten moment nie miała pojęcia czy chce tu zostać. Właśnie z tymi ludźmi, których uwielbiała, nienawidziła i zakochiwała się w nich. Potrzebowała wolności, nowych wrażeń, innego widoku z okna. I choć tu już miała pewny grunt... Może wolała na chwilę zatonąć, aby potem zastanawiać się czy gdzieś w ogóle jest ląd. To wszystko nazbyt skomplikowane, ułożone w nieznane jej dotąd kształty. Nie uratujesz pewnych rzeczy. Obumieranie jest nieodwracalne. Kodeks uczniowski był na tyle pojemny... Cóż. Kwestionował ją.. Nieładnie. Gdy tylko wyciągnął papierosa ona zręcznie wyciągnęła go z jego ust i zamknęła go w swojej dłoni. - Masz problem z moim wyrażaniem się o postaciach historycznych, ale nie przeszkadza Ci gdy odpuszczam Ci palenie tak? Otóż panie Bonnett. Pomimo rangi studenta i przysługujących panu nowych przywilejów ogłaszam, że palenie zagraża pańskiemu życiu i zdrowiu, a bierni palacze cierpią przez pańskie lekkomyślne zachowanie bardziej niżeli by pan podejrzewał. Zatem wymagam do przystosowania się do regulaminu szkoły, który jasno wskazuje na to, że palenie papierosów na terenie szkoły jest surowo zabronione. Czy wyraziłam się dość jasno, aby zrozumiał Pan jak bardzo niegodziwego czynu przed momentem się Pan dopuścił? - Gdy skończyła swoją jakże podniosłą przemowę uśmiechnęła się do niego przesłodko jak na Puchonkę przystało. To nic, że ostatnio razem pili alkohol w barze na terenie szkoły i przecież również wtedy była prefektem... Ale nie było świadków, prawda? A tutaj była ona i jakiś pierwszoroczniak, który czmychnął obok bardzo szybko chyba przestraszony, że przemowa Laili zahaczy o niego i spowoduje nawał minusowy punktów. - Nie mniej jednak ze względu na to, że to pierwszy raz gdzie złapałam pana na tym wykroczeniu nie ujmę zacnych punktów dla węzowatego domu, który zowią Slytherin. Jednak upominam. - Chyba ktoś tu sobie nagrabił. - Chyba jedyne co tu będziesz dziś palił to te drewno. - Wzruszyła ramionami siadając na ławce zakładając nogę na nogę. Witajcie w świecie władzy.
Tak, po tylu latach w tej szkole, każdy chciałby się jakoś wyrwać. Niezależnie skąd pochodził. Dobrze, czasem zmienić środowisko, zacząć gdzieś zupełnie od nowa. Ale tak całkiem od nowa, tabula rasa, nie znasz ludzi, miejsca. Wszystko odkrywasz na nowo. A nie, idziesz korytarzem i masz milion historii i historyjek związanych z tym oknem po prawej, albo salą, do której drzwi możesz zobaczyć po lewej. Zasadniczo Antoine sam rozważał, czy kontynuować studia tutaj. Czy w ogóle rozpoczynać je w tym roku, czy też nie zrobić sobie przerwy, żeby odsapnąć. Coś zwiedzić, może poszukać pracy w przyszłym zawodzie, spróbować czegoś nowego w każdym razie. Ostatecznie, doszedł do wniosku, iż zostanie w zamku. W końcu studia łatwiej było, z tego co się dowiedział, przerwać niż lata edukacji szkolnej. Chyba tylko ten argument go przekonał. Zapewne, byłby to temat na niejedną rozmowę. I wiele słów można by przegadać, wiele filiżanek dobrej kawy wypić, wiele godzin stracić, dyskutując na ten temat. Z resztą.. może to i dobrze, że nie zeszli na niego? W końcu życie nie kręci się tylko wokół szkoły. Racja, Howett ma teraz ciężki rok, no i niejedna osoba zapewne na jej roku rozważa podobne rozwiązania. Niemniej, Bonnet gdyby nawet sama chciała z nim pogadać, nie rozpoczynałby tego tematu. Ani nie ciągnął. O takich sprawach, jak uważał, powinno się rozmawiać, po tym gdy się wzbudzi chęć do rozmowy w samym sobie. A do tego potrzeba albo dobrego rozmówcy, albo pewnej rozwiązłości języka, wywołanej rożnymi czynnikami, których z racji późnej pory nie mam ochoty teraz wymieniać. - Lekkomyślne zachowanie? Dziewczyno, ogarnij się. Jesteśmy na polanie! – zarzucił, śmiejąc się. Oddał jednak papierosa dziewczynie, wiedząc, iż nie warto się kłócić. W końcu mogłaby mu jeszcze jakiś szlaban wrzucić, a po co mu to? Ostatnią rzeczą jakiej pragnął, było czyszczenie lub polerowanie pucharów w Sali Pamięci, albo coś w tym rodzaju. O nie, co to, to nie. – Tak pani prefekt. Rozumiem w stu procentach. Przepraszam za moje nieodpowiedzialne zachowanie. Obiecałbym poprawę, ale pewnie i tak wiele razy zapalę w towarzystwie osób trzecich, niekoniecznie współtowarzyszy w nałogu. – odparł, po czym szeroko uśmiechnął. Widać było, dziewczyna znała się na robocie. I dobrze. Taka intelektualna gadka, pewnie niejednego idiotę wybiła z rytmu, pozbawiła logicznych argumentów. Zatem wieczór bez papierosa? Trudno, można przeżyć. Wytrzymywał całe święta, bo przecież ojciec nie wie, że pali i tak ma pozostać, zatem jeden wieczór.. - W ogóle, jak już gadamy o zasadach i tak dalej. Jak to się stało, że zostałaś prefką? –zarzucił ni z tego ni z owego. Nie, żeby pula tematów została wyczerpana, czy coś. Zwyczajnie chciał wiedzieć. W końcu nie znał jej, a chciał. Więc.. to pytanie było chyba na miejscu.
Postanowiłam przyjść na Polanę. Nie chciałam tak od razu wracać do zamku. Przechadzając się po polanie zauważyłam pewną parę, ale raczej nie chciałam do nich dołączyć. O tam była Laila i jakiś chłopak z Slytherinu którego nie poznawałam. A może do nich podejdę? Nie lepiej nie pewnie będą myśleć że jestem natrętna, a i mogą nie chcieć towarzystwa kogoś innego. Oddaliłam się od parki i poszłam w przeciwną stronę. Odgarnęłam włosy za uszy i szłam dalej. Sama nie wiedziałam gdzie po prostu chciałam iść.
Laila odniosła swoje małe zwycięstwo, nie zamierzała się poddawać. Szczególnie w towarzystwie kogoś, kto swoje ego położył na półce, do której nawet sam na palcach nie dosięgał. W jakiś sposób... Pokrętny. Imponował jej tym swoim stylem bycia. Był takim Ślizgonem... Stereotypowym. Nie chłopcem, którego skarała mamusia i nakazała nienawidzić mugoli. Miał w sobie coś magnetycznego, coś co rzeczywiście nakazywało mu wręcz ubrać się w tą Ślizgońską zieleń. Lecz to również prowokowało, powodowało mniej więcej tyle, że zastanawiała się nad każdym swoim ruchem. Nie chciała wpaść w sidła, pułapkę, którą zastawiłby na nią nawet nieświadomie. Była sobą, a jednocześnie oczy miała szeroko otwarte. Tak czasem należało postępować. Szczególnie w przypadku Bonneta, który nie mógł być wszystkim, co by ją teraz zaślepiało. Ze zwycięską minką przyjęła fakt, że jej uległ. Pewnym zasadom musieli się podporządkowywać. Jeszcze bardziej ucieszył ją ten fakt, gdy zobaczyła, że przyszła tu jakaś dziewczyna. Wydawała się jej znajoma z profilu, lecz nie przyglądała się jej zbyt długo. Cóż, zamek duży i szeroki. Nawet nie miała gwarancji, że jutro natknie się na Antoine, gdy będzie szła korytarzem. Choć w ich przypadku... Przypadek był ojcem każdego ich spotkania. - Nie ma ogarnij się Bonnet. To Ty się dostosuj, bo jesteś w szkole, a nie w poprawczaku. - I tu puściła mu oczko, co by nie wyjść na rozwydrzoną dziewuchę z odznaką podskakującą w kieszeni. Oparła się o ścianę zamku i założyła ręce na piersiach wpatrując się w twarz chłopaka. - Spokojnie, jeśli jeszcze raz zobaczę, że czynisz takie rzeczy to zabiorę Cię do takiej sali tortur, że "tytoń" będzie prawie jak "Imię tego, którego nie wolno wymawiać." - Szantażystka? Z pewnością potrafiła trochę zakręcić tak, aby wyszło na jej i może to była jedna z tych chwil. - Och... Historia mojego prefekta jest dość... Hm. Prosta. Ostatni prefekt Hufflepuffu odszedł ze szkoły, potem wrócił dokończyć studia, ale z odejściem pozostawił odznakę. Koniec z końców zaproponowano ją mi i zgodziłam się. To w końcu nie jest wielki obowiązek, ani ciężar, więc spoko. Ale chyba się zabezpieczyli, bo wzięli jeszcze Bennetta. Kto wie, może chcą mnie wyrzucić. - Powiedziała ostatnie zdanie cicho, zupełnie jakby się zaczęła tym przejmować. W istocie to wszystko nie miało dla niej znaczenia. Prefektów Hogwartu wiele razy w myślach osądzała o lekkomyślność i teraz była jednym z nich. Cóż, trudno mówić, aby władza uczniowska była wzorem cnót wszelakich. Trochę przykro, ale zdarza się najlepszym.