Niedaleko chaty gajowego znajduje się kamienna drewutnia, w której gajowy przechowuje zapasy drewna, którym czasem dzieli się hojnie ze skrzatami dokładającymi opału do szkolnych kominków. W okolicach znajduje się również ogród, w którym zazwyczaj rosną ogromne dynie i kapusty, niejednokrotnie podjadane przez korniczaki i gumochłony.
Kość:3>6 (+1) i G Kufer: 81 Miotła: gwiezdna zamiatarka 23 Pozostałe przerzuty: 5/6 Zdobycze/straty: tytuł Rekordzisty Biegu Wokół Stodoły Wynik drużynowy: 0 :) + 13 = 13
Był zaaferowany skakaniem przez dynie i nie zwrócił zbyt dużej uwagi na czającego się gdzieś w oddali profesora, bo miał ważniejsze sprawy na głowie niż przejmowanie się typem, no i w ogóle nie podejrzewał, że Moe podczas przydzielania par do treningu każe mu ćwiczyć akurat z nauczycielem. Nie ukrywając, był trochę rozczarowany że jego partnerką nie jest Lou, tylko jakiś podstarzały osobnik, który wyglądał jakby nie potrafił usiąść na kiblu bez zadyszki, ale nie marudził, tylko przyjął na klatę ten ciężki los i poszedł się przywitać z facetem. Łypał na niego z początku nieco podejrzliwie, ale już po pierwszych słowach, w których Williams chichocząc dopytywał o jego niesamowite umiejętności wspominane przez Moe, doszedł do wniosku że to jednak wporzo typek, skoro pierwsze, co postanowił zrobić podczas rozmowy z uczniem, to wyłapywanie dwuznaczności. - Machałem pałą. - odparł zupełnie zgodnie z prawdą, wtórując Huxleyowi w chichotaniu, ale zaraz spoważniał, bo żarty się skończyły w momencie którym rozpoczęła się druga część treningu, a jego partner już poddawał w wątpliwość, czy podoła zadaniu. Z pewnością nie miał zamiaru mu go w żaden sposób ułatwiać. - Nie, nie. Będziesz pan musiał nadążyć. - oświadczył stanowczo i zerwał się do biegu, by już po pierwszych przebytych metrach zorientować się, że Huxley nie nadąża. Boyd miał ochotę zamknąć oczy, żeby nie musieć patrzeć na to, co wyczynia mężczyzna, i właściwie to mógłby pewnie to zrobić, bo był w tak wyśmienitej formie, że biegł jak na skrzydłach i wszystko robił jakby odruchowo, nawet jakieś dziwne wygibasy, żeby złapać pokracznie podaną piłkę. Ostatecznie trafił trzy razy, co nie było najlepszym możliwym wynikiem, ale i tak lepszym niż jego partnera, który w dodatku wyglądał, jakby miał wyzionąć ducha. - No nie wiem, jeszcze byś się pan na jej widok za bardzo podekscytował i całkiem zszedł na zawał. - odparł z powątpiewaniem na propozycję wezwania Perpy, acz jednocześnie bardzo docenił prostotę umysłu profesora, który w pierwszym odruchu po kosmicznym wysiłku pomyślał o atrakcyjnej kobiecie. - Chujowy z pana sportowiec, ale no, no chęci się liczą. - podsumował dość bezpośrednio i podsunął profesorowi butelkę wody, bo ten sapał wciąż jak lokomotywa Expressu Hogwart pierwszego września.
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Kość:5 i F Kufer: 26 Miotła: szkolna Pozostałe przerzuty:1/1 Zdobycze/straty: -10g gdyby Moe rzuciła 3 lub mniej. Wynik drużynowy: 8* + 9 = 17
Nie do końca ucieszył go fakt, iż Moe nie podzielała jego rozmyślań na temat biegania. Szczerze wierzył, że z jej pomocą będzie w stanie dojść do jakichś ciekawych rozważań, przemyśleń, a być może nawet puenty, która zrewolucjonizuje bieganie. Na szczęście jednak na ratunek przybył profesor Williams, którego sugestia była zaiste arcyciekawa! - Stanie, w sumie to niezwykle prawdopodobne! Ależ zmieniłoby to postrzeganie wysiłku fizycznego! - rzucił ze szczerą fascynacją w głosie, patrząc jeszcze na Moe, licząc, że i ona wniesie coś do tej dyskusji. Tak się jednak niestety nie stało, a jego fascynacja wykonywaną czynnością powoli zaczynała słabnąć. Wciąż co prawda fascynowało go, jak to jest biegać, a także rozważał, gdzie mógłby zacząć ową marchew sadzić. W końcu jednak zakończyli rozgrzewkę, a wraz z nią w sporej mierze ustąpił również jego filozoficzny duch. Nieco tego żałował, gdyż był to zaiste fascynujący moment jego życia, ale ono toczyło się przecież dalej, a on nie mógł się dłużej zatrzymywać. Nie teraz, gdy już od początku roku chcieli dać z siebie wszystko, aby następnym razem puchar trafił w końcu do prawowitego właściciela, którym był oczywiście Gryffindor. Jak się jednak okazało, jego plany zostały nieco skorygowane, gdyż pani kapitan nagle oznajmiła, iż będą kontynuowali bieganie, chociaż z lekkimi zmianami. W pierwszej chwili kusiło go ponownie ją spytać o kwestię nazewnictwa biegania i stania, ale finalnie uznał, że chyba nie jest to aż tak istotne. Zamiast tego postanowił skupić się na drugiej fazie treningu, która zdecydowanie była trudniejsza i wymagała znacznie więcej od poprzedniego. To zdecydowanie nie był odpowiedni czas na rozważania godne Sokratesa czy Arystotelesa. - Widzę, że przez wakacje postanowiłaś nieco zmienić taktykę. - rzucił w jej stronę, gdy znalazł odpowiedni moment podczas ich wymiany podań, która trzeba przyznać szła im naprawdę dobrze. Jeśli będą kontynuowali taką passę przez następne miesiące, przeciwnicy nie mieli szans. - - Bo wiesz. Jeśli umrzemy z wyczerpania przed rozpoczęciem sezonu, może być ciężko zgromadzić nowy skład. - dokończył, po czym zaśmiał się lekko, wracając do wymieniania szybkich, sprawnych podań, które zakończył dość udanym rzutem, blisko środka. - Kiedy będzie jakiś trening dla bramkarzy, co? - dodał jeszcze, patrząc w jej stronę z przyjaznym spojrzeniem, któremu bliżej już było do rudego chochlika niż filozofa ze Starożytnej Grecji.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Kość:5, J Kufer: 30 Miotła: własną - Piorun VII Pozostałe przerzuty: 2/2 Zdobycze/straty: -10G Wynik drużynowy: 1 + 11 = 12
Roześmiała się, słysząc obok siebie głos Morgan i jej pytanie. Pokręciła przecząco głową, czekając, aż rudowłosa także weźmie jednego i ruszyła do biegu razem z nią. - Z wakacji jedyną pamiątką jest chustka... Muszę odkupić ci bluzę - odpowiedziała, wspominając ich wyjście na cmentarz, co nie zmniejszyło uśmiechu na jej twarzy. Dobrze wspominała wakacje, choć miewała tam różne dziwne momenty. Niektóre naprawdę niebezpieczne, ale mimo wszystko uznawała te wakacje za udane. Do tego wymieniła Nimbusa i nic już nie mogło zepsuć jej humoru przy następnych meczach. Żadne słodko-gorzkie wspomnienia. W końcu. Po pierwszym biegu okazało się, że to nie koniec zabawy na lądzie. Uśmiechnęła się do Ode, z którą była w parze i przygotowała się do kolejnego biegu. To dopiero była zabawa! Co prawda musiała czasem zwolnić, czekając na drugą dziewczynę, ale nie narzekała. Gdy tylko dostawała kafla do rąk, biegła szybko do przodu. - Spokojnie, na miotłach jest jednak łatwiej - odpowiedziała dziewczynie przy jednym z zatrzymań. Rzeczywiście Ode miała ciężej biec tak, aby się nie potknąć, ale dawa sobie radę i tylko to się liczyło. W końcu dotarły do tarcz, Lou bez zastanowienia zamachnęła się i rzuciła, trafiając w sam środek. Uśmiechnęła się z zadowoleniem pod nosem i spojrzała na swoją partnerkę z duetu. - W porządku, przecież nie było źle. Nie skończyłyśmy połamane, więc jest dobrze - zaśmiała się w kierunku Ode, po czym rozejrzała się po pozostałych uczestnikach treningu.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Szło im... bardzo skrajnie. Boyd chyba bardzo wziął sobie do serca postawione przed nim wyzwanie, a Odds i Huxley bardzo dopominali się w swoich próbach o więcej miotlarskich praktyk. Albo o dobicie - to w tym drugim przypadku. - Dobra, dość rozgrzewek, wskakujemy na miotły. - podsumowała dotychczasowe starania zebranych osób i przeszła do wyjaśniania ostatniego z zadań. Jak się okazało, wskakiwanie było kluczowym słowem w tym wszystkim. - Jak się poturbujecie... - wymownie spojrzała na Butchera, choć o dziwo nie dlatego, że najbardziej podejrzewała go o jakiś wypadek. Kompletnie nie miała planów w żaden sposób wytykać mu czegokolwiek związanego z brakiem kondycji - w końcu sam być już dawno świadomy swojej formy. Brała natomiast pod uwagę, że mógłby odmówić wykonania ćwiczenia. - Ambulans mamy na miejscu. Ale nie nadużywajmy cierpliwości Profesora. - Po wylądowaniu - jesteście wolni.
Hop - hop!
Czeka Was przelot w kierunku pętli, zawrócenie za nią i powrót w okolice chatki. I dopiero tam zaczyna się Wasze zadanie: z własnej miotły musicie przeskoczyć na przygotowaną wcześniej, zawieszoną w powietrzu miotłę szkolną, a następnie już po wylądowaniu na niej, zeskoczenie na ziemię. Znajdujące się pod Wami dynie Morgan transmutowała w dmuchane poduszki, które zadbają o to, by w przypadku jakiejś awarii nie stała Wam się żadna poważna krzywda. Rzut kością-k6 opisuje, jak Wam poszło:
K-6:
1 - już podczas lotu coś było nie tak. Wstałeś lewą nogą, obie masz lewe, brakuje Ci prawej? Podczas wybicia poślizgnąłeś się/straciłeś równowagę/stała się jakaś przewidywalna w Twoim stanie, fatalna rzecz, przez którą spadłeś prosto w dół na przygotowane miękkie lądowisko. Z takim impetem, że po odczarowaniu poduszki okazało się, że dynia pękła i zapadła się. Siedząc radośnie na zniszczonej dyni odkrywasz, że w jej środku nie było miąższu - dało się w niej natomiast znaleźć pluszową śmierciotulę. Jak do tego doszło? 2 - jakoś poszło. Bardzo jakoś. O ile pierwszy przeskok był chwiejny, ale się powiódł, to już podczas zeskakiwania na grunt powinęła Ci się noga, zahaczyłeś nią o witki, albo nie potrafiłeś odpowiednio utrzymać ciężaru swojego ciała w kluczowym momencie. Runąłeś na plecy - na szczęście dyniopoduszka zdała egzamin i pewnie nie będzie z tego nawet siniaka. Za to będzie strata materialna, bo z kieszeni wypadło Ci przy okazji 10 galeonów. 3 - przeciętnie. Udało Ci się najpierw całkiem sprawnie zmienić miotłę (choć wyglądałeś, jakbyś wcale nie chciał tego robić - może za bardzo jesteś przywiązany do własnej?), a potem bez większych problemów zsunąłeś się na podłoże. Wszystko ok? Teoretycznie. Przy lądowaniu poślizgnąłeś się na jakiejś dyniowej łupo-skórce, albo zahaczyłeś o korzeń i tym samym obijasz sobie tyłek. 4 i 5 - jest dobrze. Wszystko przebiega sprawnie, na miotle wyglądasz pewnie, a te wszystkie akrobacje nie stanowią dla Ciebie wyzwania. Bezpiecznie i bez trudu kończysz całą próbę. Nic, tylko brać przykład. 6 - chyba należysz do domu Gibonów, albo masz jakieś koczkodańskie korzenie. Twój lot na miotle jest najszybszy w stadzie, Twoje zwinne przeskoki to uczta dla oczu, zwłaszcza, jak ktoś miałby ochotę jednocześnie pośmiać się i docenić kunszt tych małpich figli. Zapamiętaj ten dzień - to dziś tytuł Króla Pawiana zaczął należeć właśnie do Ciebie.
Przerzuty: 1 za każde 15 punktów GM, wyposażenia nie wliczamy. Bonusy: Pro otrzymuje +1 do wyrzuconych oczek. Bonus wygasa po przerzuceniu. Termin: 18.09, godz. 20:00
Kość:1 Kufer: 23 Miotła: szkolna Pozostałe przerzuty: 0/2 Zdobycze/straty: śmierciotula do kolekcji
- Masz rację, na miotłach jest prościej - mruknęła nieco zrezygnowana, kiedy już praktycznie były przy tarczy i oczywiście zirytowana tym wszystkim nie trafiła kaflem w pożądany przedmiot. Była tak beznadziejna dzisiaj, że aż śmieszna, dlatego zaśmiała się razem z @Loulou Moreau, zaraz po jej słowach pocieszenia - Racja, cieszmy się, że jesteśmy w jednym kawałku. Jak nie bieganko to skakanko... Ta Davies miała fantazję. I choć Odeya lubiła treningi ich pani kapitan, to czekała z niecierpliwością aż kiedyś w końcu przyjdzie im zagrać w jakąś grę miotlarską, zamiast ćwiczyć "suche" podania czy rzuty do celu. Nie było w tym emocji. Chociaż, kiedy Worthington wracała w stronę drewutni, odmierzając odległość, aby spróbować bez kontuzji przesiąść się w ruchu na drugą miotłę i bezceremonialnie przyfasoliła tyłkiem o poduszkę, gdzieś między obiema miotłami, miała w głowie jedną konkretną emocję - solidne wkurwienie. Wstając, zauważyła, że magia transmutacyjna przestała działać i właściwie jej upadek zamortyzowała dynia, którą roztrzaskała pupą, a w środku znajdowała się śmierciotula. Schowała pluszaka do kompletu, bo nic innego chyba nie wyniosła z tego treningu oprócz magicznych miśków.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Nie chodzi mi o miejsce! Znaczy chodzi, ale tylko w połączeniu z frekwencją. Tak to przesłodki pomysł. Powinnaś to wziąć na haloween! - mówię z uśmiechem i idę ćwiczyć razem z Boydem, z którym najpierw chichoczę wesoło na to co robimy, a potem wzruszam ramionami, kiedy oznajmia, że on nie zamierza sobie zwalniać czy cokolwiek robić pomocnego. - Bardzo niekoleżeńsko z Pana strony, Callahan! - stwierdzam, ale mimo wszystko na luzie podchodzę do zadania przy którym umieram po kilku sekundach. Mój towarzysz już stoi obok mnie zauważając niedoskonałość mojego pomysłu, jeśli chodzi o zawołanie Perpy. - Nie, proszę się o to nie martwić, akurat samo spojrzenie w takim wieku nie zdziała wiele - mówię sobie żartobliwie, nadal zdychając na dyni. Biorę butelkę od Gryfona i krzywię się lekko słysząc jego kolejne słowa. - Język, Callahan, ja przy dużym zdenerwowaniu mogę mówić brzydkie rzeczy, Panu musi wystarczyć kurka wodna, kurza twarz czy o kurczaczki - wymieniam jakieś pierdoły z zadowoleniem, powoli uspokajając oddech. Dlatego kiedy Morgan podchodzi do mnie z pytaniem czy wszystko w porządku jestem już nawet w stanie podnieść rękę i poklepać dziewczynę po drobnym ramionku. - Jasne, jestem jak nowo narodzony. Przysięgam ostatnio mogłem się tak śpieszyć do... zamknięcia nocnego czy coś - mówię i szczerze mówiąc najchętniej olałbym już ten trening, bo ledwo żyję, ale skoro już to ostatnia część biorę szkolną miotłę i słyszę co na koniec mamy zrobić. Myślę, że mój wzrok wyraża wszystko ma pomysł, że mam skakać przez drugą miotłę. Nie komentuję jednak dosadnie, jedynie unosząc do góry ręce ze zrezygnowaniem, by dzielnie iść. I zawalić ostatnią część testu. Idzie mi tragicznie, wpadam gdzieś w dynie i po jęknięciu, nawet śmieję się krótko na moją nieporadność. - Boże Perpa by się tak uśmiała - mówię wspominając mimowolnie czasy kiedy to ja przeskakiwałem takie rzeczy bez problemu, by popisać się przed pół wilą z Huffu. A obecnie wyciągam spod pleców pluszaka z niejakim zdziwieniem. Orientuję się, że mam nieustannego kompana w pasmie nieszczęść w postaci @Odeya Worthington, która właśnie wylądowała obok mnie. - Czy panna Davies celowo porozstawiała tu różne zabawki? I wsadziła nawet do dyń? - pytam zdumiony młodej Gryfonki i wstaję z miejsca, szarmancko podając dłoń uczennicy, by pomóc jej wstać. Macham też zwinnie różdżką, by wyczyścić i siebie i ją z resztek dyń.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Kość:4 Kufer: 81 Miotła: własna zmiatarka Pozostałe przerzuty: 5/6 Zdobycze/straty: nie
- A, no tak, sorry - zreflektował się - Czyli co... kurczaczkowy z pana sportowiec? - poprawił dosadny przymiotnik na jeden z proponowanych przez Huxa, bo zdążył go już polubić więc zdecydowanie nie powinien wyrażać się tak bez szacunku! Bardzo miło się z nim chichotało, musiał przyznać. Gdy Moe oświadczyła, co będą dalej robić, pomyślał że wreszcie coś ekscytującego; nie żeby miał coś przeciwko rozgrzewkom, ale też nie mógł się doczekać właściwej części treningu i tego żeby sobie w końcu polatać. Skakanie po lewitujących miotłach brzmiało coś jak wyjęte żywcem z treningu z Antoshą, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało. Zgodnie z zalececeniem Moe, wskoczył na Zamiatarkę i śmignął w stronę pętli, by przy niej zawrócić i przystąpić do ostatecznego manewru. Poszło mu zupełnie sprawnie, choć może nie aż tak spektakularnie jak przy wcześniejszym skoku przez dynię; udało mu się zachować równowagę i sprawne tempo podczas skoku na miotłę, jak i później na ziemię, a po wykonanym zadaniu został jeszcze na boisku, by przyglądać się poczynaniom reszty drużyny i przekonać, czy do sponiewieranego profesora nie będzie jednak trzeba wzywać Perpetuy.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Kość: 6 Kufer: 30 Miotła: własna - Piorun VII Pozostałe przerzuty: 2/2 Zdobycze/straty: -
- Zobaczymy jak długo będziemy w jednym kawałku - zaśmiała się cicho do Ode, gdy tylko usłyszała na czym ma polegać ich kolejne zadanie. Skakanie z miotły na miotłę… Nie próbowała tego nigdy wcześniej i odczuwała mimowolny stres. Nie było jednak czasu na zastanawianie się. Wskoczyła na swoją miotle, przeleciała na niej w kierunku pętli. Kolejny raz cieszyła się, że wymieniła Nimbusa i była teraz szczęśliwą posiadaczką Pioruna. Miotła prowadziła się bez zarzutu, była równie szybka, a Lou zwyczajnie szczęśliwa. Zawróciła za pętlą i leciała w stronę zawieszonej szkolnej miotły. Zacisnęła zęby, powtarzając sobie w duchu, że się uda, po czym zeskoczyła ze swojej miotły. Złapała się szkolnej miotły, a pęd, z jakim zeskoczyła, zakręcił nią wokół trzonka. Ostatecznie zeskoczyła zgrabnie na ziemię, ciesząc się, że w gruncie rzeczy nic sobie nie zrobiła. Ba, nawet spodobało jej się to zadanie i zastanawiała się, czy nie spróbować jeszcze raz.
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Cóż, jedno musiał przyznać. Dzisiaj Moe raczej nie była wybitnie chętna do rozmów. Nieco go to rozdrażniło, szczególnie że przez to nie mogli pociągnąć niezwykle ciekawej dysputy filozoficznej, ale po jakimś czasie postanowił jej odpuścić. W poprzednim sezonie przegrali w naprawdę bolesny sposób, co zdecydowanie odczuli wszyscy. Rudzielec wiedział jednak, jak mocno wszystko to przeżywała jego przyjaciółka. Zapewne wyrzuty sumienia, irytacja i wszystko inne, co kłębiło się pod jej czupryną od czasu felernego meczu, było już w fazie krytycznej. Na pewno zależało jej, aby tym razem zapewnili sobie puchar, o czym świadczyć mogły treningi już od samego początku. Z racji na to, pozostawało mu jedynie skupić się na kolejnym, ostatnim już zadaniu. To niestety nie poszło już tak gładko. Kto wie, może to przez fakt, iż jego myśli wciąż, a przynajmniej do pewnego stopnia, krążyły wokół pytania o bieganie. Być może wpływ na to miała również małomówna Moe. Po prawdzie nie było to aż tak istotne. Ważnym bowiem był jedynie fakt, że szło mu po prostu źle. Już od początku czuł, że nie potrafi wyłapać balansu. Próbował grać dobrą minę do złej gry, ale nie szło mu to zbyt dobrze. Przy przeskoku zachwiał się mocno, ale finalnie złapał równowagę, której tak rozpaczliwie szukał. Tutaj niestety poczuł się zbyt komfortowo, a trawa okazała się nieco bardziej śliska, niż sądził. Wszystko to doprowadziło do sytuacji, w której poczuł, jak traci grunt pod nogami, lecąc mocno na ziemię. Na szczęście jednak wylądował na dyniopoduszce, dzięki czemu się nie obił, chociaż jego duma zdecydowanie ucierpiała.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Tego ćwiczenia już nie wykonywała, woląc pilnować, by nie zrobili sobie krzywdy podczas któregoś z manewrów. I o ile w lwiej części nie do końca okazało się to potrzebne ze względu na ratunkowe dynie, tak na przykład już Pro upadł w dość groźny sposób. - Nic nie wiem o pluszakach. - zapewniła wyjątkowo wątpliwym tonem, zwłaszcza, że sama miała w ręce znalezionego wcześniej kwintopeda. Przygotowanie dyń do treningu nie zajęło jej aż tak dużo czasu, najwyżej podtrzymywanie zaklęć mogłoby się okazać dość wyczerpujące. Czy w tym wszystkim zdecydowałaby się na ubarwienie gorzkich upadków maskotkami? Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. - Hej, już przetrwaliście ze mną w tamtym roku! - rzuciła z bólem na te wszystkie oskarżenia o sadystyczne zapędy i skłonność do fizycznego wykańczania swoich zawodników. Czy istniała opcja na to, by nagle postanowiła dać im kilka miesięcy luzu i odpuścić ćwiczenie? Wobec tegorocznych ambicji to brzmiało raczej nierealnie. A miała przecież takich miotlarskich mistrzów pod skrzydłami, że nie brała pod uwagę prowadzenia zajęć z utrzymania się na miotle, czy wymiany podań. Z tego przecież już dawno wszyscy wyrośli. Za to trening pod kątem obrońców brzmiał całkiem obiecująco. - Koniec, pewnie i tak macie mnie dość. Wymiotowanie z wycieńczenia przygotuje pewnie dla nas niedługo Walsh, więc tutaj możemy sobie odpuścić. Do potem! - zebrała spod drewutni wszelkie pożyczone fanty, transmutowała je wszystkie do takiej wielkości, by wszystko zmieścić w jednej przegródce plecaka i udała się w kierunku zamku, po drodze jeszcze skinieniem głowy żegnając się indywidualnie z Huxleyem. Czuła, że ich spotkanie trochę niepotrzebnie rozpoczęła uniesieniem się w obronie pozostałych zawodników i swoich metod, ale chyba nie samym pierwszym wrażeniem człowiek żyje?
Cieszył się, że chciała nauczyć się rzeźbić i że zgłosiła się z tym do niego. Podejrzewał, że jest w szkole więcej osób o podobnych jemu zainteresowaniach, że raczej nie był jedynym hogwarckim rzeźbiarzem. Zabrał ze sobą podstawowe noże, dłuta, młotek i kilka kawałków przygotowanego drewna. Uznał, że nie będą się bawić w obrabianie znalezionego w lesie kawałka poprzez wycięcie rdzenia, odkorowanie go. - Zastanów się od czego chciałabyś zacząć. Od zrobienia łyżki, albo czarki na wodę, czy wolisz od razu coś ozdobnego - polecił, gdy wraz z dziewczyną przysiedli już do drewnianych kawałków, jakie przygotował. Mniejsze, większe, grubsze, cieńsze. Nie był pewny, od czego będzie chciała Puchonka zacząć, więc wolał przygotować się na wszystko. - Niezależnie od tego, co będziemy robić, jest parę zasad, które musisz zapamiętać - nie czekał na zwykłe pogaduszki, tylko od razu zabrał się za przekazywanie wiedzy. - Do rzeźbienia w drewnie używa się noży, albo dłut. Jedno i drugie jest bardzo ostre, musi być takie, wiadomo - wskazywał na konkretne przedmioty, po czym złapał nóż w dłoń, do drugiej biorąc pierwszy z brzegu kawałek drewna. - Nigdy nie należy ciągnąć ostrza do siebie. Zawsze strugasz je od siebie, byle dalej od palców - pokazywał każdy ruch, aby w końcu położyć drewienko przed sobą i wciąż do ręki dłuto, wraz z młotkiem. - Dłutem na pewno do siebie robić nie będziesz, bo nie ma jak, ale nie można zapominać, że to też ostrze. Więc nigdy nie kładziemy jednej dłoni na drewnie, gdy drugą pchasz dłuto. No i popychamy je nie dłonią, a chociażby młotkiem, aby krótkimi uderzeniami pchać ostrze. Masz wtedy pewność, że nacięcia będą odpowiedniego kształtu, że nie zboczysz z wyznaczonej przez siebie linii - skończył tłumaczenie w formie teorii w pigułce, po czym uniósł lekko kącik ust ku górze. Zastanawiał się, czy przekazał wszystko zrozumiale, choć podejrzewał, że nie była to jakaś wielka tajemnicą, gdy się tego słuchało. Trudniej było przy praktyce. - Podstawowa teoria za nami, więc co wybierasz na początek? - spytał, obracając ołówek w palcach, podając jej go w końcu, aby mogła nanieść szkic na wybrany przez siebie kawałek drewna.
Naprawdę bardzo chciała spróbować nowych rzeczy. Dlatego też, gdy tylko znalazła ku temu okazję, skorzystała z pomocy Larkina, by zobaczyć z bliska to jak wygląda rzeźbienie i przekonać się jak bardzo jest to zaawansowana sztuka. Cieszyła się z tego, że miała kogoś z kim mogła poszerzać swoje horyzonty i uczyć się nowych rzeczy. - Na pewno coś mało skomplikowanego. Nigdy wcześniej tego nie robiłam - przyznała, zdając się w tej kwestii raczej na Swansea ze względu na to, że w zasadzie nie wiedziała z czym miałaby najmniej problemu na samym początku swojej przygody z rzeźbieniem. Wysłuchała następnie uważnie tego, co chłopak miał jej do przekazania w formie dosyć podstawowych uwag odnośnie narzędzi, których mieli używać w czasie swojej pracy. - Czy ze względu na używany materiał techniki rzeźbienia różnią się jakoś szczególnie od siebie? - spytała go jeszcze, bo chciała się rozeznać na ile zdobytą tu wiedzę mogłaby ewentualnie zastosować do innych surowców, gdyby tylko chciała wynieść się na nieco wyższy poziom. Z nieco zmieszanym uśmiechem przyjęła ołówek, a następnie spojrzała na kawałek drewna. Wyglądało na to, że powinna jeszcze uprzedzić Larkina o pewnym niezwykle ważnym fakcie z jej życia, który niekoniecznie odnosić się mógł jedynie do jakiś niezwykle zaawansowanych szkiców na miarę człowieka witruwiańskiego. - Kiepsko radzę sobie z jakimikolwiek rysunkami... Pomógłbyś mi go nanieść na drewno? - spytała, mając nadzieję, że nie był to jakiś szczególny problem. Chyba powinna zacząć od lekcji szkicowania w pierwszej kolejności...
Skinął lekko głową, gdy zdecydowała się po prostu na coś niezbyt skomplikowanego. Cieszyło go to. Pamiętał swoje początki, gdy chciał od razu robić figurkę konia i pokaleczył sobie palce. Łagodne tłumaczenie, że wpierw musi dojść do wprawy, nie docierało do niego. On chciał już, natychmiast, jak każde dziecko. Z perspektywy czasu widział, jak wiele miał szczęścia, że nie przeciął sobie ścięgien w palcach nożem. Pozytywnie zaskoczyło go pytanie dziewczyny, które przyjął lekkim skinięciem głową. Zastanawiał się, jak jej to najprościej wytłumaczyć, odruchowo bawiąc się medalikiem, zawieszonym na szyi. - I tak i nie – zaczął spokojnie, patrząc po przyniesionych narzędziach. - Jeśli chodzi o zasady używania noży, dłut, te pozostają bez zmian. Wiadomo jednak, że do zdejmowania nadmiaru materiału, jak przy drewnie użyjesz siekierki, przy glinie noża, tak przy kamieniu grotu. W drewnie możesz ryć, w glinie także, w kamieniu wiadomo, nie. Technika zależy właściwie od narzędzia, więc powtarzają się, niezależnie od materiału – urwał, przyglądając się jej, czy na pewno rozumie, co jej tłumaczy, a jednocześnie samemu zastanawiając się, czy dokładnie o to jej chodziło. - Na pewno inaczej pracuje się w różnych budulcach, ale tak jak masz twarde drewno, masz też miękkie kamienie. Musisz wtedy odpowiednio zmniejszyć nacisk, bądź go zwiększyć, dobrać inne dłuto. Chyba najbardziej różni się rzeźbienie w glinie od pozostałych. Drewno i kamień są podobne – dokończył w końcu odpowiedź, odmawiając odbioru od niej ołówka i uśmiechając się lekko kącikiem ust. Nie widział problemu w naszkicowaniu dla niej teraz kształtu, ale w przyszłości będzie musiała albo nauczyć się szkicować, albo mieć zawsze kogoś, kto to potrafi, aby robił dla niej wzór. Nie był to jednakże cel ich spotkania, więc bez komentarzy złapał jeden z lipowych klocków drewna, aby podać jej go, sobie biorąc drugi. - To zacznijmy od czarki do herbaty. Nie będziesz mieć problemu naszkicować tego - zaproponował, rysując na wierzchu swojej drewnianej kostki dwa okręgi, jeden wewnątrz drugiego, w niewielkim oddaleniu od ciebie. - Zewnętrzny okrąg to zewnętrzny brzeg. Nożem trzeba będzie zaokrąglić do tej linii drewno, nadać mu półkolisty kształt - wyjaśnił, a następnie podał jej odpowiedni nóż, sobie biorąc drugi i zaczął pokazywać, jak spokojnym ruchem od siebie, prowadzić ostrze, aby kawałek po kawałku odcinać warstwy drewna, nadając kostce wymagany kształt.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Wiedziała, że nie będzie to łatwe i początki z pewnością sprawią jej trudności, ale była gotowa chociażby spróbować nauczyć się czegoś nowego. To mogło być naprawdę wzbogacające doświadczenie. Przynajmniej na to liczyła, zabierając się za coś o czym dotychczas jedyne myślała i to w hipotetycznych założeniach. - Czyli sama technika zależy nie tyle od materiału, co od wykorzystywanych przy tym narzędzi? - dopytała jeszcze, by zdobyć pewność w tej kwestii. Cóż z pewnością miało to sens i mogła to zapamiętać na przyszłość, gdyby tylko udało jej się opanować rzeźbienie w drewnie w takim stopniu, że chciałaby spróbować swoich sił na nieco twardszym materiale. Przytaknęła mu jeszcze, gdy w końcu usłyszała do końca jego wypowiedź. Obserwowała też wyraźnie jego ruchy, gdy demonstrował jej w jaki sposób powinna na drewnie zaznaczyć okręgi, które jej wyszły... nieco koślawe, krzywe i w ogóle jakoś nie bardzo okrągłe, a w dodatku ich rozstawienie też nie było jakieś idealne. - Okay... dobra... Chyba mniej więcej już wiem - mruknęła, próbując naśladować ruchy Larkina choć wychodziło jej to nieco nieporadnie i miała wrażenie, że nóż nie wchodzi tak głęboko w drewno jak powinien. Chyba naprawdę powinna jeszcze nieco poćwiczyć.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ostatnie rzeczy, jakie przytrafiły się zarówno Maximilianowi, jak i Felinusowi, spowodowały, że tylko jeden z nich mógł przyjść na zajęcia z zakresu działalności kółek pozalekcyjnych. I mimo, że czuł, iż musi się zsolidaryzować ze swoim najlepszym przyjacielem, ciągle miał tak naprawdę na sobie wzrok prefektów z jego domu, którzy pilnowali go, aby przypadkiem kolejnych punktów nie tracił, w związku z czym porzucił własną godność oraz dumę. Czuł się okropnie, idąc na spotkanie Kółka Magicznych Wyzwań bez kumpla tuż obok, a poniekąd gdzieś pod kopułą czaszki trwała nieustanna rywalizacja, czy powinien iść, czy jednak przydałoby się odpuścić ją ten moment. I wbrew własnym myślom, gryząc się ze samym sobą i mając ochotę skryć się po tym wszystkim we własnym domu, udał się na miejsce zbiórki, byleby zdobyć dodatkowe punkty dla Hufflepuffu. Nie bez powodu czuł zatem obrzydzenie skierowane w stronę samego siebie; nie bez powodu czuł się ohydnie we własnej skórze, czując, jak zaczyna nienawidzić samego siebie za ten czyn; nie bez powodu również szedł wolniej niż zazwyczaj, oddając się nieustannie płynącym pod jego kopułą czaszki myślom. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to ostrożnie i subtelnie przerwał nić łączącą jego umysł z emocjami, by przypadkiem złe samopoczucie nie wpłynęło na jego zdolność do rzucania zaklęć i tym samym, przechodząc na śmieszne pole z dyniami, stanął gdzieś najdalej z boku, nie czując na razie chęci do znajdowania się w towarzystwie kogokolwiek. Aura, którą wokół siebie roztaczał, wyraźnie na to wskazywała; za tym spokojem znajdowało się tak naprawdę ciche, nieme ostrzeżenie, by na razie mu nie przeszkadzać. Im bliżej ktoś się zbliżał, tym bardziej czuł tę zgęstnienie atmosfery wokół niego; nie bez powodu, zresztą. Bo nawet jeżeli starał się odciąć od uczuć, to nie potrafił, w związku z czym te uśmiechały się ironicznie prosto w jego stronę, nie pozwalając mu zapomnieć o niczym. Z Fillinem też nie chciał wymieniać żadnych słów, które oddałby tak naprawdę w eter własnych przemyśleń.
Oczywiście, że poszła na spotkanie. Musiałaby być skończoną ignorantką, żeby faktycznie tego nie zrobić, w końcu nie tylko była zastępcą przewodniczącego, ale jeszcze owym przewodniczącym był jej chłopak. Pominąć nie dało się również faktu, że działalność Koła po prostu jej odpowiadała i fascynowała, chociaż nie była nadal przekonana do tych działań związanych z Nocą Duchów, nie zamierzała jednak w żaden sposób protestować, w końcu nie musiała z miejsca lubić wszystkiego, co ją otaczało, czy coś podobnego. Nie spieszyła się jakoś przesadnie, bo wybrała się na spotkanie odpowiednio wcześniej, ubierając strój nieco odpowiedniejszy do biegania po dworze, niż jakieś eleganckie spodnie, mundurek również chwilowo pozostał w dormitorium, w końcu obawiała się, że skończy ubrudzona ziemią, czy Merlin raczy wiedzieć czym jeszcze. Znała ostatecznie możliwości swoich kolegów i koleżanek, a skoro mieli spotkać się przy drewutni, to liczyła się z dosłownie wszystkim i nie zamierzała z tego powodu jakoś szczególnie mocno krzyczeć, rozpaczać, czy protestować. Z zadowoleniem przekręcała różdżkę w palcach, licząc na to, że będzie mogła poćwiczyć dzisiaj coś przydatnego - jak zawsze, właściwie, w końcu to, co kochała chyba najbardziej, to zdobywanie wiedzy. I mogła być z tego powodu nazywana nudną, godziła się na to, mimo wszystko, bo po prostu była dzięki temu sobą, a to, jak już uznała, było najważniejsze, nawet jeśli słowa innych z jakiegoś powodu mogły boleć.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nie miała specjalnej ochoty na udział w dzisiejszych zajęciach. Ewidentnie potrzebowała trochę odsapnąć, zwłaszcza że szykowały się ciężkie dni i czekały ją dwa mecze w lidze quidditcha. Mimo to pojawiła się na spotkaniu kółka, głównie po to, żeby odrobić stracone punkty, odebrane przez Pana Misia za holokaust chochlików. A poza tym ktoś coś mówił o dyniach, a to brzmiało interesująco. Biorąc pod uwagę, że miały być to zajęcia terenowe, odpuściła sobie stwarzanie jakichkolwiek pozorów i ubrała się na sportowo. Wygodne wodoodporne sneakersy, wygodne czarne legginsy i ulubiony dresik. Bez słowa minęła @Felinus Faolán Lowell, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, puściła oczko do kruczej pani prefekt i ruszyła w kierunku Irlandczyka, organizatora spotkania. Wiedziała o nim tylko tyle, że jest szukającym i ma skomplikowane nazwisko, które uparcie wypadało jej z głowy.
- Cześć - uśmiechnęła się lekko. - To ty jesteś tym nowym szukającym „Pustułek"! Wygląda na to, że to właśnie w Ciebie będę mierzyła tłuczkiem. Julia Brooks, Ravenclaw - wyciągnęła w jego kierunku dłoń w geście przywitania.
Zbliżające się starcie Harpii z Pustułkami już od pewnego czasu zajmowało jej myśli. Jeżeli chłopak wyleci w pierwszym składzie, będzie musiała zrobić wszystko, żeby go wyeliminować z gry. Co nie będzie takie łatwe, bo o ziomka będzie dbał jej odpowiednik z pałką w osobie Boyda Callahana. Już nie mogła się doczekać, aż się sprawdzi na tle starszego, bardziej doświadczonego kolegi z Gryffindoru.
Tak naprawdę, to nie była pewna, co ją tknęło. Coraz większe problemy z zarządzaniem czasem powinny raczej skłonić ją do tego, żeby zrezygnować z części aktywności, nie zaś dołączać do kolejnych drużyn czy kółek. Kiedy jednak przyglądała się ogłoszeniom na szkolnej tablicy i dostrzegła na przydługim pergaminie znajome nazwiska, to stwierdziła - czemu nie - i dopisała tam własne, charakterystyczne "AA". Lawirując między dyniami i wysokimi kłosami jakiejś zmutowanej czy też zaczarowanej pszenicy, przytruchtała na miejsce i dostrzegła już parę bardziej czy mniej znajomych twarzy. Otuliła się szczelniej sportową kurtką i zerknęła na zebranych. W pierwszej kolejności podeszła do Victorii i delikatnie położyła jej rękę na ramieniu, anonsując swoją obecność. - Hej Vic... - Nie mogła poradzić, że zawsze jakoś przy niej karlała i czuła się czemuś winna, choćby nie miała niczego na sumieniu. - Eee, wiesz, odrobiłam już prawie te punkty za chochlika. I na pewno dostanę jakieś za wypracowanie do Patola, więc będziemy na plus! - Uśmiechnęła się półgębkiem, nadal niepewna co do swojego statusu w oczach prefektki. - Od kiedy tu jesteś? To znaczy, w kółku? - Rzuciła jeszcze i widząc, że ma ona różdżkę w dłoni, sama sięgnęła po swoją. Wysunęła ją ostrożnie ze specjalnej kieszonki naszytej na lewym rękawie i na próbę machnęła nią nad głową, momentalnie osłaniając dziewczyny od mżawki. - Bo absolutnie nie wiem na co się przygotować... O, hej! - Pomachała radośnie do Brooks i jakby lekko skrzywiła się, na widok pozostałych zebranych. Nie przepadała za sytuacjami, kiedy w grupie było sporo osób, których dobrze nie znała. No ale po to tu przyszłaś. Żeby ich poznać, to znaczy, też po to... - Skarciła się jeszcze i przybrała jak najpromienniejszy wyraz twarzy.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Oczywiście, że musiała pojawić się na spotkaniu koła magicznych wyzwań. Nie było innej opcji. Tym bardziej, że mogło się ono obracać wokół zagadnień związanych z Halloween. Tego zdecydowanie nie mogła przegapić skoro było to chyba jedno z jej ulubionych świąt. Przynajmniej dawało zawsze pretekst do wycinania sobie nawzajem dziwnych żartów i przemieniania się w różne fantastyczne stwory i postacie z ulubionych opowieści. Na miejscu spotkania pojawiła się jak zwykle przed czasem, witając wszystkich zgromadzonych wyjątkowo gestem uniesionej dłoni zamiast o wiele bardziej leniwym i uniwersalnym skinieniem głowy. Czy to mogło świadczyć o tym, że miała raczej dobry humor? Możliwe. Chociaż tego nigdy nie można było być pewnym. Rozejrzała się jeszcze wokół i w końcu postanowiła przycupnąć sobie gdzieś pod ścianą drewutni, opierając się o nią plecami by w ten sposób oczekiwać nadejścia Fillina i jego planów na zajęcia koła. Miała jedynie nadzieję na to, że Ślizgon wymyśli coś interesującego.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Ostatnim razem spotkanie klubu Magicznych Wyzwań faktycznie stanowiło dla niej konkretne wyzwanie ze względu na jego wyjątkowy charakter. Miała jedynie nadzieję na to, że tym razem obędzie się bez niezwykle wyczerpujących fizycznie zabaw związanych z magicznymi stworzeniami. Spodziewała się tego, że nieco więcej osób będzie czekało na miejscu zbiórki. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jak duża była frekwencja w czasie zajęć z magicznym polo. Chociaż z drugiej strony po raz kolejny zjawiła się sporo przed czasem także być może niektórzy jeszcze dotrą przed wyznaczoną godziną spotkania. W międzyczasie przywitała się ze wszystkimi zgromadzonymi po czym przystanęła gdzieś z boku, aby nie przeszkadzać w aktualnie prowadzonych przez innych rozmowach.
Znowu się nie wyspał. Ale nie trudno było zgadnąć dlaczego. Sterty pergaminu na jego łóżku wyjaśniały wszystko. Tak samo książki walające się po całym pokoju. Ostatnimi czasy strasznie przeginał z zakuwaniem i nawet nie wiedział dlaczego narzucił sobie takie tempo i tyle obowiązków, skoro do egzaminów jeszcze czasu troche było. Za to nie miał go na spanie i inne przyjemności, takie jak spędzanie czasu ze swoją dziewczyną czy znajomymi. Tylko zajęcia, praca, eseje i książki. Czemu on to sobie robił? Na miejsce dotarł trochę przed czasem i choć nie miał pojęcia jaki plan ma Ó Cealláchain zbierając ich na spotkaniu kółka przy drewutni, wolał jednak się nad tym nie zastanawiać. Przywitał się krótko z osobami, które znał lub kojarzył, po czym stanął gdzieś z boku, czekając aż Fillin zacznie zajęcia kółka.
Oczywiście nie mógł przepuścić okazji spotkania Kółka Kujonów, których przewodniczącym jakimś cudem został Fillin - głównie dlatego, że nie było go na poprzednich zajęciach, które ziomek organizował, i potem nasłuchał się za to tylu pretensji, że postanowił że choćby miał bóg wie jakie inne plany, to pojawi się na zebraniu i może przy okazji nauczy czegoś przydatnego. Zwłaszcza, że dopiero co się pogodzili po pomeczowych niesnaskach, nie chciał więc dawać ziomkowi jakichś nowych powodów, żeby się pogniewać. Taki dobry kolega z niego był. Zjawił się więc przy drewutni punktualnie, od razu kierując się w stronę Fillina, akurat by dosłyszeć słowa padające z ust witającej się z nim @Julia Brooks. - Harpie mają w tym sezonie taktykę wyeliminowania szukającego? Dobrze wiedzieć - wtrącił, podchodząc do nich i na powitanie klepiąc Fillina w łopatkę czułym gestem który mógłby zostawić po sobie siniaka, i uśmiechnął się do Julki. Tego, że nie ma zamiaru pozwolić, by tłuczek choćby dotknął przyjaciela, chyba nie musiał dodawać?
Prudence Nordman
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 170
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
W sumie to nawet nie miałam pojęcia, co mnie podkusiło, żeby zapisać się do koła magicznych wyzwań; możliwość rozwoju swoich umiejętności? Och, przecież mogłabym robić to na własną rękę i nie miałabym z tym większego problemu! Może to chęć zwyczajnego namieszania ludziom w życiach? Cóż, na pewno nie wszystkim, ale był taki jeden, któremu definitywnie mogłabym uprzykrzyć jeszcze trochę ten żywot, chociaż uprzykrzyć to złe słowo; urozmaicić brzmi tutaj zdecydowanie lepiej. Dziwne tylko, że pomimo zobaczenia ogłoszenia, znowu praktycznie wypadło mi to z głowy; ups? No cóż, przynajmniej miałam nadzieję, że nikt nie zauważy tego minimalnego spóźnienia, przecież wybiegłam z dormitorium o takiej porze, że na bank zdążyłabym dobiec na miejsce; najwyżej może spóźniłabym się dwie czy trzy minuty, tylko co z tego? Mina tego jednego Ślizgona zdecydowanie odpłaci mi wszystko. Przecież Cealláchain był przewodniczącym, cholera wie jak i kiedy, musiał więc tutaj być. I był. Jak tylko dotarłam na wskazane miejsce, pomachałam mu na powitanie, jak i do wszystkich innych. Może i będzie dość interesująco.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Założyłem dziś na siebie czarny dresik, który zwykle mam na treningi qudditcha oraz dość duży, cieplejszy sweter z racji jesiennej pogody. Mam też na sobie kurtkę, którą wkrótce zdejmę kiedy zaczniemy dzisiejsze ćwiczenie. Powoli uczestnicy kółka przybywali na zajęcia i do większości z nich kiwałem głową na przywitanie. Prosto do mnie zaś podeszła Julia Brooks, którą kojarzyłem tylko dlatego, że wiedziałem, że również jest w zawodowej drużynie qudditcha. Uśmiecham się do Krukonki, mimowolnie mierząc wzrokiem jej podobną do mojej figurę, z jednej strony nietypową na pałkarkę, z drugiej w zasadzie Lou z Gryffindoru również taką miała. - Fillin Ó Cealláchain - przedstawiam się, odpowiadając uściskiem długich palców, którymi obejmuję rękę dziewczyny. - Tak to ja, dość ironicznie wśród zawodowców radzę sobie lepiej niż wśród uczniów - mówię lekko, odrobinę już pogodzony ostatnią porażką z Gryffem i nawet jestem już skłonny z tego żartować. Po chwili dochodzi do nas Boyd i już kładzie mi rękę na ramieniu, jakby już mógł mnie chronić przed niewidzialnym tłuczkiem Brooks. - Najwyraźniej nie będziesz mógł mnie opuszczać na krok - stwierdzam do przyjaciela, chociaż w końcu i tak rzadko mnie opuszcza nawet jak nie gramy meczyków. W końcu stwierdzam, że czas zacząć kółko, więc odpycham się od płotku o który się opierałem i robię kilka kroków do przodu. Wtedy też przychodzi najwyraźniej ostatni uczestnik zajęć, który macha mi z uśmiechem. Robię dość widocznie zdziwioną minę na jej widok i odmachuję lekko, na sekundę dekoncentrując się przez to, ale prędko wracam do prowadzenia kółka, odchrząkuję lekko i rozglądam się po uczniach. - Dobra słuchajcie, dziś nauczymy się zaklęcia, które wydaje się być durne i jest dość durne w sumie, ale tak naprawdę kiedy wyobrazicie sobie, że nim ciskacie w kogoś i nagle macie czas zrobić więcej dzięki temu, że go oślepiacie, już przestaje być takie idiotyczne - rozpoczynam jak zwykle przyjmując niezwykle poważną postawę. - Jest bardzo proste i brzmi Melfors - mówię i proszę Boyda by stanął na samym środku. Demonstruję odpowiedni chwyt, zauważam gdzie powinien być akcent i po chwili już mój przyjaciel stał z dynią na głowie. - Finito wystarczy do usunięcia - mówię do dyniogłowego przyjaciela. - Jak Boydzik może potwierdzić i jak za pewne większość z was się domyśla, niezbyt dużo widać kiedy masz na głowie dynię, więc będziecie musieli ćwiczyć zarówno refleks, unikanie jak i celowanie w kierunku poruszającego się obiektu... Podzielimy się na dwie drużyny najpierw. Ja będę kapitanem jednej, a Viks drugiej - mówię wskazując na swoją dziewczynę i równocześnie mojego zastępcę w kółko. Rozglądam się po osobach stojących razem i oddzielnie. - No dobra to co wstęp do meczu, Brooks z Violą niech będą z Viki, w każdej drużynei po dwóch zawodowców? - zaczynam oczywiście biorąc do siebie przyjaciela. - Arleigh też będzie z Viki - dodaję widząc, że stoi obok niej. - Żeby nie było tam zbyt damsko, Lucas wam potowarzyszy - proponuję wysyłając Ślizgona do Krukonek. Na pewno sobie poradzi, w końcu z jedną chyba chodzi. - Wobec tego Yuuko z nami, Felinus i Prudence - mówię pokazując na siebie i Boyda, po czym wyciągam sykla z kieszeni, prosząc Viks o wybranie strony i kiedy ja wygrywam bycię z drużyny najpierw uciekającej kiwam w ręką w kierunku mojej drużyny, pokazując gdzie się mają ustawić. - Naszym celem jest dobiec do tego stracha na wróble jak najszybciej. Musimy unikać zaklęć drużyny przeciwnej, która stoi tutaj. Kto będzie miał lepszy czas, tego drużyna wygrywa. Najpierw jedni potem drudzy. Wyjmijcie różdżki i się przygotujcie jak wszyscy będą gotowi zaczynamy - tłumaczę i tak naprawdę nie jestem pewny czy to bardzo bezpieczna zabawa, ale co tam. Na pewno będzie świetnie. Odwracam się do stojącej obok mnie Prudence - Nie widziałem cię wcześniej na kółku, zobaczyłaś kto jest prowadzącym więc przyszłaś? - pytam żartobliwie brunetki uśmiechają się wesoło i automatycznie sprawdzając czy moje loki są w stanie idealnym.
Naszym zadaniem będzie jak najszybsze dotarcie do mety (stracha na wróble) przez pole całe w dyniach. Najpierw jeden etap, w którym jedna drużyna biegnie z miejsca startu do końca, a potem na odwrót. Przypominam, że 6 postów tutaj to będą 2 punkty z zaklęć.
Rzucający zaklęcia, czyli obecnie drużyna Victorii: Możecie rzucać co 3 osoby, ale co najmniej dwie postaci z nich muszą być osób z drugiej drużyny. Wybieracie na kogo chcecie rzucić zaklęcie. Możecie rzucać na dowolną osobę, która nie ma dyni na głowie, albo na tą która ma dynię na głowie, ale postanowiła nie rzucać literką, tylko uwalniać się na zaklęcia.
Rzucacie kostką k6, a potem sprawdzacie czy wam się udało. Możliwe też są przerzuty: > Każde 10 pkt w kuferku to jeden przerzut (przerzucamy tylko przy rzucaniu zaklęć, nie literkach) > Jeśli zaklęcia to wasza najwyższa statystyka macie jeszcze dodatkowy > Jeśli przyszliście z itemem, który dodaje do zaklęć też macie
Kostki do zaklęć:
1,2 - Udaje wam się idealnie trafić w jedną z osób. 3 - Jedno zaklęcie odbiło się od drugiego i trafiło w członka Twojej drużyny, wybierz w kogo walnąłeś. Ta osoba musi odczekać 6 postów do swojej kolejki, bądź napisać dodatkowy, w której ściąga z siebie zaklęcie. 4,5 - Pudło! Ktoś ci umknął! 6 - Chciałeś rzucić zaklęcie sprytnie (napisz co to za fortel wymyśliłeś), ale czy to wyszło czy nie? Rzuć jeszcze raz k6. Parzysta - oznacza, że udało Ci się tak spektakularnie, że wasza ofiara ma tak wielką dynię na głowie, że aż traci równowagę i się przewraca. Musi koniecznie w następnym poście przystanąć i zdjąć dynigłowę, bo nie wstanie. Nieparzysta - udało ci się wcelować, ale to normalne zaklęcie
Kod:
<zg>Kostka:</zg> [url=link]cyfra i link, ewentualne przerzuty[/url] <zg>Kuferek:</zg> ilość punktów z zaklęć, ilość możliwych przerzutów i ile z nich jeszcze mamy <zg>Kogo rzucam?:</zg> Osoba w którą celuję zaklęciem, wpisujemy nawet jeśli spudłowaliśmy, bo dana osoba musi wiedzieć, że zrobiła jakiś spektakularny unik
Osoby omijające dynie, czyli obecnie drużyna Fillina Możecie rzucać co 3 osoby, ale co najmniej jedna postać musi być osobą z drugiej drużyny. Rzucacie kostką k6 na to ile pól idziecie do przodu. Musicie łącznie przejść 10 pól. Czyli z waszych kostek tyle musi wyjść łącznie. Kiedy dostajecie zaklęciem macie dwie opcje. 1. Możecie poświęcić kolejkę na zdjęcie z głowy dyni zaklęciem Finito. Wtedy też nie rzucacie kostką na pola. Dodatkowo jeśli przystajecie bez rzutu, jesteście zagrożeni być ponownie trafionym i stać jeszcze dłużej, ale nie jesteście kompletnie skompromitowani. 2. Olewacie fakt, że macie dynie na głowie i próbujecie dalej biec. Jeśli wybieracie drugą opcję może wam się udać nawet trochę przebiec, a może też to być całkowite fiasko i żenada roku.
Rzuć literką jeśli biegniesz z dynią na głowie:
(Utrata kolejki oznacza, że nie rzucasz kostką k6.) A… - A co to za dynia na głowie i pod nogami? Nie widziałeś? Nie dziwne. Wywalasz się i tracisz kolejkę na wstawianie i usuwanie dyni z głowy. Na dodatek zraniłeś się w dowolne miejsce paskudnie. B… - Bardzo odważnie z Twojej strony, że tak biegniesz mimo tego, że nic nie widzisz. Albo bardzo głupio, bo biegniesz w złą stronę. Tracisz kolejkę i cofasz się o 2 pola. C… - Co tam jakaś dynia na głowie, jesteś mistrzem przeszkód. Rzucasz kostką normalnie i ruszasz się tyle co na niej jest. D… - Dupa tak biegać z dynią na głowie. I na dupę upadasz. Usuwaj Dynię z łba i dopiero wtedy ruszaj dalej. Tracisz kolejkę. E… - E tam jakaś dynia cię powstrzyma? No proste, że nie! I tak biegniesz dalej swoim szóstym zmysłem. Rzucasz normalnie kostką. F…- Fak! A ty tu co robisz? Wpadasz na ślepo na kolegę z drużyny i teraz obaj się wywalacie. Obydwoje rzucacie kostką, ale możecie maksymalnie iść o trzy pola do przodu. 4,5,6 = 1 pole do przodu. G… - Głupio tak biegać z dynią na głowie, ale jeszcze głupiej byłoby się wywalić. Więc trzeba ostrożnie. Rzucasz kostką, ale możesz maksymalnie iść o trzy pola do przodu. 1, 4 = 1 pole, 2, 5 = 2 pola, 3,6 = 3 pola. H… - Hopsać możesz, to może nie trafisz w dynię? Rzuć kostką k100 - 1 - 51 - Skaczesz niesamowicie i możesz normalnie rzucić kostką k6, 52 - 100 - Nie kompromituj się, wpadasz w dynię która się rozwala i jesteś cały w miąższu. Tracisz kolejkę. I… - I jak tam? widać coś pod dynią? Chyba średnio, bo się potykasz i lecisz na kogoś dosłownie. Ten kogo wybierasz rzuca kostką k6. Parzysta - brawo jesteście uratowani dzięki refleksowi! Nieparzysta - no, dziadowo, obydwoje leżycie. Zanim wstaniecie idziecie jedno pole do przodu.
Kod:
<zg>Kostka:</zg> [url=link]wylosowana kostka k6[/url] <zg>Pole:</zg> numer pola na jakim jesteśmy/10 <zg>Czy można we mnie celować?:</zg> Tak, proszę o dynię/Tak, mam dynię na głowię i stoję w miejscu zdejmując ją/Nie, właśnie mam dynię na głowie i rzuciłem literką
Mam szczerą nadzieję, że rozumiecie! Jak nie to piszcie do mnie, wszystko wytłumaczę! Oto obrazek byście zobaczyli jak to wygląda.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kostka:3 Pole: 3/10 Czy można we mnie celować?: Tak, proszę o dynię
Siedział sam. Zły on, nieodpowiedni, pozbawiony praw moralnych; godny do niszczenia ludzkich żyć, oto on; zły, niedobry, gotowy do tego, by niszczyć marzenia ludzkie. Wiedział, z jakim piętnem musiał się teraz borykać, chociażby przez wzgląd na to, że pięknie obraził Julkę na zajęciach z Działalności Artystycznej; nie bez powodu trzymał się gdzieś na odludziu, biorąc udział w zajęciach chyba tylko ze względu na własne widzimisię. Brak przyjaciela przyczynił się do pogorszonego humoru, który postanowił jednak skrzętnie ukryć. Jakoby proste machnięcie dłonią, jakoby usunięcie pasożytów żerujących na umyśle ludzkim, by atmosfera wokół niego znacząco zelżała. Nie zamierzał psuć potencjalnego zwycięstwa podczas zabawy, a słysząc, z czym będą mieli do czynienia, pokręcił trochę głową, spoglądając na Fillina z niemym, cisnącym się na usta pytaniem - dlaczego? Nie narzekał jednak, kiedy to, po odpowiednim przygotowaniu i gotowości do własnego refleksu (a wierzył we własne zdolności, mimo obniżonej sprawności fizycznej), postanowił pójść zgodnie z liderem drużyny na przód, byleby się dostać do stracha na wróble. Pogoda dzisiaj pięknie dopisywała do tego, by poruszać się między grządkami, o które dbał gajowy, no ba, nawet go ciekawiło to, czy ten wyjdzie popatrzeć, jak przypadkowi uczniowie zapierdalają tuż za jego chatką. Nie bał się; strach przed upadnięciem, gdyby ktoś rzucił na niego zaklęcie wyczarowujące dynię na głowie, był wyjątkowo niski. Obojczyk miał zmiażdżony, rękę złamaną z ranami otwartymi; co złego mogło się stać?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Och zatem mieli w siebie celować zaklęciami i przemieniać głowy w dynie? Jak dla niej brzmiało to prawie jak plan. Zresztą niedawno jeszcze miała okazję do tego, by przetestować to zaklęcie, gdy dekorowała jeden z korytarzy. Wtedy jednak to zbroje dostąpiły zaszczytu zostania dyniogłowymi. Ciekawe jak pójdzie jej z bardziej żywym i ruchliwym celem. Kiedy już wysłuchała do końca Fillina, który podzielił ich na zespoły i przydzielił zadania, ustawiła się w dogodnym miejscu do miotania zaklęciami, czekając na to, aż ktoś z drużyny przeciwnej wyrwie się do przodu. I tak jakoś wyszło, że akurat trafiło na Lowella. I nie miał co liczyć na taryfę ulgową, bo Strauss planowała zasadzić mu dynię na szyi czy tego chciał czy nie. Szybki ruch różdżką był jedynym, czego było jej potrzeba, aby posłać odpowiednie zaklęcie w kierunku Puchona i wyczarować przepiękną dynię w miejscu, gdzie powinna się znajdować jego głowa. Wyglądało na to, że pierwszy atak zakończył się sukcesem!