Nie odpowiada na moje ważne pytania o operze, bo jest zbyt skupiony na rozmyślaniu o dwóch dżentelmenach z wakacji. A bardzo chciałam wiedzieć czy zaprosiłby jakąś inną typiarę na wspólną operkę. - No znam, całowałam się z nim - przypominam lekko burkliwie, bo nie mam zamiaru mu tłumaczyć kto to jest. Wszyscy mieliby same problemy, a przecież to tajemnica i nikt się o tym nie dowie! Widzę, że trybiki w głowie Boyda powoli pracują kiedy rozmyśla o tym drugim kawalerze. Jednak okazuje się, że słusznie zaczęłam swoje tłumaczenia, bo Gryfon znacznie lepiej przyjął fakt oddziaływania magii. Cokolwiek nie uznał sobie po moich słowach. Próbuję nie myśleć o tym ile naprawdę pominęłam - zarówno jeśli chodzi o pociągającego asystenta wróżbiarstwa, jak i Amerykanina z którym spałam. - Ja pierwsza go pocałowałam, zostaw go w spokoju - mówię jeszcze, lekko kopiąc Callahana, kiedy podniosłam nawet nogę do tego czynu. Może było to brutalne stwierdzenie, ale nie chciałam, żeby coś zrobił mojemu przyjacielowi. Czekam w napięciu na to co powie, by zwalić na niego całą ważną decyzję. Szło nam naprawdę świetnie - od wzajemnego napierdalania, przez łzy i niezrozumienie, niby zdrady, aż w końcu do normalnej rozmowy. Szczerze mówiąc irytowało mnie, że tak szybko się poddałam argumentacji Boyda, w końcu byłam dwa miesiące na niego tak zła, tak zraniona. Czemu jak ostatnia pizda siedziałam teraz na ziemi? Powinnam dać mu jakieś dwa miesiące milczącej kary. A tak czekam co powie po swojej dramatycznej pauzie jak na szpilkach. I czuję ulgę kiedy słyszę jego odpowiedź. Siorbię bardzo seksownie nosem, rozluźniając się odrobinę. Przez usta przemyka mi lekki uśmieszek na rubaszne słowa Gryfona. - Zapomnij, kurwa - mówię uprzejmie i wyciągam rękę, by lekko uderzyć go w zdrowe ramię. Wzdycham i patrzę znowu poważnie na chłopaka. - No dobra, to... - zaczynam niepewnie zastanawiając się jak teraz gładko ująć wszystko w zgrabną puentę. - Mówisz mi co się u Ciebie dzieje zawsze. Nie ogarniamy się z innymi. Próbujemy się mniej napierdalać... Nie żebrzesz o seks kiedy mi się nie chce... I godzisz się z Brooks. I nadal mam Cię na oku, żeby nie było, że wracam do Ciebie jak pizda - wymieniam swoje warunki (czy mam do niech prawo - nie wiem, ale daję). - I co miesiąc przynosisz mi kwiaty ze słowami Fryderyko, jesteś najpiękniejszą kobietą na ziemi, bo najwyraźniej jestem w chuj niesamowitą dupą - dodaję jeszcze już całkiem żartobliwie. Kładę podbródek na chudych kolanach, patrząc pytająco na Gryfona. Przez chwilę, bo prędko łapię za ten tępy ryj i przysuwam do siebie, żeby cmoknąć nadal lekko zakrwawione usta, by rozwiały one kołaczące się w głowie wątpliwości.
Machnął ręką na burknięcie Fredki, niezbyt zadowolony z jej odpowiedzi, ale ostatecznie uznał, że nie ma co zaprzątać sobie głowy tym typem, w końcu nawet gdyby podała mu jakieś egzotycznie brzmiące nazwisko, to i tak nic by nie zrobił z tą informacją. Szczerze mówiąc, szczegółów romantycznej schadzki z Taylorem też wolałby nie poznawać i skrzywił się, zniesmaczony, kiedy dziewczyna nie doceniła jego gotowości do zmiecenia potencjalnego konkurenta z powierzchni Ziemi i zaczęła stawać w obronie gagatka. - Dobra, kurwa, bez szczegółow, wcale nie chcę sobie tego wyobrażać - poprosił uprzejmie, starając się wyrzucić cisnący się do wyobraźni obraz Freddie rzucającej się z lubieżnymi zamiarami na tego durnego Aleca; sama świadomość, że coś z nim robiła, wystarczająco go dotknęła, a wiedza, że w dodatku to ona była tego inicjatorką, wcale nie pomogła. Nie widział jednak sensu w dalszym roztrząsaniu sprawy - w końcu mieli jeszcze sporo dużo ważniejszych kwestii do obgadania. Nie spodziewał się, że Fredka również będzie miała całą listę wymagań, ale nie protestował, kiedy zaczęła je wymieniać, bo właściwie wszystkie brzmiały rozsądnie (choć przy wzmiance o żebraniu przez chwilę udawał wielkim teatralnym gestem, że z żalu umiera na zawał); może oprócz punktu, który nakazywał mu pogodzić się z Brooks - wcale nie miał ani ochoty, ani zamiaru tego robić, bo nadal chował wielką urazę do Krukonki i nie sądził, by jakiekolwiek przeprosiny czy rozmowa mogły to zmienić. Julka okazała się być po prostu człowiekiem bez godności i honoru, a on takich nie szanował. W dodatku był przekonany, że ona sądzi o nim dokładnie to samo; ich wzajemna niechęć faktycznie mogła stanowić spory problem, zważywszy na to, że była najlepszą przyjaciółką jego d z i e w c z y n y, ale to chyba nie był najlepszy moment, by o niej dyskutować. Może ponegocjują to innym razem. - Proste - zaaprobował krótko i przypieczętował ich umowę głupim wyszczerzem, który sam cisnął mu się na usta, a na potwierdzenie tego, że traktuje to wszystko śmiertelnie poważnie, wyrwał ze szpary w bruku jakiegoś mlecza i, wręczając go ukochanej, oznajmił uroczyście: -Fryderyko, jesteś najpiękniejszą kobietą na ziemi, bo najwyraźniej jestem w chuj niesamowitą dupą. A potem się całowali.
+ /KONIEC
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nadszedł grudzień i o ile Max nie spodziewał się, by od początku miało dziać się coś niezwykłego tak nie mógł odmówić sobie małej rozrywki, którą magiczne społeczeństwo postanowiło zorganizować. W pojedynkach Max nie od dziś wiedział, że radzi sobie chujowo, ale przecież szedł tam dla czystej przyjemności. W dodatku dowiedział się, że cały dochód ma iść na jakiś szczytny cel charytatywny, a że jakieś okruchy pieniędzy jeszcze mu zostały po zrobieniu świątecznych zakupów, to uznał, że jak już jest i tak biedny, te kilka sykli mu różnicy nie zrobi. Pojawił się na Pokątnej i szukał stanowiska, do którego powinien się zgłosić. Pogoda nie była najprzyjemniejsza. Pierwszy śnieg zaczynał padać z nieba, a że Solberg jeszcze nie przestawił się na tryb zimowy, nie był też stosownie do tego ubrany. Stawiając uważnie kroki, by przypadkiem się nie poślizgnąć, kierował się uważnie przed siebie, raz po raz zerkając w szklane okna sklepowych witryn. W końcu ujrzał jakieś zgromadzenie i wiedziony ciekawością oraz intuicją podłączył się pod ten tłumek. Okazało się, że trafił dokładnie tam, gdzie chciał. Po dłuższej chwili udało mu się zarejestrować i czekał na swoją kolej w międzyczasie przyglądając się pojedynkom innych czarodziejów i próbując podpatrzeć jakąś strategię. Jakiś koleś siedzący obok niego widocznie był zdenerwowany własnym udziałem w tej akcji, po nerwowo trząsł nogą i ciągle coś do siebie bełkotał. Max pomyślał, że musiał przegrać jakiś dziwny zakład, bo nieopodal stała grupka osób, które szeptały coś między sobą wskazując na niego i podśmiechując się cicho. Nie miał pojęcia ile czasu minęło, gdy w końcu nadeszła jego kolej. Był w pełni skoncentrowany i pewnym chwytem dzierżył swoją Fairwynową różdżkę. Pierwsze zaklęcia poleciały dość szybko, i nie potrzeba było wiele, by zorientować się, kto nadaje temu starciu tempa. Max w większości bronił się przed atakami przeciwnika, nie mając zbyt wiele okazji, by samemu przejść w ofensywę. Czuł, że każda inkantacja coraz bardziej go męczyła i choć kusiło go by wypróbować to, czego uczył go Shawn, powstrzymywał się, wciąż odpierając ataki. Niestety w końcu jedno z zaklęć trafiło w byłego ślizgona, gdy ten nie zdążył w porę wystosować obrony. Solberg przeleciał kilka metrów lądując na zimnej kostce. Różdżka wypadła mu z ręki i w tym momencie sędzia zarządził koniec pojedynku. Były ślizgon zobaczył przed sobą wyciągniętą dłoń przeciwnika i korzystając z niej podniósł się na nogi z lekkim uśmiechem. Pogratulował kobiecie wygranej, bo naprawdę pojedynkowała się jak zawodowa czarownica i poszedł do stanowiska, by wypełnić resztę formalności związanych ze swoją przegraną. Gdy tylko odszedł od tego zgromadzenia odnalazł w tłumie kobietę, która tak pięknie sprała mu dupsko i zaczął podpytywać o kilka taktyk, których używała. Interesowało go też, jak nieznajoma wypracowała sobie taką szybkość rzucania zaklęć, bo Maxowi dosłownie zaczynało brakować tchu, gdy próbował wybronić się przed kolejnymi urokami lecącymi w jego stronę. Usłyszał kilka ciekawych porad, które miał zamiar wprowadzić w życie i jeszcze raz podziękował jej za tę walkę.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Początkowo nie był nawet przekonany do brania udziału w tych ulicznych pojedynkach. Wpadł na ulicę Pokątną jedynie na chwilę, na moment by odwiedzić starego znajomego będącego przejazdem w Londynie. George, bo tak mu było na imię, spotkał się z nim jednak pod jednym ze sklepów i wydawał się być żywo zainteresowany tym, co się dzieje i co tak sprowadza zainteresowanie przechodniów. Uprzejmość Franke, z jednej strony wrodzona, z drugiej wyuczona, z trzeciej jeszcze wymuszona faktem bycia niejako gospodarzem swojego towarzysza sprawiła, że skierowali się w stronę całego przedsięwzięcia. Okazało się, że w szczytnym, charytatywnym celu, zbierane są datki za potyczki czarodziejskie, które mają zostać przeznaczone na zakup przeróżnych, atrakcyjnych prezentów dla młodzieży i dzieci zamieszkujących lokalny Dom Dziecka. George ochoczo rzucił się, by wysypać zawartość swoich kieszeni do puszki - niewielkie miał poszanowanie do galeonów, jako, że na codzień pracował w mugolskiej części miasta Koln. Przez chwilę jeszcze Egon usiłował go przekonać, żeby tego nie robił, jednak turysta za nic miał te ostrzeżenia. Franke również zakupił sobie grzańca i po chwili z wielką przyjemnością obserwował, jak jego przyjaciel dostaje srogie i porządne wciry od jakiegoś młokosa, niewiele młodszego od niego samego. Pamiętać więc należało też, że George był mężczyzną barczystym, o włosach przetkanych lekką siwizną i czterdziestką na karku. Na ciepły i samozadowolony śmiech blondyna George fuknął coś paskudnie w niemieckim narzeczu, wyzywając go, by sam przystąpił do pojedynku. Przekomarzanie się pomiędzy dwójką przyjaciół trwało dłuższą chwilę, prawie tak długą, że organizatorzy zaczynali tracić cierpliwość i chcieli pominąć dżentelmenów jako uczestników, ostatecznie jednak Egon dał się złamać. Przekazał Georgowi swój kubek z grzańcem i wyciągnął różaną różdżkę, by stanąć we szranki z chłopcem, którego chwilkę temu jeszcze oceniał jako podrostka młokosa. Nie był przekonany, czy to najlepszy pomysł i starał się tak ustawić w pojedynku, żeby nie wypaść za mocno, ale także, by nie wypaść gorzej od przyjaciela swego Georga, bo to już by był wstyd i bardzo wielka potwarz. - Stawiam 40 tych złotych, że przegrasz! - zawołał George z widowni- I dwie duże butelki ognistej! - zaśmiał się, sądząc, że zna możliwości chłopaka, z którym przegrał. Niestety, powinien był stawiać na możliwości swojego serdecznego znajomego i niemieckiego pobratymca, ponieważ słysząc, że to nie tylko pojedynek jest o honor, ale także o fanty, Franke stracił wszelkie zainteresowanie ograniczeniami. Zajęło mu to jedynie kilka chwil, choć czuł presję w czaszce, by skorzystać ze swoich umiejętności jasnowidza, całkowicie fair play odbił dwa, trzy zaklęcia jakie młodzieniec po drugiej stronie ringu rzucił w jego stronę, po czym rzucił klątwą po niemiecku, która brzmiała dziwnie pomiędzy kaszlnięciem, a szczeknięciem. Zapoznawał się powoli z angielskimi k;lątwami, wciąż jednak preferował te w swoim rodzimym języku i zdawało się, że to właśnie one przynoszą mu szczęście, bo niedługo odebrał swój mistrzowski tytuł, medal z ziemniaka i 40 galeonów od kumpla, który przegrał zakład z kretesem.
- (…) Wciąż nie mogę uwierzyć, że twoim zdaniem nie masz nic odpowiedniego, w czym mógłbyś iść na ten bal - paplała jak najęta, idąc ramię w ramię z Maxem. Zupełnie nie przejmowała się tym, że mijający ich ludzie co jakiś czas rzucali im dziwne spojrzenia, kiedy zdarzyło jej się machnąć rękami w powietrzu, okazując tym samym swoje rozemocjonowanie. - A podobno to kobiety mają problem z ciuchami i nigdy nie mają w co się ubrać! Na Merlina, przysięgam, że obejdziemy dzisiaj wszystkie sklepy i przymierzysz każdy dostępny garnitur. Pogotowie modowe wezwane w ostatniej chwili, no naprawdę. Nie wiem, co ty byś beze mnie zrobił - westchnęła teatralnie, rozglądając się po ulicy, do której wreszcie dotarli. Kiedy tylko usłyszała, że jej przyjaciel jakoby nie ma w co się ubrać na nadchodzący bal, dosłownie ją wmurowało. Na chwilę, bo zaraz zerwała się z miejsca i zarządziła zakupy, ale jednak. Nie mogła zostawić go w potrzebie i to jeszcze w takim momencie, to nawet nie wchodziło w grę. Rzuciła wszystko co akurat miała do roboty i kazała mu się zbierać, bo przecież zaraz na pewno wszystko zostanie wykupione. I tak właśnie skończyli w Londynie. - Swoją drogą sama chyba też muszę poszukać jakiejś kiecki, bo ostatnio robiłam przegląd i nawet w domu rodzinnym nie znalazłam nic takiego, co by wolało „załóż mnie!” - powiedziała ze zmarszczonymi brwiami, po czym wzruszyła ramionami, najwidoczniej uznając, że w tej chwili ważniejszy był garnitur. Po to w końcu tu przyszli.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Poszedł w dresie - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Obserwowanie Oli, kiedy w tak zaciekły sposób gestykulowała, było naprawdę przyjemne. Miała w sobie niesamowicie wiele entuzjazmu, a to, że po prostu rzuciła wszystko, co robiła, żeby przybyć mu z odsieczą, cieszyło go dodatkowo. Było w tym coś zabawnego, a jednocześnie coś, co przypominało mu, że naprawdę się przyjaźnili, że odnaleźli się między innymi ludźmi w jakiś pojebany sposób i teraz doskonale się rozumieli. Mogli się razem upić, grać w debilną grę, iść tańczyć do nieprzytomności albo tak, jak w tej chwili, mogli wybrać się na poszukiwanie jakiegoś odpowiedniego ubrania. Przyznał, że nigdy do tej pory nie był na żadnym balu, a garnitur nie był mu do niczego potrzebny, tak samo, jak jakaś odświętna szata, czy coś tam, więc ostatecznie nie posiadał niczego, co można byłoby w choć minimalnym stopniu uznać za eleganckie. Mówiąc inaczej, mógł faktycznie wybrać się na bal w ortalionie albo potarganych dżinsach i to byłby z jego strony całkiem normalny ruch. Podejrzewał jednak, że skończyłoby się to w co najmniej pojebany sposób, a jemu nie bardzo chciała się kłócić z opiekunami, czy coś tam, coś tam, bo jednak inaczej wyglądała impreza na zakończenie roku szkolnego, a inaczej wyglądało coś, co było tak dęte, że od samego początku mówiono o tym, jako o balu. Zupełnie, jakby byli jakimiś pieprzonymi debiutantkami i musieli się odpowiednio zaprezentować. - Widzisz, świetnie się składa. Co prawda nie wiedziałem, że ubrania zachowują się, jak żarcie i picie z Alicji w Krainie Czarów, ale wciąż jeszcze mało wiem. Nieobeznany w chuj jestem. Pobawimy się w te wszystkie salony sukien ślubnych - stwierdził z przekonaniem, mając wrażenie, że to może być kolejna z ich pojebanych i zdecydowanie niezapomnianych przygód, której za nic w świecie by po prostu nie odpuścił. Robili już masę popieprzonych rzeczy, więc dlaczego mieliby faktycznie nie zwiedzić wszystkich sklepów w okolicy, wybrzydzając przy okazji na każdy szczegół i robiąc sobie jaja, jak w tych durnych programach, które oglądała większość jego mugolskich znajomych. Przecież nikt nie kazał im być poważnym, więc mogli zacząć się bawić, robiąc dokładnie to, co zawsze wychodziło im najlepiej. Bajzel.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- No chyba cię coś boli - skwitowała krótko, posyłając mu piorunujące spojrzenie na wzmiankę o dresie. Z dwojga złego to już by chyba wolała te nieszczęsne dżinsy, bo można by dobrać do nich jakąś koszulę i w miarę by to wyglądało, a dres... tego się nie dało tak przekabacić. Tu już chyba nawet najlepsi projektanci z magicznego świata niewiele by zdziałali. Dlatego właśnie konieczne były zakupy. Już ona miała dopilnować, żeby Max na balu prezentował się tak zajebiście, jak jeszcze nigdy. Była to w końcu jedna z ich ostatnich takich imprez jako studentów, więc trzeba było to odpowiednio zaakcentować. Albo z pompą, albo wcale. - A żebyś wiedział, że tak. Może akurat niekoniecznie będziemy szukać właśnie sukien ślubnych, ale kij z nazwą, zasady są te same - odparła, a kącik jej ust uniósł się w delikatnym uśmiechu. Oj tak, zdecydowanie czekała ich masa roboty i przy tym również zabawy. Chociaż sama nigdy nie przepadała za ciuchowymi zakupami, bo trzeba było chodzić od sklepu do sklepu i co chwila się rozbierać i ubierać, to jednak tym razem była tak naładowana pozytywną energią, że chyba nic nie mogło tego zepsuć. Nie było opcji, żeby wrócili z pustymi rękami, choćby mieli łazić cały boży dzień i narzekać na bolące nogi. - W ogóle to jest strasznie nie fair, że wy, faceci, kupujecie jeden garniak i możecie w nim obskoczyć z tysiąc imprez, a z nami tak to nie działa. Przecież to idzie zbankrutować na kupowaniu tych kiecek! - wyżaliła się i znów machnęła rękami w powietrzu, jakby jeszcze chciała podkreślić jak bardzo to wszystko było niesprawiedliwe. I dobra, może trochę przesady też w tym było, bo przecież nikt nie każe na każde większe wydarzenie kupować kobiecie nowej sukienki, ale jakoś tak się przyjęło, że chodzenie za każdym razem w tej samej jest po prostu... na nie. - Myślałeś chociaż o jakimś kolorze tego garnituru? Wiesz, w czym byś się dobrze czuł czy coś - spytała w pewnej chwili ostrożnie, bo nie wiedziała jakiej odpowiedzi się spodziewać. Znając Brewera powinna być przygotowana na wszystko.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max wyszczerzył od razu zęby w uśmiechu, mając świadomość, jak wspaniale zabrzmiała jego odpowiedź. Prawdą było jednak, że nie miał w chuj żadnego pojęcia na temat tego, jak mógłby się ubrać na to wspaniałe wyjście, nie miał pojęcia, co nosi się na bale i w ogóle co się na nich robi. Było to w sumie zabawne, ale jakoś przez całą swoją edukację nie był na żadnym takim wydarzeniu i teraz znajdował się w dupie, stojąc jak widły w gnoju, nie mając pojęcia, co powinien ze sobą zrobić. Na całe jednak szczęście miał Olę, która zdecydowanie miała więcej niż on oleju w głowie i była w stanie ogarnąć go do kupy. Podejrzewał, że gdyby poprosił o pomoc w Mushu, ta bez najmniejszego problemu puściłaby go na ten popierdolony bal w dresie, a potem cisnęła z niego bekę w kącie, bawiąc się przy tej okazji doskonale. - Bo ja wiem? Może jednak powinienem poszukać czegoś na powtórkę własnego ślubu, co? Nie wyglądałem zbyt wyjściowo na tym rytuale - rzucił, uśmiechając się, cały czas nawiązując do tego popierdolonego rytuału, który właściwie wywrócił mu życie do góry nogami, powodując, że znajdował się obecnie w miejscu, którego do końca nie rozumiał. Wszystko wskazywało na to, że Longwei brał na poważnie jego idiotyczny żart, a jemu samemu było całkiem miło ze świadomością, że nie mieszka sam, że ma się do kogo odezwać i jeszcze dostawał pod nos przygotowane obiady, więc nie musiał przejmować się szukaniem zupek instant albo bieganiem po knajpach, kiedy akurat zamierzał uczyć się do nocy. Inna sprawa, że wszystko wskazywało na to, że wpakował się naprawdę w niezłe bagno i nie bardzo wiedział, jak ma z tego wybrnąć, nie robiąc przy okazji jeszcze większego rozpierdolu. - E, to jest jakaś niepisana zasada, czy co? Nie możecie iść na dwie imprezy w tej samej kiecce, bo pojawi się sam Merlin i was przeklnie do trzeciego pokolenia, czy o co chodzi? - zapytał, marszcząc lekko brwi, drocząc się z nią nieznacznie, ciekaw tego, co Ola mogła mu na ten temat powiedzieć, zaraz jednak wydał z siebie mało inteligentny dźwięk, jakieś debilne stęknięcie, czy coś podobnego i podrapał się po brodzie. Następnie, równie bardzo mądrze, spojrzał na swoje ubranie, jakby chciał się przekonać, jakie kolory na sobie miał, a następnie parsknął z rozbawieniem. - Bo ja wiem? Czarny? Szary? Na upartego czerwony, w końcu jestem dumny z bycia Gryfonem, tylko nie każ mi chodzić w jakimś fioletowym surducie - stwierdził ostatecznie, zerkając na Olę spod przymkniętych powiek, jakby spodziewał się z jej strony jakiegoś szalonego, pojebanego żarciku w kwestii modowej.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Uśmiechnęła się delikatnie na wspomnienie o rytuale i ślubie. Całe te wakacje obfitowały w niezapomniane przygody, od samego początku do końca, ale to właśnie ta jedna była chyba najlepsza z nich wszystkich. Doskonale pamiętała, jak poszli na rytuał, chociaż sama dość szybko zaczęła tego żałować i się z niego wycofała. To, czego od nich wymagano, przerastało jej możliwości i żadne nagrody w postaci łaski Merlina czy nie wiadomo kogo jeszcze nie mogły jej przekonać. Pamiętała też, jak martwiła się o Maxa i Longweia, kiedy nie wrócili do wioski w czasie, w którym była pewna, że już wszystko powinno się skończyć. A potem oznajmili, że są w związku małżeńskim. - Why not both? Kupimy ci coś naprawdę wystrzałowego, w czym będziesz też mógł pójść na powtórkę ślubu, jeśli ją zrobicie - obiecała, puszczając mu oczko. Oj tak, miała zamiar dopilnować, żeby przyjaciel prezentował się nieprzyzwoicie dobrze. Był w odpowiednich rękach. - W ogóle co tam u twojego męża? Ostatnio jakoś zginęłam w obowiązkach i jestem mocno do tyłu z życiem towarzyskim i plotkami - przyznała, formując usta w dziubek i okazując tym samym swoje niezadowolenie z tego powodu. Koniec roku był równoznaczny z przygotowaniami do świąt, a i szkoła ich nie oszczędzała. Chciała też pozamykać kilka spraw, żeby nie wchodzić z nimi w kolejny rok, dlatego niestety życie prywatne cierpiało. Miała nadzieję, że nie potrwa to już długo. - Gorzej, przyleci wielki smok i uwięzi nas w ogromnej wieży, skąd tylko prawdziwy książę będzie mógł nas uratować. Jak w bajkach - powiedziała, siląc się na poważny ton głosu. Ale, jak to bywało w przypadku Krawczykówny, nie za bardzo wyszło. - Szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia, skąd się to wzięło - odpowiedziała i zmarszczyła brwi, jakby chciała sobie przypomnieć, skąd w niej samej wzięło się takie przekonanie. - Wydaje mi się, że po prostu chcemy na każdej imprezie wyglądać inaczej. Lepiej, przyciągać spojrzenia. A jak chodzisz cały czas w tej samej sukience, to ludzie wiedzą, czego się spodziewać i nie ma tego efektu wow. Jak tak zaczęłam o tym mówić, to to jest całkiem głupie - stwierdziła i zaśmiała się lekko. Sama w sumie nie miała problemów z założeniem tej samej sukienki na kilka imprez, chociaż raczej nie z rzędu. Musiała być jakaś przerwa, żeby nie było nudno! - Niee, fioletowy jest passé, poza tym nie wydaje mi się, że wyglądałbyś w nim dobrze - powiedziała i zatrzymała się na chwilę na ulicy, żeby przyjrzeć się Maxowi. Zlustrowała go uważnie od stóp do głów i widać było, że jej trybiki pracują na najwyższych obrotach. - Nie mogę pozbyć się wrażenia, że na tobie nawet najbardziej zwariowany garnitur wyglądałby w porządku, ale nie tym razem. Zrobimy z ciebie eleganckiego Maxa, jakiego nikt się nie spodziewa. I poszukamy czegoś z tym czerwonym, skoro chcesz podkreślić swoją dumę z przynależności do domu. Zobaczysz, wszystkim opadną szczęki i będą zbierać je z podłogi - dodała z błyskiem w oku.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Wakacje, które były za nimi, były naprawdę szalone. Max nie wierzył w połowę rzeczy, która się tam wydarzyła, nie wierzył w to, co ich spotkało, a jednocześnie wiedział, miał pełną świadomość tego, że to wszystko było jak najbardziej realne. Wręcz namacalne, ale nie było sensu nieustannie do tego wracać. Była właściwie tylko jedna sprawa, która w pełni się go uczepiła po tym wyjeździe i miał świadomość, że nie chciał tego zmieniać, całkiem dobrze bawiąc się tym żartem, w jaki wpadł, nie wiedząc, na ile poważnie traktowali to inni. Wyglądało jednak na to, że mimo wszystko Max potrafił wmówić wszystkim, że całe to małżeństwo było jak najbardziej realne, wyglądało na to, że wszyscy podążyli za jego pokurwionym do reszty umysłem. - A wyprawisz nam prawdziwe, polskie wesele? - zapytał zaczepnie, a później westchnął i wywrócił oczami, jakby w ten sposób chciał skomentować to, co się odwalało w ich życiu. - Znalazł jakąś nielegalną hodowlę smoków i wrócił z całą czarną łapą, po jakimś efekcie czarnomagicznym. Myślę, że powinnaś z nim o tym pogadać, bo to na pewno coś, na punkcie czego oboje macie świra. Tylko w razie czego weźcie ze sobą jakiegoś uzdrowiciela, żeby wam przyszył dupy na miejsce - dodał, patrząc na przyjaciółkę znacząco, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie zamierzał pozwalać im na to, żeby ganiali chuj wie gdzie w poszukiwaniu chuj wie czego z wiedzą chuj wie jaką o uzdrawianiu. Ola zapewne również się na tym znała, ale mimo wszystko uważał, że to on był w stanie poskładać ich do kupy. Zaraz jednak przeszli do nieco spokojniejszego tematu, a on aż gwizdnął, słuchając tych wszystkich wyjaśnień, starając się złożyć je do kupy, by zaraz całkiem szarmancko oznajmić, że Ola zawsze robiła wrażenie. Uśmiechnął się przy tym szeroko i mrugnął do niej zaczepnie, na znak, żeby nie traktowała tego, jako coś zobowiązującego, bo w końcu miał męża, ale jednocześnie było widać, że mówił jak najbardziej poważnie. Potem jednak wybałuszył oczy, kiedy Ola zaczęła swój wykład na temat jego garnituru, by zaraz parsknąć w głos, bo to, co opowiadała i proponowała, brzmiało jakoś szaleńczo. - Rozumiem, że bawimy się w Kopciuszka? Mam wejść na bal i książę, albo księżniczka, którego tam spotkam, po prostu oniemieje? Szukamy też kryształowych pantofelków? - rzucił zaczepnie, przekrzywiając lekko łeb, jakby chciał jej zapytać, czy aby przypadkiem lekko jej nie pokurwiło, ale jednocześnie dał się jej pociągnąć dokładnie tam, gdzie chciała, widząc, że cała ta zabawa w dobieranie mu garnituru, naprawdę jej się podobała.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Pytasz dzika, czy sra w lesie - odpowiedziała mało elegancko, ale zupełnie się tym nie przejęła. Przy Maxie mogła pozwolić sobie na takie odzywki. Pytanie, czy wyprawi im prawdziwe polskie wesele wywołało uśmiech na jej twarzy i chociaż wiedziała, że to żart, to jednak oczami wyobraźni już widziała całą imprezę. - Ja to chyba powinnam założyć jakąś działalność indywidualną i reklamować się jako człowiek orkiestra. Ekipa remontowa, pogotowie modowe, konsultant ślubny... Na pewno coś jeszcze by się znalazło i mogłabym spać na galeonach - zaśmiała się, szczerze rozbawiona tą wizją. Nie było dla niej żadnym zaskoczeniem, że wymienione profesje odkrywała w obecności Maxa i właśnie tak rodził się kolejny plan na biznes. - Ugh, nie brzmi to dobrze. Ale naprawiłeś go, nie? - spytała, chcąc się upewnić, że z jednym z członków ich Fantastycznej Czwórki wszystko jest w porządku. Uniosła brwi na jego kolejne słowa, nie kryjąc rozbawienia. - Aha, i mówiąc o jakimś uzdrowicielu tak bardzo delikatnie sugerujesz siebie? Spoko, już dawno masz zaklepaną tą fuchę, nikt normalny by się raczej na to nie zgodził, więc mam nadzieję, że nasze dupy są bezpieczne - dodała i poklepała przyjaciela po ramieniu. Nie licząc tych profesjonalnych uzdrowicieli nie znała innej osoby, która lepiej znałaby się na magii leczniczej niż Max. Dodatkową zaletą było to, że się przyjaźnili, ufała mu i wiedziała, że w razie czego może liczyć na pomoc. Sama też coś tam umiała, ale nie było czego porównywać w groźniejszych sytuacjach. - Nie chciałam mówić tego tak wprost, żebyś się przypadkiem nie zniechęcił czy coś, ale zdążyłeś mnie rozgryźć, cholerka - powiedziała i przygryzła wargę, jakby faktycznie coś poszło nie po jej myśli. Po chwili jednak wybuchnęła głośnym śmiechem, bo wyobraziła sobie Maxa w sukience, którą rzeczywiście Kopciuszek mógł ubrać w swojej bajce. Łzy rozbawienia pojawiły się w kącikach jej oczu i minęła dłuższa chwila, nim znów była w stanie coś powiedzieć. - Okej, za dużo, stop - rzuciła i wzięła głęboki oddech, chcąc już się uspokoić. - Już nawet nie pytam, czy masz odpowiednie buty i NIE, ADIDASY NIE WCHODZĄ W GRĘ - powiedziała, zanim jeszcze te słowa miały szansę opuścić jego usta. - Kalosze też nie. Ani kapcie. Merlinie, czuję się jak matka szykująca własnego syna na bal życia. To był ten moment, w którym Max mógł sobie pomyśleć, że jego wcześniejsze domysły, że ją pokurwiło były jak najbardziej prawdziwe.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max wyszczerzył się do Oli, wyraźnie zadowolony z jej odpowiedzi i takiego obrotu spraw, po czym dodał, że przypomina jej jeszcze o salonie fryzjerskim dla magicznych stworzeń, który był również niesamowicie ważny i nie można było go w żaden sposób pominąć. Ot, wyglądało na to, że jego przyjaciółka miała zostać prawdziwym człowiekiem orkiestrą, który może, umie i robi dosłownie wszystko. Właściwie predyspozycje do tego miała, bo była uzdolnioną bestią, tego nie można było jej odmówić. Dlatego też było bardzo możliwe, że wkrótce dziewczyna zostanie prawdziwym milionerem z ulicy i Max uważał, że wtedy będzie mu się należał jakiś procent od zysków, skoro pomagał jej wymyślić profil szalonej działalności. - Nie ja. Dostał jakiś eliksir od współpracownika, ale nie wiem za cholerę, co to było. Nie umiem też rozpoznać klątwy, która do tego doprowadziła, więc muszę się trochę bardziej zagłębić w temat, inaczej będzie z tego jedno wielkie gówno. I muszę się z tym szybko uwinąć, żeby móc naprawdę gdzieś z wami łazić, a nie tylko udawać, że macie na podorędziu prawdziwą karetkę - dodał, mówiąc całkiem swobodnie, jakby nie dyskutowali właśnie o czymś niesamowicie ważnym, ale mimo to Max był w tej kwestii jak najbardziej poważny. Miał świadomość, że musi nauczyć się czegoś więcej, że musi się jeszcze wiele rzeczy wydarzyć, musi wiele rzeczy przećwiczyć, żeby faktycznie mógł powiedzieć, że był dobrym uzdrowicielem, przynajmniej zaś znośnym. To jednak nie był na pewno temat na to spotkanie, na tę rozmowę, na to, co właśnie usiłowali zrobić, więc uznał, że mogą go za chwilę porzucić, na rzecz czegoś zdecydowanie zabawniejszego. - A jak pójdę boso? - zapytał, kiedy Ola przestała się śmiać i zamilkła, przerywając tym samym swój wywód na temat odpowiednich butów na bal, co samo w sobie było niesamowicie zabawne. Zmarszczył nawet nos, kiedy zakomunikowała mu, jak się czuje, żeby zaraz przedrzeźniając jakieś dziecko, a przynajmniej starając się tak brzmieć, zapytać mamy do jakiego zamierzali w takim razie wejść sklepu i co chciała jeszcze z nim zrobić, bo był pewien, że za chwilę dojdzie do wniosku, że musi koniecznie przykleić mu jeszcze sztuczne rzęsy albo zrobić paznokcie.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Jak mogła zapomnieć o salonie fryzjerskim dla magicznych zwierząt! A jednak w całym tym gąszczu pomysłów gdzieś jej to wypadło z głowy, przynajmniej chwilowo, bo zapewne gdyby rzeczywiście zakładała jednoosobową działalność gospodarczą, to przypomniałaby sobie o tym albo i sam Max by to zrobił. Oczywiście nawet nie musiał nic wspominać o żadnych procentach od zysków, bo sama miała zamiar to zaproponować - jak by nie patrzeć, to on był ojcem operacji, więc zdecydowanie mu się należało. - I tak dużo nam pomagasz, nawet bardzo - powiedziała, specjalnie dając większy nacisk na ostatnie słowo. - Nie możesz zapominać, że dopiero kończymy szkołę i przed nami jeszcze nieskończona ilość nauki w zawodzie. W sensie rozumiem, że chciałbyś pewnie ogarnąć jak najwięcej się da w jak najkrótszym czasie, ale to nie jest takie łatwe. Ja to cię mega podziwiam. Sama chyba nie byłabym w stanie zachować trzeźwego umysłu w niektórych sytuacjach - dokończyła i pokręciła głową. To wszystko wcale nie było takie łatwe, jak się mogło niektórym wydawać. Odpowiedzialność za czyjeś zdrowie, ba, życie, a co się z tym wiąże praca w stresie, odporność na widok krwi i inne drastyczne obrazy... Nie wspominając już o wiedzy, jaką uzdrowiciele musieli posiadać. To było wręcz nie do wyobrażenia, jeśli ktoś chociaż nie liznął tematu i tylko z daleka oceniał innych. Była naprawdę niesamowicie wdzięczna, że mają takiego Maxa, który w razie czego ratował im dupy i nie musieli szlajać się po Mungu, jeśli obrażenia nie wymagały aż tak specjalistycznej pomocy. - Jak matkę kocham, ty zawsze znajdziesz jakąś lukę na obejście zasad albo tego, co ktoś mówi - stwierdziła na jego słowa o pójściu boso na bal i posłała mu znaczące spojrzenie mówiące, że nie, absolutnie taka opcja też nie wchodzi w grę. I nie ma dyskusji. - Jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć, to umówimy cię jeszcze do fryzjera, kosmetyczki na mani, boi przecież twoje dłonie też muszą jakoś wyglądać, nie myśl sobie. I oczywiście na makijaż! - wykrzyknęła i klasnęła, zdecydowanie zbyt podekscytowana, żeby można wziąć jej słowa na poważnie. - A sklep, do którego idziemy jest tam o, na rogu. Widzisz? - spytała, wskazując na odpowiedni szyld, do którego zbliżali się z każdym krokiem. Naprawdę wkręciła się w całe te przygotowania Maxa do balu.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Wiem, że z dnia na dzień nie zostanę uzdrowicielem dyżurnym, ale trzeba mieć jakieś ambicje w życiu, co nie? - powiedział, uśmiechając się do niej zaczepnie, chociaż w jego ciemnych oczach widać było w tej chwili powagę. Wszystko wskazywało na to, że Max naprawdę podchodził z wielką uwagą i spokojem do swojej przyszłości, do medycznej kariery, zupełnie, jakby nie widział się już w żadnym innym miejscu i miał absolutną pewność, że wybrał właściwe rozwiązania, że zrobił dokładnie to, co zrobić miał i wszystko toczyło się tak, jak toczyć się powinno. - I jakoś to dla mnie normalne, nigdy nie panikowałem, jak sobie rozpieprzyłem kolana, czy coś takiego, więc wiesz, to chyba samo przyszło, czy coś. Po prostu nie mam problemów z tym, żeby patrzeć na innych, kiedy są słabi, chorzy, czy tam chuj. Dlatego, no, chyba zrobię już teraz kurs, ogłosili teraz ten nowy program i można dostać się do Munga... - mruknął, w miarę, jak mówił, jakby tracąc na werwie, nadal nie będąc pewnym, czy to, co mówił, czy to, co robił, miało jakiś sens, chociaż jednocześnie wiedział, że chce to robić. Jego uczucia w tym zakresie były mocno pojebane, ale miało to niewątpliwie związek z jego przeszłością, z którą nadal jeszcze walczył, próbując w pełni stanąć na nogach, pewnie i bez potykania się, czy jakiegoś innego pierdolenia, z którym by sobie nie poradził. Zaraz jednak oderwał się od myślenia na temat własnej przeszłości, by uśmiechnąć się do Oli, a w jego ciemnych oczach pojawiły się błyski wskazujące na to, że był rozbawiony całą tą sytuacją, w jakiej się znaleźli. - Oczywiście, że tak. Chcesz sprawdzić, czy poradzę sobie przy kolejnym wyzwaniu? - rzucił, zachowując się w tej chwili stosunkowo nonszalancko, ale naprawdę dobrze się bawił i nie widział w tym absolutnie niczego złego. Na kolejne uwagi Oli jedynie zmrużył nieznacznie oczy, by zaraz jej przyklasnąć, zastanawiając się, czy znowu uda mu się wybić jej broń z ręki, czy tym razem jednak nie, zaznaczając, że ją czekały dokładnie takie same wizyty, skoro mieli bawić się w Kopciuszka. A nikt przecież nie powiedział, że ten może być tylko jeden jedyny na cały bal. - Dobrze, niech będzie, mam się jakoś ukłonić przed wejściem? Wiesz, jak z hipogryfem, żeby mnie coś tam nie wpierdoliło na dzień dobry, bo nie okazuję szacunku materiałom, z których szyte są garnitury - zapytał jeszcze, starając się brzmieć jak najpoważniej.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Zdecydowanie popierała pomysł Maxa ze startem kursu, dlatego nie omieszkała mu tego powiedzieć, oczywiście dorzucając przy okazji kilka mniej istotnych głupotek. Gdyby była na jego miejscu, na pewno by skorzystała z tej szansy, tym bardziej że chłopak naprawdę był zafiksowany na punkcie uzdrawiania. Sama czekała jak na szpilkach, aż ukończy studia, napisze te wszystkie egzaminy i wreszcie będzie mogła przystąpić do kursu na tresera smoków. Do tego dążyła od dłuższego już czasu, a od kiedy poznała Longweia, który na co dzień wykonywał zawód, jaki jej się marzył, pragnienie tylko wzrosło. Wiedziała, że ta praca to nie zabawa i równie dobrze może już pierwszego dnia wylądować w Mungu, ale jakoś jej to nie odstraszało. Jednocześnie wydawało jej się trochę abstrakcyjne to, że już za kilka miesięcy mieli z Maxem opuścić szkolne mury, jeśli wszystko ułoży się po ich myśli. Pamiętała, jak gdyby to było wczoraj, kiedy szaleli na obchodach Celtyckiej Nocy, a teraz proszę - wchodzili w świat dorosłych pełną parą i nie było przeproś. - To było pytanie retoryczne, nie? - odparła, unosząc przy tym brew i jeden kącik ust. Nie musiała tego mówić na głos - oboje przecież doskonale wiedzieli, że odpowiedź mogła być tylko jedna. Kto jak kto, ale Brewer bez wątpienia by sobie poradził z nawet najbardziej zwariowanym wyzwaniem, jakie by wymyśliła. Dlatego teraz postanowiła się aż tak nie wysilać, zostawiając tę część rozrywki na inny dzień. Zawyła niczym ranne zwierzę, kiedy chłopak powiedział, że sama też będzie musiała przejść przez te wszystkie przedbalowe atrakcje typu fryzjer, pytając się, dlaczego skazuje ją na takie męczarnie, a potem z błyskiem w oku dodając, że przecież nie potrzebuje żadnych zabiegów, bo i tak już jest piękna. - Hm, no tu już mnie zagiąłeś - przyznała, formując usta w dziubek i zastanawiając się nad odpowiedzią. Stali już niemal pod witryną wybranego sklepu i mieli widok na stojące w niej manekiny ubrane w szykowne stroje. Robiły wrażenie. - Nie wiem. Najwyżej oboje zostaniemy pożarci czy coś - stwierdziła w końcu, uśmiechając się pod nosem. - Wchodzimy? Czy chcesz się jeszcze napatrzyć na świat, gdyby to miał być ostatni raz?
+
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
To, że dla jego przyjaciół liczyło się jego zdanie, jego wybory, to, że w niego wierzyli, powodowało, że Max parł naprzód, nie zastanawiając się za bardzo nad tym, jak bardzo jego zamierzenia były dziwne. Nie pasował za cholerę do roli uzdrowiciela, prezentował się raczej, jak skończony zjeb, miał swoje zachowania, które niekoniecznie musiały podobać się pozostałym pracownikom Munga, nie mógł również pochwalić się niczym wielkim, czy to rodziną, czy własnymi osiągnięciami, ale mimo to nie poddawał się. Wiedział, że od czegoś musi zacząć, a ten kurs wydawał mu się niesamowicie ważny, pozwalając mu przystąpić do praktyki przed zakończeniem studiów, po których zamierzał przejść przez staż i oficjalnie zostać uzdrowicielem. Nie umiał sobie wyobrazić tak naprawdę tej pracy, wymagań, dyżurów i innych jebanych problemów, ale tak było zapewne z każdym, kto dopiero wkraczał w dorosłość. - A jeśli nie? - odparł, tym samym znowu ją zaczepiając, a później zgodził się z Olą, przyznając, że naprawdę była piękna, ale nigdy nie zawadziło tego jeszcze bardziej podkreślić. Nie miał problemów z tym, by przyznawać na głos takie rzeczy, po prostu zawsze balansując nieco na cienkich granicach, jakie bardzo łatwo było przekroczyć, ale nie widział w tym absolutnie niczego złego. Taki już był, czasami nazbyt szczery, czasami nazbyt otwarty, czasami nie dostrzegał nawet, że jego zachowanie mogło wykraczać poza pewne ramy, jakich teoretycznie powinien się trzymać. Inna sprawa, że dla niego nie istniało właściwie takie coś, że nic go nie krępowało, pozwalając mu na całkowitą wolność. - Wchodzimy. Im dłużej będziemy tu czekać, tym gorzej, bo za chwilę się okaże, że czające się w środku potwory jedynie czekają na to, żeby nas zeżreć i się zaraz wkurwią - stwierdził jeszcze, otrząsnąwszy się jak pies z wody, mrugnął następnie do Oli, a później po prostu ruszył przed siebie, by otworzyć dla niej drzwi sklepu, który wybrała i westchnąwszy ciężko, niesamowicie wręcz teatralnie, dołączył do niej, nie mając jeszcze pojęcia, w co się wpakował.
Przesłuchanie, które nie tak dawno prowadziła Ariadne, przyniosło wiele pytań, ale niewiele odpowiedzi. Jej wysiłek nie poszedł jednak na marne, bo skrawki pozornie niepasujących do siebie zdań i wydarzeń, z czasem zaczęły się układać w jedną przejrzystą całość. Duża w tym zasługa młodej aurorki, która, być może dzięki empatii, znalazła wspólny język z młodym podpalaczem. Ten nie wiedział zbyt wiele, w zdecydowanej większości wypadków wykonywał po prostu zadania, które zapisano mu na kartce, a kiedy skończył, zostawiał wiadomość w książce. Tym, co wiedział, to jak, gdzie i kiedy ma się pojawić kolejna karteczka.
Plan, który ustalił Cassidy, wydawał się delikatny, mało oryginalny i ryzykowny. A w jego ścisłym centrum, Ariadne. To ona zdobyła informacje i to ona miała kontynuować śledztwo.
- Trzymaj. – Irlandczyk wręczył dziewczynie niewielką paczkę. Po rozerwaniu szarego papieru jej oczom ukazała się stara znoszona i brudna szata należąca do podpalacza. Na szacie zaś leżały trzy niewielkie fiolki z eliksirem wielosokowym. – Jak ktoś będzie pytał, choć nie powinni, to nie mieli żadnych dowodów i dlatego cię wypuścili. Na ulicy Pokątnej jest wąska uliczka. Żółta cegła budynków, charakterystyczny zielony balkon, niebieskie rynny. Za jedną z rynien znajdziesz paczkę po papierosach. W niej będzie informacja z zadaniem. To delikatna misja, więc poza Pokątną nie będziemy mogli Ci towarzyszyć, ale niczym się nie przejmuj. Poślę za Tobą jakiegoś doświadczonego animaga, żeby miał na ciebie oko. Pamiętaj, że jesteś tym chłopakiem, a nie miłą blondynką ze Stanów, rozumiesz? To znaczy, że masz się tak zachowywać. Zapomnij o moralności, jeżeli wymaga tego sytuacja. Nie daj się zdemaskować, zachowaj spokój, a wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę, by stała ci się krzywda. Jakieś pytania?
Jednej nocy śniła o tym chłopaku. Padał deszcz. Właściwie to był środek potężnej burzy. Na tyle ciemno przez chmury, że nie dało się rozpoznać czy to jeszcze czy moze już noc. Grzmot rozświetlały wysoką budowlę oraz otaczające ją z każdej strony wzburzone morze. To właśnie tam istoty w czarnych szatach i kapturach ciągnęły młodzieńca. Jego wrzask i skierowane na Wickens przerażone spojrzenie pozostało w myślach aurorki yakże po przebudzeniu. Serce wiązało się jasnowłosej na supeł. Chciała odczuć po przesłuchaniu ulgę, ale ta nie przychodziła. Przyszło za to ponowne wezwanie do szefa i Amerykanka przeczuwała, że będzie to powiązane z całą sprawą. Pozostało wiele niedokończonych wątków, a skoro Ariadne najlepiej poznała dotyczące tej historii dokumenty oraz odnalazła dowody i poszlaki, ciężko wybrać inną osobę do kontynuowania śledztwa. Nawet jeśli przybita mina dziewczyny wyraźnie sugerowała, że wolałaby oddać to dosłownie każdemu. Czuła zbyt wielki strach, aby wprost powiedzieć o swoich uczuciach szefowi. Zresztą, nie obchodziły go ani trochę. Co najwyżej dostałaby kolejny opieprz. Dlatego milczała potulnie, przyjmując tajemniczą paczkę od Deana. - Nie mam pytań, szefie - odpowiedziała tylko, wysłuchując uważnie instrukcji. Wzięła pomiętą szatę oraz fiolki. Nigdy nie używała do tej pory tego eliksiru i odczuła drobną ekscytację, ale zaraz potem fala niepokoju oraz dyskomfortu wzięły górę. Zapomnieć o moralności? Niby jak? Czy Dean sądził, że da radę dobrze odegrać dzieciaka mordercę? Po tym, jak została sama na głównej ulicy, przetarła twarz. Kilka minut później to już nie była twarz Ariadne. Po wejściu do centrum handlowego i zamknięciu się w jednej z publicznych toalet wypiła pierwszą fiolkę jednym haustem. Straciła sporo centymetrów wzrostu oraz kobiecą sylwetkę. Także długie, jasne włosy zmieniły się w rozwichrzoną czuprynę. Zmieniła ubrania i za pomocą różdżki pozbyła się z siebie intensywnego zapachu winogronowych perfum. Widziała w lustrze tę samą twarz, o której ostatnio śniła. I była równie wystraszona. Wyszła na ulicę Pokątną przygarbiona i niepewna. Ukradkiem rozglądała się za wszelkimi zwierzętami, które mogły podążać śladem aurorki. Dość szybko zauważyła kolorową, wąską uliczkę. Gorzej z odnalezieniem odpowiedniej rury. Trochę na tym zeszło Wickens. Ostatecznie wygrzebała paczkę papierosów. Otrzepała dłonie z brudu, wsuwając jednego szluga do ust z obrzydzeniem, zeby zachować pozory, że pali. Chciała szybko przeczytać kolejne instrukcje.
Ta praca działała na człowieka inaczej, niż wszystkie inne. Kiedy każdego dnia obcowało się z przemocą, tą mniejszą i tą bardziej niebezpieczną, człowiek zaczynał inaczej postrzegać siebie. Uświadamiał sobie, że jest tak naprawdę kruchy. Że może zniknąć z powierzchni ziemi w ułamku sekundy, jak zamek z pasku zmyty przez wysoką falę. Jedni docierali do tej prawdy od razu. Inni odwlekali to latami, ale i do nich ona docierała, choć nie zawsze głośno o tym mówili.
Najtrudniej mieli ci dobrzy, empatyczni. Oni wiele spraw przeżywali mocniej. Przestawali martwić się o siebie czy własne rodziny. Brali na swoje dzielne barki los ludzi, których mieli łapać. W końcu nie wszyscy z nich to szuje z napisem „morderca” wypisanym na twarzy. Niektórzy robili to, co robili, bo nie wiedzieli, że mogą inaczej. Inni mieli pecha. Wpadli w nieciekawe towarzystwo i teraz nie wiedzieli, jak się z tego wykręcić. Łajdaczki, drobni złodzieje, fałszerze, dilerzy. W oczach prawa wszyscy tak samo winni. Tak samo zasługujący na to, żeby pierdzieć w pasiak. Ale nie w oczach ludzi, tych empatycznych i dobrych ludzi, którzy dostrzegają w człowieku coś więcej, niż kilka cyfr w akcie oskarżenia. Oni dostrzegali w człowieku… człowieka. Pełnego przywar, czasem zagubionego, ale zasługującego na drugą szansę.
Czy młody chłopak zasługiwał na drugą szansę? Oczywiście, jak każdy, kiedy już odsiedzi swoje. Zanim wyjdzie, więzienie zmieni go, mało prawdopodobne, że na lepsze. Tym się jednak powinni przejmować sędziowie, klawisze, system więziennictwa z ministrem na czele. Nie aurorzy. Nie Ariadne.
Blondynka była nie do poznania. Zmalała, utraciła własne gęste włosy, zamieniła szaty na te męskie znoszone. I z obrzydzeniem wypisanym na twarzy odpalała papierosa. Coś tu jednak nie pasowało. W paczce nie było żadnej karteczki. Czyżby chłopak ich okłamał? Nie, niemożliwe. Przecież w przesłuchaniu pomagali legilimenci. Dziewczyna mogła się zacząć zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi, ale jak się okazało, wystarczyły cierpliwość. Nie minęło pół minuty, jak tej samej ulicy pojawiła się jakaś postać. Z pozoru pijaczek. Poszargane siwe włosy, gęba nieco przybrudzona, szata nowa, choć pomięta. Facet błysnął białymi zębami, zapytał o fajka. A gdy aurorka w przebraniu go poczęstowała, zrewanżował się, odpalając papierosa, którego ona sama trzymała w ustach. I na odchodne dał jej pudełeczko zapałek z logo lokalu: „Pod czarnym kotem”. Gdy je otworzyła, dostrzegła drobny, niemal niewidoczny napis: Pokój 06.
Świat czarodziejów zawrzał głosem sprzeciwu dla decyzji Ministerstwa Magii. Czarodziejska społeczność wykrzykuje swoje niezadowolenie, by władze usłyszały co mają do powiedzenia, by wysłuchały głosów czarodziejów, chcących mieć wpływ na bieżące wydarzenia. Do wiadomości publicznej została podana wiadomość o organizowaniu strajku wobec podejmowanych decyzji po długim czasie nic nie robienia. Ulica Pokątna zapełniała się ludźmi, a organizatorzy rozdawali samonapełniające się butelki wody, biorąc pod uwagę panujące temperatury i przewidując duże zgromadzenie. Pokojowy protest miał się zacząć lada chwila, na niewielkie wzniesienie wszedł Blaze Hawthorn, który już przykładał różdżkę do krtani. — Ministerstwo Magii musi nas usłyszeć! Nie chcemy mieć krwi na rękach! Nie chcemy, by stworzenia cierpiały, skąd mamy wiedzieć, że na jednym smoku się skończy?! Działania Ministerstwa nie powinny być ukrywane, muszą zaręczyć, że spróbują wszystkiego innego, co nie będzie sprowadzało się do morderstwa, a może i rzezi całej smoczej rasy! — przemówił, a zaklęcie sprawiało, że jego głos niósł się aż na sam koniec tłumu. Czarodzieje zawrzeli krzykami i hasłami, które widoczne były na magicznych transparentach. — To łatwe rozwiązanie, mówimy NIE pójściu na łatwiznę, niech nas usłyszą, Czarodzieje to czas na wasz głos! Wśród przeciwników zgładzenia smoka można było dostrzec również pracowników Biura Oswajania Smoków, niektórzy byli wyżej, inni niżej postawieni. Przyszedł czas, by Ministerstwo przestało być bezkarne w swoich działaniach, by zwykli czarodzieje również mogli coś powiedzieć.
Wydarzenie
Każdy uczestnik jest proszony o rzut kostką literką na wydarzenie w trakcie protestu:
A – stoisz sobie spokojnie w tłumie, w końcu to pokojowy protest, może wykrzykujesz przyjęte hasła, albo po prostu stoisz sztywno jak ten słup soli. Ktoś jednak nie był wcale przychylny temu wydarzeniu – obok wybucha łajnobomba! Dorzuć kostkę k100, im wyższy wynik, tym bardziej jesteś oblepiony łajnem. B – całkiem nieoczekiwanie ktoś prosi cię o wygłoszenie krótkiego przemówienia, zupełnie, jakby wierzył w twoje zdolności oratorskie. Jeśli posiadasz cechę złotousty Gilderoy możesz być pewien, że wszyscy są zafascynowani twoim wystąpieniem i na pewno zostaniesz wspomniany w nowym Proroku Codziennym! (ta kostka nie łączy się z zadaniem zawartym niżej w "informacje") C – w tłumie łatwo o kieszonkowców, a ty nie jesteś zbyt uważny. Z twojej sakiewki znika 40 galeonów! Stratę odnotuj w odpowiednim temacie. D – nim się spostrzegasz, znajdujesz się obok samego Vespera Shercliffe'a, który zachęca innych do głośnego wyrażania swojego zdania. Uśmiecha się do ciebie promiennie, dziękując ci za przybycie i nagle zdajesz sobie sprawę z tego, że znajdujesz się w blasku fleszy. Cóż za przeżycie! E – tu ktoś cię popchnie, tu się przepchnie, panuje ścisk i hałas, jeśli nie posiadasz cechy eventowej silna psycha ilość ludzi całkowicie cię przytłacza i wpadasz w atak paniki! Oby ktoś ci pomógł, jeśli jesteś sam możesz założyć, że ktoś to robi. F – panuje wielki ścisk, wszędzie słychać głośne okrzyki, ktoś się koło ciebie przepycha, a ty w ostatniej chwili podtrzymujesz jakąś staruszkę, która od samego początku zgromadzenia nie szczędzi gardła. Z wdzięcznością wciska ci do ręki pluszową lunaballę. Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie. G – jesteś świadkiem kłótni dwójki czarodziejów, jeśli nie posiadasz cechy eventowej świetne zewnętrzne oko nie orientujesz się w porę, że czarodzieje wyciągają różdżki, a jedno nietrafione w przeciwnika zaklęcie leci prosto w twoim kierunku! Trafia cię calvorio, mogło być gorzej, ale całkiem łysiejesz. H – ktoś wciska ci do rąk wielki, ciężki transparent i prosi cię o pomoc w jego potrzymaniu. Jeśli posiadasz cechę silny jak buchorożec zostajesz niekłamanym bohaterem zgromadzenia, dzielnie wymachując transparentem. Jeśli nie posiadasz tej cechy, inni pomagają ci nieść to brzemię z uśmiechami na twarzy. I – ioio, ktoś chyba zemdlał w tłumie a tuż za wami rozbrzmiewa dźwięk Czarodziejskiego Pogotowia Ratunkowego, szybko utworzony jest korytarz życia, ale potykasz się i zdzierasz sobie kolana! J – znajdujesz na ziemi jakąś zagubioną sakiewkę i chcesz zwrócić ją właścicielowi. Wygląda jednak na to, że ten nie ma najmniejszej potrzeby odzyskiwania swojej zguby i tym sposobem wzbogacasz się o 30 galeonów. Odnotuj ten zysk w odpowiednim temacie.
Informacje
● Udział w wydarzeniu mogą wziąć tylko postaci pełnoletnie, uczniowie potrzebują pisemnej zgody od Opiekuna Domu. ● Za udział w proteście przysługuje 20pkt w debacie nad losami smoka. ● Za napisanie wcześniej posta na min. 1000 znaków, w którym opisujesz jak przygotowujesz transparent możesz przerzucić kostkę na wydarzenie. ● Za wymyślenie hasła na strajk i użycie go w poście możesz otrzymać +1pkt do dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. ● Jeśli w poście napiszesz jak wchodzisz na wzniesienie i wygłaszasz swoje stanowisko – otrzymujesz od organizatorów czapkę niewidkę. O przedmiotach przeczytasz w tym temacie, zgłoś się po przedmiot tutaj.
Jej obywatelskim obowiązkiem było zajęcie głosu w jedynej słusznej sprawie. Na jej warcie nie mógł zginąć absolutnie nikt i tego się hardo trzymała, a kiedy jeszcze miała wsparcie w postaci Ryszarda, który również zagorzale bronił smoka to mieli tylko jedną prawilną możliwość – prześwistoklikować się razem do Londynu na s t r a j k. Wystrojona iście bojowo, bo w eleganckiej żonobijce i moro dresach, planowała przekonać dosłownie każdego, że zabijanie nigdy nie jest rozwiązaniem. Eleganckie transparenty, które pieczołowicie wykonali wczorajszego wieczoru, wesoło nad nimi lewitowały, a oni powolutku kuśtykali (niełatwo było zapierdalać o kulach) w stronę zgromadzenia. – Ricky, ale wiesz, powiedz tylko jedno słowo i ja zrobię w tej Geometrii burdę, bo umówmy się, że pracownikiem miesiąca nigdy nie zostaniesz, ale drinki robisz prima sort – zagaiła po drodze, dalej zbulwersowana faktem, że został zwolniony z ich ulubionego klubu, bo uważała, że czasem należy przymknąć oko na drobne przewinienia (czyt. kradzieże, spóźnianie się, przeglądanie wizbooka w trakcie pracy czy plucie do drinków nielubianych klientów) w imię większego dobra jakim była płynność finansowa w ich mieszkaniu. – Powinni dać ci drugą szansę, a jak nie to sami wymierzymy sprawiedliwość – zaproponowała i aż zamachnęła się wygrażająco kulą, tym samym omal się nie przewracając. – Mam nadzieję, że nic jeszcze nie mówiłeś Jackowi, bo jeśli tak to mamy przejebane. Jest lojalny do czasu aż Cillian obieca mu złowić jakiegoś szczupaka na obiad albo Fiadh pomoże mu ze sprzątaniem kantorka, czyli no trzyma ich stronę, a dam sobie obie nogi uciąć, że oni gdzieś tu są jako naczelni aktywiści – zmartwiła się, bo ona z kolei zawsze stawała po stronie brata i była zmuszona myśleć za nich dwóch. A nie wątpiła, że rodzice są w iście burzliwych nastrojach i ewentualna konfrontacja na proteście przeciw zabijaniu skończy się śmiercią Ryszarda. Za zakrętem wyłonił się przed nimi głośno skandujący tłum, do którego czym prędzej dołączyli, póki co trzymając się gdzieś na uboczu. Zgarnęła od organizatorów dwie butelki wody dla nich i rozejrzała się, aby zrobić mały rekonesans. – O tam się szykuje jakaś przemowa – pokazała mu palcem na podest, przy którym zbierały się same szychy z ministerstwa.
Może nie nazwałby się pacyfistą, ale zdecydowanie nie został wychowany na kogoś kto byłby za rozwiązywaniem problemów za pomocą zabijania zwierząt; ludzi to co innego, bo ludzie zazwyczaj robili chujowe rzeczy celowo, a smoki... to tylko smoki. Nie ich wina, że zostały przez naturę zaprogramowane na sianie zamętu i zniszczenia. Takie było stanowisko Ryszarda w sporze, dlatego kroczył dzielnie z Marleną na protest przeciwko idiotycznym planom Ministerstwa, a z każdym krokiem, nawet jeśli wolnym i ostrożnym, ogarniało go wzruszenie, że siostra w końcu stanęła na nogi i mogą iść ramię w ramię. Byli ubrani w pasujące dresiki moro i wyglądali dzięki temu bardzo bojowo - chociaż zamiary mieli pokojowe. Ton Ryszarda jednak absolutnie na to nie wskazywał, gdy podjął temat rzucony przez Marlę. - Po moim trupie! - zakrzyknął na propozycję interwencji w klubie - Prędzej sam pójdę tego smoka zatłuc niż wrócę do pracy dla tego frajera. Prosił się nie będę, zresztą, ekhm, po tym jak mu powiedziałem co o nim sądzę to zawiesił moją mordę w gablotce TYCH GOŚCI NIE WPUSZCZAMY, a nowy bramkarz to nie dość że jest postury Drejka to jeszcze straszny służbista. To pewnie on mnie podpierdolił kierownikowi - wyżalił się, gestykulując tak zamaszyście że prawie strącił lewitujący transparent. Całe zajście z jego zwolnieniem było po prostu skandaliczne, dyskryminujące i okrutne, a przede wszystkim - wyolbrzymione. Bo kto nigdy nie podpierdolił trochę gotówki z kasy, nie zdrzemnął się na zapleczu ani nie zapomniał przyjść na zmianę trzy dni pod rząd? No właśnie. Riki uważał, że został zwolniony bezpodstawnie, ale doskonale wiedział, że ani Fiadh ani Cillian nie podzielą tej opinii. - No co ty, przy Jacku gęba na Alohomorę, to jest stary drań dwulicowy... Jeszcze to kablowanie tłumaczy troską, to nawet pogniewać się na niego nie da - westchnął ciężko, dziękując Marli gestem za załatwienie wody. Upał był niemiłosierny, a tłum ludzi tylko to potęgował - Pewnie, że starzy tu są, Cillian rano wrzucił ich wspólną fotkę z hasztagami "całujtasięludzie" "niezabijajtasmoka" "lecimnalondyn" - zrelacjonował, przeczesując wzrokiem tłum, ale nigdzie nie dostrzegł tej olśniewającej pary - Jak ich spotkamy, to świrujemy że gitara gra i miałem wczoraj rekord napiwków czy coś takiego. Chodźmy bliżej, jak będą pierdolić głupoty jakieś to sami tam wbijemy z przemową - zaproponował i ruszyli w tamtą stronę, żeby zdążyć zająć jakieś sensowne miejsca. - Ciekawe czy jakichś ziomków tu spotkamy, nie? O ty, patrz. MARLENA. Marlena - nagle zaczął ją szturchać nerwowo w kulę, bo dostrzegł w pobliżu sceny taką osobistość, że prawie padł z wrażenia. - Tam stoi Lord Farquad?? Ta to pewnie głosuje za tym, żeby smoka puścić wolno i złożyć mu ofiarę z całej ludzkości - skomentował miło, bo przecież nie od dziś wiadomo, że jego stara była wcieleniem samego szatana i na pewno miała złe zamiary (oraz kolaborowała z Patolem podczas sylwestrowego zamachu).
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Aż podskoczyła, gdy Ryszard wyraził swoje niezadowolenie i negatywne emocje związane z jego zwolnieniem. Nie sądziła, że konflikt między nim a kierownikiem Geometrii był tak duży, że będą się chcieli nawzajem pozabijać. Znając jednak temperament obu dżentelmenów, postanowiła jak najszybciej uspokoić chociaż jednego z nich. – Jestem pewna, że to właśnie tylko nieporozumienie przez tego służbistę… Jak taki jest hop do przodu i oddany pracy na bramkach to mógł iść Nokturn obstawiać albo ministerstwo, a nie taki spokojny lokal. Następnym razem jak tam pójdę to powiem, że mnie zmacał i może go też wyjebią, wtedy go ręka sprawiedliwości dosięgnie, o – oświadczyła, gotowa teleportować się tam natychmiast, gdyby nie to, że mieli na głowie ważniejszą rzecz, czyli zbawienie świata, a raczej smoka. Aż kwiknęła słysząc hasztagi zamieszczone na wizbooku przez ich ojca, który w takich sprawach potrafił być wyjątkowo nadgorliwy. – HIT, tylko Cillian w takich okolicznościach nawołuje do całowania, a nie zabijania. Fiadh mi tylko napomknęła parę dni temu, że ma nadzieję, że leżę i odpoczywam. Pokornie powiedziałam, że tak i że ty mnie pilnujesz, ale pewnie uwierzyła w to tak, jak uwierzy w twój napiwkowy rekord – parsknęła i ruszyła za Ryśkiem bliżej tłumu, w głowie układając sobie płomienną przemowę, która poruszy miliony serc i przekona wszystkich obywateli do zmiany nastawienia i uratowania smoka. – No mam nadzieję, że tu są, a nie na pożal się Merlinie, tej drugiej manifestacji… To skandaliczne w ogóle postulować za zabiciem, naprawdę, nie wiem jak można ot tak obudzić się i stwierdzić, że O, DZIŚ ZAKURWIĘ SMOKA, BO TAK – spąsowiała z nerwów, dając upust swojej frustracji. Na całe szczęście Riki przekierował jej uwagę na kogoś, kogo nie tolerowała znacznie bardziej niż bezmyślnych entuzjastów łatwych rozwiązań. Prędko powiodła spojrzeniem w kierunku, który wskazywał jej Gryfon i aż zmrużyła oczy na widok kobiety łudząco podobnej do samozwańczej matki smoków aka starej Ryszarda. – Ale myślisz, że by przyjechała ze swoich zagranicznych wojaży tylko na protest?? Niby podobna, chociaż na zdjęciach miała lepszą fryzurę niż teraz, co ona nie wie, że ścięcie na giermka dawno wyszło z mody? – oburzyła się i uważnie lustrowała wzrokiem Lady Farquad, którą najchętniej zamieniłaby na paszę dla smoków, żeby raz na zawsze zniknęła z ich spokojnego życia. – Jak do ciebie podejdzie to skończy jako przystawka, przysięgam, nie zniosę tej dwulicowej flądry – oznajmiła bojowo i aby zobrazować swoje zirytowanie, odrzuciła na bok włosy, bo wyjątkowo nie przepadała za typiarą, która wolała podróże i karierę niż bycie przy tak wspaniałym młodzieńcu jakim był Rysiek. Jej zaczepną postawę potęgowała kłótnia mająca miejsce tuż obok między dwoma jełopami, którzy sięgnęli po swoje różdżki i postanowili rozwiązać konflikt w sposób iście frajerski, czyli naparzając się zaklęciami. Schyliła więc głowę i kopnęła brata w łydkę, aby zachował czujność i w porywie emocji wrzasnęła: – UWAŻAJ!!
______________________
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów | głośny i energiczny | zawsze w dobrym humorze
Sam również był rozczarowany niespodziewanym konfliktem, bo do tej pory trzymał z kierownikiem tak zwaną sztamę i uważał za równego kolesia, który przymykał oko na to i owo, bo większość czasu chodził omamiony oparami chętnie dzielonego ze wszystkimi peruwiańskiego zioła; Ryszardowi pracowało się dla niego tak świetnie że planował zostać za barem Geometrii do emerytury... życie jednak jest nowelą, a los gra w pokera i raz daje, raz odbiera. W tym przypadku znienacka odebrał mu przywileje związane z sympatią przełożonego, a co za tym idzie i środki do życia. Westchnął ciężko, ale zaraz parsknął śmiechem na propozycję Marleny by zbojkotować karierę ambitnego ochroniarza. - TAK PROSZĘ. Wiesz co, nie zdziwiłbym się jakby serio tak robił, tak źle mu z oczu patrzyło - wysnuł śmiałe oskarżenie nie potwierdzone absolutnie żadnymi dowodami -O, na dokładkę jak już opanujesz animagię to nasraj mu na łeb - poprosił i zachichotał złowieszczo na samą myśl o tej zemście. Może i nie miał już pracy, ale miał za to wspaniałą, wspierającą siostrę u boku której czuł się absolutnie niepokonany i która w dodatku była taka zdolna, że zmiotłaby z planszy każdego przeciwnika. Uniósł brwi z niedowierzaniem, gdy usłyszał iście BZDURNY pomysł Fiadh. - Leżeć i odpoczywać, kiedy w końcu możesz chodzić??? No chyba ją pogrzało od tego codziennego siedzenia na tarasie z kawusią, swoją drogą, kurde, szkoda że nie mamy balkonu bo też bym sobie tak posiedział, chyba się starzeję bo ostatnio tak im zazdroszczę jak widzę te fotki z leniwych poranków... Ej, umiałabyś wyczarować balkon? - rozmarzył się na chwilę, wspominając okazały ogródek rezydencji McDonnellów na którym rodzice z namaszczeniem celebrowali śniadania - No, ale jasne. Odpoczywasz a ja pilnuję. Jak ich spotkamy to wezmę cię na barana, to będzie tak jakbyś se siedziała, nie? A jakie przy okazji miałabyś przebicie nad tłumem żeby skandować nasze hasła! Ty, może powinniśmy byli pójść na tamtą manifestację i zbojkotować ją od środka. Tym, co nie zmieniliby zdania byśmy nastukali. O. Albo transmutowałabyś ich w fikuśną barierkę naszego nowego balkonu - szybko wpadł na doskonały pomysł jak mogliby usprawnić działania na rzecz dobrobytu (albo po prostu jakiegokolwiek bytu) smoka, a przy okazji wyeliminować konkurencję i wygrać spór. Proste jak różdżka! Albo idealnie równa grzywka lady Farquad, której przyglądał się intensywnie, próbując ustalić czy to aby na pewno ona. Z takiej odległości ciężko było stwierdzić cokolwiek poza tym że fryzura ns giermka rzeczywiście była fatalna. - Jakiej mody, pewnie ostatnie pół roku mieszkała w szałasie w Rumunii i obcina się od garnka bo o fryzjerze to tam nawet nie słyszeli - skomentował miło, podłapując temat jej wyglądu; osobiście był trochę skonfliktowany względem rodzicielki, głównie to mu było przykro że go potraktowała tak nieładnie w dzieciństwie, ale nie miał zamiaru się przyznawać i maskował to niechęcią i wkurwieniem, oczywiście. Czule poklepał Marlę po ramieniu, szczerze ujęty jej bojowością i musiał przyznać że nie miałby nic przeciwko temu, żeby zobaczyć, jak jej wygarnia (i zamienia w paszę). Sam zrobiłby to samo z jej starym, gdyby tylko miał okazję, bo to był dopiero drań jakich mało. Z drugiej strony, chyba powinni się cieszyć że felerni rodzice się ich wyparli i dzięki temu mają fajną rodzinkę z Fiadh i Cillianem. I sobą nawzajem. - Doski plan, chociaż jakby mnie rozpoznała to byłby cud, nie pamiętam sam kiedy ostatnio się widzieliś... AAACOJEST - skwitował, znienacka wydając z siebie okrzyk zaskoczenia po tym jak oberwał ostrzegawczo od Marli. Szybko jednak się zorientował, że lepsze to niż dostać rykoszetem zaklęciem od jakichś palantów. - Panowie, trochę, kurwa, kultury! - upomniał głośno awanturujących się - To jest pokojowy protest, marsz prostaków i barbarzyńców jest.. ee w sumie nie wiem gdzie, bo mnie to gówno obchodzi, ale na pewno nie tutaj!! - huknął na nich, gotowy w razie czego samodzielne ukrócić ich napierdalankę zaklęciem; najbardziej był oburzony tym, że prawie trafili w Marlenkę. Chciał się upewniać, że siostrze nic nie jest, ale wtedy jakiś rosły jegomość z tyłu zawołał nagle "dobrze gada!!" i wcisnął mu w ręce gigantyczny transparent wielkości smoka, tak ciężki, że przeważył próbującego go utrzymać Ryszarda i w efekcie zarówno on sam jak i plakat wylądowali na bruku, bo nie udało mu się utrzymać równowagi. Pięknie.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea nie miała pojęcia jakie stanowisko wzgledem Starego Smoka obecnie przeważa w jej rodzinie, ale nie miała wątpliwości, że kłócące się Greyówny były w swoim żywiole. Wiedziała za to, jakie są jej własne przekonania i za czym kazało jej podążać serce. Przedwieczny smok, przedwieczna wiedza, przedwieczna potęga, której zgładzenie byłoby koszmarnym marnotrawstwem. Ponieważ w dość niespodziewanych okolicznościach trafiły dziś pod jej opiekę dwie młodsze kuzynki, miała okazję wyżyć się z nimi artystycznie, tworząc piekny, ozdobiony zaklętymi, ruchomymi rysunkami smoków transparent z duzym napisem "TOO WISE TO KILL". Transparent był naprawdę porządny, wykonany na grubym płótnie, a ponieważ kuzynki miały dryg malarski to smoki też wyszły niczego sobie. Całość rozpięły na dwóch solidnych kijach od mioteł, tak by dwie osoby mogły swobodnie wznosić transparent nad głowami tłumu. Kiedy wszystko było gotowe, zabrała dwie młode panienki na ulicę Pokątną, gdzie mogły machać transparentem do woli, a może nawet trafić na zdjęcie w Proroku i przy odrobinie szczęścia doprowadzić do furii którąś bardziej wybuchową ciotkę. Dziewczęta były dość duże, by nie trzeba ich ciągle pilnować, dlatego Xanthea pozwoliła sobie podejść bliżej, gdzie przypadkiem udało jej się uratować jakąś popchniętą staruszkę. Sprezentowanego pluszaka wcisnęła do torby, a potem podeszła pod samo wzniesienie. Słuchała przemówień, a kiedy nadarzyła się okazja, sama zabrała głos. - Śmierć jest nieodwracalna. Decydując się na zgładzenie życia powinniśmy dokładnie znać konsekwencje tego czynu. A co my wiemy? Czy wiemy jak się zachowają inne smoki po śmierci Starszego? Czy mamy pewność, że sytuacja się poprawi? Czy ktokolwiek może zagwarantować, że cały ten dramat nie pogłębi się jeszcze bardziej? Nie. Czarownica umilkła na chwilę, by pozwolić na wykiełkowanie niepewności w duszach sceptyków, a potem podjęła swoją przemowę. - Na ten moment nie wiemy nic pewnego. Nie wiemy, czy zabijając Starszego nie podpiszemy wyroku także na siebie. Prawdą jest, że nie powinniśmy przekładać życia bestii nad życie niewinnych czarodziejów i czarownic. Ale czy przez egzekucję rzeczywiście zapewnimy im bezpieczeństwo? Nikt z nas tego nie wie. I właśnie dlatego Smoka powinniśmy uwięzić i unieszkodliwić, ale w odwracalny sposób. Być może wiedza doprowadzi nas do wniosku, że śmierć Starszego jest najlepszym rozwiązaniem. Ale to nie jest ten dzień! Dzisiaj jesteśmy zbyt mądrzy, by zabić, zbyt mądrzy, by w sposób nieodwracalny narazić się na nieznane skutki. Podziękowała i oddała głos następnemu mówcy, a potem zeszła z podwyższenia i wróciła do podopiecznych. Cegiełkę w utrzymanie gada przy życiu dołożyła. Teraz należało poszperać wśród znajomości i spróbować zdobyć dostateczne dojścia do przedwiecznej bestii. Kto wie jaką moc w eliksirach może mieć krew tak starego stworzenia? Kto wie ile informacji uda się z niego wyciągnąć! A tymczasem kuzynki machały zawzięcie transparentem, ściągając na siebie coraz wiecej uwagi i puchnąc z dumy, tak że Xanthea była z nich naprawdę zadowolona. Mniej zadowolona będzie ich matka, za to że wciągnęła dziewczyny w polityczna rozgrywkę.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Żachnęła się niezadowolona. – No tylko by spróbował..! Wiesz co jest gorsze od konfidentów? Właśnie tacy strażnicy Teksasu, co to zamiast pilnować własnego nosa to pilnie śledzą poczynania innych. Wszystkich ich ten smok powinien zeżreć – wydała wyrok niczym sędzia Anna Marla Wesołowska, nie przejmując się wcale tym, że właśnie zmierzała na strajk przeciwko jakiemukolwiek zabijaniu. Pewnie zachowania były niewybaczalne (jak kablowanie na jej brata) i wymagały zastosowania odpowiednich środków. – NIE OMIESZKAM – dodała hardo, bardzo wzruszona, że Riki niezmiennie od samego początku uznawał jej opanowanie animagii za pewnik. W związku z tym postanowiła sobie, że niezależnie od tego czy jej się uda czy nie – spełni jego prośbę i nasra delikwentowi na łeb. Przytaknęła ochoczo na śmiałe stwierdzenie, że jej matka zwariowała i liczyła, że niedługo wyczerpią jej się limity troski i wszystko wróci do normy. – No, ale byłoby dosko… – rozmarzyła się na myśl o jakiejś mrożonej kapuczinie, beztrosko popijanej na balkonie w doborowym towarzystwie Ryszarda, Jinxa i zwierząt. Podrapała się po głowie, intensywnie zastanawiając się czy jego propozycja wyczarowania im eleganckiego tarasiku byłaby możliwa. Niestety, była zmuszona brutalnie wyrwać ich z krainy marzeń i przywrócić na ziemię. – Co najwyżej jakiś wymyślny rzygownik ci stworzę – stwierdziła z rozczarowaniem, ale szybko wpadła na świetny pomysł jak upiec dwa tebo na jednym ogniu. – Ale Rysiek, nic nas na siłę nie trzyma w tej klitce. Znajdź jakąś inną pracę, zdolny przecież jesteś to cię z pocałowaniem ręki wszędzie wezmą jak wyjdziesz z jakąś inicjatywą i se wtedy nawet i penthouse wynajmiemy!! Z b a s e n e m – snuła przed nim wizję lokum pełnego atrakcji, żeby z werwą zabrał się za szukanie nowej roboty. Bycie kreatywnym i głowa pełna pomysłów było najwyraźniej u nich genetyczne, bo i Ricky zapodał kolejną świetną myśl. – O ale by moje kule poszły w ruch. Są bardziej śmiercionośne niż niejedna klątwa! Możemy tu trochę poświrować, zaraz wszystkim obwieścimy nasze hasła i śmigniemy zbojkotować tamtych łajdaków – zgodziła się, bo nie widziała żadnych przeciwskazań. W dalszym planowaniu naprostowania innych na odpowiednią drogę przerwało im pojawienie się lady Farquad. Ciśnienie podniosło jej się tak, że była niemalże pewna, że nie potrzebuje już kuli do podpierania się i jest w stanie w kilku susach dopaść smokolożkę i ją uprzejmie wyjaśnić, a najlepiej w ogóle posłać w pizdu. Była zmuszona jednak najpierw zadbać o ich bezpieczeństwo, w ostatniej chwili ratując siebie i Ryśka przed zaklęciami rzucanymi przez narwanych pacyfistów. – No, jak się chcecie naparzać to wypad do obory, my tutaj walczymy o ŻYCIE a nie!! – wtrąciła, jawnie demonstrując swoje oburzenie. – Co za banda wieprzy – obróciła się w stronę brata, który na jej oczach runął na ziemię, przygnieciony wielkim transparentem. Bez zastanowienia odgarnęła kulami tłum, żeby nikt go nie zgniótł. – Matko boska, Ryszard, żyjesz??