Ogromne błonia przecina wydeptana ścieżka wyłożona gdzieniegdzie żwirem, prowadząca między pagórkami i niejednokrotnie pod górkę. Po drodze napotkać można kilka kamiennych ławek, na których można przysiąść i odciąć się od tłoku. Jedynym minusem tego miejsca jest fakt, że w lecie ławki nagrzewają się słońcem do takiego stopnia, że nie da się na nich usiąść.
______________________
Autor
Wiadomość
Phillip Peregrine
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : Szrama na prawej ręce ciągnąca się od łokcia do nadgarstka. Ciężki, męski głos.
Dlatego też Peregrine nigdy się do tych zwierząt nie przekonał, a jak widzi tylko jakiegoś hipogryfa to jakby ducha zobaczył. Nie bez powodu to stworzenie było jego boginem. Jednakże jak można zaufać komukolwiek kto mógł pozbawić cię życia czy też zdrowia. Niby ojciec go nie raz przekonywał, żeby się nie obawiał tego zwierzęcia, bo ono nie jest takie straszne, ale trudno było mu to przetrawić. Na szczęście nie widział tego stworzenia na co dzień, nawet nie wiedział czy w pobliżu Hogwartu jest gdziekolwiek ten zwierz. Nigdy później go nie widział. - Wiesz, człowiek trochę inaczej postrzega świat jak zdaje sobie sprawę, że mogło go to wszystko ominąć. - mruknął do niej i wzruszył ramionami. Nigdy nie żałował niczego w swoim życiu, uważał je za wyjątkowe. Czas dość szybko ich spotkania minął jedynie na wspominaniu o zabitym przez Wasię ślimaku, ale i tak się cieszył, że ją spotkał. Co prawda niczego konkretnego się nie dowiedział, ale wiedział chociaż tyle, że nie ucieka przed nim. Jest skłonna z nim rozmawiać i może nawet coś podziałać większego, ale nie chciał tego rozwiązywać ot tak. /zt
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Szybko uporały się z pierwszą zagadką i zaraz mogły zabrać się za kolejną. O dziwo, na rozwiązanie wpadły równie szybko co poprzednim razem. Bez dłuższego zastanowienia pobiegły spod huśtawki prosto na żwirowaną drogę. Pagórki były? Były. Ławki? Obecne. Wszystko się zgadzało. Jedynym dość zaskakującym elementem był koń! A przynajmniej jakiś jego magiczny odpowiednik, na widok którego w ust Nancy wydobyło się westchnienie zachwytu. - Oh, Merlinie, jaki piękny! - Williams była prostym człowiekiem, widziała zwierze, musiała go dotknąć. Od razu ruszyła w stronę rumaka, powoli, spokojnie, bo miała jednak pewne doświadczenie w obejściu z tymi stworzeniami, a jednak nie przyniosło to oczekiwanego efektu. Ona robiła kilka kroków w przód, koń robił kilka w tył i tak się mijali. - Ej, mam pomysł! - Szepnęła po dłuższej chwili zabawy z berka i podbiegła do Violi, by najzwyczajniej w świecie wyjąć jej z ręki niedojedzoną jeszcze do końca gruszkę. - Sorki. - Rzuciła szczerząc się wesoło i z owocem wróciła w stronę zwierzęcia. Zainteresowane zapachem poruszyło wyraźnie chrapami, ale wciąż był nieufny i mimo wszystko, jeśli chciały zdobyć zaplątaną w grzywie wstążkę musiały użyć zaklęcia. - Immobilus. - Rzuciła czar, choć wcale nie miała na to ochoty. Gdyby nie miała pewności, że to tylko magiczna sztuczka Voralberga w życiu nie potraktowałaby tak tego dostojnego stworzenia. Kiedy koń znieruchomiał, Nancy podeszła powoli i na wyciągniętej ręce poczęstowała go zdobyta wcześniej gruszką, a później delikatnie pogładziła po pysku. Być może dzięki temu się nie obrazi! - Spokojnie, już cię puszczam... - Szepnęła rozwiązując pętelkę i zdobywając marchewkową wstążkę. Poklepała go jeszcze pieszczotliwie po szyi i odsuwając się zdjęła zaklęcie. - Mamy to! - Machnęła do Violi i nachyliły się wspólnie nad kolejną zagadką. @Violetta Strauss
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Tym razem to jednak Thaddeus wysunął się na prowadzenie, kiedy razem z Viks doszli do konsensusu w związku z następnym wskazanym przez szparagową wstążkę miejscem. Nieustannie jednak trzymał Krukonkę za rękę - chcąc być pewnym, że na pewno nigdzie po drodze jej nie zgubi. Nie darował jednak Victorii zgrywania stalowej madonny - powstrzymując ją od jakichkolwiek komentarzy, zaleczył jej zdarte od kory dłonie. I tak oto, cali i zdrowi, pełni ekscytacji mogli podjąć się kolejnego zadania! Dopiero wchodzili na żwirową dróżkę - a już mogli dostrzec... Konia? Na gacie Merlina, toż Voralberg przechodził samego siebie. Edgcumbe zacisnął swoją wielką dłoń na przegubie Viks, przyspieszając nieco kroku - by ostatecznie podbiec do świetlistego konia. Przynajmniej do momentu, aż ten na ich widok nie zaczął się cofać. — Mamy go dogonić? — zmarszczył brwi, wlepiając zdziwione spojrzenie w kopytnego. Kontrolnie postawił w jego kierunku dwa kroki - ten analogicznie się cofnął, nie dając się podejść. Marchewkowa wstążka drażniła oczy Puchona niczym płachta byka. — Dajcie mi miotłę, to go nawet złapię... Westchnął jednak, teatralnie podwijając rękawy swojej bluzy w bojowym geście i rzucając Viks wesoły uśmiech. W głowie zaświtał mu odpowiedni plan. — Nie popełnimy dwa razy tych samych błędów, co? — nawiązał do wcześniejszego wyczynu dziewczyny - absolutnie nie chcąc być jednak złośliwym. — Dorwę tę wstążkę. Na całe szczęście nie zapomniał swojej różdżki - Heldze niech będą dzięki. Sięgnął po swój magiczny kijek do rękawa - i robiąc krok w tył dla rozpędu - ruszył w kierunku konia, który już-już miał przejść w kłus, kiedy... — Immobilus! — rzucił nadzwyczaj pewnie Thaddeus, wstrzymując ruch widmowego konia. Otrzepując niewidzialny pył ze swoich ubrań, podszedł odebrać swoją nagrodę - w postaci pomarańczowej wstążki. Niczym prawdziwy zwycięzca, wrócił do Brandonówny, szczerząc się od ucha do ucha i wręczając jej kawałek materiału. — Cieszę się, że mnie zgarnęłaś na zajęcia — wyznał szczerze, kiedy pochylali się nad kolejną wskazówką. Póki co, bawił się przednio! Nie mieli czasu do stracenia - ruszyli dalej.
z/t Thaddeus + Victoria
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lekcja Zaklęć/Inny Czas Szparagowa wstążka na nadgarstku Kath, tym razem zaprowadziła ich na żwirowaną drogę. Idąc tutaj zastanawiali się jak wielki teren będą musieli przemierzyć w celu ukończenia całej tej gry. W końcu błonia były ogromne i mogli tak łazić bez końca. -Szkoda, że nie możemy używać mioteł. - Wpadło mu nagle do głowy, gdy zbliżyli się do jakiegoś dziwnego posągu (?) konia. Tym razem, to Solberg pierwszy dostrzegł powiewającą na wietrze, pomarańczową wstęgę. -Widzisz! Mówiłem że teraz to mam. - Posłał Kath piękny uśmiech i nie wiedzieć czemu rzucił pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy. -Oppungo - Małe ptaszki wyleciały z jego różdżki i zaczęły dziobać kamienne zwierzę po ciele. -Nie patrz się tak na mnie, nie wiem czemu o tym pomyślałem. - Odparł widząc spojrzenie Katherine. Sama pewnie zrobiłaby to sprawniej, ale z jakiegoś powodu to on prowadził pierwszą część ich poszukiwań. -Na Merlina! Spójrz! - Jakby nigdy nic, rumak położył się na trawie i prychając cichutko rozkoszował się dziobaniem ptaszków, jakby był na najlepszym masażu świata. Spojrzał na Kath unosząc lekko brew, ale nie miał zamiaru czekać, aż koń wstanie i odbiegnie. Podszedł do niego i po prostu zabrał z jego szyi wstążkę. Już miał iść zawiązać ją ślizgonce na nadgarstku, gdy pod jednym z kamiennych kopyt dostrzegł... Coś... Schylił się, aby podnieść to z ziemi. Był to kamień Ukrycia. Max był pewien, że gdzieś już o nim czytał. Postanowił więc zgarnąć go. Może mu się przyda? Kto to wiedział. -No to, gdzie teraz nas zaprowadzą magiczne wstążki? - Zapytał zawiązując materiał obok tego, znalezionego przy huśtawce. Po odczytaniu zagadki ruszyli w dalszą drogę.
/zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kolejnym miejscem, na które wskazywała wstążka była żwirowana droga na terenie zamku. Nie było, co do tego wątpliwości. Wystarczyło się jedynie chwilę nad tym zastanowić, by móc dojść do odpowiedniego wniosku. Na miejscu czekał na nie całkiem dostojny rumak, który miał do siebie przywiązaną wstążkę, która była celem ich zadania. Wolała nie ruszać się z miejsca jako pierwsza, bo jednak nie miała większego doświadczenia jeśli chodziło o podobne zwierzęta dlatego dała przejąć pałeczkę Nancy, która radziła sobie z tym całkiem nie najgorzej. Problem jednak z tym, że ich Mustang z dzikiej żwirówki raczej nie chciał łatwo pozwolić się im do siebie zbliżyć i patatajał w najlepsze. Przynajmniej dopóki nie otrzymał kawałka gruszki i zaklęcia, które go unieruchomiło. - Przepiękne użycie Immobilusa, panno Williams – zaśmiała się jeszcze, spoglądając na trzymaną przez Puchonkę wstążkę po czym obie ruszyły dalej, by móc obmyślić to gdzie skierować swoje kroki. W końcu Strauss wolała być w ciągłym ruchu i najwyżej nadłożyć nieco drogi niż wiecznie sterczeć w miejscu.
z|t x2
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
lekcja zaklęć / inny czas Voralberg niewątpliwie się postarał, ponieważ hasło "okolice Hogwartu" było określeniem nadzwyczaj pojemnym, nawet gdy wykluczali Zakazany las. Starał się jednak podejść do tego z pewną dozą logiki - nawet jeśli w kontekście zmiennych wysokości w pierwszej kolejności pomyślał o ławce przy wiszącym moście, to opiekun Ravenclaw przecież nie kazałby im biegać z jednego skrajnego miejsca w drugie. Wierzył, że musiał być w tym większy porządek, dlatego siedząc jeszcze na huśtawce, przymknął powieki, przeczesując w swojej głowie tak dobrze poznane przez dwanaście lat tereny. Zatrzymał się przy palenisku, skupiając się na miejscach, w których to ławki grały pierwsze skrzypce. I być może to był jego błąd. - Kiedy miałem jedenaście... może dwanaście lat poszedłem na spacer po błoniach. To był bardzo, bardzo gorący dzień, ale jakoś mało mi to wtedy przeszkadzało. Byłem jeszcze trochę zachłyśnięty całym tym Hogwartem, a zawsze też lubiłem otwarte przestrzenie. Dają takie... poczucie wolności - zaczął miękko, zerkając na Skylera z drobnym uśmiechem, zastawiając się, czy już przeczuwa pointę tej anegdotki. - W każdym razie, po tej wycieczce zapamiętałem, że kamienne ławki naprawdę dobrze się nagrzewają. Sprawdzamy tę samotnie przecinającą błonia żwirowaną drogę? - upewnił się, nie chcąc zbyt mocno narzucić swojego pomysłu. Otwarty teren miał jeden zasadniczy plus - nie sposób było przeoczyć świetlistego konia, którego szyja obwiązana była wstęgą w intensywnym kolorze marchwi. Skoro Skyler tak ładnie poradził sobie z poprzednim zadaniem, nadeszła jego kolej. - Patrz, jak się ujarzmia dzikie konie. - Puścił chłopakowi oczko, strzelając palcami. W pierwszej kolejności spróbował po prostu do niego podejść, nawet jeśli nie sądził, by to miało być aż tak proste. Kącik jego ust podszedł do góry, gdy koń popędził w przeciwnym kierunku, zaczynając tę dziwaczną zabawę w berka. Ezra nie miał nawet nic pod ręką, czym mógłby przekonać świetlistego konika, że mu nie zagrażał. Spróbował więc jeszcze raz, spokojnym, ale śmiałym krokiem, najwyraźniej jednak mało przekonującym dla zwierzaka, który wyhamowywał dopiero, gdy Krukon przestawał się zbliżać. - Wystarczy tej zabawy - mruknął pod nosem, sięgając po różdżkę, której koniec skierował na nieświadomego niczego konika. I nie było istotne, czy był prawdziwy, czy też tylko wyczarowany; tak jak zwykłego zwierzaka Ezra bez wyraźnej konieczności nie potraktowałby zaklęciem immobilus, nie chcąc go zestresować nagłą zmianą uniemożliwiającą swobodny ruch, tak nie zrobił tego teraz. Wykorzystał za to zaklęcie doppelgangera - kupując sobie kilka sekund, podczas których mógł doskoczyć do konia, nawet jeśli w zwierzęcych oczach nie wykonał żadnego ruchu. Plan był dobry, zabrakło jednak sekund. A może to koń poczuł ciepło jego ciała? Chcąc nie chcąc, Ezra musiał wspomóc się zaklęciem immobilusa, by chociaż pociągnąć za wstążeczkę, która rozluźniona opadła na trawę. Tak, jak i sam Clarke, którego zaraz potem zaskoczony konik z siłą trącił głową, nim ponownie - zdecydowanie wolniej - odskoczył. - Polubił mnie - rzucił z przekonaniem, wyciągając rękę do Skylera, aby pomógł mu się podnieść, po czym podał mu zdobytą wstążeczkę.
Ostatnio zmieniony przez Ezra T. Clarke dnia Sro 13 Maj 2020 - 20:12, w całości zmieniany 1 raz
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Mamy biegać teraz po całych błoniach za jakimiś sznurkami? - burknął pod nosem, gdy zbiegli z pagórka i pomknęli do drugiego miejsca, które wydawało się mu rozwiązaniem zagadki. Nie uśmiechało mu się latać w te i we wte i co tu dużo mówić, rozczarowany był brakiem możliwości szlifowania zaklęć. Nic dziwnego, że nie miał zbyt dobrego humoru, ale starał się zachować większość złości dla siebie i nie płoszyć Rasmusa. Ten dzielnie za nim szedł, a do tej ścieżki narzucił szybkie tempo. Nie spodziewał się ujrzeć hologramu konia. - Ty to widzisz? Nie znam takiego zaklęcia. Mam ochotę je przeanalizować... - aż mu oczy zaświeciły wobec nowych okoliczności. Dopiero po chwili dostrzegł na jego szyi wstążkę. - Ciekawe czy mogę go zabić. - zastanowił się bardzo wesołym tonem i użył przeciwko hologramowi (bo nie uważał, aby to był patronus, zbyt ciemna barwa?) zaklęcia "oppungo". Koń położył się i oddawał pieszczotom, które miały go uszkodzić. - Poczekaj tu, pójdę po to. - westchnął zawiedziony i ruszył do konia, a sprawdzał czy ten przypadkiem nie będzie chciał go walnąć łbem. Bez problemu odwiązał wstążkę, a obok w trawie zauważył kamyk ukrycia. Podrzucił go w dłoni i wsunął do kieszeni. Wrócił do Rasmusa ze wstążką i mu ją wręczył. - Dobra, lećmy dalej, bo koń zajęty swoim fetyszem. - skinął ręką i ruszył dalej.
| zt
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie myślał jeszcze o kolejnej zagadce, co wcale nie było zaskoczeniem, skoro jedną nogą tkwił jeszcze w pierwszej. Nie zamierzał też zresztą wykłócać się z Ezrą, skoro to on ewidentnie był mózgiem operacji i z ufnym spojrzeniem wbitym w chłopaka słuchał jego historyjki, będąc pewnym, że jakaś puenta musi się w tym kryć. Mruknął zaraz przeciągle, po części chcąc mu przytaknąć, po części rozciągając się leniwie, pozwalając białej koszuli wysunąć się spod spodni i zbyt słabo pilnującego jej paska. - Myślałem o ławeczce przy moście, ale chyba to byłby zbyt duży zbieg okoliczności, że dwie z trzech moich ulubionych miejscówek do palenia, zostałyby wybrane przez Voralberga - mruknął, spoglądając leniwie w stronę ścieżki prowadzącej na żwirową drogę, jednocześnie już odruchowo dłonią poprawiając biały materiał, by doprowadzić go do porządku - Może też popala… - dodał cicho, jakby chciał wyszukać jakiegoś argumentu za swoim wyborem, by w razie niepowodzenia mieć jakiś plan B, ale posłusznie ruszył we wskazane miejsce, sam nie za bardzo wierząc, by Ezra mógł się pomylić. -Mhm - mruknął, nerwowo już zakasując rękaw koszuli, będąc pewien, że to jemu przyjdzie tarzać się z rumakiem po trawie, nie potrafiąc zebrać się w sobie, by przypomnieć Krukonowi, że zwierzęta wcale nie są jego mocną stroną i ledwo radzi sobie z udomowionymi sztukami. Może poza jednym Wilkołakiem, którego dość łatwo oswoił. Clarke jednak wykazał się... Pamięcią? Zrozumieniem? Świadomością, że Puchon mógłby to zawalić? Cokolwiek nim kierowało, poradził sobie z imponującą gracją i nawet twarde lądowanie nie zaniżało punktacji, którą by mu za to przydzielił. Pełne dziesięć na dziesięć. Jak sam Clarke. - Lubi ale krzywdzi. Pasujecie do siebie - rzucił z nutą niezaleczonych żali, łapiąc aktora za dłoń, by pomóc mu wstać i zaraz mimo wszystko uśmiechnął się zaczepnie, na wspomnienie identycznej sytuacji z ferii. - Coś dość często dajesz się przy mnie zwalić z nóg - zauważył głośno, przywiązując drugą już wstążkę sza szlufkę swoich spodni. Najwidoczniej uzbiera całą tęczę. Gustownie i bardzo męsko.
| zt x2
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Szukanie tych wstążek nie było dla niego jakoś niesamowicie porywające. Inni biegali z miejsca w miejsce, zachowywali się, jakby oszaleli, czy coś podobnego, tymczasem on po prostu spokojnie podchodził do całego tego zagadnienia. No bo kurwa co? Mieli dostać jakiś złoty puchar za to, że zabiją się w poszukiwaniach tych pieprzonych kawałków materiału? Nie zamierzał jednak robić z siebie również jebanego lenia patentowego i kiedy zaczęli omawiać kwestie kamiennych ławek, wpadł na to, że te znajdują się nie tylko przy moście, co było raczej chujową lokalizacją w stosunku do tekstu, jaki mieli pod oczami, ale także na tej żwirowanej drodze, więc właśnie tutaj się przywlekli. I wtedy oczom chłopaka ukazał się koń, czy chuj wie co, no i oczywiście on musiał mieć tę pierdoloną wstążkę, bo jakżeby inaczej, prawda? - No dobra, kurwa. Koń. Zajebiście, na pewno świetnie sobie z tym poradzę - stwierdził i podwinął rękawy koszuli, po czym ruszył w stronę zwierzęcia, czy co to tam właściwie było, bo wyglądało jakoś tak dziwnie. Wyciągnął do niego ręce, jakby chciał go obłaskawić, bo nic innego nie przyszło mu do durnego łba, ale to skończyło się pierdoloną ucieczką zwierzęcia, a Max aż jęknął, wznosząc przy tej okazji oczy ku niebu, bo to było w chuj trudne, żeby sobie z tym jakoś poradzić. - Ja pierdolę. Jakie to było zaklęcie... - mruknął pod nosem, gapiąc się na galopujące zwierzę, które najwyraźniej było z tego faktu niesamowicie zadowolone, jakby w pełni odpowiadało mu to, że może tak radośnie biegać, że może mu, kurwa, zagrać na nosie. Zamknął oczy, starając się przypomnieć sobie, co właściwie mogłoby tutaj zadziałać i ostatecznie chyba w końcu wygrzebał coś z pamięci. - immobilus? - rzucił pod nosem, a potem pokiwał głową i sięgnął po różdżkę. No, do chuja, w te zaklęcia to był typową, jebaną ofermą, więc już widział, jak mu, kurwa, zajebiście pójdzie, ale musiał spróbować. - immobilus - powiedział zatem, czy ram raczej wymamrotał pod nosem, jak miał w zwyczaju i udało mu się jakimś cudem trafić zaklęciem konia, a zaklęcie, jakimś jeszcze większym cudem, zadziałało. Max uniósł brwi, a potem podszedł do zwierzęcia, które wyglądało, jakby chciało go użreć, więc jedynie zabrał mu wstążkę i unosząc ręce rzucił coś o tym, że sorry, takie jest życie, taki mamy klimat i nie ma co się obrażać, po czym wrócił do swojej towarzyszki. - To co, dalej chcę się bawić w Indianę Jonesa? - spytał.
Po pokonaniu kolejnego, długiego odcinka trasy, Rauch i Shaw, który prowadził przez ładną, żwirowaną ścieżkę, obok której ustawione były co jakiś czas kamienne ławeczki, które z pewnością nie należały do najmiększych, a przynajmniej nie kusiły Niemca na pierwszy rzut oka. Gdy tak dalej szli, w pewnej odległości od Krukonów, Darren dostrzegł coś, co kształtem przypominało konia. Szybko zorientowali się, że najprawdopodobniej jest to element układanki, a dokładniej określili to w momencie, gdy dostrzegli marchewkową wstęgę przywiązaną do małego koniowatego stworzenia. Julius, bez zastanowienia wyjął różdżkę i inkantując cicho zaklęcie, unieruchomił zwierzę, splątując jego kopyta pnączami, które błyskawicznie wystrzeliły z obrośniętej w miarę wysoką trawą ziemi. Widząc, że koń wierzga i próbuje się oswobodzić, Niemiec podszedł powoli, by stanąć na przeciw niego, tak by być w linii wzroku zwierzęcia i zaczął je uspokajać. Miał na tyle szczęścia, lub umiejętności, że koniowaty po kilku minutach uspokoił się i pozwolił sobie zdjąć wstęgę, na której znajdowała się kolejna wskazówka. Rauch prężnym krokiem wrócił do swojego towarzysza i przekazał mu kolejny kawałek zagadki.
Na razie rozkład zadań był wyraźny - Darren był głową pary Krukonów, Julius zaś brudził swoje ręce robotą, zdobywając pozostawione w różnych miejscach przez nauczyciela zaklęć wstążki. Co prawda zapewne byli mocno w tyle - w końcu zaliczyli dwie "wpadki" na samym początku - to zdobycie drugiej wstążki było właśnie na wyciągnięcie ręki. Julius nie zastanawiał się długo i unieruchomił koniowate stworzenie za pomocą zaklęcia. Darren kiwnął głową z uznaniem - sam zapewne zrobiłby to samo, a urok także rzucony był przyzwoicie, pęta nie były ani za słabe, ani za mocne. Po chwili kolejna wstążka była w posiadaniu pary Krukonów i mogli skupić się na kolejnej zagadce. - Dobra robota - powiedział, zaglądając co też wypisane było na podłużnym kawałku materiału.
Zaczęli nieźle, bo w miarę sprawnie przyszło im znalezienie pierwszej wstążki. Nie tracąc czasu, oddalili się od miejsca pierwszego zadania i gdzieś na uboczu zaczęli zastanawiać się nad rozwiązaniem drugiej zagadki. Na szczęście Fitzgerald miał głowę na karku i zaproponował wydeptaną drogę na błonia, która według kumpla była bardzo prawdopodobna, jako kolejne miejsce. Jak tylko dotarli na niewielkie wzgórze, od razu na horyzoncie zauważyli nic innego jak konia. Tak, to było czterokopytne zwierze, na środku żwirowej drogi, a żeby tego było mało, miał przewiązaną na szyi marchewkową wstążkę. - Czy Ty widzisz to co ja widzę? - zapytał kumpla, nie dowierzając temu co widzi. - Voralberg nieźle się z nami bawi. - mruknął po chwili rozbawiony, kiedy podeszli bliżej zwierzęcia. Wydawało się niemal niemożliwe, aby dało się jakoś przechytrzyć zwierze albo przekonać, aby dało się dotknąć. A przynajmniej tak Sinclairowi wydawało się na początku. W następnej chwili palnął się otwartą dłonią w czoło i pokręcił głową. Zwierzę nie było agresywne w stosunku do nich, kiedy znaleźli się blisko niego, dlatego jak tylko znaleźli się w odpowiedniej odległości Lucas wycelował różdżką w konia i wypowiedział formułę zaklęcia zamrażającego. - Immobulus Może i było to nie fair w stosunku do zwierzęcia, jednak wykorzystując to, że nie może się ruszyć, Ślizgon odwiązał wstążkę z jego szyi. Zakończył czar jednym ruchem różdżki, podchodząc do Williama i pokazując mu karteczkę z kolejną zagadką. - Coś zbyt łatwo nam to idzie. Podejrzane. - skomentował, posyłając Fitzowi wymowne spojrzenie, po czym zaśmiał się.
Nie było czasu na zatrzymanie się nawet na chwilę odpoczynku na ławce. Chociaż okolica była niezaprzeczalnie piękna, przyszli tu w jednym, konkretnym celu i liczyli, że i tym razem się nie pomylili w odgadnięciu miejsca. Poza tym nie byli starymi dziadkami, a młodymi osobami w pełni sił, więc row nie dobrze mogli wbiegać na samą górę zamiast iść szybkim krokiem. No dobra, może nie. Musieli pamiętać, że czekają ich kolejne przystanki, więc zmarnowanie energii na jeden z pierwszych byłoby głupotą. Mieli jeszcze do pokonania kawałek drogi, kiedy zauważyła jakis kształt. Zmrużyła oczy, chcąc zobaczyć co to takiego jest i nie zdając sobie z tego sprawy, przyspieszyła kroku. - O wszystkie centaury, matagoty i inne kochane stworzonka - zaczęła, po czym wstrzymała oddech, żeby zaraz dokończyć z piskiem: - On ŚWIECI! Widzisz to?! To było zdecydowanie coś, czego się nie spodziewała, a co wprawiło ją w taki zachwyt, że miała ochotę [s]biegać[/s] skakać dokoła i machać rączkami jak mugoslkie dziecko udające wróżkę. Zdarzyło jej się takie widzieć, więc wykonanie byłoby całkiem wierne oryginałowi. Nie mieli jednak na to czasu, musieli przecież zabrać wstążkę, która... no właśnie. Początkowo w ogóle nie mogła jej zauważyć i dopiero po dobrych kilkunastu sekundach zauważyła na szyi konia zawiązaną wstążkę. - Masz może jakąś marchew? Albo umiesz ją wyczarować? - skierowała pytanie do swojego towarzysza, wciąż jednak skupiając spojrzenie na pięknym stworzeniu przed nimi. Aż prosiła się o pogłaskanie. Sama była kompletną nogą w dziedzinach związanych z zaklęciami, więc nawet nie podejmowała się tego drugiego kroku. Za to do głowy przyszedł jej inny pomysł. Pojawił się tak nagle, jak malutki ptaszek, który zerwał się z drzewa nieopodal. - Rzuć Oppungo - powiedziała do chłopaka, nie myśląc za wiele nad tą propozycją. Ale stało się i skazała tym samym kopytną istotę na zadziobanie. -Święta Morgano, co ja najlepszego zrobiłam? Z żalem i smutkiem w oczach patrzyła, jak wyczarowane ptaszki zaczynają nalot... I ze zdziwienia otworzyła buzię. Koń, zamiast wydać z siebie dziki ryk jak każdy inny normalny i żyjący, położył się na trawie, jeszcze bardziej nadstawiając się na atak. Ż e c o? Podejrzanie spojrzała na Liama i zaczęła pochodzić wolnym krokiem, w każdej chwili gotowa uciec. Albo przynajmniej wzywać pomocy. Kiedy jednak znalazła się na tyle blisko, żeby odwiązać wstążkę, odetchnęła z ulgą. Już wycofywała się ze zdobyczą w dłoni, kiedy potknęła się o coś wystającego. Niech to trytony zatopią! Miała być cicho stąpającą driadą, a wyszło, jak zawsze. Spojrzała w dół i zobaczyła kamień, który wydał jej się na tyle ładny i na tyle niepasujący do innych, że przyjrzała mu się z bliska. Niezła zdobycz. Z triumfalnym uśmiechem wróciła do Puchona. - I gdzie nas to zaprowadzi? - spytała, rozprostowując kawałek materiału między palcami. - To chyba lecimy dalej, nie? - odpowiedź jednak była oczywista, więc czym prędzej zebrali się w dalszą drogę. Obejrzała się po raz ostatni na konia pozostawionego z gromadką ptaków i zaczęła iść ścieżką.
Ta cała lekcja zaklęć nie była taka zła jak jej się wcześniej wydawało, choć była pewna, że niemalże sprinterski bieg był tego przyczyną. Teraz nie dość, że prawdopodobnie rozwiązali kolejną zagadkę, to jeszcze pogoda zdecydowanie jej odpowiadała. Szła za Krukonem, bo właściwie, to średnio ogarniała jak się przemieszczać po błoniach. Już sam zamek sprawiał jej kłopoty, a jeśli dodać to tego całe tereny wokół niego? Rzecz nie do ogarnięcia w osiem miesięcy, a właśnie tyle była w Hogwarcie, no odrobinę dłużej. Tak więc zerkała na niego z ukosa, udając, że też zna drogę, choć w rzeczywistości wcale tak nie było. Jeszcze zanim dotarli na swoje docelowe miejsce, zobaczyła w oddali jakiś kształt. Zmarszczyła brwi, lecz nie zatrzymała się, tylko ramię w ramię z Elijahem szła do przodu. Koń? Nie była pewna, ale na magicznych zwierzętach niespecjalnie się znała. W każdym razie miał na sobie wstążkę, kiedy wiedzieli czego szukać, było łatwiej. Podeszła do konia, ale ten zaczął uciekać. Fantastycznie. – Ja rzucę immobilus, ty złapiesz wstążkę? – zapytała, nieco jednak retorycznie, bowiem już zdążyła wyciągnąć różdżkę i skierować ją na zwierzę. Czy co to tam było.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Można powiedzieć, że szli przez to jak burza; pierwsza wstążka była już w ich posiadaniu, zostało więc jeszcze pięć do zebrania i jeśli z pozostałymi uwiną się równie sprawnie jak z tą, to ani się obejrzą a już zbiorą cały komplet. Druga zagadka także nie przysporzyła mu zbyt dużych trudności – wprawdzie rozważał najpierw kamienną ławkę przy moście, ale treść łamigłówki wyraźnie wskazywała na to, że jest ich więcej i właśnie wtedy przypomniał sobie o tej żwirowej ścieżce przecinającej błonia, przy której dało się znaleźć co najmniej kilka takich miejsc do siedzenia. Ponadto droga ta, jeśli dobrze kojarzył, prowadziła odcinkami pod górę, a o tym też była tam mowa. Za dużo się zgadzało, żeby to mógł być przypadek, więc to właśnie ona została ich celem numer dwa. I okazało się, że ponownie trafili w dziesiątkę. Na ścieżce bowiem czekał na nich… koń, którego sylwetkę mogli dostrzec już z pewnej odległości. Nie było to jednak zwierzę z krwi i kości, a… patronus? Jakiś hologram? Merlin jeden raczy wiedzieć, nie było to zresztą na dłuższą metę istotne, liczył się jedynie fakt, że twór miał na szyi przewiązaną marchewkowej barwy wstążkę, którą musieli jakoś zdobyć. — Jeśli chodzi ci o tego widmowego, świecącego konia na środku drogi, to zdaje się, że tak — odezwał się po czym parsknął śmiechem, słysząc jak absurdalnie to zabrzmiało. — Nie ma co, facet ma pomysły — zgodził się z kumplem, gdy ruszyli w stronę połyskującego stworzenia. Zwierz, prawdziwy czy też nie, oczywiście absolutnie nie miał zamiaru współpracować i dać sobie ot tak zabrać wstążkę. Kto by pomyślał? Nie wykazywał się wobec nich agresją, ale każdorazowa próba zbliżenia się na wyciągnięcie ręki kończyła się ucieczką hologramu. Sinclair ponownie wziął na swoje barki wykonanie zadania i jak na rasowego zaklinacza koni przystało… potraktował kopytnego immobilusem. William nie znał się na koniach, ale nawet on był w stanie stwierdzić ten nie wydawał się specjalnie zachwycony takim obrotem sprawy, niemniej dzięki temu druga wstążeczka znalazła się w ich rękach i to się liczyło najbardziej. — Widzę, że się nie patyczkujesz, prawidłowo — zaśmiał się w stronę kumpla i klepnął go dłonią w plecy, gdy tylko wrócił do niego ze wstążką, na której znajdowała się następna zagadka. — A tam, jesteśmy po prostu zajebiści w tą grę i tyle — odparł, błysnąwszy przy tym zębami w szerszym uśmiechu, po czym zawtórował drugiemu Ślizgonowi śmiechem. Jednak komu w drogę, temu czas, więc bez zbędnej zwłoki ruszyli tropem kolejnej wstążki.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Szybko zorientował się w którym momencie popełnili błąd i w jaki sposób powinni patrzeć na zagadki Voralberga. Wyłapał z tego pewien klucz, zrozumiał jak patrzy na nie profesor i za drugim razem było mu już zdecydowanie łatwiej znaleźć odpowiednie miejsce. Oczywiście bardzo ułatwiał mu to fakt, że znał Hogwart na wylot. — Mało przyjazna przyjezdnym ta lekcja — stwierdził z uśmiechem, idąc ramię w ramię z dziewczyną. Już nie biegli, nie było takiej potrzeby. Kiedy zobaczył konia, od razu wiedział, że są we właściwym miejscu, wstęga na szyi mówiła sama za siebie. Czy to był patronus Voralberga, który tak grzecznie stał i czekał w przykazanym miejscu? Wiedział, że przybiera taki właśnie kształt. Kiedy podeszli, zwierzę zaczęło uciekać; słysząc jej propozycję, skinął głową i przygotował się, by podejść do zwierzęcia. Zbliżył się do niego tak szybko jak tylko mógł i odwiązał pomarańczową wstążkę z jego szyi, machając nią triumfalnie do Annabell. Odsunął się od konia na bezpieczną odległość i dopiero wtedy przeczytał co jest na niej napisane. — Chyba wiem! Chodźmy. No i poszli.
Gdy tylko zobaczyli na wstążce wzmiankę o kamiennych ławkach, na których nie da się odpocząć w cieniu, od razu wiedzieli, że powinni się udać na żwirowaną drogę. Ku ich zdziwieniu, gdy dotarli na miejsce, zastali tam konia, czy raczej jakiś jego magiczny odpowiednik – może był to zwyczajny patronus, a może jakiś inny wytwór z różdżki Voralberga? Tego niestety nie wiedzieli, nie zastanawiali się jednak nad tym zbyt intensywnie, bowiem na szyi zwierzęcia spostrzegli pomarańczową wstążkę, drugą w ich powiększającej się powoli kolekcji. Im bliżej podchodzili, tym bardziej koń się oddalał, a że Boyd nie miał ochoty na żadne ceregiele i próby przekonania go, żeby jednak został, po prostu wyciągnął różdżkę i unieruchomił go zaklęciem Icalius, które sprawiło że z ziemi wyrosły pnącza i oplotły jego kopyta, uniemożliwiając tym samym dalszą ucieczkę. Podszedł do niego, by odwiązać z szyi wstążkę, a koń kłapnął gniewnie paszczą, jakby chciał go ugryźć; całe szczęście, że nie mógł kopać, bo pewnie nie skończyłoby się to dobrze. Koniec końców, udało mu się zdobyć tasiemkę i zaraz nachylili się nad nią wspólnie z Yuuko, by rozwikłać kolejną pojawiającą się na niej zagadkę, po czym zgodnie ruszyli w wybranym kierunku, licząc na to, że i tym razem udało im się odgadnąć miejsce.
/zt
Virgil H. Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : dysharmonia znamion; cienie zmęczenia osiadłe pod linią oczu; niesforne, kręcone włosy
W myślach układał kolejne niezbyt wybredne wiązanki - płytkie, wulgarne słowa które paradoksalnie swym brudem zsyłały mu ukojenie stając się wręcz kotwicą w chorym wymyśle rozgrywki, w nauczycielskiej fantazji opiekuna Krukonów. - Dobrze, ciociu - odpowiedział z przekąsem. Omal nie westchnął, gdy okazało się że czekają ich pozostałe miejsca, do których powinni się udać. Nowa zagadka sugerowała im żwirowaną drogę, był niemal pewny, że idą w trafnym kierunku. W chwili obecnej nie mogli pozwolić sobie na błędy - każdy błąd był zarazem nadwyżką, kolejnym ciosem który to rozzuchwalał plączące się po ich ciałach znużenie. - Co teraz? - mruknął i równie szybko, jego oczom ukazała się w pełnej krasie odpowiedź. Koń - a raczej - jego wiernie utkana z pomocą magii sylwetka. Koń ze wstążką. Kurwa mać. Wyśmienicie.
Morris nie był fanem takich zabaw, co zasadniczo samo w sobie było dość dziwne, bo i piesze wycieczki lubił i zwierzęta same w sobie też w sumie lubił. Mimo to idąc, czy może raczej, wlokąc się za Turnerem wyglądał, jakby miał zasłabnąć. Zagadka nie stanowiła jakiejś wybitne trudnej zagwozdki, jednak maszerowanie tu i tam w poszukiwaniu bóg wie czego wstążek sprawiało, że miał jakieś flashbacki z Wietnamu i wstążki z celtyckiej nocy, o której chyba lepiej nie pamiętać w ciągu zajęć. - Chciałbyś mieć taką ciotkę, Turner. - prychnął wsadzając ręce w kieszenie i szturchając go biodrem. Trzeba się zerwać z tych zajęć, szybko i sprytnie, zanim ktokolwiek zauważy ich nieobecność. Klucząc między nagrzanymi słońcem ławkami już sklejał w głowie jakiś chytry plan działania, kiedy ich oczom ujawnił się patronus Voralberga, ze wstążką we włosach- No typ ma fantazje, co. - Morris uniósł brwi. Mógł się bawić w Pata Parelliego i zaklinać Bucefała tańcem ludów piewotnych, ale tancerz z niego był mierny, wyciągnął więc różdżkę i rzucił pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy. Oppungo. Ptaki, jak to zazwyczaj było, rzuciły się dziobać krowę, a ona, jak urzeczona, jak nie legła na glebę wyciągając swoje odnóża w wyrazie wielkiej przyjemności i aprobaty. Obejrzał się Morris na swjego śliskiego towarzysza i westchnął, bo zrozumiał, że to jego pora szukać wstążki. Podszedł do krowy i wyciągnął z jej grzywy marchewkową wstążkę z zagadką. Kątem oka dostrzegł kamyk ukrycia migoczący w trawie. Niewiele myśląc wziął go w rękę i wsadził do kieszeni. Znalezione nie kradzione. Pomachał Virgilowi wstążką jak jakaś niedosrana rusałka i rozwinął ją, by przeczytać zagadkę i namyśleć się, gdzie idą tym razem.
Trafili na żwirowaną drogę, którą musieli chwilę się przejść. W tym czasie Lou bez skrępowania przyglądała się swojemu towarzyszowi, przyglądając mu się uważnie. Był całkiem ciekawy, chyba przez fakt, że wyglądał, jakby był chory, albo jakby brakowało mu słodyczy. Właśnie... - Musy-świstusy czy czekoladowe żaby? - spytała, z lekkim uśmiechem. Wychodziła z założenia, że upodobania do słodyczy wiele mówią o osobie, choć sama nie potrafiłaby wybrać jednego. Niestety. Chyba że wystarczyłby ogół - czekolada. O niej mogłaby wiersze pisać, choć nie była w tym dobra. Albo haiku. Na wróżbiarstwie jakoś jej szło, choć Albescu słyszała. Trudno, przynajmniej nie zarobiła szlabanu. Zaczęła rozglądać się po terenie wokół nich, aby dostrzec jakąkolwiek wstążkę, gdy jej spojrzenie natrafiło na konia. Nieco dziwnego, przypominającego z jednej strony hologram, z drugiej patronusa. W każdym razie parzystokopytny przypominający konia twór miał na sobie wstążkę. Marchewkowego koloru. Idealnie, Odwróciła się w stronę Felinusa, uśmiechając się kącikiem ust. - Jest mój - rzuciła lekkim głosem, ze śmiechem w spojrzeniu, po czym ruszyła spokojnie, ostrożnie wręcz w stronę stworzenia. Ten z pozoru wydawał się spokojny, jakby nie miał ochoty ani jej atakować, ani uciekać w inną stronę. Niestety było to mylne i już po chwili puścił się galopem do ucieczki. Przez ułamek sekundy Lou patrzyła na niego zaskoczona, po czym wyjęła różdżkę. - Immobilus! - krzyknęła, a koń, trafiony zaklęciem zwolnił. Podbiegła do niego, po czym uspokajającym głosem zaczęła doń przemawiać, zdejmując z konia wstążkę. Uśmiechnęła się do niego z radością i odwróciła się do Felinusa, unosząc dumnie wstążkę do góry. Udało się, mieli kolejną zagadkę! Podeszła do niego bliżej, przyglądając się zagadce.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Pierwszą zagadkę rozwiązały bez zbędnych problemów. Nie śpieszyły się, a Ofelia rozkoszowała się pogodą, zapominając o wszelkich zmartwieniach. Nie dość, że Larze udało się bez żadnych problemów znaleźć pierwszą wstążkę, to nawet znalazła kilka galeonów. Na drugie położenie również miały pomysł. Znowu we własnym tempie udały się w stronę miejsca, które mogło być miejscem docelowym. W oddali dziewczyny zauważyły dziwny kształt. Z zaciekawieniem przyśpieszyły trochę. Był to koń, a może bardziej jego kopia, a na szyi zawiązaną miał pomarańczową wstęgę. Hologram(?) nie był przyjaźnie nastawiony, a Ofelia nie chciała go denerwować. Wpadła na pomysł, żeby chwilowo miał unieruchomić konia. Wyjęła różdżkę i celując w jego kopyta, rzuciła zaklęcie: - Icalius! - Wyczarowała pnącza, które oplotły kończyny stworzenia. Unieruchomione zwierzę zdenerwowało się, próbując wyrwać się z zielonych objęć. Willows z ostrożnością zaszła je od tyłu i zdjęła wstążkę, pokazując Larze. Gdy odeszły na bezpieczną odległość, dziewczyna oswobodziła konia i powędrowała z towarzyszką w stronę następnej lokacji.
zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jakby nie było, musieli razem współpracować - chociaż tak naprawdę Felinus popierał współpracę, jaką zaoferował im nauczyciel od zaklęć. Wspólne rozwiązywanie zagadek, wspólne czynności, które miały ich popchnąć do przodu, aniżeli spowodować zrobienie kilku kroków do tyłu. Myślał, ciężko pracował, jego umysł stale znajdował się pod stresem i tak naprawdę rzadko kiedy miał czas na jakieś drobne przyjemności. Usłyszał pytanie. Słodycze? Dawno ich nie jadł. Być może dlatego, bo są niezdrowe i psują zęby, tak zawsze mu matka mówiła. Ale po prostu - nie przepadał. Wolał zdrowsze alternatywy, choć wcale nie było po nim widać, by jakoś zdrowo się odżywiał - głównie przez fakt tego, jak obecnie wyglądał. Chudy. Niezbyt zdrowy okaz zdrowia. - Myślę, że raczej czekoladowe żaby, choć tak naprawdę nie jem słodyczy. - oznajmił, spoglądając na Loulou, która najwidoczniej (być może) dlatego miała ciemną karnację skóry, bo jadła dużo słodkiego. A może się zwyczajnie mylił? Pomijał już genetykę, chciał trochę odciągnąć umysł od ciągłego analizowania najróżniejszych sytuacji. - A Ty? - zapytał się, nie chcąc pozostać dłużnym. Zauważył, tak samo jak przedstawicielka Gryffindoru, magiczny hologram konia, który przypominał patronusa. U Felinusa ten nie był wykształcony, nie posiadał żadnych szczególnych właściwości oraz kształtów. Nie przejmował się tym jednak nagminnie; jednak, jeżeli to właśnie Alexander go wyczarował, nie powinno być tak, iż teoretycznie nauczyciel przedstawia konia w swojej zwierzęcej formie? Tego nie wiedział, ale tak kazały mu sądzić powszechnie przyjęte zasady. Przytaknął na słowa znajomej, tym samym obserwując całą akcję z boku i żywiąc szczere nadzieje na to, iż nagle stworzenie nie będzie atakować lub robić dziwnych rzeczy, jak chociażby nie ucieknie siną w dal i nie zostawi ich praktycznie bez niczego. Na szczęście pomysł okazał się być jednym z lepszych - zaklęcie rzucone na rumaka dobrze zadziałało, spowalniając go do tego stopnia, iż Loulou mogła zdobyć przedmiot i tym samym umożliwić im odkrycie kolejnego miejsca. - Gratulacje. - oznajmiwszy, zaczął przyglądać się wstążce i zagadce, która dla niego była bardzo prosta. Zbyt prosta. Mogłoby się to wydawać podejrzane, ale ostatecznie nie mógł przyjąć czegoś innego - musieli iść tam, gdzie wiodła ich intuicja, wiedza i przeznaczenie. - Chyba wiemy, gdzie musimy się udać. - ruszył, tym samym zachęcając Gryfonkę do tego samego.
zt x2
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie była pewna, czy Willow uznał, że huśtawka była na tyle ciekawym miejscem, aby zapuścić na niej korzenie, czy po prostu za szybko zaczęła biec w stronę kolejnej podejrzanej o udział w lekcji lokacji, że w jakiś sposób chłopaka zgubiła. Jeżeli jednak nie miał zamiaru za nią nadążać, Davies nie miała z tym większego problemu. Po drodze wpadła na najlepszego ziomcia jej przyjaciela drużynowego pałkarza Boyda - Fillin najwyraźniej też został bez przyjaciół, ale nadal był na tyle zdeterminowany, żeby doprowadzić poszukiwania wstążek do końca. - Ciężki początek? - zapytała tylko, pomijając przy tym bardziej ckliwe przywitania, bo chyba nie o to chodziło, a już na pewno nie w momencie, kiedy goniły ich dedlajny, a lwia część uczniów biorących udział w zajęciach zapewne już dawno miała to wszystko za sobą. Być może chodziło w tej lekcji o przygodę, jednak na pewno nie o taką rozlazłą i ciągnącą się, jak dotychczas. Musiało być intensywnie, a i przy okazji sprytnie, jeżeli mieli zamiar doprowadzić zagadki do końca. - Myślisz, że to Patronus Voralberga? Wygląda, jak na urlopie. - zaatakowanie bestii Oppungo sprawiło, że zamiast się na nich wściec i zaatakować, zwierzę ułożyło się wygodnie w trawie i zarządziło radosny chillout. Może rzeczywiście Zaklęciarz posłał Patronusa na odpoczynek. W tę pogodę to i magicznym tworom się należało. - Mam ją, lecimy dalej. - oznajmiła, łapiąc przy okazji za kamyk ukrycia, który napatoczył jej się gdzieś po drodze. Zaczynało jej iść coraz sprawniej, co po rozczarowującym początku brzmiało bardzo pocieszająco, nawet w obliczu goniącego ich czasu.
[z/t]
______________________
But I ain't worried 'bout it
dancing on the clouds below
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie przypuszczał, że tego dnia wybierze się aż tutaj. Widać jednak nie zawsze wszystko szło zgodnie z planem, a on czasami musiał naginać swoje plany, by móc robić to, co najważniejsze w danej chwili. Nie zorientował się nawet, w którym dokładnie momencie ktoś zostawił otwarte zagrody - a może nawet on sam tego nie dopilnował? - i teraz był zmuszony do spacerowania i szukania śladów zwierząt, które mu się wymknęły. Owszem, mógł zrzucić to na kogokolwiek innego, ale czuł się w obowiązku, by zająć się tą sprawą, a nie zachowywać się, jak nieodpowiedzialny opiekun, który na wszystko machnie ręką. Na całe szczęście zwierzęta, które postanowiły pospacerować sobie po okolicy, nie były ani trochę niebezpieczne, ale Christopher bardziej obawiał się o ich stan i zdolność do przetrwania poza znanym sobie środowiskiem niż o to, że zdołały wyrządzić komuś krzywdę. Inna sprawa, ze nieco obawiał się, co mogłoby przyjść do głowy studentom, gdyby ci postanowili nagle pomóc i zaczęli próbować je łapać albo zaganiać w stronę, gdzie znajdowała się polana, na której przeprowadzano większość zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami. Podejrzewał, że wyszłaby z tego całkiem niezła katastrofa, a tego na pewno nie chciał. Madeleine miała mu pomóc, co prawda przy innych pracach, ale skoro stało się, jak się stało, to zabrał dziewczynę ze sobą na tę wycieczkę krajoznawczą w poszukiwaniu zagubionych zwierząt. Rozglądał się uważnie, bo trawa zdążyła już wybujać i zapewne część stworzeń mogła kryć się pod tymi łanami, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Podejrzewał, że prędzej czy później do nich przyjdą, skoro zabrali ze sobą jedzenie. - Podobały ci się warsztaty? - zapytał łagodnie swojej towarzyszki, ciekaw jednocześnie jej odbioru zajęć, jakie przeprowadził. Nie należały do najłatwiejszych, w końcu choćby sadzenie drzew nie jest takie proste.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Gryfonka wyszła z zamku, ubrana na granatowo była chyba dosyć widoczna na tle nieba i słońca.Czasem rozpuszczone włosy? Czasem to ona je wiązała, ale mniejsza.Będąc już za bramą Hogwartu dziewczyna uśmiechnęła się do siebie. Miała pójść,na błonia ścieżką wydeptaną szła pod górkę,obiecała pomóc gajowemu.Mad dojrzała znajomą sylwetkę... Witam -rzekła z usmiechem do mężczyzny. -Hm... To co bedę robić? Warsztaty był bardzo ciekawe i fajowe.No i prawda sadzenie drzewek to nie takie proste jak się wydaje.-dodała po chwili że to wcale nie takie hop siup i już posadzone drzewo trzeba się trochę namęczyć by włozyc odpowiednio sadzonki drzew. Dziewczyna lubiła analizowanie roślin zwierzat i poznawanie ich a nawet drugiej osoby była to pasja odkąd zjwiła się w hogwarcie to właśnie tutaj ją odkryła. -Opuszcze szkołe co dalej robić.A gajowy sam na warsztatach czy kółku coś mówił ze ma dużo pracy.Poprawiwszy plecak na lewym ramieniu rozejrzała się wciąż zastanawiając się nad wyborem zostania w szkole do pomocy gajowemu lub innym osobą. -Nieprawdaż? Ciężki wybór... Bardzo ciężki.
@"Christopher O'Connor."
(Mad by była pomoc do wszystkiego,coś w rodzaju przynieś wynieś pozamiataj posprzataj,co dadzą)
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher wysłuchał spokojnie tego, co dziewczyna miała mu do powiedzenia, jednocześnie lekko kiwając głową. Mimo wszystko cieszył się, że warsztaty przypadły jej do gustu, to nie było bowiem wcale takie oczywiste, wolał więc nieco się upewnić. Podejrzewał, że teraz będzie ostrożnie wypytywał osoby, które tam były o to, czy aby na pewno im to odpowiadało albo czy nie mają jakichś pomysłów, na kolejny raz. To znaczy - czy może chcieliby zobaczyć coś konkretnego, czym jeszcze się zajmuje. Nie wiedział, tak naprawdę, co osoby, które nie pracowały tak jak on, może ciekawić, dlatego też szykował się na to spotkanie nieco na oślep, ostatecznie jednak miał wrażenie, że nie poszło tak źle. - Jest wiele takich prac, które wymagają całkiem wiele wprawy i siły. Oczywiście, niektórzy stosują do nich zaklęcia, ale ja tego po prostu nie lubię - powiedział jeszcze łagodnie. Faktycznie, kiedy tylko mógł, większość prac wykonywał przy pomocy własnych rąk, w końcu po coś zostały mu dane i nie sądził, by musiał się we wszystkim wyręczać magią. - Szukamy magicznych stworzeń, które zdołały uciec z zagród. Musiałem ich nie domknąć albo zrobił to jakiś żartowniś. Gdzieś w pobliżu na pewno jest niuchacz, powinny być tutaj również żaberty, bo nigdzie nie mogłem ich znaleźć i szpiczak, którego da się pomylić z jeżem. Wiesz coś o nich? - zapytał łagodnie, przystając, by rozejrzeć się za zgubami, ale wiedział, że niektóre z nich będzie po prostu musiał wabić na różne sposoby, bo wcale nie były takie chętne, by wracać do miejsca, w którym z reguły siedziały. Zwłaszcza niuchacze, te były odporne na wszystko i uwielbiały zwiewać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you