Ogromne błonia przecina wydeptana ścieżka wyłożona gdzieniegdzie żwirem, prowadząca między pagórkami i niejednokrotnie pod górkę. Po drodze napotkać można kilka kamiennych ławek, na których można przysiąść i odciąć się od tłoku. Jedynym minusem tego miejsca jest fakt, że w lecie ławki nagrzewają się słońcem do takiego stopnia, że nie da się na nich usiąść.
Jin raczej nie potrzebował pomocy, może jedynie wsparcia mentalnego przed meczem, aczkolwiek branie wsparcia od swojego przeciwnika nie było zbyt... Dobrym pomysłem. Ani dobrym ani mądrym żeby w ogóle jakkolwiek o to prosić. Mimo to normalna rozmowa była w porządku, prawda? Brunet niby nie lubił rozmawiać z ludźmi, zresztą nawet nie przepadał za nimi ale w tym przypadku nie odezwanie się nawet zwyczajnym "cześć" było dla niego niemiłe, no a dalsza rozmowa poszła u niego jakoś tak... Sama z siebie.
Nie wiedział zbytnio jak odpowiedzieć na pytanie o zainteresowanie rozgrywkami, niby norma jakby powiedział, że tak ale... Miał cichą ochotę przyznać się, że gra w drużynie. - W sumie racja, raz jedni mają szczęście a raz drudzy - przytaknął lekko głową zgadzając się z nią jednocześnie. - Interesują, owszem. Nawet bardzo, zwłaszcza jak się gra. - odważył się o tym powiedzieć, ale pod koniec nerwowo zaśmiał się obawiając się jeszcze nieco jej reakcji.
Głównie stresował się dlatego, że był przed nim mecz quidditch'a i to przeciwko Victorii, która grała w przeciwnej drużynie. Teraz już i tak nie było tak źle jak wcześniej, w końcu ta nie poznała go od razu jako pałkarza, a jako zwykłego ucznia więc jej reakcja na spowiedź nie mogła być taka zła... Przynajmniej tak brunet sobie wmawiał.
Victoria nie była potworem, nie była również tak przerażająca, jak mogło się wydawać. Owszem, była dość chłodna, dość wyniosła, daleko jej było z całą pewnością do roześmianych i otwartych ludzi, którzy nie bali się zawierać przyjaźni, jednak daleko było jej do kogoś, kto nienawidziłby innych jedynie z powodu ich istnienia. Poza tym była tym człowiekiem, który kochał dzielić się swoją pasją, który lubił o niej mówić, a jeśli znajdował kogoś, kto to rozumiał, cieszył się z tego faktu dodatkowo. Dlatego też uśmiechnęła się do niego lekko, ledwie widocznie, jak to ona, a następnie skinęła głową na znak, że się z nim zgadzała. - Wtedy rozmowa wchodzi na zupełnie inny poziom. Nie wydaje mi się, żebyś grał w którejś z drużyn krajowych, ale mogę się mylić, nie interesuję się aż tak sportem. Raczej samymi miotłami i ich osiągami - odpowiedziała prosto, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego wydawało jej się, że chłopak się aż tak bardzo denerwował. Nie miała pojęcia, co takiego zrobiła źle, bo w końcu nie patrzyła na niego krzywo, nie próbowała na niego naskakiwać ani atakować. Victoria miała oczywiście świadomość, że nie należała do najłagodniejszych, najspokojniejszych na świecie ludzi, ale mimo wszystko nie odnosiła wrażenia, żeby była aż takim potworem. Rzecz jasna, jako prefekt budziła niepewność, lęk, budziła u innych niechęć, kiedy uczyła ich przestrzegania zasad, ale to nadal nie oznaczało, że należało widzieć w niej zło wcielone. Liczyła więc na to, że chłopak jakoś się uspokoi, a co za tym idzie, przestanie trząść się jak liść na wietrze.