Przez podziemia ciągnie się długi korytarz oświetlony nielicznymi pochodniami. Podłoga jest wykonana z czarnego kamienia co wcale nie ułatwia utrzymywania ciepła w tym miejscu. Wyraźnie czuć wilgoć, jako że cześć drogi prowadzi pod jeziorem.
***
Usłyszala wołanie Lily. Postanowiła odpowiedzieć, co jej szkodziło. - Tak, Lily, idę do dormitorium. Chce mi się już spać - powiedziała i jak na zawołanie ziewnęła przeciągle. - Zresztą, sama widzisz - dodała.
(Juliette Joan Parker) Lubiła ten korytarz. Ciemno, mrocznie - takie klimaty jak najbardziej jej odpowiadały. Wsunęła ręce do kieszeni i brnęła do przodu, patrząc przed siebie.
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Co z tego, że był uwalony sądzą po wybuchnięciu kociołka. Co z tego, że miał poparzony nadgarstek i co z tego, że bolało jak diabli. Najgorszy jest fakt, że profesor Dear chce go zawlec do skrzydła szpitalnego tuż po tym jak sprofanował składniki alchemiczne. Innymi słowy: miała dużo powodów do wściekłości, a on musiał dołożyć kolejny. Nie chciał, serio, widział, że przekroczył niewidzialną granicę jednak wejście na teren Whitehorn nie wchodziło w grę i nawet nie chciał tłumaczyć się dlaczego. Wyjaśnienie wydawało się bardzo głupie, żenujące i niezrozumiałe dla wszystkich. Z tego też powodu gdy tylko uczniowie wysypali się z sali, a ona go wlokła w kierunku schodów to mimowolnie zwolnił - niby pod pretekstem przeczekania aż wszyscy sobie pójdą zanim oni wyłonią się poza lochy. - Ale pani profesor, ja wolę wziąć sobie wiggenowy, który mam w dormitroium. Skrzydło szpitalne jest zbędne. - odezwał się zza jej ramienia, zatrzymując swoje kroki w połowie korytarza. Głupi, nie wiedział, że wiggenowy może i sprawdzi się na taką ranę, ale nie oczyści jej z sadzy i kawałków podpalonego ubrania. Dlatego też bolało jak diabli i usilnie starał się trzymać rękę luźno wzdłuż ciała. Wolał już iść od razu na ten jej szlaban niż do skrzydła szpitalnego a to pokazywało wyraźnie poziom jego niechęci do tego miejsca. Stał twardo w miejscu, wierząc, że jeśli wystarczająco długo będzie się opierać to czas przerwy minie i oboje będą musieli iść na zajęcia - nauczycielka do innej klasy, a on na bodajże transmutację. Nie pamiętał swojego planu lekcji, mimo że był już grudzień. Klasyk! - Później i tak chciałem się spotkać z Felinusem to jakby co, to on zerknie na to jeszcze kontrolnie.- kiedy to mówił to odwrócił wzrok w losowym kierunku, aby zwiększyć szansę, że nie wykryje w tym drobnego kłamstwa. Nie planował spotkania z Felinusem, ale teraz właśnie uznał, że to fantastyczny pomysł. Wywabi go poza pierwsze piętro i basta!
Beatrice L. O. Whitelight
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek), obrączka z białego złota na palcu serdecznym lewej dłoni
Była zła i nie zamierzała tego ukrywać. Nie planowała, aby jej zajęcia skończyły się taki sposób, jednak powinna już chyba przywyknąć do faktu, że w obecności Eskila, nic nie mogło iść w pełni zgodnie z planem. Ten dzieciak posiadał niesamowity talent pakowania się w paskudne kłopoty i po raz kolejny postanowił to pokazać w najbardziej zaskakujący sposób z możliwych. Poniekąd sama była sobie winna, ale nie odczuwała tego w taki sposób. Chciała mu dać nauczkę, niekoniecznie pragnęła, aby uszkodził swoje ciało. Szła przed siebie pewnym krokiem, a Eskil potulnie podążał za nią. Chyba widział w jakim była stanie i może dlatego postanowił nie oponować? Cholera wie, co siedziało mu w głowie… - Żadnego wiggenowego. Ma to zobaczyć uzdrowiciel. Rany spowodowane oparzeniami są jednymi z najpaskudniejszych - krótko, zwięźle i na temat. Nie zamierzała dyskutować. Nie brała tego w ogóle pod uwagę. Zatrzymała się w tym samym momencie i obróciła w jego kierunku. Spiorunowała go spojrzeniem czarnych oczu, w których nie było nawet krztyny kompromisu. Nie zamierzała pozwolić, aby cierpiał w taki sposób, w jaki ona cierpiała. Kto jak kto, ale Beatrice najlepiej wiedziała, jak bardzo poparzenia mogą dokuczać w codziennym życiu. Nie raz i nie dwa kociołek wybuchnął wprost na nią, racząc ją takimi ranami. Miała szczęście, że mogła to ukryć pod metamorfomagią i za jej pomocą nieco poprawić sprawność w danych obszarach swojego ciała. On nie posiadał takiej umiejętności. Jej spojrzenie stało się jeszcze ostrzejsze o ile to tylko możliwe, kiedy wyłapała kłamstwo z jego strony. Nienawidziła kłamstwa i nie zamierzała go tolerować. Szczególnie wtedy gdy bez problemu potrafiła je dostrzec i było skierowane wprost na nią. Czy on zapomniał, z kim ma do czynienia?! - Miałeś nigdy mnie nie kłamać, a teraz robisz to, patrząc prosto w moje oczy - powiedziała spokojnym, zimnym tonem od którego mogły stawać dęba włoski na karku. Niemniej nie obchodziło ją to. Była wściekła i nie zamierzała tego ukrywać. - Pójdziesz do skrzydła szpitalnego, choćbym miała cię tam zaprowadzić siłą - dodała po sekundzie czy dwóch, które dała mu do namysłu. I Merlin jej świadkiem, że danego słowa zamierzała dotrzymać. W końcu ona nigdy nie kłamała. Jeśli kiedykolwiek sądził, że Camael mógł być groźniejszy od niej, to teraz powinien to dokładniej przemyśleć...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Widząc mowę ciała nauczycielki i sposob poruszania się zaczynał rozumieć, że za przeproszeniem jest w czarnej dupie. O ironio, ufał jej niemal najbardziej na świecie co nie zmienia faktu, że nie mógł… nie mógł się posłuchać. Szczypiący ból popychał go w drugą stronę - jak najdalej od pierwszego piętra, jak najbliżej kuzyna. Uparła się odprowadzić go w miejsce, którego unikał od dłuższego czasu. Nigdy jej nie mówił o tym. Nie miała jak tego zauważyć. Wstydził się. Kiedy jego kłamstwo wydało się - a jakże… kiedy poczuł ten zimny ton, bolesne opieprzenie, a następnie obietnicę zawleczenia go do pielęgniarki to obleciał go strach. Cofnął się o krok pod wpływem wydźwięku jej słów, siły w jaką w to włożyła i przekonaniem, że nie ma szans się z tego wyrwać. Zaciskał zęby i oddychał już nierówno, inaczej. Nie była to jednak złość a blada panika skraplająca się na skroni, bardzo blisko brwi. Kuźwa. - N-nie… nie mogę. - wydusił z siebie i zrobił kolejny krok w tył jakby w obawie, że naprawdę go zmusi. Cholera, wystraszył się Beatrice. Wiedział, że może go tam zawlec a wtedy wyda się wszystko co czuje przy pielęgniarce. To zło, które napiera od tej konkretnej półwili… sama myśl go paraliżowała a co tu mówić o bliskim spotkaniu. Dłoń bolała coraz bardziej, pulsowała, promieniowała aż do łokcia. Już nie patrzył jej w oczy, bo było mu źle, że jednak ją okłamał. Mógł tego nie robić, ale było już za późno. Rozejrzał się czy aby na pewno są na korytarzu sami. - Powiedziałaś, że mogę ci ufać, więc… więc nie każ mi tam iść. - zacisnął palce na nadgarstku drugiej ręki jakby to miało powstrzymać promieniowanie bólu poparzenia dłoni. - Whitehorn. Nie mogę do niej… nie mogę do niej podejść. Poproszę Lucasa o pomoc, naprawdę. Obiecuję. Zawołam też Felinusa tylko nie pielęgniarka. - w jego głosie zabrzmiała niemal błagalna nuta. Naprawdę obleciał go strach.
Beatrice L. O. Whitelight
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek), obrączka z białego złota na palcu serdecznym lewej dłoni
Nieszczególnie przejmowała się tym, co obecnie mógł Eskil pomyśleć na jej temat. Miała to głęboko w poważaniu, bo przecież były o wiele ważniejsze sprawy jak chociażby zadbać o to, aby chłopakowi nie stało się nic naprawdę poważnego. O ile z samym wybuchem kociołka powinien sobie bez problemu poradzić, tak z ewentualnymi efektami ubocznymi mogło być o wiele gorzej. Dlatego właśnie Beatrice nawet nie chciała słuchać o jego prośbie co do zaniechania wizyty w skrzydle szpitalnym. Po prostu nawet nie brała takiego rozwiązania pod uwagę. Nie było takiej opcji. A szczególnie po tym, jak chłopak prosto z mostu skłamał patrząc jej prosto w oczy. Nie była przyzwyczajona do tego, aby tego typu emocje gościły na jego twarzy, w jego ciele. Poczuła pewnego rodzaju konsternację, co odmalowało się na jej twarzy poprzez wyraźne uniesienie brwi. - Jak to nie możesz? - zapytała, tracąc w tych słowach ten zimny ton, który towarzyszył im wcześniej. Na chwilę zapomniała o tym, co zamierzała zrobić oraz dlaczego. Zapomniała o tym, jaki był cel tego wszystkiego, bo kompletnie nie spodziewała się takiej reakcji z jego strony. Ta wyraźnie wytrąciła ją z równowagi, przez co na chwilę straciła całkowicie swoją zimną postawę. Zreflektowała się jednak szybko i wróciła do bycia sobą sprzed kilku sekund. - Czy kiedykolwiek zrobiłam cokolwiek, co pozwoliłoby ci wątpić w to zaufanie? - zapytała, unosząc jedną brew ku górze. Zaplotła swoje ręce na wysokości klatki piersiowej i przyglądała mu się, z wyraźnym oczekiwaniem. Lepiej, żeby miał naprawdę dobre powody, aby przedłużać wycieczkę do skrzydła szpitalnego… Słysząc jego kolejne słowa, prychnęła głośno, by pokręcić z niedowierzaniem głową. Jeszcze tego brakowało, żeby chłopak miał jakieś obiekcje względem uzdrowicielki. - Niby czemu nie możesz? Przecież ona jest…- poczuła, jakby coś mocno łupnęło ją w tył głowy. Kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, czego może dotyczyć problem Eskil, bo nie myślała w tych kategoriach. Dopiero teraz, gdy wspomniał o Whitehorn, pomyślała o tym w taki sposób, w jaki myślał Eskil. -półwilą… - dokończyła głucho, co musiało mu pokazać, że dotarło do niej to, co chciał przekazać. - Eskil, czy ty… czy ona - nie wiedziała kompletnie, jak ubrać w słowa to, o co zamierzała go zapytać. - Czy stało się coś, co pozwoliłoby ci mieć względem Perpetury takie odczucia? - nie ma co bawić się w zawoalowane pytania. Czasami najlepiej ubierać je w najprostsze słowa, na co też w tym momencie postawiła.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Mógłby przysiąc, że krew w jego żyłach zamarzła. Ta wizja zmuszenia go do wyjścia na teren Whitehorn przyprawiała go o ból żołądka. Nie był teraz tym aroganckim dzieciakiem robiącym ze składników fioletową paćkę. Ba, nie był nawet sobą. - Nie o to chodzi… - zdrową ręką rozmasował swoje czoło. - Ja tobie ufam, ale chodzi o to, żebyś ty teraz zaufała mi i uwierzyła, że ja naprawdę nie chcę tam iść i to nie jest kaprys.- nie był w stanie spojrzeć jej w oczy ani też ukryć tego zimnego dreszczu, który wzdrygnął jego barkami. Choć był bledszy to teraz jego policzki pokryła czerwień zażenowania. Rzadko zdarzało się uświadczyć go w takim stanie. Dłonie w dotyku miał lodowate i starał się nie myśleć o tym, że miałby zaraz spotkać Whitehorn. Tuż obok strachu czaił się gniew, złość na nią za to, co robi. Wrócił do ściskania nadgarstka poparzonej ręki. - Duszę się przy niej. Źle się czuję kiedy jest w tym samym pomieszczeniu co ja.- za bardzo wstydził się powiedzieć więcej, ale z jego tonu wypowiedzi można podejrzewać narastającą również złość za taki stan rzeczy. Wykrzywił się w grymasie obrzydzenia, a kiedy przypomniał sobie siłę aury Whitehorn to znów obleciał go strach. Nic go teraz nie zmusi do podniesienia wzroku na Beatrice. Co za wstyd!
Ferie się zbliżały, uczniowie zostawili wiele prac domowych i poprawek kartkówek na ostatnią chwilę, ale tak było, odkąd tylko Nessa pamiętała. Nic więc dziwnego, że każdy z członków kadry nauczycielskiej tkwił trochę we własnym świecie. Wpisywali do dzienników zaległe tematy, tłumaczyli źle zrozumiane zadania, gdy kolejny raz ktoś dostał Trolla. Mieli na głowie sprawozdania podsumowujące pierwszy semestr roku szkolnego w Hogwarcie, a każdy chciał zaimponować nowej Pani dyrektor. Pomogła więc z tym swojej przełożonej, spędzając nieco więcej czasu za biurkiem w pokoju nauczycielskim, niż planowała, jednak ostatecznie dziennik z obrony przed czarną magią prezentował się nienagannie i mogła zostawić go w szufladzie razem z liścikiem dla Bennett. Zbliżał się wieczór, więc zebrała się i z niewielkim plecakiem postanowiła ruszyć na patrol przed opuszczeniem zamku, w gruncie rzeczy za sprawą wspomnienia czasów, gdy była prefektem i nałogowo korzystała z tego przywileju przebywania poza dormitorium w godzinach wieczornych. A przecież uczniowie się nie zmienili! Udało się jej więc odesłać dwójkę uczniów do pokoju po rozdzieleniu ich na schodach, bo w sprzeczce o koleżankę i ich planach na walentynki byli gotowi się pobić, naprawiła też jedną z wykrzywionych zbroi przy schodach, w którą ktoś wpadł, uderzając z impetem. Szkoda, że nie sprawca, chociaż hełmu nie podniósł. Zabieg ten był jednak prosty, wymagał kilka ruchów różdżką. Pogoniła z damskiej toalety plotkarskie koło, dyskutujące zawiezie o skuteczności eliksirów miłosnych oraz o trudnych zagadnieniach z zielarstwa. W stronę błoni zmierzał też jeden fan astronomii ze swoim teleskopem, który jeszcze próbował ją przekonać solidnymi argumentami o tym, że to jedyna taka okazja na niebie w tym roku i on po prostu musi to zobaczyć oraz zaznaczyć na mapie niebie. Doceniała jego pasję i pozwoliła mu pójść do gabinetu Profesora od uwielbianego przez ucznia przedmiotu, aby spróbować uzyskać zgodę, a w przypadku jej braku, miał udać się do dormitorium, o czym poinformować ją miał jeden z wiszących na ścianach obrazów. O dziwo ruda miała z nimi dobry kontakt. Z korytarza weszła do jednej z klas, rozglądając się dookoła, ale źródłem hałasu okazało się otwarte okno oraz przeciąg, co w efekcie przewróciła ćwiczebnego manekina i pozbawiło go ręki. Z tym była Ślizgonka, równie szybko się uporała. Patrol korytarzy robiła do dwudziestej drugiej, leniwie i z odrobiną nostalgii snując się po zamkowych piętrach, ciesząc w duchu, że żaden z uczniów decydował się nie łamać regulaminu, a przynajmniej nie w sposób taki, aby dać się złapać. Nie wierzyła w ich niewinność i leżenie w książkach, gdy mieli ostatnie dni na poprawki, bo przecież sama nie tak dawno studenckiego i uczniowskiego życia doświadczała. Zanim opuściła szkołę, upewniła się, że spotkany wcześniej uczeń uzyskał zgodę — o czym wspomniał obraz, udając się do gabinetu Profesora i rozmawiając z nim przez kilka minut. Na szczęście wszystko okazało się prawdą, a ona mogła dotrzeć do bramy i teleportować się do domu, aby sprawdzić nadesłane prace domowe do jej własnego zadania. Ciekawa była ich opinii o moralności społeczeństwa.
|ZT
Payton Kingston III
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Czuł się jak nowo narodzony, prysznic, depilacja, kremy nawilżające pedicure, regulacja brwi... Ostatnio nie chodził na imprezy, nie chlał, a nawet dzisiaj zrobił sobie poranny jogging. Tak powinien wyglądać jego każdy dzień. Zjadł sobie pożywny obiadek, a po godzinnym odpoczynku na przeglądaniu nowej mody na wizbooku, spakował się na kolejną lekcję i wyruszył z dormitorium Slytherinu. Nie był spóźniony, wyszedł nawet o czasie. Nie lubił tego zatęchłego podziemnego korytarza. Wszędzie czuć było wilgoć, a pochodnie palące się wzdłuż ścian dodawały temu miejscu nie tylko średniowiecznego uroku, ale także mrocznego klimatu z dennych horrorów lecących późną porą w tv pulsie. Payton nie należał do odważnych, więc postanowił przebiec truchcikiem, aby mieć z głowy ten odcinek drogi, nie mógł jednak się spodziewać, że gdy wyleci za rogu, wpadnie na @Scarlett Norwood. Śliczną puchonke, na którą nie raz zwrócił uwagę, gdy plotkowała ze swoimi koleżankami na lekcjach. Niestety za nim zobaczył twarz jasnowłosej piękności, jego uwaga skupiła się na garaletowatej substancji, która lepiła się do jego eleganckiej koszuli, nie mówiąc o umazanej slytherinskiej szacie i godle; to akurat miał w dupie. Dziwnym trafem coś wylądowało mu na głowie, a gdy sięgnął dłonią do swoich idealnych włosów, normalnie go zamurowało. - Obrzydliwe, co to kurwa ma być?! - Oburzony zdjął ze swojej fryzury rogalika w marmoladzie. Swoją głowę uważał za świętość, tak więc nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Bo przecież kto normalny chodził z tacą pełną rogalików w marmoladzie po mrocznym, podziemnym korytarzu. Już dawno zapomniał o wymazanej koszuli i spodniach. - Nie mogę... Jak ja mam teraz zdążyć na lekcje. Pierdolona kpina. - Prawie się zaczerwienił na twarzy ze złości, przeniósł wzrok na winowajczynie tego niewybaczalnego incydentu. Jako prefekt z pewnością może odejmować punkty za takie przewinienia... Władza, ach to ty.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni; ciemnogranatowe blizny na prawej kostce
Carly, jak to Carly, musiała przygotować coś do jedzenia. Gotowanie i pieczenie zajmowało bardzo poczesne miejsce w jej sercu, w jej życiu, we wszystkim, co robiła i nie mogła sobie tego w żaden sposób odmówić. Poza tym wychodziła z założenia, że jeśli chciała na tym polu osiągnąć sukcesy, nie mówiąc oczywiście o perfekcji, to musiała najnormalniej w świecie ćwiczyć. Lubiła poza tym dzielić się z innymi tym, co przygotowała, nic zatem dziwnego, że postanowiła zabrać ze sobą rogaliki na kolejną lekcję, ot, żeby po prostu wszystkim urozmaicić nieco dzień i uśmiechać się na widok ich zadowolonych min. Właśnie to sprawiało, że panna Norwood była, na swój sposób, szczęśliwa. Nie przewidziała jednak, że oto nagle zostanie stratowana przez pewnego, przystojnego Ślizgona, na którego zdarzało jej się patrzeć i to zdecydowanie częściej, od kiedy Harriel zupełnie wypadł jej z głowy i serca, pozostawiając je całkowicie pustymi. Ktoś mógł je zająć i istniał cień szansy, że mógł być to osobnik, z którym właśnie się zderzyła, gdyby nie to, że została tak brutalnie potraktowana i aż zamrugała na te wszystkie jego złorzeczenia, po czym przyłożyła dłoń do piersi. - Och to? To był mój poczęstunek dla kolegów, ale najwyraźniej teraz ty nim jesteś. Skoro jesteś cały umazany marmoladą - powiedziała całkiem spokojnie, na dokładkę lekko przeciągając ostatnie słowa, by zaraz zasłonić się tacą, na której jeszcze chwilę wcześniej miała świeżo przygotowane wypieki. Ona również była ubrudzona, ostatecznie zderzenie, jakie sobie zagwarantowali, okazało się tragiczniejsze w skutkach, niż podejrzewali, ale wiedziała, jaką powinna zagrać rolę i zamierzała się tego trzymać. Westchnęła więc cicho i równie cicho stwierdziła, że szkoda pracy, jaka została w to wszystko włożona, nie precyzując, o co dokładnie jej w tej chwili chodziło, choć spoglądała spod przymkniętych powiek na bałagan, jaki ich otaczał. Prawda była taka, że wewnętrznie w dużej mierze się gotowała, bo nie znosiła, kiedy ktoś psuł jej pracę i na dokładkę próbował jeszcze zrzucić na nią winę. Jej rozmówca nie miał jednak o tym pojęcia, tak samo o tym, że kiedy chciała, Carly potrafiła być naprawdę bardzo mało miła.
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Jego paytonowe zielone, jadowite oczy wpatrywały się tylko przez ułamek sekundy trującą nienawiścią w puchonke. Zdał sobie sprawę, że sprawcą tego karygodnego czynu jest śliczna, urokliwa panienka z domu Helgi Hufflepuff. Nie za wysoka, trochę jak mały ogrodowy krasnal, na które jego mugolska matka potrafiła wpatrywać się godzinami przez szybę sklepu ogrodniczego, a nigdy nie było ją na nie stać, bo z jej wypłaty nie dorobiłaby się nawet normalnego mieszkania godziwego do życia, a co dopiero ogrodu. Podobały mu się jej włosy. Takie śliczne długie mógłby je czesać. Nadal jednak się w nim gotowało. Nienawidził, gdy jego ciało oblepiały dziwne lepkie substancje służące do jedzenia, a nie do smarowania ciała. Chociaż marmoladę zawsze można było zlizać z... Po prostu tak ładnie się wystroił, wypielęgnował, nasmarował, wypachnił i szedł na lekcje, a teraz nie zdąży. No bo jak to tak? Miał rzucić na siebie zaklęcie czyszczące i po prostu pozwolić odejść dziewczynie, która przyczyniła się do czegoś takiego? CZEGOŚ TAKIEGO? Jak ona śmiała. - Powiedz mi kochanie, dlaczego chodzisz po tych zaciemniałych korytarzach tak cichutko z tacą pełną rogalików z marmoladą? - Przyglądał się jednemu z nich, zbliżając go do twarzy, aby następnie powąchać. Całkiem ładnie pachniały. Lubił jedzenie, oczywiście przyrządzone przez swoje rąsie, ale trochę się znał na takich przysmakach. Musiały być zajebiste, jednak Kingston nie należał do typów jedzących jedzenie, które zostałoby tak zbezczeszczone i miał paranoje, kiedy coś dotykało jego włosów. - Wolałbym dla koleżanek. - Odpowiedział mniej przepełniony negatywnymi emocjami. Mógłby robić za poczęstunek. Przyglądał się dziewczynie, bezczelnie (bo mógł, za to, że pławił się dalej w marmoladzie), ale też z lekką władczością, ponieważ zdał sobie sprawę, jak bardzo spierdolił sprawę. Gdyby to był ktoś z grona pedagogicznego, na pewno nie skończyłoby się na minusowych punktach, a przecież był prefektem. A właśnie zachował się jak skończony idiota, żeby tylko ta mała nie rozgadała, jakim potrafi być chamem, gdy marmoladowe rogaliki znajdą się na jego włosach i gębie z plakatów Vogue. - Co to za marmolada? - Zapytał z ciekawości, chcąc nie wyjść na kompletnego kulinarnego ignoranta. Mógłby spróbować, ale brzydziło go to, nawet jeśli to było jego ciało. Kosztować posiłek należało w normalnych warunkach, a nie w średniowiecznym korytarzu, pełnego kurzu i... Boże dotknęły moich włosów. Ta myśl prześladowała Paytona tak, że nie za bardzo mógł się skupić na czymkolwiek, ale starał się nie wpaść w panikę i okazać trochę przyzwoitości.
Cóż, oczywiste było, że właśnie chłopak coś przegrał, o ile oczywiście nie był w stanie odwrócić całego tego zdarzenia na swoją korzyść. Carly, wbrew pozorom, nie zaliczała się do osób, które łatwo ulegały innym i chociaż świetnie radziła sobie z graniem słodkiej idiotki, czy całkowitego, jedno, wielkiego niewiniątka, tak naprawdę miała w sobie wiele pewności siebie. Nie bała się, nie wstydziła, nie zaliczała się do dziewcząt, które płoniłyby się pod cudzym spojrzeniem. Nic zatem dziwnego, że uśmiechnęła się i zacmokała, jakby w ten sposób chciała pokazać chłopakowi, że doskonale wie, co ten w tej chwili robi. Nie krępując się ani trochę, odrzuciła włosy z ramienia, by chwilę później otrzeć marmoladę, która najwyraźniej znalazła się na jej policzku, po czym zlizała ją z palca i uniosła lekko brwi, słysząc jego kolejne słowa. - Skradam się, żeby zaatakować nimi przystojnych kolegów. Bo, wiesz, tak się składa, że jednak wolę chłopców, musisz mi więc wybaczyć, że nie przygotowałam tych rogalików dla grona rozkrzyczanych, pełnych piękna i miłości dziewcząt. Do ich serc akurat nie bardzo chcę docierać przez żołądek - odpowiedziała, przymykając lekko powieki, by spojrzeć gdzieś w bok, coraz mniej przejmując się tą porażką, której właśnie była świadkiem, chociaż oczywiście gromadziła sobie w pamięci każde wypowiedziane przez chłopaka słowo, jego ruch, jego złość, mając pełną świadomość tego, że prędzej, czy później, będzie mogła to wykorzystać. Dokładnie tak, jak sama uzna za stosowne i to właśnie ją bawiło, jednocześnie powodując, że czuła się z tym wręcz doskonale. Była małym, nieznośnym chochlikiem, ale jej rozmówca nie musiał o tym wiedzieć, przynajmniej na razie, mogła to wykorzystać później i na dokładkę tak, jak sama chciała. - Lepka - mruknęła, patrząc na niego dość znacząco, a później westchnęła przeciągle. - Część jest z wiśni, część z malin, a niektóre z nich mają w sobie nadzienie migdałowe, które było naprawdę, ale to naprawdę trudno przygotować, teraz zaś zdobi ciebie całego, a to oznacza, że jesteś najsłodszą rzeczą w okolicy. Och, ale to znaczy, że możesz teraz trafić przez czyjś żołądek do jego serca - stwierdziła, przykładając palce na warg, udając dość mocno zaskoczoną tym nagłym odkryciem.
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Payton należał do prostych mężczyzn, o totalnie nieskomplikowanym myśleniu, chyba że chodziło o kłamstwa. Jego być albo nie być zależało o dobrze zagranej roli, no i podlizywania się innym, wchodzenia w dupę za wszelką cenę, tylko żeby nie wyjść na totalne zero, a przede wszystkim, żeby piar nie spadł. Ostatnio mu to nieźle wychodziło. Spierdolił kilka spraw, nadal był sobą, co wiązało się z naprawianiem swoich potknięć. Czyli nieźle. Przejawiał w swoim zachowaniu dużą dozę dramatyzmu, czasami wręcz przesadnego. Jego złość była jak eksplodujący dureń. Jak eksplodowała, to okazywało się, że durniem był on. Musiał sięgnąć po lepsze karty. Myślał szablonowo, urokliwe puchonki, mądre krukonki, wredne ślizgonki i dzikie gryffonki. W tym był jakiś konkretny system, nie zawsze się sprawdzał, ale taka Sheenani totalnie wpasowywała się w jego hogwarcki program przypasowania lasek do domów. Pozwolił złości, żeby opuściła jego ciało. Nadal jednak był ufajdany w marmoladzie, a jednak przyglądał się Norwood z większą uwagą, od kiedy tak oblizała palec z marmoladą. - Słodki to ja jestem i bez takich kulinarnych dodatków. - Przekręcił głowę w bok, zaciągając się zapachem marmolady, będącej na jego ramieniu. - Hmm... Faktycznie wiśnie, maliny...- Zaraz to jednak wrócił do rzeczywistości. Odpowiedź małej blondyneczki go całkowicie usatysfakcjonowała. Lubiła przystojnych chłopców. Czyli wiedział, na czym stoi, kolejna na liście Paytonowskiej do wyrwania. W sumie była w jego typie jasne włosy, może trochę krasnal z niej, ale wzrost nie miał znaczenia. Właściwie zdziwił się, że nie zrobiła mu jakiegoś dramatu, w końcu to nadzienie migdałowe podobno było takie trudne do przygotowania. Oh pewnie ją tak zauroczył, boże jak on działał na kobiety. Czasami był sam pełen podziwu swojego uroku. Nie miał pojęcia, czy puchonka zapamiętała sobie jego pierwszą reakcję, może już dawno zapomniała, a jednak z kobietami należało postępować ostrożnie. Ile razy mu się oberwało za swoje luźne podejście do życia i wyzwoloną seksualność, naprawdę nie zliczy. - Czyli nie muszę cię przepraszać, skoro byłem twoim celem od samego początku? - Zaczął szukać różdżki po swoich kleisty spodniach, aż wyciągnął ją za paska. Odetchnął głęboko, zamknął oczy i rzucił zaklęcie wpierw na swoje włosy, aby zostały doprowadzone do porządku — najważniejsze; a gdy to się stało, spojrzał na dziewczynę, uśmiechając się swoim najlepszym uśmiechem. - Zapewne rogaliki były wyborne.- Spojrzał krzywo na podłogę, gdzie leżała jakaś ich część, tych korytarzy pewnie nie dezynfekują. - Pewnie nadal są, gdyby nie leżały na tej zakurzonej średniowiecznej wykładzinie dłużej niż dwie minuty. Może bym spróbował, ale jestem mężczyzną, który woli zjadać, to co ma talerzu, a nie pod nogami. - Jego wzrok powędrował po twarzy Scarlett, szyi, aż zatrzymał się przy wcięciu w dekolcie. - Masz trochę o tu, Cukiereczku. - Wskazał swoją klatkę, tam, gdzie mógłby mieć wcięcie prowadzące do obfitych kobiecych piersi.
Co sobie Carly pomyślała, to pomyślała. Nie była na tyle głupia, żeby o pewnych kwestiach zapominać, na tyle głupia, żeby dawać sobie mydlić oczy i na tyle głupia, żeby udawać, że czegoś nie zauważyła. Mogła to robić, jeśli chciała, jeśli widziała w tym jakąś korzyść albo po prostu było jej to na rękę. Na razie nie widziała powodu do tego, żeby traktować Ślizgona jakoś bardzo źle, choć musiała przyznać, że ten zdecydowanie nie zaczął ich znajomości najlepiej. Ponieważ zaś była stworzeniem bardzo pamiętliwym, postanowiła zachować to dla siebie, by wykorzystać we właściwym momencie, nie mając z tego powodu najmniejszych nawet skrupułów. Najwyraźniej w niej również kryło się coś ze Ślizgona, a może za ładną buzią kryła się również inteligencja, a przynajmniej jej cień. - Doprawdy? To chyba wiele osób musiało cię kosztować, żebyś mówił o tym tak swobodnie i z taką pewnością - stwierdziła, zagryzając lekko wargę, zastanawiając się nad tym, jak ten odczyta jej słowa. Musiała przyznać, że była ciekawa chłopaka, być może dlatego, że ten zdawał się zmieniać barwy, jak kameleon, zapewne starając się dostosować do sytuacji, w jakiej się znalazł. To było stosunkowo ciekawe i dziewczyna aż przekrzywiła lekko głowę, by zaraz zagryźć jeszcze mocniej wargę, gdy usłyszała jego kolejne słowa. Doszła do wniosku, że Ślizgon miał naprawdę wysokie mniemanie na własny temat, że był przekonany o swojej urodzie i tym, że bez dwóch zdań działał na kobiety. Nic zatem dziwnego, że to w Carly obudziło prawdziwą diablicę, która uznała, że może, a może nawet powinna, zacząć wodzić go za nos. - Och, a czy ja powiedziałam, że to ty byłeś moim celem? - zapytała z namysłem, nieco przeciągając słowa, jakby się nad nimi bardzo mocno zastanawiała. - I zdecydowanie wiele tracisz, skoro nie lubisz jadać nic, co nie leży na twoim talerzu - dodała, wzdychając ciężko, jakby w ten sposób chciała pokazać mu, że naprawdę nie miał pojęcia, jak powinien korzystać z życia. Zaraz też spojrzała na własny dekolt, by bez najmniejszej krępacji odsłonić go jeszcze nieco mocniej i przesunąć palcami po skraju piersi, a następnie zlizać z dłoni resztkę wiśniowej marmolady, jednocześnie dość bezczelnie i naiwnie spoglądając wprost w oczy chłopaka.