Może rzeczywiście potencjalny błysk w spojrzeniu zwierciadeł źrenic można było zauważyć; zazwyczaj jednak nie udostępniał takich
rzeczy. Łatwiej dla niego unikać emocji, które doprowadzają do upadku i nadmiernej melancholii, chociaż ostatnio oswajał zagubionego i pełnego obrażeń, trzeciego wilczura. Pierwszy z nich, wyjątkowo agresywny, został opanowany podczas nauki
czarnomagicznych zaklęć; drugi, stanowiący ostoję spokoju i stabilność, reprezentował go na co dzień. To właśnie ten trzeci, ten najbardziej w tym wszystkim pokrzywdzony, ten reprezentujący przyszłość, której szukał i nie mógł jednak spojrzeć na nią aż tak pozytywnie, wymagał największej dozy uwagi u opieki. Wymagał odpowiedniego podejścia, by przypadkiem nie spowodować jeszcze większego urazu i skrzywienia na psychice, nawet jeżeli ostatnimi czasy było z nim znacznie
lepiej. Widział w nim samego siebie, ale nie wiedział, co ostatecznie kryje ciemność, którą się otaczał. Serce jego już dawno temu zostało poddane zepsuciu, w związku z czym tylko nielicznym udostępniał to, co naprawdę znajduje się pod sklepieniami jego skóry oraz mięśni. To, co nie dotyczy stricte umysłu, a narządu bijącego skrupulatnie pod sklepieniami
żeber.
—
Trudno się z tym nie zgodzić. — odpowiedział prosto, spoglądając na przygaszone ogniki w jej oczach, które to przyczyniały się do zadawania niemych pytań pod kopułą jego czaszki. Wiedział, że byłby wtedy świat znacznie piękniejszy. I cieplejszy. Ludzie nie dzierżyliby w sobie tylu negatywnych emocji, ale czy wówczas ten świat nie byłby przypadkiem... zbyt
prosty? —
Ale kiedy coś przychodzi z łatwością, człowiek tego nie docenia. Mógłby wówczas niszczyć i naprawiać z powrotem, udając, że nic się nie stało. I nie widziałby w tym niczego złego. — podwinął rękawy, gdzie na prawej ręce znajdowały się liczne blizny, których jakoś specjalnie się nie wstydził, by tym samym poprawić sobie ruchomość kończyn górnych. Nie zamartwiał się żadnymi spojrzeniami; gdyby miał się nimi zamartwiać, już dawno by go tutaj nie było. Albo uciekłby za granicę, albo znalazłby się pięć metrów pod ziemią, gryząc piach. Przynajmniej drobnoustroje miałyby się czym posilić, zważywszy uwagę na to, że
coś musi doprowadzić do rozkładu ciała i tkanek. Poniekąd dowód na to, że nawet jeżeli może leczyć, to pozostawia to piętno, którego nie może się wyzbyć, dlatego nie bez powodu skupiał się na razie głównie na tym, by odnaleźć jeden z trzech poszukiwanych składników. —
Czymś innym? — zapytał się uprzejmie, przenosząc spojrzenie czekoladowych oczu chwilowo na nią, by tym samym potem wejść do szklarni, bez problemu przecinając sobie kostki w taki sposób, że z mięśni płynęła szkarłatna posoka. Nie wymagał od niej odpowiedzi; wiedział, że ludzie dzierżą w sobie najróżniejsze sekrety. Nie przeszkadzało mu ranienie samego siebie, gdyż był tak naprawdę do tego
przyzwyczajony; ból nie sprawiał mu żadnego problemu. Nie przyczyniał się do żadnej poważnej reakcji, jakoby obecnie był cięty. Może jakiś grymas niezadowolenia pojawił się na jego wiecznie spokojnej twarzy, ale nic poza tym. Nie martwił się; nie miał powodu, by się martwić, skoro i tak mógł się z łatwością
zaleczyć.
Widział reakcję Mae, ale zbytnio się nią nie przejmował. Większość osób tak reagowała; czy to Hux, kiedy na szlabanie pociął się do kości
brzytwotrawą, czy to zapewne wtedy, gdy profesor odnalazł go z dwoma złamaniami otwartymi i kałuży krwi po starciu z boginem, który połączył swoje psychodeliczne szepty z płomieniami pożerającymi dosłownie wszystko. —
Nie jesteś przyzwyczajona do widoku krwi? — zapytał się, ale, jeżeli dziewczyna nie chciała, nie musiała ciągnąć tego tematu. Dla niego to było coś naturalnego, coś kompletnie
normalnego. Tyle w życiu swym krótkim obrażeń i ludzi uleczył, że nie czuł się jakoś specjalnie zobowiązany do tego, by się zamartwiać drobną brzytwotrawą. Niedawno przecież pustniki zmiażdżyły mu obojczyk i rozszarpały skórę przy miednicy; dlaczego zatem wejście w ostrą, przypominającą sztylety pod względem działania, trawę, miało być obarczone większą
reakcją?
—
Nie mogę zaprzeczyć. Może tutaj znajdziemy jakieś rośliny, których szukamy... a może nawet i nie te. — przyznał jej i kiwnął głową, próbując się rozglądnąć za potencjalnymi składnikami, kiedy to promienie słoneczne przechodziły przez lekko zaszronione już pod wpływem czasu szyby, kiedy to panna Breeden usiadła na ławce. Usłyszał ruch, szelest, śmiejący się los wprost w jego twarz; odwrócił momentalnie wzrok w jej stronę, kiedy to zauważył Diabelskie Sidła, powoli oplątujące jej drobną sylwetkę. Powoli, swoimi pnączami, zaciskały się na łydkach, udach, by następnie przejść na klatkę piersiową i kończyny górne. Nie zauważyła tego; nie bez powodu podniósł głos, spoglądając może nie tyle z przerażeniem, a bardziej ze
spokojem w oczach w jej stronę. Potrafił zawsze zachować zimną krew, kiedy to oczyszczał swój umysł i przechodził do zapomnienia o samym sobie. Każde takie odcięcie wiązało się z poszczególnymi konsekwencjami, aczkolwiek się nimi aż tak nie zamartwiał; liczył się
końcowy efekt. —
Mae, diabelskie sidła...! — ostrzegł ją, ale było za późno, kiedy to roślina znalazła sobie w niej potencjalną ofiarę. Na to wszystko było już za późno; początkowe ruchy Puchonki nie przyczyniały się do zelżenia uścisku spragnionego czułości magicznego
pnącza. Nie bez powodu Felinus chwycił za różdżkę, zaciskając na niej palce w dość szybkim tempie, by tym samym pogładzić ją kciukiem i tym samym wydobyć z niej zaklęcie. —
Lumos Solar. — słowa te wypowiedział z należytą dozą ostrożności, obserwując, jak światło o właściwościach tego dziennego wydobywa się z końca drewnianego patyczka, poprzez rdzeń z serca buchorożca. Na całe szczęście, nie dość, że roślina ustała ze swoim
wgniataniem w ławkę, to jeszcze, czując na sobie światło, poczuła konieczność ukrycia się i tym samym przeniknięcia w odmęty zapomnienia. Może Lowell nie był najlepszy z zaklęć, ale od kiedy zmienił różdżkę, nawet jeżeli wspomagała ona sztuki zakazane, czuł, że ma większa
kontrolę nad tym, co opuszcza jego rdzeń magiczny. —
W porządku? — zapytał się jej, kiedy to poczuł na sobie dotyk, z którym zawsze miał problem. I o ile ostatnimi czasy naprawdę osiągnął postępy, to czasami stare dzieje, których jeszcze nie zamknął, budziły się właśnie przy niespodziewanym kontakcie fizycznym. Dziewczyna trzęsła się widocznie, a skurcz mięśni mógł poczuć na własnej skórze, kiedy to ją objął, by poczuła się choć na chwilę
bezpiecznie. Był w stanie zrezygnować z własnej wygody; wiedział też, że dziewczyny bardziej to wszystko przeżywają. A on, posiadając doświadczenie w zakresie naprawdę wielu takich sytuacji, podchodził zazwyczaj obojętnie. —
Już jest wszystko dobrze. Roślina zniknęła i cię nie skrzywdzi. — dodał pocieszająco, rozglądając się jednocześnie za innym, potencjalnym
zagrożeniem.
Będą musieli uważać.@Maelynn Breeden