Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Autor
Wiadomość
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren zachichotał na słowa Violki. Sam nie wiedział czemu go tak rozśmieszyły, ale wyglądało na to, że tak - wpierdol od roślin interesował go nieco mniej. Pomiędzy pchaniem się przed róg jednorożca w Dolinie Godryka, bieganiu po Pokątnej za podpalaczami i oczywiście norweskich przygodach razem ze Strauss, rośliny raczej były łaskawe względem Shawa. W Nawiedzonej Fabryce co prawda parę jemiołowych diabelskich sideł przytuliło go nieco zbyt mocno, ale z drugiej strony - bijąca wierzba była dla niego wyjątkowo łaskawa. - Nie interesuje mnie żaden wpierdol - odpowiedział Violce, przechylając nieco słoik z kremem, by jego resztki zebrane na dnie spokojnie spłynęły w dół, prosto na dłoń Krukona. Następnie Darren przetransportował końcówkę mazi na korę wierzby - i wyglądało na to, że w jego słoiku wiele więcej nie zostało.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Bądźmy szczerzy po tym jak razem ćwiczyli zaklęcia to ciężko było nie dojść do wniosku, że mimo wszystko Darren jakoś lubił dostawać wpierdol od innych czarodziejów lub stworzeń. Ona z kolei lubiła ogólnie wpierdol, bo dzięki temu miała okazję do tego, by się wykazać i... po prostu czuła, że żyje w momencie, gdy adrenalina krążyła po ciele, które co chwila przeszywał ból. Lepsze to niż nie czuć kompletnie niczego. - Powiedziałabym coś innego biorąc pod uwagę, że wciąż ze mną trzymasz - zauważyła, zakręcając słoiczek i sięgając po różdżkę, aby domyć przy pomocy zaklęć lepką od maści rękę. - Chyba skończyłam. A jak u ciebie? Jeśli oboje odwalili robotę to chyba można było się już zwijać. Przynajmniej ona byłaby za tym, bo nie ma co tak sterczeć i czekać na to, aż drzewku się odmieni i w nich pierdolnie gałęziami.
Podążając za przykładem Violetty, Darren użył Aquamenti - jednak nie tylko by oczyścić dłonie, ale też słoiczek, którego oleisto-maziowatą zawartością następnie polał inne, zdrowiej wyglądające fragmenty kory, które jednak z racji znajdowania się blisko chorej okolicy także mogły przejawiać pierwsze symptomy zakażenia. Potem wypłukał też dłonie - choć do tego i tak sądził, że o wiele bardziej przyda mu się mydło niż po prostu zimna woda tryskająca z różdżki. - Pfff - prychnął Krukon, zakręcając słoiczek i wycierając mokre dłonie w dżinsy - Jak na razie trzymam się całkiem w porządku - rzucił. Mimo kolejnych okazji do znalezienia wpierdolu ze Strauss wciąż był w jednym kawałku - ba, trzymał się całkiem nieźle. - Skończone - przytaknął, spoglądając z dozą ostrożności na bijącą wierzbę i wycofując się, idąc dla bezpieczeństwa tyłem i nie spuszczając witek z oczu. Najwyraźniej jednak drzewo wciąż miało dość smagania niesfornych uczniów po łydkach i nadal smacznie drzemało, pokryte teraz na niektórych sękach leczniczym kremem.
z/t x2
The author of this message was banned from the forum - See the message
Musze przyznać, lubię grabić liście. Działa to na mnie relaksacyjnie, można się dotlenić i jest proste w wykonaniu. Oczywiście dopóki drzewem, którego liście trzeba posprzątać, jest wierzba bijąca. Takie oto ciekawe zadanie otrzymaliśmy od profesor Vicario. Brzmiało mi to na liściowe Igrzyska Śmierci, oberwanie w głowę od drzewa raczej nie należało do przyjemnych rzeczy. Co by moja chwalebna śmierć nie została przez nikogo zauważona, porwałem do towarzystwa mojego kolegę z dormitorium. Przez ostatnie dwa lata nasza relacja osłabła, a też nigdy nie była jakaś mocna. Doszedłem do wniosku, że pasowałoby wreszcie się zakumplować z kimś, kogo chrapanie słyszę co noc. Nagroda też była zachęcająca i nie był to tylko uśmiech kochanej profesor od zielarstwa. Założyłem się z Liamem o 10 galeonów, że sprzątnę więcej liści. Mała rywalizacja pomiędzy atakami wierzby? Tak się bawią tylko gryfoni. -No dobra, podzielmy się na dwie strony co byśmy sobie nie przeszkadzali. Wolisz lewą stronę czy prawą? - zapytałem, gdy staliśmy już w miejscu docelowym. Drzewo wyglądało bardzo spokojnie, ale dobrze wiedziałem, że za kilka chwil już tak nie będzie. Powtórzyłem sobie w głowie wszystkie zaklęcia które mogłyby mi się przydać w tym starciu i czekałem na odpowiedź towarzysza.
Kosteczki:
Rzucamy kostką k6 co post na jakość naszego zbierania: 1,4 - usunąłeś część liści spod wierzby 2,3,5 - nie dałeś rady usunąć liści spod wierzby 6 - wierzba uderzyła ciebie w ramię i wypchnęła poza zasięg jej pnączy. To musiało boleć!
Kółko magicznych wyzwań, w teorii brzmiało tak ekscytująco, jednak ostatecznie spotkało się z rozczarowaniem ze strony Liama, gdy okazało się, że wyzwaniem jakiego mają się podjąć jest… grabienie liśc Więcej emocji wywołała w Gryfonie propozycja jego łóżkowego sąsiada wywołując u niego zaskoczenie i choć nie pałał zbytnią radością, ostatecznie się na nią zgodził. Właśnie w taki sposób wraz z Aryanem znaleźli się pod Bijącą Wierzbą, która prawdopodobnie jeszcze nie zdawała sobie sprawy z ich obecności, zachowując spokój. Nie do końca wiedział, co to podkusiło, bo już robiąc pierwsze kroki - jeszcze zanim opuścili dormitorium - nie wiedział o czym ma rozmawiać z brunetem. Nie znali się zbyt dobrze, gdy byli dziećmi łatwiej było znaleźć wspólne tematy do rozmów, jeszcze prościej było o powody do narzekań, chociaż te zazwyczaj były błahe. Obecnie nawet nie był pewien o co i czy może zapytać, dlatego ostatecznie prawie całą drogę przebyli głównie w ciszy, i tylko w pewnym momencie wpadli na pomysł zakładu, w którym stawką było 10 galeonów, a więcej nagroda godna podjęcia wyzwania. - Lewą - oznajmił, zaciskając długie palce na trzonku różdżki. W duchu dziękował, że nie muszą robić tego przy pomocy grabek. Tego typu prace zaliczały się do tych syzyfowych, bo wystarczyło, że wierzba się poruszyła, a liści znowu było pełno. - Nie sądzisz, że koło magicznych wyzwań powinno mieć zadania bardziej wyzywające? - zapytał, biorąc w dłoń kij, który przy pomocy zaklęcia ABCIVIO zmienił w grabie - postanowił kontrolować je przy pomocy innego zaklęcia, choć pewnie były łatwiejsze sposoby,by pozbyć się liści. Niemniej świadom był, że zbyt duża ilość zaklęć rzucanych w pobliżu wierzby może jej się nie spodobać W zasadzie się nie pomylił, zdążył tylko zauważyć jak kij zmienia swoją postać, bo następnym co widział, była trawa w kolorze zgniłej zieleni, której źdźbła czuł na skórze policzków. Przeciągłe - Ałłł - i głośne - kurwa! - odpuściło jego usta, gdy przewrócił się na plecy czując promieniujący ból w ramieniu
Pytanie Liama skomentowałem uniesieniem lewej brwi. Patrzyłem tak na niego chwilę, zastanawiając się co odpowiedzieć. Zadanie samo w sobie do wymagających nie należało, to prawda, ale mieli do czynienia w drzewem magicznym. Chciałem powiedzieć, by nie podchodził do tego po matczynemu i uważał na to co robi, ale...wierzba mnie uprzedziła. Wierzba bijąca jeden, gryfoni zero. -Ojej, jesteś cały? - zrobiłem kilka kroków w stronę towarzysza, kątem oka obserwując poczynania drzewa. -No i jak, robi powalające wrażenie, co? - zakpiłem nieco i wystawiłem rękę by pomóc gryfonowi wstać. -Musimy uważać, to jest skubana bestia. Szukałem w bibliotece sposobu na jej chwilowe uśpienie, bo podobno tak się da, jednak nic nie znalazłem. - Byłem tym faktem częściowo zawiedziony. Taniec między morderczymi gałęziami brzmiał jak idealny pomysł na randkę, co nie oznaczało, że mam ochotę odwiedzać Skrzydło Szpitalne cały poraniony i poobijany. Chwila nieuwagi, którą poświęciłem na te rozmyślania, została okupiona krwią...to znaczy oberwałem z liścia...od drzewa. Odrzut w tył i salto w powietrzu później, w akompaniamencie stękania, powoli podniosłem się do pionu. -Em, sugeruje wdrożenie planu B i zagęszczenie ruchów. - Oczywiście żadnego planu B nie było.
Kiedy plecy chłopaka dotknęły mokrej trawy, przymknął na chwilę powieki starając się skupić właśnie na tym doznaniu, zamiast myśleć o bolącym ramieniu, choć już teraz wiedział, że zostanie po tym na dłużej ślad w postaci siniaka. - Taaa, żyję - odpowiedział otwierając oczy, kiedy cień postaci drugiego Gryfona padł na jego twarz. Chociaż na co dzień starał się być niezależny, nie oczekując pomocy od innych, tym razem postanowił skorzystać z pomocnej dłoni kolegi, dzięki któremu ponownie stał na dwóch nogach. - Jeszcze żadna kobieta mnie tak nie powaliła - zaśmiał się, prawie natychmiast obracając całą sytuację w żart, nawet jeśli ból ramienia wciąż mu doskwierał. Rozmasował je. - Podobno się da? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć - stwierdził sceptycznie, bo sam nigdy nie słyszał o takiej możliwości. Łatwiej byłoby sobie poradzić z dużymi psami, bo tym wystarczyła muzyka, a wierzba nie wyglądała na fankę jakichkolwiek melodii poza jękami pełnymi bólu uczniów, którzy pojawili się zbyt blisko niej. Nie zdążył nawet zareagować, kiedy drzewo zaatakowało ponownie - tym razem jego towarzysza. - Zdecydowanie! - zgodził się, z uśmiechem na ustach.
Rzuć kostką::
1-3 wierzba po raz kolejny próbowała cię zaatakować, ale na szczęście dostrzegłeś to w porę i uciekłeś przed jej gałęziami; 4-6 drzewo postanowiło przypuścić kolejny atak, który dzięki temu, że nie umknął twojej uwadze został okupionej jedynie smagnięciem po twoim policzku;
The author of this message was banned from the forum - See the message
Wyobraziłem sobie Liama powalonego przez kobietę jak przed chwilą i również się zaśmiałem. Doprawdy musiałby to być piękny widok. Osobiście miałem małą przewagę w walce wręcz, bo znałem krav magę, ale jak tu ją wykorzystać przeciwko drzewu? -En gard, wierzbo! - krzyknąłem, rzucając się bohatersko do przodu, pomiędzy śmigające gałęzie. Użyłem chorus omnia na jeden z większych skupisk liści które pod wpływem podmuchu wiatru wyleciały poza zasięg wierzby bijącej. Było to jedyne co zdołałem zrobić, bo drzewo nie ustępowało z atakami i zmusiło mnie do ucieczki. Wybiegłem poza zasięg gałęzi, ponownie dostając z liścia ale tym razem od tych latającym w powietrzu. Dmuchnął do góry, usuwając jeden z tych bardziej natrętnych. Wyciągnąłem worek, do którego mieliśmy włożyć liście i pośpiesznie zacząłem je zbierać zarówno magicznie jak i fizycznie. -No, panie, jak tam? - powiedziałem głośniej, szukając kątem oka sylwetki towarzysza i jego poczynań.
Chociaż wizja powalonego przez kobietę Liama była zabawna, być może trochę irracjonalna, to wcale taka nie niemożliwa. Jeśli miałby któraś skrzywdzić, wolał sam oberwać, chociaż pewnie mało kto uważał, że gotów jest do takich poświęceń. Egoistycznie korzystając z tego, że wierzba zainteresowała się jego towarzyszem postanowił to wykorzystać. Chwyciwszy w dłonie jutowy worek, wyciągnął przed siebie różdżkę wypowiadając - ACCIO liście - co jak się okazało nie było zbyt przemyślanym zagraniem. Liam odczuł to, gdy nagle wielką ilość liści zaczęła się do niego niebezpiecznie zbliżać; nie był w stanie pochwycić ich wszystkich do worka, przez co ponownie padł na ziemię, tym razem kryjąc się pod wielką stertą. - Prawie to opanowałem - Gryfonowi odpowiedział zduszony krzyk, chociaż ciężko było określić skąd dochodził; Aryan musiał się wychylić.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Ostatnio w ogóle pozostawałem nieco zakręcony, gdy czułem, że za jakiś czas znowu mnie rozniesie proste przeziębienie, na co niespecjalnie chciało mi się uśmiechać. Świadomość ta odbierała mi radość z większości rzeczy, a gdy okazało się, że mam okienko, trudno było mi nie spojrzeć na tablicę z ogłoszeniami w sprawie działających na terenie szkoły kółek. Spojrzenie moich niebieskawych oczu zdawało się nieco bardziej przystanąć na propozycję sprzątania i grabienia liści, acz na myśl o sięganiu po różdżkę nieco się skrzywiłem - nie przepadałem po prostu. Prędzej ucieszyłbym się z innych metod, aczkolwiek zrozumiałe było to, że pozbieranie liści w jedną, logiczną kupkę przy Wierzbie Bijącej wiązało się z pewnym niebezpieczeństwem. W sumie, była to prosta robota - pozbierać, uniknąć uderzeń drzewa, zgłosić wykonanie zadania. Teoretycznie, bo w praktyce mogło być naprawdę różnie. Unikanie urazów powinno pozostać mi we krwi, choć nie potrafiłem zrezygnować z tego, że wcześniej mogłem robić tego typu rzeczy bez najmniejszego zastanowienia pod względem konsekwencji. Siedzenie w jednym miejscu kompletnie mi nie odpowiadało - ciało co prawda nie rwało się do przodu bez opamiętania, ale wewnętrznie czułem, że nie potrzebuję ciągle podpierać ściany, zakładając ręce na piersi, by poczuć się nieco mniej osaczony. Przynajmniej mogłem wykonać to zadanie samodzielnie, w związku z czym nie musiałem się zastanawiać nad tym, czy przyjdzie mi z kimkolwiek rozmawiać. Wiatr uderzał w moje odsłonięte, blade policzki, gdy palce muskały kasztanową różdżkę z rdzeniem z grzywy kelpie, z którą to się nie rozstawałem, aczkolwiek jednocześnie nie czułem aż nadto potrzeby korzystania z niej codziennie. Uważałem ją prędzej za dodatek, a też - pewność pod względem rzucania zaklęć wcale nie zdawała się mi towarzyszyć przez większość czasu, w związku z czym ucieczka do bardziej przyziemnych aktywności, pozostając oczywiście jedną z wielu alternatyw, bardzo mi odpowiadała. Zbliżam się zatem do drzewa z należytą ostrożnością, mocniej ściskając w dłoni mój drewniany, czarodziejski patyczek. Rzeczywiście liście zdawały się tańczyć na wietrze, jakoby snute do odpowiedniej formacji, być może drażniąc - zgodnie z informacjami ze strony profesor Vicario - stare drzewo, które rośnie w tym miejscu od dawien dawna. Nie zastanawiałem się nad tym aż nadto - robię zatem krok, odpowiednimi grabiami, pożyczonymi z chatki gajowego, nie czekając na żaden ruch ze strony wierzby. I, jak się okazuje, był to na początku dobry ruch, bo przez część czasu byłem w stanie łagodnie zebrać roślinność, a raczej pozostałości po niej. Do pewnego momentu. Gdy odwracam się, moje oczy dostrzegają łypiącą na mnie gałąź, na co wykonałem całkiem sprawny, działający unik, stosując tym samym słowne Protego, gdyby coś poszło nie tak. Problem pozostawał jeden - po tej akcji grabie znalazły się poza zasięgiem mojej dłoni, a pod kopułą czaszki musiałem przywołać odpowiednie zaklęcie. - Accio grabie. - macham nieco nieporadnie drewnianym kijkiem, by następnie złapać przyciągany do mnie większy patyk; trzeba odgarnąć liście nieco dalej od wierzby. Jak najdalej rzuciłem trzymany w bladych dłoniach egzemplarz obowiązkowego wyposażenia ogrodnika, by zgarnąć wcześniej zebraną kupkę barw wysoce ciepłych, choć mdłych, w inne miejsce, bardziej dla mnie przystępne i pozbawione podmuchów wiatru. I to się nie spodobało magicznej roślinie, bo nim się obejrzałem, a grabie oberwały dość porządnie, przełamane na pół. Idę po kolejne, nie chcąc tracić czasu na niepotrzebne zastanawianie się, jak podejść do tematu. Po czasie nieco intensywnej roboty udało mi się zakończyć zadanie i zdać raport profesor, udowadniając efekty swojej pracy. Głowa zaczęła pękać mi jeszcze bardziej, na co zacisnąłem nieco mocniej zęby, rozmasowując skronie. Czuję jedno - muszę trochę odpocząć.
[ zt ]
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Zbieranie liści spod Wierzby Bijącej brzmiało jak naprawdę dobre zadanie. I stworzone po prostu dla niej. W końcu kto jak nie ona rzucałby się do podobnych rozrywek? Zamieć błonie i nie daj się zabić. Plan prosty choć oczywiście coś może pójść nie tak w trakie jego wykonywania. Z początku starała się załatwić to stając w pewnej odległości i na kupki liści rzucając zaklęcia takie jak Chorus Omnia, aby wzbić opadłe liście w powietrze i jakoś zagonić je w jedno, upatrzone wcześniej miejsce. Niestety Nie było to jakoś szczególnie opłacalne. Mulan musiała naprawdę się napracować przy tym, aby lewitować je jakimiś mobiliarbusami i innymi wingardiami leviosami, żeby poukładać zgrabne stosiki kilkanaście czy tam kilkadziesiąt metrów dalej. I jakżeby było inaczej, całe jej starania musiały być okraszone zaawansowanym aerobikiem w czasie, którego unikała kolejnych uderzeń wierzby, starając się ją jakoś spowolnić przy użyciu zaklęć. Osłonić się jakąś tarczą czy zminimalizować obrażenia przy rzuceniu na siebie Metusque dla dodatkowej obrony, bo raz czy dwa wicie drzewa uderzyły ją porządnie w brzuch. Na tyle mocno, że aż poderwało ją z ziemi. Cholerne drzewo… Immobilus na niewiele się zdawał w starciu z potężną wierzbą. Mogła liczyć jedynie na swój refleks i zaklęcia mające chociaż nieco zmniejszyć impakt uderzeń, gdy już do nich dochodziło. Czy właśnie wybiła sobie bark, gdy gałąź zahaczyła o jej ramię? Całkiem możliwe. Przynajmniej ból był bardzo znajomy i przypominał jej o dawnym urazie po upadku z pegaza. Slowly but surely, czy raczej jak mówią Meksykanie, sin prisa pero sin pausa udało jej się w końcu uzbierać jakieś mniej lub bardziej zgrabne stosiki liści, co opłaciła niebywałym wysiłkiem oraz bólem. Zwłaszcza bólem, bo naprawdę coś jej wybiło, coś przeskoczyło. Nie obędzie się bez wizyty w Skrzydle Szpitalnym lub uśmiechnięciu się do wychowawcy, żeby naprawił co trzeba. Nareszcie jednak nadeszła końcowa faza jej zadania, kiedy to miała zająć się utylizacją zdobytych liści. I na co jej to było? Przez chwilę zastanawiała się czy nie wzniecić przy pomocy Incendio pięknego ogniska ku chwale chińskich bogów, ale zrezygnowała z tego zamiaru. Zamiast tego zdecydowała się na całkiem swojskie zaklęcie, które mogło zniknąć liście szybko i bez większych śladów. Evanesco nadawało się do tego perfekcyjnie. Choć musiała je naturalnie rzucać kilkukrotnie, aby finalnie móc powiedzieć, że faktycznie zajęła się problemem. Liście, na które nakładała zaklęcie obracały się nicość, a raczej wysyłane zostały mocą magiczną do niebytu, jakby to zapewne ładnie ujęto w podręczniakch, a ona sama mogła już powoli nawrócić do zamku i zgłosić wykonanie zadania. Czy było warto? To powiedziałaby, że tak średnio, bo namęczyła się niemiłosiernie, skacząc przy drzewie i co rusz rzucając jakieś zaklęcie lewitujące czy inne Expulso i Depulso, aby tylko wybić je w odpowiednim kierunku. Dodatkowo potem jeszcze je zniknęła także w ogóle zero widocznych efektów pracy. No, ale trudno. Jakoś to przeżyje.
z|t
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Jaki był zdecydowanie największy plus bycia wilkołakiem uczącym się w hogwarcie? To że wiedziało się o tajemnym przejściu pod bijącą wierzbą, a tym samym wiedziało się jak ją tymczasowo unieszkodliwić. Należało albo stuknąć konar przy odpowiednim miejscu, albo potraktować go zaklęciem. Najlepiej Immobilusem. Tak też więc zrobił zbliżając się do niej. Trafić oczywiście trafił. Nie był przecież zielony w rzucaniu zaklęć prawda? Zwłaszcza że to co miał zrobić, miało pomóc wierzbie nie zachorować. Oznaczało to że zebranie tych wszystkich liści można było nazwać niczym innym jak odwdzięczenie się za ukrywanie pod sobą tunelu do wrzeszczącej chaty. Miał oczywiście przy sobie zaklęte grabie, które miały mu w tym pomagać. Niby gdzieś miał w głowie pomysł żeby rzucić Turbonis w celu zebrania tego wszystkiego. Szkoda że w ten sposób mógłby niechcący uszkodzić ich kochane mordercze drzewko. Zdecydował się więc na zdecydowanie słabsze zaklęcia wiatru, które nie miały szans uszkodzić drzewa, a sprawnie mogły zbierać liście. Kiedy te już znajdywały się na kupkach, zaklęciem lewitacji przenosił je do worka. Incendio nie zamierzał używać, a Evanesco mimo ćwiczeń z Viro nadal nie wychodziło mu najlepiej. A z tych liści ktoś może jeszcze jakiś większy albo mniejszy użytek zrobi. Szkoda że podczas sprzątania się zapomniał i nie odnowił na drzewie zaklęcia. Wściekła gałąź minęła jego twarz o włos. Uskoczył do tyłu i ponowił zaklęcie. Na szczęście wyrobił się w porę bo już kolejna z gałęzi brała na niego zamach. Szkoda że jej poprzednie uderzenie trafiło w worki przez co liście latały wszędzie. No i oczywiście sam zamach jaki wzięła chwilę temu sprawił że posypało się ich jeszcze więcej. Drake westchnął i zaczął od naprawienia zepsutych worków za pomocą najprostszego w świecie zaklęcia reperującego, które każdy znał pod nazwą Reparo. Wpadł jednak na mały pomysł. Z tego co pamiętał to Chłoszczyść nie tylko czyściła, ale też sprzątała i układała. Co więc jeśli spróbuje ją rzucić kilkukrotnie na liście? W teorii powinny wlecieć do worków, czyli tam gdzie było ich miejsce. Sam to jeszcze ponaglał zaklęciami lewitującymi i podobnymi magicznymi sztuczkami. Na szczęście tym razem nie zapomniał odnowić zaklęcia spowalniającego, które trzymało wiecznie rozwścieczoną roślinkę w ryzach. Szczerze? Gdyby nie to że wiedział jak należy postępować z tym drzewem, to musiałby się pewnie nieźle nagimnastykować i rzucać zaklęcia mające pozbyć się tych liści z jeszcze większej odległości niż obecnie. Najlepiej z takiej na którą wierzba nie dosięgnęłaby go w żaden sposób. Trochę to trwało zanim ogarnął całość i pozbył się wszystkich liści jakie tu zalegały, bo w końcu była ich cała masa. Kiedy spojrzał na ilość worków z liśćmi, nie wiedział co z nimi dokładnie zrobić. Po magicznym przeniesieniu ich z dala od drzewa dopiero zaczął się nad tym zastanawiać. W teorii mógł je zmienić w kamień i gdzieś porzucić, ale uznał że lepiej będzie jeśli tego nie zrobi. Zakopanie ich raczej też nie miało sensu, dlatego chyba najrozsądniejsze będzie zabranie to do woźnego albo gajowego i spytanie się co z tym zrobić.
W Wielkiej Sali jest naprawdę duszno, w dodatku siedzący obok mnie Latynos ma na szyi intensywnie pachnący, różany medalik, od którego już trochę mnie mdli, ale głupio mi mu powiedzieć, że strasznie śmierdzi, więc tylko ograniczam się do znaczących chrząknięć, które oczywiście nie działają; decyduję się więc na szybką ewakuację, a kiedy przy okazji podłapuję wzrok siedzącego spory kawałek dalej June, od razu odnoszę wrażenie, że obaj jesteśmy równie udręczeni panującym tu rozgardiaszem (albo życiem w ogóle). Super sprytnie daję mu znać na migi, znaczy machnięciem głowy i uniesieniem brwi, że zapraszam go do dołączenia, a że pogoda, jak na Wielką Brytanię, jest całkiem niezła, o dziwo, to postanawiam że pójdziemy eksplorować trochę okolice zamku. Jedną ręką łapię jeszcze kubek niedopitej kawy, żeby sobie siorbać po drodze, a drugą - kolegę. Żeby się milej szło. - Kuchnia fatalna, ale kapuczina całkiem niezła - oceniam tonem konesera, którym wcale nie jestem i wychodzimy z zatłoczonej sali prosto na błonia; od razu rzuca mi się w oczy złowieszczo migoczące w słońcu jezioro, ściskam kurczowo łokieć Junepeia i macham zamaszyście ręką w drugą stronę, rozlewając na rękaw hogwarckiego mundurka - i trawę - trochę kawy. - Tam chodźmy. O, o, zobacz jaka majestatyczna wierzba, wygląda jakby była mądrzejsza niż najstarsi samuraje i znała wszystkie brudne sekrety zamku... może nam je zdradzi - stwierdzam, machając zachęcająco brwiami, bo pikantne ploteczki z pewnością uatrakcyjniłyby mi życie na tym wygnaniu. Ściska mnie w żołądku idiotyczna tęsknota za domem, więc próbuję skupić się na jakichś pozytywach, jakichkolwiek, poza smaczną, słodką kawą. - Dobra, dawaj pierwsze wrażenia. Trzy rzeczy fajniejsze niż w Mahou - żądam, przyjmując optymistyczny ton i energiczny krok, bo owiewające nas rześkie powietrze dodaje mi dziarskości.
Grzebał niemrawo w talerzu, zupełnie nie w swoim stylu, czując się trochę niewdzięcznie wobec przyjmującej ich szkoły. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że w jego opinii wszystko na tym stole było nie tak. Gdyby chociaż postawili przed nim talerz dodającego energii miso, to mógłby znieść tę absolutną smakową ignorancję... Do tej pory nie udało mu się nawiązać bliższych znajomości ani z Hogwartczykami, ani z latynoskimi przyjezdnymi, więc strzelał tylko co jakiś czas spojrzeniem po rozgadanych twarzach, nie potrafiąc jednoznacznie stwierdzić, czy męczył go ten rozgardiasz, czy własna wymuszona cisza, przez niego akcentowana. Nie potrzebował dodatkowej zachęty do opuszczenia tego przybytku. Zaśmiał się cicho, kiwając głową z ulgą, że Soo-Jin dzielił z nim przemyślenia odnośnie europejskich kulinariów; generalnie miał wrażenie, że wiele z ich wrażeń lubi się zbiegać, dlatego w tym przyjemnie znajomym towarzystwie szybko pozbywał się napięcia, którego nabawił się przy śniadaniu. Po rozlanych na ubranie kropelki kawy przesunął palcami w nieco pedantycznym odruchu, jakby spodziewał się, że pozbędzie się ich nim wnikną w materiał. - Myślisz, że europejska kodama to aż taka plotkara, by nam zaufać z tajemnicami zamku? - podpytał z drobnym uśmiechem, zaraz jednak przypominając sobie gwar Wielkiej Sali, którego echo wystarczało, aby przekonać Juna do tej teorii. Przede wszystkim był jednak ciekawy, w jaki sposób potężna wierzba prezentować będzie się z bliska czy coś to w nim obudzi. W Mahoutokoro miał swoje ulubione momiji, pod którym przesiadywał, gdy tylko liście zaczynały stroić się w jesienne barwy aż do ich całkowitego opadnięcia. Czuł, że podobnego miejsca potrzebował w Hogwarcie - a czasu nie pozostawało dużo. - Nie ma trzęsień ziemi - wyrzucił bez namysłu, wykazując się pragmatyzmem, bo ten jeden aspekt faktycznie mógł uznać za przydatny. Z wymyśleniem innych nie było jednak tak łatwo. Podrapał się po szyi, główkując intensywnie, na każdy pomysł mając jednak wyraźne ale; łódki i testrale były ciekawym rozwiązaniem, ale oni mieli nawałniki burzowe, zamek był solidny i elegancki, ale nie umywał się nawet do wytworności Mahoutokoro, rozwiązanie z podziałem na domy mogło tu jakoś funkcjonować, ale wydawało mu się nieco segregujące. - Ludzie wydają się mniej oceniający? - wymyślił w końcu, bo nawet jeśli spotykał się z ciekawskimi spojrzeniami o wiele częściej, to przynajmniej mało kto mierzył krytycznie wzrokiem jego stroje lub twarz. Impreza, na którą nieszczęśliwie trafił na początku, też udowadniała mu, że granice tutaj były stanowczo przesunięte. Pytającym akcentem poszukiwał jednak jakiegoś potwierdzenia ze strony kolegi. - I eee... O! Słyszałem, jak mówiono, że mają tutaj ładną salę muzyczną i ogólnie starają się w tym kierunku rozwijać. To będzie szczególnie świetne dla ciebie. Jestem pewny, że tu poznają się na twoim talencie i napiszesz w końcu ten musical. Jakkolwiek uwielbiał krawiecką specjalizację ich szkoły, tak jednak brakowało mu zawsze możliwości rozwijania się muzycznie. Większość musieli osiągać samodzielnie, co było sporą stratą, gdy miało się taki talent jak Soo-Jin - a Junpei szczerze w niego wierzył! Uśmiechnął się więc szerzej, dopiero orientując się, że dłuższy czas bawił się skrawkiem rękawa przyjaciela. - A no i wieża astronomiczna jest podobno dobra zarówno do oglądania gwiazd i rozważania samobójstwa, więc zawsze będziesz wiedział, gdzie mnie znaleźć - dodał lekkim tonem, nagle uświadamiając sobie, że wymienianie pozytywów wcale nie było takie trudne.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Sama nie wiedziała, jak dokładnie się czuła. Była trochę wkurwiona, trochę zniesmaczona i trochę zdeterminowana, ale przede wszystkim, czuła potrzebę działania. Williama nie widziała w szkole od dawna, a czas nie miał w zwyczaju czekać. Ktoś musiał zaopiekować się Domem Salazara Slytherina i Irvette, która dumnie nosiła na piersi plakietkę prefekt naczelnej czuła, że mimo wszystko jest to jej misja. Wciąż nie lubiła latać, wciąż miała na głowie więcej obowiązków niż połowa jej rówieśników razem wzięta, ale też nie chciała oddawać zdobytego w zeszłym roku pucharu, a tego nie byli w stanie osiągnąć samym myśleniem Życzeniowym. -Cześć. Jestem tak samo zaskoczona jak wy, że stoję na tym miejscu, ale pewnie tak samo mocno zależy nam wszystkim na tym, by utrzymać zeszłoroczną chwałę i znów pokazać innym, jak naprawdę gra się w quidditcha. Żeby to osiągnąć, możemy się nienawidzić na co dzień, ale na boisku musimy stanowić jedność i przede wszystkim sobie ufać i właśnie na tym dzisiaj się skupimy. Zanim jednak do tego przejdziemy, musimy się solidnie rozgrzać, bo nie mam w planach wycieczek do skrzydła szpitalnego. - Przywitała zebranych, po czym odsunęła z twarzy niesforny lok, który zdążył uwolnić się z upiętej kitki. Spojrzała po zgromadzonych ciekawa, czy uda jej się jakoś ich opanować. Nie była najbardziej lubiana, ale rządzić to potrafiła. Problem polegał na tym, że w drużynie trzeba było być liderem, a nie królową. Wzięła więc kilka oddechów i zaczęła rozgrzewać się razem z resztą przybyłych.
Mechanika:
1. Każdy z was rzuca k100 na tempo.
2. Następnie rzucacie literką, żeby zobaczyć, co wam się przydarzy.
Literka:
A,B - Podczas biegu potykasz się o jeden z wystających korzeni bijącej wierzby i wywalasz na twarz. Przy okazji gubisz też 10 galeonów. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie i odejmij sobie 20 od wyniku k100.
C,D - Idzie Ci dość dobrze, aż nagle coś spada na Ciebie z nieba. Okazuje się, że narobił na Ciebie odlatujący do ciepłych krajów ptaszek. I to dość spory ptaszek. Do końca treningu walisz kupą, nawet jeśli się wyczyściłeś z odchodów.
E,F - Raz kogoś wyprzedzisz, raz zwolnisz, no tempa to trzymać nie potrafisz co sprawia, że tylko męczysz się jeszcze bardziej. Dostajesz takiej zadyszki, że musisz na chwilę przystanąć. Odejmij 10 od wyniku k100.
G,H - Widać, że przez wakacje nie straciłeś kondycji. Biegniesz równomiernie, pokonując kolejne metry. W pewnym momencie, dostrzegasz w trafie 10 galeonów. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
I,J - Idziesz jak burza! Dla Ciebie taka rozgrzewka to bułka z masłem! Dobiegasz zadowolony do końca trasy, zastanawiając się, czy jeszcze będzie Ci dane się w ogóle zmęczyć.
3. Osoby Gibkie jak lunaballa, mogą jednorazowo przerzucić jedną z kości!
4. Czas na przyjście i rozgrzewkę macie do południa 8.11!
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Bazyl nie stronił od sportu, regularnie biegał po ścieżce zdrowia, czasami pływał, jak pozwalała na to pogoda, a ostatnio nawet namówił Drake'a Lilaca na małe sparingi jeden na jeden, mimo, że gryfon miał posturę niedźwiedzia grizzly. Dzisiaj jednak męczył go trochę kac, trochę niedospał, bo czytał w nocy nowo otrzymaną książkę o historycznych bitwach czarodziejów, która okazała się niebywale wciągającą lekturą, ziewając więc, z lekkim bólem głowy, zmierzał do szkolnych kuchni łaskotać gruszkę i żebrać domowe skrzaty, żeby może zlitowały się i dały mu jakichś słodyczy i herbatkę z miodem. Nie miał szczęścia. Wlokąc się przez korytarz zdołał tylko zobaczyć rudą burzę włosów i zmarszczone wściekle pod nimi brwi. - Dokąd tak le... - nie zdążył dokończyć zdania, bo Irvette złapała go za szatę i jak szmatę powlekła za sobą pod bijącą wierzbę. Nim się zorientował był na treningu quidditcha, co może w innych okolicznościach nawet napawałoby go nostalgią i wzruszeniem, ale dziś nie był ten dzień. Ruszył pokracznym truchtem, borykając się z bólem głowy i starając się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z nikim z zebranych, bo rwało go w brzuchu na wymioty, a głupio sie zrzygać patrząc komuś w oczy. To kogoś wyprzedził, by za chwilę zatrzymać się w jakimś niepokojącym skurczu i zostać wyprzedzonym, zaraz znów podbiegł, ale dopadła go kolka i już po chwili miał taką zadyszkę, jakby był starym parowozem Hogwart Expressu, a nie wysportowanym nastolatkiem.
W końcu pojawił się treing quidditcha! Coś, na co czekał, choć nie przyznalby się do tego nikomu. Zastanawiające jedynie było co działo się z Williamem, skoro nie dość, że nie było go widać na lekcjach, to jeszcze nie on organizował trening. Niemniej, Jamie złapał za drużynową miotłę i skierował się z nią pod bijącą wierzbę, aby po chwili z krzywym uśmieszkiem spoglądać na prefekt, która w jasny sposób nakreśliła sytuację. Wzmianka o nienawidzeniu się wzajemnie wywołala ciche parsknięcie ze strony Jamiego, ale nie odezwał się. Kiedy tylko padło hasło do startu, ruszył przed siebie, nie dbając o zachowanie tempa. To wkrótce okazało się błędem, bo choć tempo miał naprawdę dobre, musiał w końcu zatrzymać się, aby złapać większy oddech. To było niczym ujma na honorze, więc znów ruszył przed siebie, popełniając ten sam błąd, ale widać taka była już jego natura, czy może ich. Dostrzegł, że Basil, także miał ten sam problem z utrzymaniem tempa. To byłoby nawet zabawne, gdyby nie było tak wkurwiające.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
G, 46 na 13 przerzuciłam za cechę na gorsze, jeśli mogę zostanę z pierwszym wynikiem jak nie to tam się ciapię z tyłu @Irvette de Guise?
Kiedy widzę kto ma organizować trening unoszę do góry zdziwiony brwi. To prawda, Williama ostatnio porwało prawdopodobnie prawdziwe życie i poważniejsze zawody niż nasze meczyki. Ale w życiu nie przypuszczałbym, że to Irv zwoła pierwszy trening. Przybywam na miejsce zbiórki w swoim zwykłym stroju na treningi - czyli mój różowy, szeleszczący dresik. Gdzieś po drodze próbowałem zaciągnąć @Archie N. Darling ale ten się grzebał, jęczał, a ja nie chcę się spóźnić do swojej przyjaciółki. Kiedy przychodzę staję najpierw z tyłu i patrzę przez żółte okularki na de Guise, na początku nie chcę jej rozpraszać. Widząc, że nie jest zadowolona z całej tej otoczki, podchodzę do niej i lekko łapię ją za nos, a potem w niego całuje. - Co ty robisz. Nie lubisz latać. Mogłaś mnie poprosić, zrobiłbym trening jakbym wiedział że tak ci zależy - mówię i cmokam z niezadowoleniem, chowając jej niesforny lok za ucho. W końcu ruszam za chłopakami. Truchtam sobie swoim idealnym tempem, którego nie gubię w żaden sposób, nawet jeśli wcale nie jest najlepsze. Za to reszta ekipy dyszy jak smoki, a jeden ziomek z drużyny wygląda jakby zaraz miał wypluć płuca. Aż zerkam na Irv, by sprawdzić jaką ma minę. Nie spodziewam się na niej współczucia, a raczej złość na stan Ślizgonów. Okazuje się, że nie jesteśmy bardzo wysportowanymi, młodymi mężczyznami wbrew pozorom.
Bocarter Wilton
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175
C. szczególne : bardzo jasne włosy i intensywnie niebieskie oczy
Po lekcjach wyszedł sobie na błonia, by zaczerpnąć świeżego powietrza i popatrzeć na trening zawodników ze swojego domu. Lubił oglądać mecze i treningi na szkolnym boisku, zwłaszcza gdy uczestniczyli w nich Ślizgoni. Może za dobrze ich nie znał, ale zawsze kibicował swojemu domowi, choćby dla samej zasady. Tym razem kilku Ślizgonów trenowało w pobliżu starej, rozłożystej wierzby. Widok prefekt naczelnej na miejscu lidera drużyny trochę go zaskoczył, bo jak dotąd nie wykazywała predyspozycji w tym kierunku. – Siema wszystkim. To ty od teraz przejmujesz pieczę nad naszą drużyną? – zapytał, spoglądając na rudowłosą, nim przeniósł wzrok na zdyszanych członków drużyny. – Widzę, że zapowiada się ostry trening. W takich chwilach cieszę się, że nie należę do drużyny – skomentował na widok ich zaczerwienionych i zasapanych twarzy. No tak, przez wakacje można było trochę zaniedbać kondycję, dlatego takie treningi były podstawą.
Payton Kingston III
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Spóźnił się, bo nie zamierzał tu przychodzić. Jednak robił za prefekta, musiał dbać o dobry piar. Ale za jaką cenę? Nie chciał się poobijać. Nie lubił latać i ostatnie co mu się widziało to dostać w swoją piękną twarz i nabawić się siniaków wielkości jabłek. Jednakże nie oszukujmy się, Payton nie był pizdą w kwestii kondycji i zbudowanej klaty prawdziwego herosa. Tutaj mógł się pochwalić. Dotarł na miejsce z miotłą z jakiegoś zakurzonego składzika. Jeśli się na tym nie zabije, to będzie cud, ale wybrał najlepszą, jaka była, usłyszał ostatnie słowa przemowy rudej: "skrzydła szpitalnego". - To ja popatrzę i będę robić za kolegę uzdrowiciela. - Wskazał na jednego z chłopaków, którzy już szykowali się do biegu, nie ważne, który to tam był. - A Ty co przyszyłeś popatrzeć, jak dostajemy wycisk od de Guise? - Odezwał się do @Bocarter Wilton, po czym nie wysłuchując do końca jego odpowiedzi (jeśli takowa nastąpiła) ruszył przed siebie zgromiony złowrogim spojrzeniem @Irvette de Guise. - No dobra, dobra pokaże tym pizdą, jak się biega. - Uniósł ręce w obronnym geście do rudej i rozpoczął swój niesamowity bieg. - Chłopcy zaczekajcie. - Zakrzyknął jeszcze za @Basil Kane, @Jamie Norwood i @Hariel Whitelight, nie spodziewając się, że zdąży na niego nasrać ptak. - No kurwa mać!- Skomentował swoje nieszczęsne położenie, nie dość, że przyszedł na ten trening, poświęcał się dla domu Salazara Slytherina, to jeszcze przyszło mu śmierdzieć ptasim gównem.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Listopad był zimnym miesiącem. I ciemnym, bo szybko zapadała noc. Nic dziwnego, że akurat taka osoba jak Mina szybko się rozleniwiała i najchętniej spędzałaby wolny czas w zaciszu swojego dormitorium i to najlepiej pod kołdrą z wężem, który jej towarzyszył i korzystał z panującego w pomieszczeniu ciepła. Tym razem jednak miało być inaczej, a wszystko za sprawą Irvette, która musiała ją siłą zaciągnąć na trening miotlarstwa. Nie planowała tego. Szczerze mówiąc nawet nie bardzo przepadała za lataniem na miotle, ale ruda była zbyt przekonująca. W skrócie po prostu zaczęła ją ciągnąć siłą w kierunku Bijącej Wierzby. - Irv, serio nie mam ochoty na bieganie wokół drzewa - mruknęła w kierunku prefektki, a spod jej zapiętej bluzy wychynął jeszcze łepek schowanego pod grubszą warstwą materiału pytona. Zimnooo zasyczała Faust, zgadzając się ze swoją właścicielką, co do tego, że podobne ćwiczenia to jednak był całkowicie pojebany pomysł i lepiej było wrócić do łóżka i gorącej herbaty. Widząc jednak, że nie ma większego wyboru stwierdziła, że jednak może się nieco poruszać i zadbać o swoją kondycję fizyczną. Może nie była nigdy typem sportowca, ale nadzwyczajnie dobrze poradziła sobie z zadaniem, utrzymując jakieś tam tempo i nawet udało jej się po drodze znaleźć dziesięć galeonów w trawie, gdy schylała się po to, by zawiązać swojego adidasa. Chyba jednak szczęście się do niej uśmiechnęło pomimo nieprzyjemnego startu dnia.
Archie N. Darling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Bardzo jasne oczy, kolczyk w języku, dużo biżuterii, kokosowy zapach, irlandzki akcent, dźwięczny głos
Może nie poczuwał się do quidditcha tak, jak do muzyki, ale jednak podobała mu się przynależność do drużyny i do tej pory mecze naprawdę mu się podobały; nie miał więc wątpliwości co do tego, że musi się zjawić na treningu, zwłaszcza skoro rozeszły się plotki, że organizuje go nikt inny jak ślizgońska prefektka naczelna. Archie niby wiedział, że między nimi nic nie ma i nigdy nie było, a w dodatku Irvette miała ewidentną spinę z Ruby… ale dla niego de Guise była miła, nie znał jej strony tych wszystkich tragedii. Zresztą, coś tam się działo między Irvette a Harry’m, a to już wystarczało, by Archie nie kombinował z fochaniem się czy dystansowaniem. - A ty co tak wyleciałeś z zamku? Pierwszy się musiałeś stawić, co? - Zaśmiał się do Harry’ego, który ledwo mu mignął w dormitorium. Nie ma co jednak roztrząsać sprawy, trzeba się zabrać za trening. - Może zaskoczeni, ale na pewno zadowoleni - wtrącił szybko rudowłosej. Jego optymizm nie okazał się wystarczający - ciężko stwierdzić co tu zawiniło, zmęczenie po zeszłonocnej próbie, niezbyt przyjazna pogoda czy jakieś mimowolne rozleniwienie. Skutkiem było żałośnie nierównomierne tempo i konieczność robienia sobie, na litość merlinowską, przerw. - Na meczu będzie lepiej, przysięgam - wysapał, trochę sam do siebie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Tak, zgarnęła tu praktycznie siłą dwójkę, która napatoczyła się jej po drodze, ale jakoś nie przejmowała się ewentualnym sprzeciwem. Nawet zgodziła się na to, by Mina zabrała swojego węża, bo czemu by nie? -To się ucieszysz, jak zaczniemy wokół niego latać. - Rzuciła do dziewczyny (@Mina Hawthorne) wskazując, że nie będzie przyjmować żadnej wymówki, a już na pewno nie tak słabej. -Wiem, Harry. Możesz śmiało ubiegać się o kapitana i mnie odciążyć jeśli Will nie wróci. Dzisiaj jednak nie przewiduję miejsca na dobrego aurora. Jeśli ślizgoni zaczną zachowywać się tak jak gryfoni, to nie ręczę za siebie. - Powiedziała do @Hariel Whitelight tak, by tylko on to dosłyszał. Doceniała jego chęć pomocy, ale też musiał zrozumieć, że wcale nie chodziło jej o quidditch, za którym nawet nie kryła, że nie przepadała. Odwdzięczyła się jednak za tego całusa szczerym uśmiechem co na jej twarzy znaczyło naprawdę wiele. -Mam nadzieję, że nie. - Odpowiedziała @Bocarter Wilton -Może jednak to rozważysz. Ćwiczenia przydają się nawet jak nie latasz na boisku. - Zauważyła logicznie, ale też nie miała zamiaru zmuszać go do ćwiczeń. Oczywiście jeśli tylko nie miał zamiaru w treningu przeszkadzać. Zmierzyła wzrokiem @Payton Kingston III dając mu do zrozumienia, że wcale nie jest zadowolona z jego decyzji nawet, jeśli miał zamiar składać połamane kości. -Pochwal się, co potrafisz. - Odpowiedziała, gdy jednak zdecydował ruszyć tyłek i zabrać się za bieganie, po czym sama ruszyła za nim, zamykając ten ślizgoński pochód. Nie szło jej wcale najlepiej. Sama gubiła tempo i musiała się raz, czy dwa zatrzymać, by złapać oddech. Zdecydowanie nie była w formie. Oni nie byli, a to wróżyło kiepsko. -Dobra, jak widać nie jest z nami najlepiej. Do meczu musimy popracować nad kondycją, bo zgniotą nas jak szcuroszczety zanim w ogóle zdążymy wypatrzeć znicz. Mam nadzieję, że każdy weźmie to sobie do serca. - Zaczęła, gdy złapała oddech i mogła z jakąś godnością zwrócić się do reszty. -Podzielcie się w pary. Będziemy wsiadać na miotły i sprawdzimy, czy faktycznie ufamy sobie na boisku. Osoba z przodu będzie miała zasłonięte oczy, a osoba z tyłu, będzie nawigatorem. Chyba nie muszę mówić, że naszym celem jest, by nikt nie wylądował w skrzydle szpitalnym. - Wyjaśniła po krótce ich kolejne zadanie. Jako że była ich nieparzysta ilość, dziewczyna postanowiła zostać na ziemi i nadzorować, jak idzie pozostałym, co zresztą z tej pozycji mogła zrobić zdecydowanie lepiej niż z miotły, gdzie musiałaby skupiać uwagę też na innych rzeczach.
Mechanika:
1. Zostaliście podzieleni w pary. Rzucacie literką, osoba bliżej "J" pełni rolę nawigatora, a druga osoba z pary kieruje miotłą z przepaską na oczach. Nawigator pisze posta jako pierwszy. 2.
Nawigator:
Rzucasz 5xk100 na to, jak idzie Ci nawigowanie pomiędzy gałęziami wierzby partnera. Im bliżej 1 tym szybciej i dokładniej wydajesz wskazówki.
Następnie rzucasz 5xk6 na tłuczki. Wynik nieparzysty oznacza, że udało Ci się ostrzec partnera przed tłuczkiem.
"Kierowca":
Rucasz 5xk100 na unikanie gałęzi wierzby i odejmujesz od swojego wyniku wynik pierwszej kości Twojego nawigatora! Im bliżej 1 tym gorzej Ci idzie. Wynik poniżej 40 oznacza oberwanie od drzewa.
Następnie rzucasz 5xk6 na tłuczki i odejmujesz od swojego wyniku odpowiadającą mu kość partnera. wyniki 1,2,3 i niżej oznaczają, że nie udało Ci się przed piłką uchylić.
3.
Wszyscy:
Za każdym razem, gdy oberwiecie od wierzby lub tłuczka obydwoje kręcicie kołem by sprawdzić, gdzie oberwaliście. Cios w głowę lub kręgosłup eliminuje was i spadacie na ziemię.
4. - Za każde 5pkt. z gm możecie przerzucić dowolną kość. - Nawigatorzy z cechą spostrzegawczości mają dodatkowy przerzut - Kierowcy gibcy jak lunaballa mają dodatkowy przerzut. UWAGA! Zawsze bierzecie pod uwagę ostatnią rzucaną kość!
– A wiesz, że bardzo chętnie? – uśmiechnął się do rudowłosej dziewczyny, zadowolony, że go dostrzegła, proponując mu udział w treningu. W końcu zawsze chciał się nauczyć latania na miotle i w końcu miał okazję, żeby przekonać się o swoich umiejętnościach. Być może, jeśli pokaże na co go stać, zostanie przyjęty do drużyny? Co jak co, ale o formę i kondycję fizyczną dbał, przynajmniej podczas ferii i wakacji, jakie spędzał w swoim dworze, gdzie miał do dyspozycji basen i przyrządy do ćwiczeń fizycznych. W końcu musiał wyglądać perfekcyjnie. – To z kim mam być w parze? – zapytał, rozglądając się po zebranych z niecodziennym entuzjazmem, w jaki wprawiła go perspektywa wsiąścia na miotłę.
Payton Kingston III
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Zaklęcie czyszczące nic tu niedało, nadal waliło od niego ptasim gównem. Gdyby wiedział, że to tak się skończy, w życiu by tu nie przyszedł. Jebać bycie przykładnym prefektem. Nie bywał na treningach Quidditcha, więc totalnie nie spodziewał się, co wymyśli rudowłosa. - Whitelight, Aniele wskakuj na miotłę. - Zwrócił się do @Hariel Whitelight niebiańskiej pary, jak ustawiać się to z najlepszymi. - Ta z opaską na oczach, latając przez wierzbę bijącą, na pewno nie wyląduje w skrzydle szpitalnym... - Mruknął do siebie na słowa @Irvette de Guise laska była pojebana w chuj. Co to za trening szkoła akceptuje takie coś? Wiedział, że quidditch to zjebana gra, dlatego ignorował ten syf. Z tego nic dobrego nie przychodziło oprócz połamanych kończyn i obitej twarzy, a jednak tu był. Nie zamierzał, wsiadać na miotłę z przepaską na oczach do takich rzeczy stworzony był Solberg i inne nieszanujące swojego życia krejzole. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy Whitelight, żebyś przeżył, ale musisz zdać się na swój boski zmysł potomka harielowego anioła, bo de Guise chce nas zabić i nawet moje spostrzegawcze piękne oczy i głos sprawiający cuda, gówno mogą zdziałać. - Przy tej zołzie. To akurat zostawił dla siebie.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Rola: Kierowca Wierzba: 9, 16, 39, 5, 84 Tłuczki: 5,6,3,4,4 Obrażenia: prawie wszystkie łuczki i 3 wierzbe: łydka, krocze, plecy, udo i skroń, dalej nie rzucam bo padam na ziemię
- Może i się zgłoszę! Będę robił lekcje tańca na trening - mówię do @Irvette de Guise i uśmiecham się promiennie na ten pomysł. Szczerze mówiąc też nie jestem przekonany, że to jest dobry pomysł tutaj krążyć wokół wierzby oraz tłuczków z zasłoniętymi oczami. - Cóż... może to i dobrze, że to ja, bo z pewnością byłbym tragicznym nawigatorem - oznajmiam @Payton Kingston III, bo jestem szczerze przekonany, że gdyby było odwrotnie - z pewnością mój kolega nie byłby już taki przystojny. - Rób co w Twojej mocy mój drogi. I łap mnie jak rycerze jeśli zacznę spadać z kilkunastu metrów, proszę. Nie wróżę sobie za dobrych wyników... Anielskich zmysłów nie posiadam - mówię koledze, wcale niespecjalnie przejęty faktem, że mogę oberwać kilka razy. Szczerze mówiąc jestem po prostu optymistą i zakładam, że pójdzie nam nieźle i wierzę w Paytona, że mi pomoże. Okazuje się, że totalnie się przeliczyłem. Od samego początku ani nie słyszę co chłopak mówi, mylę strony nawet jeśli mi dobrze mówi, a często on po prostu tragicznie nawiguje. Mam nadzieję, że nigdy nie dostanie prawda jazdy. Zaczynam od tego że dostaję po nogach gałęziami wierzby. Co nie jest tak tragiczne. Ale kiedy dochodzi do krocza czy pleców już mam dość tej zabawy. Krzyczę ile jeszcze do Paytona i oznajmiam, że już podziękuję za ten niemądry trening. Ale wtedy obrywam tłuczkiem w skroń i tracę przytomność. Nie mam pojęcia, że faktycznie zsuwam się z miotły z kilku dobrych metrów, tak jak wykrakałem wcześniej i czeka mnie nieuchronna śmierć.