Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Autor
Wiadomość
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Rola: Nawigator G Wierzba: kości: 55, 35, 25, 34, 11 Tłuczki: kości: 6, 1, 4, 1, 5 Obrażenia: 4 x atak wierzby: prawe udo, lewe ramię, lewa łydka, nos, 3 x tłuczki: wyeliminowani przez wierzbę
Bieganie nie było dla niego zazwyczaj problemem. Często uprawiał jogging ścieżką zdrowia, żeby sobie w głowie poukładać różne rzeczy, albo po prostu się zdrowo zmęczyć. Dziś jednak - to nie był jego dzień. Kac jakby się nasilił, tak jak dudnienie w skroniach, po tej karkołomnej przebieżce, którą ledwie przetrwał. W odróżnieniu od Irvette potrzebował aż za dużo czasu, żeby uspokoić oddech, a ledwie to zrobił, to już dostał miotłą w twarz, by na nią wsiadać. Zdezorientowanym wzrokiem spojrzał na Minę, z nadzieją, że zgodzi się być z nim w parze, kierowcą być nie mógł, bo jego umiejętności latania nadawały się do podręcznika z instruktażem "Jak nie latać.". - No to wio. - mruknął, wsiadając na swoją bestię, szkolną Zamiataczkę 1997. Przynajmniej nie zrywała jak te nosze modele. Chciał sobie przypomnieć piękne czasy treningów z Maxem i Brooks, ale te były jakoś w tym momencie tak daleko, że jedynie rozbolała go bardziej głowa, a myślał, że bardziej już się nie da. - Słuchaj, postaram się nas nie zabić. - mówię bez przekonania, widząc jak wierzba wymachuje witkami pomiędzy fruwającymi jak wściekłe tłuczkami. Kiedy wzbili się w powietrze, starał się najbardziej jak mógł dostrzec w porę wijące się witki i kierować Minę tak, żeby przetrwała ten lot, sam jednak co chwila obrywał, w udo, ramię, zaraz znowu w nogę, aż w końcu wierzba przygrzmociła mu w nos z takim impetem, że aż go zamroczyło, a i tak nie widział za dobrze. - Mina! Mina? - krzyknął, rozglądając się, kiedy ostrość mu się trochę wyostrzyła. Niestety, zaraz dostrzegł, jak jej bezwładne ciało wiruje w dół. Natychmiast zwrócił koniec miotły ostro w kierunku ziemi i tak szybko, jak tylko miotła była w stanie, przylegając do niej gładko jak zimorodek wbijający się w taflę wody w celu złowienia ryby, przeciął powietrze, by zdążyć ją złapać, zanim połamie się o ziemię na dobre. Trochę zeskoczył, trochę spadł z Zamiataczki 1997, łapiąc Hawthorne w locie i przyjrzał jej się z uwagą, kiedy oboje upadli na ziemię. - Mina? Mina. Mina. - powtórzył kilka razy, licząc na to, że to nic poważnego i zaraz się ocknie.
Archie N. Darling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Bardzo jasne oczy, kolczyk w języku, dużo biżuterii, kokosowy zapach, irlandzki akcent, dźwięczny głos
Ledwo złapał oddech, a już Irvette zaczynała wyjaśniać ich prawdziwe zadanie, bo przecież rozgrzewka to tylko początek... i Archie nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy słuchał wyjaśnień dziewczyny i spoglądał na przygotowane dla nich przepaski. Był całkiem pewny, że to żart, dopóki nie zobaczył jak Ślizgoni powoli zaczynają zbierać się do pracy. Archie przysiadł tylko na jednej ze szkolnych mioteł, zawieszając ją w powietrzu tak, by czubkami butów muskać trawę. - Jamie, nie ma opcji - poinformował wprost @Jamie Norwood, który został mu przydzielony - i naprawdę czuł się głupio, gdy to mówił, ale całym sobą wiedział, że podejmuje jedyną słuszną decyzję. Jakby ktokolwiek z jego ekipy usłyszał o takim treningu, to już w życiu by go nie wpuścili na miotłę i tyle by było z meczy, choćby tych towarzyskich. - Przepraszam, ale ja ten etap muszę jednak przesiedzieć, pokibicuję wam z ziemi - dodał nieco głośniej, bo kierując to również do @Irvette de Guise. - Pomysł ciekawy i kompletnie nie chodzi tu o zaufanie, sam też bym się nie pchał w okolice wierzby bijącej, nie czuję się z tym komfortowo i nie stać mnie na takie wypady do Skrzydła Szpitalnego - wyjaśnił z lekkim wzruszeniem ramionami. Samo latanie z kimś na miotle, nawigowanie się - w porządku, pewnie nawet by się zgodził na jakiś tor przeszkód, ale nie taki zabójczy. W samym quidditchu było wystarczająco dużo niebezpieczeństw i Archie nie widział sensu w dokładaniu więcej; na Merlina, pewnie przesadzał, ale miał koncert kolejnego wieczora i musiał być w doskonałej formie, bycie poobijanym czy nawet wymęczonym po eksperymentach pielęgniarki nie wchodziło w grę. - Nie no, dla mnie to jest po pros... HARRY! - Zdekoncentrował się, początkowo po prostu wiernie obserwując poczynania @Hariel Whitelight, by zaraz bezmyślnie wystrzelić na miotle w jego stronę, bo nie miał pojęcia na ile @Payton Kingston III będzie miał możliwość go łapać. - Żyjesz? - Stęknął, próbując w miarę zgrabnie zlecieć z chłopakiem na ziemię. - Ktoś umie coś w uzdrawianie? Payton, lecimy z nim do pielęgniarki? - Zawołał, zaczynając się martwić tym mocniej, im lepiej mógł się przyjrzeć zaczerwienieniu na whitelightowej skroni.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak
Rola: Kierowca D Wierzba: kosci: 66-55=11, 32-35=-3, 72-25=47 70-34=36, 25-11=14 Tłuczki: kosci: 6, 6, 3, 6, 4 Obrażenia: 4 x atak wierzby: prawa stopa, prawe przedramię, skroń -eliminacja, 3 x tłuczki: wyeliminowani przez wierzbę
Nie. Wiedziała, że raczej nie ucieszy się na latanie wokół Wierzby. Jak dla niej był to po prostu pojebany pomysł i najchętniej po prostu wróciłaby do zamku, stwierdzając, że jednak nie zamierza brać udziału w tym całym cyrku. Problem polegał na tym, że skoro już tu się pojawiła to nie chciała wyjść na taką, która wymięka na wstępie. Co to to nie. W głowie mogła narzekać do bólu, ale żeby się poddać to już nie było w jej stylu. Dosyć szybko wyłapała błagalne spojrzenie Basila. Szczerze mówiąc sama chciała do niego podbić i spytać o to czy mogą razem pracować. Głównie dlatego, że był chyba jedną z niewielu osób, z którymi mogłaby się bez większego problemu dogadać. Chociaż sympatie i kompatybilność charakteru powinny raczej iść na bok w momencie, gdy chodziło o Quidditcha. Zwłaszcza w tak brutalnym wydaniu. Oby faktycznie nie skończyło się to wypadkiem. - Spokojnie. Jeśli zginę to powrócę jako duch, żeby męczyć Irvette po śmierci - odpowiedziała ze śmiertelną powagą, gdy już wsiedli na miotły i mieli przystąpić do jakże bojowego zadania. - Mam jeszcze prośbę. Przypilnujesz Faust? - spytała, a pyton jak na komendę wynurzył się spod jej bluzy i wyciągnął łeb w kierunku Kane'a, gdy tylko Mina postanowiła przekazać swojego gadziego towarzysza w jego ręce. I być może była to jedna z lepszych decyzji, które podjęła. Nie było jakimś szczególnym zaskoczeniem to, że Hawthorne nie należy do najlepszych miotlarzy. Dlatego tym bardziej praca w takich warunkach niezależnie od umiejętności nawigatorskich Basila skazana była na porażkę. Wierzba okazała się być wyjątkowo wredną i upartą suką, która obrała sobie za cel właśnie tę konkretną Ślizgonkę. Jak inaczej mogłaby wytłumaczyć fakt, że nie była w stanie ulecieć zbyt daleko nim witki drzewa zaczęły jej dosięgać. Pierwsze uderzenia chociaż bolesne nie były jeszcze tak tragiczne. Owszem straciła na chwilę panowanie nad miotłą i starała się je odzyskać. Być może nawet by jej się udało, gdyby nie kolejne uderzenie w skroń, które skutecznie ją otumaniło i sprawiło, że straciwszy przytomność zaczęła się osuwać z miotły. Gdyby nie szybka reakcja Kane'a zapewne przygrzmociłaby w ziemię i trudno powiedzieć jak dokładnie by skończyła. I chociaż faktycznie udało jej się odzyskać przytomność chwilę po tym jak wylądowali to jednak nie było to jakieś cudowne wybudzenie. W pierwszym momencie próbowała wymówić imię kolegi tylko po to, by poczuć poza bólem rozsadzającym czaszkę i dziwnych zawrotów głowy także ściskające mocno jej żołądek torsje. Momentalnie odsunęła się od Basila na tyle ile mogła, by zwrócić swój poprzedni posiłek prosto w trawę, czemu towarzyszyły nie tylko typowe dla tej czynności odgłosy, ale i syczane w trakcie przekleństwa w wężomowie. Naprawdę czuła się okropnie i wizyta w Skrzydle Szpitalnym wydawała się być koniecznością. Podobne uderzenie z pewnością musiało mieć niezwykle wstrętne skutki.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Z wielką troską starał się zadbać o to, by biały wąż nie ucierpiał w trakcie ich awaryjnego lądowania, ewidentnie jednak zarówno pyton, jak i Mina, byli w stanie lepszym, niż mogłoby się wydawać. Faust trzymała się dzielnie chłopięcych ramion, kiedy Kane, szlachetnie, asekurował włosy koleżanki, coby ich sobie nie obrzygała. Przypomniały mu się czasy wesołych domówek, na których takie czynności były wyznacznikiem prawdziwej sympatii. - Dasz radę wstać? - zapytał ostrożnie, samemu podnosząc się wpierw na kolana- Wiesz co, może nie próbuj. - powiedział, patrząc na to, że miała rozciętą skórę akurat na skroni. Dopiero zauważył, że i mu leci jucha z nosa jak z fontanny, bo przecież oberwał od wierzby w ryj z takim impetem, z jakim całkiem niedawno pokiereszował go Hunter. Smarknął zakrzepem na trawę, wycierając twarz z krwi skrawkiem rękawa i ostrożnie odplątał sobie Faust spod szkolnej szaty, by złożyć ją na brzuchu swojej właścicielki, którą zaraz podniósł z ziemi. - My idziemy do szpitalnego. - powiedział, rzucając w kierunku Irvette tę informację. Swoją drogą, chciało mu się gorzko śmiać, widząc, jak uczniowie spadają z mioteł jak liście z drzew, kiedy pani prefekt stała sobie w najlepsze na ziemi i przyglądała się zorganizowanemu przez siebie treningowi. - Trzymasz się? Nie zasypiaj! - upewnił się, że Hawthorne jeszcze kontaktuje, a Faust z niej nie spadła, poprawił uchwyt pod jej barkami i kolanami i odkopnąwszy Zamiataczkę w bok, skierował się z nimi do szkoły.
2x zt
Irvette de Guise
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Widząc zapał @Bocarter Wilton od razu nieco podniosła się na duchu. Jednak była jeszcze nadzieja w ślizgońskim narodzie i dziewczyna miała zamiar ją pielęgnować. -Wiesz co, polecisz ze mną, bo widzę, że reszta będzie miała pary. Chętnie dołączę. - Szczerze się do niego uśmiechnęła, by następnie poprosić, by chwilę poczekał. Chciała najpierw popatrzeć, jak radzą sobie inni i szczerze po chwili była dumna z siebie, że coś tknęło ją do pozostania na ziemi. Domyślała się, że mogą być obiekcje, ale też póki nie było większych problemów nie chciała wchodzić w zbędne dyskusje. Trzymała za to kciuki, by obecni na treningu poradzili sobie najlepiej jak mogli. Syknęła cicho z troski, gdy widziała jak @Hariel Whitelight obrywa wraz ze swoim miotlanym partnerem @Payton Kingston III. Nie było to przyjemne do oglądania i dziewczyna najchętniej sama już wskoczyłaby na miotłę, gdy zagadał ją @Archie N. Darling. Chciała mu nawrzucać co nieco o kwestii zbiorowej odpowiedzialności i roli szukającego w drużynie, ale gdy tylko otworzyła usta, zobaczyła, jak Harry leci na ziemię. Odepchnęła więc Darlinga i ruszyła pomóc Whitelightowi, przy którym ukucnęła i z pełnym skupieniem rzuciła na biedaka Rennervate, by przywrócić mu świadomość. -Harry? Słyszysz mnie? Wszystko w porządku? - Podtrzymywała go delikatnie, nie tracąc jednak przy tym kontaktu z resztą uczestników. Zauważyła jak kolejna ślizgonka pada jak mucha i tym razem była to @Mina Hawthorne -Dziękuję Basil. - Rzuciła tylko lekko do @Basil Kane, ciesząc się jego postawą, a gdy Payton zleciał na ziemię, oddała mu pod opiekę Hariela. Teraz już nie miała wyjścia i musiała sama polecieć. Choć normalnie by jej to nie przeszkadzało, teraz nie mogła pozwolić na to, by inni obrywali, gdy ona sama bezpiecznie ogląda to wszystko z poziomu ziemi. -Wskakuj na miotłę. Nie martw się, pokieruję Cię uważnie. - Przejęła rolę nawigatora, a Bocarter miał prowadzić miotłę z zawiązanymi oczami. Skłamałaby mówiąc, że nie czuła grama strachu, ale nie to było teraz ważne. Skupiła się na wskazówkach licząc, że uda im się wyjść z tego wszystkiego w miarę w jednym kawałku.
______________________
Life is a flower
Payton Kingston III
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Hariel już wsiadł na miotłę, a Payton zrobił głupią minę, gdy dotarło do niego, że Whitelight nie posiada anielskich zmysłów. Ale jak to? Nie zdążył się dowiedzieć, nawigował tak, że co chwila zamykał oczy, gdy ślizgon obrywał, szczególnie w miejsca najmniej odporne na ból. - O, kurwa! - Krzyknął w przerażeniu, gdy @Hariel Whitelight zaczął spadać, nim Kingston zdążył zareagować, Darling to bożyszcze nastolatek ocalił od upadku anielskie ciało, a więc on okazał się tym rycerzem na białym koniu. - Zabiłem Anioła! - Zaraz to zbliżył się kolegów ślizgońskich, jednego nieprzytomnego, a drugiego uroczego. Pierwsze myśli Kingstona skupiły się na tym, czy potrzebny mu prawnik i, że Whitelightwowie puszczą z torbami jego majątek w sumie jeszcze nie jego. - Nie trzeba. Jestem specjalistą w uzdrawianie. - Pobladł, wypowiadając te iście pełne pewności siebie zdania, kierując je do @Archie N. Darling, a następnie pobiegł z pięć metrów dalej, aby się wyrzygać. Wrócił, gdy Irvette de Guise rzuciła zaklęcie odzyskania przytomności na Hariela. - Aniele? - Zwrócił się do Whitelighta, mając nadzieje, że chłopak odzyskał przytomność. - Koleś, powiedz coś. Ten... - Wyjął różdżkę i nim rzucił Duritio na znieczulenie szczególnie krocze Whitelighta, bo to ważna rzecz jest, musiał zapytać o złamania. - Złamałeś coś, czy mam najebać ci znieczulenia i okładów chłodzących, a potem z Archiem zabierzemy cię na herbatkę. - I zostawimy te rudą zołzę, która chciała nas zabić. Tego jednak nie wypowiedział, bo w pobliżu czaiła się @Irvette de Guise, a on nie wiedział, czy przypadkiem nie ma przy sobie noża. - Ale nie patrzcie tak na mnie. - Powiedział do @Archie N. Darling i @Hariel Whitelight, którzy zapewne oczekiwali, że herbata ma być z procentami bo tak to nie piją. - Kto nie lubi herbat? No dobra postawie ognistą czy co tam pijecie. - Westchnął, zajmując się obolałym Whitelightem, jeśli należało, jakąś kość złożyć to złożył, a jak nie to chłodny okład i czar znieczulający powinien postawić anielskiego wysłannika na nogi. - Powiedz mi, dlaczego nie masz anielskich zmysłów? - Zadał to pytanie Harielowi, naprawdę oczekując odpowiedzi. Jak taki ktoś jak Whitelight nie miał boskich mocy?
Bocarter Wilton
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175
C. szczególne : bardzo jasne włosy i intensywnie niebieskie oczy
Rola: Kierowca Wierzba: 235 Tłuczki: 9 Obrażenia: brak
Był zbyt podekscytowany, by odczuwać jakikolwiek strach przed wsiąściem na miotłę. Prawdę mówiąc, już od dawna marzył o tym, by zrobić coś szalonego, bo szkolne życie, polegające tylko na braniu udziału w zajęciach i wkuwaniu do nich, zaczynało go coraz bardziej męczyć. Zwyczajnie potrzebował rozrywki - ot co. W końcu nadarzyła się okazja, by zrobić coś ekscytującego. - Właściwie to nigdy dotąd nie siedziałem na miotle, ale dam radę - oznajmił ze swoją zwykłą pewnością siebie kogoś, przekonanego o tym, że potrafi wszystko. - To co? Siadać z przodu? - zadowolony przerzucił nogę przez miotłę, nie mogąc się już doczekać, kiedy odbiją od ziemi. W końcu wystartowali i jakimś cudem uniknęli zderzenia z wierzbą, która usiłowała ich dosięgnąć, wzbijając w górę swoje długie gałęzie. Z nadlatującymi tłuczkami też sobie jakoś poradzili, w porę uchylając się przed nimi, by wylądować miękko na ziemi. - To było wspaniałe, niesamowite! - po raz pierwszy na jego zazwyczaj znudzonej i pretensjonalnej twarzy malował się prawdziwy entuzjazm, gdy schodził z miotły. Tak, jak się spodziewał, latanie na niej miał we krwi. - To kiedy kolejny trening? - zapytał, nie mogąc się już doczekać, gdy znów będzie mógł poszybować w niebo i poczuć pęd powietrza na twarzy, który rozwiał jego gęste, jasne włosy. Przeczesał się pospiesznie ręką, gdy tylko to sobie uświadomił. Przecież zawsze musiał wyglądać i prezentować się nienagannie.
Irvette de Guise
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wskoczyła z Bocarterem na miotłę i starała się jak najlepiej wykonać swoje zadanie. Oczywiście nie miała zamiaru umrzeć tutaj i liczyła na to, że ich współpraca pójdzie bardzo dobrze. Niestety przeliczyła się. Jej ramiona oberwały naprawdę mocno, tak samo jak stopy i mostek, ale dzielnie walczyła do samego końca. W końcu wylądowała na ziemi i zwróciła się do tych, którzy nie byli jeszcze w skrzydle szpitalnym. -Tyle na dzisiaj. Sami chyba widzicie, z czym macie największe problemy. Poza zaufaniem musimy popracować nad spostrzegawczością i czasem reakcji. A teraz wszyscy marsz do skrzydła. Niech nas opatrzą żeby przypadkiem nic się źle nie pozrastało. - Zarządziła, po czym sama ruszyła w stronę gabinetu pielęgniarki czując, jak ogarnia ją pewna satysfakcja, a jednocześnie obawa o członków wężowej drużyny.
Po przykładnym wysiedzeniu na dwóch pełnych, trwających jakieś wieczności i wykręcających kiszki z nudów lekcjach po prostu musiał wyjść z zamku, przekonany, że jeszcze pięć minut w miejscu i już do końca dostanie pierdolca; z braku lepszego pomysłu pomknął dziarsko w stronę błoni, przeskakując po trzy schody na raz, a po drodze zgarnął ze sobą jeszcze czającego się gdzieś w okolicach Wielkiej Sali @Cairo Kelly Morgan, stwierdzając, że i jemu przyda się przewietrzenie szarych komórek (obaj łącznie posiadali dokładnie dwie, więc naprawdę powinni o nie dbać), no i wiadomo, że razem raźniej. Przy okazji taki spacer to była świetna okoliczność do tego, żeby wymienić najnowsze plotki i anegdoty oraz różne niesamowicie błyskotliwe spostrzeżenia. - ...no i potem musisz podgrzać, co nie, i... - dzielił się z ziomkiem sekretnym, innowacyjnym przepisem na czeski bibmer, który dopracował do perfekcji podczas pobytu na wymianie, ale jak tylko padło słowo podgrzać, skojarzył to z ogniem i przypomniało mu się coś znacznie bardziej istotnego, czym miał się pochwalić koledze. Aż się zapowietrzył. - Tyy, a mówiłem ci, że przez te smoki chyba wchłonąłem jakąś pojebaną magię i zionę ogniem? - ożywił się, klepiąc Kefira uporczywie w ramię i rozejrzał się pospiesznie za jakimś odpowiednim celem, na którym mógłby zaprezentować swoją niesamowitą umiejętność, bo co to za frajda, podpalić powietrze. No i padło na jakiegoś kolesia, który nic tu nikomu nie zawinił poza tym, że akuat znalazł się w pobliżu. - Pa na to, podpalę mu dupsko - zdecydował, nie zastanawiając się zupełnie nad tym, czy ogień jest na tyle prawdziwy żeby zrobić komuś krzywdę; nawet jak tak, no to trudno. Bywa. Nie czekając na aprobatę Kefira, jak powiedział, tak zrobił - kicnął znienacka w stronę @Fabien E. Arathe-Ricœur i posłał prosto na niego solidną porcję ognia niczym prawdziwy rogogon.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Smoki. Wilkołaki. Chochliki. Dwa lata wystarczyły, aby zapomniał, jak bardzo niebezpieczny jest Hogwart? Już nie mówiąc o samych uczniach. Przecież Fabien ma siłę przebicia drożdżówki z budyniem, on w życiu nie zapanuje nad tymi dzieciakami. Szedł niespiesznie błoniami, obracając różdżkę w rękach w pewnym nerwowym tiku. Potrzebuje hajsu, tak? Tak. Asystent to lepiej płatna robota niż wolny muzyk, tym bardziej, kiedy się nie jest nigdzie znanym. Jeszcze. Wciąż wierzył, że z czasem to się zmieni. Ale przez ten "czas" wypada też nie umrzeć z głodu. A także nie siedzieć na garnuszku u mamusi. Nawet jako kaleka uważał to za zgoła uwłaczające, aby w tym wieku musieć być na utrzymaniu rodziców. Bardzo chciał poradzić sobie, usamodzielnić się, coś osiągnąć... Hajs oraz stabilność. Tak. Tego właśnie potrzebował najbardziej. I debilnie wierzy, że w Hogwarcie spotka go jakakolwiek stabilność? Przecież ta szkoła przyciąga problemy lepiej niż świeże łajno muchy. A jak który dowcipniś się rozkręci, to i śmierdzi podobnie. Zacisnął palce na różdżce, wzdychając cicho. Niestety nie ma wielu innych opcji zatrudnienia. Rok. Może dwa. Przemęczy się tu. Da radę. Po prostu będzie trzymał się od większości problemów z daleka, pomagał uczniom z artykulacją i oddechem w czasie śpiewu, nastrajał instrumenty, uczył grać oraz od czasu do czasu zrobi jakieś większe zajęcia na kilka osób. To brzmi dostatecznie prosto. Wziął głębszy wdech i już nawet zdążył uwierzyć we własny plan, kiedy tknęło go nieprzyjemne przeczucie. Mianowicie dotyczące rychłego bycia potraktowanym ogniem. Otworzył szerzej oczy (jakby to mu miało w czymkolwiek pomóc), a potem odskoczył. Ogniste splunięcie minęło dupsko byłego Krukona (i/lub plecy oraz wszelkie wystające części ciała) dosłownie o centymetry. Zaś niedoszła ofiara zachwiała się oraz chwyciła Cairo, ratując się przed upadkiem. Stanąwszy stabilnie przeprosił cicho Puchona za to nagłe zaburzenie jego przestrzeni osobistej, zanim ogarnął się trochę. - Ricky! Co ty robisz? I absolutnie nie powinno ci być miło - palnął, znajdując się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Choć "niekomfortowej" to mało powiedziane. Chyba powinien zareagować jako... No, ktoś relatywnie w pozycji do ustawienia go do pionu. Z drugiej strony, absolutnie nie chciał kłócić się ze studentami, bo ci na bank mają w dupie jego opinię. On nie szukał problemów, ale problemy jak widać znalazły go same. Bloody hell.