Świetne miejsce na piknik, to wie każdy w okolicy. Pamiętaj tylko, żeby nie zostawiać swojego jedzenia samego, bo krążące po parku gołębie nie zostawią dla Ciebie ani okruszka! Picie alkoholu również nie jest wskazane ze względu na często pojawiające się patrole!
Bitwa na śnieżki:
Bitwa na śnieżki
Świat w końcu pokrył się porządną warstwą śniegu, która nie tylko pozwala na zimowe szaleństwa, ale wręcz sprawia, że trudno im się oprzeć. Gwarantujemy Wam, że tak dobrze lepiącego się śniegu nie widzieliście od lat. Szkoda byłoby zmarnować taką okazję, prawda?
Tak naprawdę nikt nie wie, kto rzucił pierwszą śnieżkę, ale kiedy już to zrobił... rozpoczął potężną bitwę na śnieg i życie!
1. Każdy zaczyna rozgrywkę z dwoma „życiami”, tak aby wszyscy mieli szansę rzucić chociaż jedną śnieżką.
2. Za cel, w który rzucacie śnieżką odpowiada k6. Każdy gracz ma przypisaną cyfrę od 1 do 6, która nie zmienia się przez całą grę. Jeśli gracz odpadnie a zostanie wylosowany jego numer, celujecie w osobę następną po nim (np. jeśli wylosowana k6 to 2, ale gracze 2, 3, 4 już odpadli, to celem jest gracz 5).
3. Pierwszy post pierwszej osoby (drogą losowania jest to @James Farris) składa się z rzutu jedną kością k6 (odpowiadającą za wybór celu) oraz jedną literą, która decyduje o celności rzutu:
Spółgłoska: rzut był celny
Samogłoska: nie trafiłeś/aś
Po pierwszej osobie pisze gracz z przeciwnej drużyny, w którą wycelowana była śnieżka (bez względu na to, czy celnie).
4. Rzut każdej kolejnej osoby to k6, litera na celność i druga litera na efekt, jeśli poprzednik oddał celny rzut.
Lista efektów:
A – „apsik!”. Na zdrowie. Ale czy na pewno? Czujesz, że od tej zabawy ogarnia Cię przejmujący chłód. Po bitwie z całą pewnością przyda Ci się kubek gorącej herbaty, najlepiej z dodatkiem kilku kropel eliksiru pieprzowego. Rzuć dodatkowo kością k6: 1, 6 – niestety skończysz z lebetiusem, który w następnym wątku będzie wymagać leczenia domowymi sposobami lub u uzdrowiciela. B jak bałwan, którym właśnie się stałeś. Jakimś cudem śnieżka, którą cię trafiono miała w sobie znacznie więcej śniegu, niż na to wyglądała. Obsypuje Cię nim od góry do dołu i w dodatku zaskakująco mocno lepi się do ubrań i włosów. C jak ciepło, które paradoksalnie czujesz w swoim ciele po trafieniu śnieżną kulą. Teraz żadna zima Ci niestraszna! Dodatkowo efekt litery “a” jest zniwelowany, jeśli trafiłeś/aś ją wcześniej. D... dzwonią dzwonki sań… i inne piosenki, które nagle rozbrzmiewają w twojej głowie. W końcu zostaje tylko jedna i wiedz, że nie da ci spokoju ani w następnym poście, ani w następnym wątku. Masz ochotę nucić ją, śpiewać i mruczeć. Musisz jakoś z tym żyć. E jak eliksir, który ktoś przypadkiem lub dla wybitnie śmiesznego żartu wylał na śnieg, który przy trafieniu wpadł Ci do ust/oka. Rzuć dodatkową kością „eliksir”, aby dowiedzieć się, czym była nasączona śnieżka, którą oberwałeś. Przez następny post musisz uwzględniać jego efekt. F jak flak – tak właśnie się czujesz. Czy to zaklęcie, czy dziwna śnieżka? Czujesz, że nogi masz jak z waty i nie jesteś w stanie na nich ustać. W następnym poście musisz siedzieć na śniegu. G ... galeony! Może nie pięćset, ale lepsze to, niż nic. Dostrzegasz je w śniegu kiedy po oberwaniu śnieżką próbujesz ulepić własną amunicję. Rzuć 2x kością k6, suma kostek to ilość galeonów, które znajdujesz. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. H jak heros, z którego siłą została ciśnięta śnieżka. Trafia Cię tak mocno, że tracisz równowagę i upadasz, po drodze wpadając na osobę stojącą za tobą (piszącą po tobie z twojej drużyny); oboje lądujecie w śniegu. I jak ten nieszczęsny iglak za Twoimi plecami! Obrywając śnieżnym pociskiem tracisz na moment równowagę i wpadasz w świąteczną choinkę, efektem czego cały się trochę pokłułeś. Jakby tego było mało, choinkowe igły będziesz jeszcze znajdować na i pod swoim ubraniem w całym kolejnym wątku. J jak jasnowidz, którym stajesz się na moment. Masz w głowie dość wyraźną wizję dotyczącą tego, co w najbliższej przyszłości spotka osobę, która trafiła Cię śnieżką. Może to efekt zbyt mocnego uderzenia w głowę, a może jest w tym ziarno prawdy? Za odegranie wątku (po 6 postów), w którym wizja się spełnia zyskasz dowolny punkt do kuferka. Pamiętaj, żeby zgłosić się po niego w upomnieniach!
5. Wygrywa drużyna, która jako pierwsza wyeliminuje wszystkich przeciwników, nawet jeśli na koniec miałaby zostać tylko jedna osoba. Zwycięzcy otrzymają dwa punkty do kuferka, przegrani – 1.
6. Przypominam, że czas na odpis to max 48 godzin a dla zachowania lekkiej, dynamicznej rozgrywki posty nie powinny być zbyt długie. Osoby, które bez żadnej informacji nie odpiszą w tym czasie, tracą jedno życie.
7. Jeśli zobaczę, że nie stosujecie się do efektów wynikających z trafienia, będę gryźć.
8. Bitwę nadzoruje @Hope U. Griffin i to do niej należy się zgłaszać ze wszystkimi pytaniami i problemami.
Kod
Poniższy kod musi znaleźć się na początku każdego posta:
Kod:
<zg>Życia:</zg> <zycie>❆ ❆</zycie> <zg>Celuję w:</zg> [url=link do kosci]@"nick postaci"[/url] <zg>Trafiam?:</zg> [url=link do kosci]<zycie>TAK</zycie> lub <smierc>NIE</smierc>[/url] <zg>Efekt:</zg> [url=link do kosci]opis[/url]
W polu „życie” na zielono ma być tyle śnieżynek, ile zostało wam żyć, jeśli jedno stracicie, przesuwacie je poza kod: ❆ ❆ → ❆ ❆
Autor
Wiadomość
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Zanim zdążymy podejść pod te pamiątki czy jedzenie, zostawiając swojego przybranego syna w błocie i nie minęły nawet dwie minuty i już ktoś podchodził do mnie razem z ghulem, który nawet nie może się kilka minut popluskać w błocie, bo już go ktoś z niego wyjmuje i każe mu wracać do mnie! Odwracam się w kierunku dziewczyny, która najwyraźniej podeptała mi ghula. Zerkam na nią przelotnie i prędko kucam przy Juniorze, ale wydaje się, że wszystko z nim w porządku i dziewczyna niepotrzebnie panikowała. Co więcej, mój podopieczny chciał jak najszybciej wyrwać się z tego miejsca wrócić do przyjemnego błota, a nie stać tutaj ze mną. Szczególnie, że jęknął zawiedziony kiedy wyciągam rękę, by poklepać ghula po głowie, a ta przelatuje mu przez pysk, pewnie nieprzyjemnie sprawiając, że przenika go chłód. - Nic mu nie jest, on lubi się bawić... - już zaczynam tłumaczyć to blondynce naprzeciwko, kiedy ta nagle wykrzykuje moje imię, wygląda na przerażoną, że umarłem. Kim ona jest i skąd zna moje imię? Aż zaskoczony stoję w miejscu i gapię się w panice na dziewczynę, nie mając pojęcia od czego zacząć. - Nie... W sensie nie, że nie wie, tylko nie umarłem... To te cukierki dziwne, jestem na jakiś czas taki, nie wiem jak długo - staram się przekrzyczeć dziewczynę, tłumacząc się jak najszybciej i machając niewidzialnymi łapskami, próbując ją poklepać po ramieniu, czy coś, ale nie mogę przecież i tylko macham rękami wokół, przenikając przy wszystkich. Ostrożnie patrzę na blade piegi i jasne włosy, natychmiast dochodząc do bardzo prostego wniosku. - Jesteś... kuzynką Viki? Kojarzę cię z transmutacji- mówię zaskakując na pewno wszystkim moim przenikliwym umysłem i świetną pamięcią. Chwilę jeszcze zerkam na Zoe i za nią kątem oka wydaje mi się, że kogoś widzę. - Jeśli to Twój ojciec, to uciekam - oznajmiam bardzo odważnie do Key i już cofam się o krok, by nie być w jakiejkolwiek niezręcznej sytuacji z Cainem.
Fioletowy podarek wydaje się ciężki, a do tego otwarcie jest wyjątkowo mocno zabezpieczone i dopiero po chwili siłowania się z nim, udaje Ci się dostać do kryjącej się wewnątrz niespodzianki. To malutki chochlik w kubraczku, który będzie towarzyszył Ci przez resztę wątku na jarmarku. Parzysta – Chochlik zaczepia kogo nieznajomego co dwa posty, ciągnąc za włosy lub uszy, a potem udaje, że to Twoja wina.
Nie wiedziała, co siedziało w kudłatej głowie Gryfona, ale gdyby potrafiła czytać w jego myślach, przytuliłaby go mocno. Trzeba było być chujem, żeby wystawiać kogoś do wiatru bez najmniejszego słowa wytłumaczenia. Słowo było słowem i należało go dotrzymać. Kiedy słowa traciły wartość, jaki był sens tego wszystkiego? I choć samotne spacery mogły być przyjemne, to nie z kołaczącą się w głowie myślą, że ktoś ma Ciebie i Twoje uczucia w poważaniu.
- Co nie?! – niemal krzyknęła, nieco zbyt teatralnie, kłaniając mu się nisko. – Kupiłam go na Ulicy Wiązów. Kosztował jedynie życie kilku nastolatków, czyli niewiele, jak pokazuje podejście szkoły do chochlików.
Przełamanie lodów w postaci misiowego uścisku, nie tylko spełniło swą funkcję i przełamało lody, ale było również przyjemne. Choć nie było za bardzo, do czego się przytulać, bo oboje byli szczupli jak dementorzy po „obiadku” z Pattona.
- Gdyby nie Patton, to nie wiedziałabym, że do Gryffindoru dostałeś się z innego powodu, niż lwia grzywa – Wskazała głową na czuprynę, która już całkowicie poradziła sobie z próbą stylizacji. Baranek 1. Grzebień 0.
Krukonka z ciekawością przyglądała się chłopakowi, otwierającemu czarne pudełko. Ten kolor nie mógł zwiastować niczego innego jak kłopoty. I wkrótce się okazało, że miała rację. Bruno wkrótce oberwał łajnobombą i trącał jak… no jak łajnobomba.
Zaśmiała się na widok Gryfona, świecącego jak neon.
- Jak uroczo – skwitowała, zakładając ręce na piersi. – Nie będziesz musiał używać Lumosa.
Kiedy przyszła jej pora na wylosowanie psikusa, przezornie omijała te czarne pudełeczka, wiedząc, co się święci. Zamiast tego chwyciła fioletowe. Było cięższe, niż sądziła. Otworzyła je ostrożnie, spodziewając się najgorszego, a ze środka wyleciał… malutki chochlik w kubraczku.
- Już bym chyba wolała łajnobombę – westchnęła z rezygnacją. – Nie do końca mam po drodze z chochlikami.
Stworzonko szybko udowodniło, że te uczucia są dwustronne. Podleciał ze złośliwym chichotem do stojącej przed nimi kobiety i pociągnął ją mocno za włosy, po czym błyskawicznie się ulotnił. Staruszka odwróciła się z oburzeniem w ich kierunku i zmierzyła dziewczynę piorunującym spojrzeniem.
- Przepraszam, chciałam sprawdzić, czy są prawdziwe. Takie gęste włosy w tym wieku? Zazdroszczę – odpowiedziała wymijająco, a kiedy kobieta w końcu się oddaliła, poczuła, jak na jej policzkach pojawia się rumieniec zawstydzenia.
- Jak ktoś ma pecha, to palca w rzyci złamie – skwitowała całe wydarzenie, siląc się na uśmiech. – To, co, może pójdziemy na pole dyniowe? Ponoć można znaleźć w nich coś fajnego, a poza tym obok jest kawiarenka – zaproponowała.
Na szczęście panikowała tylko przez chwilę, bo nim zdążyła na dobre się rozkręcić i popaść w wielką rozpacz, chłopak jakimś cudem ją przekrzyczał i wyjaśnił, że niematerialna postać jest skutkiem tylko cukierka i prawdopodobnie jest czasowa. - Uffff! Ale mi stracha napędziłeś! Aż się zgrzałam z wrażenia - odetchnęła z ulgą, rozwijając szal którym była opatulona, bo rzeczywiście, aż wypieków dostała od tego kilkunastosekundowego stresu. Uspokojona, wyszczerzyła się w promiennym uśmiechu, gdy Fillin rozpoznał w niej kuzynkę swojej dziewczyny. - Tak, to ja! Pan Patol nazwał mnie Pyskatą Brandon, ale mam na imię Zoe. Dla przyjaciół - Zoe. - oznajmiła, wyciągając rękę na powitanie najpierw do towarzyszki Ślizgona, a potem do niego, choć to zamiast uściskiem dłoni skończyło się przeniknięciem przez siebie - To by lepiej brzmiało, gdyby moje imię dało się jakoś zdrobnić... no, nieważne. Bardzo miło was poznać! Vicka mnóstwo mi o tobie opowiadała, Fillinie. Chociaż... nie, w sumie to niewiele. Ale same najlepsze... dobre... neutralne... rzeczy. - zaczęła paplać bardzo uprzejmie i moze powinna była poprzestać na tych "najlepszych", ale przecież nie myślała jak mówiła. Obejrzała się za siebie bardzo niedyskretnie, gdy Fillin dojrzał za nią kogoś najwyraźniej znajomego, mężczyznę w którym rozpoznała jednego z hogwarckich profesorów. - O, to wiadomo, czemu nie jesteś w Gryffindorze - zauważyła wesoło po deklaracji chęci ucieczki, chichocząc z jego odwagi. - Chcesz iść ze mną? Możemy na przykład pójść do tego strasznego labiryntu i z niego też uciec - zaproponowała niefrasobliwie, stwierdzając że to doskonała okazja, by mogli się lepiej poznać z uwagi na Victorię, a gdy Fillin przystał na jej propozycję, zostawili Keyirę oczekującą na towarzystwo ojca i, zadbawszy o to by ghul poszedł za nimi, ruszyli pomiędzy stragany, kierując się do labiryntu.
/zt
Cydric Dunmier
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : Leworęczność, cyfry 1-4-1 wytatuowane na lewym ramieniu, brak środkowego palca prawej ręki, liczne blizny na plecach i klatce piersiowej
Przemilczał prychnięcie i ironicznie brzmiący komentarz, zbyt zajęty pieniędzmi i kontrolowaniem emocji. Bliski kontakt z Astrid wywołał odczucia duszności, pożądania i uporczywej potrzeby patrzenia się na nią. Przymknął oczy i spojrzał w dół na swoje ręce. Brak palca przypomniał mu, jak bardzo nieatrakcyjny jest i że wszelka próba zostanie wyśmiana. Poruszył wargami dookoła, uwidaczniając swoje niezadowolenie. -Nie wiem, nie posiadam daru jasnowidzenia i przedmioty sprzedawane na jarmarku są dla mnie wielką niewiadomą. Pozostaną nią, póki ich nie zobaczę lub ktoś mi nie powie, co tam jest. Jeśli miałbym zgadywać, to prędzej zobaczysz naszyjnik niż piwo. Rzucił, przenosząc wzrok do góry, wyglądając przez ramię gryfonki na stragany jarmarkowe. Słysząc o zwyczajach, uniósł brwi i zerknął na twarz Astrid, cicho przy tym chrząkając. -Jakie znowu zwyczaje i kapelusze? Zbieranie pieniędzy pod nogami nieznajomej to nie jest zwyczaj brytyjczyków ani francuzów, po prostu tak wyszło. Zrobił krok w kierunku wejścia, stając prostopadle do Astrid i nieco odwiódł prawą rękę, dodatkowo zginając ją w łokciu.
Wydawał się jej spięty. Nie była świadoma, że to jej zachowanie mogło być przyczyną negatywnej aury, która w jakiś sposób wpłynęła na jego postać, chociaż w gruncie rzeczy nie miała nic złego na myśli. Nadmierna szczerość w połączeniu z jej wyglądem i sposobem mówienia, mimiką twarzy, sprawiała, że ludzie często odnosili o niej mylne wrażenie. Posiadanie opinii na każdy temat leżało w jej naturze, jednak nie zamierzała nigdy wpływać na czyjąś zmianę. Akceptowała wszystko — a raczej było to blondynce obojętne. Czasem zapominała też o tym, że bycie pół wilą dorzucało swoje trzy grosze do tego wybuchowego kociołka, tworzącego jej całość. - To takie angielskie. Co Ty na to, aby jednak rozejrzeć się za piwem lub bimbrem? Słyszałam też, że macie tu niezłe whisky. A jedzenie? Mięso? - pytała z ciekawością i chociaż twardy akcent sprawiał, że brzmiała dosadnie, była dość życzliwa. Niebieskie oczy przesunęły spojrzeniem po jego twarzy, podłużne nieco źrenice zdawały się próbować przemknąć przez jego ciało, chcąc dotrzeć do ukrytych wewnątrz głowy myśli. Miał szczęście, była dość opanowaną wilą na to, jak energiczną i impulsywną była kobietą. - Ah, to skomplikowane! Wszystko tu jest skomplikowane u was. - machnęła ręką, kręcąc przy tym głową i zaraz poprawiła materiał białej koszulki, naciągając go nieco niżej. Posłała mu krótki uśmiech, ruchem głowy wskazując na jeden ze straganów. - Stamtąd pachnie dynią i karmelem. Wyjaśniła tylko, rzucając tym samym krótką propozycję i wsuwając dłonie w kieszeń, ruchem głowy zgarnęła jasne pasma do tyłu. Nie miała pojęcia, czy na takich jarmarkach sprzedawano trunki procentowe, jednak była dobrej myśli. Jeśli to wyroby lokalne, musieli mieć również piwo.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Cukierek albo psikus:7 – śmierdzę i świecę się jak neon :’)
Magiczny napój: grzane wino korzenne – rumieńce i większa chęć do komplementowania
— Ale to wszystko przez to, że wyglądają aż tak obłędnie. — Cmoknął z udawanym przekąsem, że aż tak łatwo zdołała go rozszyfrować, mając przy tym jednak szeroki wyszczerz na gębie. Jeszcze raz rzucił okiem na miotełkowe czekoladki i choć zdecydowanie nie miałby problemu z wciągnięciem wszystkich w przeciągu paru chwil, tak zamknął jednak pudełeczko i schował je do kieszeni, żeby zostawić na później. — W myśl słów z kim przestajesz takim się stajesz? — rzucił, błyskając w jej kierunku zębami, gdy po raz nie wiadomo już który – nigdy tego nie liczył – wytknęła mu jego nadmierną pewność siebie. — A to już nie jesteś taka? — odparł ostatecznie pytaniem na pytanie, unosząc przy tym lekko brew, kiedy przybrała swoją majestatyczną pozę. A raczej usiłowała to zrobić, bo efekt końcowy oceniłby raczej jako zabawny i zarazem dość uroczy niźli rzeczywiście pełen majestatu. Nawet nie usiłował skryć swojego rozbawienia w tym momencie. — Obiecuję, że nie będę nawet stawiał oporu przy uporaniu się z nimi — stwierdził ubawiony, unosząc przy tym ręce w poddańczym geście. Nie od dziś było wiadomo, że Fitzgerald był strasznym łasuchem, jeśli mowa o słodyczach, więc pomocy w pozbyciu się dowodów zbrodni chochlika ani myślał odmawiać. Powiódł spojrzeniem za stworzonkiem, gdy to znów gdzieś wydarło, po czym z powrotem skupił się na Puchonce. Kiwnął przytakująco głową, słysząc jej odpowiedź na pytanie o kostium, a następnie w lekkim zamyśleniu pogładził się palcami po brodzie, gdy je odbiła. — Hmm… jeszcze nie do końca, ale celowałbym chyba w coś bardziej klasycznego ze wspólnym motywem dla nas obojga. Może z… Upiora w Operze? — zaproponował z uniesionym zawadiacko kącikiem ust. Wprawdzie był to mugolski musical, ale pamiętał go z tych śmieszków, które urządził im Forester w zeszłym roku szkolnym i teraz wydało mu się to całkiem fajnym pomysłem na przebrania na halloweenową zabawę. — Ja zostałbym Upiorem, a ty moją Christiną. Co ty na to? Upił łyk swojego grzańca zaraz po tym, jak Olka zdecydowała się skosztować swojej herbaty. Od razu poczuł ten jakże charakterystyczny bukiet korzennych aromatów, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że na jego policzkach pojawiły się zauważalne rumieńce. Brewka powędrowała mu nieznacznie w górę, gdy dziewczyna, zdawałoby się bez większego powodu, zdjęła z siebie płaszcz, tłumacząc to temperaturą. — Może to ja na ciebie mam taki wpływ? — zapytał z szelmowskim wyszczerzem na gębie i w akompaniamencie wymownego ruchu brwi. Odstawił kubeczek z winem na bok i zmniejszywszy odległość między nimi, położył na chwilkę dłoń na jej talii i nachylił się, żeby skraść jej pocałunek. Ot tak, bo akurat naszła go chęć i trudno było mu ją pohamować. Na szczęście woń rodem z rynsztoku już z niego zupełnie zwietrzała, więc nie była narażona na dodatkowe… sensacje zapachowe; wraz z nim zniknęły również z jego ubioru neonowe plamy, świadcząc o tym, że najpewniej była to jakaś bardzo realistyczna iluzja. Może nawet trochę za bardzo. Obserwował jej reakcję na korale, przytaknąwszy wcześniej głową z ciepłym uśmiechem na ustach. Wsłuchał się w nuconą przez nią melodię, ale nie był w stanie jej rozpoznać, spoglądając przy tym jak opuszkami palców gładzi naszyjnik. — Nie, myślę właśnie, że będą idealnym dopełnieniem — odpowiedział z cichym śmiechem, by następnie założyć jej ozdobę na szyję i kiwnąć głową z aprobatą, gdy objął ją znów spojrzeniem. — Nie myliłem się, naprawdę ci w nich pięknie. — Przesunął jeszcze spojrzeniem po innych oferowanych na straganie pamiątkach i zdecydował się jeszcze wziąć dwie pary wełnianych skarpet z motywem psidwaków w strojach dyń, jedne na żółtym tle, drugie na zielonym, bo to było zdecydowanie silniejsze od niego. — A tu coś na te bardziej ponure jesienne oraz wkrótce zimowe dni — oznajmił, szczerząc się przy tym szeroko i wręczył jej jedną z par, tą żółtą, a jakże. Po zapłaceniu za wszystko i odejściu od stoiska, zwrócił się w kierunku rudowłosej upiwszy wcześniej kilka łyków swojego napitku. — No dobra, chcesz jeszcze spróbować jakichś tutejszych specjałów czy najpierw idziemy sprawdzić którąś z pozostałych atrakcji? — zapytał i powiódł wzrokiem wokół, by zaraz z powrotem zawiesić oczy na jej sylwetce.
Napój: Kakao Helgi - smak był tak intensywnie czekoladowy, że… aż się rozmarzyłeś/aś. Czujesz, jak spływa na Ciebie błogi spokój, żadne problemy nie mają chwilowo znaczenia. Dodatkowo przez jeden post Twoja skóra i włosy przyjemnie pachną czekoladą.
Nie należę do osób, które łatwo zawierają znajomości, nawet z tak pogodnymi osobami, jak ten nowopoznany chłopak. Natomiast mugolską popkulturę kojarzę na pewno lepiej niż czarodziejską, więc wspomnienie rozmówcy trochę mnie ośmiela, przynajmniej na tyle, bym entuzjastycznie pokiwał głową - i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że być może nie powinienem aż tak chętnie potwierdzać, że chłopakowi jest blisko do bajkowego guźca. Pozostaje mi jedynie w to brnąć. - Możesz mówić do mnie Timon, jeśli obiecasz mi, że nie będziemy jedli... - Zazwyczaj staram się o tym nie myśleć, ale sam sposób mojego mówienia jest raczej wolny, a każde słowo sprawia wrażenie wyraźnie przemyślanego. Nie bez powodu większość energii przeznaczam na poprawność gramatyczną, jednak prędzej czy później słowa zawsze mi uciekają, nawet tak proste jak robaki.- Pająki. I inne. Macham ogólnie ręką, z nadzieją że chłopak zrozumie przekaz, ale w gruncie rzeczy martwię się chyba niepotrzebnie, bo Gryfon uwagę poświęca już zieleni własnej skóry. Śmieję się niezręcznie, na wpół zaskoczony, na wpół zdenerwowany jego propozycją; nie nawykłem zawierać znajomości aż tak spontanicznie. Wiem jednak, że nie chcę być tu sam. - Cyz - przedstawiam się, bo już nawykłem, że moje pełne imię sprawia pewien problem w wymowie. Sposób bycia Lianga ma w sobie coś przekonującego, dzięki czemu zaczynam się stopniowo rozluźniać. W końcu zaśmiał się z moich słów, a to znaczy już wiele! Nie zdążam zareagować na słowa Lianga, bo w zasadzie już jestem ciągnięty w stronę epicentrum tego całego jarmarcznego chaosu, to znaczy do straganów. - Może chcesz się czegoś napić? - pytam natychmiast, gdy docierają do mnie przeróżne zapachy, którym ciężko się oprzeć - tym bardziej, że trochę przytłumiają zapachy mojego towarzysza. Rozglądam się, ale wzrok w tym miejscu okazuje się bardzo zdradliwy - najchętniej spróbowałbym wszystkiego, na szczęście mój nos wystrzega mnie już przed pierwszym specjałem. Chociaż gdyby tego nie zrobił, prawdopodobnie i tak poproszony zostałbym o dowód skończenia siedemnastu lat. - Kakao proszę - decyduję się w końcu, uśmiechając się miękko do czarownicy serwującej specjał z bitą śmietaną i piankami. I już po chwili zadowolony dzierżę w rękach kubek; wydaje mi się, że niejedna czekolada jest mniej czekoladowa niż to kakao, mruczę więc z aprobatą, nie orientując się, że odrobina bitej śmietany pozostaje ponad moją wargą. I chyba w tym momencie nawet nie zrobiłoby mi to różnicy, bo ciepło i słodycz napoju otacza lepkim spokojem moje serce. - Hej, pokażę ci coś. Koncentruję się na tej neonowo-zielonej plamie, by podobnym kolorem chociaż na chwilę zabarwić własne włosy - to moja najlepsza sztuczka i wykorzystuję ją za każdym razem, gdy chcę zrobić na kimś dobre wrażenie, bo nic innego nie potrafię. Liczę na to, że i tym razem zadziała.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Słysząc słowa Beatrice chichoczę pod nosem i zakrywam ręką oczy, kręcąc głową przez chwilę. - Bardzo doceniam to, że tak we mnie wierzysz, ale myślę, że już nie te lata na takie szaleństwa - mówię kręcąc lekko głową na te propozycje młodszej nauczycielki. Nawet jeśli wszyscy nie byliby w konkretnych związkach, wcale nie chciałem nagle przemienić się z powrotem w podchodzącego do wszystkiego zbyt luźno hmm, bawidamka, jakim byłem za młodu. Otwieram lekko buzię by powiedzieć oczywiście, że kręcą mnie ludzie zabawni i weseli, ale prędko orientuję się, że to kompletnie mija się z prawdą. Nigdy nie szukałem swojego lustrzanego odbicia, a najbliżej tego była podobna do mnie Perpa lata temu. Zazwyczaj mimo wszystko moi partnerzy byli bardzo luźni, a nawet często... lekko spięci własnymi przekonaniami czy ambicjami. - Lubię takich co wiedzą czego chcą albo nie żałują tego co zrobili. Tacy wiesz... jak są silni. Nie lubię jak obnoszą się ze swoim ukrytym bólem, albo po prostu są nieszczerzy - stwierdzam w końcu próbując jakoś ubrać w słowa to co o sobie myślę. - A przynajmniej wiesz... tak mi się wydaje? - dodaję trochę niepewnie i drapię się po głowie jeszcze bardziej rozczochrując włosy z zastanowieniem. - A ty? - dodaję zerkając na swoją towarzyszkę, bardzo zaciekawiony również jej odpowiedzią. W końcu jednak znaleźliśmy się przy stoliku, gdzie krótko omawialiśmy mój prezent oraz cóż takiego mógłbym dostać w zamian. W międzyczasie ja na powrót stałem się sobą. W pewnym momencie widzę swoje ręce i z zadowoleniem stwierdzam, że niedługo będę swoją odrobinę ładniejszą wersją. Na odpowiedź Beatrice unoszę lekko do góry brwi. - Nie lubisz imprez? Dobrej zabawy? Alkoholu? Czy to z żalu nad ładnym chłopcem? - pytam odrobinę drażniąc się z kobietą, wszystko w żartobliwym kontekście, co widać po moim szerokim uśmiechu. - Dobrze, że jak mówiłaś, mam w czym wybierać w radzie pedagogicznej - stwierdzam z teatralnym westchnięciem tuż po tym jak zabrałem się za zupę. Jedząc już kilka łyżek, czuję, że nie jest to normalna zupa i jej czosnkowe ciepło rozpływa się aż zbyt przyjemnie kiedy ją zaczynam jeść. - Hm... - mruczę z zastanowieniem patrząc na jedzenie, które kupiłem. Dopiero teraz zastanawiam się czy przypadkiem moje wcześniejsze chodzenie z kubkiem i obijanie się o wszystko było kwestią mojej sylwetki, czy może napoju, którego piłem.
Przecząco pokręciła głową, dając tym samym do zrozumienia, że nie, że jeszcze taka nie jest i trochę jej brakuje do jego poziomu, czego zresztą nie omieszkała przemilczeć i mimowolnie jej się to wymsknęło. Przy swoim dość niskim wzroście wszelkie próby dodania sobie centymetra czy dwóch przez zwykłe wyprostowanie się musiały wyglądać komicznie, a ona dodatkowo nie umiała udawać i najprawdopodobniej prezentowała się jak lama niż dumna kobieta, ale cóż. Przynajmniej wiedziała, że nie ma czego szukać w branży związanej z aktorstwem. - W to akurat nie wątpię - zaśmiała się, nawiązując jeszcze do wątku ze słodyczami, po chwili spoglądając na chłopaka z wymalowanym na twarzy zainteresowaniem. - Oo, to jest dopiero świetny pomysł! Z przyjemnością zostanę twoją Christiną, o ile nie będziemy musieli śpiewać. To by zepsuło cały efekt - odparła, starając się utrzymać powagę. Cały zamysł jednak naprawdę bardzo jej się spodobał i dlatego też z miejsca się zgodziła, nie proponując nawet dalszych dyskusji na temat kostiumów na bal. Raczej i tak by nie wymyślili noc lepszego, a poza tym lubiła ten musical, choć nie znała zbyt wielu mugolskich. Upiora udało jej się obejrzeć razem z dziadkami, którzy pragnęli, aby ich wnuki nie były tak całkiem zielone jeśli chodzi o świat niemagiczny i faktycznie starali się im go pokazać, czemu Puchonka nie protestowała. Choć zdecydowanie wolała żyć w świecie przepełnionym magią, to jednak musiała przyznać, że ten mugolski również był ciekawy i jakże zdumiewający. Niektóre rzeczy nadal nie mieściły się w jej głowie. - No ba, jeszcze pytasz. Po prostu nie chciałam tego mówić tak na głos, żeby cię przypadkiem nie zapeszyć - wyjaśniła i zachichotała, wbijając w niego spojrzenie niebieskoszarych oczu gdy się zbliżył i ochoczo oddając się tej cudownej chwili, w której ich wargi się złączyły. Jeszcze zanim zdążył się całkiem odsunąć, sama wspięła się na palce i złożyła na jego ustach krótki pocałunek. - Swoją drogą, nie chcę nic mówić, ale patrząc na twoje zaróżowione policzki, to nie tylko ty tu na mnie działasz - stwierdziła i wyszczerzyła się do Ślizgona. Korale, na których następnie skupiła się ich uwaga oczywiście okazały się nie tylko zwykłą ozdobą, ale miały również magiczne właściwości, co chyba nie było jakimś wielkim zaskoczeniem. Znajdowali się w końcu w czarodziejskiej wiosce i w dodatku celebrowali Halloween, więc prostych przedmiotów raczej było tutaj stosunkowo mało, o ile w ogóle. Nawet nie była świadoma, że wstrzymała oddech, kiedy zapinał korale na jej szyi. Dłoń Krawczyk znów powędrowała w ich kierunku i mimowolnie kilka razy obróciła w palcach paciorki, zerkając przy tym na Willa z delikatnym uśmiechem i jednocześnie roztapiając się pod jego spojrzeniem. Nie wiedziała, co powiedzieć i dopiero po odejściu od straganów po zakupie jeszcze dwóch par skarpet z genialnym motywem psidwaka w stroju dyni, które podbiły jej serce, zdecydowała się na klasyczne 'dziękuję', choć jej wzrok mówił o wiele więcej. - Myślę, że możemy spróbować szczęścia z labiryntem - oznajmiła i złapała Ślizgona za dłoń, żeby razem z nim udać się w odpowiednim kierunku, po drodze posuwając mu jeszcze przyniesione przez chochlika ciasteczko. Najwidoczniej ten dbał, aby gdzieś tam w środku nie brakło im sił do dalszych poszukiwań wyjścia.
Zaśmiał się krótko, spontanicznie, gdy wspomniała o ostatniej lekcji Transmutacji. Sam nie wiedział, czy Tiara Przydziału miała rację i czy w ogóle te podziały są czymś dobrym. Jeszcze niedawno sądził, że mają one sens i czuł dzięki temu pewną więź z innymi Gryfonami, czuł, że ma swój kawałek ziemi i przynależy do jakiejś grupy. Ale jedna długa rozmowa z przyjaciółką sprawiła, że zaczął w to wszystko wątpić. Frea widziała w tym grupowaniu sporo nieścisłości i wiele powodów do wykluczeń czy niezdrowej rywalizacji. Aż sam zaczął widzieć w tym szufladkowanie. A on sam? Czy był odważny i sprytny, czy raczej nieroztropny i w gorącej wodzie kąpany? I które z tych cech były gryfońskie? - Najpierw działam, potem myślę. Gdyby było inaczej, pewnie mijalibyśmy się w Pokoju Wspólnym. - zmierzwił włosy, nie mogąc zapanować nad tym odruchem, w szczególności teraz, gdy tak wymownie na nie spojrzała. Czy była jakakolwiek możliwość, że trafią w tych pudełeczkach na coś... przyjemnego? Cuchnąca Łajnobomba i uprzykrzająca życie mała chochlicza wredota - cudnie! Zaczynało się (nie)ciekawie, ale warto było choć spróbować przemienić te wpadki i niepowodzenia w coś pozytywnego. Tylko łatwiej byłoby, gdyby mógł pozbyć się z siebie tej... woni. - Ale porządne Chłoszczyść by się przydało. - uśmiechnął się odrobinę krzywo w odpowiedzi, a potem sfocusował wzrok na chochliku, który nie próżnował. Gdy czarownica odwróciła się wielce urażona, ukłonił jej się nisko, niezwykle szarmancko, starając się dodatkowo załagodzić sytuację, choć Julia poradziła sobie najlepiej jak było to możliwe. - Mogło być gorzej. Mógł rzucać kolejnymi łajnobombami. - skwitował, jednocześnie zgadzając się skinieniem głowy na pójście w kierunku pola dyniowego. Miejsce zaskoczyło go swoimi rozmiarami, ale przede wszystkim mnogością i rozmaitością dyń. W życiu nie widział tylu odmian tego warzywa. Wyciągnął różdżkę i obrócił ją dwukrotnie w palcach, zastanawiając się, czy mogą sobie ot tak wziąć kilka. Co roku w Hogsmeade odbywał się konkurs rzeźbienia w dyniach, ale w tym roku było na tym polu dość... spokojnie. - Jakieś życzenia, mademoiselle? Popiersie? Abstrakcja? Co rzeźbimy?
C. szczególne : Leworęczność, cyfry 1-4-1 wytatuowane na lewym ramieniu, brak środkowego palca prawej ręki, liczne blizny na plecach i klatce piersiowej
Odczekał chwilę, czekając na chwycenie wyciągniętej ręki, lecz gdy to nie nastąpiło przywiódł ją do tułowia , zrobił kolejne kroki do przodu, wymijając Astrid i obrócił się w jej kierunku. Przekrzywił głowę, zaciskając ręce w pięści i je luzując. Uniósł je do góry i złączył na piersi, przeplatając proste palce i prostując kciuki do góry. -Alkohol i jedzenie jako główny cel wyjścia na jarmark? Hmm... Przekrzywił głowę w drugą stronę i powoli się obkręcił w miejscu, by stać bokiem do gryfonki i wejścia na jarmark. Hymknął kilka razy pod nosem, wychylając głowę do tyłu i patrząc do góry na niebo. Widać było, że pomysł zbytnio się mu nie podoba i raczej na niego się nie zgodzi. Chwila ciszy, która zapanowała, została przerwana krótkim. -Nie. Powrócił spojrzeniem na gryfonkę, wzruszając ramionami. Cóż więcej mógł powiedzieć? Wytłumaczyć, dlaczego nie ma zamiaru spożywać alkoholu? Zbyt krótko się znali na takie zwierzenia, a wolał sobie oszczędzić komentarzy, że robi jej wstyd nie pijąc, czy coś w tym stylu. -Zasady są skomplikowane tylko dla osób, które ich nie chcą przyswoić. Przykro mi, mnie interesują rzeczy, które posłużą na dłużej niż tylko zaspokojenie mojego brzucha czy samozadowolenia. Miło mi było poznać tak urodziwą niewiastę, życzę owocnych poszukiwań i wszystkiego najlepszego z okazji święta magii. Skłonił się po rycersku, odwrócił i ruszył w kierunku straganów, by je poprzeglądać w samotności.
z/t
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Na tyle, na ile zdążyła poznać Huxleya, była niemalże w stu procentach przekonana, że podejmując się odpowiednich działań, byłby w stanie poradzić sobie z uwiedzeniem znacznej większości przedstawicieli szkolnego grona pedagogicznego. Nawet tych najbardziej nieprzekonanych w końcu by zauroczył swoją osobowością. Nie wiedziała, o co chodzi, ale nowy nauczyciel miał w sobie coś, co niewątpliwie musiało przyciągać do niego ludzi. Nawet się nie zorientowała, w którym momencie po prostu świetnie bawiła się w jego towarzystwie, czy to podczas ich poprzednich spotkań, czy teraz. I zapewne inni musieli odczuwać w jego obecności coś bardzo podobnego. Z zaintrygowaniem przysłuchiwała się opisowi jego potencjalnego partnera, zastanawiając się, czy ten rysopis pasuje do jakiegoś członka kadry. Znajdowała przynajmniej kilku takich, ale nie mówiła o tym głośno ciekawa, kiedy sam to odkryje pośród tych ludzi. – Czyli można dojść do wniosku, że potrzebujesz kogoś, kto będzie silniejszy od ciebie – stwierdziła w końcu, jak zwykle stawiając na szczerość w swoim wykonaniu. Pokiwała ze zrozumieniem głową w odpowiedzi na jego słowa by po chwili prychnąć pod nosem, kiedy zapytał o to, jakich partnerów ona lubi. Przed oczami jak żyw stanęły jej wszystkie błędy życiowe, od aranżowanego narzeczeństwa zaczynając, kończąc na pewnym mugolaku, gdzie obecnie nawet nie znała miejsca jego pobytu. Czy znajdowała w tym jakikolwiek schemat? Raczej takiego nie było. – Może to zabrzmi dziwnie, ale nie wiem. Chyba po prostu muszę czuć się dobrze w towarzystwie tej osoby, a ona musi mnie akceptować, taką jaką jestem, z pełną świadomością tego, że nie zamierzam się dla nikogo zmieniać – nie dodała, że we własnym odczuciu, zdecydowanie zbyt wiele lat zmarnowała na to, aby być kimś, kim tak naprawdę nigdy nie była i nie powinna być. Spełniała cudze, niejednokrotnie chore ambicje, nie zważając na własne życzenia czy zwyczajne kaprysy, do których przecież każdy miał prawo. I szczerze cieszyła się z faktu, że w końcu mogła być sobą, w pełnym tego słowa znaczeniu. Nawet jeśli musiała zapłacić za to taką cenę, jaką poniosła. Wiedziała, że nie każdy rozumie jej niechęć do tego typu imprez i ktoś taki, jak Huxley, czyli wiecznie kolorowy i radosny ptak, na pewno musiał uznać ją w tym momencie za wariatkę. Zaśmiała się kiedy wspomniał ponownie o Camaelu, w dosyć niemiłym stylu. - Powiedzmy, że dotychczas byłam na tylu balach, że wystarczy mi na kolejne dwadzieścia lat życia – niczym mała dziewczynka miała ochotę pokazać mu język, ale ograniczyła się do przyjaznego szturchnięcia ramieniem. W zasadzie od kiedy skończyła pięć czy sześć lat, zawsze razem z rodzeństwem musieli uczestniczyć w różnorakiego rodzaju rodzinnych uroczystościach. Zawsze w galowych ubraniach, z nienagannym uśmiechem na ustach i idealnie wyprostowaną sylwetką. Do teraz na dźwięk słowa „bal” dostawała dreszczy. – Hux, zarządzam – odwróciła się do niego przodem z bardzo poważnym wyrazem twarzy, który pewnie mógł nie zwiastować niczego dobrego w obecnej sytuacji. – Idziemy polować na dynie, bądź cię za chwilę tutaj zostawię – dopiero wtedy pozwoliła sobie na delikatny uśmiech, który od razu musiał rozjaśnić w jego głowie, że tylko się zgrywała.
/Zt. x2
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Oczywiście, że przystała na propozycję powrotu na główne jarmarkowe tereny, gdzie były wszystkie stragany i w ogóle; wspomniane przez chłopaka kakao totalnie ją kupiło i nie była w stanie odmówić. Poza tym póki co chciała się znaleźć jak najdalej od labiryntu, który wcale nie okazał się niewinną super zabawą, a nawet wręcz przeciwnie - nieźle ich zmęczył i postawił na ich drodze kilka niespodzianek. Nie wspominając już o scenie, jaką zastali na samym końcu... Nie, nie chciała o tym myśleć, pragnęła wymazać ten obraz z pamięci i w tej chwili żałowała, że z zaklęciami radziła sobie mocno średnio, bo nie zawahałaby się użyć Obliviate. Grunt, że udało im się wyjść z tego labiryntu, o. I niech tak zostanie, roztrząsać dalej tego nie musi. - Myślisz, że te pierścienie faktycznie pozwolą nam nawiązać jakiś bliższy kontakt z danym gatunkiem zwierząt? - spytała, przysuwając do twarzy dłoń i ze zmrużonymi oczami przyglądając się biżuterii na palcu. Było widać, że robota jest starannie wykonana i nie żeby wątpiła we właściwości pierścienia, w życiu, tylko po prostu wydawało jej się to niesamowite, bo co innego domyślać się lub też samemu sobie co nieco odpowiadać, a co innego rzeczywiście być bardziej wyczulonym na sygnały dawane przez dane zwierzę. - Może w końcu się dowiem, czemu Kira tak ostatnio fuczy i zachowuje jak jakaś księżniczka. Jest nie do wytrzymania, naprawdę. Mam tylko nadzieję, że nie postanowi się na mnie obrazić tak o, i nie zacznie się zaraz szlajać po całym zamku, bo nie widzi mi się jej szukać we wszystkich możliwych zakamarkach. Przecież to by w ogóle było przedsięwzięcie z góry skazane na porażkę! - wylała swoje żale na temat ukochanej kotki, która ostatnimi dniami faktycznie była strasznie nieznośna, a Puchonce już zaczynało brakować pomysłów, o co jej może chodzić. Może z pomocą tego pierścienia udałoby się rozwiązać problem przynajmniej w pewnym stopniu, bo Hogwart był wielki, a kocica mała i mogła wślizgnąć się dosłownie wszędzie. Jak na razie Krawczyk pilnowała, aby Kira siedziała sobie spokojnie (albo i nie) w jej dormitorium. - Matko jedyna, czy ja jestem ślepa czy co, że nie widzę nigdzie- kakałko! - Podskoczyła lekko w miejscu z wymalowanym na twarzy zachwytem, kiedy w końcu wypatrzyła na straganie tuż obok kubeczki z tym przepysznym napojem mogącym z powodzeniem konkurować z herbatą. Malutką przewagą były jednak pianki i specjalnie dopilnowała, żeby dostali ich tyle, ile tylko mogłoby się zmieścić, jeden kubeczek podając po chwili Willowi. Sam zapach był absolutnie czarujący, a smak... nie dało się go opisać! - To jest tak dobre, o ja cię kręcę - jęknęła, rozpływając się nad słodkim napojem. Dawno nie piła go tak dobrze przyrządzonego, to bez dwóch zdań. Nawet zaczęła zastanawiać się nad przepisem i chociaż żadna z niej kucharka nie była, to jednak chyba udało jej się go rozgryźć. Nie ma się co oszukiwać, że też nie było to specjalnie skomplikowane, bo to tylko kakao, ale za to jakie! - Koniecznie musimy je kiedyś zrobić - powiedziała, podnosząc znad kubka błyszczące oczy na Willa. Cukier sprawił, że momentalnie wróciła jej energia i czuła się jakby miała góry przenosić.
Sama też przeraziła się parą buchającą z jakby kamiennej dyni Fillina, a widząc jak towarzysze tracą humor po tej nieprzyjemnej niespodziance straciła ochotę na dalsze zajmowanie się drążeniem warzywnych ozdób. - Co za paskuda! - oceniła niemalże gniewnie, bardzo oburzona faktem przestrasznia ghula, po raz kolejny łowiąc z kieszeni jakieś słodkości schowane tam przez chochlika i częstując nimi rozmówcę. Pozwoliła swojej skrzydlatej dyni odfrunąć w przestworza i przystała na propozycję chłopaka, by udali się z powrotem w centrum jarmarku i pobuszowali po straganach. Mieli w końcu do wydania całkiem obfite kwoty w otrzymanych talonach; Zosia z wielkim zachwytem przyglądała się najrozmaitszym gadżetom prezentowanym na straganach, oglądała z bliska każdą jedną głupią skarpetę z osobna i rzucała podekscytowane komentarze do Fillina, głównie takie w stylu "Zobacz! Patrz! Widzisz?", zupełnie jakby wątpiła w funkcjonalność jego zmysłu wzroku. W końcu jej wzrok padł na stragan z biżuterią, na którym zdecydowanie wyróżniały się czerwone korale (czerwone niczym wino korale z polnej jarzębiny), które sprzedawca dodatkowo zachwalał jako posiadające magiczne właściwości. - Ooooo, jak wspaniale! Nie dość, że szalenie gustowne - mów co chcesz, ale jarzębina jest absolutnie ponadczasowa - to jeszcze takie praktyczne! Kupię je dla Vicki, co myślisz? - zastanowiła się, przykładając ozdobę do siebie i zerkając w dół, jakby chciała zobaczyć, jak leżą a potem spojrzała na Fillina - Też musisz jej kupić jakąs pamiątkę jeśli nie chcesz być najgorszym chłopakiem świata - doradziła mu uprzejmie, radośnie podając sprzedawcy swój talon na balon i brakującą kwotę.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Cóż, nie da się zaprzeczyć, że labirynt okazał się dość zaskakującą rozrywką i to niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu; zaliczyli tam w końcu kilka mało przyjemnych niespodzianek, a jedna nawet pozostawiła mu po sobie pamiątkę. Liczył na dobrą zabawę, a tymczasem chyba jednak bardziej cieszył się, że udało im się stamtąd wyjść. Bez dłuższego namysłu zaproponował więc by powrócili na główny teren jarmarku, między stragany, gdzie mignęło mu kakao – niewiele rzeczy w końcu było w stanie równie mocno poprawić humor co czekolada, niezależnie w jakiej postaci, a taka słodka dawka endorfin na pewno dobrze im obojgu zrobi. Sięgnął do kieszeni spodni i wyłuskał z niej swój pierścień, gdy Aleksandra o nim wspomniała. Obrócił go parę razy między palcami, przyglądając się jego wykonaniu – ozdoba była prosta, ale dość starannie wykończona. Czuło się jednak, że w tym raczej niepozornym elemencie biżuterii drzemie jakaś moc. Podniósł znów spojrzenie na Puchonkę i już miał jej odpowiedzieć, kiedy ta wpadła w jeden ze swoich słowotoków, żaląc się na temat swojej kotki. — Może się nie znam, bo nigdy nie miałem kota, ale… czy one zwykle się tak nie zachowują? — zapytał z nieco głupawym uśmiechem na gębie, gdy skończyła mówić. Sam w sumie ze zwierzaków na ten moment miał jedynie puchacza, z którym utrzymywał średnio dobre stosunki – ptaszysko w sumie głównie służyło do noszenia listów i przesyłek, nie traktował go raczej jako swojego pupila. — A jeśli chodzi o właściwości pierścienia to na to właśnie liczę, bo od jakiegoś czasu noszę się z myślą sprawienia sobie jakiegoś psa, nawet licencję wyrobiłem, żeby mieć większy wybór, więc na pewno możliwość lepszego porozumienia mogłaby okazać się bardzo przydatna — dodał już z normalnym uśmiechem, odpowiadając przy okazji na jej wcześniejsze pytanie i jednocześnie dzieląc się jednym ze swoich planów. Raczej już bliższych niż dalszych, zwłaszcza, że mieszkał już na swoim. Nie mógł się nie uśmiechnąć ciepło na widok zachwytu z jakim zareagowała na widok czekoladowego napoju, gdy w końcu udało im się odnaleźć właściwy stragan. Sam zapach sprawiał, że ślinka aż napływała mu do ust, więc ochoczo przyjął od Puchonki kubeczek z solidną porcją pianek, co stanowiło bez dwóch zdań dodatkowy atut tej słodkiej ambrozji. — Trudno zaprzeczyć, niebo w gębie po prostu — zgodził się z nią rozanielonym tonem, gdy samemu skosztował kakao, upijając solidny łyk z kubka; było wprost obłędne i jeszcze do tego te pianki… autentyczne niebo w gębie. I chyba właśnie z tego zachwytu próbując zrobić krok źle postawił stopę i nim chybnęło tak, że wleciał na jakiegoś przypadkowego kolesia, cudem jedynie nie rozlewając zawartości kubka; tego samego nie można było powiedzieć o galeonach, których utraty kompletnie nie zauważył, gdy usiłował ratować swoją równowagę i jednocześnie kakao. Są w końcu priorytety! Skrzywił się przy tym zauważalnie i wciągnął powietrze ze świstem, gdy przypadkiem oparł ciężar ciała na zranionej nodze. Serio, dziś go chyba jakoś wybitnie prześladował pech, bo jak to inaczej tłumaczyć? — Nic mi nie jest, wszystko gra — zapewnił szybko, podnosząc spojrzenie na dziewczynę, jeszcze tylko odrobinę się przy tym krzywiąc. — I jasne, jestem bardzo za, żeby je kiedyś zrobić. Zapraszam nawet do siebie, w końcu zrobi się jakiś dobry użytek z kuchni — odparł w końcu na jej słowa, bo nie zdążył tego zrobić przed swoim małym wypadkiem, błyskając przy tym zębami w uśmiechu.
- No niby tak, ale nie zawsze! Poza tym ostatnio Kira naprawdę przechodzi samą siebie, aż ja jestem w szoku, bo nigdy się tak nie zachowywała. Nie da się do niej podejść, bo prycha jakby ją coś opętało... Mam tylko nadzieję, że to nic złego i to tak chwilowo, bo nie wytrzymałabym, gdyby coś jej się miało stać. Nawet nie chcę o tym myśleć, okropieństwo - powiedziała, wzdrygając się lekko, bo rzeczywiście sama myśl o takim rozwoju sytuacji sprawiła, że serce boleśnie jej się ścisnęło. Kotka nie miała na karku wielu lat, a Krawczyk troszczyła się o nią jak o własne dziecko, którym zresztą Kira dla niej poniekąd była, więc chyba nic dziwnego, że Puchonka martwiła się ta nagłą zmianą zachowania u swojej podopiecznej. Smutek został jednak skutecznie zepchnięty gdzieś na dalszy plan, przynajmniej chwilowo, kiedy usłyszała, jak Will wspomina o kupnie psa. Na tę wiadomość oczy momentalnie jej rozbłysły, a z ust wyrwał się krótki okrzyk pokazujący tylko, jak zachwycona była jego planem. - Ooo, to świetnie! Obiecaj mi, że jak już tylko piesek będzie twój, to dasz mi znać jako pierwszej. Myślałeś w ogóle o jakiejś konkretnej rasie? - zapytała, przy okazji starając się zapewnić sobie pierwszeństwo z zobaczeniem czworonoga, bo to było po prostu silniejsze od niej. Może i była kociarą, ale nie znaczyło to, że psy również nie zajmowały wysokiego miejsca w jej serduszku, dlatego po usłyszeniu tej nowinki była tak szczęśliwa, jakby sama miała stać się niedługo opiekunką kolejnego zwierzaka. Swoją drogą w Hogwarcie nie byliby z tego chyba tak zadowoleni - wszak miała już pod skrzydłami kota, pufka pigmejskiego i sowę. To i tak było dużo jak na szkołę, ale Merlin jej świadkiem, że gdyby miała już własne cztery kąty, to na trójce podopiecznych by się nie skończyło. Kakao, którego tak wypatrywała odkąd ponownie znaleźli się między straganami, wywołało w niej zupełnie uzasadnioną reakcję. Nieziemskie, ot co. Puchonka naprawdę była gotowa uznać je za najlepsze jakie w życiu piła. Było w nic coś, co sprawiało, że nie smakowało tak jak każde inne, a niemal od razu się wyróżniało, podbijając serce osoby kosztującej je. Ale że chyba udało jej się rozgryźć przepis - to dopiero była niespodzianka! Właściwie nie wiedziała jak i kiedy do tego doszło, ale w pewnym momencie po prostu zauważyła, jak Will wpada na jakiegoś gościa, o mało nie rozlewając przy tym zawartości swojego kubka. Najważniejsze jednak nie było to a to, że ból w nodze najwidoczniej powrócił, co mogła śmiało stwierdzić po grymasie na jego twarzy. Odruchowo przysunęła się bliżej niego gotowa pomóc, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, odzyskał równowagę. - Jesteś pewien? Bo nie wydaje mi się, żeby faktycznie tak było, przecież widzę, że cię to cholernie boli. Powinniśmy poszukać kogoś, kto uleczy tą ranę - stwierdziła i spojrzała na niego zmartwiona. Musiał być na jarmarku ktoś, kto zajmował się takimi rzeczami, przecież w wydarzeniu brało udział multum osób, a nie każda z nich była świetna z uzdrawiania. Trzeba było po prostu poszukać. Nie zdołała powstrzymać lekkiego parsknięcia na kolejne słowa Ślizgona. - Czy to znaczy, że w ogóle nie korzystacie z kuchni? I wiesz, ja nie gwarantuję, że wam jej przypadkiem nie wybuchnę czy coś. Jeśli mnie tam wpuścisz, bierzesz całą odpowiedzialność na siebie - zapowiedziała, również szerzej się przy tym uśmiechając, choć nadal można było bez problemu dojrzeć w jej wzroku troskę.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Głupawy uśmieszek w jednej chwili zszedł mu z ust, gdy zobaczył, że Puchonka jest naprawdę zmartwiona nagłą zmianą w zachowaniu swojej podopiecznej; jak wspomniał, na kotach nie znał się w ogóle i nawet nie był w stanie zgadywać z czego to mogło wynikać. — Może ma jakąś alergię na Ślizgonów? — zażartował mimo wszystko, nawiązując do faktu, że część Węży otrzymała zakwaterowanie w dormitoriach Hufflepuffu ze względu na cały ten burdel ze zniszczeniem ich własnych. Zaraz jednak uścisnął mocniej jej dłoń w geście otuchy, dodając już nieco poważniej i z pokrzepiającym uśmiechem: — A tak na serio, to oby faktycznie nie było nic poważnego, a tylko jakieś chwilowe humorki. Nie chciał w końcu, żeby się smuciła z jakiegokolwiek powodu. Szybko zresztą udało mu się sprawić – przynajmniej chwilowo – by swoje zmartwienia odsunęła na bok, gdy tylko wspomniał o planowanym zakupie psa. Szerszy uśmiech aż sam pojawił mu się na ustach na widok jej entuzjastycznej reakcji na te wieści. — Dowiesz się jako pierwsza, obiecuję — zapewnił, nie przestając się przy tym szeroko uśmiechać. Jak miałby jej tego w końcu odmówić, szczególnie przy takim zachwycie, jaki okazała? — Tak konkretnie jeszcze nie, ale na pewno interesują mnie większe rasy. Fogs, shepherdess, może charjuk? — Wzruszył nieznacznie ramionami, bo podejrzewał, że ostateczna decyzja zapadnie w momencie, gdy wybierze się w końcu do jakiegoś sklepu ze zwierzakami i zobaczy jakie psiaki będą tam akurat mieć; poza wspomnianą wielkością nie miał w zasadzie żadnych preferencji odnośnie przyszłego czworonoga. Sam nie wiedział jak właściwie do tego doszło – w jednej chwili delektował się przepysznym kakao, a już w następnej musiał walczyć o zachowanie równowagi, bo mu się stopy jakiś sposobem poplątały. I jeszcze wleciał na jakiegoś typa, ale na szczęście ten się o to nie rzucał – jedynie się na nich obejrzał, mruknął coś pod nosem i zaraz zniknął w tłumie. — No idealnie nie jest, ale da się wytrzymać, po prostu źle stanąłem — odparł z lekkim uśmiechem, słysząc w tonie jej głosu wyraźne zmartwienie. Wyprostował się przy tym, ale nadal wyraźnie kładł mniejszy ciężar na zranioną nogę. Skinął jednak przytakująco głową, gdy wspomniała o poszukaniu kogoś, kto dałby radę jego ranę zaleczyć, bo nie da się ukryć, że to była jednak żadna przyjemność, nawet jeśli wytrzymałby do powrotu do Hogwartu, gdzie mógłby zajść do Skrzydła Szpitalnego. — Jak tu nikogo nie znajdziemy, to zawsze możemy przejść się do Hogsmeade i tam poszukać, ewentualnie można też zajść do sklepu z eliksirami, porcja wiggenowego powinna sobie z tym poradzić. Sam się cicho roześmiał, słysząc jej odpowiedź swoje zaproszenie. — Nie wiem jak Viola czy Thad, ale ja osobiście mało z niej korzystam. — Większość posiłków jadał albo w Hogwarcie, albo gdzieś na mieście, swoje urzędowanie w kuchni ograniczając do niezbędnego minimum, bo jednak żaden z niego był kucharz. — I myślę, że będę skłonny mimo wszystko zaryzykować, to kakao jest tego zdecydowanie warte — odparł na jej ostrzeżenie, wciąż podtrzymując swój wcześniejszy uśmiech. Dopił swój czekoladowy napój i już chciał ruszyć dalej, bo stojąc w miejscu na pewno niczego nie znajdą, ale ledwie uszedł krok, a… znów postawił źle stopę, tym razem wpadając na nią, gdy go zniosło. Odruchowo objął Puchonkę ramionami i się z nią obrócił, żeby oboje uchronić od upadku, bo jeszcze tylko tego by brakowało. — Na połamane skrzydełka złotego znicza — mruknął odrobinę zdezorientowany, bo to już się stało drugi raz i definitywnie nie miało związku z jego raną, bo wcześniej przecież nie potykał się co drugi krok. Zawiesił przy tym swoje ciemnobrązowe ślepia na jej twarzy. — Nie mam pojęcia co się dzieje. — Czy dzisiaj na pewno nie było jakiegoś piątku trzynastego czy coś? Bo ilość pecha jaka się na nim skoncentrowała zaczynała zahaczać o jakąś granicę absurdu. — Zaproponowałbym, żeby usiąść na kilka chwil aż to minie, ale tak też jest w sumie całkiem stabilnie — dodał po krótkiej chwili z uśmiechem na ustach, nie wypuszczając jej wciąż z objęć.
Kiedy skończyliśmy z dyniami, które tylko niepotrzebnie postraszyły mojego ghula, wracamy z powrotem na stragany. Tam przez jakiś czas chodzimy po najróżniejszych miejscach, gdzie to ghul, to Zosia pokazywali mi palcami najróżniejsze rzeczy, twierdząc, że koniecznie musimy coś kupić. Nie jestem aż pewny co powinienem faktycznie wziąć, a co wydaje się zbyteczne. Do tego Zosia twierdzi, że koniecznie powinienem kupić jakiś prezent dla Viks. Cóż osobiście nie jestem do końca przekonany co do tego, ale mimo wszystko podchodzę do straganów, by popatrzeć co tam można znaleźć. Szczególnie, że miałem w końcu ten cały magiczny talon na balon. W końcu decyduję się na wiggenowe korale oraz na moździerz, który dodawał mi cokolwiek z eliksirów. Nie jestem pewny czy do twarzy będzie mi w koralach, ale wyglądają nieźle, kiedy okręcam je po prostu wokół dłoni. - Chodź, lecimy - mówię do Zoe, kiedy ta chce nakupować jeszcze więcej. Biorę w końcu jeszcze prędko jakieś skarpety w śmieszne psidwaki nie mogąc się powstrzymać i kończymy na tym zabawę na jarmarku z Zosią.
/zt
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Dzisiejszy poranny dyżur w Mungu był istnym cyrkiem na kółkach, którego kompletnie nie potrafił wpisać w jakiekolwiek ramy. Ilość zidiociałych pacjentów, domagających się profesjonalnej opieki (a niby kurwa jak się nimi zajmował? Jak amator?), staruszek żądających wizyty NA CITO, bo tak, bo one umierają (pięćdziesiąty siódmy raz w miesiącu) czy też zrozpaczonych rodzicielek, jęczących nad swoimi bąbelkami, że to przeziębienie to chyba śmiertelnie poważne – to wszystko przerastało Aslana, który z kamienną twarzą wykonywał swe żmudne obowiązki, udając, że nie widzi co za farsa odkurwia się na recepcji. Dlatego kiedy tylko skończył pracę, czym prędzej opuścił mury szpitala, teleportując się prosto do Hogsmeade. Zamiast jednak czmychnąć do zamku, wybrał się na krótki spacer, doskonale wiedząc, że Frela ma jakieś ultra ważne sprawy do załatwienia (fantastycznie mieć tylu znajomych poza dziewczyną, no naprawdę godne podziwu). Zahaczył więc o jakiś skwer, który okazał się super miejscem na piknik, co wydawało mu się idealną destynacją na zjedzenie obiadu w postaci zgniecionej kanapki z pasztetem, kupionej na szybko w szpitalnej stołówce (ha tfu, rzygał już tym gównem, ale nie zamierzał wszczynać strajku głodowego albo tutaj zemdleć), dlatego rozsiadł się na trawie niczym król, rozkoszując się jednymi z pierwszych wiosennych promieni słonecznych. Po zjedzeniu tego ekskluzywnego posiłku, otarł głupią gębę z resztek okruszków i wyciągnął z kieszeni papierosa. W momencie odpalania fajki dojrzał w oddali postać, którą rozpoznał dopiero po kilku sekundach, nieco zdziwiony jej obecnością. – ANNABELL HELYEY – huknął w stronę dziewczyny, żwawo machając dłonią, żeby się zbliżyła. Podwinął rękawy kurtki, odsłaniając swoje durne tatuaże (gdyby chociaż poświęcił parę minut na przemyślenie ich, wyglądałby trochę bardziej dystyngowanie, no ale kurwa po co) i zaciągnął się tytoniem, czekając aż Węgierka w końcu się zbliży. – Przyszłaś na piknik? Powiem ci, że nie do końca warto, tutaj aż roi się od emerytek, które co rusz sprawdzają zawartość butelek i narzekają, że sok dyniowy to straszne gówno, teraz się powinno pić wodę, a wieczorem kieliszeczek brandy, tak dla kurażu i zdrowotności. Ja co prawda nie mam nic wysokoprocentowego w zanadrzu, ale mogę ci zaoferować swoje wspaniałomyślne towarzystwo, uprzejmie przemilczając pytanie „kiedy i dlaczego wróciłaś” – posłał jej ciepłe spojrzenie, a następnie klepnął skrawek ziemi tuż obok siebie, wysuwając w jej stronę ledwo napoczętą paczkę Merlinowych Strzał. – A tak serio, Ann, wyjazd wyszedł ci na dobre? – spytał z typową dla siebie troską, zarezerwowaną dla osób, o które szczerze się martwił. Ślizgonka była jedną z nich, dlatego czujnie obserwował każdy mięsień jej bladej twarzy.
Kostki:6 i 2 Powinna przestać się łudzić, że kiedykolwiek przestanie się gubić w Anglii, bo nawet jeśli spędziła tutaj już sporo czasu, to półroczna przerwa sprawiła, że zupełnie zapomniała, którędy powinna iść. Wzięła jednak głęboki oddech, mając nadzieję, że nie wyląduje w jakimś dole, albo czymkolwiek przypominającym jej (i Aslana) wakacyjną przygodę. Szła więc przez Hogsmeade, wchodząc do parku, w którym chyba nigdy nawet nie była, ale skoro już niespecjalnie wiedziała gdzie jest, to mogła przynajmniej wykorzystać ten czas na przyjemny spacer. Niebieskimi oczyma obserwowała co poniektórych czarodziejów, kiedy jej wzrok trafił na całkiem znajomą sylwetkę, a jej twarz rozjaśnił uśmiech. Widocznie Merlin chciał, żeby się zgubiła i znalazła Coltona, ziębiącego zadek o zimną trawę. Popijając letnią już kawę, wkroczyła na zielony skwer, zupełnie tak jakby to wszystko było planowane. Ann jednak była mistrzynią w udawaniu, że wie co robi, bowiem panicznie bała się stracić kontroli, więc nawet jeśli miała oszukiwać tym samą siebie – robiła to, dla spokoju ducha i ograniczając prawdopodobieństwo paniki. Wyszczerzyła się do Krukona, kiedy do jej uszu dotarł jego krzyk i zbliżyła się, parskając śmiechem. Była pewna, że usłyszało go całe Hogsmeade. — Czy my się znamy? — powiedziała, będąc blisko niego, a kiedy zaczął mówić dalej, przysiadła obok, rozprostowując swoje nogi i słuchając jego monologu. Brakowało jej tego. Miała wrażenie, że w Czechach jej sytuacja rodzinna zjebała większość znajomości, a odkąd Adrien postanowił się wypiąć na studiowanie – ich kontakt też lekko zmarniał. Niby więc wróciła na stare śmieci, jednak czuła się niemal tak samo obco jak w Anglii, nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Życie jednak pisało jej różne scenariusze i prawdopodobnie miała uciekać do usranej śmierci, jak nie przez zamachami na czystokrwistych na Wyspach, to przed chorymi planami babki i, o zgrozo, zgadzającej się z nią matki. Zerknęła na Krukona i słodko się uśmiechnęła, zgrabnie tym pomijając fakt, że nie powiadomiła go o swoim powrocie, choć prawdę mówiąc – wszystko działo się tak szybko, że nie powiadomiła nikogo. — O tak, zawsze chciałam, żeby babcia z matką znalazły mi męża i nie pytały o zdanie. — prychnęła i wzięła od Aslana papierosa, tłumiąc w swojej głowie ten głosik, besztający ją za psucie sobie zdrowia — Całą wieczność będę przed czymś uciekać, wybacz, że ci nie napisałam, załatwiłam wszystko w tydzień, kiedy mi oznajmiły, że mam się zaręczyć z jakimś Czechem, którego widziałam dwa razy na oczy. — spojrzała na niego i wzruszyła ramionami.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Świat w końcu pokrył się porządną warstwą śniegu, która nie tylko pozwala na zimowe szaleństwa, ale wręcz sprawia, że trudno im się oprzeć. Gwarantujemy Wam, że tak dobrze lepiącego się śniegu nie widzieliście od lat. Szkoda byłoby zmarnować taką okazję, prawda? Nawet pierwszoroczni mieli wyjątkową szansę zaznać spaceru w Hogsmeade.
Tak naprawdę nikt nie wie, kto rzucił pierwszą śnieżkę, ale kiedy już to zrobił... rozpoczął potężną bitwę na śnieg i życie!
1. Każdy zaczyna rozgrywkę z dwoma „życiami”, tak aby wszyscy mieli szansę rzucić chociaż jedną śnieżką.
2. Za cel, w który rzucacie śnieżką odpowiada k6. Każdy gracz ma przypisaną cyfrę od 1 do 6, która nie zmienia się przez całą grę. Jeśli gracz odpadnie a zostanie wylosowany jego numer, celujecie w osobę następną po nim (np. jeśli wylosowana k6 to 2, ale gracze 2, 3, 4 już odpadli, to celem jest gracz 5).
3. Pierwszy post pierwszej osoby (drogą losowania jest to @James Farris) składa się z rzutu jedną kością k6 (odpowiadającą za wybór celu) oraz jedną literą, która decyduje o celności rzutu:
Spółgłoska: rzut był celny
Samogłoska: nie trafiłeś/aś
Po pierwszej osobie pisze gracz z przeciwnej drużyny, w którą wycelowana była śnieżka (bez względu na to, czy celnie).
4. Rzut każdej kolejnej osoby to k6, litera na celność i druga litera na efekt, jeśli poprzednik oddał celny rzut.
Lista efektów:
A – „apsik!”. Na zdrowie. Ale czy na pewno? Czujesz, że od tej zabawy ogarnia Cię przejmujący chłód. Po bitwie z całą pewnością przyda Ci się kubek gorącej herbaty, najlepiej z dodatkiem kilku kropel eliksiru pieprzowego. Rzuć dodatkowo kością k6: 1, 6 – niestety skończysz z lebetiusem, który w następnym wątku będzie wymagać leczenia domowymi sposobami lub u uzdrowiciela. B jak bałwan, którym właśnie się stałeś. Jakimś cudem śnieżka, którą cię trafiono miała w sobie znacznie więcej śniegu, niż na to wyglądała. Obsypuje Cię nim od góry do dołu i w dodatku zaskakująco mocno lepi się do ubrań i włosów. C jak ciepło, które paradoksalnie czujesz w swoim ciele po trafieniu śnieżną kulą. Teraz żadna zima Ci niestraszna! Dodatkowo efekt litery “a” jest zniwelowany, jeśli trafiłeś/aś ją wcześniej. D... dzwonią dzwonki sań… i inne piosenki, które nagle rozbrzmiewają w twojej głowie. W końcu zostaje tylko jedna i wiedz, że nie da ci spokoju ani w następnym poście, ani w następnym wątku. Masz ochotę nucić ją, śpiewać i mruczeć. Musisz jakoś z tym żyć. E jak eliksir, który ktoś przypadkiem lub dla wybitnie śmiesznego żartu wylał na śnieg, który przy trafieniu wpadł Ci do ust/oka. Rzuć dodatkową kością „eliksir”, aby dowiedzieć się, czym była nasączona śnieżka, którą oberwałeś. Przez następny post musisz uwzględniać jego efekt. F jak flak – tak właśnie się czujesz. Czy to zaklęcie, czy dziwna śnieżka? Czujesz, że nogi masz jak z waty i nie jesteś w stanie na nich ustać. W następnym poście musisz siedzieć na śniegu. G ... galeony! Może nie pięćset, ale lepsze to, niż nic. Dostrzegasz je w śniegu kiedy po oberwaniu śnieżką próbujesz ulepić własną amunicję. Rzuć 2x kością k6, suma kostek to ilość galeonów, które znajdujesz. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. H jak heros, z którego siłą została ciśnięta śnieżka. Trafia Cię tak mocno, że tracisz równowagę i upadasz, po drodze wpadając na osobę stojącą za tobą (piszącą po tobie z twojej drużyny); oboje lądujecie w śniegu. I jak ten nieszczęsny iglak za Twoimi plecami! Obrywając śnieżnym pociskiem tracisz na moment równowagę i wpadasz w świąteczną choinkę, efektem czego cały się trochę pokłułeś. Jakby tego było mało, choinkowe igły będziesz jeszcze znajdować na i pod swoim ubraniem w całym kolejnym wątku. J jak jasnowidz, którym stajesz się na moment. Masz w głowie dość wyraźną wizję dotyczącą tego, co w najbliższej przyszłości spotka osobę, która trafiła Cię śnieżką. Może to efekt zbyt mocnego uderzenia w głowę, a może jest w tym ziarno prawdy? Za odegranie wątku (po 6 postów), w którym wizja się spełnia zyskasz dowolny punkt do kuferka. Pamiętaj, żeby zgłosić się po niego w upomnieniach!
5. Wygrywa drużyna, która jako pierwsza wyeliminuje wszystkich przeciwników, nawet jeśli na koniec miałaby zostać tylko jedna osoba. Zwycięzcy otrzymają dwa punkty do kuferka, przegrani – 1.
6. Przypominam, że czas na odpis to max 48 godzin a dla zachowania lekkiej, dynamicznej rozgrywki posty nie powinny być zbyt długie. Osoby, które bez żadnej informacji nie odpiszą w tym czasie, tracą jedno życie.
7. Jeśli zobaczę, że nie stosujecie się do efektów wynikających z trafienia, będę gryźć.
8. Bitwę nadzoruje @Hope U. Griffin i to do niej należy się zgłaszać ze wszystkimi pytaniami i problemami.
Kod
Poniższy kod musi znaleźć się na początku każdego posta:
Kod:
<zg>Życia:</zg> <zycie>❆ ❆</zycie> <zg>Celuję w:</zg> [url=link do kosci]@"nick postaci"[/url] <zg>Trafiam?:</zg> [url=link do kosci]<zycie>TAK</zycie> lub <smierc>NIE</smierc>[/url] <zg>Efekt:</zg> [url=link do kosci]opis[/url]
W polu „życie” na zielono ma być tyle śnieżynek, ile zostało wam żyć, jeśli jedno stracicie, przesuwacie je poza kod: ❆ ❆ → ❆ ❆
James Farris
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : mała blizna na czole, heterochromia centralna, zarysowane kości policzkowe, dziwne stroje i jeszcze dziwniejsza biżuteria
Życia:❆ ❆ Celuję w:@ivy jones Trafiam?:TAK Efekt: jeszcze nie bo zaczynam
- Teraz wyglądasz jak prawdziwy bałwan - mówię z dumą tuż po tym jak dmucham @Mererid Tew śniegiem prosto w twarz. Wiem, że pewnie zaraz będzie narzekać, że zmokną jej loki albo rozwalę jej makijaż, ale nie mogłem się powstrzymać, kiedy widziałem jej zarumienioną od mrozu buzię, a tym bardziej nie mogłem zignorować faktu, że tworzyliśmy teraz grupę owych bałwanów. Dawno nie czułem się tak beztrosko jak teraz, gdy tak stałem z przyjaciółmi w pięknej, zimowej scenerii i niczym nie musiałem się przejmować. Tak samo jak nie mogłem czekać aż drużyna przeciwna jako pierwsza wystosuje atak. Zgrabnie łapię kupkę śniegu i formuje z niej kulkę, którą rzucam prosto w czoło jakiejś dziewczyny. Kiedy orientuję się, że mój rzut był celny, kątem oka zerkam czy Mer widziała jaki ze mnie fenomenalny strzelec i szczerzę się wesoło, w porę hamując prostacki okrzyk radości.
Zawsze lubiłam przechadzać się zimą kiedy spadł śnieg. Szczególnie lubiłam ten moment kiedy wchodziłam na nienaruszony do tej pory śnieg i zostawiałam na nim pierwsze ślady. Czułam się wtedy jak odkrywca. Mimo, że wiedziałam, że jest to niedorzeczne uczucie - w końcu co najmniej raz na kilka dni tą ścieżką przechodziła jakaś osoba. Niemniej jednak widok odcisków stóp pośród nieporuszonych do tej pory śniegów wywoływał w głębi mej duszy to niezrozumiałe uczucie. I wtedy prosto w twarz trafiła mnie śnieżka! Spojrzałam na chłopaka, który rzucił we mnie śniegiem przerywając moje rozmyślania na temat zimy. I nagle wszystko stało się jasne - zobaczyłam wizję, w której również on obrywa śnieżką. Niemniej jednak nie była to jeszcze ta pora. Wiedziałam to chociaż nie miałam pojęcia skąd. Nabrałam więc trochę śniegu do dłoni i ulepiłam śnieżkę a następnie rzuciłam nią prosto w dziewczynę, która znajdowała się w drużynie mojego przeciwnika.
Była gotowa na tę walkę, zwlaszcza, że Emrys (i jak się okazało, w dodatku ten dziwny typ z nokturnu) był w przeciwnej drużynie. Podeszła do tematu ambitnie, pewnie dlatego była taka niezadowolona, kiedy jakaś dziewczyna ją trafiła mimo jej największych starań. W dodatku to była jakaś potężna, niepozorna śnieżka, która sprawiła, że całe jej ubrania się przemoczyły i zaczęły lepić do jej skóry. Zrobiło jej się zimno i niekomfortowo, ale bynajmniej nie zamierzała przez to odpuszczać i zbić się z tropu. Wręcz przeciwnie, skupiła się na celu jak mogła i chociaż nie udało jej się trafić w chłopaka, mierząć w jego kierunku trafiła w innego przeciwnika. Najważniejsze, że zdobyła punkt, na Emrysa przyjdzie jeszcze czas.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nie potrafiłby dokładnie określić jak, dlaczego i kiedy właściwie dał się wciągnąć w śniegową bitwę, ale nie miało to już absolutnie znaczenia – pierwsza śnieżka została rzucona i już nie było odwrotu, a przynajmniej on nie miał zamiaru się wycofywać. Zwłaszcza w momencie, kiedy sam niespodziewanie stał się celem śniegowego pocisku rzuconego przez kogoś z przeciwnego teamu, bo w jakimś momencie wyłoniły się dwie drużyny. I ten szczegół był jednak zupełnie nieistotny. Dzięki elementowi zaskoczenia śnieżka go dosięgła… obsypując znacznie większą ilością wybitnie mokrego i lepiącego się śniegu niźli można było się spodziewać po niewielkiej kulce. Prędzej jakby sobie strącił na głowę śnieg z gałęzi albo nawet kilku. Biały puch wybitnie nie odpuszczał, więc strzepał go na razie jedynie tyle, żeby mu nie ograniczał za bardzo pola widzenia, po czym zgarnął śnieg i ulepiwszy z niego prawie idealną sferę cisnął nią w pierwszą osobę, która nawinęła mu się na oczy. A że celności nie dało mu się absolutnie odmówić – zawodowy ścigający w końcu – to kulka bez trudu sięgnęła swojego celu, wywołując na ustach rudzielca pełen satysfakcji uśmiech. Zabawa zabawą, ale tu w grę wchodziła także rywalizacja, czyli to co Wężyki uwielbiają najbardziej, więc każdy ‘ustrzelony’ oponent cieszył tym bardziej.