Świetne miejsce na piknik, to wie każdy w okolicy. Pamiętaj tylko, żeby nie zostawiać swojego jedzenia samego, bo krążące po parku gołębie nie zostawią dla Ciebie ani okruszka! Picie alkoholu również nie jest wskazane ze względu na często pojawiające się patrole!
Bitwa na śnieżki:
Bitwa na śnieżki
Świat w końcu pokrył się porządną warstwą śniegu, która nie tylko pozwala na zimowe szaleństwa, ale wręcz sprawia, że trudno im się oprzeć. Gwarantujemy Wam, że tak dobrze lepiącego się śniegu nie widzieliście od lat. Szkoda byłoby zmarnować taką okazję, prawda?
Tak naprawdę nikt nie wie, kto rzucił pierwszą śnieżkę, ale kiedy już to zrobił... rozpoczął potężną bitwę na śnieg i życie!
1. Każdy zaczyna rozgrywkę z dwoma „życiami”, tak aby wszyscy mieli szansę rzucić chociaż jedną śnieżką.
2. Za cel, w który rzucacie śnieżką odpowiada k6. Każdy gracz ma przypisaną cyfrę od 1 do 6, która nie zmienia się przez całą grę. Jeśli gracz odpadnie a zostanie wylosowany jego numer, celujecie w osobę następną po nim (np. jeśli wylosowana k6 to 2, ale gracze 2, 3, 4 już odpadli, to celem jest gracz 5).
3. Pierwszy post pierwszej osoby (drogą losowania jest to @James Farris) składa się z rzutu jedną kością k6 (odpowiadającą za wybór celu) oraz jedną literą, która decyduje o celności rzutu:
Spółgłoska: rzut był celny
Samogłoska: nie trafiłeś/aś
Po pierwszej osobie pisze gracz z przeciwnej drużyny, w którą wycelowana była śnieżka (bez względu na to, czy celnie).
4. Rzut każdej kolejnej osoby to k6, litera na celność i druga litera na efekt, jeśli poprzednik oddał celny rzut.
Lista efektów:
A – „apsik!”. Na zdrowie. Ale czy na pewno? Czujesz, że od tej zabawy ogarnia Cię przejmujący chłód. Po bitwie z całą pewnością przyda Ci się kubek gorącej herbaty, najlepiej z dodatkiem kilku kropel eliksiru pieprzowego. Rzuć dodatkowo kością k6: 1, 6 – niestety skończysz z lebetiusem, który w następnym wątku będzie wymagać leczenia domowymi sposobami lub u uzdrowiciela. B jak bałwan, którym właśnie się stałeś. Jakimś cudem śnieżka, którą cię trafiono miała w sobie znacznie więcej śniegu, niż na to wyglądała. Obsypuje Cię nim od góry do dołu i w dodatku zaskakująco mocno lepi się do ubrań i włosów. C jak ciepło, które paradoksalnie czujesz w swoim ciele po trafieniu śnieżną kulą. Teraz żadna zima Ci niestraszna! Dodatkowo efekt litery “a” jest zniwelowany, jeśli trafiłeś/aś ją wcześniej. D... dzwonią dzwonki sań… i inne piosenki, które nagle rozbrzmiewają w twojej głowie. W końcu zostaje tylko jedna i wiedz, że nie da ci spokoju ani w następnym poście, ani w następnym wątku. Masz ochotę nucić ją, śpiewać i mruczeć. Musisz jakoś z tym żyć. E jak eliksir, który ktoś przypadkiem lub dla wybitnie śmiesznego żartu wylał na śnieg, który przy trafieniu wpadł Ci do ust/oka. Rzuć dodatkową kością „eliksir”, aby dowiedzieć się, czym była nasączona śnieżka, którą oberwałeś. Przez następny post musisz uwzględniać jego efekt. F jak flak – tak właśnie się czujesz. Czy to zaklęcie, czy dziwna śnieżka? Czujesz, że nogi masz jak z waty i nie jesteś w stanie na nich ustać. W następnym poście musisz siedzieć na śniegu. G ... galeony! Może nie pięćset, ale lepsze to, niż nic. Dostrzegasz je w śniegu kiedy po oberwaniu śnieżką próbujesz ulepić własną amunicję. Rzuć 2x kością k6, suma kostek to ilość galeonów, które znajdujesz. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. H jak heros, z którego siłą została ciśnięta śnieżka. Trafia Cię tak mocno, że tracisz równowagę i upadasz, po drodze wpadając na osobę stojącą za tobą (piszącą po tobie z twojej drużyny); oboje lądujecie w śniegu. I jak ten nieszczęsny iglak za Twoimi plecami! Obrywając śnieżnym pociskiem tracisz na moment równowagę i wpadasz w świąteczną choinkę, efektem czego cały się trochę pokłułeś. Jakby tego było mało, choinkowe igły będziesz jeszcze znajdować na i pod swoim ubraniem w całym kolejnym wątku. J jak jasnowidz, którym stajesz się na moment. Masz w głowie dość wyraźną wizję dotyczącą tego, co w najbliższej przyszłości spotka osobę, która trafiła Cię śnieżką. Może to efekt zbyt mocnego uderzenia w głowę, a może jest w tym ziarno prawdy? Za odegranie wątku (po 6 postów), w którym wizja się spełnia zyskasz dowolny punkt do kuferka. Pamiętaj, żeby zgłosić się po niego w upomnieniach!
5. Wygrywa drużyna, która jako pierwsza wyeliminuje wszystkich przeciwników, nawet jeśli na koniec miałaby zostać tylko jedna osoba. Zwycięzcy otrzymają dwa punkty do kuferka, przegrani – 1.
6. Przypominam, że czas na odpis to max 48 godzin a dla zachowania lekkiej, dynamicznej rozgrywki posty nie powinny być zbyt długie. Osoby, które bez żadnej informacji nie odpiszą w tym czasie, tracą jedno życie.
7. Jeśli zobaczę, że nie stosujecie się do efektów wynikających z trafienia, będę gryźć.
8. Bitwę nadzoruje @Hope U. Griffin i to do niej należy się zgłaszać ze wszystkimi pytaniami i problemami.
Kod
Poniższy kod musi znaleźć się na początku każdego posta:
Kod:
<zg>Życia:</zg> <zycie>❆ ❆</zycie> <zg>Celuję w:</zg> [url=link do kosci]@"nick postaci"[/url] <zg>Trafiam?:</zg> [url=link do kosci]<zycie>TAK</zycie> lub <smierc>NIE</smierc>[/url] <zg>Efekt:</zg> [url=link do kosci]opis[/url]
W polu „życie” na zielono ma być tyle śnieżynek, ile zostało wam żyć, jeśli jedno stracicie, przesuwacie je poza kod: ❆ ❆ → ❆ ❆
Autor
Wiadomość
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Pokiwała głową, nie potrzeba było dużo wiedzy czy nawet tony zdrowego rozsądku, żeby rozumieć, jak bardzo złym pomysłem było leczenie kogoś bliskiego. Sama była wtedy w panice i tylko pilna potrzeba pomocy trzymała ja przy zdrowych zmysłach i względnie przejrzystym myśleniu. Gdyby wtedy był przed nią ktoś zupełnie obcy, pewnie jej pierwszym pomysłem wcale nie byłoby „O MERLINIE NATYCHMIAST DO ŚRODKA” tylko „a może by tak wysłać zaklęcie sygnalizujące i zabrać go do Munga?”. - Tak… To zdecydowanie nie pomaga w myśleniu – zaśmiała się głupkowato, łapiąc się za kark. W tej kwestii nie próbowała się nawet kłócić czy negocjować. – Ale jeżeli musisz i nie masz lepszego wyjścia na dany moment, co by było najlepsze? W sensie… No wiesz… Co zrobić, żeby mieć jak największą pewność, że zaklęcie wyjdzie? - Może być w tym trochę racji, obiecuję nikogo nie cucić mokrą szmatą – odparła wesoło, od razu salutując, swoim drobnym żartem nie chciała go urazić, a jedynie, no właśnie – zażartować. Teraz jednak wróciła do pełnej powagi, mieli ćwiczyć a nie przeprowadzać wieczorek komedii, więc odchrząknęła, będąc gotową nauczyć się nowych rzeczy. - Z nadgarstka, jasne! – pokiwała głową, szybko zapisując to spostrzeżenie w swoim notatniku. Ten, przygotowany w Venetii pod spisywanie spostrzeżeń ze zwojów przeszłych uzdrowicieli, zdawał się coraz bardziej zapełniony, powoli chyląc się ku końcowi swoich stron. Zaczynając go, nie sądziła, że aż tak go pozapisuje, teraz czuła, że przydałyby jej się pewnie dwa kolejne. – W zwojach w Venetii uzdrowiciele też zwracali dużo uwagi na to, jak usprawnić i przyspieszyć rzucanie zaklęć – rzuciła znad notatek, stawiając kilka ostatnich znaków. – No dobra, to spróbujmy raz jeszcze. Przećwiczyła kilka razy ruch różdżką, pilnując, by nie blokować się w łopatce ani w łokciu, ale jednocześnie nie dodawać im za dużo ekspresji. Ot, ręka była tylko i wyłącznie przekaźnikiem, drogą szybkiego ruchu dla magii, która kumulowała się w machnięciu nadgarstkiem, to stamtąd wychodziła cała energia. Ta jednak, o czym też pamiętała, miała być delikatna, nie agresywna i nie nachalna. Chciała kogoś oczarować, nie zastraszyć. - W trakcie rzucania zaklęcia, myślisz o czymś? – spytała, przypominając sobie jak Victoria mówiła o zobaczeniu efektu końcowego. Wyobrażeniu sobie go. – Masz jakiś konkretny obraz przez oczami? Wizję celu?
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Mieć cel. Najgorsze, co możesz zrobić w obecności chorego, czy rannego, to pokazać mu jak się denerwujesz. Nie możesz płakać, nie może ci drżeć głos, nie możesz pozwolić, żeby twoje przerażenie wygrało. Jesteś tam po to, żeby go ocalić, jesteś tam po to, by dać mu swoją siłę, której jemu akurat brakuje. Wiem, że łatwo jest to mówić, ale to właśnie jest coś, co musisz zapamiętać. Niezależnie od tego, jak jest źle, musisz wiedzieć, że ty jesteś ostoją w tej sytuacji – wyjaśnił bardzo prosto, ledwie dostrzegalnie marszcząc brwi, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie tego zabrakło mu w relacji z Finnem, że sam się miotał i szarpał, nie do końca dając mu oparcie. Starał się, ale to wcale nie było to, o co chodziło, to wcale nie było to, do czego chciał sięgnąć. Westchnął niedostrzegalnie, zastanawiając się, czy to było coś, co będzie go wiecznie prześladować, a później parsknął, kiedy Remy zasalutowała i złożyła mu obietnicę, od której na pewno istniały jakieś wyjątki. - Uzdrowiciele z Venetii mieli niesamowitą wiedzę. Wiem, że dla niektórych ta cała alchemia może wydawać się szalona, ale znają takie rzeczy, o jakich nam się nawet nie śniło. Jestem pewien, że mogłabyś znaleźć tam takie rzeczy, że oczy wyszłyby ci z orbit – powiedział, uśmiechając się kącikiem ust, zdając sobie sprawę z tego, że to nie było kłamstwo. W jego posiadaniu znajdował się zwój, który zawierał niesamowitą wiedzę, który był wręcz oszałamiający. Zwój, który jego zdaniem, mógł zmienić dosłownie wszystko. Nie mógł jednak o nim wspomnieć, tak samo, jak o znajdującym się w nim przepisie, więc skupił się na czymś innym, ostrożnie, ale pewnie poprawiając chwyt dziewczyny, widząc w nim drobny błąd. - Cel. To wszystko opiera się o cel, przynajmniej dla mnie. Wiesz, co chcesz osiągnąć, twój pacjent ma być zdrowy i nienaruszony, a skoro tak, to musisz wykorzystać wszystkie znane sobie sposoby na to, żeby faktycznie to osiągnąć, choćbyś miał urobić się po łokcie. Skoro zaklęcie ma zbić gorączkę, to właśnie to ma zrobić, ma uśmierzyć ból? To to ma osiągnąć, taki właśnie jest cel – odpowiedział na jej pytanie, próbując to wytłumaczyć jak najlepiej, mając pewność, że nie wszyscy tak na to patrzyli.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Jasny i można by powiedzieć, że bezwzględny cel, taki nie do naruszenia. Brak jakichkolwiek choćby i oznak niepewności. Wiedziała, że musiała to poćwiczyć, popracować nad sobą. Nie dało jej się nazwać słabą na umyśle, miała silną wolę, wiele samozaparcia i nie bała się brnąć w największe bagno, by osiągnąć to, co chciała. Tylko i wyłącznie dzięki jasno postawionemu celowi była w stanie z kontuzją wystartować w zawodach, przejść przez ból bezbłędnie, kryjąc go przed komisją sędziowską. Jednak wiedziała, że tego samego braku wzruszeń, cóż, brakowało jej, gdy chodziło o bliskie jej osoby. Była cholernie emocjonalna, za bardzo dla własnego dobra, co dopiero dobra innych. - To jest coś, co zdecydowanie będę musiała przećwiczyć – uśmiechnęła się do chłopaka, doskonale wiedząc, że tej rzeczy nie naprawią przy jednym spotkaniu. Grunt, że była tego świadoma, a teraz, gdy powierzyła tę wiedzę i drugiej osobie, to trochę tak, jakby składała w domyśle przysięgę, że naprawdę kiedyś uda jej się to osiągnąć. Na wspomnienie o Venetiańskiej wiedzy aż zaświeciły jej się oczy, a serce jej zadrżało. Przyłożyła dłoń do ręki, w miejsce, gdzie miała tatuaż fiolki i zwoju, który miał być znakiem dla tych potrzebujących pomocy, że mogła im ją zapewnić. - Myślę, że w tej alchemii kryje się więcej odpowiedzi, niż wielu mogłoby się spodziewać – uśmiechnęła się, wiedząc, że nie powinna mówić dużo więcej. Za nic w świecie nie chciała zdradzić posiadanej wiedzy. Z poprawioną pozycją nadgarstka wykonała ten sam ruch jeszcze kilka razy. Nie była to różnica duża, ale zdecydowanie wyczuwalna, zapewniała większą delikatność samego machnięcia różdżką i płynność w nim. Powtórzyła właściwe ustawienie tyle razy, dopóki nie zaczęła go wykonywać bez zastanawiania się nad tym, jak powinno pójść i czy na pewno jest dobrze – oczywiście miała świadomość, że to tylko pamięć krótkotrwała i jeżeli chciała ją na stałe zamienić na mięśniową, będzie musiała to ćwiczyć, póki co jednak jej ręka zdawała się przestawić na właściwy chwyt. - Po prostu cel? Jasne! – powtórzyła z entuzjazmem, raz jeszcze śledząc całą drogę myśli w głowie. Pewnym, ostrym w technice, ale delikatnym w wykonaniu, bez zastanawiania, miejsce tylko na samo działanie… No i nie jak mokrą szmatą. Wyobraziła sobie swój cel. Nie był to wielki obraz, nie tworzyła scen, nie wymyślała jak będzie wyglądać cucenie. Była to pojedyncza, krótka myśl, rozkaz dla różdżki, że miała ocucić i to był ich jedyny cel. – Rennervate – wypowiedziała, kończąc inkantację krótkim, płynnym ruchem. Przepływ energii, jaki poczuła, też był zupełnie inny, bardziej… Gentle. – Wiem, że to było zdecydowanie lepsze wykonanie… – zaczęła z rosnącym uśmiechem i rozbawieniem z samej siebie. – Ale aż trudno uwierzyć, że coś tak delikatnego może tyle zdziałać, no nie?! – zerknęła na niego rozradowana i zdecydowanie zafascynowana tym, co udało jej się wyczarować.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- To coś, co każdy z nas ćwiczy. Wiesz, czasami niektórzy zastanawiają się, czemu uzdrowiciele są tacy, no wiesz, nijacy, zupełnie, jakby nas ktoś pierdolnął i stracilibyśmy ikrę, ale to właśnie dlatego. Nie możesz tak po prostu załamywać rąk, bo ktoś przyjechał w ciężkim stanie. Jakbym rzygał albo płakał za każdym razem, jak trafia do mnie ktoś, kto próbował złapać kelpie, naprawdę nie mógłbym być uzdrowicielem. I pewnie miałbym problem wyleczyć choćby Olę, ale zrobiłbym to, bo taka jest przysięga uzdrowiciela - wyjaśnił jej jeszcze, mając nadzieję, że to najwyraźniej pokazywało jej to, co dokładnie miał na myśli, o co chodziło w tym całym bałaganie, jaki teraz ich spotykał. Miał świadomość, że to nie było takie łatwe, a tym bardziej dla kogoś, kto nie studiował medycyny i nie żył w Mungu, jednak inaczej nie dało się tego ani opisać, ani do tego podejść. - Wiesz, to w sumie jak z tymi zaklęciami. Uzdrowiciel ma być pewny swego, ale łagodny, zdecydowany na to, co ma osiągnąć. To chyba najlepiej wyjaśnia ten cały bałagan - dodał ostatecznie, kiedy już skorygował jej chwyt i przyglądał się, jak rzuciła zaklęcie, by skinąć głową, a później sam uniósł różdżkę i bez najmniejszego problemu rzucił niewerbalne rennervate, które po prostu spłynęło z jego ręki, niczym piorun. Było mocne, zdecydowane, ale nie przypominało w niczym ataku. Ot, błysnęło i już znalazło się u swego celu, rozpływając się na nim w sposób równomierny, niczym jakaś kołdra, czy coś podobnego. To był całkiem przyjemny widok, Max musiał to przyznać. - To właśnie jest sztuka leczenia. To jak mugolskie szczepionki i leki, wydają się takie nieznaczące, a mają niesamowitą moc. Pamiętaj, że rzucanie potężnych czarów i miotanie nimi jak wściekły buchorożec, też nie jest mądre, bo prędzej wyżyłujesz siebie, niż uleczysz pacjenta. +
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Taka jakby... Hmm... Wyuczona obojętność? - spytała, próbując ubrać to w krótsze, prosto rozumiane słowa, nie żeby lepiej to sobie wytłumaczyć, a upewnić się, że właściwie na sprawę te patrzyła. - To znaczy, wiem, że nie jesteście obojętni, ale to takie wyciszenie emocjonalne, odcięcie się tak? Sama nie do końca wiedziała, jak stan taki mogłaby osiągnąć, była chodzącym wulkanem emocji, które wybuchały wtedy, kiedy tak czuły, bez wzoru, często bez ostrzeżenia. Przeżywała pięknie, wielce i kolorowo, całym sercem i bez wyjątku. Miało to swoje plusy, jak chociażby umiejętność wyrazu w tańcu i na lodzie, porwanie ze sobą publiki. Ale w sytuacjach, w których miała zachować bezwzględny spokój, cóż, chyba też potrzebowałaby lat praktyki. Mogła za to już teraz uczyć się właściwych technik zaklęć, nad ruchami rąk łatwiej było zapanować niż nad pływami emocji. Słuchała jego słów i obserwowała ruchy. Kiedy sama zrozumiała jak jej nadgarstek powinien chodzić, dużo lepiej widziała zależności w jego własnym rzucaniu czarów. Gdyby zaprezentował się jej na początku, pewnie tylko widziałaby wykonane zaklęcie, a teraz? Widziała przepływ energii, to jak się rozeszła i jak jego delikatność, ale też pewność na to pozwoliły. Lustrowała jego własną postawę, zauważając to, czego jej samej brakowało, oprócz oczywistego luzu w ruchach, który mogłaby nabyć z praktyką. Zapamiętała swoje obserwacje, by później je wynotować, teraz zdecydowanie bardziej wolała patrzeć i na bieżąco wyciągać wnioski. Najważniejszy był chyba taki, że musieli mieć więcej takich spotkań. - W prostocie siła - zaśmiała się, jeszcze raz chwytając różdżkę. - No to ostatni raz, jakbym robiła to od niechcenia, obojętnie, tak? - upewniła się, wyobrażając sobie cel i nie tyle sama wymusiła energię, ci pozwoliła jej po sobie przepłynąć. Była tylko przekaźnikiem, lekką do przebycia drogą, prowadzącą prosto do pacjenta. Tym razem czar był najbliżej tego, jak wyglądać powinno lekkie zaklęcie. - Chyba powoli zaczynam rozumieć - ucieszyła się, patrząc z delikatnym niedowierzaniem na swoją dłoń, zrobiła duże postępy. - Muszę się jeszcze do ciebie zgłosić, panie profesorze - zażartowała, sprzedając mu siostrzanego kuksańca w bok.
Lokacja zaparkowania Żądlibusa własności Ceda, Holly i Trevora - wątek wewnątrz samochodu
Był wieczór, wiedział ile ma spraw kolejnego dnia na głowie, a mimo to gdy Trevor zaproponował spotkanie, bez wahania zgodził się przyjść. Krótka rozmowa na wizzegerze wystarczyła... Nie wiedział czy to dobrze czy źle. W zasadzie powinien się cieszyć, że po wydarzeniach ze zbrojowni tak naturalnie przyszło im kolejne spotkanie. Nie potrafił jednak oprzeć się wrażeniu, że było ono spowodowane wyłącznie instynktem i ciekawością, a nie rzeczywistą chęcią zobaczenia się. Rozmyślał nad tym lecąc do Hogsmeade na nowej miotle, którą nabył pod koniec pobytu na wakacjach. "Chmurnik" wpierw poniósł go do sklepu, gdzie postanowił kupić butelkę whisky na wieczór, a potem pod same drzwi żądlibusa, w którym od jakiegoś czasu zamieszkiwał Trevor z przyjaciółmi. Zapukał, ale najwyraźniej drzwi już Trevor zostawił otwarte, bo pod naporem ręki, po prostu przesunęły się same. Położył butelkę na blacie kuchennym, a potem skierował się do Trevora, który do tej pory był zapatrzony w wizzenger, na którym coś bardzo intensywnie pisał. - Nie przeszkadzam? - zapytał nieco przekornie. Doskonale wiedział, że właśnie tu miał teraz być, przez co od razu usiadł na pseudokanapie, bardzo blisko Trevora. W zasadzie powinien mu wyjąć książeczkę z ręki, nie podejrzewał by było w niej coś ciekawszego niż on. Zamiast tego zaczął utrudniać mu dalsze pisanie, zbliżając swoje usta do jego płatka ucha by każde kolejne słowo które wypowie było jednocześnie delikatnym muśnięciem go. - Zostaw ją, nie będzie ci już potrzebna. - zachęcał, nie zostawiając w swojej wypowiedzi miejsca na niedomówienia. W zasadzie nie wiedział czy powinien teraz tak swobodnie czuć się przy nim, czy zaraz nie zostanie zalany strumieniem pytań, ale planował zrobić wiele by Trevorowi zamknąć usta. Rękę bliżej sylwetki Collinsa położył za jego plecami, na tyle blisko by czuł jej obecność. Miał nadzieje, że te drobne gesty wystarczą by te zaczarowane kartki papieru nie przeszkadzały im w spotkaniu.
Tak, ledwo rozpoczęli studia a obaj mieli na głowie sporo do zrobienia. Nie tylko nagły wysyp zadań domowych ale też potrzeby przećwiczenia zaklęcia, omówienia rozdziału, znalezienia odpowiedniej książki w bibliotece (lub uzyskanie od nauczycieli zgody na wypożyczenie trudno dostępnego podręcznika), uzupełnienia zapasów pergaminu czy utrzymania jakiegokolwiek porządku w notatkach. Profesorowie nie dali studentom ani chwili na rozruch i odnalezienie się w nowej rzeczywistości. Jeb, z buta nawał pracy, do tego dorabianie w Miodowym Królestwie i problemy z ostatnią dostawą... zaproszenie tu Benjamina przyszło mu z dziecinną łatwością. Być może było to nieodpowiednie, niewskazane wszak powinni zajmować się wszystkim innym... po prostu chciał go zobaczyć i sprawdzić czy między nimi wciąż jest ciepło. Przez ostatnie tygodnie nie był już tego pewien. Trudności w komunikacji, niesnaski wobec wzajemnych reakcji na stres... brakowało mu jakichkolwiek okruchów stabilności w tej relacji. Potrzebował aby Benjamin tu był, aby ponownie obejrzał sobie Żądlibusa od środka i wypełnił zapachem całe wnętrze. Po dziurki w nosie miał dość specyfiku, którego Holly używała do wyszorowania tapicerki. Aktualnie siedział przy szafce kuchennej, z której blatu tymczasowo zrobił sobie stolik i uśmiechał się pod nosem. Rozmowa pisana z Cedem i Holly wprawiała go w wesoły nastrój. Mimo, że nie pisał wprost dlaczego dzisiaj Żądlibus będzie zajęty, to wyczuwali, że powód nie jest błahy i nie dopytywali zbyt żarliwie. Podobała mu się ta gra pozorów i był im za to wdzięczny. Zaparkował tutaj Żądlibusa dobrą godzinę temu. Drzwi były uchylone aby wywietrzyć wszak w tak ciasnej przestrzeni dosyć szybko robiło się duszno. Udawał, że nie słyszy kroków Benjamina ani tym bardziej jego pukania. - Nie, nie przeszkadzasz. Postaraj się. - uśmiechał się z tą iskrą wyczekiwania i czającej się po skórze ekscytacji. Dla motywacji odpisał jeszcze jedno zdanie dla Holly lecz nie pamiętał co dokładnie były to za słowa bo faktycznie, szybko stracił zainteresowanie zeszytem. - Powinienem oprowadzić cię po moim współdzielonym mieszkaniu. - zagaił, nawiązując też niejako do ich imprezy w jego willi, której obejrzenia się domagał. Czyżby już wtedy podskórnie coś go ciągnęło w stronę Bena? Swoimi słowami próbował sprowokować go do jeszcze większej stanowczości i reakcji. Nim jednak postanowienie miało na dobre zakotwiczyć się w rzeczywistości, położył rękę na jego kolanie, co mogło zdradzać jak bardzo brakowało mu swobody. - Tu jest salon i sypialnia, a trzy cale na bok kuchnia. Nad głowami mamy szafę, a siedzisz na moim łóżku będącym też czasami kanapą dla gości. - przynajmniej Benjamin znajdował się tam gdzie powinien. Żądlibus sam z siebie zamknął drzwi na zamek. Obrócił się w końcu do niego przodem i od razu zacisnął palce na jego rozgrzanym karku. Uderzenia serca wybiły się na moment z rytmu gdy zdał sobie sprawę jak niewiele ich teraz dzieli. - Mogę ci zaproponować kawy, herbaty, piwa... albo siebie. Polecam te ostatnie - hit sezonu, limitowana edycja, unikalny smak. - nie dał się pocałować, bezlitośnie dla nich obu odwlekał ten moment czując w sobie chorą potrzebę naruszenia granic cierpliwości Benajmina. Paradoksalnie tracił własną i mimowolnie przysunął się jeszcze bliżej, szukając punktu zaczepienia ust gdzieś w okolicy jego żuchwy. Wędrował sobie mikropocałunkami po skórze w tych nielicznych przerwach gdy nie gadał. - Co podać? - zapytał bo wzięło go na rozmawianie i zaczepianie. Potrafił być nieznośny w swoim podekscytowaniu.
W zasadzie nie wiedział czy był wcześniej w żądlibusie czy nie. Ike nakreślił mu w punktach rzeczy, które działy się na imprezie i o ile miał już pojęcie co go ominęło, to bez zbędnych szczegółów. Wnętrze wyglądało ciepło i przytulnie, pewnie przez kobiecą rękę Holly, ale nie było dla Bena teraz tak interesujące by poświęcać mu wiele czasu. Zwłaszcza, że omieść można było je spojrzeniem w kilka sekund i to w zupełności wystarczyłoby mu za oprowadzenie. - Naprawdę? - pytanie było natury retorycznej i w prostym skrócie miało sugerować, że wcale nie była to taka konieczność jaką mogłoby się wydawać. Benjamin zmusił się by na kilkanaście sekund odwrócić wzrok od Trevora w stronę pomieszczenia, które już w większości widział, gdy wchodził. - Czuje się oprowadzony. - odpowiedział na te wyliczankę pełną oczywistości. Trevor niesamowicie się miotał i w zasadzie Benjamin mógłby się na to zdenerwować, gdyby nie zdał sobie sprawy, że przecież dla Collinsa był pierwszym. Taka bliskość mogła w młodszym krukonie wzbudzić reakcje, które on sam dawno miał już za sobą, całą gamę niepewności lub ekscytacji. Ostatnie zdarzenie nie dawały im możliwości do oswojenia się z sobą nawzajem. Bazory nieco intensywniej przyjrzał się całej sytuacji. Ich sylwetki były dość blisko siebie i choć usta mężczyzny uciekały to ciało dawało odwrotne sygnały. Chciał sprawdzić czy podobne zachowania się powtórzą w bardziej intensywnych warunkach. Położył swoje dłonie pod jego liniami żeber, delikatnie przyciągając go w swoją stronę. Kolejne słowa Trevora odebrał jako delikatne plątanie się języka kogoś zestresowanego taką intymnością. Rozumiał to. Słuchał jak świetnie reklamuje się, choć nie było to absolutnie konieczne. Benjamin dał się całować po linii żuchwy, samemu tylko spokojnie przesuwają dłonie odrobinę bliżej pleców. Najwyraźniej Collins nie był aż tak odważny jakiego zgrywał, ale jako ten bardziej doświadczony, nie zamierzał wytykać mu tego prosto w twarz. - Siebie. Bezzwłocznie. - mówił pół szeptem, bo głośniej nie było potrzeby. Opuścił głowę niżej, przez co samoistnie jego usta znalazły się w pocałunku. Przywarł nim do niego, a każdym kolejny rozchylał usta Collinsa bardziej, pokazując zaangażowanie, do którego tak bardzo przecież miał być prowokowany. Delektował się napięciem, które między nimi się tworzyło, a którego już od dłuższego czasu w pewien sposób unikali, spotykając się w miejscach niekoniecznie do tego sprzyjających. Nie zastanawiał się czy nie powinni porozmawiać zanim nie zbliżą się bardziej. Wiedział z kim ma do czynienia i sądził, że jeśli rozmowa będzie potrzebna to zostanie mu ona obwieszczona natychmiastowo. - Żadnych napoi mi nie podawaj. - uprzedził jego kolejne pytanie, gdy już odstąpił od jego ust. W zasadzie, gdyby miał teraz głowę do rozmyślań, uznałby, że takie uprzedzanie tego o co chce zapytać Trevor mogłoby być całkiem niezłym sposobem na uniknięcie nieporozumień. Problem polegałby tylko na nauczeniu się co sprawia, że pytanie zostanie zadane, a innym razem pojawi się ich więcej. Nie rozważał opcji w której pytań nie było, bo ona zwyczajnie nie zdarzała się. - Za to możesz dawkować mi siebie, uncja po uncji. - pewnie dla kogoś nie wprawionego w jednostkach miar była to zbyt mała ilość by mogła wyrażać to jak bardzo Ben nie chciał by Trevor odstąpił go na cal. Bazory jednak czuł, że w tym momencie jest adekwatna, bo wyraża zdecydowanie więcej niż gram czy gran, a jednocześnie nie jest tak przesadzona jak funt, do których większość Brytyjczyków była przyzwyczajona. Taka urocza pułapka, której miał nadzieje nie musieć wyjaśniać.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie potrafił zachować spokoju. Gdyby próbował to okłamywałby samego siebie. Podekscytowanie, zaciekawienie, stres i niepewność tworzyły dziwną mieszankę przez którą gadał... gadał jak najęty. Słyszał swój głos i czuł się pewniej gdy udawało mu się zaczepiać i żartować. Próbował się droczyć jednak ruchy sylwetki mówiły same za siebie. Benjamin nie dał się sprowokować, wykazywał się nadzwyczajną cierpliwością. Czyżby w końcu nauczył się ile jej potrzeba do niektórych postaw Collinsa? Aby go polubić w pełni trzeba było cechować się nadzwyczajnym poczuciem humoru bądź posiadaniem dużej dozy cierpliwości. Najwyraźniej w końcu zaczęli się czegoś o sobie uczyć. Trevor, aby nie zadawać za dużo pytań naraz, a Benjamin, aby uzbroić się w cierpliwość. Pocałunek pojawił się znienacka, mimo że się go wcześniej spodziewał. Jego klatka piersiowa uniosła się po wdechu przepełnionym gorącym oddechem Benjamina. Wszystkie myśli czmychnęły, ten żarliwy kontakt wyciszył podskórnie czające się nerwy. Bez najmniejszego oporu pozwolił rozchylić swoje usta i sam sięgnął do jego języka, aby się przywitać, rozgrzać, uspokoić i jednocześnie jeszcze bardziej rozpalić. Przesunął rękę z jego karku na włosy i naparł na jego usta z coraz bardziej wyczuwalną namiętnością. Hamował się aby się na niego nie rzucić tu i teraz, starał się powstrzymać swoją gwałtowność i delektować krok po kroku. Dłonie zaborczo ułożone w okolicach żeber dawały poczucie przynależności do tej konkretnej osoby. Czuł się chciany a tak straszliwie tego potrzebował. Nie zdawał sobie sprawy ile oddechu potrzebował dopóki Benjamin nie oderwał się aby odpowiedzieć na niepotrzebne gadulstwo Trevroa. Popatrzył na jego twarz zdekoncentrowany, niepewnie uśmiechnięty i zaciekawiony. Nie musiał nic mówić bo Benjamin robił to za ich dwóch - w końcu! Słuchał go lecz patrzył teraz na swoje dłonie. Palce jednej ręki zawinęły się za kołnierzyk jego koszulki i przyciągnęły go z powrotem do pocałunku, który zniekształcił ostatnie wypowiadane przezeń słowa. Chwilę potem naparł na jego obojczyk dłonią aby odsunął się w głąb tej mikro kanapy. Nie pozwalał aby przestrzeń między nimi była większa niż aktualnie to potrzebne. Nie odpuszczał pocałunku, przesuwał się zaraz za nim te pół metra, aż Benjamin mógł poczuć na wysokości łopatek kawałek mikro parapetu tylnego okna Żądlibusa. - Czy to jest jedna uncja? - zapytał głosem zabarwionym chrypką, przygryzając jego dolną wargę i zaraz to spadając ustami do jego podbródka i szyi. Wsunął dłoń pod jego koszulkę, na goły brzuch i przesunął ją w kierunku mostka, delektując się napotkaną pod palcami rozgrzaną skórą. Ben mógł się spodziewać, że u podstawy szyi będzie chciał ponownie naznaczyć go malinką, w tym samym miejscu co za pierwszym razem. Gdy już miał pewność, że w tym miejscu zaczyna się zmieniać kolor skóry wrócił do jego ust, opierając o nie własne. Oddychał inaczej, głębiej ale też drżąco, co zdradzało jaki jest spięty, mimo prób ukrycia tego. Zamknął na moment oczy i oddał się śledzeniu ścieżki jego dłoni, reagując przyjemnym dreszczem na każdy ślad jego obecności. Nagle Żądlibus stał się najwygodniejszym miejscem na świecie, z którego stado hipogryfów go nie wyciągnie.
To powinna być jego stała metoda uciszania Trevora - zajmowanie mu ust sobą. Całował go, czując jak ruchy miedzy nimi się zmieniają, nabierając na intensywności. Ich usta przylgnęły do siebie na dłuższy czas, przypominając sobie dokładniej swój dotyk. Nie spodziewał się, że po tym, Trevor przestanie być niepewny, a jednak to się stało. W pół słowa mu przerwał. Zamiast kolejnych słów, odciągających ich uwagę od siebie, sam zainicjował pocałunek, utwierdzając Bazorego w tym, że ich stosunki zaczynają być bliższe, bardziej intymne. Chciał się w nim zatopić, ale sugerujący zmianę położenia ruch Trevora sprawił, że część swojej uwagi poświęcił by przesunąć się bliżej okna. Podobała mu się odległość, która nie została odpuszczona, doprawiona kolejnymi pocałunkami. Nie zamierzał odpowiadać na żadne pytania, nie chciał angażować się w puste dyskusje. Po prawdzie nie chciał też by Trevor słyszał w jego głosie nuty podniecenia, które na pewno już się tam zakorzeniły. Oboje bardzo dobrze wiedzieli jak napięcie między nimi gęstniało, jednak Bazory czuł, że musi zachować chociaż szczątki trzeźwego myślenia by wychwycić jeśli ponownie niepewność wkradnie się miedzy nich. Usta Trevora skierowały się niżej, na jego szyję, gdzie oczywiście spodziewał się ponownej malinki, na którą zamierzał mu pozwolić. Nie miał nic do ukrycia, mógłby i cały być oznakowany w ten sposób, opinia innych by go nie interesowała. Co najwyżej mogliby mu pozazdrościć. Zręcznymi ruchami palców zaczął delikatnie podwijać koszulkę Collinsa w górę, by zasugerować jak bardzo nie jest już ona na nim potrzebna. Nie zamierzał jej z niego zrywać, chciał dać mu moment na decyzję czy ten krok dalej leży w strefie jego komfortu. Obserwował wciąż jego zaangażowanie, lekko drżący oddech, napięcie mięśni przy każdym kolejnym ruchu. Sięgnął dłonią po jego podbródek, by ponownie skierować jego usta na swoje. Pocałunek, który między nich wyprowadził nie był już tak intensywny jak wcześniejszy, dawał miejsce na pojedyncze myśl, emocje, decyzję. Drugą ręką mocniej go do siebie przyciągnął, chcąc dać jak największe poczucie bezpieczeństwa w ten sposób. Czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny za te momenty, chciał by były dla młodszego partnera samą przyjemnością, by na swoich zasadach mógł się otworzyć. Choć ich ciała dalej były bardzo blisko to dawał tym zmniejszeniem intensywności przestrzeń, w której miał nadzieje, że Trevor odnajdzie się i da mu jasny sygnał jak dalej potoczy się ich spotkanie.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Spontaniczne spotkanie okazywało się nadzwyczaj kolorowe w swoich barwach. Kilka godzin temu nie przypuszczałby, że faktycznie uda mu się tutaj zwabić Benjamina i do tego całować w taki sposób, w jaki nie ośmieliłby się w miejscu publicznym. Uzmysłowił sobie, że Żądlibus stanowił dzisiaj idealne ukrycie przed światem. Nie musiał zagadywać gościa, karmić czy poić. Nie szukał żadnych tematów do rozmów bo metoda zamknięcia mu ust była najskuteczniejsza ze wszystkich dostępnych. Buzujące hormony skłaniały do pośpiechu, gwałtowności, większej ilości siły w gestach lecz opanowane ruchy Benjamina hamowały go. Wyczytywał z jego gestów nie tylko przyjemność lecz i ostrożność. Nie rozumiał przyczyny tej rozwagi wszak nikt im nie mógł przeszkodzić we wzajemnym delektowaniu się bliskością. Potrzeba ciepła, pełnej uwagi, namiętności była dzisiaj nie do zniesienia. Napierał pocałunkami a kąciki jego ust unosiły się w uśmiechu gdy uzyskiwał równie gorliwą odpowiedź. Bardzo wiele znaczyły dla niego wszystkie te drobne odpowiedzi i przyzwolenia. Przyciągnięty w jego stronę musiał oprzeć dłoń o parapet aby nie przygnieść go swoim ciężarem. Słyszał swój przyspieszony oddech, a także szelest podciąganej koszulki. Nie musieli długo czekać na odpowiedź, gdyż od razu wolną ręką chwycił jej kraniec i przeciągnął przez głowę. Zrzucił materiał gdzieś na bok lecz nie sposób było mu nawet pomyśleć o swojej półnagości gdy został przyciągnięty do kolejnego pocałunku. Westchnął przy jego ustach, odnajdując między nimi chwilę do złapania oddechu. Potrzebował nieco czasu aby połączyć parę faktów. Wyczuwalna ostrożność Benjamina miała jakiś ważny powód. Jednocześnie nie czuł się odpychany a tylko zachęcany po jeszcze więcej. Przesunął dłonią po jego klatce piersiowej i chyba dopiero wtedy trybiki w jego głowie pojęły o co w tym wszystkim chodzi. Uzmysłowienie sobie wszystkiego wywołało w nim dreszcz, który swój bieg skończył na głośniejszym wydechu. Nie potrafił siebie zatrzymywać i analizować więc robił to Benjamin ale na tyle subtelnie i czule, że wpędził go w zaskoczenie. Z jednej strony chciał wyeliminować tę ostrożność i zobaczyć Benjamina w szale pożądania - a wszystko wskazuje na to, że go pociąga - a z drugiej zaczynał zastanawiać się co on, u licha, robi. Nie myśli, działa, nie zastanawia się dokąd ich to zaniesie ani tym bardziej czy powinien przestrzegać jakiejś niewidzialnej granicy o której nie miał pojęcia. - Ufam ci. - usłyszał swój głos i w sumie nie wiedział skąd te słowa wzięły się na jego ustach. Podświadomość nakazywała wspomnieć o ufności, o której na co dzień się nie mówi. Usiadł wygodniej na kanapie i przyciągnął chłopaka do siebie aby ogrzać nim swój goły tułów - po halabardzie wciąż miał na ramieniu świeży ślad, który miał być smarowany maścią a o czym rzecz jasna regularnie zapominał. Przesunął dłoń z jego klatki piersiowej na plecy i mimo, że ubranie faktycznie przeszkadzało w poznawaniu go to rozebranie go z tej części garderoby odkładał na "za moment". - Zostań tu na noc. - a więc stało się, zapraszał go do siebie tak, jak nikogo innego. Nie wiedział czy to była dobra decyzja lecz był pewien, że tego chce, właśnie tutaj i właśnie dzisiaj. - Jeśli przesadzam, to mów. - wsunął drugą rękę pod jego koszulkę i przesunął dłońmi po całym jego tułowiu aby na końcu objąć go i pociągnąć na swoje kolana. Oparł głowę o szybę campera i sięgnął po kolejny pocałunek, dłuższy od poprzednich ale też i spokojniejszy.
Nie wiedział jak ma się czuć. Z jednej strony chciał by Trevor zrozumiał swoje zachowania, zastanowił się i w pełni świadomie podejmował decyzje z nimi związane. Swoim działaniem sprowokował to, dostał co chciał i mężczyzna na moment wycofał się z pocałunków. Z drugiej strony ciepło jego ciała, namiętność i porządnie były bardzo kuszące, zachęcały do przekraczania granic, których jak na razie tak sumiennie strzegł. Znaleźli się w tym samym punkcie co kilka tygodni wcześniej, tylko tym razem to nie Ben był bez koszulki, a całość nie była podsycana przez magię. Wziął głębszy wdech, gdy Trevor zajmował ponownie normalną pozycje na kanapie. Został przyciągnięty, czemu poddał się momentalnie, chciał być jak najbliżej mógł. Patrzył na jego oczy, usta, tors... Przesuwał wzrok, zastanawiając się gdzie może przesunąć go tak by swoim spojrzeniem nie dawać jasno do zrozumienia jak bardzo go teraz pragnął. Nie chciał by to był argument dla Collinsa w jego rozważaniach. Słowa o zaufaniu były dla niego dość jednoznaczne, odnosiły się do fizyczności, którą mogli mieć przed sobą. Znaczyły tyle samo co "wiem, że nie zrobisz mi cielesnej krzywdy". To nie tego się obawiał, przez co choć słowa mogły być tym co chciał usłyszeć, to nie były. W dodatku mocniej sprawiły, że czuł obawę, bo "ufam ci" było w jego głowie częściowym przeniesieniem części decyzji na jego barki. To jak wcześniej czuł się odpowiedzialny za ten wieczór, teraz zostało spotęgowane. W dodatku wymazało z jego głowy myśl, że jeśli rozmowa będzie potrzebna to Trevor sam po nią sięgnie, bo oto okazywało się, że Collins nie rozważył tylu aspektów co powinien, a był niesiony wyłącznie wylewem hormonów do mózgu. To mogło Benjamina sparaliżować i w pierwszych sekundach tak rzeczywiście się stało. Jego mięśnie lekko stężały, a uwaga skupiła na rytmie serca, które przyśpieszone biło, pokazując jak bardzo teraz żył chwilą. Spojrzał na twarz Trevora, na jego chcące więcej spojrzenie gdy zapraszał go na wspólną noc. Dopiero wtedy paraliż minął, odzyskał mowę i dostrzegł, że skoro zaufanie zostało mu powierzone i może tymi chwilami zrobić wszystko to musi wziąć się w garść i wypracować najlepsze możliwe rozwiązanie. Pocałował Trevora najczulej jak w tamtym momencie potrafił, chcąc dać mu tym do zrozumienia jak bardzo go chciał mieć blisko siebie w tym momencie. - Zostanę ile tylko będziesz chciał. - zaczął mówić, czując wewnętrzny ciężar tego co powinien powiedzieć jako kolejne. - Będę cię całował, dotykał, będę przy tobie. - zatrzymał się, chcąc spojrzeć na niego czy na pewno Trevor jest świadom co właśnie do niego mówi. - Nie mogę ci dzisiaj dać wszystkiego, o czym na pewno myślisz, ale mogę sprawić, że to będzie bardzo przyjemnie spędzony wieczór. Odpowiada ci to? - czuł, że to jak bardzo obudował swoje myśli w słowa może być problemem. Nie zrobił tego, bo miał problem nazwać rzeczy po imieniu, a ponieważ chciał zminimalizować cios, który spodziewał się, że właśnie wymierzył w Trevora. Wiedział, że było to potrzebne, to jednak nic nie ułatwiało. Mogli rozpraszać uwagę pocałunkami, lgnąć do siebie, czuć swoją bliskość, mógł obejrzeć go do samych bokserek, ale to musiała być ta, notabene całkiem widoczna, granica. Przynajmniej do momentu zwiększenia Trevora samoświadomości, co nie spodziewał się, że nastąpi szybko.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Rozważania były ostatnim na co miał ochotę. Całował go z taką pasją po to, aby usunąć z głowy wszystkie myśli i skupić się tylko na nim. Teraz był sobą - tym, który pragnął wszystkiego. Nie potrafił się oprzeć wylewności skoro Benjamin ochoczo na nią odpowiadał. Dostawał sygnały, że może chcieć więcej jego fizycznej odsłony. Ot, wyczuł ostrożność, która subtelnie dała mu do zrozumienia, że gdzieś po drodze zapomniał ile wynosi “uncja”. Grzecznie się dostosował i zwolnił, uspokoił swoje pragnienie złączenia ich ust i ciał w jednym, przedłużającym się uścisku. Robił to, co Benjamin sugerował bez użycia jakichkolwiek komunikatów werbalnych. Dlaczego więc dostrzegł w jego oczach zawahanie? Wystarczył ten jeden moment aby gorący dreszcz podniecenia zmienił się w jeden z chłodniejszych. Powiedział za dużo. Wyjawił zbyt wiele swoich potrzeb i gotowości poniesienia się emocjom. To byłoby takie łatwe - zamknąć oczy i dać instynktom płynąć. Czuł w kościach, że mogliby się łatwo odnaleźć w tego rodzaju porozumieniu - znacznie łatwiej w łóżku niż w zwykłej rozmowie. Być może to był właśnie błąd, który Ben widział, a którego Trevor nie chciał ani dostrzegać ani tym bardziej teraz się tym przejmować. Zamknął oczy, poddając się bardzo czułemu pocałunkowi, który swoim wyczuciem rozlał po jego klatce piersiowej uczucie szczęścia. Podobał mu się ten rodzaj pocałunku. Z tego co się orientował, pierwszy raz został przez niego tak ucałowany. W ramach aprobaty wsunął dłoń w jego włosy i przedłużył ten gest o kilka dodatkowych sekund, scałowując czułość z każdego cala jego ust. Mimo wszystko odsunęły się poza jego zasięg i choć trzymał Benjamina na swoich kolanach, obejmował go, już pierwsze słowa zaczęły go powoli mrozić. Popatrzył na niego zaskoczony, jakby podejrzewał, że Bazory znalazł sobie oto najgorszy moment na żarty. Nim zdołał to powstrzymać, jego ręka zsunęła się z jego głowy, opadła luźno i zbyt głośno na opadłą poduszkę. Jego powieki drgnęły jakby próbował powstrzymać je przed zamknięciem i gdy Benjamin skończył mówić… zapragnął zapaść się pod ziemię. Wstyd w jaki został wpędzony całkowicie odebrał mu zdolność żartobliwego zdystansowania się wobec swojej sytuacji. Nie miał w sobie tyle zasobów samozaparcia aby przyjąć na klatę słowa chłopaka. Dostał to, czego chciał - sygnał, że jest zbyt natarczywy, za dużo sobie wyobraża… i to drugi raz, więc bolało bardziej. Uciekł wzrokiem i przetarł twarz dłonią, czując się teraz jak jeden wielki dupek, w dodatku niewyżyty. - Umiesz dawać kosza.- odezwał się nieswoim głosem i poczuł się nagle niekomfortowo w tej minimalnej odległości, jaką najwyraźniej wymusił. Poczuł się źle w swojej skórze i drugi raz w życiu pomyślał o tym, że fajnie byłoby się przeobrażać na zawołanie - szkoda, że animagia była ponad jego możliwościami. Miałby idealny sposób na ucieczkę, nawet jeśli dożywotnio musiałby zamienić kawę na akonit, i zrezygnować przy tym trwale ze słodyczy. Drugi raz też te dziwaczne pragnienie pojawiło się w jego głowie w towarzystwie Benjamina. Najwyraźniej chłopak miał na niego większy wpływ niż obaj myśleli. Wychodzi na to, że zaczynał się powoli angażować jakiegoś rodzaju pierwszym uczuciem skoro tak mocno reagował na sprowadzanie na ziemię. - Mogłeś obudzić się z tym wcześniej. - nie ukrywał pretensji. Odruchowo bronił się, próbował wytłumaczyć się ze swojego nieprzyzwoitego zachowania. Nie potrafił pamiętać o obietnicach pozostania tu, całowania, przytulania kiedy wstyd zżerał go kawałek po kawałku. Zdenerwował się i na Benjamina, i na siebie. Zwłaszcza na siebie. Poruszył się niespokojnie na kanapie, która nagle stała się niewygodna i z grymasem bólu na twarzy, zsunął Benjamina na bok, bo musiał wstać. Musiał wstać i odejść te dwa metry do umywalki, odkręcić głośno kran i lodowatą wodą obmyć twarz… ale też i ją odwrócić. Nie był czerwony, jego policzki nie miały tendencji do rumienienia się… to oczy nie były w stanie teraz udźwignąć wstydu. Oparł jedną dłoń o umywalkę a drugą o sąsiadujący blat i oddychał powoli, głęboko i przyzwyczajał się do tego dyskomfortu w klatce piersiowej. Bicie serca straszliwie mu teraz przeszkadzało. Trzeci raz w życiu został wpędzony w tak silne zawstydzenie - pierwszy raz, gdy przeobrażał się przed rodziną, drugi - gdy działo się dokładnie to samo ale na oczach Holly i Ceda. I dzisiaj, gdy myślał nie tą stroną ciała, co trzeba, patrząc tylko na własne potrzebny zamiast na granice Benjamina. - Nie, nie wychodź, bo byłby to zajebiście durny pomysł.- nawet jeśli Benjamin nic takiego nie planował, uprzedzał fakty a w jego głosie już pojawiła się nuta agresji. Jeśli miałby teraz oglądać odwracające się plecy to dostałby szału. Szum spływającej z kranu wody dawał mu niewielkie poczucie ucieczki.
Trevor nie musiał Benjamina zsuwać ze swoich nóg - on wiedział kiedy był odtrącany. Znał to uczucie na wylot. Za każdym razem gdy sądził, że postępuje właściwie, obrywał nim jak otwartą dłonią. Wiedział jak brzmi to preludium do niechęci, a w ostatniej zwrotce do nienawiści, znał jego każdą nutę. Słuchał rozpoczynających ją dźwięków i czuł rozczarowanie, zgorzknienie i zmęczenie, które wraz z nimi narastało. Usiadł na brzegu kanapy, przez chwilę skupiając wzrok na czubkach swoich butów, szukając w ten sposób uziemienia. Spodziewał się przecież, że Trevor odbierze to źle, ważył każde słowo wypowiadane najłagodniej jak potrafił, a mimo wszystko to nie wystarczyło. Nie wiedział co ma dalej robić, w zasadzie spodziewał się, że zaraz nie powinno go tu być. Potrzebował zapalić, odetchnąć czymś innym niż zapach Trevora, ponownie poczuć się sobą. Podniósł się do drzwi, oparł plecami o framugę wyjścia i przy pomocy różdżki, po minucie mógł już mieć zajęte usta czymś innym niż wspomnieniem pocałunków Collinsa. Pierwszy wdech, który próbował wziąć, uświadomił mu jak bardzo jest zestresowany tą sytuacją. Jego oddech był płytki, szybki i nienaturalnie krótki, niezdolny do spełnienia jego marzeń o napełnieniu płuc dymem. Sam pozbawiał się resztki oddechu, której tak bardzo potrzebował by żyć. Nie zamierzał się jednak poddać na poziomie obserwacji, wciąż zaciskał papierosa między wargami, a z każdym kolejnym oddechem starał się mocniej wrócić do stabilnego poziomu, którego teraz tak mocno potrzebował. Tylko tym dymem mógł zdusić w sobie chęć do odrzucenia tego co jeszcze nie tak dawno było między nimi. Mijały minuty w trakcie których kątem oka widział jak Collins stał nad zlewem, obmywając twarz i ręce. Bazory nie sądził by próbował zmyć z siebie winę. Dostał jasno do zrozumienia kto jest odpowiedzialny za te sytuacje. Wciąż czuł ich ciężar na sobie, a potem kolejnych, które mówiły do niego by nie wychodził, jednak były podszyte czymś niebezpiecznym, alarmującym, co wręcz nawoływało do nie zastosowania się do nich. Nie zamierzał w tym momencie Trevora słuchać. Wiedział, że gdy skończy palić, będzie musiał rozmówić się z nim, by nie mógł rościć sobie prawa do pretensji, a potem wrócić do siebie i zastanowić się co z tym wszystkim zrobić. Nie potrafił lub nie chciał przyznać przed samym sobą, że kolejna, poważna kłótna w tak krótkim czasie nie była na jego niezaleczone nerwy i najlepszym co mógłby dla siebie zrobić byłoby zakończenie tej znajomości u podstaw. Myślał, wypuszczając ustami kolejne obłoki dymu. Końcówka przestawała się już żarzyć, gdy w głowie układał finalną wersje tego co chciał przekazać. Nie sądził, że zostanie zrozumiany, nigdy nie był, czasem tylko się łudził przez co teraz tu byli i musieli zacząć te wątpliwą przyjemność wymiany zdań. - Musimy porozmawiać. - zaczął krótko, zwięźle, by dać Trevorowi chwilę na odwrócenie się. - Ubierz się wpierw. - czuł deja vu, już raz zaczynał tak trudną rozmowę. Wtedy wykazywał się wręcz nienaganną chłodną pozą, która pozwoliła mu przez tamte chwile przejść we względnie nienaruszonym stanie. Nie chciał teraz tego powtarzać, nie chciał być taki wobec Trevora, któremu nie tak dawno wręcz obiecał, że będzie obok, przy nim i dla niego. Czuł w sobie jednak ukłucia odrzucenia i wiedział, że ciężko będzie się mu ich pozbyć. Zwłaszcza teraz. - Pożądasz mnie w bezosobowy sposób. Jeśli potrzebujesz kogoś kto potraktuje cię jak zabawkę lub na odwrót, na pewno długo nie będziesz szukał. Na mnie nie licz. Jeśli chciałbym cię w ten sposób, zrobilibyśmy to już w Dziurawym Kotle. - zaczął mówić, czując w żołądku jaki dyskomfort wywołuje w nim wizja bycia takim. Nie wiedział kiedy dał Trevorowi jakikolwiek sygnał, że mógł go kategoryzować tak, ale musiał rozwiać ten obraz, bo choć nie był wzorem do naśladowania, to tym też nie był. Wiedział, że to nie rozwiąże problemu Collinsa z jego samoświadomością, nie sądził jednak, że w obecnej sytuacja był w stanie więcej dla niego zrobić. Co najwyżej mógł wyjść by nie być dla niego ponownie pokusą. Postawił sprawę jasno, nie dając mu nadziei na to, że potraktuje go w tak przedmiotowy sposób. Uważał, że Trevor zasługiwał na więcej, ale by to mogło mieć racje bytu, musiał sam dojść do tych wniosków.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie, to się nie dzieje naprawdę. Dlaczego więc ma silne wrażenie, że zaczął psuć zanim na dobre mogliby się poznać? Poczuł się odtrącony i z powodu silnego wstydu nie potrafił zobaczyć w słowach Benjamina tej subtelności i prób przekazania mu tego, że granice są nie po to, aby się o nie rozbijać a po to, by wiedzieć gdzie jest bezpiecznie. Zaciskał mocno oczy i oddychał powoli, teraz powietrzem zabarwionym zapachem papierosów. Niełatwo było mu podnieść wzrok aby skrzyżować spojrzenie z Benjaminem. Czuł się zagubiony. Nie wiedział co myśleć, wściekał się i pragnął wyładować wszystko w słowach. Chciał pokazać swoją frustrację i… nie wiedział od czego zacząć. Bał się, teraz bał się, że bezpowrotnie traci coś cennego. Zakręcił korek z wodą i sięgnął po koszulkę. Teraz wydawała się ciężka i niewłaściwa… niedawno zdjęta z pasją a zakładana przez głowę z miną jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Zacisnął mocno i zęby i pięści słysząc jego słowa. Szklanki ukryte za szafką zachybotały nerwowo. Chciał mu za to przyłożyć, wrzasnąć, że gówno wie, że to nie prawda. - Nie szukam zabawy. - wycedził przez zaciśnięte zęby a gardło ściskała mu panika. Czuł sprowadzany do parteru w najbardziej dobitny sposób jak można. Usiadł na tej kanapie, usiadł bo inaczej podejdzie do Benjamina i stanie się wówczas coś, co ich skreśli. - Nie jestem dupkiem.- a może właśnie jest? Wmawiał sobie, że zachowuje się właściwie a okazuje się, że do właściwości daleka mu droga. Oparł łokcie o kolana a głowę o dłonie. - Co chcesz usłyszeć? Że masz rację? Że jestem nienormalny? Że się tobą i tylko tobą zachłysnąłem? - pytał mimo tego uczucia beznadziejności jakie go trzymało lodowatą ręką za serce. - Zrozumiałem komunikat ale nie chcę cię tylko fizycznie. Nie jestem taki płytki.- dodał jeszcze i w końcu na niego popatrzył, a wzrok miał zmartwiony. Znienacka stracił swoją złość i zdenerwowanie. Nie utrzymał wyprostowanych barków jakby ciężar wstydu miał przygnieść go do ziemi. Spokój jaki na niego spadł nieco go obezwładniał. - Przepraszam. Nie chcę żebyś odchodził ale nie będę cię zatrzymywać.- mówił cicho, jakby poddając się jego decyzji. Nie może nikogo zmuszać do bycia przy nim po tym jak zaczął się okropnie zachowywać. Każdemu mogą puścić nerwy a wiedział już, że Benjamin cierpliwość miał dosyć krótką.
Patrzył jak od pierwszego słowa Trevor się zmieniał, jak jego mięśnie w rozmaity sposób zmieniały napięcie, nawet po momencie ponownego ubrania się. Widział zaciskane pięści, zęby, gniewne spojrzenia, które choć nie wszystkie ciskane w jego stronę, to z całą pewnością właśnie nim spowodowane. Poczuł jak bardzo docenił swoją obecną pozycje przy drzwiach, miotłę na wyciągnięcie ręki, nie drgnął jednak o milimetr, obserwując rozwój zdarzeń. Nie wiedział czy gniew Trevora zajdzie aż tak daleko, byłby głupcem gdyby się tego nie obawiał, ale nie zamierzał ocenić go zanim wyprowadzi cios. Czuł jak narusza granice swojego bezpieczeństwa z powodu Trevora, rozumowo wiedział, że nie powinien na to pozwolić, ale w tym momencie pogodził się, że wiele decyzji momentalnie podejmował niezgodnie z logiką. Dotarło do niego, że sam jeszcze do końca nie wie co nim kieruje. To nie były rozmyślania na ten moment, bo sytuacja nie dawała na nie przestrzeni, ale sam przebłysk świadomości wystarczył. Czuł, że jest tutaj i mówi do Trevora te wszystkie rzeczy, bo choć mógłby odejść to nie chce. Trevor po chwili usiadł i choć jego głos brzmiał groźnie, to mowa ciała zaczynała świadczyć o innych emocjach. Ponownie. Zamknął swoją sylwetkę opierając wpierw łokcie o kolana, a potem głowę o dłonie. To nie była postawa kogoś, kto chce się gniewać, a kogoś, kto nie chce w danym miejscu istnieć. Ben o tej drugiej postawie mógłby pisać podręczniki, reprezentując ją połowę swojego szkolnego życia, zanim wyjechał i się zmienił, spoważniał. Zaczął się bać, że choć nie chciał zostawiać w Trevorze blizn, to zrobił to. W inny sposób, na innej płaszczyźnie. Zachwiał coś, czego do końca nie widział, co było dla niego nowe, bo go nie znał. Słuchał przez to wypowiadanych przez mężczyznę zdań z większą troską niż wcześniej, szukając w nich potwierdzenia lub zaprzeczenia kondycji psychicznej rozmówcy. Trevor wpierw odnosił się do siebie, a potem bezpośrednio do nich. To był dla Benjamina sygnał, że powinien ponownie dojść do głosu. - Gdybym widział i czuł, że rozumiesz co się między nami działo i świadomie to akceptujesz, nie potrzebowałbym nic słyszeć. - stwierdził na salwę pytań, których nie podejrzewał o bycie w pełni retorycznymi. Nie potrafił ocenić na ile to zachłyśnięcie się było spowodowane brakiem znajomości alternatyw, a na ile rzeczywistym zauroczeniem, ale było to więcej niż do tej pory pokazał mu Trevor. Co następnie potwierdził kolejnymi słowami. Ben słuchał ich, próbując ocenić ile w nich prawdy. - Skoro tak to czemu odtrącasz zbliżenie się do mnie w inny sposób? - wiedział, że to pytanie nie było proste, ale odpowiadało na wiele. Nie oczekiwał, że dostanie na nie jasną odpowiedź, że on tak z minuty na minutę uświadomi sobie, że przecież Benjamin nie dał mu kosza, a tylko wyznaczył granice tego spotkania. Był jednak ciekawe jak to wszystko jego umysł sobie uargumentuje. To nie był dobry moment na odchodzenie z rozmowy, nawet jeśli końcowo miałoby się między nimi nie ułożyć. Gniew Trevora zelżał, a zamiast tego pojawiały się możliwości uświadomienia go, co tak nie dawno się wydarzyło. Tak jak wcześniej tak i teraz w jakimś stopniu czuł się odpowiedzialny za obecną sytuacje i rozwiązanie jej, było dla niego ważne. To nie było łatwe, bo czul się jak idiota, ponownie wystawiając się na potencjalny cios, ale czuł, że powinien próbować. Usiadł na krawędzi kanapy, jak najbliższej drzwi. Chciał dać w ten sposób mu sygnał, że na razie nigdzie się nie wybiera. Nie potrafił znaleźć w sobie więcej. Chciał, ale już zaalarmowany wcześniej układ nerwowy, wzbraniał się przed ponownym wyciągnięciem ręki w stronę Trevora. W dodatku sam Trevor wcześniej powiedział mu, że przeprosiny dla niego nic nie znaczą, więc nie potrafił ich w pełni, bezkrytycznie przyjąć. Bycie opanowanym słuchaczem, rozmówcą i przewodnikiem kosztowało go energię, którą w innych warunkach włożyłby w refleksje nad tym co tak właściwie teraz robi. - Zrób coś dla mnie i nie nazywaj się "dupkiem" w mojej obecności. - to było jedyne co przyszło mu na myśli, bo było naturalną jego reakcją na to gdy bliskie mu osoby ciskały w siebie obelgami. Nie wiedział na ile Trevor zasługuje na to miano, ale w tej rozmowie nie wnosiło to nic konstruktywnego, a mogło zostać pożywką dla kolejnych wątpliwości Benjamina.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Istotnie, zniknięcie z powierzchni ziemi byłoby aktualnie najbardziej komfortowe… lecz nie rozwiązałoby tych supłów w ich relacji. Nie lubił zakopywać sprawy pod dywan a zależało mu na tyle na Benjaminie aby pomimo wstydu, chcieć rozmawiać o tym, co go tak wnerwiło. Chaos w głowie utrudniał zebranie myśli. Ślad nałożonych na twarzy pocałunków przypominał, że jeszcze kilka chwil temu nie było między nimi przestrzeni. Co zrobił, że to się skończyło? - Dlaczego uważasz, że przez to jak mnie do ciebie ciągnie nie jestem świadomy tego, co się tu przed chwilą działo i co więcej, że niby tego nie akceptuję?- nie rozumiał więc postanowił pytać zanim wyciągnie pochopne wnioski… a w tym był niezły. Reagował emocjonalnie i czasami zapominał o granicach. Zderzenie się z nimi było bolesne i z pewnością zostawi w nim ślady. Chciał krzyknąć, że nie jest głupi, wie co to znaczy gorączka ciała, wie co to niecierpliwe pożądanie szukające ujścia w przyjemności, wie, że dotyk nigdy nie musi się kończyć. Zamiast tych słów przeczesał palcami włosy, przypomniał sobie wdechem nasycenie tytoniem wnętrza Żądlibusa, co już na wieki będzie mu się kojarzyć z Bazorym. Próbował panować nad emocjami bo to jedyny sposób aby doprowadzić tę rozmowę do końca. - Nie odtrącam. - w tych krótkim zaprzeczeniu był zwykły ból. Większość sił zużywał na kontrolę podczas pełni więc w ciągu normalnych dni brakowało mu mocy aby ukryć ból za odpowiednią modulacją głosu. - Ja… ja tak gwałtownie tak zareagowałem ze wstydu.- wstyd towarzyszył tym szeptom bo nie był w stanie zwiększyć siły głosu. - Bo tak bardzo nie chcę być sam, że się tobie nieumyślnie narzucam i zauważam to za późno. Cały czas czuje jakbym miał mało czasu żeby się cieszyć z twojego zainteresowania.. że to się skończy jak za szybko zamknę oczy. - nie było sensu barwić swojej wypowiedzi żartami czy udawać, że wcale go to tak nie boli. - A potem tylko patrzę jak ciebie do siebie zniechęcam. I nie wiem co robić żeby to cofnąć.- wyprostował się lecz nie siadał wygodniej, pozwalał aby ciężar atmosfery przygniatał jego barki. Nie mógł obwiniać Benjamina tylko siebie. Nie potrafił chłodno myśleć gdy czuł pod palcami jego skórę. Nie widział nic poza nim, gdy oddawał i przyjmował pocałunki. Emocje odbierały mu rozum. Uderzył więc w końcu w wielki mur gdy Benjamin dobitnie nakreślił granicę. Użył do tego idealnych słów a to Trevor nie potrafił ich poprawnie zinterpretować. Musiał doprowadzić siebie do takiego stanu jak teraz aby do jego antykrukońskiego mózgu dotarło o co chodzi. Obwiniać mógł tylko siebie. Wstrzymał oddech gdy Benjamin usiadł tak daleko… choć kanapa była dosyć krótka i wąska. Z jednej strony czuł ulgę, że ten postanowił zostać a z drugiej znów strach go ścisnął, że zaraz coś powie co Benjamina stąd wykurzy. Popatrzył na niego bezradnie. - Spróbuję. - tyle mógł obiecać bo jednak samokrytyka nabrała na sile odkąd zakończył się jego wieloletni związek. Nie wyszedł z tego bez szwanku. Drgnął jakby chciał odwrócić się w jego stronę, jakby już wyciągał do niego rękę lecz zahamował siebie i to w środku wywoływało nieprzyjemny ścisk. Właśnie odkrył w sobie smak obaw przed narzuceniem się.
Ta rozmowa była już dla niego męcząca. Starał się, mówił więcej niż zawsze, a w zamian dostawał kolejne pytania na które musiał odpowiadać. Studnia bez dna. Wiedział dlaczego to robi, ale samo zachowanie łagodności wymagało już od niego wiele. Formułowanie myśli i opinii też nie należało do jego ulubionych zajęć. Fakt, że rozmawiali uważał za jakiś niewielki sukces. Jeśli jeszcze okaże się, że z tej całej plątaniny emocji i słów, nie wyjdzie nic sensownego, uzna to wszystko za stratę czasu. Postarał się odpowiedzieć na pytanie Trevora najprościej jak potrafił, bez tłumaczeń, bo zwyczajnie nie miał już do nich cierpliwości. Ile mógł prowadzić go za rękę? - Prawie się nie znamy, a mówisz mi o zaufaniu i świadomości. - naprawdę chciałby by rzeczywistość nie wyglądała tak, ale nie mieli zbyt wielu normalnych możliwości by się poznać. Ich pierwsze spotkania na wakacjach doprawiane były sporą dawką podlaskiego jedzenia. Kolejne spotkania były dość intensywne i opierały się w większości na tym, że któreś na któregoś krzyczało, z różnych powodów. Benjamin pamiętał tylko jedną normalną rozmowę między nimi, tę w trakcie spotkaniu na granie w durnia. Był wtedy po jednym drinku i hogsach, a i tak mógł uznać to za sensowną rozmowę. Tak nie powinna wyglądać ich relacja jeśli miało do czegoś między nimi dojść, przynajmniej w jego mniemaniu. Słuchał tak Trevor mówi o swoich emocjach, których pochodzenia za bardzo nie rozumiał, ale nie zamierzał ich komentować. Sam często odczuwał bezsensowne emocje, przez które podejmował niewłaściwe decyzje, mówił o jedno słowo za dużo lub za mało w danym momencie. Widział, że Collins stara się mu wytłumaczyć dlaczego tak się zachował, a z jego słów wywnioskował bardzo prostą myśl. - Masz mało czasu, bo się śpieszysz, a nie dlatego, że go nie ma. - zauważył, bo choć dla niego było to dość łatwym wnioskiem, to Trevor pokazał mu już, że nie myślą tymi samymi ścieżkami i, by się dogadać, musi mu takie oczywistości mówić prosto w twarz. Marzył by wrócić do momentu, kiedy milczał bo nie zdawał sobie sprawy jak bardzo Trevor nie jest domyślny. Wtedy nie było prościej, ale przynajmniej nie czuł się ani trochę odpowiedzialny za niedomówienia, które nie wyszły z jego bezpośredniej winy. Było to dużo mniejsze obciążenie. Ostatnie słowa mężczyzny nie zgadzały się z tym, jak widział Ben rzeczywistość. Sugerowały, że Trevor chciał coś zrobić by między nimi było lepiej, ale on doskonale wiedział jak wyglądały ich kłótnie. Znosił jego gniew, racjonalizując sobie co mógł, a gdy role się obracały, Trevor nie był już względem niego taki wyrozumiały. Chciał to kolejny raz przemilczeć, ale co by to dało? Nie rozgniewał się, ale jego łagodność na chwile odpłynęła, dając miejsce poczuciu niezadowolenia. - Próbować to cofnąć? Zniosłem twój gniew przed pełnią, wyciągnąłem rękę po Hogsmead, teraz nie wyszedłem. Czasem mógłbyś mi to ułatwić. - stwierdził z nieukrywaną pretensją. Chciałby być lepszy, bardziej wyrozumiały, bezkrytycznie łagodny, ale jego zasoby się kończyły.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Galopował się w swoim zachowaniu, interpretacji... spieszył się bez powodu, ulegając swoim przeświadczeniom, że lada moment wszystko pryśnie. Czy już właśnie tak się nie stało? Obietnica przyjemnego wieczoru zmieniła się w to... coś. Tę rozmowę, która była trudna i nie był już taki pewien czy wyjaśnianie swoich reakcji miało cokolwiek między nimi rozwiązać. Stawał na rzęsach aby jakoś to wybielić, przyznawał się do najtrudniejszych odczuć a i tak Benjamin mówił tak sucho, spoglądał z uwagą lecz jego brwi marszczyły się zbyt często. - Okej, od teraz nie będę się spieszyć. To będzie na liście priorytetów. - uniósł dłonie w geście poddania i wypuścił powietrze z płuc czując jak niedawna złość całkowicie z niego uleciała. Zaweźmie się i zwolni, spróbuje odnaleźć jakiś złoty środek. Skoro Benjamin tu siedział to znaczy, że mógł próbować dalej... być. Poznać. Słuchać uważniej. Odpowiadać i nie zadawać zbyt dużej ilości pytań. Przetarł twarz dłońmi aby się otrząsnąć, ostudzić, odnaleźć na nowo. Odwrócił się przodem do Krukona choć na kanapie siedział bokiem. Popatrzył na niego tymi ciemnymi oczami i czuł, że chodzi na oślep. - Próbuję nadrobić to wszystko, co wymieniłeś czymś dobrym i miłym. Tak, dzisiaj spieprzyłem to równo ale mogę próbować dalej, cały czas. - ugryzł się w język aby nie wspomnieć o kłótni w Hogsmeade bo jednak byłoby to zatruwające. Cieszył się, że jako tako sobie to wyjaśnili, nawet udało im się zrozumieć wzajemne zachowania co nie znaczy, że chciał o tym prawić. Otworzył usta aby zadać mu kolejne pytanie jednak jego mina powstrzymała go. Jak miał go porządnie poznać bez zadawania mu pytań? To była najprostsza metoda, którą stosował codziennie, w niemal każdym towarzystwie. Dla Bazory'ego zaczął redukować ich ilość lecz i tak wychodziło ich dużo. - Doceniam to. - powiedział zamiast pytania. - Chcę się odwdzięczyć czymś równie ważnym. - chciał być przy nim, gdy mu ciężko aby zobaczyć jak wtedy reaguje w obliczu własnych problemów. Zauważał już, że zażyłość Benjamina ma różne odcienie i przy każdym może spodziewać się czegoś innego, niż zna. - Mów lub pokazuj mi, jeśli mogę coś takiego zrobić. - zmieniał pytania na zdania twierdzące, podkreślając od razu, że słowa nie są konieczne a on zbierze się w sobie aby lepiej czytać z jego gestów. Próbował mu pokazać że "brak pośpiechu" interpretował na szeroką skalę. Nie będzie to proste skoro tak bardzo różnią się ich temperamenty i charaktery ale warto było podjąć się tego wyzwania. Nie chciał rezygnować z próby poznania Benjamina, mimo że potrafili doprowadzić się wzajemnie do szału. Sięgnął do swojego plecaka leżącego przy komódce i wyciągnął stamtąd bardzo małą sakiewkę wielkości połowy dłoni. Nie wiedział ile to trzyma już ze sobą ale cały czas nie był pewien kiedy mógłby mu to dać... o ile zostanie to przyjęte. Wewnątrz była fiolka z jasnobłękitną smugą, żywą, drżącą, przemykającą w tej ciasnej przestrzeni i domagającą się obejrzenia. Wspomnienie. - Włożyłem tam to, co nauczyłem się lubić w likantropii. Jeśli przyjmiesz to i postanowisz kiedykolwiek się zrewanżować to wybierz coś, co chcesz pokazać. - i zamilkł aby słowa nie zaczęły przytłaczać. Narażał się na odrzucenie tego wspomnienia, które nosił ze sobą bodajże już siedem dni. Potrzebował sporo czasu aby to w nim dojrzało. Wybrał to, co podoba mu się w trakcie tych trudnych nocy, a było parę rzeczy, których odkrycie dawało mu frajdy. Nie miał tylko pewności czy to wciąż leży w zainteresowaniu Benjamina więc profilaktycznie zaczął brać pod uwagę odmowę. Obiecywał sobie, że w takim przypadku zareaguje normalnie a nie pod wpływem emocji.
Rozmowa powoli wypalała się; każdy powiedział, co miał do powiedzenia, i w zasadzie teraz można było tylko czekać, co z tego wszystkiego wyniknie. Nie tak wyobrażał sobie ten wieczór, jadąc do Trevora po rozmowie na wizzegerze, ale gdyby potrafił spojrzeć na to obiektywnie, uznałby, że ta rozmowa była potrzebna. Trudna, absolutnie wychodząca poza jego strefę komfortu, ale konieczna. Patrzył teraz w stronę Trevora, zastanawiając się, co dalej powinien zrobić. Czuł się w obowiązku ułatwić mu nieśpieszenie się, zostawiając odpowiednio wiele przestrzeni między nimi i zmieniając temat. Może rzucając jakimś ironicznym żartem w eter? Z drugiej strony, po tak wielu emocjach, miał świadomość, że bliskość była potrzebna im obojgu. Nie ta nieokiełznana, namiętna, która wprowadziła tyle zamieszania między nimi. Na miejscu byłaby ta zwyczajna i ludzka, którą na co dzień raczej sobą nie reprezentował. Może w tym leżał problem Trevora? Rekompensowanie za małą ilość ludzkiej bliskości namiętnością? Benjamin chciałby mieć przestrzeń, by to przemyśleć, ale aby to zrobić dobrze, musiał to zostawić na inny dzień rozważań. Słuchał Trevora, jego dobrych intencji i czuł, że rzeczywiście mają czas by te wszystkie gorzkie wspomnienia nadrobić. Wiedząc, że mężczyzna je zauważył, było mu proście pogodzić się z tym, że były już one niejako za nimi i nie powinien ich rozdrapywać,, a zamiast tego zastępować innymi. Bardzo chciałby by w nim tak to działało, nie wiedział jednak czy rzeczywiście tak mogło być. Od lat był przyzwyczajony do życia w negatywnych odczuciach i takie momentalne zmienienie tego, nie wydawało mu się wykonalne. Nie chciał by Trevor jego milczenie odebrał niewłaściwie, dlatego przytaknął głową na znak, że rozumie co jest do niego mówione i, jeśli znajdzie coś czym będzie chciał się podzielić, to zrobi to. Nie podejrzewał siebie o takie potrzeby, ale przecież to nie oznaczało, że nie mógł akceptować ich ewentualnego, przyszłego pojawienia się. Te chwilę słuchania Trevora bezpośrednio przeplatane jego milczeniem, zachwiał fiolka emanująca delikatnym, błękitnym światłem. Momentalnie zmroziła Benjaminowi krew w żyłach, przypominając ich nie dawną rozmowę. Trevor wyraził się wtedy jasno co do jego propozycji i Bazory nie podejrzewał, że temat wróci jeszcze miedzy nich. W zasadzie pogodził się z tym, że niektórych rzeczy nie może o Collinsie zrozumieć. Zaczął analizować, sytuacja była dość specyficzna. Widział, że to nie jest wspomnienie przygotowane w tym momencie. Nie mógł wiedzieć od jak dawna Trevor poważnie rozważał przedstawienie mu go. W dodatku nie wiedział czy powinien je przyjąć. Po wcześniejszej rozmowie, byłoby wręcz to wskazane by chciał poznać Trevora bardziej, a z drugiej strony miał wątpliwości czy swoją obecnością nie wymusił wyciągnięcia fiolki na nim. To było trudne, nie zamierzał udawać, że było inaczej. W tej rozmowie praktycznie niewiele momentów było prostych. Zmniejszył odległość między nimi, siadając bliżej. Wiedział, że w momencie słów Trevora powinien już mieć odpowiedź na języku, ona jednak nie przychodziła. Dotknął opuszkami palców wierzchu jego wolnej dłoni, która wtedy już znajdowała się bardzo blisko. Szukał w tym kontakcie podpory dla swoich myśli, ale nie przychodziła. Spojrzał smutnym spojrzeniem w oczy Trevora, chcąc znaleźć w nich odpowiedzi na swoje wątpliwości. Wahał się, nie było to do ukrycia. - Dobrze. - powiedział półszeptem, bo dalej brakowało mu pewności w podjętej decyzji. Pocałował Trevora delikatnie w usta, czując jak ważny jest dla nich ten moment. - Wciąż uważam, że powinieneś sam podjąć decyzję o wspomnieniu, które otrzymasz ode mnie w zamian. - nie wyobrażał sobie by warunki tej transakcji mogły być tak jednostronne jak przedstawił je Trevor. Nie brał do ręki fiolki, czekał. Zgodził się już na część tego układu, sam przecież zaświtał mu w głowie kilka dni wcześniej, Bał się jednak, że ponownie może stać się powodem konfliktu między nimi.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Gdy złość i wstyd przemijały, łatwiej było odnaleźć się w chaosie myśli. Słowa wydawały się lżejsze choć powietrze w Żądlibusie wciąż było nagrzane od ich emocji. Benjamin przemawiał spokojnym głosem jednak w jego oczach widział niepewność i dopiero teraz dostrzegał... troskę. Rozmowa męczyła ich umysły jednak za nic w świecie nie chciał aby się skończyła, mimo trudu z jakim im przyszła. Spieszył się czerpać każdą chwilę, próbował je naprawić bo jeszcze okaże się, że czas spotkania minął. Narastający lęk przed samotnością - zwłaszcza dzisiaj gdy był niemalże namacalny - znów skłaniał do pośpiechu. Uspokajał siebie krótkimi myślowymi komendami, niektóre zawierały niecenzuralne słowa i dzięki temu brzmieniu nie pozwalał sobie galopować w te nieprzyjemne odmiany myśli. Wyciągnięcie fiolki wywołało u Benjamina gwałtowne spięcie, jakby w sakiewce nie znajdowało się miłe wspomnienie a jadowity wąż gotów ukąsić tego, kto go przyjmie. Podświadomie zdawał sobie sprawę, że może to wywołać niechęć wszak tamte nieporozumienie było najsilniejsze i najtrudniejsze ze wszystkich. Mimo wszystko nie zapomniał, nie zamiatał tego pod dywan tylko przez dłuższy okres czasu ostrożnie analizował w myślach. Doszło do momentu, gdy złapał się na szukaniu wspomnienia, które mógłby podarować a przy następnej nocy, wybudzony ze snu, umieszczał coś bardzo osobistego w wąskiej fiolce. Inna sprawa, że nie wiedział kiedy mógłby mu to wręczyć... czy w ogóle jego propozycja była wciąż aktualna. Teraz podjął ryzyko wszak odsłonił się przed nim tak, jak przed niewielką ilością osób w swoim życiu. Wyprostował kark gdy Benjamin siadał bliżej. Serce zadrżało z ostrożnej ekscytacji czując ciepło jego palców na dłoni. Widział w ciemnych oczach niepewność i coś na kształt strachu. Nie był pewien czy było to związane z obawą przed kłótnią czy może zawartością fiolki. Przy lekkim pocałunku na moment wstrzymał oddech bowiem momentalnie wzrosła w nim ekscytacja i apetyt, już wewnętrzna ulga pchała go do położenia dłoni na jego udzie, do pochylenia się i całowania bez pamięci... z niemałym trudem zatrzymał te pragnienia i skupił się na tym, co od niego dostał - ponowny kontakt fizyczny. Nie mógł znów tego spieprzyć więc zamiast całować go jakby jutra miało nie być, pozwolił aby na ustach zamajaczył drobny uśmiech. Splótł palce ich dłoni choć nie posłał w tamtą stronę nawet jednego spojrzenia. Gest miał mówić sam za siebie, nie słowa. - Dobrze, to może na początek poproszę moment, który sprawił, że eliksirowarstwo stało się dla ciebie takie ważne. - celowo użył słowa na początek, aby dać mu znać, że przerobił w myślach tę kwestię i mimo pewnych obaw, gotów był podjąć się takiej metody poznawania. - Wiążesz z tym przyszłość, lubisz to... chciałbym zobaczyć co cię do tego przyciągnęło, co cię w tym cieszy, który etap tego zajęcia przynosi ci ulgę. - oparł dłoń z sakiewką na samym krańcu jego kolana, bo jednak trzymanie non stop ręki w powietrzu nie było wygodne. Cały czas sakiewka czekała na przypieczętowanie umowy. Patrzył cały czas w jego oczy, próbował z nich czytać. Nie zdawał sobie sprawy ze swoich sztywnych ramion i pleców. Głos wrócił do normy, choć cały czas przemawiał cicho, lecz hamowana ekscytacja wpływała na sztywność barków.
Obserwowanie reakcji Trevora było dla niego miłym zaskoczenie. Widział, jak prostuje się gdy usiadł obok niego, a potem przyjmuje jego obecność w sposób, o który mógł go nie podejrzewać. Dostrzegł majaczące w jego wzroku porządnie, które szybko zmieniło się w uśmiech i subtelne splecenie dłoni. Musiał przyznać w myślach, że jak na jeden wieczór, to było wiele. Nie zamierzał mu tego utrudniać zmniejszaniem odległości między nimi. Słuchał życzenia Trevora, zastanawiając się jakie wspomnienie mogłoby mu te wszystkie odczucia przedstawić. Wymienił ich całkiem sporo. Patrząc w głębokie, brązowe oczy Collisa, zdał sobie sprawę, że jego zamiłowanie do eliksirów to wieloletni proces i jedno wspomnienie nie odda jego pasji do tej dziedziny. Zrozumiał, że będzie do przedstawienia tego potrzebował przynajmniej trzech wspomnień. Pierwszego podczas którego odkrył radość w mieszania, oczekiwani i efektów. Drugiego, które utwierdziło go w myśli, że dobrze radzi sobie z tą dziedziną i było ważne. Trzeciego, obecnego, które pokazuje jego dojrzalsze podejście do pracy nad eliksirami. Nie zajęło mu wiele czasu by wybrać odpowiednie wspomnienia. - Potrzebuje trzy fiolki. - oznajmił półszeptem, mając nadzieje, że ta momentalna "wylewność" nie sprawi, że Trevor się zawaha. Benjamin po takich słowach pewnie zastanawiałby się co z tą drugą osobą jest nie w porządku, że tak prosto daje współdzielić wspomnienia, dlatego postanowił doprecyzować. - To nie oznacza, że powinieneś dać mi więcej. Pokaże ci kilka fragmentów, które budują tę część mnie. - wolną rękę podniósł by pogładzić nią Trevora po policzku. To było dla niego coś zupełnie nowego, że potrafili tak spędzać czas, nie rzucając się do siebie - w każdym tego sformułowania znaczeniu. Chwilę patrzył na niego, zastanawiając się jak może im to ułatwić - Ewentualnie... - zaczął mówić, mając w głowie kolejny pomysł, który może nie zostać dobrze odebrany. Wiedział, że nie ukrywa teraz tego jakie myśli i emocje przez niego przechodzą, także nie próbował udawać, że nie przyszło mu coś nowego do głowy. - Moglibyśmy pójść do komnaty wspomnień w zachodnim skrzydle. Oszczędziłoby to nam zachodu z myślodsiewnią. Zabezpieczylibyśmy pomieszczenie odpowiednią ilością zaklęć by nikt nam nie przeszkodził. Co o tym myślisz? - mówił, czując jak serce ponownie przyśpieszyło, mocno zestresowane przeniesieniem ich prywatności w mury zamku. Jemu nie przeszkadzałoby bycie widzianym z Trevorem na osobności, ale nie sądził by on miał do tego takie swobodne podejście.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
To zaczęło... działać. Zamiast dać się sprowokować pocałunkiem do jeszcze większej wylewności zmusił się do zachowania spokoju. Trzymał ekscytację w ryzach choć wiedział, że długo nie da rady jeśli Benjamin wykona jakikolwiek, bardziej intymny gest niż pocałunek. Niełatwo było mu przyjąć fakt, że musi się przy nim hamować ale widział już efekty. Benjamin mówił znacznie więcej w trakcie jednej wypowiedzi niż zazwyczaj. Sam z siebie. Bez krzywej miny czy nuty zniecierpliwienia w głosie. Uśmiechnął się nieco jaśniej, pierwszy raz odkąd doszło między nimi do starcia. Nic więc dziwnego, że ten uśmiech nie był zbyt elastyczny ani tym bardziej zaraźliwy. - Znajdę jeszcze jakieś dwa. Podaj tylko typ wspomnienia. - skoro ma być równo to niech będzie równo. Pokazać mu chciał to, co miłe i przyjemne więc oporów miał znacznie mniej. Dzielenie się czymś, co sprawiło mu frajdę było łatwiejsze aniżeli wciąganie w swój mrok, gdzie krzyk i ból były tego nieodłącznym elementem. Mimowolnie przymknął powieki czując na policzku jego dłoń. To też go zapaliło i zapragnął więcej, co skomentował nieco porządniejszym spleceniem ich rąk. Póki się pilnuje to powinien dać radę. To nic, że ma sztywny kark, ramiona i jest ogólnie lekko spięty. To naprawdę niewiele, wystarczy dać przestrzeń Benjaminowi i cieszyć się z drobnych czułości. Jeśli nie będzie wracał pamięcią do ognia, który byliby w stanie wytworzyć między swoimi ciałami to będzie w porządku. - Hmm... - zastanawiał się nad treścią jego pomysłu a nad reakcją jaką widział. Gdy skupiał się tylko na jego twarzy i słowach to widział więcej. Powinien to częściej praktykować. - Pod jednym warunkiem. - teraz to on niepewnie przysunął usta do jego warg. No musiał, chociaż na kilka sekund. Chyba mu to wybaczy? - Pojedźmy tam teraz, Żądlibusem. Nie ma jeszcze ciszy nocnej. - zaproponował, zostawił na jego ustach leciutki pocałunek - skrajnie odmienny od tego co działo się tutaj godzinę temu - i zamknął dłoń na wciąż trzymanej sakiewce. Skoro mogliby to przyspieszyć bez zabawy w szukania myśloodsiewni... Nagle tknęło go, że znów się spieszył. Odłożył sakiewkę na kanapę aby rozmasować palcami swoje czoło i brwi. - Nie, nie musimy dzisiaj. Znów się spieszę. - nie będzie to prosta nauka ale robił jakieś postępy.
Benjamin widział, że Trevor powoli chwyta o co mu chodzi. Dalej w młodszym z nich było widać ślad wcześniejszych zdarzeń, jednak nie było już tej napiętej aury, która towarzyszyła im przez większość czasu. Ben czekał na odpowiedź na swój nowy pomysł, a Trevor kusząco zbliżył się do niego, po czym odpowiedział i go pocałował. Ben czuł, że jeśli mężczyzna by tego nie robił, on sam by jego słowa tak podsumował, więc po prostu uśmiechnął się w jego stronę ze zrozumieniem i niejako wdzięcznością, że nie wywołało to między nimi kolejnego konfliktu. - Pojedziemy w niedziele. Będzie cisza i spokój w zamku. - stwierdził, znając zwyczaj uczniów szkoły by tego dnia robić sobie wycieczkę do Hogsmeade. W dodatku nie chciał Trevorowi mówić jaką miał obłożoną końcówkę tygodnia i, że w zasadzie, jeśli nie wypocznie w sobotę to będzie ciągle przebodźcowany. Chciał ten wieczór jakoś zagospodarować, dlatego podniósł się by nalać im coś do picia. Czuł, że taki zwyczajny czas na rozmowie, jedzeniu i śmieniu się będzie teraz najlepszym co mogli dla siebie zrobić. - A teraz zamówię jedzenie, usiądziemy i pokażesz mi co tam ciekawego oglądałeś na wizzbooku przed moim przyjściem, zgoda? - zaproponował, sięgając po szklanki stojące, umyte przy zlewie. Skoro końcówka tygodnia miała być dla obojga wyczerpująca to zasłużyli sobie na odrobinę relaksu przed. Propozycja Trevora by zamówić pizzę znalazła Bena uznanie. Nie chciał mu mówić, że w zasadzie odkąd wrócił z wakacji jadł coraz mniej, posiłki wymieniając na fajkę. Był jednak wdzięczny, że nie musiał podejmować wyboru, bo jakkolwiek niepokojąco by to nie brzmiało, nie miał apetytu. Po kilkudziesięciu minutach siedzieli na tej samej kanapie, Ben oglądał z zaciekawieniem jakie nowe bzdury znalazł Trevor w czarodziejskiej sieci, a kawałki pizzy towarzyszyły im w dłoniach. Zupełnie jakby wcześniejsze tarcia nie miały miejsca.