C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Jeśli lubisz połacie bieli i brak jakichkolwiek widoków oprócz śniegu - Antarktyda to idealne miejsce dla Ciebie! Jeśli nie... cóż pewnie tęsknisz za kolorami. I może to Cię tutaj przygnało? W wielkiej przerębli, jeśli zajrzysz do tej zatoki, pływają sobie kolorowe olifanty. Dzięki nim jest tu znacznie cieplej niż w każdym innym zakątku Antarktydy. Nawet można wejść popluskać się w wodzie. Jeśli zaś Ci się uda, może nawet dotkniesz olifanta!
Jeśli się pluskasz możesz rzucić k6. Ale tylko raz w ciągu pobytu na feriach.
Kostki :
1, 3, 5 - Piękne to olifanty i w ogóle kolorowe, ale ani żadnego nie dotykasz, ani nic się nie dzieje! Przynajmniej tu uroczo oraz ciepło! 2 - Kiedy dotykasz ziemi, orientujesz się, że wcale nie jest to pokruszony lód a... Kieł olifanta! Smoczy ludzie odkupią go od Ciebie za 150 galeonów, jeśli napiszesz posta na co najmniej 1500 znaków Igloo Szamanki! 4 - Kiedy wchodzisz do wody i pływasz z Olifantami, wydają się one emanować dobrą energią. Do końca ferii czujesz się znacznie bardziej uspokojony i sprzyja Ci szczęście. Masz dwa dodatkowy przerzuty na dowolną lokacją bądź event w trakcie ferii. Koniecznie wpisz to w profil! 6 - Wydaje Ci się, że jeden Olifant był dla Ciebie szczególnie uroczy, czujesz z nim dziwną więź. Kiedy odchodzisz, aż jest Ci smutno, że tak to się skończyło. Jednak w Twojej kieszeni znajduje się unikalny przedmiot - Kieł Olifanta! Przeczytaj o nim więcej w spisie wyjazdowym!
Autor
Wiadomość
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Woda była ciepła. Przez chwilę nie wiedział, czy powinien się szarpać, czy jednak pozwolić jej otulić ciało. To wizja czy rzeczywistość? Ułuda a może prawda? Zmysły płatały figle, gdy umysł nie umiał pojąć, jak coś tak przyjemnie gorącego mogło znajdować się w równie nieprzystępnym kraju. Kontynencie. Lodowcu? Zawisł przez chwilę w całkowitym bezruchu wywołanym szokiem. Ubranie unosiło się wokół szczupłej sylwetki, nabierając coraz więcej wody i ciągnąc go tylko mocniej w dół. Zduszony krzyk jakiejś kobiety doszedł z oddali, dudniąc w uszach. Coś otarło się o plecy młodzieńca, łagodnie wypychając go ku górze. Szarpnął się, gdy w płucach zbrakło powietrza; odruchy przejęły władzę nad skołataną świadomością. I wtedy czyjaś dłoń chwyciła za kajdanki. Zimno uderzyło w twarz, wyrywając z szoku. Nie kontrolował tego, co robi, łapiąc się desperacko kobiety i z kaszlem pozbywając się wody z płuc. Szczekanie psa pomogło zakotwiczyć się w rzeczywistości. Jego ciepły język na twarzy, gdy mężczyzna z wolna się uspokajał, był niczym wzięcie w objęcia przez przyjaciela. Pożądany i jakże pocieszający. Jakieś zwierzę znów otarło się o nogi blondyna, pomagając dwójce nieszczęśników utrzymać się na powierzchni. Z trudem łapał powietrze, oddychając krótko, szarpanie i płytko. Pies z kolei spojrzał na Ariadne, nim ją również polizał po twarzy. Łapiąc następnie zębami za krawędź jej kurtki oraz pomagając wydostać się mocniej na lód. - Tak... Tak, cudowny widok - chłopak wymamrotał trochę mało zrozumiale, puszczając się w końcu kobiety i chwytając jakiegoś kamienia na brzegu. Piekły go płuca oraz przełyk, ale lodowaty wiatr nie zachęcał do wyjścia... Nawet, jak siedział w wodzie w mokrym, ciężkim ubraniu. - Z pewnością bym go bardziej docenił, gdybym nie był ślepy - aż prosiło się wrzucić gdzieś przekleństwo. Pospolitą kurwę czy inną cholerę. Ale Fabien nie zwykł przeklinać. Robił to bardzo rzadko, choć im starszy był, tym częściej panie lekkich obyczajów pragnęły zatańczyć na jego języku. - Możesz być pewna, że będę bardzo uważnie patrzył pod oczy. Znaczy, nogi. Patrzył oczami - dodał, nim odkaszlnął jeszcze parę razy, wciąż roztrzęsiony. Chyba nie do końca miał świadomość, co się wydarzyło i co mówi, wciąż zagubiony w całej tej sytuacji. Nawet nie przeszkadzało mu, że został niejako opluty. Chyba nie zauważył. Tak, jak wcześniej samej zatoki. Wziął głębszy wdech, opierając czoło o lód. Adrenalina chyba opadała. A gdy serce przestawało walić, powoli docierało doń, jak blisko nieszczęścia był. Bardzo permanentnego nieszczęścia. - Dziękuję - wymamrotał, czując, jak wzdłuż kręgosłupa przechodzi mu zimny dreszcz. Gdyby był tu sam... Wolał o tym nie myśleć.
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Po kilku już wyprawach - mniej i bardziej groźnych - Mer postanowiło wypocząć. Tym razem nie chciało jednak przez dłuższy czas błądzić po lodowych pustkowiach w poszukiwaniu jaskini bo było pewne, że raczej szczęście nu nie dopisze kolejny raz z rzędu. To byłoby zbyt piękne, więc postanowiło, że tym razem nie będzie ryzykować że zgubi się między zaspami, albo że znowu zostanie przypalone przez ogniste pingwiny. Spodziewając się jednak większych tłumów w Zatoce Olifantów niż w poprzednio zwiedzanych miejscach, postanowiło, że zamiast kostiumu kąpielowego założy pod spód dodatkową warstwę ubrań w postaci sfatygowanego już i tak t-shirtu i szortów. Dzięki temu czuło się w miarę pewnie podczas wchodzenia do przerębli wypełnionej cieplutką wodą. Dziwnie to kontrastowało z chłodem powietrza, ale mimo wszystko Mer uważało, że jest to bardzo przyjemne uczucie. Dodatkowo, dołączył do nieno jeden z olifantów, który zdawał się chcieć pokazać Mer urok Zatoki i radośnie robił w wodzie fikołki. Mer wolało nie ryzykować podtopienia się, ale z radością podziwiało zwierzę. Wśród zgromadzonych osób zauważyło w pewnej chwili kogoś znajomego i podpłynęło bliżej. - O, hej, Val - przywitało się radośnie. - Też przyszłaś się trochę zrelaksować? Przyznam, że to miejsce jest o wiele spokojniejsze niż reszta tej całej Antarktydy - zaczęło trajkotać. - I przynajmniej olifanty wydają się zupełnie niegroźne. Ale serio, mam nadzieję, że za rok pojedziemy w jakieś cieplejsze miejsce, bo przez pierwsze dni ciężko mi się było rozstać z mieszkalną grotą.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Val siedziała zanurzona w wodzie, rozmyślając. Myślała, jak to często bywało, o swoim ojcu. O matce. O ocenach. O kołach. Chodziło jej od pewnego czasu po głowie, aby zapisać się na jakieś dodatkowe koło. W ogóle myślała coraz częściej o przyszłości, o tym, co robić po szkole. Chodził jej po głowie jeden szalony pomysł, ale był on zdecydowanie zbyt… – O – odpowiedziała niezbyt elokwentnie na przywitanie Mer – Cześć. Ej, cześć. Miło mi się widzieć! – dziewczyna wybudziła się z letargu, machając radośnie. Lubiła Puchonkę, zawsze wydawała jej się taka… no, z lepszego braku słowa powiedzmy, że cool. No i rozmowy z nią nigdy nie były nudne. W sensie, nie żeby z innymi były nudne. Ale Mer miała niespotykany wręcz talent do prowokowania ciekawych tematów i zadawania niespotykanych pytań. - No tak… nie wiem, czy słyszałaś, ale niedawno wpadłam po szyję w lodowatą wodę w pobliżu leża pingwinów. Na szczęście, w porę przybyła pomoc. Wiedziałam, że jest wysportowana, ale żeby Remy miała taką parę w rękach? Wyciągnęła mnie w trymiga – rzuciła beztrosko Val, a potem spoważniała. Znowu się wynurzasz, zabrzmiał głos w jej głowie. Troszkę się uspokoiła, po tym dodała nieco wolniej i składniej. - Byłoby fajnie pojechać nad morze. W sensie, uwielbiam zimę i w ogóle. Ale morze lubię bardziej. Moglibyśmy pojechać gdzieś, gdzie są palmy. I papugi. Byłoby fajnie, bo w… - bo od kiedy odszedł tata w domu się nie przelewa i nie mam szans na takie wakacje z nauczycielskiej pensji mojej mamy. - Byłoby fajnie, po prostu. Przez chwilę wybrzmiała nieco niezręczna cisza, a może tylko Val się tak zdawało? W każdym razie nie trwała długo, bo Lloydówna zagadała uprzejmie. – Jak ci minęły ferie? Wiem, że razem byłyśmy w pokoju, ale miałam wrażenie, że jakoś się mijałyśmy. Nawet nie było czasu porządnie pogadać – rzuciła, masując powoli obolały kark.
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Sądząc po reakcji dziewczyny, Mer wyrwało ją z jakiejś zadumy i chociaż przejęło się, że Valerie znów zbyt dużo rozmyśla, przywołało na twarz uśmiech. Dobrze to rozumiało, gdyż praktycznie całe jeno życie opierało się na ciągłej gonitwie myśli, która w ostatnim czasie dotyczyła głównie tego, czym i kim Mer w zasadzie było, dlaczego nie może być mniej skomplikowane i dlaczego musiało wygadać się ojcu. Ale na takie rozmowy chyba żaden czas nie był odpowiedni. - Naprawdę? - wzdrygnęło się z przejęcia słysząc o przygodzie Lloyd. - Współczuję ogromnie, mam nadzieję że niczego sobie nie odmroziłaś przez to, to musiało być okropne, wpaść do lodowatej wody w takim miejscu. Moja przygoda z pingwinami też nie skończyła się zbyt dobrze, ale przynajmniej teraz już wiem, że te z czerwonymi dziobami są małymi miotaczami ognia, serio, miniaturowy smok w ciele pingwina! Poparzył mnie, spójrz - dodało, odgarniając kilka nieco skróconych przez przypalenie kosmyków. Na wzmiankę o wspólnej przyjaciółce uśmiechnęło się radośnie. - O tak, Remy jest świetna, dobrze, że była w pobliżu. Mam nadzieję, że nie złapiesz przez to żadnego przeziębienia, co prawda nie przesiedziałaś w lodowatej wodzie kilku godzin, ale jednak... W każdym razie tutejsza zatoka jest bardzo przyjemna i przede wszystkim cieplejsza niż te groty mieszkalne. Z uwagą słuchało o tym, gdzie Valerie chciałaby udać się w trakcie kolejnego szkolnego wyjazdu. Morze brzmiało dobrze, a wzmianki o palmach i papugach przywiodły Mer na myśl jedno miejsce, o którym w trakcie świątecznej przerwy oglądało w domu program. Później trochę o nim czytało i strasznie się nakręciło, żeby się tam wybrać. I chociaż na chwilę zapadła między nimi cisza, Mer nie dało jej trwać, chcąc podzielić się z Val swoim pomysłem. - Wiesz co, do takiego opisu zdecydowanie pasuje Teneryfa! W programie który leciał jakoś w trakcie świąt w telewizji pokazywali, że jest tam dosłownie wszystko - piękne plaże, palmy, ogromne kaktusy, wulkan z ośnieżonym szczytem i ogrom ciekawych zwierząt, papugi też! Jest ich tam całe mnóstwo! Trochę niepokojące jest to, że to właśnie wulkaniczna wyspa, ale chcę tam kiedyś pojechać. Może uda się jakoś wpłynąć na decyzję nauczycieli? W sumie to nie byłby głupi pomysł, żeby przeprowadzić wśród uczniów coś w stylu ankiety, wiesz, żeby zaproponować kilka, koniecznie ciepłych, destynacji i zebrać głosy. A jak nie ulegną moim błaganiom i wnioskom i znowu wybiorą jakieś lodowate odludzie, to złożę skargę, a siebie, ciebie i Remkę spakuję i razem, bez szkolnego biura podróży, zorganizujemy sobie taką wyprawę, co? Popływamy z żółwiami i delfinami, wespniemy się na szczyt wulkanu, zobaczymy tysiącletnie drzewo i pójdziemy na plantację bananów! Wpadając w słowotok Mer rozmarzyło się na temat wycieczki na jedną z Wysp Kanaryjskich i jak to zwykle bywało, zaczęło myśleć z wyprzedzeniem, zastanawiając się już nad tym, gdzie będą nocować, co będą jeść i jakie jeszcze atrakcje dopchać do programu wyprawy. Dopiero kiedy zrobiło przerwę na złapanie oddechu Lloyd miała okazję by wejść jenu w słowo, pytając o ferie. - To była totalnie odklejona decyzja podjęta w ostatniej chwili - odparło śmiejąc się nieco. - Temperatura jest zabójcza, nie lubię zimna zbytnio, ale lepsze to niż siedzenie w szkole lub w domu. Poza przypaleniem przez pingwina nadarzyła mi się jeszcze okazja do rozmowy z Merlinem w Jaskini Lodowego Pyłu. No i przyczepiły się do mnie kolejne tutejsze stworzonka, które też nie są zbyt miłe - dodało, mierzwiąc sobie białe włosy oznaczające, że Mer miało do czynienia z antarktycznymi wszami. - Przynajmniej już nie swędzi - uśmiechnęło się przeciągając się w wodzie i pozwalając sobie na podryfowanie po plecach. Towarzyszący Mer olifant, który przez cały czas wesoło pływał wkoło nieno i Valerie zdawał się być zachwycony tym, że tyle się wkoło niego dzieje.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Potrzebował czasu, ale wreszcie nauczył się zawiązać z młodszym partnerem pewien kompromis, rozumiejąc zarazem, że nie jest w stanie i nie powinien go kontrolować. Nie przeszkadzała mu również spora różnica wieku, skoro towarzyszył im podobny temperament. Maximilian zresztą dosyć często zachowywał się dojrzalej niżeli typowy nastolatek, on zaś nigdy nie zrezygnował z hulaszczego trybu życia, co niewątpliwie zmniejszało dzielącą ich z pozoru przepaść. Najważniejsze jednak było to, że naprawdę dobrze się przy nim czuł, a przy okazji dłuższej rozłąki zaczynało brakować mu tych głupich docinków i rozbrajającego uśmiechu. - Wolałbym odrobinę słońca i drinka, ale nie będę narzekał. – Prychnął pod nosem, z nieco szerszym uśmiechem delektując się cieplejszą wodą, której temperatura zdecydowanie przewyższała strumień płynący pod prysznicem w mieszkalnej grocie. Kusiło go, żeby zwinąć stąd jednego olifanta tylko po to, żeby zamknąć go w łazience, acz domyślał się że morski słoń niekoniecznie mógłby zadowolić się jego pomysłem. – Na pewno zapomniałeś. – Zaśmiał się znowu, przypominając sobie że i jego partner dysponuje całym zwierzyńcem, z którym odwiecznie musi rywalizować o uwagę. – Byle trzymały się od nas z daleka, zwłaszcza od Felixa. – Wtrącił również a propos smoków, nie wdając się w szczegóły ostatnich wydarzeń, skoro nawet w proroku codziennym nie sposób było odnaleźć wyjaśnienia niecodziennych zachowań skrzydlatych stworzeń. - Nie chciałbym zapeszać, ale ostatnio… jakby wszystko zaczynało się układać. – Wzruszył delikatnie ramionami, przechylając szyję w tył, by ponownie zanurzyć się w spokojnym źródełku. – Nie tylko wy szukacie… a skoro tak, może powinniśmy razem odwiedzić biuro nieruchomości. – Postanowił podzielić się także swoimi planami na przyszłość, chociaż sam myślał raczej o obrzeżach Londynu bądź Doliny Godryka. – Zamierzam kupić jakiś duży dom z basenem i odpowiednim miejscem na pracownię eliksirów. Nie wiem czy Felix jest na to gotowy, ale… i tak chciałbym, żeby czuł że to również jego dom. – Zawahał się, urywając wypowiedź wpół słowa, ale ostatecznie zdecydował się przed przyjacielem otworzyć. Niewykluczone, że na skutek tęczowego nastroju, jaki udzielił mu się w obecności kolorowych, rozgrzewających atmosferę zwierząt.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
- No cóż, przyjemne to nie było. Na szczęście nie spędziłam w tej wodzie zbyt wiele czasu, ale to prawda. Prawie nie zachorowałam. Na brodę Merlina, dobrze, że istnieje eliksir pieprzowy – Val uśmiechnęła się niemrawo na myśl tego, że znowu dopuściła do sytuacji, gdy komuś sprawiła kłopot. Nie rozumiała, czemu musiała być aż taką pokraką. Niemniej, jej uwaga znowu skupiła się na Mer, gdy wspomniała o smoczych pingwinach - No właśnie, te z czerwonymi dziobami. To przez nie wpadłam w ogóle do wody. Ewidetnie się biły o jaką piękną pingwinkę i swoim ogniem roztopiły lód pode mną. Trzeba było bardziej uważać na ONMS. Może wtedy uniknęłabym tego losu – żachnęła się, nie kryjąc zawodu swoją skromną osobą. Starała się żyć wedle zasady co było a nie jest, nie pisze się w rejestr, jednak było to bardzo trudne, jeśli na każdym kroku utwierdzała się w przekonaniu, że jest życiową porażką. - Dobrze, że nie poparzył cię bardziej. Ale i tak szkoda twoich włosów – dodała jeszcze Val. - Trochę się boję myśleć, co by było, gdyby nie ona. Na szczęście, nie mogła usiedzieć w pokoju i wybrała się na przedziwną przechadzkę. Najpierw pomogła małemu psingwiniatkowi, które się do niej przyczepiło. A później mi. W sumie… z tego, co wiem ono dalej za nią łazi. Nie znaleźliśmy rodziców Malucha. – odparła, zastanawiając się szczerze czy Remy nie wróci do Hogwartu z dodatkowym zwierzątkiem. Z ulgą przyjęła fakt, że Mer przerwała tą dziwną chwilę ciszy. A potem zaświeciły się jej oczy. Teneryfa? Brzmi świetnie! - Super, świetny pomysł. Brzmi cudownie, bo naprawdę kocham wyspy. Z tego co wiem, to w Hiszpanii, prawda? – zapytała nieco nieśmiało, bo jej wiedza z geografii ograniczała się do zupełnych podstaw. A może to była Portugalia? Ugryzła się w język, zanim wyraziła na głos tę wątpliwość. - Wulkan? Wooow. Fajnie by było zobaczyć jakiś wulkan. Wiesz, nie miałam zbytnio okazji gdziekolwiek wyjeżdżać. To znaczy, oprócz ferii w Hogwarcie. Jestem raczej domatorem, zresztą moja mama. No. Yy… – Val zarumieniła się nieco, źle skrywając fakt, że w domu im się nie przelewało. Gdyby nie pomoc z Ministerstwa Magii nie miałaby również żadnych magicznych pieniędzy. – No w każdym razie byłoby super tam pojechać. Możemy zorganizować petycję, czy coś. Nie mam nic przeciwko zbieraniu podpisów. Ale wiesz, jak trzeba będzie iść do nauczycieli, to ja pukam a ty mówisz – dziewczyna pozwoliła sobie na żart, wyszczerzając zęby w głupawym uśmiechu. Gdy Valerie usłyszała, że przyjaciółka proponuję wspólne wakacje, rozdziawiła usta ze zdziwienia. To w sumie smutne, że nie wierzysz, że ktoś lubi cię na tyle, żeby spędzić z tobą wolny czas – zabrzmiało jej gdzieś z tyłu głowy. - Pływanie z żółwiami, wylegiwanie się pod palmami i to tysiącletnie drzewo brzmią fantastycznie – odpowiedziała grzecznie, spoglądając niemrawo na swoje ręce zanurzone w ciepłej wodzie. To była bardzo miła myśl, która podniosła ją na nieco na duchu. Humor poprawiał jej również towarzystwo Mer, która swoim zwyczajem niesamowicie się rozgadała. Z uśmiechem na twarzy wysłuchiwała lawiny słów, która wydobywała się z ust starszej Puchonki. – Rozmowy z Merlinem? Nie gadaj! No co ty, jak to możliwe?! – krzyknęła nieco zbyt głośno Val, zwracając na siebie uwagę zgromadzonych ludzi. Zakryła usta dłonią, zdając sobie sprawę z tego faux paus. Po czym powiedziała ciszej - Nie no, musisz mi o tym opowiedzieć. To jakaś metafora?. Co do wesz, miała to szczęście na razie ich uniknąć. Zerknęła na Mer, która drapała się po śnieżnobiałej głowie. I cichutko się roześmiała. - No nie, moim zdaniem wyglądasz klawo w tych białych włosach. – odparła, po czym za przykładem siódmoklasistki, odepchnęła się lekko od ziemi. Dryfowała przez chwilę na plecach, z wdzięcznością przyjmując zdjęcie ciężaru grawitacji z jej barków. Uwielbiała wodę. Czuła się w niej jak ryba.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Kuchni? To chyba też jak każda kobieta — zakpił, świadom na jak cienkiej balansuje krawędzi. Nie miał wiele do stracenia, jeśli zamierzała obrazić się po jednym seksistowskim komentarzu czy żarcie, to lepiej dla nich obojga, bo z pewnością nie miał to być ostatni raz, kiedy mówił coś podobnego. Nie potrafił nie przywołać we wspomnieniach minę Emily pękającej z oburzenia po jednym z podobnych tekstów. — Restauracji... — powtórzył po niej powoli, z namysłem. Właściwie to zupełnie nie tego się spodziewał. Nie myślał o pokoju na świecie, ale o czymś bardziej... rozrywkowym? Przebojowym? Wyglądała na kogoś takiego. Nie czuł rozczarowania, wręcz przeciwnie, kolejną iskrę zaintrygowania. Czy mogło być bowiem coś bardziej seksownego niż ponętna kobieta z pasją, i to w dodatku mającą bezpośredni związek z jedzeniem? — Drinki też robisz? Może powinienem przemyśleć zwerbowanie Cię do Upswinga? — zaśmiał się pod nosem. Właściwie było w niej coś, co pasowałoby do klimatu tamtego miejsca, choć zgadywał, że jeśli marzyła o restauracji, praca za barem nie była czymś, co mogłoby ją usatysfakcjonować. — Albo zaprosić Cię na wspólne gotowanie? — Dodał nieco mniej poważnym tonem, choć i tak przyjrzał jej się uważnie, szukając w niej jakiejś reakcji. Nie wyglądała na strachliwą, a jego propozycja wbrew wszelkim pozorom nie musiała być dwuznaczna. Może wcale nie był to taki głupi pomysł. Roześmiał się na jej słowa i ton, brnąc w wodę coraz głębiej. Podwinięcie spodni na nic się nie zdało, skoro zamoczył się mniej więcej do połowy uda. — Mnie się podoba, jest inaczej niż w Wielkiej Brytanii. Spokojnie. Można... — nie dostała szansy dowiedzieć się, co można, a czego nie. Kiedy uznał, że zaszedł wystarczająco daleko, bez skrupułów wrzucił ją do ciepłej wody. Urwał, bo i poczuł, że niepotrzebnie filozofuje, podczas gdy wystarczyło zamknąć się i czerpać przyjemność z tej chwili. A jemu zdecydowanie przyjemnie było patrzeć, jak mokra wynurza się nad powierzchnię wody. Zdążył już przekonać się, że do twarzy było jej z mokrymi włosami i lepiącymi się do ciała ubraniami. Teraz tylko się w tym utwierdził.
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Mer ponownie się wzdrygnęło, trudno nu było sobie wyobrazić, jak okropnie musiała czuć się Valerie podczas zupełnie niezamierzonej lodowatej kąpieli i ogromnie współczuło jej tego nieprzyjemnego doświadczenia. - Naprawdę, dobrze że Remy tam była. I też dobrze, że się nie podtopiłaś, przynajmniej taką mam nadzieję. Wiem, że eliksir pieprzowy jest dobry i pomaga na dużo rzeczy, ale i tak polecam żebyś się mocno wygrzała, wiesz, profilaktyki nigdy za wiele, a skoro jeszcze mamy wolne... - zawiesiło się, w sumie pewnie po to Val przyszła do zatoki - żeby porządnie się wygrzać. - A to małe zakały - mruknęło ze złością na wzmiankę o ognistych pingwinach. - Swoją drogą ciekawe, czy siebie nawzajem na powitanie też przypalają, bo wnioskuję, że w bitwie a i owszem. Szkoda, że nam się tak nie poszczęściło! - rzuciło, mając na myśli siebie, Val i psingwinka Remy. - Pewnie miło jest mieć takiego towarzysza, szkoda tylko, że nie wiadomo, czy ma rodziców czy nie no i, jeśli bardzo się przywiąże do Remy, to co wtedy? Chyba będzie musiała zabrać go ze sobą. Ale w sumie olifanty też wydają się całkiem sympatyczne, przynajmniej nas nie atakują w żaden sposób. Mer znów zanurzyło się w wodzie, przez dryfowanie na plecach zrobiło się jenu nieco chłodniej od strony brzucha i nóg. Nie była to jakaś mocna różnica, ale od razu zrobiło się cieplej, gdy niemal w całości znalazło się pod wodą. - Tak, tak mi się wydaje - odparło, zastanawiając się, czy to aby na pewno Hiszpania - Teneryfa leżała dość daleko od kontynentalnej części kraju. - To Wyspy Kanaryjskie, więc... Tak, chyba masz rację. Na pewno to gdzieś blisko równika - tego akurat było pewne, bo wiedziało, gdzie jest równik. Może i nie pamiętało całego układu mapy i wszystkich państw istniejących na świecie, ale za to dziwnym trafem doskonale pamiętało wszystkie kraje, przez które przebiegał równik. A Kanary zapamiętało przy okazji tylko dlatego, że są blisko. - Raz... - zaczęło, jednak w porę umilkło i chwilę myślało, jak ubrać to w słowa bez używania wyrazów które określają płeć. - Moja matka wyprowadziła się do Szwecji. Po jedynej wizycie raczej nie zamierzam tam wracać, jest zimno i tak... Sterylnie. Z tego co pokazywali w telewizji, na Teneryfie wszystko wszędzie jest takie kolorowe, aż chcesz żyć i ciągle coś zwiedzać, a w Szwecji... Przynajmniej tam, gdzie mieszka moja matka jest szaro. Jedynie niebiesko-żółte banery Ikea wnoszą trochę koloru do tego krajobrazu - zaśmiało się ponuro. - Lepiej by mi było bez tej wyprawy - dodało trochę gorzko, mając na myśli jednorazowe odwiedziny u matki, podczas których i tak czuło się nieproszone. - Ale! Musimy ustalić szczegóły petycji, nie? Myślisz, że zebranie podpisów minimum połowy uczniów będzie wystarczające? I w sumie, czy możemy złożyć ją jako osoby... Prywatne? Jak nazwiemy naszą organizację jeśli trzeba będzie taką założyć? A może założymy klub wycieczkowy i na spotkaniach klubu będziemy zajmować się planowaniem wycieczek na takie okazje jak ferie czy wakacje? To byłoby ekstra, nie sądzisz? Jak zwykle rozgadane, Mer nie mogło nadążyć za swoją gonitwą myśli. I nie miało nic przeciwko temu, żeby miało porozmawiać z nauczycielami i sprzedać im swój pomysł, przypuszczało, że niektórzy pewnie zgodziliby się dla świętego spokoju byleby nie musieć jeno słuchać. - Wiesz, ta jaskinia - przeszło sprawnie do kolejnego tematu. - Ten pył, który tam jest, on chyba zmienia się w coś, co dana osoba chce zobaczyć. Ale chyba, bo nie wiem, w sumie nie przeszło mi przez myśl to, żeby spotkać Merlina i z nim rozmawiać, ale może to było pragnienie mojej podświadomości? I ten pył, w każdym razie, on się zmienia w zależności od tego, kto na niego patrzy. Mi się akurat zmienił w Merlina i co lepsze, on naprawdę mówił!
Jasność otaczającego ich zewsząd śniegu i wielkich, niekończących się równin była dla oczu Rosy coraz trudniejsza do znoszenia. Po dwóch dniach zaczął unikać wychodzenia z lodowca, a kiedy już się do tego zbierał, preferował wieczory, kiedy słońce, choć wciąż nad horyzontem, to jednak niżej na niebie nie raziło w oczy tak agresywnie odbijającą się od śniegu jaskrawością. Po rozmowach z lokalsami i szamańską uzdrowicielką w końcu udał się na targowisko, żeby kupić sobie parę snowecznych okularów. Nigdy nie był fanem zasłaniania swojej twarzy, słońce zresztą było jego wielkim przyjacielem i doskonale się czuł w jego promieniach, z jakiegoś jednak powodu, na biegunie, to, co zazwyczaj było jego przyjemnością, przekształcało się, jak w krzywym zwierciadle, w koszmar. Zaopatrzony więc w nowy element garderoby wyszedł późnym popołudniem z lodowca, by odebrać swojego fomisia z fomisiowej bazy i trafił w drodze na pogrążonego w swoich sprawach i swoich myślach @Ezra T. Clarke. Uśmiechnął się, poprawiając kołnierz zimowego odzienia, którym był grubo okutany i zeskoczył z grzbietu swojego kompana. - Ezra! - podniósł rękę, odsłaniając szalik z ust, by dodać - Prawie Cię nie poznałem w tych ciuchach. - i pewnie vice versa, Rosa, preferujący swoje zwiewne koszule i wąskie w pasie spodnie, zawinięty w te wszystkie warstwy tracił na rozpoznawalności. Spod wełnianej czapy nie było nawet widać jego pięknych, złotych loków. - Jesteś zajęty, czy skuszę Cie na wycieczkę? - przechylił głowę, wyciągając rękę do fomisia, który ochoczo ją szturchnął, po czym ściągnął z niej rękawiczkę i pogalopował wesoło, chcąc się bawić, na co Atlas odpowiedział jakimś niemieckim sapnięciem.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
- Zdecydowanie zapamiętam to sobie do końca życia. Ja to zawsze mam takiego farta, przyzwyczaiłam się. Dobrze, że chociaż Remy się poszczęściło. Chociaż masz pewnie rację, to trochę takie szczęście w nieszczęściu. Wątpię, aby Smoczy Ludzie pozwolili jej zabrać Malucha do Szkocji. W końcu przyjdzie smutny czas pożegnania. Val nie lubiła pożegnań. Jedno z nich szczególnie odcisnęło piętno na jej psychice i trudno było jej się pogodzić z myślą, że kogoś już może nigdy nie zobaczy. Zamiast żegnaj wolała mówić do zobaczenia. Dawało jej to nadzieję, czy coś. Co do olifantów, trudno było nie zgodzić się z Mer. Były to majestatyczne i piękne stworzenia, które poruszały się w wodzie z wielką gracją. - To prawda. Łagodne i ładne. Idealne połączenie, trzeba było przyjść tutaj wcześniej - odpowiedziała Val, wciąż dryfując na plecach. Tak jak Mer, jej brzuch również omiotło zimno. Ale było ono przyjemne. Młodsza Puchonka w gruncie rzeczy uwielbiała i zimę, i śnieg, i Antarktydę. Pomimo niezawsze przyjemnych przygód pozostawi tu wiele przyjemnych wspomnień. Gdy usłyszała co powiedziała Mer, uśmiechnęła się. Może nie była jednak taką nogą z geografii? W jej głowie uruchomił się cały ciąg myślowy, który ochoczo temu zaprzeczał, ale postanowiła przymknąć jedynie oczy i postarać się go nie słuchać. Nie zauważyła więc zawahania Mer, gdy na chwilę zamilkła, dobierając odpowiednie słowa. Nie usłyszała również niczego nadzwyczajnego w jej głosie. Jednak na wspomnienie o jej matce, matce, która podobnie jak Andrew Lloyd opuściła swoje dziecko, pochmurniała. Przestała dryfować, zanurzyła się w wodzie i poświęciła swoją uwagę temu, co mówiła rozmówczyni. - Zimno i sterylnie? Moją Szewcją z kolei jest Londyn. Nie lubię tam jeździć, ciągle jest pochmurno a na ulicy leży mnóstwo śmieci. Nie wiem, co w tym mieście widzi mój ojciec. - Widzi to, że cię w nim nie ma, powiedziało coś w jej głowie. W gardle zebrała jej się gula, którą dzielnie przełknęła. Twój ojciec nawet cię do siebie nie zaprosił - kontynuował głos. Nie chce się znać i wcale mu się nie dziwię. Oczy Val wyraźnie posmutniały. Poczuła się źle i niepewnie. Jednak mimo tych okoliczności, pozwoliła sobie na ponury żart. - Ale ej, IKEA, klopsiki. No wiesz, są grzechu warte. I ta pyszna żurawinka - powiedziała, nie wiedząc w sumie po co rozgrzebuje ewidentnie nieprzyjemne wspomnienie na Mer. Z ulgą podłapała manewr, w postaci szybkiej zmiany tematu. - Nooo, w sumie. Nie wiem, czy nam pozowolą założyć taki klub. Ale to niegłupi pomysł. Może będą bardziej przychylni na zmianę koncepcji co do wyjazdu, jeśli pomożemy w organizacji. Co do nazwy, no to nie wiem. Może… yyy… Per aspera ad astra? Nie, to głupie. Nie słuchaj mnie. No to może Magiczne Destynacje? Albo mugolskie, żeby nikogo nie dyskryminować. Nie, to bez sensu. Pomyślimy jeszcze nad tym - odpowiedziała Val, czując się coraz to niepewniej. Po co w ogóle coś mówiła. Na pewno Mer miałaby lepsze pomysły na nazwę. - Ooo, to bardzo ciekawe. A co właściwie, jeśli mogę spytać, mówił? Może i ja się tam przejdę. - powiedziała Valerie bez przekonania. Bała się tego, co może chcieć zobaczyć. Od razu znowu pomyślała o ojcu. Ciekawe, czy się zestarzał i jak teraz wygląda. Ciekawe co teraz robił? Ciekawe, czy w ogóle za nią czasami tęsknił…
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Ależ skąd, to tylko fantazje kury domowej – odparła na to, wzdychając ciężko, jakby chciała powiedzieć, że dokładnie o tym marzyła, ale jej ciemne oczy od razu błysnęły, dając jasno do zrozumienia, że jeśli chciał się z nią w ten sposób bawić, to powinien uważać. Norwood należała do tych osób, które mimo wszystko potrafiły władać językiem, które wiedziały, jak należało zachować się w pewnych sytuacjach i gdyby się postarała, pewnie umiałaby również tego, czy tamtego, wodzić za nos. Była w tym, nie ma się co oszukiwać, całkiem niezła. - Ależ oczywiście, że tak. Wszystko, co może powstać w kuchni, wyjdzie spod moich rąk. Jeśli chcesz sprawdzić, jak sobie z tym radzę, to bardzo proszę, przyjmuję twoje zaproszenie, pod warunkiem że jak każdy mężczyzna potrafisz naprawić cieknący kran. Zdarza mi się coś popsuć, gdy jestem w twórczym uniesieniu – powiedziała, postanawiając lekko odbić piłeczkę w jego stronę i przekonać się, co on na to, czy był skłonny do tego, żeby z nią dalej tak rozmawiać, czy nie bardzo miał na to ochotę. Niezależnie od wszystkiego, nie miałaby nic przeciwko temu, żeby wspólnie gotować, ostatecznie była to dla niej jedna z lepszych rozrywek, a skoro była w tym coraz lepsza, nie widziała powód do tego, żeby od tego uciekać. Nie bała się również samego Nathaniela, chociaż być może powinna. Zdołała się jednak nauczyć, że okazywanie lęku najczęściej kończyło się o wiele gorzej, niż pokazywanie własnej pewności siebie, a tej ani trochę jej nie brakowało. Musiała być silna i twarda, skoro żyła pod opieką aurora, nie mając pojęcia, czy tata pewnego dnia nie przepadnie po prostu, jak kamień w wodę. Carly dopiero w tym momencie pisnęła, ale nie była wcale jakoś szczególnie mocno przerażona. Domyślała się, że mężczyzna coś kombinuje, większym szokiem było po prostu zderzenie się z wodą, ale zaczerpnęła pospiesznie tchu. I już po chwili wynurzyła się ponad powierzchnię ciepłej wody, wiedząc, że za chwilę znowu będzie musiała suszyć ubrania, teraz jeszcze poważniej, jeśli nie chciała mieć za chwilę niebotycznie wysokiej gorączki. - Spokojniej? Chyba wilgotniej – stwierdziła, pozostając częściowo w wodzie, tylko po to, by spróbować bezczelnie podciąć mu nogi.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
- Nigdy nie mamy pewności poza tym, może uda się jakoś uprosić nauczycieli i ich jakoś ich przekonają? A może nie będzie takiej potrzeby, jeśli psingwiniątko samo gdzieś się sprytnie ukryje... Na przykład pod czyjąś kurtką lub w plecaku, oczywiście niczego nie sugeruję, aale... - zakończyło, przeciągając ostatnie słowo. Pływanie żabką w gruncie rzeczy było nawet relaksujące, zwłaszcza w asyście Val i olifantów. Mer nigdy nie wchodziło do głębszej wody samo - był ku temu prosty powód, mianowicie bało się skurczu. W łydce, w boku, gdziekolwiek - bało się, że nagle poczuje ból w mięśniach i zamiast naciągnąć to miejsce, wpadnie w panikę przez spełnienie się najgorszej obawy. Ale z Valerie czuło się bezpiecznie, no i może olifant, który im towarzyszył, wiedziałby, żeby wypchnąć Mer z przerębla. Zrobiło się jenu głupio, gdy zauważyło, że Val posmutniała. No tak, samo dość otwarte w tym temacie, ale przecież nie każdy był taki jak Mer. - Przepraszam, Val - odparło ze skruchą, lekko kładąc dłoń na ramieniu przyjaciółki. - Muszę się w końcu nauczyć czasami trzymać język za zębami, to było głupie. Naprawdę przepraszam, chodź no tu - widząc, że humor dziewczyny raczej się nie poprawia, przytuliło ją przyjacielsko. Przez takie rozmowy coraz częściej dochodziło do wniosku, że dorośli są bez sensu. Niby wychowywali dzieci i je uczyli, a sami podejmowali tak idiotyczne decyzje czasami, że Mer zastanawiało się, jak w ogóle to społeczeństwo dalej funkcjonuje. Chociaż wciąż było młode, wydawało się jenu, że dzieci są bardziej sensowne, zwłaszcza, że były beztroskie. W sumie miało wrażenie, że będąc dzieckiem lepiej pasowało do otoczenia niż obecnie i zapewne w przyszłości, nie chciało wpasowywać się w sztywne ramy systemów działających w społeczeństwie. Chciało po prostu być sobą. Pomimo gonitwy myśli uważnie słuchało, kiedy Val rozmyślała nad klubem i nazwą. - Kiedyś o uszy obiło mi się... Vacatio legis? - rzuciło niepewnie, drapiąc się w tył głowy. - Coś takiego, to chyba w tym języku co astra, ale nie wiem. Brzmi trochę jak wakacje legit, ale to byłaby chyba głupia nazwa. Dobre byłoby coś krótkiego i dźwięcznego, żeby ludzie to łatwo podchwycili... Magiczne, Mugolskie... - zamyślilo się. - MD? Taki skrót, M mogłoby oznaczać zarówno Magiczne jak i Mugolskie. Albo może Biuro Podróży L&W? Coś się wymyśli, chociaż na to też można zrobić plebiscyt, ale to raczej wśród członków klubu... A co do destynacji, to też możemy robić ankiety, zaproponować kilka miejsc i zebrać odpowiedzi, wszystko musiałoby mieć ustalony termin, żeby można było też na spokojnie przygotować ten wyjazd... Trajkocząc planami wybiegało daleko w przyszłość i zaczynało zastanawiać się też nad ilością członków i ich funkcjami. Finalnie w sumie do koła podróżników zaliczałaby się każda osoba biorąca udział w wyjazdach, ale potrzebny był zarząd. Pracy pewnie byłoby mnóstwo, więc przydałoby się jeszcze kilka osób do pomocy. - Merlin... Ah, Merlin! Ze mną akurat rozmawiał o zaklęciach, udzielił mi kilku wskazówek, jak efektywniej trenować wymowę i ruchy różdżki, ale też dodał, że ważne jest skupienie. No a u mnie z tym ewidentnie jest problem, chociaż dalej mnie to czasem irytuje, to umiem już z tym żyć - wzruszyło ramionami.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Val zachichotała, słysząc uwagę Mer. Miała rację, przecież Remy cechowała się sprytem, więc z łatwością przemyci psingwiniątko na wyspy. Pytanie tylko czy powinna. Nie sądziła, ale było tam szczęśliwe. Oj, chyba będzie musiała jej to powiedzieć zanim spakują manatki i wrócą do Hogwartu. Gdy usłyszała, co mówi jej przyjaciółka, zaczęła gwałtownie zaprzeczać. Czasami wolałaby nie ukazywać aż tak emocji, ale nie była dobra w zachowywaniu pokerowej twarzy. - Mer, no co ty, nie masz za co przepraszać- odpowiedziała stanowczo, tuląc się do starszej Puchonki, bo w gruncie rzeczy tego potrzebowała. Nie było chyba możliwości, albo całkowicie wygnać smutek z jej melancholijnego serca, ale można było próbować. Przytulaski były dobrą ku temu drogą. Gdy Mer dochodziło do wniosków, że dorośli są bez sensu, Val pomyślała raz jeszcze o swojej sytuacji rodzinnej. Choć mama milion razy jej powtarzała, że wyłącznie ich ojciec ponosi winę za to, że je porzucił, zielonooka nie była wcale taka przekonana. Zastanawiała się czy to, że jest czarownicą to błogosławieństwo czy grzech. Jej tata zawsze był taki religijny i miała przeczucie graniczące z pewnością, że w tej kwestii ferował by ostre wyroki. Jeśli w ogóle zdecydowałaby się na chociażby krótką rozmowę ze swoją własną, rodzoną córką. Odrzuciła od siebie ponure myśli, skupiając się znowu na rozmowie. Z tego co wiedziała z książek, ten język to chyba łacina. Nie miała jednak pojęcia, co znaczy vacatio legis, odnotowała w głowie, aby jeszcze to kiedyś sprawdzić. Podobało jej się jednak ta swoista gra słów. - Może po prostu, wakacje legit - zaśmiała się. Chyba ten przytulas poprawił jej nieco humorek. - Zgadzam się, na wszystko się zgadzam. Możemy zrobić pojedynki na dyskusje, wiem, że mugole prowadzą takie kluby dyskusyjne. Wtedy zachowamy kulturę rozmowy i nikt nie zacznie się kłócić, no i poza tym rozwiniemy dodatkowe kompetencje - odparła Val, obserwując olifanty. Były takie piękne. Wysłuchała cierpliwie trajkotania Mer, po czym doszła w końcu do głosu. Nie przeszkadzała jej jednak rozmowność starszej Puchonki. Tknęło ją jednak coś innego. - To nie będzie za dużo na twojej głowie? W sumie musisz powoli się uczyć do OWUTEM-ów- powiedziała, a minka jej nieco zrzedła. Sama była przerażona perspektywą zdania tych okropnie wyczerpujących testów magicznych. Bała się, że sobie nie poradzi. - Też by mi się przydały takie wskazówki. Może przed wyjazdem uda mi się tam przejść - odparła Val, myśląc o tym, jak głupio postąpiła, zdradzając Remy swoje najskrytsze marzenie o zostaniu aurorem. Teraz czuła się zażenowana na myśl, że wycofa się z tej deklaracji. Poza tym czuła, że jak nie spróbuje to będzie tego żałować do końca życia.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Mam wiele talentów — zapewnił ją, puszczając przy tym oczko, by zostawić miejsce dla odrobiny dwuznaczności — i wcale nie chcę cię sprawdzić, raczej spędzić razem czas i zjeść coś dobrego. Gotowanie jest jak robienie eliksirów, potrafię się w tym odnaleźć — nie musiał jej się tłumaczyć, ale chciał, by było to jasne. Zaprosił ją, choć z początku średnio poważnie, nie dla korzyści, a dla miłego towarzystwa. Na jej pisk tylko roześmiał się w głos, nie mając w sobie za grosz poczucia winy i wyrzutów sumienia. Oczywiście domyślał się, że nie działa jej się żadna krzywda, gdyby nie chciała tu wylądować, spróbowałaby wyrwać się z jego uścisku, kiedy jeszcze ją tu niósł. — Przy mnie to normalny stan rzeczy, Scarlett, przyzwyczaisz się — mógł odpuścić sobie żart tak niskich lotów, ale wcale nie miał na to ochoty. Wyzwalała w nim beztroskę, która skutkowała między innymi głupkowatym humorem. Było w tym coś cudownie wyzwalającego, jakby znowu miał siedemnaście lat, a jedynym jego problemem były owutemy. Spodziewał się podobnego ataku, ale mimo że wiedział, że ten może nadejść w każdej chwili i był na niego gotowy, nie stawiał szczególnego oporu. Właściwie wcale go nie postawił, pozwalając jej na to bezczelne posunięcie. Poleciał do tyłu, lądując w przyjemnie ciepłej wodzie. Ta ledwo przykryła czubek jego głowy, wszedł zbyt płytko i był zbyt wysoki, by całkiem zginąć pod powierzchnią. I całe szczęście, bo z niesprawną ręką wygrzebanie się na powierzchnię było trudniejsze, niż mogłoby się zdawać. Po chwili niezbyt groźnie wyglądającej szamotaniny wyrwał się na chłodne powietrze, trzepiąc głową jak pies, by odgarnąć mokre, przydługie kosmyki z oczu. Namokły sweter ciążył, oblepiając ciało, ale nie w tak urokliwy czy pociągający sposób, jak w jej przypadku. Stanąwszy na nogi, wystrzelił w jej stronę, napierając na nią własnym ciężarem, by w ten sposób z powrotem wrzucić ją do wody. — Statystyka wskazuje na to, że przy każdym spotkaniu lądujemy w wodzie. Może powinniśmy ją utrzymać? — uśmiechnął się, po swoim ataku pomagając jej się podnieść. Odgarnął z jej twarzy mokry kosmyk — ja w każdym razie nie narzekam — dodał, bezczelnie przenosząc wzrok z jej oczu w dół i wracając nim do góry dopiero po chwili i z całą pewnością niechętnie.
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Słysząc tłumaczenia, że nie ma za co przepraszać, wywróciło teatralnie oczami. - Oj przestań. Zdaję sobie sprawę z tego, że potrafię walnąć coś bardzo nie na miejscu, tylko najgorsze w tym wszystkim jest to, że zawsze dociera to do mnie po fakcie. Wiesz, mój mózg nie nadąża z analizowaniem słów które z siebie wyrzucam, dochodzą do mnie dopiero kiedy je usłyszę, ale to też nie zawsze - wyjaśniło. - Najgorzej że chociaż się staram, to nie umiem tego kontrolować, zupełnie jakby mój mózg działał oddzielnie i przez to… Przez to czasem sobie niszczę relacje - dodało po chwili, mając na myśli rozmowę, jaką odbyło z ojcem jeszcze przed wyjazdem na ferie. - Ale przynajmniej czasami jestem w stanie kogoś przegadać tak, że ustąpi byle tylko mnie dłużej nie słuchać - uśmiechnęło się. To też było bez sensu, że niby miało możliwość komunikacji z innymi jednocześnie nie posiadając możliwości kontroli nad tym, co mówi. Chciało coś z tym zrobić, ale nie wiedziało jak i nie potrafiło. Może były na to jakieś zaklęcia albo eliksiry? Jeśli tak, to Mer o nich nie wiedziało, więc od razu postanowiło, że może powinno po powrocie do Hogwartu poczytać w zakresie tego tematu. - Wakacje legit, dobra, to mamy wstępną nazwę - wyszczerzyło się. - Dyskusje to świetny pomysł, mam tylko nadzieję że nie będziemy zakładać na nie poważnych formalnych strojów jak poważni dorośli ludzie - zażartowało. - Niech to będzie luźna przestrzeń dla osób zdeterminowanych by poznawać świat. Żeby każdy miał szansę coś zwiedzić, zaproponować, w sumie po to uważam, że kontakt z resztą uczniów będzie potrzebny i to bardzo - dodało, po czym na chwilę się zamyśliło, słysząc o OWUTEMach. - Nie szkodzi, muszę się czymś zająć i wiesz co? Zobaczysz mnie na miotle w następnym meczu Quidditcha. Pewnie znowu skończę w skrzydle szpitalnym i pewnie z gorszymi urazami niż podczas tego nieszczęsnego naboru kilka lat temu, ale raz się żyje, nie? Nie mam totalnie pojęcia jak być pałkarzem i czy nie zabiję kogoś albo siebie przez przypadek, chociaż w sumie to bardziej obawiam się o innych, każdy powinien założyć podwójne ochraniacze czy coś, przypuszczam że będę dosłownie ludzkim tłuczkiem i… Że trafię w tłuczki, a nie w głowy innych zawodników…
Wiedziała, że nieznajomy potrzebuje co najmniej kilku chwil, aby w pełni dojść do siebie po takim nagłym zanurzeniu. Z troską przyjrzała się, jak odkasłuje nadmiar zebranej w płucach wody, autentycznie przejęta jego stanem zdrowia. Całe szczęście, że woda tutaj nie była lodowata. Wtedy bez zwłoki zadbałaby o suszenie oraz ogrzewanie ich ubrań oraz ciał. Znała wszystkie potrzebne zaklęcia. Przyjęła liźnięcie psa bezproblemowo, jako że czuła, że to bardzo mądre i przyjacielskie stworzenie, które pewnie wyraża swoją wdzięczność. Absolutnie nie brzydziła się językiem psa na własnym policzku, bo w domu rodzinnym to było na porządku dziennym, podobnie jak spanie z pupilami. Niektórym ludziom z kolei nie mieściło się to w głowie. Nie chciała jednak, aby zęby zniszczyły materiał bluzy, jaką na sobie miała, dlatego odsunęła łeb zwierzęcia dłonią. Lepiej, aby dodawał otuchy i pomagał swojemu panu. Przez chwilę nadal trzymała się ręką lodu, ale szybko odczuła, że marzną jej od tego palce i ostatecznie cofnęła się wgłąb przerębla. Dziwnie pływało się w ubraniach, ale i tak była w lepszej sytuacji niż chłopak, bo zdążyła zdjąć całe grube futro z ramion i czapkę. Teraz zamierzała zdjąć bluzę, dlatego zaczęła rozpinać zamek, kiedy zastygła. - Hmm? - wymamrotała, rejestrując dopiero po paru sekundach słowa o byciu ślepym. Odwróciła się ku blondynowi z zaskoczeniem. Odruchowo spojrzała na oczy towarzysza - niezwykły kolor, srebrny. Nie taki niby szary, tylko faktycznie srebrny. Po ruchach gałek ocznych rozpoznała, że naprawdę nie widzi. - Przepraszam! Skuliła się, niesamowicie zawstydzona. Co też ją podkusiło, aby wybuchnąć śmiechem? Diabli wiedzą. Grunt, że biedak nadal pozostawał mocno roztrzęsiony. Jakie to musiało być dla niego straszne, gdy znienacka stracił kontakt ze stabilnym podłożem, wpadł do wody, nie mógł oddychać i kompletnie nie wiedział, gdzie jest góra, a gdzie dół? Ariadne poczuła się głupio. Nigdy nie miała większego kontaktu z niepełnosprawnymi, więc łatwo popełniała jakieś faux pas i inne błędy. A nie chciała nikogo urazić. Odłożyła na lodowy brzeg swoją bluzę, pozostając w znacznie wygodniejszej koszulce na ramiączkach. To o wiele mniej ograniczało ruchy. - Przepraszam... - powtórzyła ciszej, a niepewność odbiła się w tych słowach. Czy dalej oferować pomoc czy może jednak dać mu w spokoju zająć się sobą? Zanim zdołałaby coś wymyśleć, coś odbiło się mocno od jej uda i aż nią zakręciło w wodzie. - Oj, h-hej! Na brodę Merlina, ale gigant... - zanurzyła się na chwilę po szyję w ciepłej wodzie, ale zamachała rękami i utrzymała równowagę. Obok przepływał właśnie jeden z największych olifantów. Prawdziwy samiec alfa, król arktycznego morza. Odrobinę przerażające, bo wyglądał, jakby jedno machnięcie jego płetwą czy ogonem mogło pozbawić dziewczynę przytomności, gdyby tylko stworzenie wykazało agresję. Jednak sam wyraz wielkiego pyska rozczulił Wickens - dawno nie widziała tak słodkiego olbrzyma. Zorientowała się, że nieznajomy musiał kompletnie nie wiedzieć o czym mówi! - Tutaj pływają magiczne stworzenia. - wyjaśniła prędko, niemalże plącząc językiem słowa. - Takie wielkie i mieniące się kolorami tęczy, może wiesz czym są? Chyba to przez nie jest tu takie ciepłe powietrze i ciepła woda. Albo ktoś bawił się Calefactio...? - ostatnie słowa wypowiedziała ewidentnie bardziej w roztargnieniu do siebie. Ciężko było się w pełni skupić, kiedy ten jeden olifant musiał mocno zainteresować się aurorką. Może polubił jej owocowy zapach. Zatrzymał się tuż przed klatką piersiową jasnowłosej i jakby oczekiwał na coś. Po długim wahaniu oraz niepewności, powoli uniosła dłoń i położyła ją na łbie stworzenia. Wypuściło głośno powietrze nosem, bulgocząc z zadowoleniem. - Są bardzo przyjazne. - dodała, ale przecież nic o nich nie wiedziała i zdecydowanie za szybko wysuwała tak daleko idące wnioski. Po prostu nie chciała, aby to dodatkowo wystraszyło chłopaka. Musiał odczuwać falowanie wody i muśnięcia olifantów, a to łatwo uznać za kolejne zagrożenie.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Słysząc, co mówi dziewczyna głęboko westchnęła. W jej ocenie gadulstwo Mer nie było żadną wadą i nie powinno się go wstydzić. Ale przyjmowała do siebie fakt, że miało również negatywne konsekwencje. Nie wiedziała co odpowiedzieć, więc zamilka. Nie mogła wiedzieć jakie relacje Mer ma konkretnie na myśli, a nie zamierzała drążyć tego tematu. Była pomna wielu swoich wad, ale wścibskość nigdy do nich nie należała. Z ulgą przyjęła zmianę tematu. - Wakacje legit! Super, bardzo mi się podoba. Miałaś dobry pomysł - powiedziała Val, po czym znowu wsłuchiwała się w słowotok starszej przyjaciółki. Cierpliwie wysłuchała jej do końca, po czym po chwili myślała, trawiąc w głowie ten zalew słów. Gdy się w końcu odezwała na jej twarzy wymalowane było największe na świecie skupienie. Widać było, że postrzegała sprawę nowego klubu bardzo poważnie. - Nie no co ty, po co nam ubieranie się w garsonki i krawaty. Przecież i tak nosimy na co dzień mundurki. - Odpowiedziała dziewczyna. - Poważni ludzie chyba nie mają zbytnio czasu na podróże. Tak przynajmniej to sobie wyobrażała. Z kolei widząc, jak negatywne myśli kłębią się w głowie Mer, tym razem to ona położyłą jej rękę na ramieniu. Spojrzenie jej zielonych oczu zdawało się mówić: spokojnie. - Wdech i wydech. Na pewno dasz sobie radę, wierzę w ciebie. Jestem przekonana nie skończysz w skrzydle, tylko uwierz w swoje możliwości - powiedziała Val, uśmiechając się z przekonaniem. Miała nadzieję, że choć trochę podbudowała ducha starszej Puchonki. Poza tym nawet jeśli by przegrali, liczy się dobra zabawa, prawda?
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Naprawdę? Czy to znaczy, że mogłabym teraz wymyślić potrawę, jaką mielibyśmy przygotować, a ty zdobyłbyś do niej wszystkie składniki? - zapytała, jakby to miało stanowić jakieś wyzwanie. Nie miała pojęcia, czy był dobry w gotowaniu, czy miał pojęcie, do czego służyła kuchnia, ale skoro znał się na eliksirach, to nie powinien mieć zbyt wielkich problemów ze zwykłym przyrządzeniem prostego posiłku. Przynajmniej tak uważała Scarlett, która mimo wszystko wiedziała, że ludzie często potrafili spaprać najłatwiejsze rzeczy, twierdząc, że potrafią przypalić wodę na herbatę. Jedynie dlatego, że nigdy nie próbowali odnaleźć się w kuchni i zdawali się na wszystko i wszystkich dookoła. Zaraz jednak musiała przerwać te rozważania, bo znalazła się ponownie pod wodą, dochodząc do wniosku, że faktycznie w ich wypadku podobne spotkania musiały najwyraźniej zawsze kończyć się tak samo. Ciekawa była, czy do trzech razy sztuka sprawdziłoby się również w ich przypadku, ale żeby się o tym przekonać, musiała najpierw się wyrwać i zniknąć. Chwilowo jednak nie miała na to ochoty, szamocząc się z nim w wodzie, mając pewność, że ten nie zrobiłby jej mimo wszystko krzywdy. Mógł być groźny, ale gdyby chciał, już dawno naprawdę przekroczyłby akceptowane przez nią granice. Rzecz jasna, mógł również grać, mógł się nią bawić, ale wtedy zdecydowanie igrał z ogniem, znajdując się na granicy, której przekroczenie nie było wcale tak przyjemne, jak mogłoby się wydawać. - Och, doprawdy? Gdzie wpadniemy kolejnym razem, do jeziora w rezerwacie, czy może do najbliższej fontanny? - zapytała przekornie, przeciągając słowa, nachylając się w jego stronę. - A może do jakiejś wanny - dodała z namysłem, patrząc z bliska w jego oczy, nim ostatecznie pocałowała go bardzo leniwie, znajdując w tym dodatkową przyjemność.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Wszystko, czego będziesz potrzebować. Poza winem, w mojej kuchni nie robi się potraw na winie — „już nie”. Ostrzegł ją zawczasu, gdyby postanowiła nagle zacząć poważnie zastanawiać się nad menu i tworzyć mu listy zakupów, nawet jeśli ten pomysł w obecnej sytuacji był absurdalny. Nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy traktowała jego propozycję poważnie, czy tylko się z nim droczyła. Właściwie uświadomił sobie teraz, że od samego początku nie umiał jej rozczytać, mimo że zwykle był w tym całkiem dobry. Może to tym tak go do siebie przyciągała? Tym, że było to tak odmienne od twarzy Emily, na której zawsze odbijały się wszystkie myśli i emocje? Stanowiła wyzwanie, a on był ambitny. — A gdybym powiedział, że mam wodne łóżko – liczyłoby się? — zażartował, z początku z trudem powściągając uśmiech, lecz pod wpływem powłóczystego spojrzenia stracił chęć do podobnych głupot, całą swoją uwagę skupiając wyłącznie na niej. — To koszmarny pomysł, Scarlett — na poły wymamrotał, na poły wyszeptał, jej imię wypowiadając prawie bezgłośnie i właściwie rozbijając je na powierzchni jej ust, które znalazły się tak przyjemnie blisko, że nie potrafiłby im odmówić nawet gdyby próbował. Ostatnim razem zarzekał się – co prawda wyłącznie przed samym sobą – że nie zamierza kierować tej znajomości na podobne tory, musiał więc powiedzieć cokolwiek, by móc potem sobie tłumaczyć, że przecież próbował ją powstrzymać. Oczywiście fakt, iż to ona zainicjowała pocałunek, nie był dla niego bez znaczenia. Zamierzał wmawiać sobie, że sam nie myślał o tym przez ostatnich kilka minut, i że żadnym gestem nie próbował jej do tego zachęcić, że zachowywał odpowiedni dystans i nie przełamywał go kompletnie bez powodu. Nigdy nie twierdził, że był ze sobą bezwzględnie szczery. Uległ jej urokowi, jakżeby inaczej, i już po kilku sekundach nie było w nim za grosz woli walki. Raz jeszcze odgarnął z twarzy resztę mokrych włosów i ułożył dłoń na jej szyi, kciukiem gładząc linię szczęki. W ten sposób przyciągnął ją ciut bliżej siebie i upewnił się, że nie ucieknie, gdyby jednak pojawiły się w niej wątpliwości. Dezercja w obecnej sytuacji naraziłaby jego ego na zbyt duże szkody, nie mógł sobie przecież na to pozwolić. Początkowo cierpliwy, ciesząc się rozciągłością tej chwili, w końcu pocałował ją odważniej, rozchylając kształtne wargi, by lepiej zapoznać się z jej smakiem. Wszystko wskazywało na to, że tak jak nie był bezpośrednim prowodyrem, tak nie zamierzał być i tym, który to zakończy.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Poza winem? Jak sobie życzysz - powiedziała, spoglądając na niego nieco uważniej, przypominając sobie sylwestra, to, że mimo wszystko nie wypił szampana. Wiedziała, że sięgnął po coś innego, chociaż tego nie komentowała, teraz zaś najwyraźniej dostawała do ręki kolejny element układanki, dostawała coś, co być może mogła wykorzystać, co być może powinna wykorzystać. Była jednak istotą, która podobne rzeczy gromadziła, zbierała dla siebie, żeby wyciągnąć we właściwym momencie. Nie zamierzała teraz pytać, nie zamierzała drążyć, nie zamierzała oczekiwać na natychmiastową odpowiedź, mając świadomość, że to nigdzie ich nie zaprowadzi. Ludzie nie lubili być naciskani, ona również, toteż po prostu przyjęła to do wiadomości. - Co w takim razie powiesz na dahl i gobi tikka? - zapytała, jakby faktycznie układała właśnie menu w głowie i właściwie mógł być pewien, że dokładnie to robiła. Kochała gotować i była skłonna robić to na zawołanie, wychodząc również z założenia, że osoby, które w jakiś sposób cierpiały, powinny właśnie na tym się skupić, na jedzeniu, a nie na innych rzeczach. W ten sposób mogła leczyć złamane serca, mogła leczyć smutki i uważała, że była w tym świetna. Uśmiechnęła się jedynie na jego uwagę, wiedząc, dokąd to zmierzało, ale nie miała nic przeciwko. Nie była typem kobiety, który czeka na gwiazdkę z nieba, a skoro tak jawnie pokazywał jej, czego by chciał, co szło w parze z jej ciekawością i chęcią, nie widziała powodów do tego, żeby się zatrzymać. Zaśmiała się jedynie, gdy się odezwał, muskając ustami jej wargi, by spojrzeć na niego jeszcze spod przymkniętych powiek. - Moje pomysły z reguły takie są - powiedziała, dając mu tym samym do zrozumienia, że zdarzało jej się pakować w rzeczy, o jakich innym się nawet nie śniło. Nie przejęła się tym jednak, zbyt zajęta czymś innym, zbyt zajęta chwytaniem jego swetra i wędrowaniem palcami w stronę jego szyi, po której przesunęła samymi opuszkami, by lekko pociągnąć za kosmyki jego mokrych włosów. Odpowiedziała na jego ruch, rozchylając wargi, pogłębiając ten pocałunek, a jednocześnie trzymając go nadal w spokojnych ryzach, wiedząc doskonale, czego chciała i nie zamierzając robić nic więcej. Bywała narwana, ale wszystko, co robiła, musiało mieć swój czas, musiało być tym, czego dokładnie chciała i kiedy dokładnie chciała. - Wiesz, zostało mi chyba ostatnie życzenie - powiedziała, właściwie nie odrywając ust od jego warg. - I zdaje się, że mówi się, że do trzech razy sztuka, a na razie utonęliśmy dopiero dwukrotnie - dodała, odsuwając się nieco i uśmiechnęła się do niego dość znacząco. To nie był czas na nic więcej, teraz zdecydowanie wystarczyło to swobodne unoszenie się w ciepłej wodzie, ta chwila przyjemności i to zaproszenie, jakie jej złożył. Nie potrzebowała nic więcej.
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uśmiechnął się szeroko do przyjaciela, nim w końcu oddał się całkowitemu relaksowi, pozwalając sobie zwyczajnie unosić się na wodzie, nie przejmując się zaczepianiem przez olifanty. Słuchał Salazara, śmiejąc się cicho na jego pewność, że zapomniał o jakimś pupilu. Prawdę mówiąc mogło tak być… Powoli ich domowy zwierzyniec powiększał sie o coraz to nowe, dziwne stworzenia, ale Josh nie widział w tym problemu. Wiedział, że tak naprawdę sprawiają one przyjemność Chrisowi i to mu wystarczało. On sam zaczął również dostrzegać, że nawet jeśli zwierzę nie ma skrzydeł, może być całkiem ciekawe. Jednak zdecydowanie ciekawsze były pozostałe słowa Moralesa, przez które Josh zanurzył się częściowo w wodzie, aby uniknąć spoglądania na kompana z bezbrzeżnym zdziwieniem, choć naprawdę nie spodziewał się, że ta dwójka będzie chciała kupić coś nowego, coś swojego. Owszem, zakładał, że Max w końcu zamieszka z Salazarem, ale z jakiegoś powodu był przekonany, że zwyczajnie zajmą jedno z pięter hotelu, zamiast kupować coś osobnego, ale w miarę, jak słuchał Paco, zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo przemyślany był to pomysł. - Jeśli chcesz, żeby czuł, że ten dom jest również jego, pozwól mu nie tylko urządzić go w środku, ale też częściowo zapłacić… U nas w każdym razie jest to potrzebne, choć Chris i tak remontował część pomieszczeń w obecnym domu i ma swoją osobną pracownię. To wciąż nie jest nasze w jego odczuciu i właściwie to rozumiem - rzucił radą, jak zwykle, od razu tłumacząc, skąd wzięło się w nim to przekonanie. - No i przede wszystkim porozmawiaj z nim o tym. Szczerze życzę wam spokoju w końcu. Być może mieszkając razem, we własnym domu, przestaniecie skakać sobie do gardeł i mieć dziwne akcje, po których kończycie u nas na dywaniku - dodał, nie powstrzymując się przed chlapnięciem Moralesowi w twarz wodą.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zdawał sobie sprawę z tego, że najpewniej naprowadził ją na pewien trop, jeśli tylko miała w głowie odrobinę oleju – a wszystko wskazywało na to, że tak. Ostatecznie nie zamierzał niczego ukrywać. Owszem, nie chwalił się swoim nałogiem przy pierwszym, ani nawet przy kolejnych spotkaniach, nie było to coś, o czym mówił chętnie i był w nim swego rodzaju wstyd, choć gdyby się nad tym zastanowić, to przecież nieuzasadniony, skoro życie w trzeźwości było nie lada osiągnięciem. Nie mówił o tym, ale tego nie ukrywał. Prawda nawet w najbardziej okrutnych dawkach nie mogła zaszkodzić mu bardziej, niż powrót do picia. Uśmiechnął się tylko. Dahl i goba tikka brzmiały wspaniale, oryginalnie i smakowicie. Cała była oryginalna i smakowita, słodka i niepoznana jak egzotyczny owoc zerwany prosto z drzewa, w pewien sposób równie groźna. Jaką miał wszak pewność, że za kuszącym wyglądem, łagodnym smakiem i miękką konsystencją nie kryje się trucizna, która miała zwabić go w odpowiednie miejsce, skłonić do skosztowania odpowiedniej ilości, a w następnej kolejności zniszczyć go od wewnątrz? Gdyby był normalny, zastanowiłby się dwa razy... lub wcale nie myślałby o takiej możliwości, nie doszukując się we wszystkim fortelu. Tymczasem dreszczyk niepewności był chyba tym, co ciągnęło go do niej najbardziej. Chciał się przekonać, poznać to, co nieodkryte, na własnej skórze sprawdzić, jakie będą tego konsekwencje. Kim jesteś, Scarlett? Uśmiechnął się, jeszcze przez moment trwając w tej bliskości. Cieszył się, że nie przerywała jej zbyt szybko, z zamkniętymi powiekami miał chwilę na wyrównanie oddechu i opanowanie rozbieganego serca. — Mógłbym nigdy więcej nie wychodzić na powierzchnię — może było to oczywiste kłamstwo, może odrobinę ją czarował, może jednak kryło się w tym choćby ziarno prawdy. Zajrzawszy w jej oczy, oblizał osamotnione wargi, zbierając z nich resztki jej smaku — Zatem dahl i gobi tikka. A na deser tiramisu — odezwał się już znacznie przytomniej, prostując się i w pełni odzyskując rezon. Zwykle żył w pośpiechu, podobne ociąganie było mu obce. Zwykle działało mu na nerwy, ale tym razem w oczekiwaniu potrafił znaleźć swoistą przyjemność. Chciał na własnej skórze przekonać się, czy jest na co czekać. Teraz rzeczywiście wystarczył mu ten moment zawieszenia, czystej beztroski. Mógł dryfować tu razem z nią, patrząc na lodowate niebo Antarktydy. I było mu tu dobrze.
| z t. x2
+
Ostatnio zmieniony przez Nathaniel Bloodworth dnia 15/5/2023, 21:13, w całości zmieniany 1 raz
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Podniósł lekko kącik ust, odpowiadając przyjacielowi subtelnym uśmiechem, w którym próbował pomieścić całą wdzięczność za pokazanie mu tego wspaniałego miejsca. Wdzięczność, której nie potrafił wyrazić w pełni słowami ani bardziej wylewnym gestem, nieprzywykły do otwierania się przed drugą osobą, a raczej maskowania czy nawet odcinania się od własnych emocji. Potrzebował jednak tego. Nie tylko cieplutkiego strumienia wody przyjemnie łaskoczącego przemarznięte ciało, ale i odrobiny relaksu, odpoczynku od rutyny i trudów codzienności. Miał nadzieję, że zostaną tutaj dłużej, a i nie ukrywał, że odwiedzi tę zatokę jeszcze wiele razy podczas feryjnego wyjazdu. Na razie jednak skupił się na poradach Joshui, które z czasem traktował z nieco większym poszanowaniem. Niewykluczone, że dlatego iż przekonał się do zamiarów mężczyzny, którego powoli zaczynał naprawdę traktować jako swojego amigo. Godnego zaufania i wartego podtrzymania cechującej się wzajemną lojalnością więzi. Przede wszystkim natomiast jak kogoś, kogo nie próbował mamić nieszczerymi uśmiechami, zamiast tego dzieląc się swoimi planami na przyszłość, jakkolwiek trywialnie i nieprzemyślanie nie wybrzmiałyby one w jego podświadomości. – Porozmawiam z nim o tym, chociaż nie tak dawno temu otworzył swój pub, dopiero się rozkręca… a dobrze przecież wiesz, że mnie stać na kilka takich nieruchomości. – Mruknął, starając się wyjaśnić mężczyźnie, że wcale nie chce zgrywać sponsora ani wykupić drogi do chłopięcego serca. Wiele razy przekonał się zresztą, że pieniądze nie robiły na Maximilianie takiego wrażenia jak na innych. – Czego mu brakuje? – Zapytał również o Christophera, pragnąc dowiedzieć się dlaczego tak trudno przychodzi mu użycie słowa nasze. - Wspominałem mu o tym. Powiedział, że nie wie czy jest gotowy, ale zgodził się rozejrzeć ze mną za ofertami. – Zmarszczył brwi w zamyśleniu, pusto spoglądając na taplające się nieopodal słonie morskie. – Powinienem zaczekać? Chciałem spróbować, zwłaszcza że twierdził, że w El Paraiso nie czuje się zbyt komfortowo… – Zagadnął ze słyszalną nutą zawahania w głosie. Dotychczas był przekonany, że działa słusznie, ale po ostatnich słowach Walsha zwątpił i zrozumiał, że czeka go jeszcze długa droga do zrozumienia potrzeb młodszego partnera. – Przestań. Wolałbym ich uniknąć. – Przewrócił teatralnie oczami, przeczesując pochlapane przez Joshuę włosy, a chociaż przez moment zgrywał pana poważnego, tak chwilę później skorzystał z okazji, żeby odwdzięczyć się pięknym za nadobne.
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Z jednej strony w duchu było ogromnie wdzięczne Valerie za to, że nie dopytuje o szczegóły, jednak z drugiej bardzo chciało podzielić się z kimś swoim problemem. I nie chciało przyznawać tego samo - dlatego też uważało na słowa; wolało, żeby ktoś to z nieno wyciągnął. No i nie chciało dokładać przyjaciółce zmartwień, z resztą, ona także była nastolatką. A Mer wolałoby w tym temacie, który je gnębił, porozmawiać z kimś, kto przeżył trochę więcej. Skupianie się na temacie kółka podróżniczego skutecznie odciągało uwagę od bardziej skomplikowanych spraw. No i zorganizowanie takiego kółka sprawiłoby, że Mer faktycznie miałoby mniej czasu na zamartwianie się. - Poza tym, planuję jeszcze studia, więc na spokojnie mogę zająć się kołem jeszcze przez najbliższe kilka lat - dodało. - W sumie to nie wiem, nie mam zbyt często do czynienia z poważnymi dorosłymi ludźmi, znaczy, nasi profesorowie są poważni, ale to chyba z tego powodu, że praca tego od nich wymaga bo w sumie… Są luźniejsi niż jacyś politycy czy wysoce postawieni urzędnicy. Z uśmiechem przyjęło także wsparcie Valerie w temacie Quidditcha. - Założę cały zestaw ochraniaczy, może na coś się to zda. Jak będę mieć taką skorupę, to raczej nawet przy upadku zostanę w jednym kawałku… Mam nadzieję przynajmniej. I że mnie nie zdyskwalifikują - dodało, przeciągając się. - Wiesz co, od tego ciepła zrobiło mi się tak przyjemnie, że aż zachciało mi się przespać - ziewnęło, wyłażąc z zatoki i owijając się ręcznikiem w celu osuszenia siebie i swoich ubrań. - Idziesz ze mną do groty, czy masz jakieś plany? - spytało, ubierając się bez pośpiechu. Przez przypadek jeno dłoń wślizgnęła się do kieszeni jeansów, w której coś było. Wyciągnęło przedmiot, który okazał się być kłem olifanta. - Ale czad! Zobacz! - zaskoczone pokazało Val swoje znalezisko. - Był w mojej kieszeni! Ciekawe, czy da się go przerobić na jakiś naszyjnik czy coś w tym stylu… - mruknęło, znów ziewając. - Chyba mnie ta kąpiel aż za bardzo odprężyła. Daj mi znać w razie jakbyś chciała wspólnie zwiedzić jeszcze jakieś miejsca! - dodało.
/zt
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Studia. To dobry pomysł, pomyślała Val i zamykając oczy, zanurzyła się głębiej w ciepłej wodzie. Ciekawe czy, aby zostać aurorem trzeba mieć skończone studia. Pewnie tak - pomyślała lękliwa dziewczyna, nieco kuląc się w sobie. Czy była w stanie podołać takim wymaganiom? - Fajnie, że zostaniesz w Hogwarcie jeszcze przez kilka lat - powiedziała ucieszona Valerie, bo bardzo lubiła towarzystwo Mer. Nie potrafiła sobie wręcz wyobrazić pokoju wspólnego bez jej radosnego gaworzenia. Z kolei słysząc uwagę o poważności profesorów, serdecznie się roześmiała. - Śmiem wątpić. Profesor Scrivenshaft nie wygląda bardzo często na najpoważniejszego - odparła, a potem zasłoniła usta ręką jakby w obawie, że powiedziała na głos coś, czego nie powinna mówić. Rozejrzała się uważnie, ale chyba było czysto. Zero profesorów w pobliżu. - Mer, co ty opowiadasz! Na pewno świetnie sobie poradzisz - odparła, słysząc co koleżanka mówi o Quidditchu. Martwiło ją to, że była taka niepewna siebie, ale w sumie. Jak to mówią mugole, przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli. - Nie zdyskwalifikują cię i nic ci się nie stanie. Jestem tego pewna! Gdy Val zauważyła, że jej przyjaciółka wychodzi z gorącego źródła, w przeciągu pięciu sekund również znalazła się nad wodą. Chętnie wrócę z tobą, odpowiedziała pospiesznie, sięgając po swoje ubrania. Zrobiło jej się zimno, więc szybko owinęła się ręcznikiem. A potem oczy jej zalśniły na widok kła olifanta, który ujrzała w jej dłoniach. - Wow! Ale super! Ty to masz szczęście - rzuciła Val, ubierając wyciągnięty sweter. Po chwili szły z powrotem w kierunku mieszkalnej groty.
/ztx2
+
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Złote porady stawały się powoli jego codziennością, a ponieważ zaczął się zastanawiać nad zrobieniem odpowiedniego kursu i stażu, być może za jakiś czas miały okazać się jeszcze bardziej wartościowe. Szczególnie że Walsh zaczął dostrzegać, że jednak czasem rozmowy z nim były innym potrzebne, że najwyraźniej w jakiś sposób naprawdę im pomagał. Teraz jednak temat nie dotyczył odnajdywania własnej drogi zawodowej, czy zrozumienia samego siebie, a dalszego życia z ukochanym - rozmowa dotyczyła tego, czego sam się wciąż uczył. - Widzisz, znowu to mówisz. Ciebie stać. Jak ty kupisz dom i ty go urządzisz, to może to być kolejny twój dom. Najlepiej naprawdę z Maxem porozmawiaj, żebyś wiedział, czy dla niego jest ważne częściowe opłacenie czegoś swojego, czy wystarczy urządzanie. Nawet jeśli śpisz na galeonach, raczej nie potrzebujesz czterech domów - stwierdził, uśmiechając się zaczepnie, nim westchnął nieco ciężko. Nie wiedział, jak wytłumaczyć, co było nie tak z domem, w którym obecnie mieszkali, ale sam również czuł, że to nie jest do końca to, czego obaj chcieli. - Wprowadził się do mnie. Dom był urządzony przeze mnie, pode mnie i stopniowo zaczęliśmy wprowadzać w nim zmiany, ale… Nie odpowiada tego, co Chris chciałby mieć, jest za mały, a też ja nie czuję, jakby… To tak, jakbyś na studiach wkręcił się do kogoś do mieszkania i po prostu z nim żył. To nie jest twój dom, choć nie powiesz, że nie jest przyjemnie. To… To się po prostu czuje… Niby swojsko, ale czegoś brak - odpowiedział, na moment zanurzając się znów w wodzie, zaczepiając pływające wokół olifanty, zastanawiając się, czy te nie zechcą się z nimi powygłupiać, jakkolwiek zintegrować. Wyraźnie jestem przytulaśny fomiś był za mało. - Jeśli w hotelu nie czuje się komfortowo, to zdecydowanie warto czegoś poszukać, ale może niekoniecznie ogromnej willi w Dolinie, tylko coś… skromniejszego. Musisz wyczulić się na to, co jemu się podoba, na jakie domu, czy mieszkania on będzie patrzył i czekać na właściwy moment, a potem niczego nie spierdolić - odpowiedział, kiedy skończyli chlapać sie wodą, mając wrażenie, że szukanie wspólnego domu nie było wcale tak łatwe, jak się słyszało. Sam z Chrisem również nie miał łatwo i nawet nie chodziło o duże różnice między tym, czego obaj chcieli, co o małe szanse na znalezienie takiego domu. - Max nie miał wiele swojego, że tak powiem… Wiele mu się posypało i pewnie jego historia jest gorsza niż to, co ja wiem. Teraz ma swój klub, mały sukces. Powoli oswaja się pewnie z myślą, że ma ciebie, kogoś bliskiego… - zaczął nagle mówić, wpatrując się w wodę. - Osoby, którym zwykle wszystko w ten, czy inny sposób odbierano albo zaczynają siłą zabierać innym, albo łatwo się poddają, rezygnują, uznając, że i tak za chwilę coś im odbierze to, co najcenniejsze. Musisz pokazywać mu, że jesteś, niekoniecznie mówić i słuchać, bardzo uważnie oraz obserwować, a na pewno będzie dobrze - dodał, unosząc w końcu poważne spojrzenie na Salazara. Miał nadzieję, że tej dwójce będzie się w końcu odpowiednio układać.