Ciche, przyjemne miejsce, osłonięte przed centralną częścią parku bujną roślinnością. Znajduje się tutaj tylko jedna ławeczka, bo często nie ma tu żywego ducha! Poza fauną, oczywiście.
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Max bawił się naprawdę dobrze. Humor również miał w miarę normalny, przestało go wszystko wkurwiać, przestał zachowywać się, jakby dosłownie każda rzecz miała być czymś, co należy stawiać na ostrzu noża i to powodowało, że z obecnej chwili czerpał jeszcze więcej zwyczajnej przyjemności. Zwykł pakować się w równie pojebane akcje, więc właściwie w ogóle nie przejmował się tym, co się dookoła niego działo, koncentrując się na drugim chłopaku, mając wrażenie, że znowu działo się coś, co można było uznać za co najmniej pierdolnięte. Ponieważ zaś lubił się bawić, co nie ulegało żadnej wątpliwości, chwycił nieco mocniej Rivera, jakby obawiał się, że może go za chwilę zgubić, co oczywiście było właściwie niemożliwe, biorąc pod uwagę, jak silny był. - O, naprawdę? To chyba musimy się przekonać, czy zdołasz mi uciec - stwierdził, uśmiechając się bezczelnie do Rivera, nie przejmując się ani trochę tym, że właśnie w tej chwili określił samego siebie niezbyt pozytywnym mianem, nie przejmując się ani trochę tym, jak może przez to wyglądać w oczach drugiego chłopaka. Dla niego coś podobnego było całkowicie normalne, tak samo, jak zaczepki, które stosował, a skoro River najwyraźniej na nie odpowiadał, to nie zamierzał się ani trochę poddawać. Zabawa była zawsze tym, co go pociągało, zapewne dlatego, że nie musiał wtedy myśleć o konsekwencjach własnego zachowania i najzwyczajniej w świecie po prostu parł naprzód, zapominając o tym, że mógł zrobić krzywdę samemu sobie. Miał już nauczkę, więc ostatnią rzeczą, jaką robił, było angażowanie się w podobne bzdury. Po prostu traktował je jak coś dodatkowego, miłą odskocznię od życia, czy coś podobnego. I nie zamierzał z tego, przynajmniej chwilowo, rezygnować, toteż przekrzywił lekko głowę, unosząc przy okazji brew. - Gnomy nie są nigdy bezinteresowne - stwierdził cicho, jakby w tej chwili ostrzegał swojego rozmówcę przez konsekwencjami pozostania blisko niego. Inna sprawa, że River chwilowo nie miał właściwie szans na ucieczkę, ale to była kwestia zdecydowanie drugorzędna. - Przydałby się jakiś słodki pocałunek albo coś równie wdzięcznego, nie sądzisz?
Nie do końca rozumiał jakim cudem znalazł się w tej sytuacji, bo przecież mimo wewnętrznie coraz silniej buchającego w nim gorąca czuł wyraźnie sztywność zmarzniętych palców, które myślami trzymały go blisko rzeczywistości. Zaśmiał się jednak mimowolnie, nie potrafiąc poddać się swobodności tej chwili, bo przecież wyraźnie wyczuwał żart skryty w groźbach i brak zobowiązania w iskrach ciemnych oczu Gryfona. - Och nie, ojej, co ja teraz pocznę, biedny uwięziony w tych twardych ramionach i stalowym uścisku - wyrzucił więc z siebie teatralnie, układając nawet jedną dłoń wierzchem na czole niczym zrezygnowana i oczekująca ratunku księżniczka, a jednak ledwo spróbował łagodnie szarpnąć się w drobnej zgrywie, a już speniał się, że spadnie, więc i mocniej wczepił się w trzymającego go chłopaka. - Pocałunek? - prychnął cicho w mieszance podekscytowanego rozbawienia i zdezorientowanego speszenia, bo choć Max tą zabawą uderzał absolutnie perfekcyjnie w jego poczucie humoru, to szybko dał się zaniepokoić myśli, że ten nawet nie robił tego ze względu na zwykłe niezobowiązujące zainteresowanie, a przez jakąś posłyszaną plotkę o jego domniemanej puszczalskości. - To dobrze się składa, bo ja lubię być wykorzystywany - wyrzucił z siebie, w przypływie emocji decydując się impulsywnie, że jeśli Hogwart chce go widzieć jako małego kurwiszona, to tego małego kurwiszona dostanie. - Problem tylko w tym... - podjął więc od razu opadając do cichszego pomruku, pochylając się już do niespełnionego pocałunku, bo i tylko wibracją głosu musnął żartujące z niego wargi. - ...że jeszcze bardziej od wolności podoba mi się bycie zakładnikiem - pociągnął dalej, balansując na granicy rozbawienia, mając wrażenie, że iskrami ze swojego spojrzania musi parzyć trzymającego go gnomo-rycerza. - Więc może to jednak Ty powinieneś mi zapłacić, by móc się ode mnie uwolnić, hm? - wyszeptał, wczepiając się w niego mocniej i tracąc zupełnie granicę droczenia się, więc i nie będąc pewnym czy już zaczepił ustami o usta Gryfona, czy wciąż jedynie łaskocze je ciepłem swojego oddechu.
Maximilian Brewer
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Trudno było powiedzieć, jak doszło do tego, że znaleźli się w tej sytuacji, ale Max nie zamierzał narzekać, zawsze lubił się dobrze bawić i dokładnie tak było w tej chwili, kiedy po prostu pozwalał na to, żeby działo się, co dziać się chciało. Nie skupiał się na niczym szczególnym, nie zastanawiał się nad tym, do czego może to doprowadzić, wiedząc jedynie, że ostatnim, co powinien robić, było jakiekolwiek przesadne angażowanie się w tę znajomość. Raz popełnił ten błąd i nie zamierzał tego robić znowu, chociaż musiał przyznać, że w tej chwili nie czuł tego, co wtedy, co przed tymi kilkoma laty, gdy po prostu coś pociągnęło go z taką siłą, że nawet nie umiał jej określić. Teraz jedynie dobrze się bawił, widząc doskonale, że drugi chłopak nie ma nic przeciwko temu, żeby ciągnąć tę farsę, w jaką się właśnie wpakowali przez kilka mniej lub bardziej logicznych ruchów. Zaśmiał się na ten komplement, jeśli tak mógł go nazwać, a później pozwolił na to, żeby River robił, co mu się podobało, jednocześnie nadal trzymając go mocno blisko siebie. Prawdę mówiąc, gdyby ten zaczął mu się naprawdę wyrywać, pewnie postawiłby go na ziemi, ale na razie nie widział ku temu najmniejszego nawet powodu, uznając, że obaj bawili się bardzo dobrze w sytuacji, w jakiej jakimś cudem się znaleźli. Podchody, jakie robił w tej chwili drugi chłopak, nieco go śmieszyły, ale nie miał absolutnie nic przeciwko nim, więc po prostu na nie pozwalał, patrząc na niego z bliska, zastanawiając się, jak daleko ten jest w stanie się posunąć i czy istnieją jakieś granice, za które nie będzie miał zamiaru przechodzić. Niektórzy, ostatecznie, byli jedynie mocni w gębie, a kiedy przychodziło, co do czego, nie byli w stanie zrobić niczego więcej, niż gapienie się w wielkim szoku na drugiego człowieka. - Problem polega na tym, że ja wcale nie mam ochoty się od ciebie uwalniać - odpowiedział cicho, patrząc na niego z bliska, przy tej okazji uśmiechając się do niego znacząco, jakby chciał powiedzieć, że może tutaj tkwić do usranej śmierci, gdyby było trzeba. - A jeśli zapłacę ci za to, żeby się od ciebie uwolnić, nie będę miał już okazji do trzymania takiego przyjemnego ciężaru w ramionach. Zdaje się, że mamy całkowity impas - stwierdził, patrząc na niego nadal, nie przejmując się tym, czy w czasie mówienia muskał jego usta wargami, czy też nie, nie ekscytując się tym nadmiernie, najwyraźniej będąc przyzwyczajonym do podobnych zagrywek.
Zdecydowanie nie zamierzał ukrywać ekscytacji błyszczącej mu się w oczach, bo nawet jeśli po Maxie tego przejęcia nie widział, to przecież wiernie je sobie wyobrażał, doszukując się zadowolenia w przyjemnie wibrującym głosie czy pewnym siebie uśmiechu. Słyszał też przecież komplementy i żarty, które upewniały go w tym, że muśnięcia ust nie są jedynie przypadkiem czy wymuszoną tylko przez niego samego bliskością, a szczerym okazaniem zainteresowania. Łatwo więc było mu podążać za tym wszystkim, głupio ciesząc się z tego, że Hogwart nieustannie zaskakiwał go otwartością na niezobowiązujące relacje. - Och, jakie okropne te nasze problemy nie do rozwikłania - wyrzucił z siebie na wpół rozbawiony, na wpół utrzymując dramatyczną rolę zakładnika, gdy dłonią ciekawsko badał już Brewerowe włosy, zastanawiając się czy jego zakręcające się pod koniec kosmyki będą w dotyku takie same jak jego własne. - Myślę, że mimo wszystko należy Ci się podziękowanie za ratunek - dodał ostrożnie, ledwo słyszalnie, skoro Gryfon w muśnięciach ust powinien czuć nawet błąkający się w kącikach ust uśmiech, gdy coraz pewniej łapał jego wargi do pocałunku, każdym słowem próbując łagodnie je rozchylić. - Nie wiem tylko czy będziesz... w stanie... przyjąć... - urwał w końcu, nie potrafiąc znieść własnego droczenia się plączącymi się oddechami, więc i zamiast kończyć zdanie przylgnął do Maxa ciaśniej, zachłannie kradnąc sobie całe jego usta do pocałunku. - Merlinie, uwielbiam Hogwart - wymamrotał w przejęciu, obejmując dłońmi jego policzki, byle tylko przytrzymać go sobie blisko, nie wiedząc jak miałby przeżyć choćby sekundę przerwy między kolejnym pocałunkiem, w którym językiem wciąż próbował zaprosić Gryfona do siebie.
Maximilian Brewer
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Nie ulegało wątpliwości, że Max był zdecydowanie mniej emocjonalny, o ile nie chodziło o to, żeby komuś przyjebać albo właśnie nie miał jednego ze swoich popierdolonych epizodów zwierzania się ze wszystkiego i niczego. Daleko było mu jednak do przeżywania jakichś niesamowicie wielkich uniesień, do ekscytowania się każdym spotkaniem, każdą wymianą czułości, do których, co zabawne, wcale nie zaliczał pocałunków. Te były dla niego jedynie elementem stałym tego, co się zazwyczaj działo, po prostu składały się na cały taniec związany z pozyskiwaniem tego, czego się akurat w danej chwili potrzebowało. Co nie oznaczało, oczywiście, że nie lubił pocałunków, że nie lubił tego, z czym się wiązały, a przede wszystkim nie znaczyło, że nie podobało mu się to, co się działo. Tym bardziej że najwyraźniej był bliski osiągnięcia sukcesu i nakłonienia Rivera do tego, żeby to on postanowił złamać dzielącą ich jeszcze granicę. Zaśmiał się cicho, wprost w usta chłopaka, przyjmując to podziękowanie za ratunek, całkiem zresztą żwawo na nie odpowiadając, nie kłopocząc się dalej graniem niedostępnego, czy robieniem czegoś równie idiotycznego. Wyszedł mu naprzeciw, włączył się w całości w ten pocałunek, trzymając nadal mocno Rivera i nie zamierzając go ani puszczać, ani postawić na ziemi, zupełnie, jakby uznał, że od tej pory będzie go po prostu nosił. Być może zapomniał mu wspomnieć, że uwolnienie go również miało swoją cenę, a tej zdecydowanie nie zamierzał na razie podawać, po prostu dobrze się bawiąc tym, co działo się teraz, nie szukając w tym żadnych zobowiązań, czy czegoś podobnego. Zapomniał już zresztą zupełnie, co chciał zrobić wcześniej, mając w głowie inny cel i uznając, że nie mogli zdecydowanie sterczeć tu zbyt długo, jak jakieś pojebane kołki w płocie, bo do niczego by to nie prowadziło. Aczkolwiek, to prawda, było całkiem, całkiem przyjemnie, choć jeśli mogłoby być jeszcze milej, nie zamierzał protestować. - To trochę dziwne wyznanie w tych okolicznościach - parsknął, patrząc na niego spod przymkniętych powiek. - Ale jak chcesz, możesz mnie i tak nazywać.
______________________
Never love
a wild thing
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Jakaś cicha myśl kręciła mu się z tyłu głowy, a jednak odsuwał ją od siebie uparcie, woląc nie myśleć teraz o ledwo wyleczonej wenerze czy konsekwencjach psychicznych tak pochopnego zgadzania się na oddawanie kontroli nad swoim ciałem drugiej osobie. Wolał myśleć o krążącym mu po ciele cieple, o ekscytujących dreszczach i tym, że zwyczajnie był chciany przez kogoś, kto podobał się i jemu. Wolał śmiać się beztrosko z żartu Brewera niż zastanawiać się nad tym czy nie powinien postawić im obu jakichś granic. W końcu obaj najwidoczniej tego właśnie chcieli, a River zdecydowanie nie był typem osoby, która nie wierzyłaby w szczere zainteresowanie jego osobą. - W nieco innych okolicznościach mogę dla Ciebie znaleźć jeszcze kilka innych imion - zaproponował subtelnie, z ogromną jak na siebie ostrożnością, bo nawet jeśli Gryfon dominował w obecnej sytuacji, to nie w ten znajomy mu, wyznaczający tory sposób, przez co sam, choć szczerze chciał popchnąć sytuację do przodu, nieco gubił się jak powinien to zrobić, coraz wyraźniej czując jak mimo chłodu ciepło szczypie go w policzki. - Mógłbym też w kółko powtarzać to jedno Twoje... - podsunął, opadając na moment spojrzeniem do jego ust, by szybko wrócić do ciemnych oczu. - Na pewno znajdziemy w szkole jakąś wolną salę do chwilowego zamknięcia. Dla tych nieco innych okoliczności.
Maximilian Brewer
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Max nie zwykł zwracać uwagi na konsekwencje niektórych swoich czynów. Właściwie, można powiedzieć, że szedł czasem prosto w ogień, w ogóle nie zastanawiając się nad tym, co robi, nad tym, co stanie się później i jak zostanie to odebrane. Zwłaszcza w takich sytuacjach, które traktował całkowicie jako jednorazowe oderwanie się od myślenia o otaczającym go świecie, tym bardziej, kiedy ten świat nie do końca mu się podobał, kiedy coś dookoła niego nadal kulało i z jakiegoś powodu po prostu go wkurwiało. Teraz zaś bawił się doskonale, nie przejmując się niczym, dając się wciągać w tę grę słów, w tę grę, jaka musiała skończyć się czymś miłym, niezależnie od tego, jak głęboki był to poziom. Co prawda wiedział, że ciągnął nadal swój durny żart, ale jakoś w tej chwili nie brał go pod uwagę, po prostu uznając, że może sobie pozwolić na kilka dodatkowych nagród za ten ratunek, który tak nieoczekiwanie nadszedł. Nic zatem dziwnego, że zmarszczył z zadowoleniem nos. - Możesz też nie mieć czasu albo możliwości, żeby je powtarzać, ale masz rację. Trzeba koniecznie znaleźć jakąś wolną salę, bo wygląda na to, że bez pomocy za chwilę całkowicie zamarzniesz - stwierdził, patrząc na niego uważnie, wciąż się uśmiechając, a później, nie zastanawiając się również nad niczym szczególnym, po prostu bez większego problemu, wciąż trzymając mocno Rivera, skierował się w stronę szkoły. Nie zamierzał się zatrzymywać, chyba że chłopak wyraźnie i jednoznacznie zażyczyłby sobie tego, żeby postawił go na ziemi. W innym wypadku zamierzał iść tak z nim tak długo, jak długo będzie miał na to siły. - Bardzo mnie ciekawi, czy masz jakieś pomysły na to, jak się rozgrzać - rzucił jeszcze całkiem swobodnie, a później poruszył nieznacznie rękami, by było mu wygodniej nieść Rivera, dochodząc do wniosku, że w tym całym cyrku było coś zabawnego. Coś, co zdecydowanie poprawiło mu humor, ostatecznie odsuwając go od problemów, z jakimi się tutaj dzisiaj zjawił.
z.t
+
______________________
Never love
a wild thing
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Przytaknął kilka razy w idiotycznej gorliwości, bo nieco przytkało go pod wrażeniem posłyszanej wypowiedzi, gdy wyobraźnia zalała go gorącem wciśniętych mu w głowę wizji przez pewność siebie wylewającą się z Brewerowej postawy. I choć po statyczności Gryfona mógł spodziewać się, że tak mocny może być tylko w rozmowie, to coś w jego spokoju zapewniało go, że potrafi spełnić sugerowane przez siebie opcje. - Mhm, aż zesztywniałem z tego zimna - parsknął cicho, tak naprawdę jednak zupełnie zapominając już o przenikliwym chłodzie, bo już teraz w każdym kroku czuł się rozgrzany jeśli nie tarciem bliskości to myślą o tym, jak przyjemnie będzie być dociśniętym do pierwszej lepszej ściany, która tylko pojawi się na ich drodze. - Mam kilka pomysłów. Takich, byś też nie zmarzł - zapewnił, wczepiając się w niego nieco mocniej, by pocałunkami na linii jego żuchwy sprawdzić czy uda mu się rozproszyć go na tyle, by pewny krok nabrał nieco na chwiejności. Odnalazł ustami jego ucho, by w tym fałszywym ukryciu przed jego spojrzeniem zacząć wyliczać własne propozycje, nawet jeśli głos nieco drżał mu z przejęcia, że każdym kolejnym słowem ryzykuje zbyt dużą śmiałością. Nie wiedział wtedy jeszcze jednak, że niezależnie od tego co sobie wymyśli i na co zdecyduje się sam Brewer, to przypadkiem wpadający na nich na szkolnym korytarzu Patton Craine będzie miał decydujący głos o tym, że spędzą resztę tego dnia osobno.
|zt
Marla O'Donnell
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Przyzwyczajenie się do nowej rzeczywistości nie było łatwe. Miała wątpliwości czy w ogóle kiedykolwiek przywyknie do swojego nowego środka transportu i myśli, że już nigdy może nie stanąć na własnych nogach, bo nikt nie dawał jej gwarancji, że z tego wyjdzie. Nikt nie potrafił jej zapewnić, że to tylko chwilowe, a nawet gdy uzdrowiciele snuli spekulacje, że to wynik dziwnych zawirowań ze smokami, najzwyczajniej nie umiała w to uwierzyć. Bo nagle poczuła, że straciła wszystko. Nie mogła grać w quidditcha, nie mogła pojechać do pracy autem, nie mogła się teleportować, nie mogła biec, tańczyć, chodzić, nie była w stanie nawet samodzielnie ubrać butów. To wykluczało ją z większości aktywności, które kochała i ostatnie godziny spędziła po prostu leżąc i ignorując wszystko dookoła, bo tak było łatwiej. Pierwszy raz w życiu była na tyle bezsilna i bezradna, że wolała wybrać najprostszą opcję – odcięcie się od świata. Dlatego postanowiła pójść na kolejną drzemkę, a kiedy z niej wstała, obudziła się w towarzystwie puchatego kurczaka, którego obecności nie potrafiła wyjaśnić w żaden sposób. Po wielu próbach zagadania do zwierzaka, które spełzły na niczym, twardo postanowiła, że musi się go pozbyć. Ledwo potrafiła zająć się samą sobą, okrutnie ignorowała koty i psidwaka, a kolejne stworzenie wymagające opieki było ponad jej siły. Ze złością przywołała więc dowód swojego kalectwa i nieudolności; niezgrabnie wsiadła na wózek i wyruszyła z mieszkania, żeby oddać nowego towarzysza do pierwszego lepszego sklepu albo kliniki magizoologicznej. Zdziwione spojrzenia sąsiadów i troskliwe pytania podziałały na nią jednak jak płachta na byka; zamiast skierować się do centrum to czym prędzej zmieniła tor jazdy w stronę parku, aby tam znaleźć zaciszne miejsce, w którym nie padnie ofiarą współczucia czy ocen. Wjechała w zagajnik, spoglądając co chwila na kurczaka, jakby się chciała upewnić czy na pewno nie chce teraz uciec. Puchaty przyjaciel siedział niewzruszony, wtulając się w jej szyję. Mruknęła do niego ciche spierdalaj i wyciągnęła paczkę papierosów. W końcu niewiele przyjemności jej w życiu zostało.
______________________
no rain, no flowers
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Całe szczęście, że nadeszła wiosna, a wielkimi krokami zbliżało się lato. Nigdy nie byłem szczególnie pogodny, ale mam wrażenie że w te poważniejsze pory roku wręcz stapiałem się z szarym tłem, wyglądając jak cień samego siebie. Dlatego ze znacznie większym zaangażowaniem chodzę na spacery z Whisky. Na dodatek kupiłem jej bardzo sprytną zabawkę, więc kiedy zmęczyłem się spacerem mogłem usiąść na ławce ze Współczesną Transmutacją w dłoniach, a magiczny, piszczący złoty znicz odlatywał jak prawdziwa piłka sam z siebie, wystarczyło że Whisky musnął mnie zabawką po nodze. Siedzę zaczytany w jakiś artykuł o metamorfomagu, który chce zostać centaurem i tłumaczy swój wybór, zapominam nawet o złotej kuleczce na moim ramieniu. Od rana to coś łaziło za mną i musiałem chronić kurczaka przed Whisky, więc tak już zostałem z tym czymś na spacer. Nie powiedziałbym tego na głos, ale było całkiem urocze. Orientuję się, że Whisky długo nie przybiega. Coś jest nie tak rozglądam się i widzę, że mój pies napastuje... kobietę na wózku! Co za wstyd, pies chyba kompletnie oszalał. Rzucam się do biegu ze zwiniętą gazetą w ręce i automatycznie przytrzymuję różowego kurczaka na moim ramieniu. - Przepraszam za... - zaczynam kiedy dobiegam do przesadnie podnieconej Whisky i wtedy orientuję się czemu tak mi uciekła. Zastygam i patrzę się na Marlenę na wózku. Nie było jej ostatnio w szkole więc nawet wysłałem jej patronusa z pytaniem co jest. Miałem pytać jej przyjaciela, ale uznałem że skoro mi nie odpisuje ani nie odpowiada nie będę się narzucał. - Co do chuja... - mamroczę i wtedy też kurczak na moim ramieniu stwierdził, że to idealny czas by się wypowiedzieć. - Ależ masz piękne piegi na zgrabnym nosie, złotowłosa rusałko. Normalnie uciszyłbym tego durnego kurczaka, ale kiedy to mówi czuję się jakby cała moja dusza została pochwycona w dziwne sidła. Nogi mam jak z waty, czuję się że nie mogę powiedzieć nic mądrego, aż kładę rękę na kołaczącym się sercu i odwracam wzrok od Marli. Mam szeroko otwarte oczy w przerażeniu i rozchylone w czystym zdziwieniu usta. Nie wiem ile razy czułem jakiś wybuch miłości, ale na pewno nigdy tak nagle jak na zawołanie. Ale teraz nie wiem sam co to było, a tym bardziej nie rozumiem że to mój puchaty towarzysz i dziwię się, że aż tak dziwnie wstrząnął mnie stan Marli. Muszę się uspokoić. I zapytać normalnie. Wdech, wydech. Spokojnie.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– Whisky! – krzyknęła ucieszona na widok znajomego psa, od razu wyciągając dłonie w stronę radosnego pyszczka, aby czule podrapać psidwaka za uszami. Dopiero po chwili zorientowała się co oznacza jej obecność tutaj. Cała zesztywniała na samą myśl, że będzie musiała zmierzyć się z przyjacielem i za moment tłumaczyć mu czemu nagle jej sytuacja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i czemu chujowo ignorowała jego pełne troski patronusy. Nie musiała długo czekać na Augusta, który cały zziajany wbiegł do zagajnika, najpierw przepraszając, a potem zadając typowe dla siebie pytanie. Sama chciałaby wiedzieć co do chuja. Wypuściła dym z ust, uparcie szukając w głowie wyjaśnienia tej sytuacji, (bo wyjątkowo prawda była na tyle bolesna, że nie potrafiła jej zaakceptować), kiedy zarejestrowała głos dobiegający z jego ramienia. Uniosła brew na widok łudząco podobnego stworzenia, które przesiadywało na Krukonie i mimowolnie parsknęła śmiechem na komplement, jaki poprawił jej minimalnie nastrój po raz pierwszy odkąd straciła czucie w nogach. Chociaż jakiś kurczak dalej uważał ją za atrakcyjną pomimo kalectwa. – Chcesz drugiego? – wskazała palcem na swoją puchatą kulkę wygodnie przytuloną do jej obojczyka. – Przyjebał się do – urwała, całkowicie zdziwiona, kiedy usłyszała celowo cię olałam dobiegające od jej nowego kompana. Zerknęła oskarżycielsko na ptaka, nie do końca wiedząc skąd te zaskakująco szczere słowa odzwierciedlające jej pobudki, a potem wbiła wzrok w Augusta, który wyglądał jakby zaraz miał paść na zawał. – Nie wiem skąd się wziął i czemu nagle potrafi mówić, może to jakaś kolejna moja kara. Widocznie to – obróciła się lekko na wózku, aby podkreślić co ma na myśli – jest niewystarczające. Przez chwilę toczyła w głowę batalię czy powinna zostać i narażać się na tłumaczenia czy też po prostu rzucić beztroskie miło było, pa i uciec, ale doszła do wniosku, że w końcu i tak będzie musiała się skonfrontować z najbliższymi. Westchnęła cicho i podjęła próbę złapania kontaktu wzrokowego z Krukonem, który patrzył na wszystko dookoła tylko nie na nią, co było piekielnie bolesne i trudne do przetrawienia. Tak jak podejrzewała, na wózku już nie była na tyle interesująca. – Dzięki, że się martwiłeś. Ale prościej było to olać niż powiedzieć, że nagle – wbiła paznokcie w przedramię, szukając odpowiedniego wytłumaczenia – że trochę się zmieniło. Na szczęście już wiesz, że żyję i mam się świetnie – wysiliła się na krzywy uśmiech, który nijak nie maskował poczucia niesprawiedliwości i niezrozumienia.
______________________
no rain, no flowers
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Oczywiście zamiast powiedzieć mi od razu jak wygląda sytuacja i z jakiego powodu popierdala tu po wózku Marlena zaczyna wymijająco ględzić coś o tych kurczakach, które dziś nam towarzyszyły. Nawet nie mam pojęcia jak mój różowy ziomek na mnie wpłynął, więc jestem poirytowany takim rozpoczęciem rozmowy. A przynajmniej byłem dopóki serce nie zaczęło mi się tłuc jak szalone. Szczerze mówiąc nawet nie zorientowałem się o co chodzi z komentarzem od ptaszora Marli bo byłem tak przejęty... Sam nie wiem czym na razie. W końcu zwracam na nią wzrok, a ta najwyraźniej szukała gdzieś tam kontaktu wzrokowego, a mi dopiero minął najdziwniejszy do tej pory nagły stan w życiu. - Kurwa, nie wiem co to było aż tak się zmartwiłem czy chuj... - mówię bardzo elokwentnie i kucam na ziemi, by odetchnąć ostatni raz i pogłaskać Whisky. Teraz ja patrzę na Marlenę z dołu. - Rozumiem... - zaczynam niezbyt mądrze, bo to wcale nie była prawda. Zerkam na żółtego kurczaka, który wcześniej wyspołował sekrety Marleny. Wcale się nie dziwiłem, że nie chciała od razu opowiadać wszystkim. Pewnie zareagowałbym podobnie. Bardzo powoli próbuję przetrawić wszystko, bo chyba gdyby miała wypadek - większość by o tym jakoś wiedziała. Plotki szybko się roznoszą po Hogwarcie. - Czy to... bo byłaś na tej eee wyprawie? - pytam, bo w gazecie pisali o najróżniejszych przypadkach, ale jako nie skojarzyłem że i ona tam była. Teraz byłem zły, że i ja nie poszedłem, jakby to jakkolwiek mogło ją uchronić. Spójrzcie jakie ma kolana! Niczym Afrodyta z morskiej piany! Kiedy różowy kurczak mówi kolejny komplement, ja mam drugi mini zawał. Łapię się nieporadnie wózka Marleny i faktycznie patrzę na jej kolana, powstrzymując się od ich dotknięcia, bo czuje taki przypływ miłości. - To chyba ten kurczak. Wcześniej też był cicho... - mówię i przez chwilę nie mogę się powstrzymać od rzucenia Marlenie spojrzenia wyrażające czyste uwielbienie. Dopóki znowu nie łapię oddechu. Z zażenowaniem naciągam czapkę bardziej na oczy. - Kurwa... w każdym razie... Pisali, że musimy no... pokonać poczekać aż się uspokoi i no... będzie dobrze. Jeden typ ma pajęcze nogi zamiast rąk. Myśleli, że coś transmutował nieporadnie... - bełkoczę odrobinę, bo nadal dochodzę do siebie i kładę Marli na kolanach magazyn gdzie na okładce mężczyzna z odnóżami pająka drapał się obrzydliwą nogą po głowie.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Wiedziała, że nie rozumiał. Ona sama do końca nie rozumiała co się teraz dzieje, ale była wdzięczna, że August próbuje to uszanować. Dlatego kiedy zapytał o co tu chodzi, zacisnęła dłonie w pięści, bo bardzo chciała znać odpowiedź na to pytanie. – Nie wiem. Tak podejrzewają, ale do tej pory nikt mi nie dał jednoznacznej odpowiedzi. Więc może być przez wyprawę, może być przez jakąś chorobę, a może być bez żadnego powodu. Wolałabym jednak się dowiedzieć jak długo i czy mam w ogóle czekać aż zacznę czuć swoje nogi czy pogodzić się z tym, że do końca życia będę przykuta do wózka – wyrzuciła z siebie, czując ulgę, że nie dusi tego dłużej w sobie. Z Jinxem czy Rickym niezbyt łatwo przychodziła jej rozmowa na ten temat, widziała ich zmartwienie i porozumiewawcze spojrzenia. Wystarczyło, że musieli się nią zajmować, nie chciała ich dodatkowo obarczać poważnymi konwersacjami i zmuszać ich do kłamstwa, że na pewno wszystko się ułoży. Uniosła brew na kolejny komplement kurczaka, który w połączeniu ze spojrzeniem Augusta był niepokojący. – To fakt, kolana mam wykurwiste. Ale lepszy kurczak niż obudzenie się jako gryf – parsknęła, próbując rozładować atmosferę. Słuchała tego nieporadnego wybrnięcia z sytuacji i zerknęła na czasopismo, krzywiąc się na widok mężczyzny z pajęczymi odnóżami zamiast nóg. – Cóż, on przynajmniej może nimi ruszać i ma nad nimi kontrolę – zauważyła ponuro, od razu ganiąc się w myślach za psucie im nastroju. – Za każdym razem jak myślę o animagii to mam wrażenie, że skończę właśnie tak – wskazała palcem na pajęczego mutanta. – No, ale są plusy, już nie muszę się tym martwić. Jezus, wygląda obrzydliwie – odwróciła magazyn, żeby nie musieć spoglądać na obleśną okładkę. Zaklęciem przywołała leżący obok patyk i rzuciła go Whisky, kiedy usłyszała ze swojego ramienia myślę, że zasługujesz na lepszy związek i aż zamarła. Przez chwilę trwała tak w bezruchu, obserwując psa, bo kompletnie nie wiedziała jak to skomentować. – Eee, jebany ptaszor, plotkuje bezmyślnie – rzuciła pierwsze, co przyszło jej do głowy, coraz bardziej przerażona tym co wygadywał jej puchaty kompan. Przecież bardzo kibicowała przyjacielowi i Julce, więc skąd te brednie?
______________________
no rain, no flowers
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
- Może niedługo okaże się, że jednak nie jest tak źle. Mieć nadzieję - stwierdzam na tyle delikatnie ile mogę i drapię się po łysej głowie. Sam nie potrafię stwierdzić czy wolałbym pogodzenie się z losem, życiem w niewiedzy... trudne pytanie. - Nie przypominaj mi - mówię i aż zakrywam dłonią twarz na samo wspomnienie tej tragicznej zamiany. Nawet uśmiecham się krzywo w kierunku dziewczyny. Zaś na moje pokazanie, że sytuacja może być gorsza, Marla wcale do tego tak nie podchodzi. Raczej jest póki co bardzo skrzywdzoną ofiarą. Co oczywiście jest zrozumiałe, trudno pogodzić się z taką sytuacją. Chociaż dziwiłem się, że nie było w niej krztyny optymizmu, zwykle miała go znacznie więcej. A tak nie wyglądała ani trochę by wierzyła, że to może minąć. - Racja. Strasznie duży plus, móc machać pajęczymi odnóżami. I na dodatek schudły mu ręce od tak - zgadzam się dość ironicznie z jej ponurymi słowami i pykam palcem w gazetę gdzie faktycznie czarodziej wydawał się mieć większy brzuch niż obecne ręce. Przez chwilę kontempluję jej słowa, kiedy ta odwraca obrzydliwy obraz mężczyzny. - Twój patronus to papuga. Dziewięćdziesiąt procent czarodziejów ma potronusa takiego samego jaka byłaby jego forma animaga. Nie powinnaś zacząć się tym "martwić" ponownie? Latanie byłoby opcją, gdyby jednak okazało się klątwa jest na zawsze - mówię może dość dobitnie, z mniejszą dozą empatii i współczucia niż wcześniej, ale chcę żeby to wybrzmiało na tyle, by nie porzucała swojego marzenia, wręcz przeciwnie, niech się za to zabiera. Mam nadzieję, że nie brzmiało to kompletnie demotywująco. Rzucam jej pytające spojrzenie, ale wtedy zaczyna gadać jej ptaszor. Bardzo powoli przesuwam wzrok z Marleny na jej towarzysza i kilka razy mrugam, bardzo nieogarnięty. Trochę się rumienię, a mój kurczak na ramieniu bardzo się zawstydza i aż zakrywa skrzydełkami oczka. - Niż mój... obecny? - pytam najpierw głupio tego kurczaka, chociaż nie wiem czy mogę z nim przeprowadzić konwersację czy po prostu wykrzykuje jakieś głupoty, przy tym zawstydzając naszą dwójkę. - Czemu tak gadasz? - pytam jeszcze kurczaka zamiast Marleny, bo ewidentnie ona nie miała pojęcia co się dzieje.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.