Sklep ten znajduję się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu pod numerem 13B. Jest to spore i odnowione w surowym, eleganckim stylu pomieszczenie z dużym kominkiem. Spora część możliwych do zakupienia tu przedmiotów jest co najmniej niebezpieczna - wszystkie jednak są towarami deficytowymi, na które stać jedynie czarodziejów o najgłębszych kieszeniach lub najlepszych koneksjach.
Uwaga, wszystkie przedmioty poniżej są trudne do zdobycie i w celu ich kupienia należy rzucić kostką opisaną poniżej. Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
1 - może to pech, może to po prostu gorszy dzień - kiedy wchodzisz do Borgina, "ostatnią sztukę" produktu który chcesz kupić nabywa właśnie jakiś czarodziej w imponującym cylindrze. Po chwili rozmowy ze sprzedawcą dowiadujesz się, że jest opcja przyśpieszonego zamówienia, ale za dodatkową opłatą. Przedmiot kosztuje 50 galeonów więcej. 2 - niedawno trafiła się nowa dostawa przedmiotów z Kongo, Luksemburga oraz Kolumbii. Nadmiar zalega na magazynie - wybrany przez ciebie przedmiot jest przez to 20 galeonów tańszy. 3 - niestety, towaru nie ma i, jak to mówią, nie wiadomo kiedy będzie. 4 - od samego wejścia sprzedawca, nieważne czy czarodziej czy skrzat, rzuca ci dość nieprzychylne spojrzenia. Może naniosłeś błota do środka, a może z twojego mokrego przez ulewę na zewnątrz palta leje się struga wody prosto na podłogę? Tak czy siak po złożeniu zamówienia sprzedawca stuka nieco dłużej w kasę, a cena produktu okazuje się być 20 galeonów wyższa niż powinna - i lepiej zbyt długo się nie awanturuj, bo zaklęcia ochronne zaczynają buczeć powoli na ścianach. 5 - być może trafiłeś na inwentaryzację albo po prostu na dzień, kiedy wszyscy wzięli urlop na żądanie - tak czy siak, Borgin jest po prostu zamknięty. 6 - nie wiesz czy to normalne, ale w środku, mimo zamkniętych drzwi, widzisz przecież klientów - parę żywo gestykulujących i wskazujących na kolejne przedmioty osób. Kiedy ciągniesz za klamkę lub pukasz do środka, żaluzje oraz firany natychmiast same się zaciągają.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Dar jasnowidzenia zdawał się wpisywać wręcz idealnie w profil ich szemranej działalności, ale nawet jeżeli Paco postanowił niemieckiemu czarodziejowi zwrócić uwagę na ten osobliwy łańcuch powiązań, tak starał się uczynić to w subtelny sposób, bez wywierania na nim niepotrzebnej presji. Pewnych kwestii nie dało się po prostu zrozumieć, trzeba było ich doświadczyć na własnej skórze, a uciskane opuszkami palców przez Egona kąciki oczu wskazywały wyraźnie, że wrodzony talent, jakkolwiek przydatny, niekiedy może okazać się również wyniszczającym psychicznie i fizycznie przekleństwem. – Czasami nie ma tej jedynej, słusznej odpowiedzi, ale jeżeli miałbym powiedzieć, że cokolwiek w życiu warto, to dążyć do poznania prawdy. – Mruknął statecznym, refleksyjnym tonem, pozwalając sobie zarazem na odrobinę nostalgii, co wcale nie zdarzało mu się nader często. A jednak: na skutek rozmowy o dawnych wyprawach, podobnie do swojego kompana, przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie i młodzieńczy, gwałtowny temperament nokturnowego sprzedawcy, który wówczas dopiero rozpoczynał swą przygodę w półświatku. Zrozumiałe; i jemu w szczenięcych latach nieraz noga się powinęła, nawet mimo tego, że los stosunkowo wcześnie odebrał mu dzieciństwo, a spokoju i rezolutnego podejścia do biznesu nauczył się przede wszystkim na błędach zmarłych przodków. Przyjemny, intensywny smak hibiskusa rozlał się po jego podniebieniu, kiedy po raz kolejny przechylił otuloną dłonią czarkę. Postawił naczynie na stole, a kąciki jego ust na krótką chwilę uniosły się wyżej, bo i nie spodziewał, że jego amigo napomknie o niezwykłych kompozycjach ziół, z których to zasłynęła jego babulka. – Przekazałbym, ale obawiam się, że może być o to trudno, jeżeli nie masz namiaru na dobre medium. – Westchnął niemal bezgłośnie, w dość zawoalowanym stylu uświadamiając Franke’a, że ciało poczciwej kobieciny spoczęło w przepięknej, dębowej, ale jednak trumnie, kilka metrów pod powierzchnią ziemi. – Ale porozmawiam z Manuelem, potrafi uczynić cuda z pozostawionych przez nią receptur, niektóre z nich udoskonalił, a na meksykańskich ziołach zna się jak mało kto. – Poprzysiągł mu, że zgłębi temat i postara się odnaleźć lek skuteczny względem towarzyszących mu dolegliwości. – Nie. – Zaprzeczył za to stanowczo, gdy w uszach wybrzmiało mu słowo nowotwór. – To inny rodzaj trucizny, choć to bez znaczenia, skoro jak rak zabija od środka. Powoli i boleśnie. – Nie mówił jedynie o nachodzących mężczyznę wizjach, ale i czarnej magii, z którą obaj mieli nazbyt częstą styczność. Wbrew pozorom odciskała ona dotkliwe piętno, nawet jeżeli na co dzień zdawali się tego nie spostrzegać. - Zadziwia mnie to jak wiele ludzie są w stanie zaryzykować dla jakiegoś kundla. – Podzielił się z Egonem swoimi przemyśleniami na temat obiecanego przez Rosjanina weksla, a właściwie jego chorobliwą determinacją, której nie potrafił w pełni zrozumieć. Snobistyczne zachcianki - owszem, ale nie chciał sobie nawet wyobrażać sytuacji, która zmusiłaby go do podjęcia tak desperackiego kroku. Dług w postaci przysługi nasuwał mu jednoznaczne, niebezpieczne skojarzenia; był jak spisanie na siebie wyroku śmierci. – Lubię nowości, a skoro już się z tymi wekslami zetknąłeś i twierdzisz, że warto… po prostu zrób to, co konieczne. – Znał jego możliwości, a przez wzgląd na długoletnią, niezakłóconą współpracę nie podejrzewał go również o zdradę, która zresztą nie opłaciłaby się obecnie żadnemu z nich. Zbyt wiele byli zdolni wspólnymi siłami zawojować. Podążył wzrokiem za wskazywanym przez Franke’a kufrem, a chociaż nie miał pojęcia, jaka jest jego zawartość, domyślał się że sprzedawca u Borgina i Burkesa posiada wszelkie niezbędne narzędzia do zbadania przeszmuglowanych przez niego z Meksyku amuletów. – Eksperymentalna partia. Nie zamierzam szarżować. – Potwierdził wspólne ustalenia, ale potencjalna szkodliwość niesprawdzonej nijak biżuterii nie dawała mu spokoju. – Myślę, że jestem w stanie dostarczyć ją w przeciągu dwóch tygodni. A ty… dawaj znać, gdyby okazała się niezbędna pomoc ze strony łamacza klątw lub w grę weszły inne nieprzewidziane koszta. – Nie musieli na razie omawiać tak drobnych szczegółów, ale wolał nawiązać do nich zawczasu, jednocześnie dając swemu kompanowi do zrozumienia, by niezależnie od swych niekwestionowanych kompetencji, nie parał się czymś, co mogłoby mu realnie zaszkodzić. - Najpierw zamieszanie z międzykontynentalnymi świstoklikami, teraz z otwarciem działalności… Prawo w tym kraju nie sprzyja przedsiębiorcom. – Rzucił zniechęcony, bo mnogość nowelizacji wprowadzała niepojęty wręcz chaos, a „stabilność prawa i obrotu” zdawała się pustym, niewiele znaczącym sloganem. W kolejnych regulacjach niezwykle łatwo było się pogubić, a kary finansowe rosły do horrendalnych sum. Ministerstwo Magii działało prężnie jedynie na tych polach, na których dostrzegało własne korzyści, utrudniając przy tym życie takim uczciwym biznesmenom jak on i Egon. – Na pewno, jeszcze za to wypijemy, więc trzymaj w zanadrzu ten tajemniczy napar z hibiskusa. – Obiecał ze szczerym uśmiechem, po czym dopił kilka ostatnich łyków herbaty i odstawił opróżnioną czarkę na bok. – Masz jakieś zestawienie transakcji z poprzedniego miesiąca? Porównałbym z oczekiwaną dostawą. Kontroli coraz więcej, możemy podnieść cenę przynajmniej na niektórych towarach. – Obracali wieloma rozmaitymi przedmiotami, toteż nie sposób było wszystkiego spamiętać. Sam starał się rejestrować każdego kontrahenta i każdą zawartą umowę, ale był przekonany, że Franke dysponuje aktualniejszymi danymi. – Tylko miej dla mnie litość, nie po niemiecku… – Zażartował też zaraz, bo kiedyś już zdarzyło mu się otrzymać Franke’a rozliczenie w tym szatańskim języku, prawdopodobnie na skutek pośpiechu, i gdyby nie pożyczone od znajomego tłumaczki, z rozkoszą zdzieliłby go wtedy po łbie.
Przyglądał mu się z uwagą, popijając ze swojej czarki herbatę. Nie był absolutnie zaskoczony filozoficznymi możliwościami i intelektem Moralesa. Zabrzmiałoby to butnie i egocentrycznie, gdyby otwarcie przyznawał, że nie wchodził w interesy z debilami, ale Franke przecież był egocentrykiem i widział bardzo niewiele poza czubkiem swojego nosa. Prawdą było, że nie ufał ludziom, których bystrość pozostawała wiele do życzenia, ale z drugiej strony w ich branży nierzadko przydawali się tego typu ludzie. Mięso armatnie. Siła robocza. Pracownicy... fizyczni. Zamyślił się nad słowami Meksykanina, nie był przekonany, czy się z nim całkiem zgadzał. Szczególnie ze względu na to, że pracowali w takiej, a nie innej branży. Upór pracowników Ministerstwa dążących do odkrycia prawdy za różnymi, niekoniecznie zgodnymi z prawem, sprawkami mógł im napsuć wiele krwi. Czy więc w takim układzie naprawdę warto dążyć do poznania prawdy? Czy może jednak ufać ciemności, zamieszkać w cieniu, pośród półprawd, kłamstw drobnych i zamykanych w odpowiednim momencie oczu. Czuł się właśnie jak taki przypadek, kiedy myślał o swoim darze. Jakby odwracał wzrok, jakby pozostawał w półmroku, zamiast wstąpić w jasność wiedzy i poznania, którą oferowała umiejętność widzenia przyszłości. Pozostawił jednak te myśli samemu sobie, bo choć rozmowy z Moralesem były zawsze interesujące i wciągające, to jednak z Franke był czasem bardzo słaby rozmówca i choć tematy były ciekawe, to rozprawiał nad nimi w swoim własnym czerepie. - Och! Abuela... Przykro mi! - powiedział z niekłamanym rozżaleniem. Franke swoją własną babkę zepchnąłby ze schodów prosto do piekła, gdyby miał taką sposobność. Babunia Moralesa za to była w jego oczach najlepszą babunią na świecie. Nawet jeśli ogarniała voodoo i magię krwi, a na zapleczu jej pracowni czasem walały się jakieś trupy- Ileż bym dał, by, zamiast jasnowidzenia mieć moce medium... - pokręcił głową. Kto wie, może wtedy jego życie potoczyłoby się całkiem inaczej?- Będę bardzo wdzięczny, bardzo w kontekście kilku zer wdzięczności, gdyby mógł odszukać i popracować nad tym przepisem, którym raczyła mnie, kiedy byłem tam u was... - powiedział, patrząc wewnątrz swojej czarki. Nie musiał tłumaczyć, wiadomo o co chodzi. Przeniósł spojrzenie na Moralesa, przechylając lekko głowę. - Widzisz - odchrząknął, poprawiając swoje usadowienie i namyślając się - Ten akurat Rosjanin, z tego co mi wiadomo, zajmuje się, poza swoją oficjalną, codzienną pracą w Ministerstwie, tworzeniem chimer. - zacisnął lekko usta, po czym dopił herbatę i sięgnął po imbryczek, by uzupełnić ich czarki. Nie mógł więcej powiedzieć, ale też nie potrzebował niczego sugerować. Sam podejrzewał, że na tym meksykańskim, demonicznym psie planowano wykonywać jakieś nieludzkie eksperymenty, a choć sam nie miałby pewnie serca tego robić, to kwestie interesów pozostawały kwestiami zawodowymi. A emocji z pracą nie warto mieszać. Skinął głowę, partia eksperymentalna to taka ilość, którą mógł przeanalizować i w razie potrzeb przerobić tak, by zeszły im tu w sklepiku prędzej czy później. Westchnął potem, kiwając smutno głową, bo niestety odkąd Anglia zdecydowała się wystąpić z Unii Europejskiej, efekty dawało się odczuć nawet w świecie magicznym. - Muszę znaleźć dobrego prawnika i jakoś się z tego wyślizgnę. Ale wiesz jak jest - westchnął- Znaleźć dobrego prawnika to jedno, ale znaleźć takiego, który zrobi dobrą robotę i potem się nie wysypie... - uniósł brwi i pokręcił głową, odstawiając imbryczek i pociągając kolejny łyk naparu. Skinął głową, kiedy ten napomknął o zestawieniach sprzedaży i już zbierał się, by podnieść tyłek z krzesła, kiedy dodał, że absolutnie nie po niemiecku. Chrząknął. - Mogę to zorganizować. Na... jutro? - -zaproponował - Podrzucę do tego Twojego hotelowego cuda, to mnie od razu oprowadzisz. - zasugerował, uśmiechając się kącikiem ust, bo wiedział, że rozliczenia owszem ma. Ale tylko po niemiecku!
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Poruszając się po zakamarkach Śmiertelnego Nokturnu, ze świecą należałoby raczej poszukiwać takich, co egocentrykami nie byli; przynajmniej jeśli mowa o czarodziejach, którzy rzeczywiście w przemytniczym fachu osiągali namacalne sukcesy. Nastawieni na zysk, skoncentrowani na własnej przyjemności i korzyści, gotowi wykorzystać mniej bystre jednostki na drodze do zrealizowania upragnionych celów. Taka już była kolej rzeczy – niektórzy nadawali się na wspólników, inni pełnili jedynie rolę mięsa armatniego albo żywej tarczy odgradzającej od czających się zewsząd niebezpieczeństw. Niewątpliwie należał do nich upór niektórych z pracowników ministerstwa magii, ale powiedzmy sobie uczciwie, gdyby panowie z odznaką nie węszyli jak myśliwskie psy, można by z kolei popaść w marazm. Nie przepadał za nudą, lubował się w wodzeniu ich za nos, choć oczywiście nie do końca to miał na myśli, kiedy wspomniał Egonowi, że w życiu warto dążyć do odkrycia prawdy. Warto, ale przy poczynieniu pewnego założenia: prawda prawdą, sąd sądem, ale zarówno sprawiedliwość, jak i prawda musiały ostatecznie znaleźć się po ich stronie. Dar jasnowidzenia mógł natomiast przechylić na nią szalę. - Nic nie trwa wiecznie. – Nie rozpamiętywał tej straty, pogodzony z odejściem poczciwej babulki, która poza pięknymi wspomnieniami pozostawiła po sobie również wartościowe receptury i kilka nietypowych rytualnych pamiątek, których członkowie rodziny chyba do tej pory bali się dotknąć choćby małym palcem u stopy. – Nie bądź wybredny, trawa jest zawsze zieleńsza tam, gdzie nas nie ma. – Mruknął zaraz kpiącym tonem, bo choć w świecie czarodziejów istniał ogrom umiejętności, które chciałby opanować, tak był zarazem realistą, wolącym nie skupiać swej uwagi na celach leżących daleko poza zasięgiem jego fizycznych możliwości. Nie myślał także o ograniczeniach własnego ciała, starając się raczej wykorzystać w pełni potencjał, jaki otrzymał w darze od losu. – Teraz to mnie obrażasz, Franke. – Tembr jego głosu przybrał na stanowczości, kiedy blondwłosy Niemiec napomknął o kilku zerach wdzięczności. Wydawać by się mogło, że jako zręczny biznesmen ochoczo przyjmie tę propozycję, wszak zwykle obracali z Egonem sporą ilością gotówki i uczestniczyli w swoistym przeciąganiu liny przy okazji negocjowania odpowiadającego ich wysiłkom podziału zysków. Smykałka do interesów nie przeciwstawiała się jednak jego zasadom i lojalności, nie niweczyła także przyjacielskiej więzi, a z tego względu stać go było na bezinteresowną przysługę. – Przywiozę ci wszystko, co niezbędne. Łącznie z ziołami od Manu, choć obawiam się, że niektóre z nich mogą nie przetrwać w londyńskich warunkach. – Nie znał się na zielarstwie, ale zamierzał zabrać ze sobą kilka sadzonek roślin ujętych w przepisie, by ułatwić sprzedawcy pracę nad jego modyfikacjami czy udoskonaleniem. Kiedy tylko Franke sięgnął po imbryczek, podniósł dłoń, która zawisnęła nad opróżnioną przez niego czarką, wyraźnie wskazując że ma na dzisiaj dosyć herbaty, i to pomimo jej prozdrowotnych właściwości. Chwilę zaś później skrzywił usta zdegustowany, bo o ile trudno byłoby powiedzieć, że stroni od przemocy, tak nie był też potworem niewrażliwym na cudzą krzywdę, nawet zwierzęcą, a to całe „tworzenie chimer” od razu nasunęło mu na myśl potencjalnie obrzydliwe, bestialskie eksperymenty. – Lepiej nie wiedzieć. – Przyznał więc Egonowi rację, utwierdzając go zarazem w przekonaniu, że nie będzie zmuszony odpowiadać na żadne niewygodne pytania. Paco miał tylko dostarczyć psa, a cała reszta… pozostawała poza kręgiem ich zainteresowania. Nie powracał już do tematu amuletów, zastanawiając się raczej czy zna jakiegoś skutecznego i zaufanego prawnika, ale przez jego hotelowe kasyno przewinęło się już tyle twarzy, że niełatwo było mu naprędce rzucić konkretnym nazwiskiem. – Wieczysta przysięga? – Zaproponował za to rozwiązanie najprostsze z możliwych, o którym to zresztą napomknęli przy okazji wyjaśniania sobie sposobu działania rosyjskich weksli. – Kto jak kto, ale prawnicy rozumieją zarówno wagę dyskrecji, jak i zawiązanego kontraktu. – Wolał nie dodawać, że ci najlepsi są do tego zazwyczaj cholernie sprytni i śliscy. Domyślał się, że właśnie dlatego Franke ma kłopot z odnalezieniem wpasowującego się w jego gusta jurysty, toteż nie zamierzał go demobilizować, czy co gorsza, podcinać mu skrzydeł. Zaśmiał się za to pod nosem i machnął ręką w kapitulacyjnym geście w odpowiedzi na zmieszane chrząknięcie niemieckiego sprzedawcy. Doskonale zdawał sobie sprawę z powodów, dla których na razie będzie musiał się pożegnać z rozliczeniami, ale skoro miał wybierać, wolał otrzymać je później, w zrozumiałym dla siebie języku. – Nie ma problemu. Nigdzie się nie śpieszy. – Zapewnił. – Przynajmniej, jeśli mowa o papierach, bo ja niestety muszę się zbierać. – Westchnął, podnosząc się leniwie, bo chociaż krzesło nie należało może do najwygodniejszych, to i tak zdążył się w nim zasiedzieć. – Zajrzyj wieczorem, bliżej dwudziestej. Wtedy będę miał więcej czasu, żeby cię oprowadzić i poczęstować kieliszkiem dobrego, wytrawnego wina. – Pożegnał się z nim jeszcze, umawiając godzinę spotkania, a zanim opuścił zaplecze i budynek Borgina i Burkesa, przestąpił o krok, by uścisnąć dłoń Egona i objąć go wolnym ramieniem, poklepując kumpelsko po plecach.
Cmoknął i pokręcił głową, bo i tak był niepocieszony, mimo że wiedział, że Paco ma racje. Trawa jest zawsze bardziej zielona, a może on sam tak silnie odpychał myśl o jasnowidzeniu, że rzeczywiście powinien już o te 360 w końcu się obrócić i zacząć patrzeć na ten dar jak na zdolność i talent, a nie cholerne przekleństwo. Nie mógł jednak nigdy, zamykając oczy z myślą o darze widzenia, zapomnieć rozżalonej twarzy swojej siostry, z którą przecież już praktycznie nie miał kontaktu. To ona miała być jasnowidzką, ona miała dziedziczyć ten talent. Nie on. On miał robić cukierki w fabryce ojca, mieć czwórkę dzieci i nie przejmować się niczym. A gdzie był? Siedział na zapleczu obskurnego lokalu w najpodlejszym zakątku magicznego Londynu, z człowiekiem, którego sama renoma mogłaby niejednego pozbawić zdrowia. - No już, już. Tak tylko mówię! - uniósł dłonie w poddańczym geście, bo i nie sugerował, że Morales pieniądze przyjmie, tylko że gotowy był zapłacić naprawdę solidnie za taką usługę, bo bardzo mu na tym zależało. Pokiwał głową ukontentowany odpowiedzią mężczyzny i uśmiechnął się półgębkiem, popijając napar. - Myślę, że znajdę kogoś, kto umiejętnie się tymi ziołami zaopiekuje. - na myśl przyszła mu oczywiście najpierw płomiennowłosa Lanceley i jej zdolności transmutacji, ale był pewien, że znała kogoś, kto potrafił obchodzić się z zielskiem. Westchnął na myśl o związywaniu się wieczystą z prawnikiem. Z jednej strony byłoby to bezpieczne, ale z drugiej nigdy nie wiedział, czy nie zostanie to wykorzystane przeciwko niemu. Rozważał wejście we współpracę z jakimś Anglikiem, by ułatwić sobie papierkową robotę i jakoś wygładzić kwestie biznesowe, ale znalezienie wspólnika mogło być trudniejsze od znalezienia godnego zaufania prawnika. Wszyscy bowiem wiedzieli, że ludzie pijawki chcą pieniędzy, ale to prawnicy słudzy szatana wiedzieli najwięcej i byli najniebezpieczniejsi. - Och, już? - podniósł się zaraz po nim, by odprowadzić go do drzwi, jak to serdecznego klienta i biznesowego partnera- Powinieneś odwiedzać mnie częściej, jesteś miłą odmianą od zwyczajowej klienteli, która tu zagląda. - mówiąc to zakręcił młynka palcem koło skroni, nie było bowiem tajemnicą, że Borgin & Burke's przyciągał szajbusów.- Nie wypada odmówić tak sympatycznemu zaproszeni. - -uśmiechnął się ściskając mu rękę i również obejmując go jednym ramieniem- Widzimy się wieczorem, więc się nie żegnam. Powodzenia! - uniósł jeszcze rękę, kiedy Morales opuszczał lokal, po czym wrócił do swoich codziennych zajęć.
zt
Darren Shaw
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Co za rudera - westchnął w myślach Darren, ruchem różdżki ściągając parę pajęczyn z przedniej witryny. Stał jeszcze na chodniku - czuł na swoich plecach i ramionach wzrok, w dużej mierze nieprzyjemny, tutejszych stałych bywalców, a więc wiedźm sprzedających paznokcie trolli, podejrzanych typów oferujących na wpół zgniłe eliksiry po zaniżonej cenie czy mężczyznę, który pchał przed sobą wózek, w którym bulgotała jakaś ciemnobrązowa maź, wydobywając z siebie z cichym sykiem kłęby jadowicie zielonej pary. Najwyraźniej wszelkie działania, które miały na celu wprowadzenie tutaj jakiejkolwiek namiastki porządku - nawet jeśli miałoby to być zaledwie posprzątanie - spotykały się z co najmniej podejrzliwością albo, co bardziej prawdopodobne, z wrogością. Shaw wszedł do środka. Dzwonek nad drzwiami zabrzęczał cicho. Na głowę nowego właściciela spadło kilka drobinek kurzu - i tak wszechobecnego w Borginie. Oprócz cichego chrzęstu poruszającej się ręki Glorii, w środku panowała niezmącona cisza. Poprzedni pracownicy - dwóch typów spod ciemnej gwiazdy - zapewne byli albo bliscy właścicielowi sklepu, albo wręcz przeciwnie, gdyż zniknęli bez śladu. Jednego podobno wyłowiono z Tamizy, Darren skłaniał się więc ku tej drugiej opcji. Borgin i Burkes - emporium, które lata swojej świetności miało za sobą, o ile kiedykolwiek je osiągnęło. Shaw zamierzał je nieco odnowić, pozostając nadal w stylu gotycko-wiktoriańskim, może odrobinę późniejszym. Do tego nie chciał stracić AŻ tylu klientów - w ofercie więc nadal zamierzał zatrzymać rzeczy, które dla jednych były jedynie przedmiotami kolekcjonerskimi, dla niego zaś - głównym źródłem przychodu. Dlatego też nie wyrzucił od razu ręki Glorii - przedmiotu stricte czarnomagicznego, bo przecież nie dało się tego ująć inaczej. Zamiast tego zabrał ją po prostu z blatu, gdzie każdy mógł stać się ofiarą jej niezbyt przyjemnego dotyku, i umieścił w przygotowanych wcześniej już szklanych, podpisanych gablotach. Własnoręcznie wyrył na złotych blaszkach odpowiednie podpisy, które miały na celu przybliżenie gościom i klientom nazwy przedmiotów oraz ich krótkiej historii czy zastosowania. Dzięki pracy w Gringottcie Shaw miał dostęp do osób, od których mógł ściągać przedmioty o wiele bezpieczniej i - przede wszystkim - bardziej legalnie niż poprzednicy, którzy po prostu parali się domorosłym czarnoksięstwem, nie dało się tego nazwać inaczej, a często także rozbojem czy złodziejstwem. Po paru godzinach Borgin nie przypominał już nory, w której mieszkali zabukowani złoczyńcy, żywiący się krwią mugoli oraz strachem szlam. Zamiast tego przypominała bardziej mieszkanie, którego właściciele przygotowywali się do przeprowadzki - a więc część przedmiotów spakowana była w odpowiednio oznaczone pudła, inne włożone do drewnianych kufrów czy skrzyń, gotowa do wywiezienia, utylizacji albo zamknięcia gdzieś w exhamskiej piwnicy i jak najszybszego zapomnienia o ich istnieniu. Przede wszystkim były to oczywiście stosy papierów i rozliczeń poprzednich właścicieli - zupełnie niepotrzebne na miejscu, przydatne jednak w przypadku, gdyby Shaw rzeczywiście chciał nawiązać kontakt z jakimś poprzednim dostawcą.
z/t
Atlas M. O. Rosa
Wiek : 27
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : czar wili rozdawany na lewo i prawo, ogromne zainteresowanie każdym rozmówcą
W wolny dzień wybrał się na wycieczkę do Londynu. Nie wiedział, po co właściwie, w końcu nie brakowało mu w szkole niczego, ani żadnych zakupów nie potrzebował ponad to, co oferowało Hogsmeade, czy Dolina Godryka. Mimo to podświadomie właściwie, zaplątał się między sklepami na ulicy Pokątnej, podążając trochę instynktownie, trochę pchany ciekawością, bardziej jako turysta, niż jako rzeczywisty klient z potrzebą. Trochę podsłuchiwał wymianę zdań mijanych czarodziejów, zaciekawiony polecanymi przez nich miejscami, zakupił herbatę w stoisku z napojami na rogu skrzyżowań uliczek, nawet zawitał do Gringotta, by założyć sobie konto na oszczędności, których nie planował mieć. Popijając resztę ziołowego naparu, dotarł aż na Śmiertelny Nokturn, który choć nie powinien, to zaintrygował go znacznie bardziej, niż Pokątna. Odstawał od reszty plączących się tu, podejrzanie wyglądających elementów jak źle wbity gwóźdź odstawał od deski. Przywykł już do tego, że nigdzie i nigdy nie mógł liczyć na anonimowość, po pierwsze ze względu na swoje gabaryty, po drugie, dlatego, że i tak zwracał na siebie uwagę. Więc jak ten ewenement, pomiędzy mrocznymi postaciami i szemranymi kreaturami z czarodziejskiego marginesu, maszerował swobodnie, przyglądając się okropnym sklepowym wystawom, choć trzymając rękę w kieszeni płaszcza, palcami obejmował swoją różdżkę. Pewnością siebie można było osiągnąć tylko tyle, ile było możliwe, podejrzewał jednak, że w tym zakamarku magicznej dzielnicy należało być bardziej niż ostrożnym. Dopiero pod koniec jednej z uliczek dostrzegł przybytek, który wyglądem nie przypominał rudery z koszmaru starego dziada. Przebiegł jasnym spojrzeniem po szyldzie i wrzuciwszy papierowy kubeczek do kosza wiszącego przy krawężniku, rozpiął guzik płaszcza i wszedł do środka w towarzystwie brzęczącego dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami. - Bonjour. - uśmiechnął się ciepło, choć jego spojrzenie z zainteresowaniem, zamiast towarzyszyć temu sympatycznemu przywitaniu, wiodło po wyposażeniu sklepu. Wielką tajemnicą serca Atlasa Rosy, była ciekawość w stosunku do magii zakazanej, nurtowało go bowiem, co w niej zakazanego i dlaczego ktoś miałby mu czegoś w życiu zabraniać. Bezbrzeżny egocentryzm nie pozwalał mu łatwo akceptować zasad, z zaintrygowaniem więc ruszył między regały, szukając sam właściwie nie wiedział czego.
Darren Shaw
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Początek lipca - czyli czas, kiedy Darren nabył nadobny przybytek, jakim był oczywiście Borgin i Burkes - był końcówką okresu, kiedy Wielką Brytanią trzęsła gorączka poszukiwania arturiańskich artefaktów, od rycerskich mieczy-różdżek po spinki do szat zamkowych skrzatów z Camelotu. Taka nowomoda, w połączeniu z żywą reklamą w postaci nowego właściciela, mistrza ligi pojedynków i świeżo upieczonego kawalera Orderu Merlina, była zaś przyczyną tego, że przez wakacje klienci odwiedzali Borgina dość tłumnie, nawet pomimo lokalizacji w okolicy co najmniej nieprzystępnej. Od września jednak ruch znacząco zmalał - znacznym pozytywem było jednak to, że Shawowi udało się zaszczepić w klientach obraz lokalu, który zajmuje się nieco bardziej rzadkimi rzeczami niż pospolite królicze łapki czy pętle wisielców. Transakcje były więc rzadsze, ale za to bardziej dochodowe. Kiedy nieznajomy - ale za to jak olbrzymi - blondyn wszedł do sklepu, Darren uniósł głowę znad zakupionego niedawno oryginalnego tłumaczenia Młotu na Inkwizytorów. Miał zamiar wystawić go otwarty gdzieś pod zaklętym szkłem, szukał jednak stronic na tyle niegroźnych, ale jednak wciąż interesujących, by potencjalny kupiec nie dowiedział się z nich zbyt wiele, ale nadal rozbudziły one jego ciekawość. — Bonjour — odpowiedział również po francusku, brzmiącym teraz o wiele lepiej niż łamana i prostacka francuszczyzna, którą mówił jeszcze w lutym. Mężczyzny nie znał - nie wyglądał jednak jak typowa persona odwiedzająca ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Nie mógł wskazać co konkretnie zdradzało tą prawdę - czy może brak przetłuszczonych włosów, wielkiej brodawy na nosie, a może pętli z włosów szyszymory na szyi — W czym mogę pomóc?
Atlas M. O. Rosa
Wiek : 27
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : czar wili rozdawany na lewo i prawo, ogromne zainteresowanie każdym rozmówcą
Lokal wewnątrz wydawał się jeszcze bardziej intrygujący, niż mógł zakładać, oceniając jego fasadę. Jasne spojrzenie prześlizgiwało się po wcale skromnym, ale jakże wysublimowanym wyposażeniu, prezentowanym w gablotach, a skupiał się na tym z taką uwagą, że choć sam przecież się przywitał, to niemal podskoczył, słysząc odpowiedź. Uśmiechnął się miękko, spoglądając na młodego właściciela. - Nie jestem pewien, czy sam wiem w czym. - przyznał, bo przecież był tu zupełnym przypadkiem. Nie, żeby to było jakieś wyjątkowe, odkąd przyjechał, szukał rozrywek gdziekolwiek, byle nie nurzać się we własnym nieszczęściu, ale też nie czuł się często wewnętrznie zobowiązany, do posiadania "powodów" i wymówek, by robić różne rzeczy, które i tak robił. - Można powiedzieć, że jestem niemal turystą. - przyznał. Wciąż intrygowało go to, co powodziło angielskimi czarodziejami, nie wszystko było absolutnie takie samo, jak w Austrii czy Francji, mimo podobieństw kulturowych, a jego ciekawość człowieczej natury była wiecznie silna.- Rozumiem, że... w tym lokalu mogę się zaopatrzyć, a pewnie nawet i zamówić, produkty unikatowe? - zagaił z ciekawością, kierując kroki w stronę właściciela- Jedyne w swoim rodzaju? - nie przepadał za określeniem "czarnomagiczne", przypinanie metek do czegokolwiek było silnie na przekór jego własnej naturze. Ludzka ciekawość nie pozwalała mu na to, by sobie tego czy owego zakazywać, skoro magiczny świat tak obfitował w fascynujące jego elementy. Zatrzymał się przy chłopaku, spoglądając z ciekawością na trzymaną przez niego książkę, choć do góry nogami nie był w stanie prędko rozszyfrować cóż to za zagadkowy ton. - Gdybym poszukiwał przedmiotu, mogącego z lekkością złamać ludzką duszę. - podniósł spojrzenie na jego twarz, uśmiechając się ciepło- Jaki przedmiot mógłby mi Pan zaproponować? - mówił o tym z okropną łagodnością, mówił o tym, tym samym miękkim tonem, jakim opowiadał swoim studentom o pigmejskich puszkach i nieśmiałkach.
Darren Shaw
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Tacy klienci, którzy "do końca nie wiedzieli czego chcą" zdarzali się dość często. Od niepełnoletnich czarodziejów, którzy wślizgnęli się na Nokturn i chcieli zaopatrzyć się w Borginie w coś "niegrzecznego", ale do końca nie wiedzieli w co i byli, kiedy przyszło co do czego, przytłoczeni ostatecznie bardzo niebezpiecznymi przedmiotami które znajdowały się w środku, po właśnie takie persony jak ta, która stała właśnie przed Shawem. Czarodzieje dorośli, ale chcący kupić coś stylowego, może lekko tajemniczego - a właśnie takie artefakty oferował jego sklep. Część osób od razu uciekała, zniechęcona dość wysokimi cenami. Inni zastanawiali się przez pół godziny tylko po to, by kupić jakąś pierdołę. Takich Shaw jeszcze tolerował - mógł zaproponować im i opisać jakieś produkty, dobrze wiedząc że nie powinien wyciągać z zaplecza tiar Albusa, tylko na przykład zaklęte kompasy, które zawsze wskazują najbliższy czarnomagiczny krąg sabatowy. Proste, ładnie zdobione i niegroźne. — Zgadza się — odpowiedział Darren, kiwając lekko głową i nie spuszczając wzroku z klienta. Zamknął powoli księgę i odsunął ją na bok, wyciągając z lewego oka monokl, który ujawniał niewidzialny tekst. Pomrugał parę razy, by oko przyzwyczaiło się do powrotu do normalnej wizji — Wykonujemy część przedmiotów na zamówienie lub przesyłamy wytyczne do dostawców — powiedział powoli. Co prawda dostawcy często znajdowali się gdzieś na Bałkanach, Kamczatce, Patagonii czy w Mikronezji - przez co transport przedmiotów do Brytanii czasem wymagał metod niekoniecznie przyzwoitych. Pierwsze pytania wzbudziły w Darrenie nieco ciekawości - w końcu mężczyzna wydawał się wiedzieć o co mu chodzi. Kolejne "sprecyzowanie" jednak sprawiło, że porzucił całą nadzieję. Wyglądało na to, że trafił mu się sort klienta typu poetyckiego - takiego, który nie wiedział w ogóle czego chce, ale nasłuchał się romantycznych historii o przeklętych przedmiotach, zaklętych księżniczkach i starożytnych klątwach, których zdjęcie pozwalało mu zdobyć pół królestwa, wieczną młodość i niezmierzone bogactwo. W tym przypadku blondyn chciał "złamać duszę" - gdyby taki czyn był tak prosty, że dałoby się go dokonać za pomocą pierwszego lepszego gwizdka za pięćdziesiąt galeonów zapewne wszyscy czarodzieje w Brytanii chodziliby z duszami w strzępach. — Przed poleceniem muszę spytać o nieco dokładniejszy opis pańskich oczekiwań — powiedział Shaw mrużąc oczy, powstrzymując się przed chęcią odesłania go do księgarni i polecenia jakiegoś wyciskacza łez, który "złamać duszę" mógł równie skutecznie — Jakich dokładnie efektów pan poszukuje oprócz możliwości zwandalizowania czyjejś duszy?
Atlas M. O. Rosa
Wiek : 27
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : czar wili rozdawany na lewo i prawo, ogromne zainteresowanie każdym rozmówcą
Sprzedawca przyglądał mu się z uwagą, niemal taką, z jaką Atlas wpatrywał się w niego samego. Problemem w komunikacji z Austriakiem było to, że choć kwieciste słowa pasowały to jego aparycji i budowanej przez niego persony, mówił dziwacznie, bo angielski zwyczajnie nie był jego pierwszym, ani nawet drugim językiem. Znał piękne słowa z książek i słowników, używał konstrukcji zdań takiej, jaka weszła mu w nawyk z anglojęzycznych lektur, którymi się raczył. Daleko było mu do słownictwa luzackiego, podwórkowego, czy zwyczajnie potocznego. Pokiwał głową, uśmiechając się ciepło i przenosząc spojrzenie na wystawione w gablotach przedmioty, splatając słonie za plecami, jakby rzeczywiście był turystą w muzeum, oglądającym eksponaty. - Rozumiem. Oczywiście. - skinął głową, przypatrując się wystawionemu towarowi, jednak wyraźnie tracąc entuzjazm. Wyglądał, jakby szukał czegoś konkretnego, mimo że przyszedł tu przecież przypadkiem. Słysząc wypowiedź chłopaka, rozkleił usta w czarującym uśmiechu, spoglądając przez ramię na sprzedawcę z tak radosną iskrą w oczach, jak dziecko na widok pierwszego śniegu zimową porą- Zwandalizowanie czyjejś duszy! - pokręcił głową, uznając taki zwrot za warty zapamiętania. Zamyślił się raz jeszcze, wiodąc wzrokiem po krawędzi sufitu, łączącego się z przeciwległą ścianą.- Chodzi o strach. - powiedział w końcu, decydując się na doprecyzowanie swoich myśli, tonem łagodnym, niemal ciepłym - Nie kojarzę oferowanych przez Pana towarów. - przyznał, zastanawiając się, czy spowodowane jest to egzotyką tych przedmiotów, czy egzotyką jego samego, nieobeznanego w tym, co można dostać na brytyjskim czarnym rynku. Jeszcze całkiem niedawno nie podejrzewałby siebie o ciągoty do czarnej magii, odkąd jednak zniknęła z jego życia ta jasna gwiazda, którą była ukochana jego serca Anna, w ciemności zaczynał czuć się znacznie lepiej. - Poszukuję przedmiotu, znanego mi z moich rodzinnych stron. - dodał cicho, bo jednak wszystko, na co patrzył w tym sklepie, choć niezwykle interesujące, nie było tym, co zarysowywało się w jego pamięci.- Przypomina liturgiczne utensylium. - wrócił powolnym krokiem do lady, rozplatając dłonie i próbując smukłymi palcami przedstawić niejasną formę, w pamięci szukając słowa- Taki... mosiężny trybularz. Encensoir.
______________________
Darren Shaw
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Właściciel sklepu pokiwał głową - dość powoli, starając się wyczytać ze wskazówek czy też strzępków informacji, o co klientowi w ogóle chodziło. Wyglądało jednak na to, że miał on jakąś - gdzie "jakąś" to było określenie trafniejsze niż opisy mężczyzny - preferencję, jednak do końca nie potrafił się wysłowić na temat tego, czego potrzebował. — To dobrze o panu świadczy — odpowiedział ostrożnie Darren na prostą informację dotyczącą tego, że z częścią przedmiotów w środku sklepu nieznajomy zaznajomiony nie był — Oczywiście jednak zachęcam do bliższego zapoznania się z choćby częścią — dodał z oczywistym cieniem chichotu w głosie. W końcu potencjalne eksperymenty mężczyzny dla Shawa oznaczałyby jedno - zarobek. Cóż, przynajmniej jednokrotny, gdyby okazało się że przypadkiem któryś ze sprzedanych przedmiotów zamieniłby mu głowę w krwisty befsztyk. Tego jednak Darren przewidzieć nie mógł - Borgin i Burkes nie oferował żadnych umów ubezpieczeniowych, zabezpieczeń ani gwarancji na wypadek wypadku. Takimi rzeczami głowę zajmowały sobie tylko sklepy, które tylko udawały zajmowanie się czarną magią, a najgorszą rzeczą jaka tam mogła się przytrafić była urwana kurzajka, nie urwana głowa. — Hmmmuh... — na wpół mruknął, na wpół westchnął Shaw i podniósł się ze swojego miejsca, po czym minął kolekcję zasuszonych palców serdecznych, rzucił przez chwilę okiem na pudełko mirry z Jordanii, po czym stanął przed oszkloną szafką stojącą nieco z boku, w której spoczywał szeroki asortyment wąskich i pękatych, czarnych, srebrnych, złotych, białych i szkarłatnych, błyszczących i matowych kadzideł trwogi — Coś takiego? Jeśli to nie to, to albo będę potrzebował jeszcze paru słów opisu, albo najwyżej przekieruję pana do sklepu z dewocjonaliami. Mugolskiego, oczywiście — dodał Darren, stukając palcem wskazującym w górę szafki, powodując tym samym nieco nieprzyjemny dla ucha, ale też dość cichy brzęk powodowany przez drżące szkło gabloty.
Atlas M. O. Rosa
Wiek : 27
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : czar wili rozdawany na lewo i prawo, ogromne zainteresowanie każdym rozmówcą
Obrzucił sprzedawcę jednym ze swoich bardziej urokliwych uśmiechów, z zestawu tych, które jedynie podkreślały to, jaki był niewinny, jaki niedoświadczony, jak ograniczoną wiedzę posiadał. Igranie z losem i cudzym strachem nie było czymś, co ktoś przypisałby mu na pierwszy rzut oka. Wydawał się zbyt miękki, za subtelny, oczy miał zbyt niebieskie, rysy zbyt łagodne. Skinął głową, bo to przecież komplement, że taki jest niewinny, że to dobrze o nim świadczy. - Po to tu wszedłem, prawda? - odpowiedział spokojnie, wdzięcząc się na ten chichot. Och jak on lubił rozbawionych ludzi. Byle weselsi, byle mniej skupieni, im bardziej rozluźnieni tym ich towarzystwo zdawało się wygodniejsze. Tym Atlas więcej mógł w nich zaobserwować. Sprzedawca nie był łatwym obiektem, co jedynie sprawiało, że zapragnął tu przychodzić regularnie, a samo to mogło już sprawić, że jego kolekcja cudowności w gabinecie, mogłaby się niechybnie rozszerzyć o przedmioty, do których posiadania nie powinien byłby się przyznawać. Podążył grzecznie, miękkim krokiem za Darrenem, brakowałoby tylko, by miał dłonie splecione za plecami, by dopełnić tego obrazu turysty zwiedzającego muzeum. Oczy rozbłysły mu nieco, otwierając się szerzej. Powoli pochylił się nad gablotą, ale nie za blisko, nieco rozproszony podskakującą szybką. Zmarszczył brwi, no ale każdy miał swoje dziwactwa, może sprzedawca czuł się w obowiązku zniechęcać klientów nie tylko do zakupów, ale i w ogóle pobytu w tym sklepie? - Tak. - -skinął głową, przemykając wzrokiem po oferowanych kadzidłach- Wygląda bardzo podobnie. Jak się nazywa po angielsku? - zerknął na niego- Chcę takie kupić. W mojej preferencji byłoby mosiężne, prostsze, te wydają się dość... fikuśne. - przechylił głowę.- Można je zamówić, czy... jak to się tu odbywa?