Klinika stanowi oddzielną część domu państwa Findabair. Prowadzi do niej drugie wejście. W środku znajduje się niewielka recepcja oraz duże pomieszczenie, w którym chore zwierzaki dochodzą do siebie i gabinet weterynaryjny. Przy klinice stoi szklarnia, w której znajdują się wszystkie niezbędne do leczenia zwierząt zioła. Leczenie zazwyczaj zajmuje kilka dni, po których zatroskany właściciel odzyskuje swojego zwierzaczka.
Kurs – uzdrowiciel zwierzęcy
Czeka Cię bardzo intensywna nauka. Niezależnie od tego jakie doświadczenie i umiejętności już posiadasz, na początku kursu zaopatrzony zostajesz w najprzeróżniejsze materiały edukacyjne i pozostaje przed Tobą postawione zadanie wykazania się w klinice. Nie pozostaje Ci nic więcej jak zacisnąć zęby i dać z siebie wszystko.
Wymagania: • Ukończona szkoła magiczna • Kurs płatny: 100G (zapłać) • Poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 15pkt z Uzdrawiania Ukończenie kursu: • Nagroda: +4pkt Uzdrawianie • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie.
CZĘŚĆ PIERWSZA:
Pierwszy przypadek - ssak. Rzuć kostką, aby zobaczyć jak Ci poszło:
Kości:
1 - Trafił ci się dość prosty przypadek. Przed tobą na stole leży kuguchar, którego tylna łapa wygięła się pod nienaturalnym kątem. Nie musisz nawet jej dotykać, aby wiedzieć, że to złamanie. Gorzej, że kot jest wyjątkowo niechętny do współpracy. Syczy, prycha i nie daje się dotknąć. Bierzesz zatem odrobinę eliksiru morphiusa i zakraplasz stworzeniu do pyska. Kiedy zwierzę jest już znieczulone, możesz przystąpić do nastawiania łapy i zakładania opatrunku. Co prawda źle odmierzyłeś ilość eliksiru i pod koniec zarobiłeś kilka zadrapań, kiedy kot się rozbudził, jednak egzaminator ocenił całość pozytywnie. Brawo, zdajesz do następnego etapu! 2 – Aby podejść do tej części egzaminu, musiałeś wyjść przed budynek. Zobaczyłeś tam pegaza, skubiącego niespiesznie trawę. Zwierzę wydało ci się spokojne, zatem dość pewny siebie podchodzisz doń, aby rozpocząć badanie. Twoją uwagę zwracają nogi – podejrzewasz rozmiękające kopyta. Niestety podczas oglądania ich, popełniasz kilka błędów, za które płacisz złamanymi kośćmi. Pegaz bowiem z rozmachem nadepnął ci na stopę. Egzaminator oddelegowuje cię do uzdrowiciela z oceną negatywną. Nie zdałeś! 3 – W sali egzaminacyjnej na poduszce leży psidwak. Na twój widok merda ogonami, jednak nie wydaje się być zbyt energiczny. Coś mu wyraźnie dolega i szybko przekonujesz się co. Biedak cierpi na silne zakażenie uszu. Od razu zatem bierzesz się do pracy, pragnąc ulżyć w jego cierpieniu. Zaczynasz od eliksirów przeciwbólowych. Po tym sprawnie oczyszczasz mu małżowiny z ropy. Na koniec zalecasz odpowiednie eliksiry lecznicze. Egzaminator wydaje się zadowolony i chętnie przepuszcza cię do następnego etapu. Brawo, zdałeś! 4 –Trafił ci się wyjątkowy przypadek. Jackalope z dziwnymi naroślami na głowie. One pierwsze zwracają twoją uwagę i po szybkich oględzinach dochodzisz do wniosku, że to jedyny problem tego gryzonia. Decydujesz się zatem ich pozbyć, zaczynając od znieczulenia i uspokojenia jackalope eliksirami. Sięgasz po tym po różdżkę i wyczarowujesz ostrze. Powoli wycinasz narośla, chociaż ze stresu kilka razy ręka ci się omsknęła, a rany są brzydkie i poszarpane. Do tego krwawią obficie. Z lekka panikujesz, kiedy stół zalewa posoka, egzaminator musi ci pomóc opanować krwotok. Zbierasz się jednak po tym do kupy i wspólne zasklepiacie rany zaklęciami. Mężczyzna uznaje, że jak na pierwszy raz poszło nieźle i decyduje się przymknąć oko na stres. W ogólnym rozrachunku zdałeś! 5 – Chyba nigdy jeszcze nie widziałeś żywej lamy, a co dopiero mówić o unilamie. Pamiętasz jednak wszystko o pegazach, zamierzasz zatem bazować na tej wiedzy. Nie może być tak trudno, prawda? Zbliżasz się do zwierzęcia, zauważając , że ma brzydkie rany na stawach. Od razu stwierdzasz ropiejące odleżyny i chcesz je odkazić. Acz unilama nie jest koniem i zaczyna na ciebie pluć, rzucając się po boksie i nie pozwalając się dotknąć. Popełniłeś błąd zbyt gwałtownego podejścia, a spłoszone zwierzę zrobiło sobie dodatkową krzywdę przy próbie ucieczki. Egzaminator kręci głową z dezaprobatą. Nie zdajesz. 6 – Ferni nie są popularne w tych okolicach. Denerwujesz się lekko, może przeklinasz w myślach swoje szczęście. Ale nie zamierzasz rezygnować, chociaż egzaminator cię nie oszczędza. Twoim zadaniem jest bowiem odebrać poród klaczy pochodzącej z jedynej hodowli tych kopytnych w Wielkiej Brytanii. Zaciskasz zęby, zawijasz rękawy i bierzesz się do roboty. Zadanie jest długie, na szczęście poród przebiega bez komplikacji. Wkrótce możesz otrzeć zdrowego malca ręcznikiem. Wyrywa się, pełen sił do życia, puszczasz go zatem, aby pohasał po boksie. Brawo, zdajesz!
CZĘŚĆ DRUGA
Drugi przypadek - ptak. Rzuć kostką, aby zobaczyć jak Ci poszło:
Kości:
1 – Nawałniki burzowe są charakterystyczne dla Japonii. A jednak ten dorastający osobnik czekał na ciebie, mając paskudnie poraniony dziób. Nie był tylko zadrapany, ale wręcz roztrzaskany. Podjąłeś decyzję, iż nie ma sensu go sklejać. Zamiast tego uśpiłeś nawałnika eliksirami i usunąłeś zmiażdżone części. Szkiele-wzro zrobił dobrą robotę, odrastając kości dzioba. Niestety, zupełnie zapomniałeś, jaka mieszanka eliksirów służy do odrośnięcia pokrywy dziobowej. Bezradnie spojrzałeś na swoją niedokończoną pracę, nie wiedząc, co zrobić dalej. Egzaminator przerwał egzamin, aby zająć się nawałnikiem za ciebie. Z przykrością stwierdził, że pomimo dobrego początku, musi wystawić ocenę negatywną, ale dał ci szansę podejść do poprawy za darmo. 2 – Biedne stworzenie było niemalże łyse. Zgubiło liczne pióra, a skórę pokrywały liszaje. Nie musiałeś go nawet dotykać, po prawdzie to wolałbyś tego uniknąć, aby nie brudzić dodatkowo jego ran. Ostrożnie jednak obadałeś malucha, stwierdzając, że ten memortek ma bardzo brzydkie zakażenie grzybicze i na szczęście poza tym, nic mu nie dolega. Wykąpałeś go w roztworze czyszczącym rany, a po tym poleciłeś specjalne eliksiry lecznicze oraz suplementy diety, aby miał siłę do odbudowania upierzenia. Brawo, zdajesz! 3 – Siedzący na stole ptak cały czas płakał. Jego wycie sprawiało, że natychmiast ruszyłeś do badania, pragnąc ulżyć mu w cierpieniu. Ale im więcej robiłeś, tym gorzej pierzasty zawodził. W końcu poddałeś się. Ręce ci drżały, miałeś wrażenie, że samo dotknięcie stworzenia przynosi mu ból. Egzaminator zabrał zwierzę, a tobie wystawił najniższą możliwą ocenę. Jak mogłeś nie zauważyć, że to lelek wróżebnik, a jego płacz nie oznacza bólu, tylko zapowiada deszcz? Nie zdajesz! 4 – Ptaszek był ładniutki. Bardzo kolorowy. To jakiś egzotyczny? Tak myślałeś, wchodząc do pomieszczenia egzaminacyjnego i zbliżając się od razu do klatki. Pięknie śpiewa. Zająłeś się badaniem, kiedy maluch ciągle ćwierkał. Szybko zacząłeś mieć dość tego świergotania. Twoje ruchy zrobiły się bardzo chaotyczne, a myśli splątane. Egzaminator w porę przerwał test, wyprowadzając cię z sali, a potem zamaszyście wypisując ocenę negatywną. Popełniłeś poważny błąd i nie zwróciłeś uwagi, że świergotnik nie był uprzednio obłożony zaklęciem wyciszającym. Nie zdajesz! 5 – Nie zawsze praca weterynarza polega na leczeniu. Czasem jest to pomoc w hodowli. Dzisiaj otrzymałeś zadanie określenia płci wyklutych miesiąc temu żmijoptaków. Podchodziłeś do owego zadania jak przysłowiowy pies do jeża – nie byłeś pewny, czy należy to zrobić mocniej jak u węża? Ptaka? Krokodyla może? Wypróbowałeś kilka metod, ku własnemu niezadowoleniu zauważając, iż najlepiej działa wsunięcie palca w kloakę. Może nie do końca czysta robota, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. U dwóch maluchów się wahałeś i strzelałeś. Egzaminator pogroził ci palcem i przestrzegł, byś uzupełnił braki w wiedzy. Mimo to, zdałeś! 6 – Masywny hipogryf stał przed budynkiem lecznicy. Uniósł głowę, widząc, jak nadchodzisz. Grzecznie mu się pokłoniłeś, na co on odpowiedział równie zgrabnym ukłonem. Przeszedłeś po tym do badania, zauważając, że szpony orlej części stworzenia brzydko się rozwarstwiają. W niektórych miejscach pęknięcia sięgają aż do macierzy pazura, krwawiąc brzydko. Pomimo dobrych chęci, masz problemy, aby utrzymać zwierzę w miejscu na czas rzucania zaklęć. Ciągle się odsuwa, ucieka i bije skrzydłami. Kilkanaście minut przepychanek później, zaleczasz w końcu rany. Zdałeś, chociaż egzaminator wspomniał, że mogłeś zrobić to w zgrabniejszym stylu.
CZĘŚĆ TRZECIA
Trzeci przypadek - gad. Rzuć kostką, aby zobaczyć jak Ci poszło:
Kości:
1 – Różecznik siedział spokojnie i apatycznie żuł liść sałaty. Z daleka zauważyłeś, że jest coś nie tak z jego kwiatem, a z bliska mogłeś przyjrzeć się nadgryzionym płatkom oraz brzydkim, brązowym plamom. Poświęciłeś wiele czasu na badanie grzbietu żółwia, co przyniosło efekt – odnalazłeś jaja pasożytów ukryte głęboko przy ogrzewającym je ciele gada. Prawidłowo oceniłeś, co podgryza kwiat różecznika i wskazałeś, jakim płynem należy skraplać różę, aby pozbyć się niechcianych lokatorów. Egzaminator pochwalił cię, zanim wystawił najwyższą możliwą ocenę. Brawo, zdałeś! 2 – Zazwyczaj salamandry są białe, okazjonalnie niebieskie lub czerwone. Ta zaś miała brzydki, buro-piaskowy kolor. Dotknąłeś stworzenia, pragnąc rozpocząć badanie, to jednak okazało się zbędne. Szybko zrozumiałeś, że jest po prostu wychłodzone. Rozpocząłeś pytania o dietę zwierzęcia, co było strzałem w dziesiątkę. Zły gatunek pieprzu! Karmiono ją zbyt mało ostrymi ziarnami, przez co nie mogła utrzymać swojej temperatury. Zaleciłeś zmianę, a egzaminator się z tobą zgodził. Brawo, zdałeś! 3 – Czasem życie rzuca kłody pod nogi, a czasem stawia przed zestresowanym kursantem trzygłowego węża. Patrzyłeś na gada, gad patrzył na ciebie. Która głowa była która? Jedna jest jadowita, tego jesteś pewien, acz z pamięci uleciało, czy lewa, czy prawa. Chciałeś mocniej się zastanowić, jednak egzaminator poganiał. Postawiłeś zatem wszystko na jedną kartę i... zostałeś ugryziony. Nie tylko trzeba było nieść cię do uzdrowiciela po odtrutkę, ale jeszcze żegnały cię pełne zawodu słowa egzaminatora „jak można nie mieć tak podstawowej wiedzy?”. Na twoje szczęście po ingerencji uzdrowiciela oblany test zatwierdzał inny egzaminator, jaki uznał, że masz prawo podejść do poprawy za darmo. Wszak nikt nigdy nie mówi, czy to głowa prawa od strony węża, czy patrzącego, łatwo się pomylić. 4 - Pierwsze, co zauważyłeś, to ogromny żółw na stole sali egzaminacyjnej. Drugą rzeczą była jego cudowna skorupa, na jakiej lśniły przeróżnej wielkości i koloru diamenty. Nie masz wątpliwości, że to ognisty krab. Egzaminator każe ci przystąpić do rutynowego badania. Mocniej jednak niż stan zdrowia zwierzęcia, interesuje cię stan jego skorupy. Zauważasz, że jeden z diamentów jest dość luźny. Wyłapujesz zatem moment, w którym egzaminator skupia się na robieniu notatek i podważasz kamień pincetą. Krab nie zwraca na to uwagi, lecz egzaminator już owszem - dostajesz nie tylko mocno po uszach, ale także musisz zwrócić kamień i pogodzić się z oblanym egzaminem. 5 - Wyczułeś, że coś jest nie tak już w momencie, w którym egzaminator rzucił ci spojrzenie pełne politowania, że akurat ten przypadek wylosowałeś. Nie tracąc jednak rezonu, entuzjastycznie podchodzisz do nowego pacjenta, jakim okazuje się młoda iglica. Szybko przypominasz sobie, że ten gad jest śmiertelnie niebezpieczny i jedno porażenie starczy, aby zabić człowieka. Zaczynasz się denerwować. Egzaminator uważnie patrzy ci na ręce, co tylko potęguje twój stres - widzi, że nie radzisz sobie z gadem. Starasz się mieć dobrą minę do złej gry, uciekając do żartów i popisówki, efekt jest jednak marny. Popełniasz kilka błędów, za które płacisz porażeniem - masz szczęście, że gad jest młody i jedynie przypala ci końcówki włosów. Niestety nie zdajesz. 6 - Nie spodziewałeś się ujrzeć... Smoka. Albo raczej smoczątka wielkości psa. Nie powinieneś się dziwić, to wszak nadal gad, a ta część egzaminu obejmowała radzenie sobie z tą właśnie grupą zwierząt. Po chwili paniki dochodzisz do wniosku, że smok jest nawet uroczy. Próbujesz przekupić go smakołykami, jednak maluch odmawia jedzenia. Postanawiasz zatem zbadać pysk. Zauważasz, że kilka mleczaków nie wypadło mu na czas, tkwią pod dziwnymi kątami, wypychane przez stałe zęby. Z pewnością sprawiają mu ból. Nie było jednak łatwo zmotywować pełnego energii młodego, aby ustał w miejscu dostatecznie długo i dał sobie pomóc. Musiałeś usiąść na posadzce i przytrzymać go pod pachą, na co egzaminator się nieco skrzywił. Obcęgami wyrwałeś przeszkadzające zęby, uwalniając po tym stworzenie. Co prawda egzaminator uznał, że niepotrzebna brutalność i „przecież można było użyć eliksiru uspokajającego”, ale zdajesz do następnej części.
CZĘŚĆ czwarta
Czwarty przypadek - stworzenie wodne. Rzuć kostką, aby zobaczyć jak Ci poszło:
Kości:
1 – Czasem przypadki są proste, czasem mocniej skomplikowane, a czasem przesadnie udziwnione zupełnie bez powodu. Siedząca na stole traszka dwuogoniasta wydawała się banalna do zbadania, jednak wszelkie konwencjonalne metody zawodziły przy stworzeniu, które ma tak wyjątkową anatomię. Próbowałeś jakoś wybrnąć, jednak (ze wstydem lub też pokorą) musisz przyznać, że taki malutki zwierzaczek cię pokonał. Nie miałeś pojęcia, jak przeprowadzić diagnostykę. Egzaminator wzdycha tylko pod nosem. Nie zdajesz! 2 – W ogromnym basenie krążył hipokampus. Niechętnie podpłynął, zawołany przez egzaminatora. Kucnąłeś przed zbiornikiem, zwracając uwagę na dużą opuchliznę na jednym z policzków koniowatego. Starałeś się zmotywować go do otwarcia pyska, zwierz jednak protestował. W końcu postanowiłeś użyć siły. Zdenerwowany hipokampus z premedytacją ugryzł cię w rękę, zanim odpłynął, ochlapując na koniec słoną wodą twoją osobę. Masz bolesną nauczkę, aby więcej nie uciekać się do brutalnych rozwiązań. Egzaminator odprowadza cię do uzdrowiciela, informując, iż nie zdałeś. 3 – Jeżanka wydaje się osobliwą rybą do hodowli. A jednak podobno każda potwora znajdzie swego amatora. Z kolei w pracy weterynarza ważne jest również doradzanie właścicielom. Postawiono przed tobą akwarium, które szybko oceniłeś jako nieprawidłowe. Wskazałeś błędy w aranżacji zbiornika oraz ich wpływ na ryby – połamane kolce. Zaleczyłeś co poważniejsze rany na zamieszkujących je osobnikach zaklęciami, zasugerowałeś zmiany w ułożeniu kamieni w akwarium. Na koniec dorzuciłeś kilka porad na temat żywienia rannych osobników. Zasłużyłeś na pozytywną ocenę, jaką egzaminator chętnie ci wystawił. Brawo, zdałeś! 4 – Ten szczuroszczet był wyjątkowo mały jak na swój wiek. Podejrzewasz, że to dlatego miał cały ogon zgryziony. Starsze i większe osobniki znęcały się nad nim, odganiając od jedzenia albo samic. Może też w stresie sam się pogryzł. Wpierw jednak zająłeś się ranami. Przemyłeś je eliksirem czyszczącym i zasklepiłeś zaklęciami. Na koniec zasugerowałeś, aby odizolować młodego samca od stada lub zmienić mu wybieg. Może jest zbyt ciasny albo zwierzak nie ma, gdzie się schować, by czuć bezpiecznie? Egzaminator przyznaje ci rację i z czystym sumieniem wypisuje ocenę pozytywną. Brawo, zdałeś! 5 – Gdyby nie fakt, iż znajdująca się na stole kłoda wije się w bólu, naprawdę myślałbyś, że ktoś zrobił sobie z ciebie niemądre żarty. Okazuje się to jednak cierpiący błotoryj. Ostrożnie go badasz, podejrzewając zatrucie. Zadajesz egzaminatorowi dodatkowe pytania o to, co psowaty jadł przez ostatnie dni. Odpowiedzi potwierdzają twoje obawy. Stosujesz zatem eliksiry oczyszczające organizm z toksyn oraz wzmacniające go. Wkrótce błotoryj staje na własne nogi. Brawo, zdajesz! 6 – W jednej z bardziej renomowanych restauracji serwującej owoce morza wystąpiła fala zatruć pokarmowych. Właściciel zarzeka się, że wszystkie jego skorupiaki są świeże oraz doskonałej jakości, a by potwierdzić to, wysłał je na kontrolę weterynaryjną. Jako, że akurat podchodziłeś do testu, egzaminator uznał, że pomożesz mu w badaniu mięsa z restauracji. Zacząłeś od homarów, potem małże, krewetki... Wszystko wydawało ci się poprawne. Egzaminator chrząknął i stwierdził, że raz jeszcze zbadacie homary. Dopiero sugestie egzaminatora uświadomiły ci, że coś jest z nimi nie tak, a po bliższym przyjrzeniu się zauważyłeś, że to langustniki ladaco, jakich mięso jest trujące dla ludzi. Z podpowiedziami, ale jednak zdajesz.
Autor
Wiadomość
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Luna nie przepadała za gadatliwymi osobami, ale może tylko sobie tak wmawiała. Czasami lepiej było przekazać komuś pałeczkę i pozwolić na monolog, kiedy Shercliffe i tak nie miała nic ciekawego do powiedzenia. Sympatyczna @Bridget Hudson zrobiła na niej dobre wrażenie. Pracowały w tej samej klinice, widywały się, może nie często. O ile praca pozwalała, ale taka miła osoba w miejscu, gdzie przychodziło się, zarabiać galeony na pewno dużo pomagała w życiu. Zwłaszcza że Shercliffe zbytnio nie lubiła tej pracy. Jeszcze brakowałoby do tego chujowych pracowników, wtedy to w ogóle przeszłaby jakieś załamanie nerwowe i tak momentami była blisko tej granicy. - Bezpieczniejszym wyborem? - Powtórzyła, robiąc pauzę i uśmiechając się pod nosem. - Fairwyn na pewno za to wyrzuciłby Cię z lekcji z minusowymi punktami na koncie. Chociaż naprawdę błyszczysz na runach. Profesor przygotowuje dla Ciebie w ogóle inne materiały... - Pomyślała o tych ostatnich runach, na których widziała Hudson. - Może powinnaś zgłosić się na jakieś praktyki do niego i uczyć w szkole? Chociaż to brzmi jak... samobójstwo? - Spojrzała na puchonkę i wytrzeszczyła oczy, robiąc głupią minę, po czym się zaśmiała. - Wiesz... jakby Cię zwolnił, to masz prace u mnie w rezerwacie. - Zabrała się za wycieranie ostatniej półki, zadowolona, że Bri nie uważa jej pomysłu za oklepanego. W końcu dla Luny rezerwat był całym życiem, a może innego nie znała?
Wybaczam, ale przyznam, że z początku się przestraszyłam. xD
Bridget Hudson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty i zaraźliwy uśmiech
Słowa Luny dały Bridget naprawdę dużo do myślenia. Jeszcze jakiś czas temu nie sądziła, że będzie z kimś obgadywała możliwości swojej późniejszej kariery, a już na pewno nie sądziła, że osobą podrzucającą jej pomysły co do przyszłości będzie @Luna A. Shercliffe. Teraz natomiast miała ochotę rzucić wszystko i pędzić do Hogwartu, by koczować pod gabinetem Edgara Fairwyna z cisnącymi się na usta pytaniami na temat ewentualnej asystentury w szkole. Wiedziała, że nie byłby tą wizją zachwycony. Wiedziała, że prawdopodobnie zrobiłby wszystko, by odwieść ją od tego pomysłu i sprawić, by już nigdy w życiu po skończeniu studiów nie chciała postawić nogi w Hogwarcie. Podejrzewała, że w ogóle nie udzieliłby jej teraz żadnej odpowiedzi na jej pytania czy wątpliwości dotyczące takiego rodzaju pracy - wszak miała przed sobą jeszcze ponad rok nauki do ostatecznych egzaminów po studiach. Pewnie będzie liczył, że jej jeszcze minie albo wymyśli sobie coś innego. Zorientowała się, że jej milczenie nienaturalnie się przedłużyło, gdy tak utonęła w myślach. Otrząsnęła się z tego chwilowego letargu, po czym spojrzała nieco przepraszająco na Ślizgonkę. - Zamyśliłam się. Ale to dobra myśl. Powinnam go zapytać - stwierdziła i kiwnęła głową, tym samym jakby stawiając kropkę nad "i" w swoim postanowieniu. Zaśmiała się z propozycji pracy w rezerwacie, w sposób serdeczny i nie mający w sobie ni krzty złośliwości. - Dzięki, dobrze wiedzieć, że zawsze mam ten plan B czy C - powiedziała z szerokim uśmiechem. W pracy nad sprzątaniem sali zabiegowej posunęły się nieco dalej, radząc sobie już nie tylko z szafkami i podłogami, ale także resztą sprzętu. - Dużo Ci jeszcze zostało? - zapytała dziewczyny, kontrolnie rzucając okiem na jej część pomieszczenia, którą się zajęła. Liczyła, że obie są już na tyle obrobione, by wkrótce opuścić lecznicę i zająć się ostatecznie swoimi sprawami, do których tak bardzo chciały wrócić. Głównie do spania.
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Nie lubiła swojej pracy. Może i pracowała w klinice dla zwierząt, ale bardziej miała kontakt z ludźmi niż ze zwierzętami; w końcu przesiadywała głównie w recepcji, wypełniając co nowe dokumenty, odbierając wiadomości i zapisując nowo przybyłych. Chciała coś w swoim życiu zmienić. Może dziadek pozwoli jej pracować w rezerwacie, jednak tato raczej tego nie chciał dla swojej córki, zwłaszcza po tym nieprzyjemnym incydencie, gdzie teraz obydwoje noszą futro. Ojciec nadal się za to obwiniał. Biedny staruszek. Tylko że Luna nie chciała uciekać od rezerwatu, wręcz przeciwnie. Oczywiście praca nie zawsze była tam bezpieczna, ale gdzie była. Samo życie niosło ze sobą wiele ryzyka. Nawet w tej przychodni mogła zginąć. Trochę zaskoczyły ją słowa Hudson, która poważnie pomyślała o asyście Fairwynowi. Luna osobiście wolała unikać tego profesora, a na runy chodziła, kiedy była pewna, że nie dostanie jej się, albo miała przebłyski dobrego samopoczucia; co głównie okazywało się błędem. Nigdy nie darzyła pasją tego przedmiotu, ale Bri wydawała się wręcz zafascynowana runami, a może tylko była pilną uczennicą? - Myślę, że już skończyłam... - Odwróciła się, lekko uderzając w szafkę, z której wypadało kilka fiolek. Rozbiły się na podłodze i rozlały, tworząc wielką kolorową plamę. - To chyba jakiś pech. - Oznajmiła i uklękła ze ścierką, chcąc jakoś zapobiec dalszemu zalaniu podłogi. - Chyba pan Findabair potrąci mi to z wypłaty. - Westchnęła. - Przepraszam to chyba ze zmęczenia.- Naprawdę już nie kontaktowała, z chęcią położyłaby się spać nawet na tej mokrej, lepkiej podłodze.
W innym czasie
Pracowała już tu z pięć miesięcy. Nie była tym zachwycona. Starała się co jakiś czas poruszyć temat z ojcem o pracy w rezerwacie, ale ciągle ją zbywał. Miała nadzieje, że uda jej się w końcu dopiąć swego na terapii, na którą uczęszczali od tego wilkołaczego problemu. Właściwie Shercliffe prawie żadnego problemu nie widziała. To prawda, że bycie likantropem było okropnie męczące, zwłaszcza że ślizgonkę sami ludzie doprowadzali do wycieczenia. Momentami chodziła jak ghul. Słabo sypiała albo mogła nie wychodzić z łóżka kilka dobrych dni. Kiepsko się uczyła. Bywało, że zawalała sprawdziany, ale chodzić do pracy chodziła. Raczej się nie spóźniała. Nie martwiła się utratą pracy, bardziej po prostu nie chciała sobie stwarzać kolejnych problemów. Nie miała pojęcia, jakim cudem nadal tu pracowała i nie wyzionęła jeszcze ducha. Ludzie bywali okropni. Niektórzy markotni, inni coś krzyczeli, czy przyczepiali się o różne pierdoły. Najgorsi jednak byli ci, co wszczynali jakieś bezsensowne awantury. Działo się tu prawie wszystko, przez te pięć miesięcy Luna widziała i doświadczyła tu wiele przeróżnych sytuacji. Wszystko to zapewne miało większy cel. Ta praca sprawiała, że Shercliffe stawała się bardziej komunikatywna, albo tylko przybierała taką maskę, nie mniej wiele to jej pomogło w codziennym życiu z ludźmi. Dzisiejszy dzień zalatywał monotonią, a także ciszą i wonią czystości z gabinetu przyjmującego doktora Dolittle. Luna zrobiła sobie herbaty i cieszyła się spokojem, którego w tej okropnej pracy nie miała za wiele. Ostatnio zajmowała się przepisywaniem kartotek, które uległy lekkiemu zniszczeniu przez sok lub wymiociny. Gdyby nie to, że musiała zostać po godzinach, byłoby to nawet przyjemne zajęcie, niż zajmowanie się ludźmi, którzy co chwile coś od niej chcieli. Dzisiaj jak nigdy mogła się trochę wyluzować. Czas niestety dłużył się i brnął niczym jednorożec przez bagno. Chciało jej się spać bardziej niż po ciężkim dniu pracy, jednak nadal cieszyła się małą ilością przyjmowanych pacjentów. Dzisiaj głównie lekarz zajmował się umówionymi zabiegami na konkretne godziny. Niektórzy przychodzili się tylko zapisać, inni czekali na swoją kolei. Czasami ktoś odezwał się lub zażartował, a ona nadal sobie siedziała, popijając kawę i sprawdzając jakieś tam dokumenty, lub je segregując. W końcu czas wybił ostatnią godzinę, a Luna powoli zaczęła zbierać się do domu, a właściwie Hogwartu. Jutro trzeba było oddać ten referat z eliksirów, ale chyba sobie go po prostu odpuści, a może to było wczoraj?
Kurs - uzdrowiciel zwierzęcy. Retrospekcja, koniec października 2017 roku
Yekaterinie było naprawdę ciężko. Swoista utrata ojca, wszelkiej stabilności i bezpieczeństwa zmusiły ją do podniesienia kwalifikacji i podjęcia pracy w zupełnie nowym miejscu. Nie miała czasu, by dorwać jakąś szczególnie dobrze płatną robotę, ale mimo tego udało jej się wypatrzeć miejsce nadające się ze względu na wynagrodzenie jak i na przydatność względem swojego docelowego zajęcia. Problem był jeden. Musiała się odpowiednio wyspecjalizować, by pozwolono jej zostać asystentką uzdrowiciela zwierzęcego w klinice w Dolinie Godryka. Kati zawsze była dobrze zorganizowana i pełna chłodnego opanowania, dlatego udało jej się przygotować w bardzo krótkim czasie. Kiedy ukończyła kurs, podeszła do egzaminu i pierwszy etap względnie bezproblemowo udało jej się zaliczyć. Ot, załapała tylko parę zadrapań. Wyleczy się! Gorzej było przy etapie drugim. Najpierw nie powiodło się jej z nawałnikiem burzowym, a później z lelkiem wróżebnikiem. Fatalna sprawa! Musiała opłacić poprawkę, a to przecież nie było jej na rękę. Na szczęście następny ptasi przypadek nie sprawiał większych trudności, dlatego udało jej się przejść do etapu trzeciego. I tutaj czekał na nią wyjątkowy pacjent. Smok! A raczej smoczek, ot, taki malutki. Niestety był dość problematyczny i Kati musiała zastosować przymus bezpośredni. Eleganckie dziewczę chwilę szamotało się ze smokiem na podłodze, co wyraźnie nie spodobało się egzaminatorowi, jednak efekt ostateczny był pozytywny, dlatego uzyskała pozwolenie na podejście do etapu czwartego. Tutaj czekała na nią kolejna porażka. Korolewskaya nigdy nie miała styczności z dwuogoniastymi traszkami, dlatego kompletnie nie poradziła sobie z przypadkiem. Musiała poprawiać znowu. I tym razem miała szczęście. Mimo że jej pojęcie o stworzeniach wodnych było niewielkie, posługując się chłodną logiką była w stanie dociec sedna problemu. Ostatni etap zaliczyła śpiewająco! I dzięki temu, gdy tylko uzyskała potrzebny dyplom, udała się niezwłocznie do miejsca swej docelowej pracy.
[z/t] Kości etapu pierwszego: 1 Kości etapu drugiego: 1, poprawa darmowa na 3, poprawa płatna na 2 Kości etapu trzeciego: 6 Kości etapu czwartego: 1, płatna poprawa na 3
OBECNIE - jednopostówka w pracy
Zawód magizoologicznej uzdrowicielki nie był prosty, nawet jeśli było się zaledwie asystentką, nie uzdrowicielką właściwą. Yekaterina miała w sobie bardzo dużo determinacji, by pokazać, że jest warta tej posady. Może zasłuży na premię? Bardzo jej na tym zależało. W końcu chodziło jej o pieniądze na stadninę! Tak bardzo chciała zdobyć te galeony i raz na zawsze uwolnić się od ciążącego niemiłosiernie kredytu. Ten dzień w klinice był wyjątkowo ciężki. Długie kolejki, mnóstwo pacjentów z często bardzo roszczeniowymi opiekunami. Tylko się prosiło o jakąś kłótnię. No i voila! Nie trzeba było długo czekać. Korolevskaya wyszła dosłownie na chwilę do łazienki, a kiedy wracała, jej uszu dosięgły głosy poirytowanych klientów. - Pan się nie pcha, ja tu byłam pierwsza! - Taaaak? To niby jaki ma pani numerek, co? - No a pan?! Co za numerek pan ma?! - Ja pani informować o moim numerku nie zamierzam! - No to niech pan przyjmie do wiadomości, że ma pan ostatni numerek! - Cooooo takiego?! To skandal, ja sobie wypraszam! - Niech się państwo nie kłócą… Ah, nie radzą sobie ci uzdrowiciele, zupełnie sobie nie radzą… Yekaterinę ciężko było wyprowadzić z równowagi, ale te teksty działały na nią jak płachta na byka. Harowali jak woły, ona i pozostali asystenci, uzdrowiciele, nawet osoby z recepcji, a ci ludzie tak po prostu sobie ich krytykowali! No tak, na pewno sami wiedzieliby lepiej jak prowadzić całą klinikę. Dziewczyna wparowała dziarskim krokiem na korytarz i zmierzyła ostrym spojrzeniem klientów. - Zdaję sobie sprawę, że są państwo poirytowani czekaniem, ale to nie jest powód, by krytykować naszych szanownych uzdrowicieli. Jest dzisiaj wyjątkowo dużo pacjentów i każdemu z nich musimy poświęcić odpowiednią ilość czasu. Chyba sami państwo by nie chcieli być potraktowani po łebkach, prawda? Jeśli ktoś nie chce dłużej czekać, mogę przepisać witaminy, odpoczynek i skasować za wizytę, a później zająć się kimś, kto jest gotów poświęcić czas dla swojego podopiecznego. Słucham zatem, kogo przyjąć teraz? Zapadła cisza. Nikt się nie spodziewał takiej interwencji, a już zwłaszcza ze strony takiej młodej dziewczyny. Oczywiście, w końcu ktoś się odezwał. Padło parę gniewnych słów, parę nieuprzejmości, aż wreszcie dyskusję zakończyło ostatecznie wezwanie kolejnego pacjenta do gabinetu. Razem z nim weszła Yekaterina i zakładając biały fartuch, przejęła od uzdrowiciela kuguchara, któremu trzeba było podać odrobaczającą pastę. I tak praca toczyła się dalej.
Zdany kurs na asystenta uzdrowiciela zmotywował Enzo do dalszego działania. Kto by pomyślał, że wystarczy tylko zrobić krok ku lepszej edukacji, aby rozpalić w człowieku pragnienie posiadania kolejnych dyplomów! Halvorsen zawsze pragnął jedynie praktycznego doświadczenia, więc paradoksalnie odnalazł w tych kursach szansę na ich poprawę. Skoro potrafił zabijać to z jakiegoś powodu uznawał również, że warto byłoby także umieć uzdrawiać. Tak na wszelki wypadek. Także po chwilach, w których uczył się leczenia ludzi na zwierzętach (!), co uznał za kompletny absurd, skierował się na kolejny kurs doszkalający. Nie był mu on szczególnie przydatny do pracy, ale zaspokajał Enzową potrzebę poszerzenia zainteresowań, także był on nawet całkiem zmotywowany do jego pozytywnego ukończenia. Zaczęło się dość dobrze. Praktyka była mu zdecydowanie bliższa, niż sucha teoria zawarta w materiałach edukacyjnych, więc Enzo przyjął pozytywnie konieczność uzdrowienia nieco zmaltretowanego przez życie psidwaka. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał źle i dopiero głębsze zbadanie tematu pozwoliło mu odkryć źródło problemu, jakim było okropne zapalenie ucha. Na szczęście rozwiązanie było naprawdę banalne. Znieczulenie i delikatne, wprawne czyszczenie ożywiły zwierzę. Do tego seria eliksirów i wkrótce psidwak miał być znowu szczęśliwym i zdrowym. Drugi etap zapowiadał się zdecydowanie mniej atrakcyjnie. Znając tematykę, którą były ptaki, Halvorsen spodziewał się, że jego toporne, nawykłe do skręcania im karków ręce raczej zrobią więcej szkody, niż faktycznego pożytku. Szczęśliwie dla niego, jego „ptaszek” okazał się potężnym, dorosłym hipogryfem. Enzo nieomal uśmiechnął się na jego widok i pokłonił się uprzejmie przed stworzeniem, patrząc mu uważnie w ślepia. Kilka minut później okazało się, że zadanie wcale nie miało być takie proste. Trochę zbyt wiele szarpania się jak na niewielką skalę problemu. Nie mogąc utrzymać stworzenia w miejscu, Enzo więcej się za nim naganiał niż faktycznie coś zdziałał, a jednak fakt pozostawał faktem - pazury zostały zaleczone, a rany odtąd miały ładnie się zagoić. Zła passa podążyła za Peruwiańczykiem do kolejnego etapu i sprawiła, że zamiast poważnie zając się iglicą, Enzo zestresował się na tyle, że wszystko robił zupełnie nie tak jak powinien. Jego ruchy były zbyt sztywne i niepewne, aby stworzenie poczuło przed nim respekt co zaowocowało widowiskowym porażeniem i oblaniem gadziego etapu. Były Krukon nie byłby jednak sobą, gdyby pokonało go jedno niepowodzenie, ani nawet drugie i trzecie (kiedy to wyjątkowo zgrabnie dał się ukąsić trójgłowemu wężowi… dwukrotnie!). Dopiero czwarte podejście okazało się szczęśliwe, a rozwiązanie problemu było doprawdy banalne. Chłodna, źle karmiona salamandra od jutra miała już być okazem zdrowia. Tymczasem w ostatnim etapie to już popisał się kreatywnością, kiedy uznał, że homary to rzeczywiście homary, a nie trujące dla ludzi langustniki ladaco. Gdyby nie egzaminator, Enzo dalej żyłby w tym błędnym przeświadczeniu i kto wie czy w przyszłości taka mała, sprytna cholera by go nie ugryzła i zaraziła pechem! Na szczęście egzaminator był wyrozumiały i dzięki tej drobnej podpowiedzi Halvorsenowi udało się zaliczyć.
Powrót do pracy po wakacjach nigdy nie był łatwy – człowiek odczuwał zmęczenie robotą podwójnie, a ponadto trudno było mu powrócić do rutyny i skoncentrować się na codziennych obowiązkach. Stanowisko obejmowane przez Bridget miało zaś to do siebie, że wymagało niebywałej wręcz precyzji i nie pozwalało nawet na najmniejsze błędy, które mogły przecież kosztować życiem pacjenta. Początek dnia, o dziwo, był jednak niezwykle spokojny. Zjawił się tylko jeden klient z kugucharem. Magiczny kociak złapał jakąś wysypkę, ale nie było to nic, co poważnie zagrażałoby jego zdrowiu. Z jednej strony to dobrze, dziewczyna mogła w końcu odpocząć, powoli wdrażając się w rytm pracy. Z drugiej zaś, takie przypadki potrafiły jednak człowieka rozbestwić i rozleniwić. Dopiero po południu próg kliniki przekroczył młody mężczyzna, około trzydziestki, o czarnych niczym smoła włosach i oczach podobnej barwy, które wyglądały niemalże jak węgliki. Na smyczy prowadził niewielkiego psidwaka. Już na pierwszy rzut oka widać było, że stworzenie to jest wychudzone i przemęczone. - Musi mi pani pomóc. – Rzucił nieznajomy rozpaczliwym tonem, wskazując na swojego pupila. – Już od wielu dni jadł bardzo mało, ale teraz w ogóle nie tyka nawet swoich misek. Nie wiem, co z nim zrobić… Boję się, że to już koniec Spiky’ego. – W tym momencie psidwak po raz pierwszy od dłuższego czasu poruszył się nieco gwałtowniej, drapiąc się w okolicach uszu. Puchonka stanęła zaś przed trudnym zadaniem. W klinice nie było akurat tego dnia żadnego innego uzdrowiciela, a sytuacja wyglądała na naglącą. Panna Hudson musiała więc sama podjąć się zdiagnozowania i leczenia psidwaka. Mężczyzna zostawił go pod jej opieką, a sam usiadł w pomieszczeniu, które spełniało rolę poczekalni.
Rzuć kostką, aby poznać dalszy scenariusz::
1-3 – Nie miałaś problemu ze stwierdzeniem u psidwaka świerzba i od razu podałaś mu odpowiednie medykamenty. Następnie przeprowadziłaś kompleksową diagnostykę, ale pech chciał, że jedno z Twoich zaklęć nie zadziałało, a Ty nie zdawałaś sobie nawet sprawy ze swojego niepowodzenia. Nie odkryłaś kagonotrii, zaś objawy zrzuciłaś na karb zwykłego zatrucia. Leczyłaś psidwaka eliksirem po-zatruciowym, który na krótką metę dał zwierzakowi ulgę, ale ostatecznie doprowadził do tego, że nieleczone stworzenie powróciło do kliniki w opłakanym stanie. Okazało się, że magiczny wirus zaatakował wszystkie główne narządy i dalsze leczenie nie ma racji bytu. Psidwak musiał zostać uśpiony, a Ty zostałaś obarczona odpowiedzialnością za jego śmierć. Na domiar złego zaraziłaś się świerzbem, zaś swędzenie ciała, mimo przyjmowania leków, będzie Ci towarzyszyło jeszcze przez kolejny wątek. 4-6 – Udało Ci się poprawnie zdiagnozować magicznego wirusa, który zaatakował wątrobę psidwaka, powoli wyniszczając ją od środka. Z ulgą stwierdziłaś jednak, że nie jest to jeszcze zaawansowany stan kagonotrii, a pies nadaje się do leczenia. Zauważyłaś również, że zwierzę na skutek osłabionej odporności złapało świerzba, toteż szybko podałaś medykamenty. Psidwak został zapisany do bardziej doświadczonego uzdrowiciela na zabieg. Sęk w tym, że Twój przełożony zawierzył Twojej diagnozie, a przez to żadne z Was nie zauważyło przerzutów kagonotrii, która zajęła również. Właściciel psidwaka, widząc pogarszający się stan swojego pupila, udał się do innego uzdrowiciela. Stworzenie udało się odratować, jednak mężczyzna postanowił oskarżyć Waszą klinikę, a Ty dostałaś niesamowitą burę od uzdrowiciela przeprowadzającego operację. Ostatecznie przeprosił Cię, stwierdzając że powinien również sam sprawdzić stan psidwaka, ale niesmak z pewnością pozostał.
______________________
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Impulsywność nie zawsze była dobrym pomysłem. Być może jej pierwsze próby nie skończyły się najlepiej, jednak Alise nie byłaby sobą, gdyby się poddała tak po prostu. Zwłaszcza że był to tylko przystanek na drodze do pracy w rezerwacie smoków w Rumunii. Trudno stwierdzić, czy była bardziej zdecydowana, czy może mocniej wierzyła w to, że do niczego innego się nie nadaje. Przestała nawet rozważać munga po ostatnim niemalże wybiciu sobie oka różdżką na uzdrawianiu. Poprawiła białą koszulę po zdjęciu płaszcza, który odwiesiła na jednym z haczyków i z uśmiechem podeszła do pracownika, gotowa do kolejnego podejścia do kursu. Musiał jej chyba kibicować i ją zapamiętał, bo obdarzył dziewczynę delikatnym uśmiechem. Z innymi kandydatami przeszli na tyły, a następnie zostali rozdzieleni na poszczególne pomieszczenia poprzez losowanie. Ona trafiła psidwaka, który był pełen entuzjazmu na jej widok — najwyraźniej dobra aura zadziałała. Okazało się, że przyczyną jego cierpienia było zapalenie uszu, które Alise w miarę szybko opanowała przy zastosowaniu odpowiednich eliksirów, czyszczenia oraz zaleceń, na które egzaminator się widocznie ucieszył i zaprosił ją do kolejnego pomieszczenia. Trafiła na zadanie związane z hodowlą oraz określeniem płci u żmijoptaków — nie wszystko poszło jej dobrze, jednak na tyle, aby po wytłumaczeniu — egzaminator puścił ją dalej. Czysta robota to nie była, jednak czego się nie robi dla spełnienia marzeń? Na gada o mało nie zemdlała, powstrzymując piśnięcie — na widok smoczątka, aż serce jej głośniej zabiło! Cudowne, majestatyczne, mogłaby go adoptować i pewnie to sprawiło, że odrobinę się rozkojarzyła. Niemniej jednak trzeba było maluchowi pomóc, bo okazało się, że nie wszystkie zęby mleczne mu wypadły, sprawiając ból przy próbach jedzenia — więc szybko się uwinęła z tym, chociaż jej metoda nie była najlepsza i z pewnością będzie sobie to wypominać do końca życia. Nadal w głowie miała myśl, aby po całym kursie się wrócić i smoczka ukraść. Zostały stworzenia wodne, będące chyba jej najsłabszą stroną — więc trochę się denerwowała. Na widok biednego, zaszczutego i pogryzionego przez inne osobniki szczuroszczeta — wszystko się uspokoiło i niewiele myśląc, blondynka zabrała się do pracy. Mówiąc do niego, czyściła rany, zaklepując je następnie odpowiednimi zaklęciami, aby na koniec polecić oddzielenie od stada bądź zmianę wybiegu, na co podała konkretne argumenty egzaminatorowi. Ten chyba był zachwycony, bo ze spokojem dał jej ostatni z czterech podpisów i kazał zgłosić się po dyplom na recepcji. Cała podekscytowana podziękowała, stosując się do polecenia i jeszcze wpadła w dyskusję z pracującą tam Panią, nie mogąc doczekać się zawiezienia do pracy odpowiednich dokumentów, aby spróbować porozmawiać o awansie. Wystarczająco długo zbierała wywiady, czyściła gabinety i uzupełniała karty pacjentów, trzeba było przejść dalej.
z/t
Beatrice L. O. Whitelight
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek), obrączka z białego złota na palcu serdecznym lewej dłoni
Z bulwaru prosto przeniosła się tutaj. Teleportowała się na próg kliniki dla zwierząt Fidabair, wciąż przyciskając mocno do swojej piersi kota, który z każdą minutą wyglądał coraz gorzej. Bała się o to, czy ten zwierzak będzie miał szansę z tego wyjść. Nie wiedziała nawet w którym momencie odkryła, że kotka była w dosyć zaawansowanej ciąży. I teraz nie walczyła tylko o jedno życie, ale przynajmniej o dwa. Na Merlina, kto by pomyślał, że Beatrice Dear aż tak przejmie się jakimś zwierzakiem? Od razu kiedy tylko przekroczyła próg pomieszczenie, zauważyła starszego zwierzęcego uzdrowiciela. Szybko wyjaśniła mu całe zajście i jej podejrzenia. Uzdrowiciel od razu zabrał kotkę i rozpoczął odpowiednie badania. Czekała w niecierpliwości. Siedziała na niewygodnym, plastikowym krześle, nieświadomie pragnąc żeby kocica z tego wyszła! Nawet nie wiedziała kiedy zdążyła się tak do niej przywiązać, że nie dopuszczała do siebie faktu, że ta mogłaby odejść… W końcu po kilku godzinach, kiedy już przysypiała na krześle, wyszedł ten sam uzdrowiciel oznajmiając, że kotka ma prawdopodobnie rok czasu i urodziła cztery kocięta, niestety dwa z nich nie miały szans przeżyć. Natomiast kolejne dwa były wprost okazami zdrowia. Nie wskazane było, aby rozdzielały się z matką, a Beatrice nie wyobrażała sobie, aby mogła oddać kotkę w jakiekolwiek ręce. Więc tak oto Beatrice opuściła klinikę z wiklinowym koszykiem, w którym były trzy koty oraz z kieszenią lżejszą o 60 galeonów…
Kiedy tylko obudził go świt i odkrył, że na jego ramieniu śpi Brandon, a on sam w rękach wciąż trzyma trzęsące się szczenię, obudził ostrożnie dziewczynę, samemu powoli wstając z ziemi. Nie wiedział, kiedy sam zasnął, ale wiedział, że nie miał wiele czasu do stracenia. Upewnił się jedynie, że Victoria mogła spokojnie teleportować się do swojego domu, a gdy tylko zniknęła z jego oczu, on sam pognał w stronę centrum miasteczka, dopytując pierwszych napotkanych czarodziei, gdzie jest klinika dla zwierząt. Kiedy wskazano mu kierunek do domu Findsbairów, słońce już na dobre wychyliło się zza horyzontu. Larkin starał się nie biec, nie chcąc przypadkiem urazić trzymanej na rękach suczki, ale jednocześnie miał wrażenie, że czas mu ucieka, że jeśli coś poważnego dolega psidwakowi, to nie zdoła mu pomóc, włócząc się smętnie uliczkami. Szczęśliwie klinika była otwarta, gdy tylko do niej dotarł, a stojący w środku uzdrowiciel spoglądał na niego ze zdumieniem. Zapytał go nawet, dlaczego nie udał się ze swoim zwierzęciem pod Londyn, wyraźnie próbując nie być dumnym z tego, że ktoś wolał jego klinikę od tej prowadzonej przez Llewellynsów. Kazał położyć psidwaka na stole, sugerując, że być może zwierzę będzie musiało zostać kilka dni na obserwacji. Jednak suczka była innego zdania. Nie chciała odsunąć się od Swansea, liżąc go po twarzy, jakby prosząc, aby jej nie zostawiał. Uzdrowiciel przyglądał im się chwilę, po czym ostatecznie zgodził się, żeby student został przy nim, nakazując niewtrącanie się w nic w trakcie badania zwierzęcia. LJ zgodził się na to bez słowa, zastanawiając się, czy w takim razie będzie musiał porzucić suczkę przy cmentarzu, czy właśnie, zupełnym przypadkiem miał pupila. Podejrzewał, że Lei nie będzie zachwycona, jeśli psidwak zacznie gonić Pana Kota. Swansea drgnął, kiedy uzdrowiciel odezwał się znów w jego stronę, tłumacząc, że szczenięta psidwaków mają dość delikatne, jak na te stworzenia, żołądki i dopiero uczą się jeść wszystkie odpady. Wyglądało na to, że suczka zjadła coś, co jej zaszkodziło i cierpiała z powodu bólu brzucha. Uzdrowiciel skierował się na zaplecze, skąd wrócił po chwili z eliksirem, który dolał do wody, podając to psidwakowi. Suczka nieufnie przyglądała się zawartości miski, ale najwyraźniej przez problemy z brzuchem nie piła zbyt wiele wcześniej i ostatecznie zbliżyła się do miski, wypijając wszystko. Po tym wróciła znów do Larkina, machając ostrożnie swoim rozwidlonym ogonem, na co zwrócił uwagę uzdrowiciel, przypominając o konieczności usunięcia jednego ogona, zauważając, że w przypadku tego szczeniaka był to już ostatni moment. Studentowi nie pozostało nic innego, jak poprosić o przeprowadzenie tego zabiegu. W końcu, gdy dolegliwości żołądkowe zostały zażegnane w iście barwny sposób, Larkin wyszedł z kliniki, trzymając wciąż suczkę na rękach, która lizała jego twarz, merdając jednym już ogonem. Choć początkowo planował zostawić psidwaka tam, gdzie go znalazł, ostatecznie zrezygnował z tego powodu, biorąc zwierzę ze sobą do domu. Nie mógł zostawić pupila, któremu zdołał nadać imię. Arenaria.
/zt
Archie N. Darling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Bardzo jasne oczy, kolczyk w języku, dużo biżuterii, kokosowy zapach, irlandzki akcent, dźwięczny głos
Oprócz doraźnej pomocy zakładam, że znaleziony przeze mnie świnks potrzebuje porządnej opieki uzdrowiciela zwierzęcego. Sam trochę nie wiem co z nim robić, za pierwsze zadanie stawiam sobie znalezienie jakiejś dobrej kliniki - Findabairowie mają doskonałe opinie, więc czym prędzej wysyłam do nich list z wyjaśnieniem mojej sytuacji i prośbą o jakiś termin, a kiedy w odpowiedzi zapraszają w dowolnym momencie... cóż, teleportuję się do nich właściwie natychmiast, dalej trzymając świnksa zawiniętego w nieco powiększony zaklęciem materiał mojej własnej koszulki. Jestem już normalnie ubrany, ale i tak czuję zmęczenie po dziwnej pobudce i pożarze, którego zapach został w moich włosach. Jeden z gabinetów jest wolny, więc wchodzimy do niego z biegu. Uzdrowicielka wydaje się być równie zaskoczona, co i zachwycona możliwością pracy ze świnksem - w końcu takie zwierzę poza Avalonem to zdecydowanie nie jest norma. Muszę na chwilę wyjść, gdy magomedycy zajmują się poważniejszymi oparzeniami; nie chcę im przeszkadzać, ale też nie chcę słyszeć kwilenia zmęczonego stworzenia. Dalej nie wiem, czy dobrze zrobiłem tą moją pomocą, bo chociaż obrażenia ewidentnie są problematyczne, to maluch może też tęsknić za swoją rodziną, od której go zabrałem. Siadam w poczekalni i przeglądam tutejsze ulotki, wreszcie przychodzi do mnie też jedna asystentka i poleca mi kilka lektur, w których znajdują się informacje o świnksach. Wypytuję o wszystko, o co tylko mogę - jest mi nieco głupio, ale nie mam pojęcia co jest potrzebne do zajmowania się takim zwierzakiem. Nie mam pojęcia, czy mnie nie naciąga, gdy pakuje mi do wielkiego pudła najprzeróżniejsze miski, karmy i suplementy. Dowiaduję się też o lekach, które będą konieczne do podawania, ale wreszcie wychodzi do mnie główna uzdrowicielka i wyjaśnia, że chciałaby zatrzymać mojego nowego podopiecznego na kilka dni w klinice. Chodzi o obserwacje, odpowiednie stosowanie różnych maści i eliksirów, a ja... w jakimś sensie czuję ulgę, bo przynajmniej wiem, że tutaj świnksem zajmie się ktoś, kto wie jak to zrobić. Ja mam czas się przygotować i może znaleźć dla siebie jakoś pomoc - głupio liczę na to, że Ruby uratuje mnie tak, jak zrobiła to z wielkiórką. Zabieram moje kosmiczne zakupy, zostawiam każdy możliwy kontakt do siebie, by uzdrowiciele mogli mnie informować o ewentualnych zmianach, a później z trzaskiem teleportacji opuszczam Dolinę Godryka.
Kurs na uzdrowiciela zwierzęcego - kwiecień 2023 Etap I - 3 - zdane Etap II - 6 - zdane Etap III - 5 ->1 - zdane Etap IV - 3 - zdane
Podchodząc do kursu wciąż miałem w pamięci ostatni z pierwszej pomocy. Mogłem sobie wmawiać, że jestem gotowy na wszystko i przygotowałem się najlepiej, jak potrafiłem - zawsze znalazłaby się rzecz, która by temu wszystkiemu przeczyła. Nigdy nie podchodziłem do swojej wiedzy jako czegoś, co nie mogę jeszcze ulepszyć. Wręcz przeciwnie, miałem się za kolejnego z rzeszy głupców, chcących uszczknąć chociaż odrobinę mądrości. Moim pierwszy zadaniem okazał się psidwak. Bardzo pocieszne zwierzę, zaczęło merdać na mój widok już od chwili, jak wszedłem do sali. Widać było, że pomimo tej radości brakuje mi energii, co mogło wskazywać na dwie rzeczy - albo był bardzo zmęczony, albo, co bardziej prawdopodobne, chory. Po krótkich oględzinach zdołałem odnaleźć przyczynę w postaci zakażenia uszu. Było dość zaawansowane, wymagające natychmiastowego leczenia. Zacząłem od eliksirów przeciwbólowych, by nieco ulżyć psiakowi, a następnie zabrałem się za czyszczenie i usuwanie nagromadzonej ropy. Zapisałem odpowiednie eliksiry lecznicze, przedstawiłem je egzaminatorowi, a ten przepuścił mnie dalej. Do tego etapu wyprowadzono mnie przed budynek. Stał tam masywny hipogryf, który zaraz też zaczął obserwować moje poczynania. Zgodnie z wiedzą, wykonałem ukłon i zaczekałem, aż zwierzę zrobi to samo. Upewniłem się jeszcze zawczasu, czy mam w razie czego się gdzie wycofać, gdyby w naszej wymianie grzeczności nie doszło do porozumienia. Gdy zwierzę mnie do siebie dopuściło, zacząłem oględziny. Po odnalezieniu problemu zabrałem się za jego leczenie, jednak "pacjent" dość mocno zaczął się wierzgać i próbować uciec przed bólem i ingerencją z mojej strony. Byłem wdzięczny, że przynajmniej mnie nie zaatakował, chociaż raz oberwałem w ramię jego skrzydłem. Koniec końców wykonałem zadanie, chociaż egzaminator coś pobąkiwał, że mogłem zrobić to lepiej. Kolejna część okazała się dość dużą porażką. Natrafiłem na iglicę, czego współczuł mi sam egzaminator. Pomimo moich usilnych starań, skończyłem jedynie z przypalonymi końcówkami włosów. Mężczyzna nie mógł mnie przepuścić, także musiałem na dzisiaj zrobić sobie przerwę. Wróciłem po paru dniach, gotowy do ponownego podejścia do tej części egzaminu. Tym razem wykonałem swoje zadanie w bardzo profesjonalny sposób, wyczerpując temat do ostatniej sylaby. Zrobiłem tym wrażenie na egzaminatorze, który mi pogratulował. Aż mi się zrobiło cieplej na sercu, a uczucie to podtrzymywało się, kiedy szedłem na kolejną część moich zmagań. Ostatnie zadanie oprócz leczenia zwierząt zawierało również dzielenie się poradami. Zająłem się rybami pływającymi w akwarium, pokazałem ich właścicielom gdzie leżał błąd i zaproponowałem, co można zrobić, by jemu zaradzić i zapobiec ponownemu wystąpieniu w przyszłości. Zasłużyłem tym na wysoką notę, którą egzaminator wystawił z widoczną wielką chęcią. Zdobywszy wszystkie cztery zaliczenia, zgłosiłem się do przełożonego. Kazano mi wrócić za parę dni w celu wybrania dyplomu i pogratulowano zdania kursu.
Praca w klinice stanowiła dla mnie odskocznię, której od dawna potrzebowałem. Moja wcześniejsza posada była bardzo męcząca, głównie przez wzgląd na potrzebę ciągłej interakcji z klientami. Ludzie jak to ludzie zachowywali się różnie. Przeżyłem próbę kradzieży, rozwalenia sklepu, masowy atak zakupów karmy...a to i tak były jedne z nielicznych dzikich wydarzeń. Tutaj miałem pełną swobodę, zajmowałem się swoimi ukochanymi podopiecznymi, miałem nad sobą uzdrowiciela, który co prawda zazwyczaj mówił mi co mam robić, ale też był wielką skarbnicą wiedzy. Wątpię, żebym podobne rzeczy dowiedział się w szkole, w żaden sposób nie ubliżając profesorowi Swannowi, który jest naprawdę dobry w tym, co robi. Po prostu nie spotkałem się jeszcze z zajęciami, które polegałyby nie na zajmowaniu się w ogólnym tego słowa znaczeniu zwierzęciem, tylko na leczeniu jego ran lub dbaniu o stan zdrowia, kiedy zachoruje. Skoro już o tym mowa, dzisiejszego dnia zajmowałem się psidwakiem. Maluch nie wyrobił przed ogrodzeniem i wyrżnął pyskiem w deski, co przy jego prędkości dość mocno odbiło się na stanie jego głowy. Obrażenia jednym, bardziej martwiącą rzeczą były jego późniejsze zaburzenia równowagi i dość specyficzny typ chodu. Pracowałem z nim stosując się do zaleceń przełożonego, starając się poprawić ogólną koordynację ruchową, oraz stymulować układ równowagi. Przy końskich dawkach leków jakie dostawał, wspomaganych też zaklęciami, nie było mowy, by potrzebował rekonwalescencji dłuższej niż następne dwa tygodnie. Było to naprawdę przyjemne i podnoszące na duchu - w świecie niemagicznym przy podobnym zdarzeniu, psiak albo zdechłby od obrażeń, albo miałby tak poważne zaburzenia układy ośrodkowego, że trzeba by było go uśpić, ukracając cierpienia zwierzęcia. Było to równocześnie bardzo niesprawiedliwe, jednak z drugiej strony, gdyby mugole mieli dostęp do takich środków...pewno jeszcze mniej by dbali o zdrowie swoich podopiecznych. Magiczne odpowiedniki przynajmniej miały się jak bronić, niejednokrotnie stanowiąc olbrzymi problem dla czarodzieja. Poczciwym pieskom już tak kolorowo nie było. Kiedy skończyłem moją małą gimnastykę z psidwakiem, odprowadziłem go do swojego właściciela, na odchodne dając mu małą kostkę dentystyczną. Naprawdę, uwielbiałem swoją pracę. Będąc młodszym nie wyobrażałem sobie rozstawania z murami zamku, teraz nie miałem najmniejszej ochoty tam wracać. A czekało mnie jeszcze cholera ponad dwa lata nauki.