Czy czarodzieje wierzą jeszcze w kogoś poza Merlinem lub Morganą? Niektórzy powiedzą Ci, że tak. Zwierzą się może też z codziennych modlitw, składania ofiar czy przedziwnych praktyk magicznych, mających udobruchać ich Boga, a z kolei inni zaprzeczą. Wyznając absolutną niewiarę, uśmiechną się lub wręcz wyśmieją taką herezję, potraktują Cię pogardliwie lub uniosą się dumą, oburzeni, że pytasz ich o coś takiego. Ciężko określić czy tajemnicza, dawno już opuszczona kapliczka, wybudowana na obrzeżach Doliny Godryka była postawiona przez czarodziejów czy może przez mugoli. Jej historia sięga tak odległych czasów, że właściwie ciężko jest wychwycić moment jej powstawania, ale to samo tyczy się również jej upadku. Mury kruszeją rok w rok, a nieświadomi niczego mieszkańcy prowadzą codzienne życie tuż obok, być może, siedziby dawnego Boga. Dziś to miejsce jest jedną, wielką niewiadomą, kuszącą przedziwną magią, która, podobno, uzdrawia ciężko chorych i działa prawdziwe cuda. Tylko, że im więcej pozytywnych opinii, tym również pojawiają się te oskarżycielskie. Przeklęta kapliczka, mówią, sprawia, że kobiety ronią łzy nad straconymi dziećmi, a mężczyźni opadają z sił, przykuci do łóżek przez ciężkie choroby. Odważysz się przekonać jak jest naprawdę?
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Kiedy zbliżasz się do kapliczki, masz wrażenie, że coś lub ktoś Cię obserwuje. To dziwne uczucie nie zanika wraz z kolejnymi krokami, a wręcz osiąga apogeum, w chwili, w której zaciekawiony dotykasz zmurszałego kamienia tworzącego niewielki ołtarzyk, zasłany liśćmi opadłymi z okolicznych drzew.
Spoiler:
Jak się okazuje, nie był to dobry pomysł. Wraz z chwilą, w której Twoje palce odrywają się od kamienia, uderza w Ciebie przedziwna fala magii. Przez moment wręcz musiałeś poczuć się oszołomiony i być może bardzo zaskoczyło Cię to co nastąpiło chwilę później: z Twojego nosa eksplodowała fala czerwieni, będąca niczym więcej jak okropnie intensywnym krwotokiem z nosa. Jednakże, nie ma tego złego. Kiedy dochodzisz do siebie, zauważasz, że stoisz teraz na czymś śliskim i przeźroczystym. Zdobywasz pelerynę niewidkę.
2 - Zbliżasz się do kapliczki, a towarzyszące Ci uczucie niepokoju staje się powoli męczące. Nie możesz być pewien tego, co czeka Cię w tym miejscu, owianym wyjątkowo nieprzychylną sławą, a przedziwna magia wyczuwana przez Ciebie w powietrzu nie napawa entuzjazmem. Nagle zatrzymujesz się chcąc się rozejrzeć (wtedy dostrzegasz przeszkodę tuż przed sobą) lub po prostu dalej maszerujesz, potykając się o coś, co ukryła kupka zeschłych liści, śnieg lub dowolna przeszkoda odpowiednia dla danej pory roku. Kiedy bliżej się przypatrujesz, okazuje się, że przed Tobą leży niewielka sterta starych, obgryzionych do cna kości, z tym, że bardzo ciężko stwierdzić czy należały do człowieka czy zwierzęcia.
Spoiler:
Jeśli je rozgarniesz, będziesz mógł znaleźć nową - starą różdżkę (wylosuj ją w odpowiednim temacie). Trudno powiedzieć w jaki sposób się tutaj znalazła, ale z pewnością jej dawny właściciel już dawno nie żyje, a magiczny patyk należy już do Ciebie (wystarczy, że go dotkniesz, a wyrzuca z siebie iskrę, meldując posłuszeństwo nowemu panu).
3 - Nie wiesz czy to Twoja zasługa, czy dzisiaj kapliczka jest po prostu łaskawa, ale nie prześladuje Cię ani dziwne uczucie bycia obserwowanym, ani żadne słabości. Bez większego problemu podchodzisz do ponurego ołtarza, przy którym stoi wysoki świecznik z zaskakująco nową, czerwoną świecą.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta – nie zwracasz uwagi na świece i odchodzisz z pustymi rękoma. Nieparzysta – zapalasz świece. Przez chwilę obserwujesz rozedrgany płomień, a kiedy spoglądasz pod nogi, dostrzegasz, że pojawiła się przy nich buteleczka z eliksirem Colore Inversio, który możesz ze sobą zabrać.
4 - Wszystko jest dobrze do czasu. Może udaje Ci się nawet wejść do kaplicy, a może i nie. W każdym razie po chwili dopada Cię ogromny, paraliżujący ból w podbrzuszu.
Spoiler:
Jeśli jesteś kobietą – czujesz jak coś spływa Ci po nodze, a kiedy badasz co to takiego, okazuje się, że zaczęłaś niekontrolowanie krwawić z dróg rodnych. Jeśli jesteś w ciąży - tracisz dziecko, co wymaga wizyty na oddziale położniczym szpitala Świętego Munga. Jeśli nie - udaje Ci się samodzielnie powstrzymać krwotok, ale z pewnością będziesz odczuwała silne bóle przy jakimkolwiek większym wysiłku przez trzy tygodnie. Jeśli chcesz, możesz przebadać się i wyleczyć w szpitalu. Spędzisz tam fabularny tydzień, ale nie będziesz musiała przejmować się bólami. Jeśli jesteś mężczyzną – nie wiesz co się dzieje, dopóki Twoje własne ciało nie zaczyna Cię zaskakiwać. Doznajesz absolutnej impotencji, jaka będzie prześladować Cię przez aż dwa miesiące, chyba że skontaktujesz się w magomedykiem.
5 - Tajemnicza kaplica niesamowicie Cię inspiruje! Ledwie znalazłeś się w jej pobliżu, a poczułeś jak wypełnia Cię nieznana, przyjazna magia, rozjaśniająca wątpliwości i wspaniale rozwijająca Twoje zdolności magiczne.
Spoiler:
Twój kuferek właśnie powiększa się o 2 punkty, jakie możesz doliczyć do zaklęć i opcm.
6 - Miałeś prawdziwego pecha. Nie zdążyłeś nawet dojść do kaplicy, a już potknąłeś się o wystający korzeń i niefortunnie stanąłeś. Nie ma szans, aby w związku z tym pękła Ci jakakolwiek kość, ale złośliwa kapliczka chyba zadbała o to, abyś miał jednak okazję trochę pocierpieć.
Spoiler:
Jeśli masz poniżej 10p z magii leczniczej w kuferku – ogromny ból niemalże całkowicie odbiera Ci chęć do chodzenia. Przy każdym kroku czujesz, jakby Twoja kość roztrzaskiwała się na setki kawałków. Musisz udać się do lekarza, w przeciwnym wypadku podobne, fantomowe dolegliwości będą Cię nawiedzały jeszcze przez 2 tygodnie fabularnej gry. Jeśli masz powyżej 10p z magii leczniczej w kuferku – postanawiasz na wszelki wypadek samodzielnie rzucić kilka zaklęć na swoją nogę. Zabezpieczasz ją tym samym przed atakiem groźnej magii i udaje Ci się wyjść z tego bez szwanku.
Autor
Wiadomość
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Otworzyła szerzej oczy, nie tyle na widok własnej twarzy wpatrującej się w nią dobrze znanym, krystalicznie błękitnym spojrzeniem, co na słowa brata. Gdyby znała go trochę gorzej, uznałaby pewnie, że się nie ośmieli… ale niestety doskonale wiedziała, że byłby do tego zdolny. W starciu zieleni i błękitu to ten pierwszy ciskał gromy, licząc chyba, że LJ padnie trupem, zanim zdąży zrobić coś głupiego. Poza spojrzeniem nie dała jednak po sobie poznać, jak bardzo chciałaby go teraz zabić, wręcz przeciwnie, zmusiła się do uniesienia kącików ust w uśmiechu. Odruchowo poprawiła włosy, widząc, że kilka kosmyków fałszywej Lei pozostawało w nieładzie. — Jeśli bardzo to przynajmniej miło spędzisz czas, serdecznie polecam. Nie sądzę, żeby miał zauważyć różnicę, powinno pójść ci łatwo. Tylko nie odzywaj się za dużo, nie mam takiego niskiego głosu — z pewną dozą zazdrości obserwowała go, jak powoli wraca do właściwej formy, zerkając w medalik; zawsze rozczulało ją to, że mimo zaawansowanych umiejętności – w końcu zmienił się w nią w kilka sekund – dalej był mu potrzebny. Zaczynała mięknąć, niestety. Bardzo chciała być twarda, wyzuta z emocji i zdecydowana, ale nie potrafiła traktować go chłodno, nawet jeśli zachowywał się jak kretyn. Zwłaszcza wtedy. Doskonale rozumiała, że jego głupie narwanie ma źródło w ogromnych emocjach, jakie budziła w nim Brandon. Kiedy patrzyło się na to w taki sposób, był całkiem uroczy, o zgrozo. Pokiwała delikatnie głową, wcale nie uważając tego za żałosne, ale i nie zapewniając go o tym w żaden sposób. Sama czuła się podobnie, nie chciałaby, żeby obraz wpadł w niepożądane ręce, był czymś więcej niż zwykłym olejem na płótnie. Czułaby się wtedy, jakby zdradziła przyjaciółkę. — To…to było spontaniczne, tak bardzo, że nawet nie pamiętam już dobrze, jak do tego doszło. I nic się nie wydarzyło. Ani wtedy, ani wcześniej, ani nawet potem. — całkowitą szczerością podziękowała mu za komplement, który znaczył dla niej więcej, niż można się było spodziewać. Uwagi brata zawsze były dla niej najważniejsze, bo wiedziała, że z jego strony zawsze może liczyć na prawdę, w przeciwieństwie do ojca, który zawsze potrafił znaleźć coś, co można było skrytykować. Słowa rodziciela też były dla niej niezwykle cenne i wiedziała, że bez nich nie byłaby nawet w połowie drogi do miejsca, w którym stała teraz, ale czasem było to po prostu męczące – to dążenie do perfekcji bez chwili wytchnienia. Rozejrzała się po wnętrzu kapliczki, stawiając w jej wnętrzu krok za krokiem. Była mugolska? Prawdopodobnie tak. Przyglądając się rzeźbieniu na jednej z kolumien, słuchała uważnie słów brata i zmarszczyła brwi, kiedy ten uznał, że na pewno ją to zanudza. Westchnęła cicho, kręcąc głową tyleż nad jego zachowaniem, co w odpowiedzi na pytanie. — Nie. Obawiam się, że niczego nie sprzedam. Może powinnam jednak zejść z ceny… nie tak to sobie wyobrażałam — zawsze zdawało jej się, że jak już doprowadzi do wystawy z prawdziwego znaczenia, propozycje będą spadać na nią jak złoty deszcz i będzie mogła w nich wybrzydzać. Rzeczywistość nie miała nic wspólnego z jej naiwnymi mrzonkami. — Próbowałeś przestać owijać w bawełnę? Po prostu… być? — oderwała wzrok od zdobień i przeniosła go na brata, przyglądając mu się pytająco. Była ostatnią osobą, która powinna udzielać rad sercowych, nie miała zielonego pojęcia o tych sprawach. Nie chciała jednak zostawić go z tym samego. — O co poszło wam przed zakończeniem roku? I dlaczego, na Merlina, jej tam nie zaprosiłeś? To była twoja ostatnia impreza w Hogwarcie, głupolu — nawet Shaw miał więcej rozsądku, chociaż trudno było mówić o tym, żeby miał mieć jakieś inne podstawy niż względnie miłe – i ładne – towarzystwo. LJ te inne podstawy jak najbardziej miał i mimo to z nich nie skorzystał. Niewiele z tego rozumiała. — Też to czujesz? — dodała ciszej, nagle rozumiejąc, że ten dziwny przypływ inspiracji pojawił się w momencie, kiedy otworzyła drzwi, tak jakby był bezpośrednio związany z tym miejscem.
Problem z powrotem do swojego wyglądu tkwił w jego niepewności co do tego, jak naprawdę wyglądał, a strach przed swoim odbiciem w lustrze nie ułatwiał mu zmian. Z tego powodu nosił ze sobą stale medalik i korzystał z niego za każdym razem, gdy zmieniał bardziej swój wygląd. Wierzył, że kiedyś upora się ze swoją fobią, gdy tylko znajdzie w sobie siłę, aby spróbować zmierzyć się ze swoim lękiem. - Aż tak go poznałaś? Teraz to jestem ciekaw szczegółów i spokojnie… Nie zrobiłbym ci tego - odpowiedział nieco zaczepnym tonem, który zdecydowanie ocieplił się na sam koniec, gdy chował medalik pod koszulę. Jakkolwiek nie widział problemu w zaczepianiu siostry, w drażnieniu jej, droczeniu się z nią, tak nie zrobiłby z premedytacją niczego, co mogłoby ją w jakiś sposób zaboleć. Sugestia, że mógłby w podobny sposób sprawdzić kogoś dla niej to jedno, ale zrobienie tego to drugie. Sięgnąłby po podobną sztuczkę jedynie wtedy, gdyby Lei sama miała wątpliwości co do swojej drugiej połówki. Miał nadzieję, że mimo wszystko siostra zdawała sobie z tego sprawę. Chwilę później poczuł, jak ciężar, który miał na barkach gwałtownie z niego spadł. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo obawiał się tych słów. Nie chodziło o to, że nie chciał, żeby Victoria miała kogoś przed nim, choć nie wiedział, czy będzie mieć szansę zbliżyć się do niej. Wiedział jednak, że jeśli cokolwiek łączyłoby ją z Lei, wycofałby się. Nawet jeśli nie trwałoby to w dalszym ciągu, jeśli byłoby tylko przeszłością. Podziękował cicho za szczerość, wchodząc w głąb kapliczki, próbując skupić się na jej wnętrzu, na zdobieniach, na wszystkim, co nie było chaosem w jego myślach i sercu. Gubił się, jak dzieciak, pierwszy raz czując, że naprawdę zależało mu na kimś i zupełnie nie wiedział, co robić, szczególnie gdy miał wrażenie, że Brandon sama nie wiedziała, czego od niego chciała. - Nie schodź z ceny. Daj sobie jeszcze trochę czasu, ale nie schodź z ceny. Wystawa pierwsza to dopiero początek. Pokazałaś im, co potrafisz i na ile się wyceniasz, skoro dziadek to zaakceptował, to znaczy, że nie jest to wygórowana cena. Po prostu musisz zaczekać - powiedział jeszcze, uśmiechając się odrobinę szerzej do siostry, nim temat wrócił do jego problemów sercowych, o których chciał i nie chciał rozmawiać. Jęknął na wpół rozdrażniony, na wpół zmęczony. Dlaczego nie zaprosił Victorii? - Byłem przekonany, że odmówiłaby pójścia ze mną, to raz. Dwa, kiedy już ją widziałem, była ze Strauss, a ostatnie co chciałem, to psuć jej zakończenie roku, skoro nasze rozmowy twarzą w twarz to jedna wielka sprzeczka. Nawet w listach nie potrafimy dojść do porozumienia, a jedynie uprzejmie ustępujemy drugiemu. Przed zakończeniem… Pamiętasz imprezę u Brooks? Wyszedłem z nią, gdy widziałem, że źle się czuje, gdy zaczęła płakać, po moim idiotycznym pytaniu - zaczął odpowiadać, oddychając nieco głębiej, pocierając przy tym pierś, gdy dziwne uczucie nie odpuszczało. - Coś było nie tak z jej drinkiem i myślała, że miał w sobie veritaserum, więc zaśmiałem się, że w takim razie może powie co o mnie myśli i miała łzy w oczach. Nie wiem, czy rzeczywiście przez moje pytanie, czy to był przypadek, ale wyciągnąłem ją z domu Brooks i potem było gorzej. Od słowa do słowa, chyba źle zrozumiała, gdy mówiłem, że lubiłem się z nią drażnić i lubię nasze rozmowy. Ostatecznie postanowiła mi udowodnić, że potrafi robić szalone rzeczy i tańczyliśmy na cmentarzu. Stamtąd jest Arenaria. No i… Jak tańczyliśmy, chciałem… Zbliżyć się odrobinę bardziej, pocałować, a ona nie chciała. Nie pokłóciliśmy się, ale zdecydowanie nie poprawiliśmy relacji - dokończył odpowiadać na pytanie o kłótnię z Victorią, zdając sobie sprawę z tego, że zwyczajnie nie potrafili się z Brandon porozumieć, że ciągle kręcili się wokół prawdy o sobie, zupełnie jakby bali się pytać, jakby bazowali jedynie na swoich przypuszczeniach, domysłach, obserwacjach, które z prawdą miały niewiele wspólnego. Było to głupie, nierozważne, dziecinne i wiedział o tym, ale nie potrafił nic z tym zrobić, gdy za każdym razem przy rozmowie z nią, dawał się ponieść emocjom — od irytacji po pragnienia. - Tak, też to czuję, choć myślałem, że to tylko mój wymysł… Myślisz, że to ta kapliczka? - przyznał jeszcze, rozglądając się po wnętrzu kapliczki, mimo wszystko ciekaw, co było powodem tego dziwnego… natchnienia.
— Zdarzyło się. Nie mam na co narzekać, choćbym nawet chciała — bardzo kusiło ją zażartować z tego, jak to mistrz pojedynków potrafi władać różdżką, ale ugryzła się w język, postanawiając nie dawać bratu dodatkowej pożywki. Już i tak stanowczo za dużo paplała... ale nie potrafiła nic poradzić na to, że rozczulało ją jego zainteresowanie i w pewnym sensie nawet cieszyło. To chyba dlatego, że nie był typowym bratem, który miałby z tego powodu robić jakieś problemy, a wręcz przeciwnie – w tego typu sprawach zawsze i wszędzie mogła liczyć na jego wsparcie. Zresztą pomagał jej nie tylko w sprawach sercowych – choć w jej przypadku były to raczej sprawy łóżkowe – ale i w tych związanych z rodzinną profesją, i dziś znów wykazał się w tej sprawie wyczuciem, przekonując ją, że nie powinna obniżać ceny obrazu tylko ze względu na początkowe brak zainteresowania kupnem. Potrzebowała tych słów bardziej niż się tego spodziewała. Cała ta wystawa bardzo wiele dla niej znaczyła i fakt, że nie wszystko szło zgodnie z planem szalenie boleśnie godził w jej godność, odbierając pewność siebie. Leighton bez pewności siebie nie byłaby z kolei Leighton i już samo to oznaczało, że podobne zachwianie wiary gdyby nie zostało powstrzymane, mogłoby być dla niej drastyczne w skutkach. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Kiedy przeszli do tematu zakończenia roku, przewróciła oczyma. Poczuła, jak opuszczają ją siły i wszelka nadzieja na to, że jej brat zmądrzeje kiedyś na tyle, żeby mógł mieć jakieś realne szanse u ceniącej sobie inteligencję Victorii. Jakkolwiek by mu nie kibicowała – czasem po prostu traciła wiarę. — Ach, byłeś przekonany — powtórzyła po nim z nieskrywaną kpiną — i nie pomyślałeś o tym żeby zamiast wkładać w jej usta własne teorie i przekonania, po prostu zapytać ją o zdanie? — na Merlina, gdyby znała go mniej, zdenerwowałaby się właśnie na typowo seksistowskie, głupio samcze zachowanie, kiedy to faceci uważali, że za kobiety mogą tak po prostu i mówić, i decydować. Dalej słuchała go już spokojnie, próbując znaleźć wyjście z sytuacji, jaka została jej opisana – no ale przecież sama ledwo radziła sobie z tym, że zaczynała kogoś lubić, a on mówił o zupełnie skomplikowanych sytuacjach, o których nie potrafiła powiedzieć mu nic mądrego. Stała więc z coraz bardziej niepewną miną, czując się jak najgorsza siostra na świecie. — Nie rozumiem was. Oboje czegoś chcecie, ale żadne z was nie wie czego. Nie wiem, dlaczego tak zareagowała, Vicky podchodzi do tych spraw zupełnie inaczej niż ja, może to było za szybko… — rozłożyła bezradnie ręce, sfrustrowana tym, że nie umie mu doradzić. Na Merlina, nigdy nie uważała, by uczucia były jej do czegokolwiek potrzebne, ale w tym momencie chciałaby mieć na ich temat jakąkolwiek wiedzę – o praktyce nie wspominając. — Ona… — zaczęła, ale urwała, oblizując wargę. Sytuacja była skomplikowana – z jednej strony miała sekrety przyjaciółki, z drugiej uczucia brata, a jej zadaniem było balansować w taki sposób, by nie zawieść ani jednego, ani drugiego. — Pokaż jej, jak ją widzisz. Nie wiem jak, na pewno jakoś do tego dojdziesz. Po prostu jej pokaż, chociażby sztuką. Myślę, że przydałoby się, żeby ktoś w końcu ją dostrzegł. Delikatniejsza już być nie potrafiła. Coś zmieniło się w Brandon przez ostatni rok i nieważne, czy Swansea miała jakiś wpływ, czy działo się to zupełnie niezależnie od niej – liczyło się to, co ta zmiana oznaczała. Niegdysiejsza królowa śniegu chyba w końcu była w stanie do siebie kogoś dopuścić… i szalenie frustrowało ją to, że jej udało się znaleźć do niej drogę, podczas gdy Larkin wciąż błądził po omacku. Powinno być na odwrót, wtedy wszyscy byliby szczęśliwi. — Myślę, że tak. To tak jakby… było tu jakieś miejsce mocy? Może została zbudowana w jakimś specjalnym miejscu, albo jest w niej ukryte coś, co powoduje to wrażenie. Jestem dupa z zaklęć, ale mam wrażenie, że teraz wyszłoby mi wszystko, czego tylko bym spróbowała. Ciekawa jestem, jak czuli się tutaj mugole — zbliżyła się do nadtłuczonego witrażu i obejrzała go bardzo dokładnie — artystycznie też jest całkiem inspirująca, na tamtej kolumnie były ciekawe rzeźbienia, ławki też musiały kiedyś wyglądać pięknie. Chciałabym być tutaj za czasów, kiedy tętniła życiem.
W oczach Larkina, choć posiadali na swój sposób świetnych rodziców i dla każdego z nich albo matka, albo ojciec stanowili oparcie, mieli tak naprawdę siebie. Owszem, mieli jeszcze kuzynostwo i LJ cenił nade wszystko relację z Elijah, ale to nie było to samo. Z Leighton łączyła go przyjaźń większa, niż myślał, gdy jeszcze był dzieciakiem i słyszał od innych, jak narzekają na swoje młodsze siostry. On nie miał na co narzekać i owszem, zdarzały się sprzeczki, zdarzało się dokuczanie sobie wzajemnie, ale ruszyłby w ogień za nią. Starał się więc okazywać swoje wsparcie dziewczynie na każdym kroku, gdy tylko miał taką możliwość. Tym bardziej miał nadzieję, że ułoży jej się czy to w sprawach sercowych, czy zawodowych. Był nawet zdania, że szybciej zdobędzie rozgłos jako malarka, niż on jako rzeźbiarz, ale tego nie mówił na głos, uśmiechając się lekko do Lei, gdy dostrzegł, że rzeczywiście potrzebowała usłyszeć podobne słowa. Temat zakończenia roku nie był najlepszym do rozmów, ale skoro już wypłynął, a młodsza Swansea była przyjaciółka Victorii, LJ nie chciał go urywać. Przynajmniej w ten sposób miał możliwość dowiedzieć się czegoś więcej o Brandon, czy raczej o sposobie postępowania z nią, szczególnie gdy to właśnie Lei udało się przedstawić na obrazie to, jaka Victoria potrafiła być, jaką ją widział. Cieszył się też, że właśnie ten obraz nie był na sprzedaż. Nie wiedział, co zrobiłby, gdyby ktoś inny miał możliwość wpatrywać się w niego godzinami. Słuchał słów siostry, próbując jednocześnie zadusić gorycz, jaką poczuł, gdy tylko usłyszał, że być może dla Brandon było za szybko. Z pewnością, a już szczególnie za szybko, gdy była z nieznanych przyczyn z Fillinem. Nie mógł jednak reagować w podobny sposób na coś, co nie miało z nim związku. Nie znał przyczyn, dla których była ze Ślizgonem, ani dla których zerwali, choć to mógł sobie bardziej wyobrazić. Westchnął, przeciągając dłonią po twarzy, gdy tylko Lei skończyła mówić, uśmiechając się po chwili do niej. - Dzięki. Wpierw to muszę wymyślić, jak z nią rozmawiać bez ciągłego spierania się o wszystko. Jak to się uda… To myślę, że będzie już łatwiej pokazać jej, jak to powiedziałaś, jak ją widzę. Wszystko się ułoży, no nie? - odezwał się, wyraźnie nie chcąc już jednak ciągnąć tematu. Nie było złotego środka i coraz częściej myślał, że cały problem leży po jego stronie. Jego i tego, jak żył, jak się zachowywał przy wszystkich. Był jeden sposób, żeby to sprawdzić, a skoro skończył już szkołę, miał możliwość to sprawdzić. - Może przy użyciu transmutacji udałoby się poprawić to i owo w niej - zaczął powoli, podchodząc do niewielkiego ołtarzu, mając dokładnie takie samo wrażenie, co Lei, że gdyby tylko sięgnął po różdżkę, byłby w stanie rzucić każde zaklęcie. Czuł się… - Natchniony. Myślę, że tak czułby się każdy mugol, który mógłby tutaj wejść. Właśnie tak, że możesz wszystko… Jeśli było to miejsce kultu, być może tkwił tu przez lata jakiś artefakt, którego magia wchłonęła w te mury? - dodał, przesuwając dłonią po ołtarzu, zastanawiając się, czym ten przedmiot mógł być.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Przeszłości Victorii z Fillinem ani szczególnie nie rozumiała, ani nawet nie znała, a już tym bardziej w nią nie wnikała. Wierzyła, że dziewczyna miała swoje powody, i że na pewno coś z tego wyciągnęła, nawet jeśli miały być to wyłącznie odpowiednie wnioski. Była ostatnią osobą, która mogłaby oceniać pozostawione w przeszłości znajomości i ludzi, z którymi były one zawierane. U niej wszystko sprowadzało się do miłego spędzania czasu – dla Brandon mogło to wyglądać podobnie, pod jakimkolwiek względem. Trzeba jednak przyznać, że ślizgoński Irlandczyk miał niebywałe szczęście, że to właśnie ona otworzyła przed nim serce, nawet jeśli nie w pełni i tylko na chwilę – albo że chociaż udawała, że to zrobiła. Choć znając facetów pewnego typu, z pewnością wolałby, żeby owo serce w takich okolicznościach umiejscowione było idealnie pomiędzy jej nogami. — Wiesz co? Masz talent, LJ — stwierdziła z rozbawieniem, kręcąc z niedowierzaniem głową — Ty musisz kombinować jak się z nią dogadać, a mi przyszło to naturalniej niż z kimkolwiek innym. To nie może być takie trudne, spójrz tylko, wcale nie mam wielu przyjaciółek. — Roześmiała się, ale dała mu już spokój. Jeśli coś nie szło, to znaczy, że wcale takie łatwe nie było. Z drugiej strony wierzyła w krukońską dociekliwość umysłu swojego brata i doskonale wiedziała, że w końcu rozgryzie ten problem, znajdzie przyczynę i w mgnieniu oka opracuje odpowiedni sposób, by poradzić sobie z niechcianą przeszkodą. Musiał tylko trochę ją poznać, zbliżyć się jeszcze odrobinę i, do cholery, zacząć słuchać, zamiast snuć na jej temat swoje domysły. O tym ostatnim powiedziała mu jednak już dość dosadnie, by teraz po prostu zamilknąć. W gruncie rzeczy wcale nie chciała go dobijać, zależało jej na jego szczęściu. Chciała tylko naprowadzić go na właściwy trop, choć sama wcale nie znała najprostszej drogi do celu, jaki sobie wyznaczył. I właśnie dlatego życie bez przejmowania się uczuciami było banalnie proste i niemożebnie satysfakcjonujące, odejmowało jej to tak wiele problemów. W chwilach takich jak ta, doceniała to podwójnie, utwierdzając się w przekonaniu, że miłość jest zbyt głupia i problematyczna, by miała dać się w nią wpakować. — Cholerna transmutacja — westchnęła cichutko, bo była to dziedzina, którą bardzo doceniała, ale nigdy nie zgłębiła wystarczająco mocno. Nic dziwnego, była tak skomplikowana, że żeby poznać ją naprawdę dobrze, trzeba by poświęcić temu ładnych parę lat, a ona, tak się składało, zwykle nie miała na to czasu. — Tylko pamiętaj, nic za darmo, niech władze miasteczka Ci za to zapłacą, jeśli zdecydowałbyś się za to zabrać. Satysfakcja nie zawsze jest odpowiednią zapłatą, nazwisko zobowiązuje do odpowiedniej ceny — uśmiechnęła się, na własne słowa nieco dumniej prostując plecy. Nie byli byle kim, musieli dbać o to, jak ich postrzegano. Tylko z odpowiednią reputacją mogli być traktowani wystarczająco poważnie, życie artysty nie było łatwe. — O właśnie, transmutacja. Ten młody nauczyciel... wiesz, blondyn. Chyba Whitelight? Od dawna uczy w Hogwarcie? — zagadnęła niby od niechcenia, a jednak zerknęła na Larkina z zaciekawieniem, które usilnie próbowała ukryć.
Spojrzał na siostrę i pokręcił głową. Wiedział, że na to, jak teraz im się układa znajomość, miało wpływ jego zachowanie z wcześniejszych lat. To, że na każdym kroku jej docinał, że sprzeczali się, że robił jej częściowo na złość. Najwyraźniej zniechęcał ją do siebie, choć to również nie mogło być tak do końca prawdą. Ostatecznie nie traktowała go z każdym razem z większym chłodem, a wręcz przeciwnie. Dawała się wciągać w dziwne dyskusje, czy listownie, czy twarzą w twarz. Zupełnie, jakby chciała pokazać, że jest lepsza, że wygra z nim na każdym polu. Nie zawsze jej się to udawało i może to było motorem napędowym ich znajomości. Coś, co on sam uznawał za niemal porażkę, skoro z innymi rozmowy szły mu łatwiej, a z nią się tylko szarpali. Z drugiej strony, tak naprawdę nie chciał tego tracić. Westchnął ciężko, szarpiąc nieznacznie za swoje włosy, nim w końcu uśmiechnął się ciepło do siostry. Jakoś będzie musiał sobie poradzić i niestety sam. Dodatkowo miał wrażenie, że wiedzał, jak zbliżyć się do Brandon, ale nie potrafił tego wprowadzić w życie. Dosadna porada spotkała się tylko z kolejnym uśmiechem i krótką próbą przedrzeźniania siostry. Temat rozmowy zdecydowanie był zbyt poważny i zdecydowanie za bardzo dotyczył niego samego, aby chciał go kontynuować. Z ulgą przyjął więc zmianę tematu na kaplicę - jej wnętrze i dziwne natchnienie, jakim byli uraczeni. - Wiesz, można też po mugolsku, ale zajmie to wiele czasu. Zbyt wiele i łatwiej będzie porzucić, niż doczekać się odpowiednich efektów. W ten sposób wolę rzeźbić, nie odrestaurowywać - stwierdził Larkin, rozglądając się wokół. Podobała mu się taka zrujnowana, ale myśl, jak musiała zapierać dech w piersiach, gdy była w pełni swej świetności nie dawała mu spokoju. Uśmiechnął się lekko pod nosem, zastanawiając się, czy rzeczywiście mógłby ją częściowo odnowić. - Nie wiem tylko, kto miałby mi zapłacić. Teren wygląda jak opuszczony, a wątpię, żeby Ministerstwo zajmowało się takimi sprawami - powiedział w końcu, odwracając się do siostry, aby podejść nawet bliżej niej. Oczywiście, nie miałby nic przeciw kilku galeonów w zamian za pracę przy tej kaplicy, ale nie wiedziałby, do kogo powinien się zgłosić. Zamierzał jednak pamiętać o tym i być może wrócić tutaj, aby spróbować swoich sił, nawet bez zgody właściciela terenu, o ile jakieś były. Zastanawiało go także pytanie siostry o profesora Whitelight. Nie pamiętał dokładnie, kiedy zaczął uczyć, ale był zdania, że od początku zeszłego roku szkolnego, albo krótko po rozpoczęciu… Chociaż nie. - Wydaje mi się, że jakoś dwa lata temu zaczął u nas uczyć - odpowiedział w końcu, uśmiechając się nagle zaczepnie. Tym razem nie próbował przybrać postaci profesora, choć kusiło go to niezmiernie. - Głośno też było o tym, że wziął ślub z profesor Dear od eliksirów, więc uważaj, zajęty. Dlaczego pytasz? Planujesz skupić się na transmutacji? - spytał z zaciekawieniem, zastanawiając się, czy jego siostra postanowiła w jakiś sposób podciągnąć się z transmutacji, czy zwyczajnie zaciekawił ją inny, starszy blondyn. Dał jednak znać siostrze, że jak dla niego, mogą wychodzić z kaplicy. Była piękna, ale robił się zwyczajnie głodny od nadmiaru przeżywanych wcześniej emocji.
— Myślę, że się tym zajmuje, ale potrzebuje odpowiedniej motywacji. Gdyby mieszkańcy Doliny wystosowali jakieś pismo, albo podpisali petycję w tej sprawie, na pewno dałoby się uzyskać odpowiednie środki finansowe. — szczerze mówiąc to naprawdę spodobał jej się pomysł odnowienia kapliczki przez któregoś członka rodziny Swansea, mogliby w końcu jakoś mocniej przyczynić się do poprawy wyglądu przestrzeni publicznej zamieszkiwanej przez nich okolicy. Zdawało jej się to urocze. — Spróbuję znaleźć na jej temat jakieś informacje, może dałoby się zgłosić ją na listę zabytków. Wtedy to już w ogóle musieliby się tym zająć. Sprawa była przesądzona, decyzja podjęta – Leighton zainteresowała się kapliczką, a w rękach brata widziała potencjał, by przywrócić jej dawny urok, który musiała mieć. Kiedy coś sobie postanowiła, potrafiła dążyć do tego z wyczerpującą zawziętością, Larkin mógł się więc spodziewać, że prędzej czy później się tym zajmie – choćby miała znaleźć na to czas dopiero na emeryturze. Wzruszyła ramionami, nie będąc pewną, czy powinna cokolwiek mówić na temat Whitelighta, ani czy w ogóle było o czym mówić, bo przecież to co się zdarzyło nie było wielką miłością, płomiennym romansem i złamanym sercem, a przygodą jedną z wielu. — Widziałam go na egzaminie i trochę się zaskoczyłam — odpowiedziała ostrożnie i raczej beztrosko, odwróciła się w stronę wyjścia i rzeczywiście poszła w jego stronę. — Wygląda bardzo młodo — dodała jeszcze, i lekkim krokiem opuściła przesycone magią miejsce.