C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Przecinająca Avalon rzeka Grismerie zapewnia wiele spokojnych miejsc, w których można po prostu przysiąść i odpocząć, urządzić piknik lub spędzić czas z drugą osobą. Dzięki wartkiemu nurtowi jej krystalicznie czysta woda nadaje się do picia, brzegi natomiast porastają kwiaty i zioła, nawet te rzadko występujące w Wielkiej Brytanii, które każdy zielarz i eliksirowar z pewnością będzie chciał umieścić w swojej kolekcji. Na tereny przy rzece chętnie zapuszczają się skrzaty Pooka – nie dajcie się nabrać na ich fałszywe złoto.
Autor
Wiadomość
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shaw skrzywił się, kiedy zobaczył parę rys, które pojawiły się na jego barierze po trafieniu w nią gradem lodowych pocisków. Co prawda tarcza wytrzymała - ba, była dość daleka od pęknięcia - ale nawet najmniejsze zadrapanie po zetknięciu z dość standardowym zaklęciem rzuconym przez Victorię było karygodne. Dla samego Darrena jego czary defensywne były czymś między specjalnością, powodem do dumy a kruchym fundamentem, na którym opierała się jego pewność siebie. Nie mógł pozwolić, by takie zaklęcia nie były doprowadzone do perfekcji, pal licho nawet czary ofensywne. Nieźle - musiał przyznać w duchu Darren, nadgarstkiem wykonując już ruch oznaczający przeprowadzenie kontrofensywy, w końcu. Victoria zaczęła od czaru prostego, jednak nie banalnego - Shaw zdecydował się więc także odpuścić używanie uroków galaretowatych nóg czy zaklęcia łaskotki (jakby Rictumsempra w ogóle miała mu przejść przez gardło i nie wystrzelić albo trzy razy za silna, albo w zupełnie nieprawidłowym kierunku) i przeszedł na poziom ciut wyższy. Po rzuceniu niewerbalnego Nullanullae z Mizerykordii wystrzelił deszcz igiełek wielkości tych służących do cerowania skarpet, nawet nieco bardziej "ulewny" niż zwykle. Ostre drobinki ruszyły w stronę Victorii z dźwięcznym brzękiem, błyskając w avalońskim słońcu jak, nie przymierzając, świeżo lecący na ziemię śnieg.
Oboje byli zatem perfekcjonistami w pewnym sensie. Victoria nie lubiła, ba, nie znosiła ponosić porażek, to, co robiła, miało być idealne w każdym calu. Jeśli coś już robiła, to po prostu się do tego przykładała, starając się osiągnąć sukces, starając się pokazać innym, że nie jest w stanie po prostu położyć się i płakać. Dlatego też uśmiechnęła się lekko, gdy tylko zdała sobie sprawę z tego, że Darren obronił się przed jej zaklęciem, uznając, że był to dobry początek ich pojedynku, tym bardziej że toczyli go tak naprawdę w ciszy. Podnosiło to poziom ich starcia, powodując, że musieli reagować zdecydowanie szybciej, niż normalnie, że musieli działać, wiedząc, co chcą osiągnąć. Dlatego też w chwili, w której zorientowała się, że Shaw postanowił odbić w jej stronę zaklęcie podobne do tego, jakiego sama użyła, sięgnęła po [i[Accenure[/i], tworząc przed sobą niewidzialny mur, od którego odbiło się zaklęcie jej przeciwnika. Nie idealnie, bo wszystko rozpadło się w momencie, w którym się ze sobą zderzyło, ale żadne z nich nie mogło w tym momencie nazwać się zwycięzcą. Brandon nie zamierzała zwlekać i kiedy jeszcze kurz bitewny po zderzeniu ich poprzednich czarów nie opadł, sięgnęła po kolejne zaklęcie. Skoro zaś miała możliwość zabawić się w tej chwili, używając formuł, jakich nie stosowała zbyt często, zdecydowała się na niewerbalne Octopode, ciekawa, jak Darren na to zareaguje, jeśli tym razem zdoła się przedrzeć przez jego obronę.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Wystarczyły dwie rundy, dwie wymiany zaklęć, by Darren zdał sobie sprawę, że rok w Beauxbatons - albo raczej Bobotą - to było za mało, by Victoria straciła pojedynkowy ząb. Słyszał co prawda o tym, że w szkolnej lidze zatrzymała się na Violce, ale on sam nie był pewien czy dałby sobie radę ze Strauss. Accenure Brandon, choć rozpadło się w drobny mak, skutecznie powstrzymało iglasty atak Shawa, silniejszy niż przeciętne zaklęcie tego rodzaju. Następnie Victoria chyba miała ochotę popodziwiać Darrena pojedynkującego się z mackami ośmiornicy na głowie, ten zbił jednak jej urok za pomocą Protego gdzieś na bok, prosto we wzburzoną taflę Grismerie. Chwilę później wypłynęła stamtąd jakaś zdenerwowana syrena będąca wyraźnie pod wpływem transmutacyjnego uroku - szybko jednak zanurkowała z powrotem, kiedy spostrzegła że na powierzchni rozgrywa się właśnie porządny pojedynek nie byle jakich czarodziejów. Nie chcąc pozostać dłużnym pod względem wykorzystania transmutacji w walce, Darren zakręcił młynka Mizerykordią i posłał w jej kierunku sprężynowy, ciemnoszary promień zaklęcia Vincula, mającego na celu zamianę stroju Brandon w kaftan bezpieczeństwa, wiążąc jej rękawy za plecami. Czar ponownie wyszedł co najmniej przyzwoicie - na nieszczęście Shawa wyglądało na to, że i umiejętności Victorii były co najmniej "co najmniej przyzwoite", więc zaczął się mentalnie przygotowywać na kolejne ruchy dziewczyny, a przede wszystkim kolejny czar mający go sięgnąć.
Walka wcale nie musiała polegać na tym, żeby rzucać w siebie jedynie zaklęciami żądlącymi albo innymi tego typu bzdurami, które według Victorii były mimo wszystko dość oklepane. Nie była pewna, po co sięgać w czasie pierwszej ligi, teraz jednak wiedziała, że właściwie wszystkie chwyty były dozwolone, o ile nie mogła wyrządzić przeciwnikowi trwałych, naprawdę bolesnych szkód. Inną sprawą było otoczenie i to, co się tam działo, nie była bowiem w stanie kontrolować wszystkich zaklęć, jakimi w siebie rzucali, zdając sobie sprawę z tego, że do kontroli otoczenia musiała jeszcze dorosnąć. Czy może, podszkolić się. Darren ostatecznie zdobył swoje pierwsze trafienie, wiążąc ją skutecznie jej własnym ubraniem, co przyjęła z cieniem niezadowolenia, a jednocześnie uznania. Ostatecznie bowiem nie mogła odmówić mu pomysłowości i zdolności, nie spodziewała się jednak niczego innego po kimś, kto pokazał taką klasę wśród, powiedzmy, zawodowców. Jego zaklęcie unieruchomiło ją i najwyraźniej na tyle wybiło z rytmu, że jej kolejna próba rzucenia czaru spełzła po prostu na niczym. - Gratuluję - powiedziała zupełnie szczerze, uśmiechając się lekko do chłopaka, choć w jej oczach wciąż płonął ten sam ogień, ta sama chęć rywalizacji, co wcześniej. Tak łatwo nie zamierzała się poddawać, co to, to nie, mógł sobie podobne pomysły po prostu wybić z głowy.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Można by powiedzieć, że nosił wilk razy kilka - Darren szczerze nie spodziewał się, że zaklęcie akurat stricte transmutacyjne sprawi, że zdobędzie w tym koleżeńskim sparingu pierwsze trafienie. Co prawda nie zamierzał tego jakkolwiek liczyć, traktował to w końcu jedynie rozgrzewkę podczas wrzosowisk Avalonu, by jego pojedynkowe trybiki w nadgarstku oraz w głowie nie zardzewiały podczas wakacji i przed kolejną edycją ligi, kiedykolwiek miałaby się odbyć. O treningach Shaw nie chciał zapominać, nawet jeśli trzymał się go humor absolutnie fatalny. - Nieźle - kiwnął głową Darren - Ale niewystarczająco nieźle - dodał, tajemnicą było jednak to, czy słowa te skierował do Victorii, czy może do samego siebie. Zdolności Brandon z pierwszej ręki zdążył poznać na tyle, by wiedzieć że dziewczyna mogła spokojnie, mimo wieku ledwo pozwalającego na takie zmagania, startować w oficjalnej, zawodowej lidze pojedynków. Tego komentować jednak nie zamierzał - z jednej strony wiedział, że niektórzy potrzebowali takiej zachęty i motywacji. Z drugiej, nie chciał wybrzmieć protekcjonalnie. A poza tym i tak wolał milczeć niż powiedzieć za dużo. - Jeszcze raz? - spytał, unosząc różdżkę. Kiedy zdecydowali się na kontynuację pojedynku, Shaw postanowił rozpocząć znowu z niższego biegu - tym razem od Orbis, w ostatniej chwili rezygnując z Everte Statum. Wyrzucenie Victorii w powietrze niosło ze sobą groźbę jej wpadnięcia do wody - a tego, jak już ustalili, nie chcieli. Być może więc też przez takie zawahanie zaklęcie wyszło co najwyżej przeciętnie - zadziałało jednak, piłeczka była więc po stronie jego przeciwniczki.
- Fatalnie - odparła cicho, wyraźnie kierując krytykę pod własnym adresem, zupełnie niezadowolona z marnego efektu, jaki osiągnęła. Była zadowolona z tego, że zgodziła się na ten pojedynek, dostrzegając własne braki, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że zapewne Darren faktycznie potrzebował jakoś oczyścić umysł. Nie czuła się mimo to, jakby znalazła się pomiędzy młotem a kowadłem, mając świadomość, że zachowując dla siebie wszystko to, co słyszała od Lei, nie musiała plątać się w spór, czy problemy, jakie sami sobie stworzyli. Zresztą, miała inne kłopoty, którymi była jej słaba kondycja w tym pojedynku. - Ile starczy nam sił - powiedziała na jego pytanie, nie zamierzając się zatrzymywać, dopóki była w stanie oddychać. Chciała przekonać się, jaką naukę może wyciągnąć z tego pojedynku, co może ją w nim spotkać, jak ten może się dalej potoczyć i naprawdę nie czuła, by wykorzystała chociaż kawałek własnego potencjału. Był o wiele większy, zdawała sobie z tego sprawę i przekonała się boleśnie o tym, jak bardzo się nie postarała, kiedy Darren trafił ją ponownie. Jej proste protego okazało się zupełnie niewystarczające, czy raczej postanowiło nie wyjść, zupełnie, jakby sobie z nią pogrywało. Nie wiedziała, co ją rozproszyło i zaczęła nawet podejrzewać, że znowu magia Avalonu sobie z nią gra w ciuciubabkę, jednak takimi wykrętami nie zamierzała bronić się przed chłopakiem, czując jednocześnie, że gniew zaczyna falować na dnie jej serca. - Czekam - powiedziała, gdy aż skrzywiła się na własną mizerną obronę.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren zmrużył lekko oczy, słysząc mocno krytyczną opinię Brandon na temat jej umiejętności. Bez przesady - aż tak źle nie było. Co prawda mężczyzna był raczej delikatny w swojej ocenie, ale Victoria z kolei odchylała się za bardzo ku drugiemu kierunkowi spektrum. Niejeden czarodziej nawet za pierwszym razem nie odbiłby zaklęcia Darrena, dziewczyna tym czasem w pierwszej części pojedynku radziła sobie wręcz wzorowo, bez problemu parując ataki Shawa i, co równie ważne, odgryzając się własnymi na równych warunkach. Jednak parę chwil później nawet na twarzy Shawa dało się zauważyć cień lekkiego niezadowolenia - nie takiego nieprzyjemnego, drwiącego, ale raczej objaw zaklęciarskiego perfekcjonizmu, który widział przed sobą świetny materiał na pojedynkowicza, wstrzymywanego jednak przez jakieś bliżej mu nieznane powody. - Nie dawaj mi forów - rzucił Darren, machnięciem różdżki rozpływając wiszące na nadgarstkach Victorii świetliste pnącza zaklęcia Orbis. Tego by nie zniósł - wygranej w pojedynku tylko dlatego, że ktoś, ktokolwiek mu się podłożył. Wolałby już być rozniesiony i rozsmarowany po arenie. Jako kolejny ruch Shaw wybrał Zaklęcie Upiorogacka, posyłając ciemnoszary promień w kierunku nosa Brandon.
Zawsze była dla siebie krytyczna. Nie znosiła porażek, nie znosiła słabości, nie znosiła się poddawać, nic zatem dziwnego, że swoje obecne zachowanie traktował, jako skrajną porażkę i nie podobało jej się to ani trochę. Wiedziała, że musi popracować nad własnymi zdolnościami, jeśli nie chciała po raz kolejny doprowadzić do czegoś podobnego, jeśli nie chciała, żeby Darren tak łatwo mógł ją trafić. Ten pojedynek był jednak niewątpliwie idealny do tego, żeby faktycznie się podszkoliła, żeby zrobiła coś, co było właściwe, ucząc się nowych ruchów i tego, jak postępowali inni czarodzieje. - Nie zamierzam - odparła cicho, właściwie od razu rzucając niewerbalne Metusque, które spowiło ją piaskową skorupą, nie pozwalając na to, by czar Darrena w ogóle jej sięgnął. Musiała jednak działać szybko, jeśli chciała wykorzystać tę chwilową, nazwijmy to, przewagę i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Sięgnęła zatem po zaklęcie, które ćwiczyła ostatnim razem z Mulan, używając Imite Sella, dochodząc do wniosku, że spłynęło stosunkowo kładko z jej dłoni i pomknęło przed siebie pospiesznie, z zamiarem zamienienia byłego prefekta w doskonały, idealny wręcz fotel.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Piaskowa skorupa skutecznie odbiła Upiorogacka, choć Shaw nie miał pojęcia czy po prostu odbiła ona zaklęcie czy zablokowała po prostu skutecznie nos Victorii. Nie był jednak pufkiem pigmejskim by zastanawiać się dogłębnie nad takimi tematami, musiał przede wszystkim odbić czar który - jeśli dobrze pamiętał - miał za zadanie zamienienie go w fotel. Co prawda z Darrena z pewnością byłoby wyjątkowe stylowe siedzisko, jednak ten mimo wszystko użył, werbalnego oczywiście, Excluditur, białym promieniem zamieniając transmutacyjny urok w jedynie leciutki podmuch wiatru. Darren kiwnął głową z lekkim uznaniem, samemu przygotowując się do rzucenia kolejnego zaklęcia. Błyskawicznie machnął Mizerykordią, rzucając na Brandon Arresto Momentum, zaskakująco silne nawet jak na jego umiejętności. Shaw najwidoczniej nieco się już rozgrzał - dobrze, że nie trafiły go na samym początku walki lodowe pociski, bo zajęłoby mu to jeszcze dłużej. Mężczyzna opuścił następnie różdżkę, obserwując jak z Arresto poradzi sobie Victoria.
+
Ostatnio zmieniony przez Darren Shaw dnia Czw Sie 18 2022, 22:17, w całości zmieniany 1 raz
Nie spodziewała się aż tak spektakularnej porażki. Wiedziała oczywiście, że nie powinna porównywać się z Darrenem, że nie powinna uważać, że jest w stanie go pokonać, ale liczyła na to, że będzie przynajmniej w stanie go trafić. Chociaż raz. Wyglądało jednak na to, że ten, podobnie, jak i Viola, znajdował się daleko poza zasięgiem jej umiejętności. Nigdy nie miała się za kogoś niesamowicie wyjątkowego, aczkolwiek wierzyła, że jej starania przynosiły efekt, że jej wytrwałość przekładała się na to, jak radziła sobie z walką, z pojedynkami, z różnymi przeciwnościami losu. Teraz jednak czuła się podle, po raz trzeci nie będąc w stanie odbić, ani zablokować, zaklęcia Darrena. Spowolniło ją, zatrzymało, nie pozwalając na to, żeby faktycznie rzuciła zaklęcie odbijające ten czar i tak oto musiała z trudem przełknął swoją porażkę. Czuła się w tej chwili naprawdę okropnie, ale była zbyt dumna, by okazać to Darrenowi. Niewiele było w ogóle osób, które oglądały jej prawdziwą twarz, gdy przychodziło jej mierzyć się ze słabością, czy klęska. To, co działo się na lekcjach, było jedynie przejawem jej niezadowolenia, to, co obecnie się w niej gotowało, było utratą pewności siebie. - Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się niczego innego - powiedziała, gdy tylko miała możliwość w końcu się ruszyć. - Muszę włożyć jeszcze wiele wysiłku w ćwiczenia, by móc osiągnąć twój poziom - dodała prosto, by mu się pokłonić, dając mu tym samym znać, że dalsze ciągnięcie tej walki w obecnej sytuacji mija się z celem. Nie była w stanie go przeskoczyć i jednocześnie nie chciała, żeby poczuł się tak samo zawiedziony tym pojedynkiem, jak ona była. Obiecała mu jednak, że kiedy spotkają się kolejny raz na arenie podobnej do tej, postara się o wiele bardziej, co oznaczało, że dla Victorii zaczynała się właśnie bardzo ciężka i mozolna praca, czyli coś, co na swój sposób kochała. Jednak obecnie chciała po prostu zostać sama, by zmierzyć się ze swoją porażką.
z.t x2
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem takiego kaca. Gdy się budzę, nie od razu dociera do mnie, co się wydarzyło ostatniej nocy. Stękam tylko boleśnie, czując uporczywe ćmienie w głowie; światło przedzierające się nawet przez moje zamknięte oczy wcale nie pomaga. Marszczę czoło niezadowolony i pomimo zmęczenia przeszywającego całe moje ciało, próbuję się przekręcić na drugi bok, podciągając wyżej materiał, którym jestem okryty. Plusk i zimna woda gwałtownie mnie ocucają. - Co do kurwy - chrypię, próbując się poderwać do pionu, ale zamiast tego zataczam się tylko żałośnie i już całkowicie ląduję kolanami w wartkiej, ale na szczęście płytkiej przy brzegu rzeczce. Nie mam siły od razu się pozbierać, więc siedzę tak, gdy powoli wszystko do mnie wraca. W pierwszej kolejności jest to zapach; ciężki i nieprzyjemny zapach zaschniętej krwi i ziemi, które wciąż mam na sobie. Mrugam kilkukrotnie, obserwując z otępieniem, jak czerwień zabarwia krystaliczną wodę. Nie mam pojęcia, ile czasu minęło od krwawego rytuału; na pewno zbyt mało, bo wszystko o czym mogę myśleć, to że potrzebuję jak najszybciej trafić do łóżka. Nie potrafię też powiedzieć, ile rzeczy wydarzyło się naprawdę, ile było tylko w mojej głowie. Wciąż jednak pamiętam ten ból łamanych kości u dłoni, pamiętam potężne wyładowanie elektryczne przechodzące przez moje ciało... I śmierć. Echo nieprawdziwie prawdziwej śmierci. Nie mam siły teraz o tym myśleć. Na chwiejnych nogach zbieram się z rzeki i przecieram twarz ręką, próbując dojść do siebie. Czarny woal nie chce się odkleić od mojej skóry, ilekroć próbuję go zdjąć, ten zaraz ciągnie do mnie, więc ostatecznie się poddaję. Z jakiegoś powodu dłonie mnie nie bolą, mimo że przypominają poważny stopień poparzeń. Przez tę deformację nie dostrzegam za bardzo krwawej obrączki wokół mojego serdecznego palca - to i tak nie jest problem na teraz. Teraz marzę już tylko o tym, żeby dotelepać się do domku i pożalić się Marli i Rocco. I nawet mogą napisać na mnie skargę Holly, co mi tam...
Ocknął się, mając wrażenie, że wciąż jeszcze czuje ból w klatce piersiowej. Złapał się za nią, siadając prosto, mając lekkie zawroty głowy. Nie wiedział, co się dzieje, gdzie jest, ani czy aby na pewno żyje. Wizja śmierci, to jak dostał zawału, wszystko było tak rzeczywiste, że nie był pewien, czy nie znalazł się w jakimś życiu po życiu, w jakie wierzyło wiele osób. Podejrzewał jednak, że wtedy nie bolałoby go absolutnie wszystko i nie czułby się tak, jakby miał problem logicznie myśleć. Wokół palca wskazującego prawej ręki miał rozcięcie, które spostrzegł po przetarciu twarzy dłonią. Nie było go wcześniej, więc musiało być powiązane z rytuałem. - Carly – szepnął sam do siebie, nagle nieruchomiejąc, kiedy dotarły do niego wspomnienia tego, co jako ostatnie widział. Avada kedavra trafiająca w jego siostrę, która upadła martwa na ziemię. Czując, jak serce uderza mu z przerażenia w piesi, zerwał się z ziemi, odkrywając, że znalazł się nad rzeką. Zaczął rozglądać się pospiesznie wokół siebie, odkrywając, że wciąż miał na sobie czarny całun, który niemal przykleił się do niego. Próbował zerwać go z siebie, aż w końcu zwinął, wsuwając do kieszeni, co choć na chwilę powstrzymało materiał przed przyklejaniem się do niego. Wykrzyknął imię siostry, później Miny, nie pamiętając, gdzie przyjaciółka była w trakcie tego dziwnego biegu między zaklęciami. Nagle dostrzegł dwa ciała, przykryte całunami, leżące niedaleko siebie, w których rozpoznał od razu poszukiwane dziewczyny. Dobiegł do siostry, padając na kolana przy niej, próbując zerwać z niej całun, który nie chciał się jednak ruszyć. Scarlett wyglądała na martwą, tak jak i Mina, z której również nie był w stanie zerwać całunu. W jednej chwili emocje zaczęły brać nad nim górę i choć oddychał głęboko, choć starał się nad sobą panować, wbijał we wnętrze swoich dłoni powoli wydłużające się paznokcie, gdy mimowolnie pozwalał swojej harpiej części wyjść na światło dzienne. Chciał coś rozszarpać, kogoś, najlepiej tego pana młodego, gdyby tylko mógł go znaleźć. Kiedy już myślał, że jednak straci nad sobą kontrolę, dostrzegł nikły ruch klatki piersiowej siostry. Zaczął wpatrywać się w nią uważnie, a dostrzegając jak znów jej pierś unosi się lekko, odetchnął z ulgą. Żyła. Podszedł do Miny, wpatrując się w nią tak samo uważnie, aby dostrzec, że i ona żyje. Dopiero wtedy skierował się do rzeki, aby napić się trochę wody i ostatecznie czekać, aż dziewczyny się obudzą. Nie zamierzał ich ruszać, nie będąc pewnym, czy nie pogorszy ich stanu, ani tym bardziej zostawiać samych. Czekał.
Zbliżający się koniec wakacji wiązał się z dwoma rzeczami: powrotem do zamkowej normalności i okresem przeziębień i częstych odwiedzin w Skrzydle Szpitalnym. Wychodząc temu na przeciw, postanowiłam załatwić sobie eliksir pieprzowy, żeby przynajmniej posiadać jeden na zaś. Żeby było ambitniej, miałam go uwarzyć sama, nie chcąc znowu męczyć Maxa o pomoc. Wracając pamięcią do początków wakacji, odwiedziłam miejsce nad rzeką, w którym widziałam kilka rzadkich ziół. One akurat nie były moim celem, tym razem miałam ochotę na pokrzywę lekarską. Biorąc pod uwagę wilgotność terenu i dobrą glebę, nie wątpiłam, że uda mi się ją tu znaleźć. Sięgnęłam do notatnika, kartkując stronnice do działu z roślinami. Warto było sobie przypomnieć najważniejsze informacje, nawet przy tak prostych poszukiwaniach. Zwróciłam uwagę na narysowany kształt liścia i adnotację, by nie zbierać gołą ręką. Było to logiczne, ze względu na parzydełka pokrzywy, mające odstraszać zwierzęta. Schowałam notatnik do torby i ruszyłam powoli, obserwując teren pod swoimi nogami i ten w najbliższej okolicy. Musiałam co jakiś czas pochylać się i zaglądać pod krzaki, które mogły skutecznie zasłaniać poczciwego chwasta. Przy okazji napotkałam na kilka grzybów, znałam tylko jeden z nich, więc odrysowałam na szybko ich budowę, z zamiarem zapytania się w późniejszym terminie driad. Przykucnęłam, badając runo leśne, szukając pojedynczych listków, mogących świadczyć o obecności rośliny w pobliżu. Zdziwił mnie brak jakichkolwiek śladów, chociaż mogłam przysiąść, że ostatnim razem widziałam pokrzywę, a nawet się nią przypadkiem sparzyłam. Rozszerzyłam poszukiwania, odchodząc dalej od rzeki, na teren mniej mokry i porośnięty dużą liczbą pnączy. Przedzieranie się przez nie było nieco problematyczne, z dwa razy się przewróciłam, kłaniając prastarym drzewom. Max zapewne skomentowałby to żartem, że drzewa podstawiają mi nogi...pokręciłam głową z uśmiechem, na kilka chwil odbiegając od teraźniejszości, myśląc o ostatnich wydarzeniach i ich relacji. Wróciłam do szukania przeklętej pokrzywy, zastanawiając się, czy w jakiś idiotyczny sposób jej nie przeoczyłam. Jeszcze raz spojrzałam do notatnika, ilustrując następnie znajdujące się dookoła mnie rośliny i zioła. Wciąż poruszając się powoli, przyglądałam się wszystkiemu, co kształtem chociaż w małym stopniu przypominało pokrzywę. Nawet zaczęłam brać pod uwagę fakt, że w Avalonie może wyglądać nieco inaczej. Teza ta została czasowo obalona kilka minut później. Dopadłam roślinę, kropla w krople podobnej do znajdującej się na stronie. Rosła w małym zgrupowaniu, obok znajdowała się druga, a kilka metrów dalej było większe zgrupowanie. Ucięłam łodygę przy ziemi i włożyłam roślinę do woreczka, korzystając przy tym z drugiego, by się nie poparzyć. Zabrałam ją w całości, by oddzielaniem potrzebnych rzeczy zając się w miejscu do tego przeznaczonym. Wrzuciłam zdobycz do torby i postarałam zapamiętać sobie to miejsce. Wiecie, jakby w razie jakiegoś nagłego olśnienia zamarzyła zrobić sobie więcej porcji eliksiru.
z/t
Scarlett Norwood
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Była martwa. Miała tego pełną świadomość, a jednocześnie nie umiała zrozumieć, jak to możliwe, że o tym wie, jak to możliwe, że w ogóle jest w stanie powiedzieć coś podobnego. Skoro nie żyła, powinna po prostu nie istnieć, tymczasem zaczynało do niej docierać, że oddycha, że jej ciało zaczyna domagać się, żeby w końcu się poruszyła, żeby coś zrobiła, żeby jakoś się zachowywała, żeby w ogóle przestała bawić się w ścięte drzewo. Nie była nim, nie powinna się tak zachowywać, ale miała wrażenie, że całe jej ciało protestuje, jakby była jakimiś starymi, nienaoliwionymi drzwiami, jakie nie chciały się za nic w świecie otworzyć. Była tym zmęczona, a jednocześnie miała wrażenie, że jakoś trudno jej się oddycha, jakby nie była w stanie do końca złapać powietrza, jakby coś ją blokowało, jakby coś powodowało, że nie była w stanie właściwie się zachować. A później do jej świadomości dotarł ból rąk. Nieznośny, paskudny, bolesny jak nie wiedziała co, ale taki, który natychmiast ją wybudził i wciągnęła gwałtownie powietrze przez rozchylone wargi, by zaraz niemalże splunąć, gdy wciągnęła jakiś materiał i aż się wzdrygnęła, orientując się, co się właściwie działo. Ktoś ją przykrył, nie wiadomo czym, ale nie zamierzała robić za trupa, więc poderwała się, zrywając z siebie jakiś kleisty całun, by potoczyć spojrzeniem dookoła siebie, mając ochotę wrzeszczeć, że przecież dookoła nich znajdowały się wciąż zaklęcia. Tylko wcale nie, bo siedzieli nad rzeką i wszystko wskazywało na to, że żyli. Zaczerpnęła głęboko powietrza, a jej ciało przyjęło to z zadowoleniem, potem zaś aż wrzasnęła z zadowolenia. - Mam dość tych koszmarów, Merlinie, Avalon miał być przyjemnością, a nie ciągłym mierzeniem się z jakimiś krwawymi problemami! - zakomunikowała, kiedy już upewniła się, że Mina również ma się dobrze, a potem uwiesiła się na bracie, jak jakaś małpka, dochodząc do wniosku, że to dobrze im zrobi, że dzięki temu nabiorą pewności, że są cali i zdrowi i nic nie może im się stać! - Wracajmy do wioski, poczuję się lepiej, jak zobaczę, że dalej tam stoi!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Ostatnim, co pamiętała były te cholerne zaklęcia. Zapewne jeszcze przez długi czas nie będzie w stanie się otrząsnąć po takim przeżyciu Nieważne czy było ono prawdziwe czy też nie, bo po ocknięciu się mogła się przekonać o tym, że na jej skórze nie było ani śladu po żadnym z zaklęć, które je trafiły. Po przebudzeniu zobaczyła, że obok niej czuwał Jamie. Dopiero po rozejrzeniu się wokół, dostrzegła także, że w pobliżu była wciąż nieprzytomna Scarlett. Kompletnie nie wiedziała ile czasu minęło od rytuału. Była oszołomiona i potrzebowała czasu na ułożenie sobie wszystkiego w głowie. Całe szczęście, że miała obok starszego z Norwoodów, który dotrzymywał im towarzystwa, gdy czekali na to aż Carly się obudzi. A niestety nieco czasu im to zajęło. - Taa, przypomnijcie mi, żebym nigdy nie wyjeżdżała już na wakacje z Hogwartem - mruknęła jedynie w odpowiedzi na słowa Puchonki, również upewniając się, że nic jej nie dolega. Ale skoro od razu uderzyła w znany ton to musiała czuć się dobrze. Oby tylko nie było to złudne wrażenie. Po potwierdzeniu, że faktycznie każde z nich dobrze się czuje, mogli wspólnie podjąć trud powrotu do domków. Oczywiście po wcześniejszym upewnieniu się, co do tego gdzie właściwie się znajdują. Dobrze, że nie wywaliło ich nigdzie poza Avalon.
z|t x3
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Jeszcze przed chwilą pocieszałam Tomka kiedy wymiotował nad zwłokami zwierzęcia. Potem chcieliśmy ulotnić się po angielsku, a potem znajdujemy się w środku jakiejś kompletnej masakry. Tomek wygląda żałośnie, nie wiem jakimi zaklęciami oberwał - ale mam wrażenie że jest z nim bardzo kiepsko. Najwyraźniej musiał dostać kilkoma czarami które źle wpłynęły na jego psychikę. Podtrzymuję go mocno gdy ciągnę go aż do drzewa, ochraniając nas płynnie przed zaklęciami, wciąż mając przed oczami poprzednie wizje, które okazały się być jednak pomocne. Kiedy jesteśmy przy drzewie kładę ręce na korze i odwracam twarz w kierunku Tomka, którego nadal trzymam za dłoń. Uśmiecham się blado, nadal w tej krwi, wśród błysków zaklęć i krzyków. Jakby moja morda mogła być jakimkolwiek pocieszeniem w tej istnej masakrze. Budzi mnie szmer rzeki. Uchylam powieki, nadal niespokojna po ciężkich snach. Potrzebuję chwili by dojść do siebie. Siadam na ziemi i rozglądam się dookoła - nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem oprócz jakichś podstaw jak na przykład - oto Avalon. Byłam na rytuale. Na dłoni piecze mnie drobna rana... świetnie. Jestem otulona w jakichś chujowy welon. Próbuję go z siebie zrzucić, ale kiedy plączę się w nim jeszcze bardziej - zauważam Tomka. Rzucam się w jego kierunku i szarpię z całej siły za ramię. - Tomasz. Tomasz! - powtarzam i teraz z niego chcę ściągnąć ten welon. Używam zaklęć trzeźwiących - co nic mi nie daje. Okazuje się, że nawet nie mogę go przenieść, najwyraźniej welon go... uziemił? Po dłuższym czasie nie widzę innej opcji jak wyruszenie po pomoc. Wtedy też okazuje się, że strasznie dużo osób zapadło w drzemki w których obudzili się po krótszym bądź dłuższym czasie. Natychmiast zgłosiłam się jako osoba pilnująca Tomka, czując się jakoś za niego odpowiedzialna. Strasznie martwiłam się faktem, że akurat jego drzemka była kurewsko długo. To co głównie próbowałam zrobić to wybudzić go wróżeniem. Na kocyku który sobie przyniosłam rozkładam najróżniejsze kadzidła, olejki, świeczki. Siadam po turecku i próbuję jakoś rozgonić ogarniający go sen najróżniejszymi zabobonami i obrządkami wróżbiarskimi. Robię to dzień w dzień. Dziś również przymykam oczy na siedząco i staram dotrzeć do sfatygowanego umysłu tomkowego. Wszystkie zioła wokół mnie pachną dość intensywnie, mimo tego że jesteśmy na dworze. I chociaż typowa wróżbitka na pewno nie robi tego w dresach, z nereczką w niechlujnym koku na głowie, to przynajmniej graty wokół mnie są całkiem profesjonalne.
Thomas Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam bardzo dziewczęcą twarz, upierdliwe rodzeństwo i piękne włosy, których nie umiem ogarnąć
Budzę się, ale zanim otwieram oczy, moją głowę od razu wypełniają wspomnienia krwawego wesela. Kurczowo zaciskam powieki, bo boję się, że jak je uchylę to okaże się, że umarłem i wcale nie trafiłem do przyjemnego miejsca. Wolę przeciągać ten moment w nieskończoność, taki jestem odważny. Słyszę gdzieś obok szum rzeki, szelest roślin i śpiew ptaków, co brzmi dosyć obiecująco, bo miejsce, do którego trafiają źli ludzie po śmierci wyobrażałem sobie zupełnie inaczej. Powoli poruszam palcami u jednej ręki i z zaskoczeniem rejestruję, że wszystkie są dalej przytwierdzone do dłoni, mimo że dałbym sobie uciąć rękę (o ironio), że zostałem poszatkowany w drobny mak. Nie czuję już żadnego bólu, oprócz tego charakterystycznego dla zastanych kości, kiedy zalegam w łóżku paręnaście godzin. Po chwili dociera też do mnie ból skręconego żołądka, jakbym nie jadł parę dni. Z trudem otwieram usta, żeby przejechać językiem po spierzchniętych wargach. Biorę głęboki wdech; haust świeżego powietrza wręcz rozrywa moje płuca. Co to za intensywny zapach? W końcu zbieram się na odwagę i otwieram ostrożnie jedno oko – prędko je zamykam, bo promienie słońca są zbyt ostre. Próbuję się podnieść, ale opadam ciężko na ziemię cały zastany i jęczę cicho pod nosem. Moje odrętwiałe ciało odmawia posłuszeństwa, gdy przymuszam je do najdrobniejszego ruchu. Walczę ze sobą i uchylam powieki, wpatrując się prosto w błękit nieba. Parę sekund zajmuje mi przyzwyczajenie się do nowych warunków i opanowanie zawrotów głowy, a wtedy ponawiam próbę uniesienia głowy, żeby rozejrzeć się dookoła. – Freddie? – dziwię się, kiedy dostrzegam przed sobą znajomą sylwetkę. – Czyli jednak to drzewo było naszym gwoździem do trumny? – silę się na żart, bo jej obecność to dla mnie wystarczający dowód na to, że wraz z dotknięciem kory po prostu opuściliśmy ten ziemski przybytek. Przecieram twarz, z zaskoczeniem ogarniając, że skóra ma taką samą fakturę jak za życia, a szkoda, bo liczyłem, że po śmierci będę piękniejszy i bardziej gładki. Ostrożnie muskam loki i oprócz tego, że są bardziej oklapnięte, nic się nie zmieniło. Do dupy z takim dealem. W końcu udaje mi się podnieść po paru szaleńczych próbach wydostania się spod jakiegoś czarnego koca, który usilnie do mnie przylega. Opieram się na łokciach i rozglądam dookoła. No chociaż widoczki mamy rajskie. – Co to za szamańskie rytuały? – pytam, gdy dostrzegam przeróżne świeczki i kadzidła. Ale wtedy też bystro ogarniam, że Fredka jest inaczej ubrana, wygląda całkiem rześko i w dodatku wciąż jesteśmy w Avalonie. – Co do kurwy? – próbuję się odnaleźć w nowej sytuacji, ale średnio mi to wychodzi i liczę na to, że dziewczyna zaraz mi wszystko wyjaśni, a szczególnie to czemu porozstawiała koło mnie swoje wróżbiarskie itemy, jakby mnie właśnie składała komuś w ofierze.
______________________
i read the rules
before i break them
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Ponieważ ja sama mam zamknięte oczy, nie wiem że Tomasz na ziemi próbuje właśnie zerknąć znad powieki. Dopiero kiedy słyszę swoje imię, momentalnie opuszczam półjawę w której byłam, granicząc z moim jasnowidzeniem i wróżeniem, próbując dotrzeć do świadomości Tomasza. Jakkolwiek mądrze to nie brzmiało; jestem wielkim prostakiem ale jakby ktoś posłuchał jak się znam na wróżbiarstwie, a ja umiałabym to wytłumaczyć nie klnąc non top, ludzie mogliby się zdziwić! - Tomasz! - krzyczę i tak się rzucam w jego kierunku, że aż rozpierdalam wokół siebie wszystkie kadzidła. Kładę łapska na jego twarzy, by sprawdzić temperaturę i próbuję razem z nim rzucić gdzieś w pizdu ten zjebany welon. - Zakładasz, że zaświaty są niebem czy piekłem skoro tu jestem? - rzucam z uśmiechem, ale zatykam mu usta kiedy chce odpowiedzieć, bo nie chcę słuchać jego durnej odpowiedzi. Kiedy Tomek wypytuje o to co się wokół dzieje, wzruszam lekko ramionami. Biorę torbę leżącą trochę dalej, wyciągam parę kanapek i wręczam Tomkowi je oraz butelkę wody. - Masz, nie jadłeś od trzech dni, inni obudzili się sporo wcześniej, ja po kilku godzinach, niektórzy nadal śpią... Nie wiem o co chodzi. W każdym razie zrobiłam ci kanapki, wpierdalaj i zwijamy się, bo pewnie już cuchniesz... nie można przenieść nikogo w tym jebanym welonie - dodaję, żeby jeszcze wytłumaczyć czemu po prostu nie wzięłam go stąd do domku. - Próbowałam dotrzeć do twojej podświadomości tymi szamańskimi sposobami, niestety ta okazała się nie istnieć - kwituję jeszcze z krzywym uśmiechem i zbieram wszystko do torebki, by wraz z Tomkiem wyruszyć do domków. Opowiadam mu też co z każdym po kolei i omawiamy sobie te bardzo niefajne weselicho.