Nie wyspał się tego dnia kompletnie, ale i tak wstał z uśmiechem, podekscytowany, że w końcu Kyran poczuł się na tyle dobrze, że mógł bez wyrzutów sumienia (dobra, z niewielkimi) zostawić Fillina samego na warcie i spotkać z Fredką, której nie widział raptem dwa tygodnie, ale w jego głowie urosły one do jakiegoś niedorzecznie długiego okresu czasu. Umówili się na piknik, bo tak któreś z nich palnęło, i prawdę mówiąc, chyba nigdy na takowym nie był, ale co w tym skomplikowanego, wrzucić w plecak jakąś szmatę do siedzenia i coś do żarcia, no nic, więc tak właśnie zrobił, a potem włożył ogromny wysiłek w to, by prezentować się przyzwoicie. Nie miał zbyt wielkiego pola do popisu, bo ostatnie pół roku, miał wrażenie, było dla niego pod tym względem równią pochyłą i obecnie zdecydowanie bliżej było mu wizerunkowo do jakiegoś nieszczęśnika w przedostatnim stadium gruźlicy niż wschodzącej gwiazdy Quidditcha i potencjalnego kandydata na zostanie jednym z jesiennych miesięcy w kalendarzu tygodnika Czarownica - ale przecież nie ma takiej brzydoty, której nie uratuje odpowiednio elegancka koszula. Wygrzebana z dna komody starego, pamiętająca jeszcze czasy drugiej wojny czarodziejów perełka, miała wszystko czego potrzebował: luźny rękaw o okropnej długości prawie-do-łokcia, maskujący nie już tak imponujący jak kiedyś bicek, tonację kolorystyczną utrzymaną w okolicach oczojebnego pomarańczu, odwracającą uwagę od zmęczonej, poszarzałej twarzy i - co najważniejsze - nadruk splątanych w bojowym tańcu hipogryfów i widłowęży, dający jasno do zrozumienia, kto tu jest największym samcem alfa na dzielni. Znaczy takim nie był, ale przecież nikt mu nie zabroni sprawiania pozorów. Efekt końcowy pozostawiał wiele do życzenia (choć staremu chyba zaimponował, bo pożegnał go uprzejmym pytaniem: a co ty się tak młody odjebałeś jak szczuroszczet na otwarcie kanału? ha ha kup mi fajki po drodze), ale kiedy już aportował się na miejscu, Fredka wcale nie wyglądała na rozczarowaną, kiedy go zobaczyła. Wręcz przeciwnie! Zareagowała bardzo entuzjastycznie, ciesząc mordę, tak jak on zresztą; spodziewał się raczej zbicia piątki na powitanie niż całusów i przytuleń, ale ani trochę nie narzekał na taki obrót spraw, nie miał też zamiaru zbyt szybko wypuszczać jej z objęć, skoro już tak ochoczo rzuciła mu się w ramiona. Dopiero kiedy poczuł znajomy miętowy zapach, uświadomił sobie, jak za nim tęsknił; i za jej durnymi tekstami, za prostackimi odzywkami, za idiotycznymi żartami, za uśmiechem szaleńca i za każdym niedorzecznym pomysłem; za wspólnym przesiadywaniem z piwkiem w pubach albo ewentualnie w krzakach i we dwójkę rozkręcaniem zawsze najlepszej imprezy; za kościstym łokciem wbijanym w bok w ramach przyjacielskiego kuksańca i szturchającym go niechcący, kiedy w nocy wierciła się na tapczanie, rozwalając się na całej powierzchni; za rozczochraną głową i zaspanym wzrokiem, kiedy się budziła i natychmiast musiała spadać; za śmiesznymi wzorkami na paznokciach, do których malowania zdawała się mieć większą cierpliwość niż do wszystkiego innego na świecie razem wziętego. Zupełnie normalne odczucia wobec kogoś, kogo darzymy platoniczną sympatią przecież. - A ty wykurwiście - odwdzięczył się kulturalnie równie eleganckim komplementem, i równie zgodnym z prawdą; przecież musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć tej subtelnej zmiany w jej twarzy, no i tej spektakularnej sukienki. Miał tylko nadzieję, że to nie dlatego, że po ich spotkanku miała randkę z jakimś angielskim frajerem. Znaczy, nie że miał nadzieję, mogła się spotykać przecież z kim chciała; tak tylko się zastanawiał, z jakiej okazji ten wysiłek, gryząc się w język żeby nie spytać, bo gdyby usłyszał odpowiedź twierdzącą, pewnie rzuciłby się z tego pomostu prosto do wody i tyle byłoby z pikniku. - Dokładnie tak chujowo jak się spodziewałem! - odpowiedział dziarsko, ignorując zupełnie to dziwaczne pyrgnięcie i sam złapał Fredkę za rękę ale tylko i wyłącznie po to, żeby ją pociągnąć w stronę pomostu, no bo przecież jakby jej powiedział "e chodź" no to na pewno by nie dosłyszała, tak głośno tam było, ptaki świergoliły jak pojebane. - Przedwczoraj wróciłem w końcu na chwilę do domu i na wejściu dostałem wpierdol od jedenastolatki i to i tak było najfajniejsze, co mnie tam na razie spotkało. - zrelacjonował po drodze. - Przebijesz takie atrakcje? - spytał, żywo zainteresowany tym jak Fredka spędziła te dwa tygodnie, bo z lakonicznych listów raczej niewiele można było się dowiedzieć; nie żeby mu to przeszkadzało, średnio lubił się porozumiewać przez korespondencję. Kiedy dotarli na pomost, wydobył z plecaka gustowny kocyk w serduszka, podjebany którejś siostrze, machnął zamaszyście zapraszającym gestem w jego stronę, gdy już wyścielił drewnianą podłogę niczym najwspanialszy perski dywan i sam usiadł, szykując się do dalszego wyjmowania przyniesionych przez siebie wiktuałów. - Oliwka mi gadała, żebym wziął jakieś owoce i sałatkę z czymśtam i coś jeszcze, ale uznałem że pierdolę takie coś i przywiozłem ci irlandzkie piwko iiiiiiii frytki, bo w naszym Magicu są lepsze, sama zobaczysz. - oznajmił zachęcającym tonem, kładąc wszystko na kocu, chociaż w środku był nadal tak podekscytowany widokiem Fredki (czego miał nadzieję, że nie było po nim widać), że nawet niespecjalnie miał ochotę cokolwiek jeść. |