Z błogim uśmiechem przyjęła jego czuły gest, gdy poprawił jej włosy. A jej serce zabiło jeszcze mocniej, gdy zobaczyła i jego uśmiech. Całkowicie i absolutnie szczery. Choć nie chciała wybiegać za daleko myślami w przyszłość, pozwoliła sobie na krótką myśl, że miło by jej było oglądać go właśnie takim częściej. - Piktogramami – zaśmiała się, prawdziwie rozbawiona, bo i sama nie wiedziała jak nazwać dziwaczne znaczki, które pokazywało jej kilka osób. Dla niej były bardziej skomplikowane od run. – Nie mogę się więc doczekać twoich listów, Benjaminie – i sama podarowała mu jeden z błyszczących uśmiechów. Przypatrywała się mu uważnie, w oczekiwaniu na jego następny ruch. Była bardzo ciekawa, co zrobi? Gdy się do niej nachylił, zatrzepotała rzęsami w oczekiwaniu na kolejny z jego pocałunków. Nigdy nie spróbowała narkotyków, nie wiedziała, czym było uzależnienie nimi, ale jeżeli miałaby zgadywać, to musiały działać jak pocałunki tego mężczyzny. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła ich chcieć więcej. A chęć była tak silna, że miała wrażenie, że nie powstrzymała swojej trochę oszukanej, trochę oburzonej miny, gdy zboczył z kursu i cmoknął ją tylko w policzek. Nawet jeżeli po chwili znów cała była tym naturalnym szczęściem, musiała przynajmniej zmarszczyć brwi. Co jej odbiło, że czekała na pocałunki od, bądź co bądź, obcego mężczyzny? Nie wiedziała, ale nie chciała, by to szaleństwo się kończyło. Bo w całym swoim absurdzie było po prostu tak najzwyczajniej właściwe i na miejscu, jeżeli to właśnie o nich w tej sytuacji chodziło. - W takim razie przy tobie i trójlistne koniczyny będą przynosić szczęście – uśmiechnęła się radośnie i zerwała pierwszą lepszą koniczynkę, zakładając mu ją za ucho. – I już, teraz wiadomo, że to do trzech razy sztuka wyjdzie. Jesteśmy skazani na udane spotkanie. Jego łobuzerskość była czymś zupełnie nowym dla Laeny, ale działającym równie mocno, co wizja jego ust na jej własnych. Od razu chciało jej się śmiać, gdy przybierał tę łobuzerska minę, był w tym tak ujmujący i chłopięco szczery, że trudno jej było pozostać na niego obojętną. I obojętną pozostać nie chciała. Po tygodniu, w trakcie którego go tak zawzięcie szukała, nic więcej nie pragnęła, niż teraz cieszyć się z nim w ich własnym tu i teraz. Też nigdy w życiu niczego nie ukradła. Dzikie tereny nordyckich krain były jej domem, a po roślinę wystarczyło się schylić, żeby stała się w tamtym momencie potrzebnym składnikiem. Nie planowała też kradzieży pełną parą, w końcu mogła zostawić kilka galeonów w ogródku za pęczek potrzebnych liści, wydawało jej się to uczciwą wymianą. - Też nie – uśmiechnęła się głupkowato. – Nie wiem od czego zacząć – zrobiła wielkie oczy i sama nie wiedziała, czy bardziej z rozbawienia czy zdziwienia. Ale Benjamin zdawał się mieć plan, kiedy pomógł jej wstać. Była szczerze zaintrygowana, gdy przyłożył jej palec do ust. I wesoła. Tak bardzo wesoła! Chciało jej się śmiać. Zupełnie nie miała pojęcia, co właśnie najlepszego wyprawiali i dlaczego w ogóle to robili, ale postanowiła tego nie kwestionować. Jeżeli mogła się w ten sposób z nim cieszyć, zamierzała z tego w pełni skorzystać. Nie bawiła się tak dobrze, od kiedy była dzieckiem. Od kiedy gwiazdy nie pokazały jej w przepowiedni choroby jej brata, kiedy to musiała w momencie dorosnąć, by mu pomóc. Odrzuciła jednak te wspomnienia. Każdego dnia poświęcała mu swoje myśli, troskę i umiejętności. Teraz mogła z czystym sumieniem, na tych kilka błogich chwil, zapomnieć o tym i oddać się… Zabawie. Z Benjaminem u boku było to tak proste jak oddychanie! Gdy zaczął skradać się w tak teatralny sposób, aż musiała zasłonić usta dłonią, żeby się nie zaśmiać. Pokręciła głową z niedowierzaniem, cały czas uśmiechając się do niego od ucha do ucha. To co robili było niepoważne, głupie i niepotrzebne, ale tak absolutnie szczere i wspólne, że było to czymś czystszym i weselszym niż dziecięce wygłupy. Wkradła się na podwórko bardzo ostrożnie, komicznie wręcz ostrożnie i zaczęła zrywać potrzebne jej liście i kwiaty. Nie szło jej najgorzej, dopóki… - CO WY ROBICIE W MOIM OGRODZIE, HULIGANI! – z domu wypadła prosto na nich starsza kobieta, która mimo wieku wyglądała, jakby mogła im zrobić niezłą krzywdę wałkiem do ciasta, który cały czas trzymała w ręce. Laena spojrzała wielkimi oczami na właścicielkę, później na Benjamina i… Zaśmiała się głośno. Czym prędzej rzuciła kilka drobnych galeonów kobiecie pod nogi i po prostu ruszyła biegiem, łapiąc dłoń Bena w swoją i ciągnąc go za sobą. Nie wiedziała, czy starsza pani ich goniła, ani czy wyglądali jak kompletni idioci, nie przejmowała się też tym, że cały czas chichotała głośno, nie chciała tego przerywać. Chwilo, trwaj wiecznie! Zdawała się krzyczeć w myślach do wszystkich chmur i gwiazd na niebie, do wszystkich omenów, jakie przyroda miała zamiar jej objawić, do każdego podmuchu wiatru, proszę, niech ten mężczyzna dalej tak ze mną będzie! Niech dalej się ze mną cieszy! Wskoczyli w wąską uliczkę między dwa domy mieszkalne. Dopiero w ciasnym zaułku kobieta się zatrzymała i znów musiała zakryć dłonią usta, bo nie mogła przestać się śmiać. Z kolei palec drugiej dłoni przyłożyła i jemu do ust, żeby pokazać, że musieli być cicho. Nie byli cicho. Zachowywali się jak dwa szczeniaki na swojej pierwszej „randce”, kiedy nie wiedzieli co robić, więc robili głupie rzeczy, byle rozweselić drugą osobę. - Chyba się nam udało – spojrzała na niego łobuzersko, cały czas wielkimi z zaskoczenia oczami. – Nie wiem, czy kiedykolwiek się z kimś tak bawiłam – przyznała, uspokajając się trochę. – Dziękuję ci za to – a na rozbawienie sprzed chwili wróciło to jej ciepło i czułość, którymi znów go obdarowała. |