Księgarnia, w której znajdziesz mnóstwo ciekawych tomów. Wystarczy się rozejrzeć! Za dużo książek? Obsłuży cię miły staruszek, który zdaje się jakby wiedział wszystko. Może nawet poleci ci parę naprawdę interesujących woluminów, o ile od razu zapała do ciebie sympatią. Zimno na zewnątrz? Możesz usiąść na jednej z wielu puf i pogrążyć się w lekturze.
Ślizgon traktował Jasmine jak swoją słabość, nie dlatego, że wyzwala w nim uczucia i emocje o jakie nikt inny go nie podejrzewał, ale dlatego, że była dla niego niezwykle ważna, co czyniło z niej słaby punkt chłopaka; jeśli ktoś chciałby mu bardzo zaszkodzić, wiedziałby gdzie uderzyć. W przypadku jego rodziny ochrona prywatności była niezwykle ważna, od dziecka wpajano mu by nie afiszował się z tym tematem, zaś po narodzinach młodej zaczęto przykładać do tego jeszcze większą wagę. Avrey'owie byli ludzi na zbyt wysokich pozycjach przez go zbyt wiele osób pragnęło ich upadku. Dlatego to, że Jas trafiła właśnie na Odeyę sprawiło, że czuł się dużo spokojniejszy. Ale czy powinien? Teoretycznie znał Gryfonkę, jednak wciąż wiedział o niej zbyt mało, by móc wyciągnąć na jej temat odpowiednie wnioski, chociaż wiedział, że dziewczyna nie zrobi krzywdy jego siostrze. Dostrzegł uśmiech malujący się na twarzy ciemnowłosej czarownicy, który wywołał dziwne ciepło, które rozlało się po jego ciele, sprawiając, że zjerzył mu się włos na karku. Kiedy odstawił młodą na ziemię, poprawił materiał kraciastej koszuli , prostując się. Mimo całej miłości jaką darzył Jasmine i uczuć, jakie wywoływała w nim siostra łatwo było mu wrócić do postawy, jaką prezentował sobą na co dzień, choć dostrzec można było, jak co chwilę jego wzrok ucieka w kierunku małej dziewczynki, która teraz stojąc w kolejce do kasy przeskakiwała z nogi na nogę. Słysząc odpowiedź Odey wrócił do niej spojrzeniem unosząc prawą brew. Nie rozumiał, co ma na myśli, w jego stalowo-błękitnych tęczówkach pojawiła się konsternacja, którą ciemnowłosej mogła dostrzec wyraźniej, kiedy zrobił krok w jej kierunku. - Dlaczego? - zadał proste pytanie, delikatnie muskając jej policzek. Wtedy poczuł, jak od ciała dziewczyny przez jego palce przemyka chłód, który wywołał u niego drżenie. Szybko zabrał dłoń. - Co to? - zapytał, oglądając z każdej strony swoją rękę, która zrobiła się czerwona.
Jeśli o to chodzi, to każdy ma w takim razie swój czuły punkt, biorąc pod uwagę rodzinę. Zazwyczaj łatwo było się tego domyślić, bo jest to tak oczywista rzecz, że aż banalna. Ale to prawda, jeżeli rodzice małej Jasmine i Daemona byli wysoko postawionymi czarodziejami to chłopak miał podstawy aby niepokoić się o swoją młodszą siostrzyczkę. Ale chyba nie myślał, że Ode byłaby w stanie w jakikolwiek sposób zaszkodzić jej lub jego rodzinie? Gdyby od niego usłyszała takie wątpliwości, z całą pewnością odwróciła by się na pięcie, urażona. Odeya zawsze marzyła, żeby mieć starszego brata, ponieważ uważała, że czułaby się znacznie bezpieczniej i pewniej, gdyby był w pobliżu. Tymczasem miała starszą Esterę, która mimo, że też zazwyczaj się o nią troszczyła, to chyba częściej jednak darły ze sobą koty. Co nie zmieniało faktu, że kochały się nawzajem, ale co siostry to siostry. Rodzice zawsze powtarzali, że są nieznośne z tymi swoimi ciągłymi przepychankami, w których każda z nich chciała postawić na swoim. Może właśnie przez to Gryfonka wyrobiła sobie taki a nie inny charakter? Mogła się domyślić, że tylko w towarzystwie siostry Avrey pokaże przebłyski tej swojej "ludzkiej" strony, które zagościły w jego oczach, jako iskierki. A nie trzeba było długo czekać, kiedy po oddaleniu się od nich Jass, Daemon którego znała powrócił, co ani nie zdziwiło ani tym bardziej nie zasmuciło dziewczyny. Mimo wszystko lubiła tę jego postawę, bo oznaczało to, że znał swoją wartość i przed byle kim od razu się nie uzewnętrzniał. Oczywiście nigdy mu tego nie przyzna. Jego wzrok, wędrujący raz po raz ku młodej, sprawiał jednak, że mimo pozy, którą od razu zmienił, kiedy zostali sami, Ode widziała w nim ciągle opiekuńczego brata. Uśmiechnęła się pod nosem, jakby sama do siebie, patrząc jak kolejny raz przygląda się swojej małej księżniczce. Odruchowo chciała zrobić krok do tyłu kiedy, po jej słowach Ślizgon zbliżył się do niej, ale napotkała za plecami opór regału. - Nie dot... - dążyło zaledwie opuścić jej usta, zanim palce blondyna zetknęły się z jej skórą. W jednym momencie zacisnęła powieki i na jej twarzy pojawił się grymas bólu, jakby ten dotyk sprawiał jej cierpienie. Poniekąd tak było, jednak to nie był fizyczny ból. Nie była w stanie opisać tego, jak czuła się pierwszy dzień po rytuale, kiedy Mary, chcacą się tylko z nią przywitać odskoczyła od niej po chwili, cała rozdygotana. Niestety musiała to sprawdzić jeszcze na kilku innych osoba, aby do niej dotarło, co tak naprawdę się dzieje. Dopiero kiedy wyszukała informacje na ten temat, znajdując po objawach odpowiednia magiczną przypadłość, przestała żyć w nieświadomości co do Klątwy Lodowego Języka. Zimno, które opanowało jej ciało, a którego sama nie czuła, w zetknięciu z innym ciałem powodowało mróz, który przesiąkał do drugiego człowieka i był niezwykle niebezpieczny. Podobno mógł powodować nawet hipotermię. Przełknęła wolno ślinę, powoli rozwierając powieki i napotykając spojrzenie Daemona. - Proszę, nie dotykaj mnie. - szepnęła, załamanym głosem, aby na kilka sekund zamilknąć, spuszczając wzrok, gdzieś na jego kołnierzyk koszuli. - To klątwa. Klątwa Lodowego Języka. Z zetknięciu z moją skórą ludzie zaczynają marznąć, dygoczą... Może to nawet skończyć się groźnym dla życia wychłodzeniem organizmu, jeśli kontakt, będzie trwał zbyt długo. - wytłumaczyła, nadal wbijając wzrok w materiał jego koszuli zamiast w jego twarz. Bo co miała mu powiedzieć więcej? Że wzięła udział w nielegalnym rytuale, dzięki któremu TO COŚ się do niej przyczepiło?
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Choć na pierwszy rzut oka zachowanie Odey wydawało być poprawne, to jednak dostrzegł w nim coś nienaturalnego. Sekunda wahania w której wyciągnęła dłoń w kierunku Jasmine, by następnie zabrać ją z powrotem wzbudziła w nim podejrzenia, które potęgowało nieco przestraszone spojrzenie. Musiał dowiedzieć się, co stoi za takim stanem rzeczy. Uniósł lewą brew ku górze, gdy dziewczyna zaczęła się cofać, co ostatnie uniemożliwił jej stojący za nią regał. Oczywiście, jak to miał w zwyczaju wkroczył w jej przestrzeń osobistą, nie pozwalając by dokończyła zdanie. Bijący od ciemnowłosej czarownicy chłód nie był naturalny, czuł to każdym atomem swojego ciała, gdy jego skóra zetknęła się z jej. Mimowolnie Gryfonka zacisnęła powieki, jakby to jego dotyk sprawiał ból, a nie na odwrót. Wyraz twarzy blondyna z każdym słowem które opuszczało usta dziewczyny przybierał coraz surowszy wyraz. Zacisnął mocniej zęby, przez co jego kości policzkowe stały się jeszcze bardziej widoczne. - Spójrz na mnie - powiedział łagodnie, gdy dostrzegł jak ucieka przed nim spojrzeniem, kierując je na kraciastą koszulę. Ta łagodność zupełnie nie pasowała do jego spiętej postawy, naprężone mięśnie na myśl przywoływały drapieżnika gotowego do skoku. - Jak? - kolejne, spokojne pytanie. Chciał wiedzieć, jak do tego doszło, że Odeya padła ofiarą klątwy, która nie była zwykłym urokiem rzuconym przez drugiego czarodzieja. Była czymś więcej, a gdy tylko zdradziła czym to coś jest, od razu zrozumiał, że bez pomocy łamacza klątw nie będzie ona w stanie sobie z tym poradzić. Zaklął cicho pod nosem, zaciskając dłoń w pięść, którą uderzył w regał. Nie powinien się tym przejmować, to dziewczyna narobią sobie problemu i powinna teraz sama poradzić sobie z jego rozwiązaniem a jednak nie potrafił jej z tym zostawić, nawet jeśli zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien.
Widziała, jak z każda sekundą twarz Daemona nabiera wyraźniejszych rysów i spodziewała się, że za chwile prychnie i powie coś w stylu: "to niezły cyrk na siebie ściągnęłaś", bo przecież dlaczego miałby się przejmować jej klątwą? A no tak, bo nie mógł jej dotknąć... To był problem, zważywszy na fakt, że ich relacja polegała w dużej mierze na kontakcie fizycznym. Teraz mogła jakoś wytłumaczyć sobie, to dlaczego tak bardzo blondyn przejął się jej przekleństwem. Gdy do jej uszu dotarło łagodne polecenie, nie od razu je wykonała. Nie miała pojęcia jak zareaguje chłopak, dlatego wolała unikać jego wzroku. Ale kiedy podniosła na niego niepewne spojrzenie, dostrzegła jego pełny napięcia wyraz twarzy. Kolejne słowa, wypowiedziane ze spokojem, który był zupełnym przeciwieństwem tego jak wyglądał na zewnątrz. Zawahała się, nie wiedząc czy mówić mu prawdę dotyczącą tego, jak stała się ofiarą klątwy. Jednak, kiedy usłyszała za sobą uderzenie w regał, była pewna, że nie powinna go okłamywać, choć nie wiedziała jak to się skończy. Teraz to ona patrząc mu w oczy, odszukała jego spojrzenie, które wręcz nakazywało jej odezwanie się. - W Luizjanie... - zaczęła ściszając nieco ton głosu, jednak patrząc wprost na niego, zrobiła kilka sekund przerwy. - Był tam nie do końca legalny rytuał dziękczynny, dla dzikiej magii. Coś nas podkusiło z Fenrisem żeby iść... Można było wiele zyskać, ale istniało też ryzyko... ukarania przez magię pierwotną. - wytłumaczyła cicho, przygotowana na wybuch złości, który mógł nastąpić, znając porywczość Daemona. Coś czuła, że nie obejdzie się bez pogadanki. Bo jak można być tak głupim, żeby ryzykować w jakimś nielegalnym obrzędzie?
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
To w jaki sposób traktował Odey musiało wpłynąć na to, jak ona postrzegała jego, jednak nawet przez myśl mu nie przeszło, że zainteresowanie klątwą, która ją dopadła tłumaczyć będzie tym, że po prostu nie może jej dotykać. Miała go za naprawdę płytką osobę, wciąż jakby nie dostrzegając tych niuanusów, które wskazywały na to, iż Ślizgon posiada serce. Czy nie udowodnił brunetce, że jest bardziej skomplikowany niż wskazywałaby na to jego poza? W lazurowych tęczówkach dostrzegł wyraźne wahanie, sekundy płynęły, a on z tą samą mocą nieprzerwanie wpatrywał się w jej oczy, jakby chciał zajrzeć do wnętrza jej duszy i wydobyć informacje, którymi nie koniecznie chciała się z nim dzielić. Tylko dlaczego? Przecież wyraźnie widać było, że chce pomóc. Choć rysy jego twarzy nabrały ostrzejszego wyrazu, sam wydawał się być oazą spokoju. Nic bardziej mylnego! Każde kolejne słowo młodej czarownicy wywoływało u niego coraz większą wściekłość, stalowo-niebieski odcień tęczówek nagle zagarnięty został przez czerni, która na myśl przywoływała najciemniejszą z nocy, kiedy nawet księżyc bał się wyjrzeć zza chmur. Gwałtownie, z niebezpieczeństwem wymalowanym na twarzy pochylił się ku dziewczynie. - Czy ty kurwa oszalałaś?! - wysyczał przez zaciśnięte zęby, prawie stykając się z nią twarzą. - I kim do cholery jest Fenris? - dodał, jednak zanim Odeya zdążyła odpowiedzieć blondyn poczuł czyjś dotyk na swoim ramieniu - delikatny, lecz na tyle stanowczy, że ciężko było nie domyślić się do kogo należy dłoń wywołująca u niego rozluźnienie spiętych mięśni. -Daemonie - łagodny, ciepły głos kobiety zmusił go, by cofnął się o krok od ciemnowłosej, a swoje spojrzenie, które jakby za dotknięciem różdżki zmieniło swój wyraz skierował właśnie na nią. - Mamo - odpowiedział, patrząc na kobietę. Z czułością ujął jej dłoń, której wierzch ucałował. - Jasmine właśnie płaci za książę, zaraz powinna tu być - oznajmił, widząc pytające spojrzenie matki,która obdarzyła go pięknym uśmiechem,by następnie przenieść te same tęczówki, choć znacznie łagodniejsze na Gryfonkę, co było dla Daemona jednoznacznym sygnałem, by przedstawił swoją towarzyszkę. - Mamo to jest… - zaczął, choć nie dane było mu skończyć, gdy z piskiem radości podbiegał do nich Jasmine. -Mamuuuuś.. - krzyknęła udarowana wpadając na kobietę i przytulając się do jej nogi, na co ta zareagowała śmiechem. - Jasmine - odparła jasnowłosa czarownica i choć chciała brzmieć karcąco, w tonie jej głosu przeważała miłość. -Wiem, ale znalazłam Odeye. TĄ Odeye - odpowiedziała dziewczynka wpierw wyraźnie zawstydzona, by następnie zaśmiał się. - Odey, to moja mama Melody - przestawił ciemnowłosą ignorując słowa młodej, którą jedynie obdarzył nieco karcącym spojrzeniem.
Właśnie dlatego, że był tak skomplikowaną osobą trudno było jednoznacznie stwierdził co nim kierowało w niektórych sytuacjach. Chyba każdy na jej miejscu, stwierdziłby, że niemożność dotknięcia jej jest generalnym problemem jego natury, którą przecież tak wyraźnie pokazuje. Od samego początku ewidentnie interesował się nią w aspekcie fizycznymi ten pociąg, który oboje odczuwali był przecież głównym "zapalnikiem" ich znajomości. Więc dlaczego w tej chwili miałaby nie myśleć o tym, że przejmuje się jej klątwą tylko dlatego, że jakakolwiek próba dotknięcia jej kończyłaby się dla niego uszczerbkiem dla zdrowia. Nie pomyślała nawet, że chłopak mógłby chcieć szczerze jej pomóc, dbając o nią jak o kogoś dla siebie... wyjątkowego? O ile przed kilkoma sekundami mogła dostrzec choćby w jego twarzy opanowanie, o tyle kilka chwil później jego nerwy puściły. Informacja o rytuale zadziałała na niego jak płachta na byka, powodując pociemniałe od wściekłości spojrzenie, srogi wyraz twarzy, aż w końcu nachylił się nad nią, pozostawiając jedynie kilka centymetrów odstępu między nimi. Usłyszawszy jego słowa, sama zacisnęła mocniej palce na materiale spódnicy, by chwilę później przymknąć ponownie oczy i uspokoić swoją wybuchową naturę. Ej, kim on był, żeby na nią tak wrzeszczeć? Dlaczego tak go to wnerwiło? Nie miał własnych problemów, aby się nimi zająć? Te wszystkie myśli przemknęły jej przez głowę i już rozwarła powieki, patrząc na niego hardo, aby to wszystko mu powiedzieć, kiedy zobaczyła za jego plecami jasnowłosą kobietę. Od razu uderzyła ją zmiana, jaka znowu dokonała się w Ślizgonie, kiedy ten odwrócił się do matki. Ode uniosła nieco brwi, ze zdziwienia, próbując pojąc jak ta piękna, dystyngowana kobieta może być rodzicielką Daemona. Przecież wygląda jakby była jego starszą siostrą! Napotkawszy spojrzenie czarownicy, najpierw kąciki jej ust drgnęły w niepewnym uśmiechu, aby chwilę później mogła przyjąć bardziej pewny siebie wyraz twarzy. Wtedy mała Jass wróciła do nich, przerywając jednocześnie chłopakowi, który odezwał się aby ją przedstawić pani Avrey. Słowa dziewczynki ponownie sprawiły, że nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Od kiedy stała się "TĄ Odeyą"? Co tu było grane? Przeniosła wzrok na matkę Daemona, aby wreszcie coś powiedzieć. - Bardzo miło mi panią poznać. Zapewne martwiła się pani o Jasmine, ale była w dobrych rękach. Udało nam się znaleźć książkę o hipogryfie, której szukała - oznajmiła przyjaźnie, zerkając na mała i posyłając jej uśmiech. - Ale lepiej, na następny raz poproś brata albo mame, żeby z Tobą tutaj przyszli. Żeby pomogli Ci wybrać. - zwróciła się do kruszyny, po czym przeniosła na moment wzrok na blondynka, aby ostatecznie uśmiechnąć się do pani Avrey i powiedzieć: - Muszę już iść. Naprawdę miło mi było panią spotkać. Do zobaczenia. Posłała ostatnie spojrzenie Daemonowi, obdarzając go zaledwie krótkim "cześć", po czym tak samo pożegnała się z Jasmine, kierując się do drzwi.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Daemona można było nazwać aroganckim dupkiem, nigdy nie zaprzeczał, gdy słowa te mające na celu określić jego osobę opuszczały czyjeś usta, jednak nie był on egoistą. Odeya mogła przekonać się o tym już kilka razy, kiedy to mimo wszystko ją stawiał ponad siebie, nawet jeśli tyczyło się to jedynie sfery fizycznej. Może poniekąd było tak, że kierowały nim pobudki o jakie posądzała go Gryfonka, lecz nie do końca - widząc ból malujący się na delikatnej twarzy poczuł potrzebę, aby jej pomóc. Fala złości przemknęła przez jego ciało wywołując automatyczną reakcję, z której nie był dumny. Gdy w pobliżu znajdowała się jego siostra zawsze starał się nad sobą panować, tym razem nie potrafił. Słowa Odey wyprowadziły go z równowagi - tak te dotyczące samego rytuału, jak również te, że brała w nim udział z nieznanym mu chłopakiem. Czy był zazdrosny? Swoje zachowanie starał się tłumaczy na wiele innych sposób. Oczywiście liczył się z tym, że ciemnowłosa czarownica nie będzie wobec niego dłużna za jego nagły wybuch, widział w jej spojrzeniu tą charakterystyczną wolę walki, lecz nie dane było jej wypowiedzieć nawet słowa, gdy pojawiła się przy nich najpierw jego matka, a kilka sekund później Jasmine. Kącik ust blondyna uniósł się ledwo zauważalnie ku górze. Spoglądając to na matkę, to na Odey uważnie obserwował zachowanie obu kobiet, a to w jaki sposób Gryfonka potrafiła w jednej chwili okełznać swoją dziką naturę, by godnie przywitać Melody wzbudziło w nim zadowolenie. Nie dane było mu jednak zbyt długo cieszyć się tym widokiem, kiedy ciemnowłosa oznajmiła, że musi iść i tak zwyczajnie wyszła, zostawiając Daemona z zaskoczonym wyrazem twarzy. - Idź - powiedziała tylko kobieta, chwytając córeczkę za rączkę. Wybiegł za nią jak w jakimś amoku, trącają przy tym kilka osób. Dostrzegł rąbek jej spódnicy, który zniknął za rogiem, puszczając się biegiem w tamtym kierunku. Dopadł ją szybciej niż zapewne by sobie tego życzyła. Chwycił za nadgarstki zupełnie ignorując ból oraz chłód jaki wywoływał jej dotyk i pchnął lekko na ścianę. Jego ręce w jednej chwili stały się wręcz granatowe, dlatego puścił ją opierając je tak, by stworzyć dla niej więzienie ze swojego ciała. - Nie odpowiedziałaś na moje pytania - wysyczał, patrząc wprost w jej oczy z wyraźną irytacją malującą się w jego własnych.
Rzeczywiście przekonała się już pare razy o tym, że Ślizgon nie myślał tylko i wyłącznie o swoich potrzebach, próbując zadowolić również ją. Jednak w jej mniemaniu, było to bardziej spowodowane jego "manierami łóżkowymi", a nie było to tak naprawdę jakąś częścią jego charakteru. Niestety, jeśli Ode na początku dostrzegła w nim egoistyczne zaciągi, teraz wszystkie swoje osądy będzie już opierać właśnie na tym. Co mogła poradzić na to, że jej umysł nie pozwalał jej oszukiwać siebie, kiedy te myśli same pojawiały się w jej głowie? Choć chciała, żeby było inaczej, to miała go za aroganckiego dupka na ten moment. Gwałtowne rozwścieczenie, jakie malowało się na twarzy blondyna w chwili kiedy oznajmiła skąd wzięła się jej klątwa, sprawiło, że miała ochote nim potrząśnąć, coś odpyskować, poinformować go, że to nie jego interes, że ma się zająć swoimi sprawami, jednak w porę przy nich pojawiła się jasnowłosa czarownica. W duchu Odeya cieszyła się, że uniknęła odpowiedzi na zadane przez chłopaka pytania. Tak naprawdę nie chciała mu się tłumaczyć. Miała ochotę wziąć udział w tym rytuale - to wzięła. Poszła tam ze swoim najlepszym przyjacielem i nikt nie miał prawa pytać dlaczego akurat z nim. Żegnając się grzecznie, skierowała się ku wyjściu z księgarni, zostawiając rodzinę Avrey w pomieszczeniu, a sama, będąc już na zatłoczonej ulicy, kilka chwil później starała się prześlizgiwać między przechodniami w miarę możliwości bezdotykowo. Przyspieszyła kroku, znikając za rogiem kolejnej ulicy i już widząc z daleka cukiernie, w której umówiły się z Estrerą, poczuła nagłe pociągnięcie i w następnej chwili została oparta plecami o ścianę, a przed swoimi oczami miała Daemona. W pierwszej chwili zacisnęła zęby, żeby nie wybuchnąć, ale wtedy zdała sobie sprawe, że przez te krótkie kilka sekund chłopak nadal trzyma jej dłonie w uścisku. Spuściła pośpiesznie oczy na jego dłonie, które miały już wyraźne objawy odmrożenia. Chciała wyrwać się z jego rąk, jednak on zrobił to prędzej, opierając dłonie na ścianie, po obu stronach jej ciała. Skarciła go wzrokiem, wbijając w niego swoje przepełnione chłodem spojrzenie. - Porąbało Cie?! Nigdy więcej tak nie rób! -wrzasnęła, nie zważając na oglądających się przechodniów. Stała spokojnie, uwięziona, między jego ramionami, modląc się w duchu, aby tylko znowu nie przyszło mu do głowy aby ją dotknąć, kiedy usłyszała jego głos. - Które pytanie? - spytała, wyraźnie poirytowana tym, że w taki sposób próbuje ją zatrzymać i wymusić rozmowę. - Chodzi Ci o Luizjanę? Robiłam na tym wyjeździe różne rzeczy, z różnymi osobami. Taki miałam kaprys, więc go spełniłam. A Fenrir to mój przyjaciel od dzieciaka, byliśmy razem bo trzeba było przyjść z osobą dla siebie ważną. - oznajmiła, praktycznie na jednym wdechu, spoglądając na niego z pewnością siebie, której nigdy jej nie brakowało. A jednak, zrobiła to. Właśnie tłumaczy się Daemonowi Avreyowi. Do czego to doszło…
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
W przypadku Odey Ślizgon nie miał prawa robić wiele rzeczy, nie tylko dlatego, że właściwie się nie znali, nie tworzyli żadnego typu relacji, ale przede wszystkim z powodu wieku dziewczyny. Mimo wszystko blondyn nie przykładał do tego dużej wagi, rozpoczęta przez nich gra, której dziewczyna się podjęła dla niego była jednoznaczna z tym, że musiała się ona godzić na wszystko, co Daemon mógł jej dać, ale również spełniać niejako jego oczekiwania. A teraz oczekiwał od niej wyjaśnień. Nie mógł darować jej tego, że rzuciła kilka słów po czym po prostu uciekła, nie udzielając odpowiedzi na zadane przez niego pytania. Fakt ten rozzłościł go, sprawił że stalowo-niebieskie tęczówki pociemniały, a kotłujące się w głowie myśli zmusiły go do działania. Łapiąc ciemnowłosą za nadgarstki wciąż pamiętał o klątwie, jednak zignorował ból i chłód rozchodzący się po jego ciele, jedynie zaciskając mocniej zęby. Spiął mięśnie kiedy na niego krzyknęła, a jego usta wygięła się w niego diabelskim uśmieszku. - Bo co? - zapytał z wyzwaniem w tonie głosu, zastanawiając się, dlaczego postawiła mu właśnie taki warunek. Był pojebany, co udowodnił po chwili, kiedy bezwstydnie krótko musnął jej wargi swoimi, na nich również czując chłód. Jego ciepły oddech w zetknięciu z ustami Odey zmienił się w widoczną parę. Słysząc odpowiedź dziewczyny warknął niczym rozjuszone zwierzę, uderzając pięści w ceglaną ścianę, przez co na jego skórze pojawiały się zadrapania. - My się chyba nie zrozumieliśmy ostatnio - wysyczał patrząc prosto w jej oczy, a jego twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko uroczej buźki Gryfonki. - Jesteś moja - powtórzył dokładnie te same słowa, których użył tamtej nocy leżąc z nią w jednym łóżku i choć jego głos był spokojny to niósł ze sobą nie tylko chłód, ale i dziwny, ciężki do zidentyfikowania ból. Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna chciała pogrywać z nim w taki sposób, fakt, że wzięła udział w rytuale z przyjacielem doprowadzało go do szału. Bez ostrzeżenia uwolnił ją z więzienia i odwrócił się do niej plecami przeczesując włosy palcami. Jak jakiś przyjaciel mógł być dla niej ważny? Prychnął na tę myśl. - Z resztą, nie interesuje mnie to - zmienił nagle front, opuszczając spięte ramiona, tak jakby właśnie poddał bitwę. - Znajdę ci łamacza klątw - dodał.
Jak miała panować nad swoimi emocjami, kiedy widziała, że mimo jej ostrzeżeń i mimo tego, że chłopak wiedział o przekleństwie, które na niej ciążyło to i tak jej dotknął? Jak miała się na niego nie wściekać, skoro specjalnie wyrządzał sobie krzywdę, żeby tylko pokazać jej, że się jej nie boi? Co za idiota! Już nawet nie przejmowała się ciągle zmieniającym się wyrazem twarzy blondyna, który wskazywał na jego rozjuszenie. Przecież był dorosły, do cholery! Jak mu się mówiło "nie dotykaj" to czego on nie rozumiał? Dlaczego był taki głupi? Dlaczego sprawiał jej ból, celowo zadając go sobie...? Kiedy chłopak zadał to durne pytanie, które stało się już tradycją w ich rozmowach i musiało paść chociaż raz podczas ich ostrej wymiany zdań, zacisnęła mocniej zęby a na jej twarzy bardzo wyraźnie można było zobaczyć jawną złość. Zanim zdążyła otworzyć usta, aby mu odpowiedzieć, blondyn zbliżył się i ciągle mimo tego, że wiedział co go czeka, przywarł na ułamek sekundy do jej warg. Dla niej nie zmieniło się nic, bo jego usta były tak samo ciepłe i upojne, jak je pamiętała. Tylko ta świadomość, że Ślizgon zadrży z zimna, odsuwając się. Spojrzała mu w oczy, starając się nie ukrywać bólu, który w tej chwili nią owładnął, kiedy tylko pomyślała o tym, co by było gdyby zawziął się i pozwolił sobie na dłuższy pocałunek. Naprawdę nie rozumiał co ona teraz czuje? Przeniosła wzrok na jego odsłonięte przedramiona, na których pojawiła się delikatna gęsia skórka, na skutek chłodu bijącego od niej, po czym spojrzała na niego ponownie. - Bo tego nie zniose -szepnęła cicho, dając mu wyraźnie do zrozumienia jak bardzo boli ją to, że przez nią tak się czuje. Drgnęła, widząc reakcje chłopaka, kiedy warknął i przywalił ręką w ścianę, ale nie dała się wyprowadzić z równowagi nawet kiedy zbliżył niebezpiecznie twarz. I choć zauważyła tę nutkę goryczy, która rozbrzmiała w jego słowach, to nie mogła sobie pozwolić na to, aby przyjąć tę informację do wiadomości. - Nie. To Ty nic nie rozumiesz. - odparła spokojnie, nadal hardo wpatrując się w niego. - Nie jestem Twoją zabawką - dodała po chwili, równie ostro co on. Nie miała zamiaru poddawać się jego łasce, ani żyć na jego warunkach. Nikt nie będzie jej kontrolował. Kiedy nagle odwrócił się do niej tyłem, wbiła wzrok w jego plecy, słysząc jego kolejne słowa. To po co to wszystko, skoro go to nie interesuje? Zaraz... on znajdzie... KOGO?! Zamrugała kilkakrotnie. - Co?! Ja... nie potrzebuje pomocy. Sama sobie poradze. - oznajmiła uparcie przystając przy tym, że jakoś sobie da radę. Tak naprawdę bała się powiedzieć rodzicom o tym, że posiada klątwe, bo wtedy musiałaby im także wyjaśnić skąd ona się wzięła. A tego nie mogła zrobić. Przełknęła ślinę, na sama myśl o takiej rozmowie z ojcem. Był aurorem, na pewno miał znajomości, jednak... nie mógł się dowiedzieć.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Dlaczego tak bardzo się nim przejmowała? Właśnie dlatego, że świadomy był ciążącego na niej przekleństwa a i tak jej dotknął powinna mieć w głębokim poważaniu, że zrobił sobie krzywdę. Miała go w końcu za aroganckiego dupka, idiotę, pozbawionego wyższych uczuć kretyna, dlaczego więc martwiła się jego stanem? Odeya zdecydowanie była dziewczyną pełną sprzeczności, czasem walczyła choć wiedziała, że znajduje się na przegranej pozycji, innym razem poddawała się zbyt wcześnie jakby nie wierzyła we własne umiejętności. Nie potrafił do końca jej zrozumieć, ale i nie chciał tego robić tak od razu. Lubił zagadki, ciężkie przypadki, gdyż sam zaliczał się do tego grona. Ciekawe jednostki zawsze interesowały go bardziej, co było jednoznaczne z tym, że poświęcał im nie tylko więcej czasu, ale przede wszystkim uwagi. Ale mimo tego, że panienka Worthington wydawała się być intrygującą go postacią, było coś jeszcze - budziła w nim emocje z których istnienia często nie zdawał sobie sprawy. Nawet teraz świadomość ich posiadania docierała do niego z opóźnieniem, a każde kolejne odkrycie budziło strach. I nie chodziło tu w żadnym wypadku o niego, ba! - był ostatnią osobą o którą się bał. Mimo całego egoizmu, który ewidentnie w sobie miał i czemu absolutnie nie zaprzeczał w tej kwestii bardziej martwił się o Odey. Był w stanie doprowadzić do jej upadku, na który nie była przygotowana. Bez trudu przychodziło mu niszczenie innych, choć tak naprawdę chciał ich chronić. Działo się to dlatego, że łatwo ulegał chorobliwym żądzom. Niepohamowane pragnienie posiadania kogoś lub doznawania czegoś było często silniejsze od zdrowego rozsądku i wszystkiego, co próbowała wpoić mu przez lata matka. Nie przypuszczał, że jego zachowanie może wywołać u dziewczyny ból, dopiero widząc grymas malujący się na jej pięknej twarzy dotarło do niego do czego tak naprawdę ono prowadzi. Mimo tego nie potrafił odmówić sobie skosztowania jej ust, choć od razu poczuł wywołane chłodem mrowienie na swoich wargach. W lazurowych tęczówkach odbijało się cierpienie,przekrzywił głowę lekko w bok, jakby nie dowierzając w to, co widzi. Oczy chłopaka zwęziły się delikatnie. - Dlaczego się tak przejmujesz? - zadał kolejne pytanie beznamiętnym tonem głosu, unosząc rękę. Opuszkami palców po raz kolejny narażając się na bijący od dziewczyny chłód przejechała po skórze jej szyi. W tym momencie z pełną premedytacją znęcał się nad nią wykorzystując słabość jaką okazała. - Nie powinnaś tego robić, nie powinnaś okazywać słabości, bo to cię zgubi. - powiedział, jakby ostrzegając ją - Przecież wiemy, że jesteś na to za silna - dodał, unosząc prawy kącik ust w nieco wrednym uśmieszku, zabierając rękę. Wyciągnął z kieszeni różdżkę, rzucając na siebie zaklęcie ogrzewające, dzięki czemu temperatura jego ciała wróciła do normy, a skutki chwilowego wystawienia na mróz zostały zniwelowane. Z natury Daemon wydawał się być niezwykle opanowaną osobą, wskazywała na to nie tylko jego poza, ale również odpowiednio dobrane ubrania, jednak bywały momenty w których zupełnie nie radził sobie z otaczającą go rzeczywistością - wówczas na powierzchnię wychodziły drzemiące w nim demony, domagając się jego krwi. Tym razem było podobnie. Odeya przeciwstawiła się mu, zupełnie ignorując fakt, że należy do niego. Bo przecież tak było, prawda? Słysząc słowo zabawka automatycznie ze spotykaną u niego wcześniej gwałtownością zacisnął dłoń na jej szyi, lecz równie szybko ją zabrał, zanim jego palce odcisnęły na niej swój ślad. NIGDY DO CHOLERY NIE NAZWAŁEM CIĘ MOJĄ ZABAWKĄ - odpowiedział sapiąc, jakby właśnie przebiegł maraton. Akcentując każde słowo, spiął się; materiał koszuli jeszcze bardziej opiął jego ciało, zupełnie jakby szwy miały zaraz puścić. Zacisnął zęby i pięści. Kości policzkowe na jego twarzy stały się wyraźniejsze a usta tworzyć cienką linię. Nie mógł dłużej patrzeć w oczy Gryfonki, odwrócił się od niej. Tym razem to on miał ochotę odejść, rozpłynąć się w powietrzu niczym senna zjawa. Mieszanka uczuć na jaką został wystawiony nie pozowała mu wyklarować myśli. Słysząc jej zaprzeczenie odwrócił się przez ramię i roześmiał, jakby właśnie opowiedziała dobry żart. - Znasz łamacza klątw? A może pochwalisz się rodzicom, że wzięłaś udział w nielegalnym rytuale? A może tej pożal się Merlinie przyjaciel ci pomoże? - pytanie za pytaniem opuszczało jego usta niosąc za sobą coraz większą gorycz. - No, słucham - zachęcił ją do mówienia, odwracając się w końcu w jej kierunku na pięcie i wciąż z tym dziwnym rozbawieniem wpatrywał się w jej oczy.
Prawda jest taka, że nie potrafiła nie przejmować się tym co się dzieje z chłopakiem. Każde jego wyładowanie agresji, którego była świadkiem sprawiało jej wewnętrzna cierpienie i nie umiała tego ukryć. Nigdy nie cieszyła się z nieszczęścia innych, chyba, że na niego zasłużyli, a tym bardziej jeśli komuś działa się krzywda przez nią... Daemon był wyjątkowy. Nie była w stanie przyznać tego na głos, ale dochodziła już powoli do takich wniosków. Mimo iż traktował ją specyficznie - w jednej chwili odpychając, zniechęcając do siebie, porzucając niejednokrotnie bez najmniejszych wyjaśnień; a w drugiej oplatając ramionami, aby "chronić" ją przed koszmarami - nie mogła pozostać obojętna jeśli cierpiał. Czy to wynik tylko i wyłącznie jej dobrego serca, czy może może dochodziły w niej do głosu inne uczucia, których wcześniej nie znała? Słabość. To słowo, które nie istniało w jej słowniku. I to nie dlatego, że ich nie posiadała, ale dlatego, że każdą taką rzecz dało się przekształcić w coś pozytywnego i wykorzystać na korzyść. Tylko perfidni ludzie wykorzystywali owe słabości u innych. I najwidoczniej Daemon należał do tego grona. Wbiła wzrok w jego spojrzenie, kiedy zadał pytanie i w następnej chwili jego palce dotknęły jej szyi. Przełknęła ślinę, ale nie spuściła z niego oczu. Odezwała się dopiero po jego kolejnych słowach i po tym jak zabrał dłoń. - Nawet silne osoby mają coś takiego, wiesz? To czyni nas ludźmi. - powiedziała spokojnie, obserwując jak sięga po różdżkę, aby za pomocą magii się ogrzać. Choć wydawało się, że jej głos jest opanowany, to w momencie kiedy opuszki palców Ślizgona zetknęły się z jej skórą serce w jej piersi znowu zamarło na chwilę, jakby to ono zostało sparaliżowane przez magię klątwy. Ale wiedziała już, że im bardziej pokazuje Daemonowi, że nie chce aby jej dotykał, tym chętniej on to robi, dlatego powstrzymała się przed tym, aby kolejny raz mu to rozkazać czy zwrócić mu o to uwagę, bo domyślała się, że może to mieć odwrotne skutki. Zdanie, które padło z jej ust było dla dziewczyny niepozorne i nie widziała w nim nic specjalnego, dopóki nie dostrzegła zmiany na twarzy blondyna, która nastąpiła po jej słowach. Zanim jednak zdążyła posłać mu pytający wzrok, Avrey w ułamku sekundy zamknął jej szyję w dłoni. I choć nie poczuła uścisku, bo za chwilę zabrał rękę, to nie zmieniło to faktu, że w jej oczach pojawiło się przez chwilę przerażenie, zmieszane z szokiem. NIGDY DO CHOLERY NIE NAZWAŁEM CIĘ MOJĄ ZABAWKĄ Te słowa odbiły się echem po jej umyśle i sprawiły, że nawet ton głosu chłopaka pozostał tam, wiercąc w nim dziurę. Nie martwiło ją to, że właśnie chwycił ją za szyję i mógł w tym momencie gdyby chciał nawet przyszpilić ją do ściany, pokazując jak bardzo ruszyło go słowa Gryfonki. Bardziej zszokował ją fakt, że tak porywczo zareagował na zdanie, wypowiedziane przez nią. Była pewna, że określenie kobiety mianem zabawki, nie zrobiłoby na nim żadnego wrażenia. Przecież wydawało się jakby miał ich na pęczki i w dodatku sam mówił, że lubi seks, a więc przebieranie w laskach nie było traktowaniem ich iście przedmiotowo? Może była zbyt tępa aby to zrozumieć, ale jego logika w ogóle nie składała jej się w całość, a więc nie mogła tym samym pojąć nawet jej części. Jednak na myśl o tym, że Ślizgon nie traktuje jej jak zabawki - zrobiło jej się gorąco. Wbijając wzrok w jego plecy, kiedy odwrócił się od niej, miała nieodpartą chęć aby podejść do niego i wtulić się w niego. Chyba kompletnie zwariowała, ale to co przed chwilą miało miejsce dało jej do myślenia. Do tej pory starała się nie analizować jego zachowania. Nie chciała interpretować tego co robił względem niej, bo wiedziała, że jej to nie wyjdzie. Był zbyt skomplikowany. Jednak teraz... Miała praktycznie czarno na białym, że nie jest dla niego tylko panienką, którą widzi w swojej pościeli. Ta myśl, sprawiła, że w jej gardle zawiązał się supeł, który z każdą sekundą ciszy, panującą między nimi, zaciskał się jeszcze bardziej. Chciał jej pomóc. Chciał załatwić czarodzieja, który zajmie się jej klątwą. Dlaczego więc mu nie pozwoliła? Musiała unieść się dumą, odrzucając jego pomoc, tylko dlatego, że to on ja oferował? Milczała, dopóki nie stanął do niej twarzą, która wyrażała mieszankę ironii i rozbawienia. - Nie znam łamacza klątw. Nie powiem rodzicom i Fenris także mi nie pomoże. - odparła cicho, a jej wyraz twarzy wyraźnie złagodniał, podobnie jak ton jej głosu. Drgnęła, po czym zrobiła krok w jego kierunku, stając bliżej i przez chwilę przyglądając się jego twarzy w milczeniu. Wreszcie westchnęła, spuszczając wzrok na jego koszulę. - Chciałabym Cię nienawidzić, ale nie potrafię - szepnęła, ledwie słyszalnie, po czym podniosła głowę. - Siostra na mnie czeka. Muszę już iść. Wyślij mi sową namiary na tego łamacza klątw. - dodała, posyłając mu ostatnie spojrzenie, po czym ruszyła ulicą, tam gdzie zabrała się iść, zanim blondyn ją zatrzymał.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Nie powinna była myśleć o nim w taki sposób, nie powinien być wyjątkowy w jej oczach, bo nie miała powodów, by odbierać go właśnie w taki sposób. Nie był wobec niej zbyt delikatny, w stosunku do niej pozwalał sobie na znacznie więcej niż powinien i nie sądził, że dziewczyna nie jest tego świadoma - nawet on o tym wiedział. Patrząc na historię ich znajomości nie był w stanie zrozumieć, dlaczego żywiła wobec niego ciepłe uczucia, na które zwyczajnie nie zasługiwał. Była głupia, bo kierowała się uczuciami, które rozbudzało w niej jego zachowanie zamiast zdrowym rozsądkiem. Była naiwna jeśli wierzyła w jego lepszą stronę natury i nie liczyło się to, że mogła zobaczyć jak zachowuje się przy matce czy siostrze - one stanowiły jego rodzinę, krew z krwi. Była słaba, jeśli jego krzywda wywoływała u niej cierpienie, tak łatwo dostrzegalne w lazurowych tęczówkach. Dlaczego musiała być właśnie taka?! Ciche, niedosłyszalne dla Odey westchnięcie opuściło usta blondyna, kiedy świadomość tego wszystkiego w niego uderzyła, jednocześnie wywołując falę złości. Wiedział, że w tym właśnie momencie powinien się wycofać, odwrócić na pięcie i odejść, by nie pozwolić na to, żeby głupia dziewucha obdarzyła go głębszymi uczuciami. A jednak nie potrafił, jakaś dziwna siła przyciągała go do niej i nie pozowała by odpuścił. - To może wcale nie jestem człowiekiem - odpowiedział automatycznie, a jego tęczówki pociemniały, tworząc wokół niego aurę niebezpieczeństwa. Nie mogła odebrać mu możliwości dotykania jej, nawet klątwa nie była w stanie go przed tym powstrzymać. Nie obchodziło go to, że za każdym razem, gdy jego ciało styka się ze skórą dziewczyny odczuwa ból, ten fizyczny był niczym w porównaniu z tym, co czuł mogąc choć przez chwilę rozkoszować się jej bliskością. Idiotka! była to pierwsza myśl, która pojawiła się w głowie Ślizgona kiedy słowa opuściły usta ciemnowłosej, a później pojawił się gniew nad którym nie potrafił zapanować. Dostrzegał strach w oczach Odey, ale zupełnie zignorował jego widok. W jednej chwili runęły u niego ostatnie cegły muru, uwalniając wewnętrznego demona. Nie przeczył jako bawił się kobietami, lubił ich różnorodność, doceniał ich piękno, niemniej jednak każdą mimo pozorów traktował z szacunkiem i nigdy żadnej nie określiłby mianem zabawki, a tym bardziej stojącej przed nim Gryfonki, która jako jedyna zrobiła na nim tak duże wrażenie. Nie zamierzał poświęcać zbyt dużo myśli na analizie tego wszystkiego, to nie było w jego stylu. Dlatego nawet jeśli poczuł dziwne pieczenie w klatce tuż obok miejsca gdzie biło jego serca, odrzucił to od siebie, udając że to się nie wydarzyło. Słysząc jej odpowiedź poczuł satysfakcję, w tym momencie - choć zapewne tego nie chciała - sama skazała się na to, że potrzebowała jego pomocy. Był w tym momencie jej jedynym ratunkiem, a skoro miała go za osobę perfidną zamierzał kiedyś odebrać należną mu przysługę za jego pomoc. Gdy zrobiła krok w jego kierunku nawet nie drgnął, wciąż intensywnie się w nią wpatrując. - Wyślę list - powiedział oschłym tonem, bo choć usłyszał słowa czarownicy, to nie był w stanie na nie odpowiedzieć. Miała rację, powinna go nienawidzić. Wpatrywał się w jej postać dopóki nie zniknęła w kolejnej uliczce, wówczas sam odwrócił się na pięcie i odszedł.
Na potrzeby tej sesji w Czarodziejową Duszę wciela się @Gabrielle Levasseur - kończymy sesje Max i Tori
Max nie mógł poznać każdej z jej twarzy tak od razu, to byłoby zbyt proste, a w dodatku odbierałoby tą część, którą zwykli nazywać dobrą zabawą. Dawkowanie informacji na swój temat dawało poczucie pewnej władzy, wzbudzało aurę tajemniczości podsycając ciekawość, a ta była cechą wrodzoną ich obojga. To co wydarzyło się podczas gry w Durnia dla niej wciąż owiane było wieloma niedopowiedzeniami, jednak dopóki Max nie poruszał tego tematu ona również nie zamierzała. Napięcie między nim a panną Callahan było wyraźnie wyczuwalne, a chłopak który brał w tym udział wydawał się rozumieć więcej niż ta dwójka zainteresownych. - A szukasz czegoś konkretnego? - zapytała unosząc prawą brew - Ostatnio przyszło nam kilka nowych książek z zakresu eliksirów - dodała, wiedząc, że temat ten szalenie interesuje Ślizgona, poza tym doradzała mu tak, jak na pracownika miesiąca przystało, choć nie sądziła że kiedykolwiek nim zostanie. Nie czekając na reakcję Solberga ruszyła między regały, w które jeszcze godzinę temu upychał książki. - Albumy są trzy regały dalej, to na co chcesz spojrzeć najpierw? - zapytała, zatrzymując dłoń na jednej z ksiąg, którą zamierzała wyjąć. Temat Sinclaira był jej tak naprawdę obojętny, z drugim Ślizgonem nie leczyły na żadne zażyłe relacje, choć wiedza na temat prezentu jaki dam mu Max mogła być pomocna. - To nie gustuje on jak ty, jedynie w słodkich Gryfonkach? - zapytała, jakby z nutą zadziorności w głosie, posyłając mu wymowny uśmiech.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Co racja, to prawda. Solberg znał Tori krótko, lecz można powiedzieć, że ich relacja szybko stała się intensywna. Podczas ich randki w domku na drzewie, dowiedzieli się o sobie bardzo dużo, co trochę chłopaka zdziwiło. Do tego Dureń sprawił, że Tori dowiedziała się o paru bardziej ważnych sprawach z jego życia. Mimo tego, nadal pozostawały sfery, o których nie rozmawiali. Obydwoje szanowali swoją prywatność i zdawali sobie sprawę, że są rzeczy, o których nie rozmawia się z osobą poznaną kilka tygodni temu. -Kath raczej woli machać różdżką niż ślęczeć nad kociołkiem. - Przyznał szczerze. W końcu to do Russeau często zgłaszał się o pomoc w transmutacji czy innych zaklęciach. Jakoś nie widział żonki w roli pracownika roku, szczególnie po tym, jak zastał ją tutaj opierającą się ze znudzenia o ladę. Chociaż gryfonka udowodniła już nie raz, że potrafi zaskakiwać... -Daj mi te albumy. A macie może jakieś katalogi ze sprzętem? - Jak nie książka, to może chociaż zobaczy coś innego co będzie mogło służyć jako prezent dla przyjaciółki. Max dawno nie miał takiego problemu z prezentem, chociaż sam nie wiedział dlaczego. -Wiadomo, że lwice najlepsze, chociaż Lucas chyba aż tak się nie ogranicza do jednego domu. Wie, że to ja jestem naczelnym gryfonkofilem w tym zamku. - Nie robił tego specjalnie, ale zazwyczaj jego podboje ograniczały się do kobiet z tego właśnie domu. Kiedyś zastanawiał się, z czego to może wynikać, ale już dawno doszedł do wniosku, że tej zagadki w życiu nie rozwiąże.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nigdy nie zaprzeczyłaby temu, że jej relacja z Maxem była intensywna - w krótkim czasie wydarzyło się między nimi naprawdę dużo rzeczy, jednak wciąż mimo poważnych momentów była to jedynie zabawa. Teraz będąc z Varianem powoli docierało do niej czego tak naprawdę szukała w życiu i miała nadzieję, że to odnalazła. Nie oznaczało to jednak, iż nagle urwie kontakt z Solbergiem, za bardzo go kochała, choć musiała nieco ograniczać się w gestach czy słowach wobec chłopaka. No tak, samozwańcza księżniczka Ślizgonów nie lubi brudzić rąk, jakoś mnie to nie dziwi - odpowiedziała, wywracając przy tym teatralnie oczami. A gdy brunet wspomniał o albumach, westchnęła puszczając książkę i ruszyła do kolejnego regału. - Niestety nie, coś takiego chyba dostaniesz w sklepie z akcesoriami do Qudditcha - odpowiedziała, wyciągając kilka albumów. Wręczyła mu je, a sama nonszalancko oparła się o jedną z półek czekając na werdykt. Słysząc odpowiedź Ślizgona zaśmiała się - Dobrze, że chociaż tamten nie jest tak ograniczony - zagarniając kosmyk blond włosów do tyłu, kiedy ten opadł jej na czoło. -I co? Jaka decyzja? - zapytała - Nie żebym cię pospieszała, ale zaraz kończę zmianę - dodała, naprawdę miała ochotę już stąd wyjść.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, Max widział, że Tori zaczęła bujać się z jakimś ślizgonem, chociaż nie miał pojęcia kim ów Varian był. Wydawało mu się, że Olivia kiedyś mu o nim wspominała, ale nie był pewien. Na słowa Tori przewrócił tylko oczami. Wiedział, że dziewczyny za sobą nie przepadają i już z nimi na ten temat rozmawiał. Od tamtego czasu postanowił po prostu nie wtrącać się w ich waśnie tak długo, aż nie zabijają się na jego oczach. Był ciekaw, czy Tori pojawi się na jego urodzinach biorąc pod uwagę nie tylko problem w relacjach z Kath, ale też z Lucasem. Maxowi jakoś udało się przekonać przyjaciół, żeby zgodzili się na zaproszenie gryfonki, ale obawiał się, że może się to źle skończyć. -Masz rację. Kompletnie nie mam do tego głowy. - Przyznał na własną głupotę. Te wszystkie godziny spędzone nad książkami i notatkami zaczęły powoli dawać mu się we znaki. Egzaminy były dla niego ważne i rok temu, przed SUMami, zażywał nawet eliksir czujności, aby być w stanie dłużej siedzieć w bibliotece. W tym roku jednak chciał trochę odpuścić, ale ambicja nie pozwalała mu całkowicie wyluzować. -Przypominam, że poślubiłaś tego ograniczonego, a z tamtym się rozstałaś. - Odpłacił się żartem, za jej komentarz. -Wiesz co, chyba na dzisiaj sobie daruję. Jak wpadnę na coś konkretnego to znów tu zagoszczę. - Powiedział po przejrzeniu kilku albumów, które Tori ściągnęła dla niego z półek. Kompletnie nie czuł, żeby cokolwiek z tego mogło spodobać się Katherine. Oddał książki na ręce blondynki, pożegnał się i zmęczony opuścił księgarnię.
// zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Obowiązkowo Huan zrobił wizytę obok domu Aleja Amortencji. W tym roku Huan miał specjalne zdanie: musiał zaopatrzyć siebie, we wszystkie niezbędne rzeczy jako nowy właściciel Herbaciarni. Następnie przeszedł do esów i floresów, gdzie przemiła pani sprzedawczyni z chęcią naładowała do torby komplet książek. Magiczne Gotowanie. Kiedy wszystko było już zapakowane, udał sie do kolejnego sklepu. z/t
Clifford Snow
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Widocznie przetrącony, duży nos; blizna nad lewą brwią; nienaturalnie stoicka mimika i głęboki, niski głos
Miał jedną zasadniczo potężną wadę, o której nie dość, że zdawał sobie sprawę - to jeszcze ani myślał nad nią pracować. Młodsze rodzeństwo urabiało go jak chciało (małe diabły) i to nawet nie tylko w swoim interesie. Timmy przeżywał jak mrówka okres, że biednaharmonyktóratylerazymupomogła chciała z nim podszlifować wiedzę z historii magii - ale on czuł się z tego przedmiotu debilem i nie chciał się zbłaźnić. Cliff co prawda również był w HM skończonym kretynem i nawet nie twierdził inaczej - uważał jednak, że Harmony może chodzić w sprawie Timothy'ego o coś bardziej ulotnego, niż wiedza z najnudniejszego możliwego przedmiotu. Zasugerował nawet bratu, że może to subtelne amory uskuteczniane przez Seaver, w końcu Timmy do najbrzydszych nie należał, a i w Quidditcha grał całkiem z resztą imponująco. Nie żeby miał coś przeciwko takiemu obrotu spraw, bo gryfonka była wyjątkowo pocieszną istotą... Młodszy Śnieg stwierdził czerwony po czubki uszu, że Cliff się myli - starszy Snow, teraz również miał nadzieję, że się mylił. Bo właśnie siedział jak ostatni zakapior na zdecydowanie za niskiej jak na jego wzrost pufie, zajmując miejsce swojego młodszego brata i czekając na pannę Seaver. Jak do tego doszło? Nie wiem... kręcił z dezaprobatą głową nad swoją zatrważającą asertywnością wobec rodzeństwa. Ostatecznie jednak zebrał całkiem sporą kolekcję podręczników szkolnych z HMiR oraz jeszcze więcej krótkich podań i legend brytyjskich, które teraz piętrzyły się wokół jego adasiów. Nie, że się stresował, nie miał czym. Kilkukrotnie siedział już nad książkami z Rems w pokoju wspólnym, choć o innej tematyce. Miał jedynie nadzieję, że dziewczyna nie poczuje zawodu, kiedy na miejscu gładkolicego i złotoustego Timothy'ego zobaczy jego starszego brata-milczka z zakazaną mordą. Albo, że jego braciak miał przynajmniej na tyle jaj, że uprzedził gryfonkę o "zastępstwie". Ostatecznie machnął na to ręką - w końcu nie jego problem, on się ze swoich obietnic wywiązuje. Westchnął ciężko, odchylając się mocno na pufie, by oprzeć plecy o stylową boazerię księgarni. Wyciągnął długie nogi przed siebie, po czym zarzucił jedną na drugą, łydką opierając się o kolano - by stworzyć podpórkę pod właśnie wertowane tomiszcze.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Wszystko zaczęło się od prostego, krótkiego ”wiedziałeś, że tak się zadziało w ministerstwie prawie sto lat temu?!” rzucone do Timmy’ego gdzieś pomiędzy czytaniem książek od Bazyla, notowaniem ciekawych informacji i sięganiem po termos z naparem. Potem potoczyło się już z górki, wraz z zapewnieniem, że nie tylko wiedział, ale i znał całą tę historię i w ogóle, to nie musiała zakuwać, niech leci na trening on jej pomoże. Oczywiście propozycję te skwitowała piskiem zadowolenia, rzuceniem się chłopakowi na szyję i jak najszybszym wybiegnięciu ze szkolnej biblioteki, by tym razem Rozanow nie ochrzanił jej za wszystkie zła świata, że śmiała nie przyjść z dwudziestominutowym wyprzedzeniem na trening. Kilka dni później, obwieszona torbą sportową, łyżwami i szkolnym plecakiem (kto by pomyślał, że przy dodatku trzech termosów z ziołami rzeczy mogły się jednak nie mieścić w jednym miejscu) wracała z kolejnego treningu prosto do księgarni, służącej też jako biblioteka. Spieszyła się jakby co najmniej czekał tam na nią profesor Voralberg, trudno jednak było jej się dziwić, kiedy ćwiczenia się przedłużyły, a połowa pryszniców miała jakąś awarię i musiała czekać w kolejce. Omal nie wywróciła się w tym biegu, kiedy wizzenger jej się odezwał. ”Przepraszam. Nie dam rady. Gorączka. Clifford mnie zastąpi. Nie przeszkadzałoby jej to, naprawdę. Starszy Śnieżny był obecny przez tyle lat przy wszystkich jej zabaw z jego rodzeństwem, że gdyby nie przygryzanie się w język, pewnie nazywałaby i go swoim bratem, w ten sposób jednak zostawiając do przezwisko bardziej w żartach. Tak więc nie miała nic przeciwko tej zamianie, gdyby nie to, że walczyła właśnie z możliwością niebotycznego spóźnienia i na pewno nie chciała, żeby Gryfon musiał na nią czekać. Wpadła do tej biblioteki jak burza, trzaskając z rozmachem drzwiami. Zarzucona pędem i nagłym wzięciem zakrętu torba najpierw uderzyła w ścianę, po czym rykoszetem w nią, a ona sama utrzymała się na nogach chyba tylko chęcią zachowania twarzy. Rozłożyła ręce na boki dla złapania równowagi, zrobiła pełną zdziwienia minę, że to jej się faktycznie udało, aż w końcu podniosła wzrok na wysokiego chłopaka, w momencie uśmiechając się w ten swój firmowy, promienny sposób (SeaverSmile w końcu zobowiązywał!) i podeszła do niego, dużo już spokojniej. - Przepraszam za spóźnienie! – wypaliła na wstępie ze śmiechem. – Przekaż Timmy’emu, że pozdrawiam i życzę zdrowia! – wyćwierkała i z jak zawsze rozpierającą ją energią, niemal wskoczyła na pufę, zaraz szczerząc się do Clifforda z entuzjazmem. – Interesuje cię temat Ministerstwa Magii sprzed wieku? – zapytała rozchichotana, unosząc na niego z powątpiewaniem brew. Wiedziała, że ze swoim zamiłowaniem do historii płynącym w jej żyłach równie gęsto, co aktualnie napar wstrzymujący łaknienie, była raczej wyjątkiem. – Jeżeli to problem, to naprawdę mogę zaczekać aż Timmy wyzdrowieje – zapewniła, szybko kiwając głową, bo nie chciała nikomu stwarzać kłopotów.
Do lękliwych osób na pewno nie należał, więc nawet nie zwrócił uwagi na trzaśnięcie drzwiami do księgarni. A bo to jeden tylko niewychowany chodził po tym padole... Brew mu nawet nie drgnęła, dalej wodził wzrokiem po linijkach książki wyblakłej już ze starości. Co innego jednak, gdy jego czujne oko uchwyciło gwałtowny ruch. Rozpoznał w tym roztrzepanym pędzie młodą Seaver, więc błyskawicznie sam poderwał się na równe nogi, żeby ją asekurować - zastygając z rozłożonymi ramionami w pozie niemal identycznej jak dziewczyna. Jakby wspólnie wykonywali właśnie jedną z łyżwiarskich ewolucji - tylko "na sucho" i w jego przypadku: bez krztyny gracji. Równie szybko jednak zorientował się, że Harmony utrzymała się na nogach - toteż opadł z powrotem na pufę, ze znaczącym chrząknięciem mogącym oznaczać tylko "Uważaj bardziej następnym razem.". Kącik ust drgnął mu jednak w wyrazie drobnego uśmiechu, w reakcji na promienny wyszczerz gryfonki. Machnął ręką na jej przeprosiny. — Spoko — burknął po swojemu dobrotliwym barytonem. Mina mu jednak ewidentnie zrzedła, a jedna z brwi powędrowała drastycznie do góry, niemal do linii włosów, gdy dziewczyna poleciła przekazać mu pozdrowienia dla Timothy'ego. Przekrzywił głowę niczym psiak, próbujący zrozumieć co też człowiek w ogóle do niego mówi. Prychnął tylko pod nosem, z autentycznym rozbawieniem. — Jemu to przydałoby się więcej rozumu jedynie — stwierdził, wsłuchując się w świergot Harmony. Chcąc nie chcąc jej szampański nastrój mimowolnie mu się udzielał - i nawet darował sobie głośniejsze zdyskredytowanie własnego brata. Nadzieje okazały się płonne, bo jak widać jednak Timmy miał jaja - ale wielkości fasolek Bertiego Botta. — Spoko — powtórzył się. — Nie trzeba — dodał, chrząkając i pocierając kciukiem jedną z brwi. Miał nieodparte wrażenie, że (jak zawsze) w towarzystwie gryfonki wyczerpie swój dzienny limit słów. — Nie wiem, co ten bob Ci nabajdurzył, Rems, ale z dwojga złego, to raczej ja Ci bardziej pomogę w tym temacie — przyznał bez bicia, jednocześnie gestem wskazując na otaczające go księgi, książki i książeczki - w cichym, niewypowiedzianym dowodzie, że on się chociaż przygotował. Potem też rozsiadł się nieco wygodniej na pufie, przybierając uprzednią pozę - i poprawił na dużym nosie wyimaginowane okulary. — MM sprzed wieku miało w chu... khm, sporo do roboty. I wojna mugolska... yyy, światowa w sensie. Wiesz, że dwudziesty trzeci Minister rządził niepełną kadencję i tylko odburkiwał wszystkim zamiast mówić? — rzucił jednym z zapamiętanych faktów, wertując przy tym siejącą kurz księgę. — Wyjebali go za to.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Choć los zakpił sobie z jej wzrostu, to na całe szczęście tyle samo dołożył jej w poczuciu balansu, więc jakoś wyratowało to swoje wejście smoka. Ale i tak podziękowała szybko Cliffordowi za zaoferowaną pomoc, bo trzeba mu było przyznać refleks miał równie sprawny co jej zdolność do robienia sobie przypadkowej krzywdy. Z drugiej strony przy pokaźnej liczbie młodszego rodzeństwa trudno było się dziwić, że miał go szansę wyćwiczyć. Na jego zdziwienie zareagowała niemalże identycznym, lustrując jego przekrzywienie głowy, bo zupełnie nie rozumiała tego zdziwienia. Przecież dlatego to zastępstwo, bo Timmy się pochorował! Zamrugała kilka razy bardzo powoli i już na dzień dobry czacha prawie zaczęła jej dymić, próbując pojąć sytuację. - Aż taką głupotę odwalił, że się rozchorował?! – prychnęła wesoło, wracając do swojego radosnego świergotu. – A mówił po ostatnim skakaniu do jeziora, że więcej tego nie robi! – zażartowała, kręcąc głową z niedowierzaniem. Cóż, zazwyczaj chętnie przejęłaby na siebie ciężar ciągnięcia rozmowy, bo w tej kwestii ważył on dla niej tyle co piórko i gadanie jak najęta było jednym z jej głównym talentów. Ale na wspólnej nauce miała być tą częścią słuchającą i uważnie notującą, toteż wyjęła cały sprzęt, gotowa spisać wielką wiedzę encyklopedyczną jaką obiecał jej młodszy Snow. - Co mi nabajdurzył? – uniosła na niego brew nie mało skonsternowana, bardzo powoli łącząc ze sobą kropki. Uniosła skonsternowana brew, jakby właśnie dokonała przełomowego, detektywistycznego odkrycia i, z braku fajki, pociągnęła zamiast dymu łyk swojego naparu ziołowego. – Chcesz powiedzieć, że nie wygrał kuguharka z historii współczesnej? – zapytała podejrzliwie mrużąc na niego oczy. W sumie biorąc pod uwagę oceny Timmy’ego, miało to dużo więcej sensu niż faktyczne finały kuguharka w Beauxbatons. Zaraz jednak niemalże kwiknęła śmiechem na sformułowania Śnieżnego. No, gdyby tak uczył młodsze rodzeństwo z historii, to olimpiada z tego przedmiotu nie byłaby tylko bajeczką! Nie wiedziała, czy fakt o odburkiwaniu dwudziestego trzeciego Ministra mógł jej się przydać, za to na pewno to, że nie rządził pełnej kadencji! Szybko to zapisała (z co ciekawszymi cytatami, jakich masę Clifford zapewniał) i prychnęła znowu, na podsumowanie zasług ministra. Omal jej napar nosem nie poszedł! - Brutalnie – skwitowała, nie wiedząc czy bardziej kaszlała czy się śmiała. – Kto podjął taką decyzję? Ile w sumie musiało być na to głosów…? Miał jakąś szansę na veto lub do odwołania się od tej decyzji? Czy ten, kto go zastąpił był lepszy? – zalała go całą falą pytań, jeszcze trochę między nimi pokwikując chichotem.