Na drugim piętrze znajduje się od wielu lat nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Obecnie jest to ulubione miejsce Irytka do bałaganienia. Czasem przychodzą tu jednak także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:46, w całości zmieniany 1 raz
Podobno każdy znał to nazwisko... oprócz Arkadiusza. Nie wiedział w ogóle że ktoś taki istnieje, poza dziewczyną z którą aktualnie rozmawia. Myślał, że to kolejna, nie znacząca więcej niż powinno być uczennica. A jednak, życie potrafi zaskakiwać, aczkolwiek to nie zmienia faktu, że nadal nie kojarzy tej dziewczyny. No cóż. Lepiej pozostawić ten wątek na pastwę losu, bo po co rozmyślać nad czymś, o czym chłopiec nie miał zielonego pojęcia? A usłyszawszy pytanie dziewczyny, już miał odpowiedzieć, aczkolwiek ta po chwili powiedziała coś innego, nie dając mu prawa głosu... okej. Może i dała, ale najwidoczniej zbyt krótko, by chłopak mógł się namyśleć, co powiedzieć - zastanowić się, co właściwie chciałby wiedzieć o tej oto tu Ślizgonce. I właśnie dlatego Arek nie odpowiedział na to pierwsze. Odniósł się jedynie (a przynajmniej na razie) do tych ostatnich słów... znajomej? Czy można powiedzieć, że są znajomymi? A może jeszcze jest zbyt wcześnie, by coś takiego oceniać? Ale nieważne. Teraz ważniejsze było to, co odpowiedzieć na jej ostatnią jak na tę chwilę propozycję. - Jesteś pewna, że chcesz dowiedzieć się czegoś o mnie? A nie powiedziałem ci już dużo na ten temat? No aaaale.... ale skoro chcesz wiedzieć więcej, to ci powiem, że uwielbiam starożytne runy. Ah, jak ja nie mogę się doczekać, aż zacznę naukę tego przedmiotu! Poza tym nie jestem zbyt dobry w lataniu na miotle. I moja mama umarła przez swoją pasję. To była uzdolniona czarownica, która, niestety, lubiła eksperymenty. A dokładniej to robiła eliksiry. I pewnego dnia z tatusiem poszliśmy do jej pokoju, gdzie oddawała się swojej pasji, i leżała na podłodze, a wokoło był rozlany jakiś zielony eliksir. Szkoda, że umarła. Bardzo ją kochałem, i kocham nadal... - teraz chłopak pogrążył się w refleksji na ten temat. Zupełnie zapomniał o świecie, nawet o tym, że teraz za towarzyszkę ma pewną Ślizgonkę.
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Zapewne jakby nie wychowała się w dolinie również nie znałaby jakiś popularnych nazwisk typu Fairwyn czy Lanceley. Zresztą Luna nie interesowała się innymi, a znała, bo wszyscy w Dolinie Godryka się znali, prawie wszyscy. Shercliffe czasami nie wiedziała ani nie kojarzyła ludzi, których powinna kojarzyć. Wtedy mówiła wprost, że ona innymi ludźmi się nie interesuje. Nie była wścibska, ani też nie zaglądała innym przez okna. Mając nazwisko rodu Shercliffe, również jej się nie uśmiechało, zwłaszcza że ludzie zazwyczaj zdawali się mówić "aaaa no tak znam", jakby właściwie znali Lune A. Shercliffe. Ślizgonka miała ochotę wtedy głośno westchnąć i przewrócić teatralnie oczami. Przyglądała się Arkowi, jakby spodziewając się tego samego po nim. Jakiegoś przytaknięcia, czy tego"aha!", ale nic takiego nie nastąpiło. Może nie znał Shercliffe'ów. Skoro był z jakiegoś kraju Polska... Może i lepiej. Luna żałowała, że pozwoliła mu na dalszą kontynuację tym razem historii jego życia. Właściwie to nie chciała nic wiedzieć o tym puchonie, a on jeszcze ot tak powiedział, że jego matka sobie umarła, bo eksperymentowała z eliksirami? I co teraz ona niby miała powiedzieć? Że mu współczuje? Ale się panno Shercliffe wpakowałaś w gówno. Sama sobie stworzyłaś problem! Bycie sympatycznym, w ogóle się nie opłacało. - Ja też nie jestem dobra w lataniu na miotle. - Powiedziała całkowitą prawdę, chcąc wyrwać chłopaka z zamyślenia, jeszcze brakowało, żeby się rozbeczał. Właściwie to ślizgonka bała się mioteł, nie czuła się na nich najlepiej. A wiedzą na temat starożytnych run nie zamierzała się chwalić. - Niby dlaczego chcesz się uczyć run? To trudny przedmiot. - I nudny, chciała dodać, ale się powstrzymała. Nie chciała gasić tej młodej pasji Arka, która jeszcze dobrze nie zakiełkowała.
Nie wiedział, czy dziewczynie w ogóle spodobało się to, że tak się rozgadał. Dla niego ważniejsze było to, że znowu to zrobił, przez co poczuł wielką ulgę, że opowiedział tej ślizgonce co nieco ze swojego życia. Skończywszy, uśmiechnął się radośnie, obserwując zmiany na obliczu dziewczyny. Niewiele mógł z tego przeczytać, gdyż... no, nie owijamy w bawełnę, nie był w to zbyt dobry. - No widzisz. A jednak coś nas łączy! - z radości aż podskoczył w miejscu i posłał jej ten swój zniewalający uśmiech. - A co do run, najwidoczniej jeszcze nie znasz mnie zbyt dobrze. No bo widzisz, ja lubię wyzwania. Lubię, jak coś jest trudne, bo to mnie pociąga... ah, nie wiesz nawet, jak bardzo! - odchrząknął - A jaki jest twój ulubiony przedmiot? Albo lepiej spytam: jakie ogólnie są twoje zainteresowania? - spytał, przechylając nieznacznie głowę na prawy bok.
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Chciała powiedzieć, że rezerwat, ale to zapewne dziwnie by zabrzmiało, więc szybko powstrzymała się, zastępując to słowo, słowem... - Zwierzęta to są moje zainteresowania. - Jeśli można było tak powiedzieć. Ślizgonka uważała je za coś więcej niż zainteresowania. Traktowała ich jak rodzina, więc zwierzęta plus słowo zainteresowania brzmiało dla niej dość dziwnie, ale nie miała pojęcia, jak mogłaby to ubrać w inny sposób. Shercliffe marzyła tylko o jednym miejscu o rezerwacie, który miała zamiar przejąć. Tam chciała żyć i umrzeć. Chciała skończyć szkołę i nigdy już stamtąd nie wychodzić. Zostać na zawsze w rezerwacie Shercliffe'ów. Oczywiście na pewno musiałaby wychodzić. Jeździć na jakieś spotkania czy towarzyszyć przy transporcie zwierząt. Luna wydawała się dziewczyną, która kocha zwierzęta, jednak tak naprawdę jeszcze kilka miesięcy temu zastanawiała się nad polowaniem. Cały czas starała się jak najwięcej dowiedzieć na temat przeróżnych gatunków i ras, ta wiedza mogłaby pozwolić jej na dobrą karierę łowcy magicznych zwierząt, ale to wiązałoby się z opuszczeniem rezerwatu. Nie musiałaby przecież zabijać dla Fairwynów, zapewne mieli masę swoich dostawców. Bardziej liczyła na nowe gatunki, które można byłoby umieścić w rezerwacie i rozbudować go. Nie wszyscy w Dolinie Godryka cieszyli się z działalności Shercliffe'ów. Ciężko było mówić o bezpiecznej okolicy, mieszkając obok lasów, które nie tylko skrywały pegazy czy jednorożce, a smoki i akromantule, czy też wilkołaki. Oczywiście co by w tych lasach nie było należało do Shercliffe'ów, którzy strzegli magiczne stwory bardziej niż swoich bliskich. Luna nie wiedziała, która jest godzina, ale zrobiło się późno, a ona musiała jeszcze przygotować się do zajęć. - Będę już szła. Mam sporo nauki. - Właściwie może i miała sporo nauki, ale raczej nie zamierzała się jakoś przykładać do nauki. Ważne, że jakoś zdawała z klasy do klasy i w tym roku znowu była na dobrej drodze, żeby zdać. Chyba, a kto by się tym przejmował. Trochę zmęczył ją ten mały puchon, jednak wydawał się po prostu szczęśliwym dzieciakiem. - Idziemy? Odprowadzę Cię. - Nie chciała zostawiać go tu samego.
z/t
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
To tylko relaks. Wolny czas między jednymi wykładami a drugimi. To nic, że zamiast iść na kawę, pograć w gargulce albo chociaż szachy wolał namiętnie ćwiczyć impet zaklęć, mobilność ciała i elastyczność nadgarstka podczas jednoczesnego przemieszczania się z miejsca na miejsce. Dodajmy do tego muzykę płynąca w sali, dzięki niewerbalnemu Cantus musical to mamy okoliczności mogące niejako utrudniać pełnię koncentracji na płynnej inkantacji zaklęcia. Musiał wbrew sobie samemu przyznać, że po ośmiu miesiącach znów jest w stanie słuchać muzyki i czerpać z tego pełną przyjemność. Niestety odzywała się w nim również tęsknota do jej tworzenia, grania… potarł palce opuszkami, pamiętając jak przez wiele wiele lat nosił na nich stwardniałyi zrogowaciały naskórek, kiedy to kaleczył je namiętnym uderzaniem o struny. Raz po raz, aż do krwi. Potrząsnął głową, pozbywając się niepożądanych myśli. Siedział w tej klasie od dobrych czterdziestu minut. Przed sobą miał manekina treningowego potraktowanego rzecz jasna siatką zaklęć - zwiększającyego wagę przedmiotu, a nawet eksperymentalne Impervius, które niestety musiał odnawiać co dwa celnie rzucone zaklęcia. Żałował, że nie zna silniejszej wersji odpychającej czary przez przedmioty martwe. Koncentrował się zatem na samej ofensywie, skoro jego defensywa uległa znacznej poprawie czego dowodem był zaskakująco bezbolesny sparing z Leonelem. Manekin był nieco większy niż te zwyczajne, a przede wszystkim był kamienny. Połączenie zaklęć zwykłych z transmutacją dawało satysfakcjonujące efekty magiczne. Manekin stał na środku klasy, zaś on krążył wokół niego i nie zatrzymując się nawet na sekundę, rzucał zaklęcia chaotycznie. Nie opracowywał schematu, aby nie dało się przewidzieć następnego ruchu. Na manekinie oznaczył markerem trudno dostępne miejsca, w które celował. Między innymi okolice pach, tył kolana, tuż pod uchem, tchawica, skroń i ostatni odcinek kręgosłupa. Poruszał ustami nie w rytm zaklęć, a słów muzyki, a to w myślach wysilał się na podzielność uwagi i stosował ofensywę. Tracił przy tym niestety na celnośck, jednak nie zraził się. Dążył do perfekcji, ot co. Manekin miał na sobie wiele niezbyt głębokich rys, wszystkie nieopodal oznaczonych miejsc. W pewnym momencie postanowił zaryzykować i użyć zaklęcie znane jedynie z teorii. Atrapoplectus walnęła potężnie w manekina - niestety w mostek, a celował w okolice pachy - w efekcie czego impet odrzucił go dobre kilka metrów w tył, gdzie zarył pośladkami o podłogę. Jęknął czując jak sobie nabił tym siniaki. Wiązanka świetlna była całkiem niezła, ale trwała bardzo krótko i nieco nim wstrząsnęła. Manekin nie wyszedł z tego jakoś specjalnie poturbowany. Ot, do "obrażeń" doszła plama sadzy i wgłębienie w miejscu, gdzie zaklęcie trafiło. Zamiast się podnieść, dotknął plecami podłogi, robiąc sobie chwilę przerwy. Nadgarstek domagał się odpoczynku, a nowa różdżka od Fairwynów łaknęła większej ilości zniszczenia. Westchnął i rozmasowywał prawą dłoń, leżąc sobie beztrosko na podłodze. Prawdopodobnie nie umiał po ludzku odpoczywać.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Jej myśli błądziły w swoim tempie, każda chciała iść we własną stronę, nie przejmując się pracą zespołową, jednak Haze była już do tego rozkojarzenia przyzwyczajona. Sunęła po kolejnych korytarzach, brnąc podświadomie do celu, chociaż zdecydowanie nie obierała najkrótszej drogi. Przesuwała zamglony wzrok po posadzce, unosząc go dumnie przed siebie tylko wtedy, gdy kogoś mijała. Nawet nie dostrzegła, gdy zaczęła iść w rytm cichej muzyki, stopniowo synchronizując do taktu ruchy bioder i ramion. Dopiero gdy i jej głowa dołączyła się do tego subtelnego tańca; powieki przymknęły się łagodnie; a miękkie usta ułożyły się do słów, których przecież nie znała, zorientowała się, że muzyka wcale nie jest podsunięta przez jej umysł - a naprawdę rozbrzmiewa co raz głośniej z każdym jej krokiem. Zatrzymała się gwałtownie, a wzrok momentalnie jej zbystrzał, wyostrzył się, zmniejszając przy tym źrenice zielnych oczu. Usłyszawszy stłumione przekleństwo w słowach piosenki, szybko odrzuciła myśl, że muzyka jest częścią jakichś zajęć. Doszła więc też do wniosku, że raczej nie wydobywa się z magicznego gramofonu, a musi rozbrzmiewać dzięki zaklęciu cantus musica, które było jej dobrze znane. Korzystała z niego często i namiętnie, gdy tylko wiedziała, że nie będzie nikomu tym przeszkadzała. No, a przynajmniej nikomu, na czyim zdaniu jej zależało. Nie potrafiła śpiewać ani grać na żadnym instrumencie, a mimo to muzyka stanowiła ogromnie ważną część jej życia - można bowiem tańczyć bez muzyki, jednak wtedy było to jak seks bez miłości. Niby ruchy podobne, ale uczucie zupełnie inne. Stąpając delikatnie przed siebie odnalazła salę, z której pochodziła muzyka, położyła dłoń na drzwiach, czując wibracje na drewnie i stojąc w bezruchu, z wielką uwagą, słuchała słów i melodii. Nie próbowała walczyć z piosenką, wręcz zapraszała ją, pozwalając jej wejść do środka, przejąć umysł i nadać rytm emocji sercu. Nie zamierzała wchodzić do środka i przeszkadzać w zapewne intymnej chwili jakiejś pary lub prywatnym momencie samotnika, jednak z tego błogiego stanu wyrwał ją trzask i głuche uderzenie, który były dosłyszalne nawet mimo głośno grającej muzyki. Zdecydowała się więc na otwarcie drzwi, jedną ręką wyciągając różdżkę spod podwiązki i zwężając czujnie oczy wsunęła się nieco do środka, drugą ręką wciąż trzymając drzwi jak ogromną tarczę. Jej wzrok w pierwszej kolejności padł na manekina, którego wzięła za kamiennego golema, a dopiero później przeniósł się na leżącego na ziemi chłopaka. Szybko połączyła fakty i z rozczarowaniem opuściła dłoń z różdżką w dół. A już zdążyła się podekscytować, że przyłapie kogoś na nielegalnym pojedynku. - Nie zmieniaj się, zmień ją - powiedziała dość chłodnym tonem, chociaż tym razem naprawdę starała się brzmieć ciepło, domyślając się, że ktoś kto leży na ziemi niekoniecznie czuje się najlepiej. Łatwiej jej było skomentować słowa piosenki, niż odezwać się jak człowiek, przywitać, zapytać czy coś mu się nie stało. Zdecydowanie nie była to myśl, którą powiedziałaby sama z siebie - w końcu nigdy nie powiedziałaby ot tak, że jakakolwiek kobieta ma być zmieniana przez mężczyznę, jednak... w piosence wyczuła, że to kobieta próbuje na siłę zmienić mężczyznę, a na to też nie mogła się zgodzić. Uważała, że nikt nie powinien się zmieniać z powodu tak błahego jak miłość. Nie specjalnie. Nie intencjonalnie. Jeżeli już, to powinno to przyjść naturalnie - Miłości i tak nie ma - dodała na głos, kończąc swój ciąg myśli. Miłość, a przynajmniej ta romantyczna, nie była jej znana, nie była nigdy szczerze i głęboko zakochana. Wierzyła tylko w miłość rodzinną, tradycję, przywiązanie, zrozumienie swoich potrzeb przez wieloletnią współpracę. Nawet teraz była zauroczona w przeuroczej Caelestine, jednak miłością zdecydowanie nie mogłaby tego nazwać. Możliwe, że brzmiała arogancko - pouczała przecież starszego od siebie chłopaka, a jednak wydawała się tego w ogóle nie dostrzegać - zamknęła tylko drzwi i stanęła wyprostowana, krzyżując ręce na piersi. Ledwo przyznała przed samą sobą, że zaimponowało jej, że chłopach utrzymywał zaklęcie muzyczne, jednocześnie rzucając zaklęcia ofensywne, a więc musiał być zdolny. Dużo zdolniejszy od niej. Mimo, że był przecież od niej starszy, więc ma jeszcze czas, aby dogonić go umiejętnościami, poczuła ukłucie zazdrości i nawet nieco... szacunku? - Mogę się dołączyć? - spytała, wycelowując różdżkę w manekina, jednak zawahała się i znieruchomiała. Połączyła poszlaki wizualne wraz z tymi słuchowymi i zrozumiała, że na manekinie może wisieć jakieś zaklęcie odbijające. Przeniosła wyczekujący wzrok na chłopaka, narzucając mu bez jego woli rolę jej mentora. - Aconite Larch. Gryffindor - przedstawiła się rzeczowo, podając również dom, skoro nie miała na sobie mundurka. Specjalnie pominęła informację na którym jest roku. Nie chciała by patrzył na nią z góry - przecież jest pełnoletnia! - Możesz mówić mi Haze - dodała po chwili namysłu. Nie lubiła swojego imienia, na pewno nie w pełnej formie. Dużo bardziej wolała tą nieco prześmiewczą ksywkę lub wszelakie pochodne od "Aconite", które ludzie z uporem jej wymyślali.
Ostatnio zmieniony przez Aconite 'Haze' Larch dnia Sro Lis 06 2019, 21:00, w całości zmieniany 1 raz
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Poruszył barkami, by rozruszać ich sztywność i podniósł się do siadu z cichym westchnięciem. Właśnie przesuwał palcami po całej długości gładkiego drewna różdżkowego, gdy do sali weszła dziewczyna zwabiona rumorem. Podniósł na nią wzrok, skierował kraniec swej broni do sufitu i muzyka stopniowo zaczęła cichnąć, aż po dziewięćdziesięciu trzech sekundach zniknęła, pozostawiając po sobie ciszę, przerwaną z kolei chłodnym głosem Gryfonki. Uniósł blade brwi, a na jego ustach zamajaczyło delikatne rozbawienie. W jego prywatny trening wparowała oto ta dziewczyna i jeszcze komentowała zwięźle i chłodno płynącą dotychczas muzykę. Kolejne westchnięcie nastąpiło tuż po tym, gdy podniósł się z podłogi, by rozprostować po chwili ramiona, wyciągając je wysoko ponad głowę. - Oj jest. Rzadko, ale jak jest to klękajcie narody. - odparł, nie siląc się na rozwijanie odpowiedzi ani wyjaśnianie pewności siebie z jaką wypowiedział te słowa. Może i miał rozkruszone na wiór serce, to jednak nie przeczył temu, co przeżył. By nie wpaść w tor autodestrukcji - jakże zakleszczającej się o jego uczucia do tego, który nigdy nie wróci - postanowił skupić się z powrotem na manekinie. Uznał, że skoro zaspokoiła ciekawość i nie spotkała tu absolutnie niczego ciekawego to sobie pójdzie. Mylił się, najwyraźniej coś jednak się jej tutaj spodobało. Chciała dołączyć, a nie wydawała mu się zdolna zająć miejsce manekina... a nie, wróć, ona też chciała go atakować! Na Merlina, dobrze, że nie wypowiedział tego na głos. Opamiętał się w ostatniej chwili. Wzruszył ramionami. - Jasne, w szafie jest drugi manekin. - wskazał na tył klasy i pojedynczy schowek na manekiny, oczywiście plastikowe, lekkie, nudne, które trzeba sobie zaczarować tak, by spełniał indywidualne wymagania. - Ah, no tak. Twojego brata też kojarzę. - co Ci Larch mieli w sobie, że przyciągali tak wzrok? Oczywiście nie w kwestii pociągu fizycznego, a jedynie coś w spojrzeniu. W twarzy. Nie był pewien czy chciał odkrywać co się za tym kryło. - Finan, ale mówi się do mnie Finn. - darował sobie nazwisko, bo i tak niewiele by jej ono powiedziało. By powitaniu stało się zadość, skierował do niej swoje kroki i wyciągnął dłoń do uściśnięcia. Nie zapomniał nawet o dorzuceniu półuśmiechu, aby załagodzić swą potencjalnie wyczuwalną sztywność. - Haze. Hm... Hazel? - ewidentnie coś mu nie grało z intonacją ostatniej samogłoski, wolałby opierać się jeszcze o "l", jednak skoro pozbawiła się jej, musiał jakoś to przełknąć. - Co będziesz ćwiczyć? - skrzyżował ręce na ramionach, różdżkę mając skierowaną ponownie do sufitu. Nie poruszył ustami, nie odwrócił od niej wzroku, a jednak wypowiedział niewerbalnie zaklęcie, dzięki któremu treningowa muzyka rozbrzmiała ponownie w klasie. Nie tak głośno jak wcześniej, ale w przyjemny sposób, który nie utrudniał prowadzeniu konwersacji. Przywołał do siebie butelkę wody i wypił połowę duszkiem. Kusiło go, by nałożyć na pomieszczenie zaklęcie sygnalizujące, gdyby ktoś chciał tu wejść... jednak zapewne dziewczyna uznałaby to za paranoję.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Spojrzała na niego czujnie mrużąc zielone oczy. Romantyk? Jak jej Asp? Nie, to było coś innego. Czuła to w jego głosie, pewności z jaką to powiedział. Musiało mu się wydawać, że dotknął prawdziwej miłości, ale nie jej było oceniać czy miał rację, skoro sama nie rozumiała tego uczucia. Kusiło ją spytać - jak to jest? Jakie to uczucie chcieć spędzać z kimś każdą sekundę? Czy po prostu w pewnym momencie jest się pewnym, że chce się z kimś spędzić resztę życia? Czy zdarzyło mu się obudzić w nocy koło swojej ukochanej i zapłakać z bezsilności, że przecież pewnego dnia, któreś z nich będzie musiało przeżyć śmierć drugiego? Czy widzieli się w chwilach słabości, podzielili wstydliwym sekretem, wymienili największymi lękami? Nie zapytała o nic z tego, bo jej zainteresowanie tym tematem trwało na tyle krótko, że minęło zanim zdążyła otworzyć usta. - Drugi? - powtórzyła po nim, przenosząc spojrzenie na jego błękitne oczy. - Ten mi się podoba. Nie lubisz się dzielić? - spytała, unosząc zaczepnie jedną brew i przyglądając mu się z ledwie widocznym uśmiechem. A jednak romantyk, pomyślała, po czym machnęła różdżką w stronę szafy, wyciągając stamtąd manekina, który przy obecnym “kamiennym golemie” wyglądał naprawdę marnie. Nadęła usta niezadowolona, jednak nie zamierzała prosić chłopaka o pomoc, chociaż z transmutacji miała ogromne braki, które wymagały uzupełnienia. Odwróciła się ponownie w jego stronę na wzmiankę o jej bracie, starając się przeanalizować czy coś w jego zachowaniu nie zdradzi jaki miał stosunek do Aspa. Nie wyczuła jednak ani niechęci, ani sympatii - ot, zwykła informacja, mająca na celu zahaczyć jej istnienie o coś już znanego. Przechyliła głowę nieco w bok, jednocześnie odgarniając ciemne kosmyki z szyi, po czym wyciągnęła rękę w jego stronę, aby uścisnąć zaoferowaną jej dłoń. W stosunku do obcych mężczyzn potrafiła objąć tylko dwie strategię: szczerą wrogość lub udawane uwodzenie. Student niezaprzeczalnie zaimponował jej swoimi zaklęciami, więc szybko odrzuciła pierwszą opcję, instynktownie obierając drugą z taktyk. Przytrzymała jego dłoń nieco dłużej, przysuwając się bliżej i unosząc głowę do góry, by z bliska spojrzeć mu prosto w oczy, w poszukiwaniu czegoś, co w słowach pozostawało ukryte. Opuściła nieco powieki, aby posłać mu prawie niewinne spojrzenie spod kurtyny ciemnych rzęs i uniosła kącik ust w odpowiedzi na jego uśmiech. - Mów jak masz ochotę, Finn - mruknęła miękko, odsuwając się od niego, aby odwrócić się w stronę manekina. Wycelowała różdżką i zgrabnym ruchem rzuciła Duro, aby stworzyć własnego kamiennego golema, a przynajmniej jego młodszego brata. Słysząc muzykę opuściła powieki, nie zamykając jednak całkowicie oczu przez obecność obcej osoby, do której nie miała jeszcze zaufania. Jej biodra mimowolnie zaczęły poruszać się w rytm muzyki, wprawiając resztę ciała w powolny taniec, a ona sama jakby było to częścią choreografii, wyprostowała rękę z różdżką rzucając w stronę swojego manekina Corrogo, traktując to jako rozgrzewkę. Oparła końcówkę różdżki o dolną wargę, rozchylając powieki, aby przyjrzeć się jak poruszana zaklęciem ofiara otrzymuje dość marnie widoczne ślady na kamiennej skórze. - A co Ty ćwiczyłeś? - spytała, wykręcając się do niego i przegryzając delikatnie wargę z niezadowolenia, wskazała na plamę sadzy na jego manekinie. - Kusi mnie.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie czuł dyskomfortu przed jej analitycznym wzrokiem. Bezproblemowo utrzymywał z nią kontakt wzrokowy, pozwalając jej wyrobić sobie własną ocenę na jego temat. Przy okazji mógł zapoznać się z wyrazem jej twarzy i oczu, odnajdując w nich podobieństwo do jej młodszego brata. Niewinna, delikatna aparycja, powabność i miękkość w ruchach… jednak temperaturę spojrzenia zgoła inną. Nie był blisko z żadnym z Gryfonów, a jednak ta dwójka zapadała w pamięć. - Dołączyć możesz, ale trenując obok, a nie na moim miejscu. Moja przerwa już się skończyła. - wszak nie zapytała go czy jej pomoże w tym albo tamtym zaklęciu. Padła natarczywa, choć przez niego zaakceptowana, propozycja przyłączenia się. Zadeklarował również, iż zamierza kontynuować ćwiczenia indywidualne, a jakoś nie czuł dzisiaj potrzeby wykazania się ofiarnością. Mógłby spełnić prośbę nałożenia zaklęć na manekina, jeśli takowa nastąpi. Tak się nie stało, a więc nie narzucał swojej pomocy. Dobrze dedukował, miała miękką dłoń. Przedłużała kontakt fizyczny w taki sposób, jaki niezbyt mu się spodobał. - Masz rzęsę na policzku. - spróbował sprowadzić ją na ziemię suchą uwagą bez cienia uśmiechu ani wrogości. Przełożył różdżkę z powrotem do prawej dłoni, preferując jej relaksujące wibracje. Nie kryjąc się, obserwował jak sobie radzi. Obawiał się, że kamień raz dwa rozwali silniejszym zaklęciem. - Polecam zwiększyć jego wagę. Inaczej odleci na ścianę przy byle silniejszym zaklęciu. - poradził życzliwie, a wszak mówił z doświadczenia. Odprowadził wzrokiem mknące zaklęcie, jednak nie był w stanie go rozpoznać wszak narzuciła je na kamień, a ten nie był skory tak łatwo się kruszyć. Sposób w jaki na niego spojrzała podpowiedział mu, że spotkał chyba drugą dziewczynę próbującą go… poderwać? Nie był pewien, ale już tym bardziej ni knut chętny. Zamrugał, nie reagując na tę wymowną, słodką minę. Tańczyła w rytm muzyki i musiał przyznać, że takiemu zachowaniu mógłby się przyglądać znacznie dłużej. Hipnotyzowało, jednak nie odbierał tego w cielesny sposób. Czyżby naprawdę nie czuł już pożądania do ponętnej dziewczyny? Ani tej ani żadnej innej? Nessa też jest śliczna, a on… niczym niewzruszona skała. Potrząsnął głową, aby pozbyć się z wyobraźni Skylera otwierającego zębami butelkę z piwem. - Wiązkę elektryczną. Niełatwo zapanować nad torem jej lotu, rozszczepia się i rozwarstwia po drodze. Aż mnie odrzuciło. - wyjaśnił i stanął naprzeciw swego manekina. Przyjął odpowiednią pozycję do ataku - lekko rozstawione stopy, ugięte kolana, magiczna dłoń uniesiona ponad głowę. Wyrzucił z krańca różdżki kolejno po sobie cztery oddzielne złotawe wiązki światła. Rumpo, które tak mu się spodobało, trafiło w kamienne kończyny - trzy w zgięcie łokcia, który pod wpływem kolejno nałożonych zaklęć do połowy pękł i jedno w kamienne palce, które zwyczajnie odpadły głośno na podłogę. Wykrzywił się czując, że było to ślamazarne, a i nie wspominał, że jedno zaklęcie omsknęło mu się, wszak celował w nadgarstek a nie kamienną dłoń. - Dlatego ćwiczę mniejsze zaklęcia, aby zapanować nad tym silniejszym. Umyka na boki i celność na tym mocno szwankuje. Nie polecam tego bez rozgrzewki i wykucia inkantacji na blachę. - dodał po chwili ciszy, odnosząc się rzecz jasna do Atrapoplectus, które samo w sobie miało skomplikowaną inkantację. Uczył się jej tydzień, mieląc jej tony w myślach, w szepcie i w samotnym pomruku. Przemieścił się, lekceważąc płynąca muzykę, wykonał przedramieniem owalny gest w powietrzu i kolejne Rumpo pomknęło do celu. Zgięcie kolana. Podszedł do manekina, kucnął i przesunął palcami po niezbyt głębokiej rysie w kamieniu. To było beznadziejne i poniżej godności. Westchnął i zerknął na Hazel, do której zamierzał się tak zwracać za jej zgodą.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Zmrużyła czujnie oczy, przyglądając się chłopakowi, gdy ten skomentował jej rzęsę na policzku. Była tam czy jej nie było? Nie miało to znaczenia, bo chodziło o sam fakt, że zazwyczaj mężczyźni mówili takie rzeczy, aby mieć pretekst do sięgnięcia do jej twarzy. Finan tego nie zrobił. Musiał mieć inny powód. Zawstydził się? Nie, wyczułaby to o wiele wyraźniej. Do tak obojętnej reakcji nie była przyzwyczajona, więc obróciła się niemal obrażona, wciąż analizując tę jedną chwilę i mimowolnie muskając palcami policzki, chcąc strącić rzęsę-widmo. Przemknęło jej przez myśl, że może jest gejem, bo szczerze wątpiła w przyzwoitość mężczyzn, aby naprawdę mógł nie zareagować chociaż minimalnie w sposób jej znany. Westchnęła, słysząc jego słowa. - Nie umiem - wycedziła, siląc się na neutralny ton, a jednak nie udało jej się to na tyle, aby zatuszować w pełni swoje niezadowolenie, że musi się do tego przyznać. - Mógłbyś? - spytała już łagodniej, chociaż nieco zbyt lakonicznie jak na prawdziwą prośbę. Nie dzisiaj, nie teraz, nie przy zranionej dumie, gdy chciała się przecież popisać swoimi umiejętnościami. Musiała zrobić coś, co dałoby jej jakiekolwiek panowanie nad sytuacją, ale zupełnie nic nie chciało jej wpaść do głowy. Słysząc jednak rozbrzmiewającą muzykę i słowa, które przez powtórzenia powoli traciły swój sens, pomyślała, że i ona powinna jakość wpłynąć na otoczenie, więc delikatnym ruchem uniosła różdżkę ku górze i zakręciła nią rzucając niewerbalne eddenria mirabile. - Kogo czujesz? - spytała cicho, mrużąc ciekawsko oczy, chcąc wywołać w nim chociaż odrobinę zmieszania, właściwie nie będąc nawet ciekawa odpowiedzi. Po prawdzie to dużo bardziej interesowałaby ją odpowiedź na normalniejsze pytanie - czyli CO dokładnie teraz czuje. Zawsze wydawało jej się to ujmujące, że dopiero w takich chwilach człowiek uświadamia sobie jak dużo jest przyjemnych zapachów, które tak wyraźnie się od siebie różnią, a jednak dane zestawienie było równie wyjątkowe co czujący je człowiek. Odwróciła się, aby przyjrzeć się manekinowi, słuchając rad (?) Puchona, aż w końcu miała okazję ujrzeć go w akcji. Wydawał się niezadowolony efektem, chociaż sama Aco musiała przyznać, że jego zaangażowanie i siła zaklęć robiły wrażenie. Rzecz jasna, nie zamierzała jednak mówić tego na głos. Nie została w sali po to, aby podnosić ego jakiegokolwiek mężczyzny, co przypomniała sobie, odkrywając w końcu wzrok od manekina chłopaka i spinając się nieco, gdy dotarło do niej, że przez muzykę rozluźniła się zdecydowanie zbyt mocno. - Rumpo - rzuciła, gubiąc miękkość w głosie już przy pierwszej głosce, jakby wręcz warczała w geście wyzwania, porównania siły jej zaklęcia, do tego rzuconego przez Finna.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Podniósł się do pionu, pozostawiając rysę na manekinie w zapomnieniu. Wyciągnął przed siebie ręce, prostując je w stawach i rozciągnął je, poprawiając w nich przepływ krwi. Docenił przyznanie się, że czegoś nie potrafi. Wbrew pozorom nie uważał tego za przyczynę do śmiania się z drugiej osoby. Transmutacja to była bardzo trudna dziedzina magii i sam nie był w niej najlepszy. Ćwiczył ją po to... by tak jak dziś właśnie sobie zaczarowywać cel albo żeby w razie czego umieć transmutować coś w bandaże, by tamować wykrwawianie się takiego Fairwyna, gdyby mu się zachciało znów umierać w zasięgu jego wzroku. Skinął jej głową, całkowicie nieświadomy myśli z jakimi biła się ani z wrażeniami jakie wyciągała z jego postawy. Zmniejszył dzielącą ich odległość na tyle, by móc bezproblemowo wcisnąć w jej manekina dwa zaklęcia - najpierw błyskawiczna transmutacja w kamień, a następnie trochę dłużej trwająca inkantacja podwajająca wagę przedmiotu. Trzy minuty i zapraszającym gestem wskazał jej przygotowany cel. Wrócił do swojego, przymierzył się do kolejnego "Rumpo" i byłby trafił, gdyby nagle jego zmysł węchu nie poczuł czegoś tak mocno przyjemnego, iż paraliżującego. Wyczuwszy w powietrzu poziomki, dopadły go żelazne i bardzo, ale to bardzo nieodpowiednie myśli przywodzące do wyobraźni zakazany obraz. Syknął, zrobił nieświadomy krok w bok przez co tor lotu zaklęcia zbił się na prawą stronę, trafiając w ścianę. Dobrze, że nie w lewo, nie w Hazel, która stałaby się niewinnym obiektem jego chwilowej niepoczytalności. Zakrył usta i nos, zamknął oczy na moment, by siłą woli pozbywać się zapachu nieodwołalnie kojarzącego się z jego byłym chłopakiem... Miał ochotę go udusić, zabić, zrobić mu krzywdę, wsunąć sobie różdżkę w sam środek czaszki i zaserwować sobie Bombardę, by zwalczyć wspomnienia. Chrząknął, wyprostował się i niewerbalnym "Finite" usunął z powietrza zapach amortencji. Nawet nie zapytał o przyzwolenie. Po prostu nie chciał tego czuć. - Kogoś, kogo powinienem skrzywdzić. Pozwól, że skupię się na manekinie. - posłał jej uśmiech, który całkowicie nie pasował do zimnych oczu, w jakie wkradł się ocean lodu idealnie komponujący się z barwą jego oczu. Odchrząknął drugi raz. Czy amortencja nie powinna mu się zmienić, skoro umysł nienawidził poziomek? To ewidentny znak, że powinien znaleźć zamiennik... mimowolnie jego myśli pomknęły w kierunku Błękitnych Gryfów, które regularnie popalał Schuster. Musi zwrócić na to większą uwagę. - A ty kogo poczułaś? - zapytał mimo, że własną odpowiedź tak drastycznie urwał. Zrobił krok w tył, stanął w prostej linii naprzeciwko manekina, przyjął pozycję do ofensywy i wypluł z siebie serię syczącego "Depulso", które miało jedynie na celu zmęczenie jego nadgarstka i wyciśnięcie z różdżki jak największej siły, kosztem rzecz jasna mobilności i kreatywności. Manekin drgnął jedynie na pół cala i to było tyle, jeśli chodzi o próby rozwalenia go. Uznawszy, że po ataku wspomnień zasługuje na "nagrodę", zdjął z manekina oba zaklęcia i po prostu go... podpalił soczystym "Incendio". Nie to było jednak niepokojące, a półuśmiech jaki zawitał na jego ustach, gdy zobaczył jak manekin zajął się ogniem. Błękitne oczy cieszyły się tym widokiem, choć pozostawały czujne, by w porę manekina ugasić.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Uniosła brew, ale zaraz opuściła ją ponownie, mrużąc oczy, aby uważnie przyglądać się każdemu z ruchów Puchona. Spudłował, bo ona trafiła z wyborem zaklęcia, co mile połechtało ego jej instynktu. Z satysfakcją przyglądała się jak chłopak zasłania sobie część twarzy dłonią, aż nie poczuła ukłucia zniewagi przez wygaszenie jej magii. Skrzyżowała ręce na piersi, jednak nie zamierzała mieć o to pretensji, skoro ewidentnie (choć nie spodziewała się aż takiej reakcji) zrobiła coś złośliwego. - Myślisz o tym kimś, gdy trafiasz w manekina? - spytała, przechylając głowę nieco w bok, po czym powoli przeniosła wzrok z chłopaka na kamiennego golema, mimowolnie wyobrażając sobie, że chłopak łamie kości jakiejś dziewczynie. Co takiego mu zrobiła, że chce ją skrzywdzić, mimo że nadal ją kocha? Bo jak inaczej wytłumaczyć, że to ją właśnie poczuł? Czy może jednak jej hipoteza jest prawdziwa i chodzi o jakiegoś chłopaka, dlatego nie ma żadnych oporów przed skrzywdzeniem go? Większość mężczyzn jednak ma blokadę przed uderzeniem kobiety. Otwierała już usta, aby skomentować, że jeżeli ktoś go zdradził, to zasługuje na poćwiczenie na nim zaklęć niewybaczalnych, jednak zrezygnowała w ostatniej chwili, odwracając się do niego tyłem. Lepiej nie rzucać takich słów bezmyślnie. Gdyby ktoś ją zdradził, nawet jeżeli by go nie kochała, prawdopodobnie miotałaby zaklęciami bez opamiętania, naprawdę pragnąc użyć i tych zakazanych, a jednak zachęcanie do tego studenta nie było zbyt dobrym pomysłem. Może ten ktoś zasługuje na wybaczenie? - Ja? - spytała zdezorientowana, ale na tyle opanowanie, by zabrzmiało to tylko jako upewnienie się, a nie wyraz zdziwienia. - Siebie - odpowiedziała zaraz zdecydowanie, chwilę później rzucając Icalius i z satysfakcją przyglądając się jak pnącza pochłaniają stopniowo dół manekina. Nie była to prawda, ale nie było to też kłamstwo. Czuła przecież bez i wiśnię, którymi często pachniała, ale które też kojarzyły jej się z rodzeństwem, domem, latem, swobodą. Czuła czekoladę, której zapach sprawiał, że czuła się bezpiecznie, niemal błogo i… szczęśliwie. Spojrzała z czułością w stworzone przez nią pnącza, jakby uświadamiając sobie, że jej magia stworzyła życie, po czym wycelowała w nie różdżką. - Mówiłam przecież, że miłości nie ma - przypomniała mu, a ciepło z jej oczu zniknęło, aby ustąpić chłodnemu skupieniu. - Firesneak - rzuciła zaklęcie pewnie, wyraźnie, choć wcale nie będąc pewna czy się uda, bo nie opanowała go jeszcze wystarczająco dobrze. Czuła się jakby jej serce stanęło do czasu, aż jej oczom nie okazał się ognisty wąż, który jednak nie przybrał zadowalających ją rozmiarów. Niemniej był tu przecież, przesuwając się w stronę celu, pozostawiając po sobie ciemne ślady na drewnianej posadzce, nie dotykając jej jednak na tyle długo w jednym miejscu, aby ją podpalić. Dopiero gdy dotarł do rośliny, wsuwając się w pnącza jakby był jednym z nich, zaczął je powoli upodabniać do siebie, tworząc splot płonących wężowych ciał. Zmrużyła oczy, przyglądając się ze spokojem dwóm płonącym manekinom. Patrząc w ogień nigdy nie czuła paniki, którą odczuwali inni. Dla niej płomienie oznaczały naturalność, odwagę sięgania do celu i umiejętność wpływania na otoczenie. Zachłanność i pewność siebie. Oczyszczenie. Siłę. Oboje przy jego pomocy radzili sobie teraz z uciszanymi uczuciami. A jednak czuli zupełnie co innego.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Obszedł powolnym krokiem manekina wodząc wzrokiem po liżących go płomieniach. Spojrzał znad nich na wyraźnie urażoną Gryfonkę. - Nie. - bowiem gdyby na miejscu tego przedmiotu stał żywy sprawca amortencji, to z pewnością nie paliłby go ani nie paraliżował. Zachowywałby się zgoła inaczej. Potrząsnął głową, by nie wyobrażać sobie tej sceny i nie wzbudzić sobie żądzy mordu. Czasami sam siebie nie poznawał. Rok temu każdą wolną chwilę poświęcał na grę na gitarze a w tym ciskał zaklęcia. Machnął różdżką kończąc wpływ ognia na całkowicie strawionego manekina. Nie dało się go już naprawić, a więc zabrakło mu obiektu do pastwienia się. Powiódł wzrokiem po dziewczynie, której uroda mogłaby konkurować z Diny (jeśli rzecz jasna ta druga nie uruchomiłaby swojej wilowatej aury). - Jesteś narcyzem? - jego brew powędrowała ku górze. Przekrzywił głowę odprowadzając wzrokiem ognistego węża. Sposób, a jaki spoglądała na niego Haze bardzo mu się spodobał. Nabrał wobec niej sympatii. Uśmiechnął się pogłębkiem, gdy wąż zespolił się z pnączami. Cofnął się o trzy kroki i ponownie przyjął pozycję do ataku, unosząc różdżkę nieco nad głową. - Aquaqumulus. - opuściło jego usta. - Orientuj się. - uprzedził dziewczynę, aby zdołała uskoczyć, bowiem z krańca różdżki Finna wystrzeliła ogromna fala żywiołu, tworząca na podłodze grubą warstwę wody. Uderzyła z ogromną siłą w kamiennego golema, owiniętego płonącymi pnączami. - Stań obok, Hazel. - gestem dłoni zaprosił ją obok siebie, niezrażony jej potencjalnym fochem wobec przemoczonych nogawek. - Sprawdźmy czy podwojone 'Aquaqumulus' zdoła przewrócić golema. - poprzednie zaklęcie wodne zakończył, zostawiając na kafelkach jedynie niewielkie kałuże. Żywił nadzieję, że dziewczyna przyklaśnie pomysłowi, a dzięki temu oboje się wyżyją żywiołem przeciwnym do niedawno trenowanego. Przyjął ponownie odpowiednią pozycję lecz zachował czujność, aby zsynchronizować się z gestami i tonem głosu Haze Larch.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
- Może - odpowiedziała z lekkim rozbawieniem, które dałoby się nawet zauważyć, jeśli ktoś przyjrzałby jej się odpowiednio uważnie - Czy to coś złego? - spytała, spoglądając łagodnie na trawione ogniem rośliny. - Kochać jedyną osobę, której obecności przez całe życie mogę być pewna - dodała, sama zastanawiając się dopiero nad swoimi słowami, gdy wybrzmiały na głos. Podobno zawsze najbardziej krzywdzą nas Ci, których kochamy najmocniej. To byłoby miłe, mieć zapewnienie, że nikt inny nie będzie w stanie skrzywdzić nas bardziej, niż my sami. Drgnęła niespokojnie, słysząc formułę zaklęcia i zaraz ostrzeżenie Finna potwierdziło słuszność instynktownego odskoczenia w bok. Umknęła na tyle, by ominąć silniejszą falę i zachować równowagę, ale jej stopy przemokły dość szybko przez noszone przez nią letnie buty, które zresztą zaraz bezceremonialnie zdjęła, zawieszając je w powietrzu zaklęciem. Oparła się o blat starej ławki i zsunęła z siebie podkolanówki, które niczym papużki nierozłączki, zawisły koło siebie, grzecznie czekając aż wysuszy je później zaklęciem. Chłód i wilgoć posadzki na bosych stopach wywołał drobne dreszcze, które przebiegły leniwie po jej kręgosłupie, jednak udając, że nie stało się nic odbiegającego od normy podeszła do Finna, każdy stok stawiając pewnie, stabilnie, choć ani razu nie opadając piętami na ziemię. Wyprostowała się, wycelowała w golema i zerknęła na Finna, gotowa dostosować swoje ruchy do jego, choć straciły przez to na typowej dla niej podczas czarowania gładkości. - Aquaqumulus - rzuciła, wyłapując z ruchu ust chłopaka tempo inkantacji, po czym leniwie przeniosła spojrzenie na ich ofiarę. Nie interesowało ją to aż tak bardzo jak Puchona, bo woda interesowała ją tylko jako jej zbiorowisko, kusząca ciemna toń, a nie deszcz, rosa, strumień czy fala. Dopiero widok chwiejącego się i upadającego kamienia sprawił, że poczuła zaskakującą satysfakcję. Ziemia pokonana przez wodę. Było w tym coś zadowalającego. Elastyczny żywioł pokonał ten, który wydawał się tym stałym i niewzruszonym na otoczenie. Zmienność zapewniła większą siłę niż stabilność. Wyprostowała się, po chwili przechylając lekko głowę, gdy spojrzała czujnie na leżącego manekina. Był w tym jakiś morał?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Aż zatrzymał swój ruch, spoglądając z autentycznym zaskoczeniem na dziewczynę. Nie spodziewał się takiego punktu widzenia narcyzmu. Przedstawiła to w bardzo sensowny sposób i aż nie potrafił jej za to potępić. - Widzę, że sprawdza się u ciebie powiedzenie: jeśli umiesz liczyć to licz na siebie. - uniósł brew, ale spoglądał na nią z niejakim uznaniem. Nie wnikał już w samozachwyt, w jaki najwyraźniej miała szansę popaść uznawszy, że to nie jego sprawa. Tyle dobrego, że znała swoją wartość. Z rozbawieniem obserwował jak pozbywa się nie tylko przemoczonych butów, ale i podkolanówki. Nie zabiegał o to, a dziewczyna się rozbiera w jego towarzystwie. Dodatkowo nie oberwał za to ani słowem ani gestem, więc najzwyczajniej w świecie uszło mu to płazem. Z uniesionym lekko kącikiem ust czekał cierpliwie aż dołączy do niego, by mogli równocześnie inkantować. Musiał przyznać, że poszło im to naprawdę płynnie i zgrabnie jak na osoby, które ledwo co się poznały. To dowodziło, że nie była bezbronną dziewuszką. Kamienny golem padł i choć nie został bezpowrotnie zniszczony, tak i był pokonany z pomocą ogromnej fali wodnej wyczarowanej z dwóch skrajnie odmiennych różdżek. - Mam pomysł na ostatnie zaklęcie i nie ukrywam, przydadzą mi się twoje umiejętności. - zagłuszył ciszę, podczas której napawali się tym, co właśnie stworzyli. - Użyj na mnie zaklęcia wiążącego. - popatrzył wyzywająco w jej oczy, licząc, że dziewczyna się zgodzi na taką prośbę, przy której niestety zabrakło proszącej nuty. Najwyraźniej ani jej ani jemu to nie przeszkadzało, bowiem widząc ja ta unosi różdżkę uśmiechnął się dwoma kącikami ust i cofnął o jeden krok. Pochylił nieznacznie głowę, by przyjrzeć się uważniej jej czarującej dłoni. Napiął mięśnie i wzmógł czujność, a gdy w jego stronę pomknęło zaklęcie wyczarowujące w powietrzu więzy, uniósł prawą rękę dzierżącą różdżkę i pozwolił reszcie zapleść się ciasno wokół jego ciała. Musiał przyznać, że dziewczynie poszło znakomicie. Przywiązała lewą rękę (gdyby nie był pewny co do rodzaju zaklęcia, to być może nie zdołałby uchronić drugiej przed związaniem) do jego tułowia, a i sznury kończyły się nad kolanami. Pod wpływem impetu zaklęcia cofnął się gwałtownie i byłby się przewrócił, gdyby w ostatniej chwili nie oparł się bokiem o ławkę. Wyprostował się i popatrzył na siebie. - Polecam celować nieco niżej. Gdybyś objęła też moje kolana, to byś mnie położyła. - ale nie byłbym bezbronny. Nakierował różdżkę na więzy, nie zważając na to jak ciasno wbijają się w jego skórę. Chyba gdzieś przedarły kawałek jego mundurka. Libertas, wsiąkło w sznury i powoli je luzowały. Zmarszczył brwi zauważając, że dzieje się to w uwłaczającym tempie. Potrzebował na to o dwie minuty za dużo, by w końcu więzy opadły u jego stóp. Spoglądał na sznury i uznawszy, że uśpił czujność dziewczyny, znienacka i błyskawicznie trzasnął ją zaklęciem, inkantując głośno "Fallo", którego nie miał jeszcze okazji nigdy przetestować. Zastanawiał się czy zdoła się obronić, uskoczyć i w ogóle zorientować, że Finan Gard lubi odpowiadać zaklęciami na ćwiczebne ataki. Posłał jej całkiem pogodny uśmiech, skoro zaczęli nadawać na tych samych falach. Jeśli miał co do tego rację to nie powinna się obrazić za taki myk.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Oparła dłoń o bok i przeniosła badawcze spojrzenie na Finana, zainteresowana wyrazem jego twarzy, gdy podziwiał efekt ich złączonych zaklęć. Zaraz jednak uniosła nieco brwi, gdy ten wyrzucił z siebie swoją propozycję, która wydała jej się nieco niestandardowa jak na ich obecną znajomość, ale nie zamierzała przecież przepuścić takiej okazji. Rzucanie zaklęć na manekina to było jedno, potrafiło być satysfakcjonujące, ale nijak miało się do tego jakie uczucie przynosiło potraktowanie urokiem żywej istoty. Nie musiał więc długo czekać na reakcję, bo prawie od razu uniosła różdżkę, robiąc krok w tył, by płynnym, zamaszystym ruchem rzucić niewerbalne Icarcerous z błyskiem w oku obserwując jak liny błyskawicznie oplatają jego ciało. Cmoknęła jednak niezadowolona, mrużąc przy tym lekko oczy, zauważając, że efekt nie był jednak taki, jak to sobie zaplanowała. Puchon też zdążył już to zauważyć, a nawet skomentować, choć okazało się, że mieli odmienną wizję skuteczności tego zaklęcia. - Prawdę mówiąc, to chciałam wycelować wyżej - wymamrotała, przyglądając się jak chłopak wyswobadza się z więzów i kontynuując postukała wymownie różdżką w swoją szyję - Jakbyś zaczął się dusić, to ciężej byłoby Ci zachować rozsądek na tyle, by pomyśleć o przeciwzaklęciu - wyjaśniła, odwracając się do niego bokiem, gdy zdała sobie sprawę, że z taką łatwością przyznała się przed nim do błędu. Mogłaby go polubić. Chyba. Przesunęła krańcem stopy po mokrej podłodze, zabijając nudy oczekiwania kilkoma płynnymi kropkami, by odwrócić się półpiruetem znów w stronę Garda. W tej samej chwili zobaczyła jak wcelowuje w nią różdżką, ale nie zdążyła na czas unieść swojej. Co za wstyd. Stracić czujność w tak banalny sposób. Zacisnęła palce obu dłoni, w tej i na swojej różdżce, z której ze złości wycisnęła kilka iskier, ale powstrzymała się od odruchowej kontry, doskonale zdając sobie sprawę jak działa Fallo. Uśmiechnęła się nieco szerzej niż zazwyczaj - w ten sposób, że i nieznająca jej osoba nieśmiało potrafiłaby nazwać to uśmiechem, choć w wygiętych wargach czaiła się duża doza irytacji. Złączyła bose stopy, zmuszając się do ustania w jednym miejscu i objęła różdżkę obiema dłońmi, by nadać swoim ruchom symetrii i w ten sposób zniwelować działanie czaru. Zamiast zdjąć z siebie urok, w pierwszej kolejności zapragnęła się zemścić i już otwierała usta, by rzucić jakimś nieprzyjemnym urokiem, gdy nagle zamknęła je i zamrugała zdezorientowana. Wszystkie przychodzące jej do głowy inkantacje były tak uwłaczające, a ona z jakiegoś powodu poczuła, że akurat Garda powinna potraktować z większym szacunkiem, bo... liczyła na współpracę w przyszłości. Uświadamiając to sobie zrezygnowała nawet z wywołania w nim ataku płaczu, a było to jej ulubione z zaklęć rzucane na mężczyzn. Przez sam fakt swojej łagodności poczuła się przegrana, więc z obrażoną miną, po (mając nadzieję dezorientującej) chwili bezczynności machnęła różdżką, by rzucić niewerbalne Poena Inflicta.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Poruszył barkami, by je rozruszać. Ćwiczył już długo, zmęczenie dawało o sobie znać, a najwyraźniej Haze nie planowała dać za wygraną. Jej komentarz był miły, bowiem mógł sobie uzupełnić w myślach potencjalny schemat jej ataków. Zdradzała się i nie zamierzał jej tego wypominać - nawet jeśli robiła to nieświadomie. - Owszem, chyba, że wykorzystałbym te cenne pierwsze sekundy na niewerbalne zaklęcie przerywające. Nawet niecelne, ale mogłoby cię rozproszyć i wpłynąć na siłę podduszania. To kupowanie sobie czasu za wszelką cenę. - popatrzył prosto w jej oczy i musiał przyznać, że bardzo go kusiło sprawdzenie omawianego właśnie pomysłu. Nie będzie jej jednak tego proponować, wszak mogłaby uznać go za jakiegoś psychicznego, a obiecał sobie gorliwiej udawać, że jest całkiem normalnym Puchonem. Jak dobrze, że nie był dla zbyt wielu ludzi szczególnie interesujący - dzięki temu mógł bezproblemowo ukrywać swoje prawdziwe ciągotki. Podobał mu się ten uśmiech zabarwiony irytacją. Tak samo jak uciekające z jej różdżki iskry, zdradzające niezadowolenie z powodu potraktowania zaklęciem. Starał się zachować czujność, jednakże nie potraktował tego zadania z takim zaangażowaniem jak powinien. Uznał, że skoro namieszał dziewczynie w impulsach nerwowych to nie musi się teraz obawiać żadnego imponującego kontrataku. Zaskoczyła go w pozytywny sposób, bowiem zacisnęła obie dłonie na krańcu różdżki i gdy ten spoglądał na jej stopy (akurat rozważał przyklejenie ich do podłoża), kątem oka zauważył mknący w jego stronę błysk. Gwałtownie uskoczył, ale zaklęcie trafiło go w ramię i w ciągu kilku sekund w jego głowie wybuchł migrenowy ból. Syknął, momentalnie zakrył palcami skroń i zmarszczył brwi, cofając się o te dwa kroki. Odruchowo zacisnął powieki, co przecież nie pomoże mu w zmniejszeniu odczuwalności bólu. Dał sobie spokój z próbami rzucania na siebie "Finite", bowiem nie sądził, by miało zachować swoją skuteczność. Tylko i wyłącznie dzięki pewnemu zahartowaniu w odczuwaniu bólu zdołał uchylić jedno oko i niedbale machnąć zaklęcie tuż pod nogi dziewczyny. Nie trafił, ale przynajmniej był zdolny szeptem wypowiedzieć inkantację. Uniósł dłoń, by dała mu czas na otrzeźwienie, tym samym decydując, że na dziś koniec ćwiczeń. Wtłoczył w siebie kilka głębszych wdechów i po paru chwilach ból głowy ustąpił tak szybko jak się pojawił. Zamrugał i potarł jeszcze brwi. - Hm, to było dobre. - przyznał, podnosząc na nią wzrok. Wsunął różdżkę w tylną kieszeń spodni i westchnął głęboko. - Ja niestety pass. Siedzę tu jakąś drugą godzinę. - nie miał żadnych oporów przez przyznaniem się do zmęczenia czy swojej tymczasowej słabości. Darował sobie sprzątanie klasy, sięgnął po swój sweter i plecak, zarzucając ten drugi na jedno ramię. Podszedł do brunetki i posłał w jej kierunku półuśmiech. - Dzięki, Hazel. Może kiedyś uda się nam to powtórzyć. - wyraził nadzieję i wyciągnął w jej kierunku dłoń. Gdy swoją podała, zamiast ją ścisnąć, nieplanowo ucałował lekko jej wierzch. Sam nie wiedział czemu się na to powziął, ale też nie miał zbyt wiele sił na zastanawianie się nad tym aspektem. - Spokojnego popołudnia. - życzył i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Ani razu się nie obejrzał, a skrótami dostał się na parter, wprost do bramy wyjściowej.
[zt]
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Przyglądała mu się uważnie, dużo czujniej niż wcześniej, skoro już rozbudził typowe dla niej przeświadczenie, że nikomu nie można ufać w pełni. A jednak zawsze popełniała ten błąd, co i Heaven nie raz potrafiła jej już wytknąć. Opuszczał gardę, czując się zbyt pewnie na swojej pozycji. A czuła się tak zdecydowanie zbyt często. Strach, niepewność, to były uczucia, które motywowały do ostrożności, a ona przecież odczuwała je tylko w dość specyficznych sytuacjach, zazwyczaj po prostu pędząc przed siebie po trupach, nie obawiając się konsekwencji. Przyglądanie się jego twarzy, zdradzającej odczuwany ból, wcale nie sprawiała jej przyjemności. Wcale nie lubiła k r z y w d y, lubiła siłę, kontrolę, własny porządek, czasami czystą złośliwość, ale nigdy nie chodziło o sam ból. Stała nieruchomo, z wycelowaną w niego różdżką, czekając aż oba czary przeminą, poruszając się tylko raz, gdy zmusił ją do instynktownego rzucenia protego. Zmrużyła czujnie oczy, widząc, że ten dochodzi do siebie i poprawiła swoją pozycję, zauważając, że i ciążące na niej zaklęcie zniknęło bez pamięci. Uśmiechnęła się lekko, dużo bardziej w duchu, słysząc z jego ust pochwałę i obróciła różdżkę w dłoni, chcąc na powrót idealnie wyczuć jej materialność. Jego wycofanie się wcale nie było równoznaczne z jej rozluźnieniem, bo nie tak od razu uwierzyła, że chłopak naprawdę ma już dość, uznając, że może to być częścią jego strategii. Dlatego też i dłoń podała mu czujnie wodząc po nim wzrokiem, by dostrzec nagły ruch już od samego początku. Zamrugała zdziwiona, gdy ten zamiast uścisnąć jej dłoń, ucałował jej wierzch, ale zamiast się zdenerwować, wspaniałomyślnie założyła, że zrobił to z niewiedzy do jej feministycznych zamiłowań i postanowiła, że następnym razem to ona uraczy go takim powitaniem bądź pożegnaniem. Równouprawnienie. Nie zamierza się dać traktować jak jakąś paniusię z XIX wieku. Może był i starszy, ale tylko na tym mogła polegać jego przewaga. - Wzajemnie - rzuciła krótko, co miało odpowiadać na wszystkie aspekty jego pożegnania i odprowadziła go wzrokiem, aż nie zniknął za drewnianymi drzwiami. Rozejrzała się po sali i w pierwszej kolejności wysuszyła przy pomocy Silverto podłogę, zawieszone w powietrzu zakolanówki i letnie buty. Dopiero doprowadzając się do porządku podniosła do pionu kamiennego golema Finna i przyjrzała mu się z ciekawością, badając ślady po zaklęciach, które malowały się na jego ciele niczym tatuaże. Brakowało jej zawieszonej w powietrzu muzyki, ale kręcąc się po sali, by doprowadzić ją do względnego porządku, traktując to jako praktykę zwykłych zaklęć, zaczęła cicho nucić jedną z ulubionych mugolskich piosenek. Nie brzmiało to nawet w połowie tak zachęcająco do tańca, jak powinno, ale w jej głowie nakładały się na siebie kolejne ścieżki dźwięków, do których rozgrzane zaklęciami ciało samo dopasowywało rytm. Stanęła w większej odległości od manekina, by z każdym krokiem w jego stronę rzucać kolejne Corrogo, co raz gubiąc swoją delikatność, na rzecz narastającej agresywności i ciężkości w krokach, która lepiej pasowała do wibracji w jej gardle podczas inkantacji zaklęć, niż typowa dla niej powabność. Z gwałtownie unoszącą się i opadającą piersią, zachłannie czerpiąc powietrze zbyt szybko wyrzucone z płuc dziką serią, przyłożyła kraniec różdżki do kamiennego brzucha i omiotła zadowolonym spojrzeniem widoczne na ramionach i bokach ślady po zębach dzikiego zwierzęcia. Kąciki ust drgnęły z satysfakcji, gdy opuszkami palców zbadała kilka zagłębień, sprawdzając milimetrowe różnice pomiędzy tymi największymi. Taka dawka zaklęć z pewnością rozszarpałaby zwykłego manekina, a musiała przyznać, że każdy widoczny w kamieniu ślad dawał jej większą satysfakcję, niż mógłby jej zapewnić jeden rozczłonkowany manekin. Posłała obie nieme ofiary ich treningu z powrotem do szafek, wcześniej przy pomocy Finite zdejmując z nich efekt Duro, po czym przeciągnęła się, by powrócić znów do nieco ospałej miny, którą utraciła na rzecz tego spontanicznego treningu. Schowała różdżkę za podwiązkę, poprawiła niesforne loczki, próbując na dobre spacyfikować je za uszami, po czym wyślizgnęła się na korytarz w poszukiwaniu kogoś z jej klasy, by dopytać się czy mają jakąś pracę domową na jutro.
|zt
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
’Pożycz mi swoją różdżkę’ ‘Po co?’ ‘Chcę czegoś spróbować’ ‘Dobra, ale tylko jeśli będę mogła na to popatrzeć’
Tak mniej więcej w skrócie wyglądała rozmowa Violetty z jej siostrą, która zdecydowanie nie miała nic przeciwko temu, by pożyczyć Krukonce swoją różdżkę do pewnego eksperymentu. Nie wnikała w szczegóły. Ufała jej, ale wolała mimo wszystko mieć oko na swoją własność, kiedy Viol zaczynała przy niej majstrować. I brunetka nie zamierzała tego zaufania nadszarpnąć. Dlatego właśnie już kilka dni przed spytaniem bliźniaczki o użyczenie różdżki zaczęła studiować zjawisko Priori Incantatem. Zjawisko to ją niezwykle zainteresowało i dlatego wyszukiwała wzmianek na jego temat w licznych książkach. Zdecydowanie była skłonna spróbować wywołać namiastkę owego efektu przy pomocy zaklęć. Uważnie przeglądała wyselekcjonowane pozycje, które miały przybliżyć jej istotę Priori Incantatem i poznać je o wiele bliżej ze strony teoretycznej. Wiedza prowadziła w końcu do zrozumienia, a ta pozwalała na szybsze i skuteczniejsze zapoznanie się z materią przy podejściu praktycznym. Przynajmniej ona tak uważała. Dopiero, gdy zapoznała się z wiedzą książkową, postanowiła przejść do prób rzucenia zaklęcia w rzeczywistości. Potrzebowała do tego jedynie różdżki jakiegoś ochotnika, by wywołać iluzję poprzednio użytego przez nią zaklęcia. I całe szczęście, że znalazła go bezproblemowo, bo Jean była bardziej niż chętna by asystować jej przy nauce. Krukonka nie chciała niczego zepsuć. W głowie wciąż powtarzała sobie wymowę inkantacji, którą ćwiczyła nawet całymi godzinami byle czegoś nie poplątać. Jeden źle położony akcent, źle wypowiedziana głoska może nieraz przesądzić o sukcesie jaki odniesie zaklęcie. Jeśli chodziłoby tylko o nią zapewne nie miałaby większego problemu, ale fakt, że pogrywała z czyjąś własnością sprawił, że wolała być odpowiednio przygotowana i w pełni skupiona na swoim zadaniu. Wraz z siostrą znalazła się w jednej z pustych klas, które idealnie nadawały się do tego, by ćwiczyć w nich nowe zaklęcia. Violetta odebrała od niej różdżkę z lekkim uśmiechem po czym odetchnęła głęboko i połączyła jej czubek z końcówką własnej różdżki, spoglądając jeszcze na bliźniaczkę, by się upewnić czy ta na pewno nie ma nic przeciwko temu, co właśnie miała zrobić. Dopiero wtedy zabrała się za wypowiadanie inkantacji, skupiając się wyraźnie na trzymanej w dłoni różdżce siostry, która w tym wypadku była jej celem. I jak to zwykle bywa początki były raczej ciężkie. Zresztą rzadko, co udawało się wyczarować za pierwszym razem. Zwłaszcza, jeśli dane zaklęcie aż tak odstawało od innych. Pierwszym efektem jaki udało jej się uzyskać była marna kolorowa mgiełka, która zaczęła wydobywać się z miejsca, w którym złączone były obie różdżki. Dopiero po wykonaniu kilku powtórzeń zjawisko to stopniowo zaczęło przybierać na sile, aż a w końcu objawiło im się widmo użytego wcześniej przez Gryfonkę zaklęcia, którym było Wingardium Leviosa. Obie panny Strauss podziwiały to zjawisko z dozą fascynacji, a Krukonka mogła być dumna z tego, że po kilku pełnych skupienia próbach w końcu osiągnęła swój zamierzony cel i opanowała nowe, nieznane jej dotąd zaklęcie.
z/t
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Pamiętacie Jordana? Tego przeuroczego chłopaka, który zdecydował się być moim obiektem testowym? Znów padł ofiarą ślicznego uśmiechu. Nigdy nie podejrzewałam, że będę aż tak przekonująca wobec kogokolwiek. Może i tym razem miał nadzieję na coś więcej? Nie tym razem. Znów zagrać miał jako ofiara jednego z czarów, które znalazłam w jednej z książek. Orbis, bo to o to chodziło, nie wydawało się aż tak skomplikowane. Pewnie diabeł tkwił w szczegółach, ale skoro tak, to dlaczego nic tak bardzo nie rzuciło mi się w oczy podczas wielokrotnego czytania o tym zaklęciu? Przecież wszystko było zrozumiałe, a ja potrzebowałam tylko kogoś, kto byłby moim zajączkiem doświadczalnym. No przecież, że chłopak sam się napatoczył, znów mając nadzieję, że to coś zupełnie innego niż ostatnim razem. Chociaż wspominał coś o tym, jak to miło mu się spędziło czas tylko ze mną, w pustej klasie… Może ten palant potraktował to jako pewnego rodzaju randkę? Ach, nie zamierzałam wybijać mu tego z tej ślicznej główki, jeszcze nie teraz. Nie kiedy może mi się jeszcze przydać, choć pewnie był tego zupełnie nieświadomy. Zresztą, kto by się spodziewał, że dziewczyna, na którą się leci perfidnie wykorzystuje go do swoich celów? No przecież to było zupełnie niespodziewane. Tym razem nie poszłam razem z nim. Umówiliśmy się w pustej klasie na drugim piętrze; musiałam jeszcze doczytać co nieco o samym zaklęciu, zanim w ogóle będę go używała. Poprosiłam, żeby nie brał ze sobą różdżki, bo przecież i tak jest mu niepotrzebna. Siedziałam na jednej z ławek, po raz x czytając o tym, jak powinnam ruszyć dłonią, a jak dokładnie zaakcentować każdą z możliwych sylab. Przyszedł wcześniej niż się umawialiśmy, myśląc pewnie, że mnie zaskoczy. Chyba faktycznie mu zależało na tym, żeby spędzić te mną ten czas. Ach, tacy uroczy i nieświadomi… Zamknęłam podręcznik, odłożyłam go na stolik i zeskoczyłam na podłogę, sprzedając mu jeden ze swoich bardziej urokliwych uśmiechów. Nawet zapytał, czy znowu ma stanąć i się nie ruszać, och, co za uroczy chłopiec! Tak szybko uczy się wykonywać polecenia! Kiwnęłam głową, wyciągnęłam swoją różdżkę i skierowałam w jego stronę. - Orbis - spodziewałam się, że nie wyjdzie za pierwszym razem. Promienie były zbyt delikatne, za szybko znikały. A więc starczyło się po prostu nie poddawać i powtarzać, do skutku; czekać na, miejmy nadzieję, pozytywne efekty. Nawet jeżeli zaklęcie wychodzić zaczęło dopiero po pewnym czasie, byłam z siebie dumna. Promienie były coraz to bardziej wyraźne, aż w pewnym momencie wszystko wyglądało tak, jak powinno wyglądać. Ach, jak ja się cieszyłam, że był znów wieczór i żaden z nauczycieli nie zdecydował się na sprawdzenie klasy. No bo jak miałabym się wytłumaczyć, żeby nie dostać szlabanu? Co najwyżej mogłabym zrzucić winę na Jordana, który zapewne nie miał nawet różdżki przy sobie, zupełnie tak jak go o to prosiłam, ale czy nauczyciel by nam uwierzył? Chociaż nie do końca wiedziałam, kiedy tak naprawdę wykorzystam nowo poznane zaklęcie, zapewne jakaś okazja za niedługo się nadarzy. A póki co, wypadałoby podziękować swojemu obiektowi testowemu tak, żeby chciał jeszcze oddać się w moje ręce. Wystarczył słodki uśmiech, małe dziękuję i wspólny spacer do pokoju wspólnego. Zaskakujące, jak czasem łatwo okręcić sobie ludzi wokół palca.
z/t
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Egzaminy końcowe zbliżały się nieustannie. Pomimo początku kwietnia, Ofelia wciąż miała je z tyłu głowy. To jest jej przedostatni rok studiów i chce go zdać z jak najwyższą oceną z uzdrawiania. Uznała, że dobrym pomysłem, będzie udanie się do pustej klasy na drugim piętrze. Mogłaby bez problemu praktykować magię leczniczą, na pożyczonym fantomie od nauczycielki. Miałaby tam też spokój od innych uczniów i nie stresowałaby się również niczyją obecnością. Zaraz po zakończeniu jej środowych lekcji, ruszyła porozmawiać z profesor Blanc, z prośbą o użyczenie fantoma. Na całe szczęście, kobieta zgodziła się i Ofelia mogła bez przeszkód przetransportować obiekt ćwiczeń do sali. Nie przewidziała jednej rzeczy – fantom nie należy do najlżejszych rzeczy. Przeniosła go zaklęciem Wingardium Leviosa, co było dość ryzykowne. Mógł się jej wyślizgnąć, gdy przechodziła przez Wielkie Schody, a wtedy nawet Reparo by nie pomogło. Na szczęście, wszystko udało się bez większego szwanku. Ułożyła lalkę na starej, zakurzonej ławce, a obok otworzyła podręcznik do uzdrawiania. Przysunęła pierwsze lepsze krzesło, następnie usiadła i przygotowała fantomowi obrażenia, masakrując go, różnymi sposobami. Zaczęła od zbadania temperatury „pacjenta”. Otworzyła książkę na stronie poświęconej zaklęciu Caliditas, a następnie wykonała inkantację czaru, przykładając różdżkę w różne miejsca. Udało się - poszkodowany miał lekką gorączkę. Następnie wykonała zaklęcie Fringere, w kierunku czoła fantoma. Na początku chciała użyć Coeur blesse, ale było ono zbyt zaawansowane na aktualny stan umiejętności leczniczych Ofelii. Pomimo tego, dziewczyna czuła, że za niedługo uda jej się wykonać ten czar. Miała nadzieję, że gorsze zaklęcie i tak poprawi stan temperatury chorego. Dziewczyna wczuła się w swoją rolę – na chwilę zapomniała, że wcale nie jest uzdrowicielką w świętym Mungu. Po wstępnym rozprawieniu się z temperaturą chorego, przyszedł czas na zasklepienie jego ran ciętych oraz zajęcie się ewentualnymi złamaniami. Na drobne rany użyła zaklęcia Vulnus Alere, a na większe i pomniejsze złamania Episkey. Wykonała dokładne ruchy nadgarstkiem i wyraźnie wymówiła zaklęcie, skupiając się również na akcencie czarów. Chwilę później pomniejsze rany zasklepiły się, a niegroźne złamania nastawiły się, przy towarzyszącemu temu zjawisku, dźwięku ciężkiego gruchnięcia. Fantom wyglądał prawie jak nowy. Pozostało jeszcze poważniejsze złamanie ręki. Jedyne, co Ofelia, na aktualnym poziome umiejętności magicznych, mogła zrobić, to czar Ferula. Znowu skupiła się, dokładnie machnęła różdżką i wyraźnie wymówiła inkantacje zaklęcia. Chwilę później, po magicznym wytwarzaniu materiałów, ręcznie usztywniła rękę fantoma. Z dumą spojrzała się na dobrze wykonaną robotę i zaczęła zbierać swoje rzeczy z pomieszczenia. Spakowała zeszyt, podręcznik i narzędzia, a krzesło odstawiła, zostawiając jedynie ławkę z położonym na niej fantomem. W tym samym momencie, do klasy wszedł nieznajomy jej chłopak. Wykorzystała sytuację i poprosiła chłopaka o pomoc w odniesieniu fantoma do gabinetu pani Blanc. Zgodził się niechętnie i zebrał lalkę z ławki i szybkim krokiem skierował się do gabinetu szkolnej pielęgniarki. Ofelia szła tuż za nim i gdy znaleźli się w biurze, serdecznie podziękowała profesor za użyczenie kukły, a następnie chłopakowi za pomoc. Czuła, że dzięki dzisiejszej samodzielnej nauce, udoskonaliła swoje umiejętności magiczne. Z dumą skierowała się w stronę podziemi, na zasłużony odpoczynek w dormitorium.
zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wybiła umówiona godzina, więc Max spakował do torby potrzebne graty i wyszedł z pokoju wspólnego ślizgonów. Miał dzień wolny od zajęć i najchętniej spędziłby go na dworze, ale obiecał Bonnie, że popracują razem nad eliksirem czuwania. Dotarłszy na umówione miejsce z zaskoczeniem stwierdził, że nikt nie zajął im klasy, co zazwyczaj graniczyło z cudem. W zamku było pełno uczniów, którzy lubili chować się po pustych pomieszczeniach w celach bardziej lub mniej naukowych. Puchonki jeszcze nie było, więc Solberg zaczął przygotowywać im stanowisko pracy. Ustawił kociołek, palnik, wszelkiego rodzaju fiolki i zaczął wyjmować z torby potrzebne im składniki. Na końcu, tuż obok nożyka do siekania, położył swój wymęczony egzemplarz podręcznika do eliksirów. Przewiesił pustą torbę przez oparcie krzesła i wetknął różdżkę w kieszeń spodni. Dziś postawił na luźny ubiór. Nie tylko ze względy na dzień wolny, nie musiał wciskać się w mundurek szkolny, ale dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że warzenie eliksirów często skutkuję różnymi plamami, czy dziurami w garderobie. Dlatego też, szykując się na wspólną naukę, Max włożył swoje zaufane i wygodne jak cholera spodnie dresowe oraz zwykły, czarny T-shirt. Był to jego tradycyjny strój, który wybierał za każdym razem, gdy miał coś uwarzyć poza oficjalną klasą. Ledwo na dobre rozgościł się w klasie, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Odwrócił się w ich stronę, gotów wytłumaczyć każdemu intruzowi, że przez najbliższy czas ta sala będzie zajęta, gdy zauważył, że to nie jakiś zabłąkany student, lecz Bonnie. -Miło Cię widzieć. - Przywitał ją z szerokim uśmiechem. - Jak widzisz zdążyłem trochę ogarnąć nam stanowisko pracy. - Wskazał na leżące na stole przyrządy i składniki.
Do tej pory nie wiedziała jak to się stało, że się umówili na warzenie eliksiru. To musiało być chyba pod spontanicznym przypływie odwagi, bowiem inaczej nie potrafiła tego wytłumaczyć. Oboje potrzebowali powtórzyć sobie warzenie eliksiru przed poprawką, która odbędzie się w przyszłym tygodniu. Teorię znała, jednak jak wiadomo w praktyce wszystko najlepiej można zapamiętać. Nie miała pojęcia czy wziąć ze sobą kociołek, bowiem nie dogadali się w kwestii czy będą warzyć wspólnie czy obok siebie, a może jeszcze jakoś inaczej? Miała wiele wątpliwości i wszystkie je sobie sama tworzyła pakując pod pachę odrobinę zmniejszony zaklęciem kociołek. Zabrała ze sobą kilka dodatkowych akcesoriów i wspięła się na drugie piętro i odnalazła jedną z większych sal. Widząc na powitanie szeroki uśmiech chłopaka czuła jak czerwienieją jej uszy. Czy ten uśmiech był prześmiewczy, a ona ma coś na nosie? Nie, to po prostu przyjazne powitanie. Już sama nie wiedziała czy ma się doszukiwać w tym czegoś, czego nie ma. Wydukała pod nosem niemrawe "cześć, Max" i potuptała kawałek, by stanąć zaraz przy przygotowanym stanowisku. To znak, żeby lepiej nie wyjmować tego pomniejszonego kociołka, - Też wzięłam... parę rzeczy. Moździerz. - oparła plecak o swoje udo i wyciągnęła ze środka wysłużony też moździerz, mieszalniki, zabezpieczony nożyk i swój zeszyt. - Składniki też wziąłeś. Dzięki. Wiesz, też mogłam zabrać, nie musiałeś wszystkiego sam tachać. - chciała zapewnić o swojej gotowości do brania na siebie części rzeczy, ale po chwili uznała, że zabrzmiała bez sensu i uciekła wzrokiem. Miała na sobie szary szkolny sweterek, bowiem jej garderoba weekendowa czy polekcyjna nie była jakoś specjalnie bogata. Nieco drżącymi palcami położyła różdżkę na ławce i podwinęła rękawy, odsłaniając chudziutkie nadgarstki pozbawione jakiejkolwiek biżuterii. - Hm.. hm... myślę, że powinniśmy najpierw zacząć od zmiany struktury składników. Tu jest tak napisane. - wskazała palcem pierwszy akapit wypisany w podręczniku. - Najciężej będzie zetrzeć w moździerzu róg garboroga. - wyciągnęła rękę nad ławką i odnalazła w składnikach przyniesionych przez maxa w woreczku wspomniane rogi. -Potrzebujemy półtora... mógłbyś...? Bo ja wiesz... ja wezmę... oddzielę popiół z ognistych nasion. - znów uciekła wzrokiem, bowiem głupio było jej przyznać, że chłopakowi łatwiej przyjdzie użyć siły przy ścieraniu na wiór bardzo twardego rogu aniżeli jej, co sił miała tyle co naćpany chochlik kornwalijski.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dla Maxa nie było problemem to, że przyniósł to wszystko ze sobą. Lubił być przygotowany i wolał zabezpieczyć się na każdą ewentualność. Ucieszył się jednak, że dziewczyna nie przyszła też z pustymi rękoma. Nie takie sytuacje już mu się zdarzały, a nigdy nie zaszkodziło mieć parę dodatkowych składników, czy narzędzi pod ręką. -Już się za to biorę. - Odpowiedział puchonce, gdy podała mu róg garboroga. Nawet ucieszył go taki podział obowiązków, ponieważ ucieranie składników w moździerzu, było jedną z jego ulubionych czynności jeżeli chodziło o przygotowywanie ingrediencji do wywaru. Ślizgon widział, jak dziewczyna ucieka od niego wzrokiem. Nie chciał jej krępować ani peszyć, dlatego starał się zachowywać jak najbardziej przyjaźnie, mając jednak na względzie by uszanować jej granice. Ucieranie poszło mu dość sprawnie i po chwili już wpatrywał się w instrukcję, aby sprawdzić, co należy zrobić dalej. -Chyba musimy włączyć palnik. - Zwrócił się do Bonnie podsuwając jej tekst. -Widzisz? W momencie dodawania składników, kociołek musi być już dobrze rozgrzany. - Ustawił więc kociołek tak, aby powoli nabierał ciepła i wyjął z woreczka słoik, w którym trzymał rogate ślimaki. Zwierzęta były jeszcze żywe ze względu na ich wszelakie zastosowanie w eliksirach. Na szczęście, do tego co robili nie musiał ich zabijać. Potrzebował jedynie ich śluzu. Włożył rękę do słoika i pozwolił, by wczołgały się na niego 3 dorodne ślimaki. Następnie wziął jedną z kryształowych fiolek i zaczął dokładnie zbierać w nich śluz. Spojrzał ponownie na instrukcję, żeby sprawdzić ile dokładnie będą potrzebować. -Jeszcze 30ml... - Mruknął bardziej do siebie niż do Bonnie. -Jak Ci idzie? Mogłabyś posiekać liście blekotu, gdy skończysz? - Widział, że dziewczyna sprawnie radzi sobie z ognistymi nasionami. Jak na razie szło im całkiem nieźle.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Poczuła ulgę, że zgodził się wziąć na siebie jedną z najgorszych prac w procesie przygotowywania składników. Nie cierpiała ścierać rogów, bowiem zajmowało jej to znacznie więcej czasu niż powinno. Nie miała takiej siły w dłoniach jak powinna, a oczywiście wpływ na to miała uboga dieta. Sięgnęła po ogniste nasiona i z pomocą różdżki (oraz sprawnego połączenia zaklęcia przywołująco-lewitującego) wyciągnęła je z woreczka. Nie chciała się poparzyć, a jedno ogniste nasionko musiała przygasić w ogniodopornej fiolce. Gdy wcisnęła je do środka, powoli i starannie zakropliła je wodą, a te po chwili zasyczało. Wysuszyła je, ostrożnie zbijała jego temperaturę i po jakichś siedmiu minutach mogła wyrzucić czarne jak węgielek martwe nasionko, a przesypać do oddzielnej fiolki popiołek. - Już? Tak szybko? Rajciu. - wyrwało się jej bardzo spontanicznie. - Mnie zajęłoby to wieki. - przyznała i na moment popatrzyła mu w oczy, aby po chwili znów uciec wzrokiem. Przez chwilę obserwowała uciekające ślimaczki i wróciła dopiero do rzeczywistości zwabiona głosem Ślizgona. - Mhm, trzeba też zmieszać dobrze popiół z ognistych nasion z tym śluzem z rogatych ślimaków. Ostatnio gdy warzyłam to właśnie nie wymieszałam zbyt dobrze i przez to kolor eliksiru był taki zgniłozielony. - pospieszyła się z wyczarowaniem w kociołku odpowiedniej ilości wody połączonej z bazą pod składniki czyli fiolką z żabim skrzekiem. Mając u boku drugą osobę czuła się jakoś pewniej przy przyrządzaniu eliksiru. Myślała na głos, a to pozwalało wyłapywać potencjalne błędy. - Tak, już się za to biorę. - i po chwili w klasie rozniósł się cichy dźwięk krojenia, a przyłożyła się do drobnego posiekania każdego listka i płatku kwiatu. - Wiesz co.... musimy dobrać jakiś stabilizator do eliksiru, bo ostatnio jak dodałam krew salamandry to mi kociołek wybuchł. A według przepisu powinien jedynie buchnąć niebieską parą. - podrapała się po policzku i przekartkowała stronę w podręczniku.- Może śluz gumochłona, ale on strasznie śmierdzi. Albo... skórkę boomslanga, ale ta znowuż jest tak śliska, że ciężko będzie ją posiekać. - popatrzyła na chłopaka pytająco, mając nadzieję, że zaproponuje jakieś rozwiązanie. Róg garboroga i krew salamandry lubiły razem wybuchać, a nie chciała wyjść stąd osmolona i podpalona. Oparła dłonie o stół i stukała nimi cokolwiek nerwowo.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Podziwiał, jak sprawnie szło Bonnie zajmowanie się ognistymi nasionkami. Sam miał kiedyś tendencję do kończenia z milionami poparzeń, gdy musiał uwarzyć eliksir, którego były składnikiem. Ale dla Maxa nie był to problem. Przyzwyczaił się do różnego rodzaju wypadków przy pracy, a zasady BHP często ignorował. -Mogę się tym zająć, jak tylko skończę z tymi ślimakami. - Odpowiedział jej łapiąc uciekającego bezkręgowca. Gdy w końcu udało mu się otrzymać odpowiednią ilość śluzu i ostatni ślimak wylądował znów w słoiku, znów zajrzał do instrukcji. Musiał jednak przerwać ten proces, gdyż miał tak poklejone od śluzu ręce, że nie był w stanie przewrócić strony podręcznika. Szybko doprowadził się do porządku i wrócił do eliksiru. Spojrzał do grzejącego się nad płomieniem kociołka. Znajdująca się w środku baza zaczynała powoli bulgotać. Chłopak zmniejszył więc płomień, aby nie przegrzać wywaru. Zazwyczaj to właśnie niedokładna temperatura sprawiała, że jego eliksiry nie wychodziły takie, jakie powinny. Gdy baza była już odpowiednio wygotowana, dorzucił do niej starty róg i posiekane przez Bonnie liście. Następnie zamieszał wszystko ośmiokrotnie zgodnie ze wskazówkami zegara i trzykrotnie w przeciwną stronę. Gdy Bonnie wyraziła swoje wątpliwości co do stabilizatora, Max spojrzał na nią i zamilkł, by na chwilę pomyśleć, co będzie lepsze w tej roli. Dobór stabilizatora był niezwykle ważną decyzją przy pracy z takimi składnikami. -Osobiście bym wybrał śluz gumochłona. Zapach można zniwelować czymś, co nie zareaguje z resztą składników np. lawendą lub liśćmi mięty, a boomslang mimo, że jest bezwonny ma troszkę gorsze właściwości stabilizujące. Nie powinniśmy ryzykować w przypadku tego połączenia. - Spojrzał dziewczynie w oczy i czekał, by usłyszeć, co ona o tym sądzi. W międzyczasie, wywar przybrał pożądaną już barwę.