Krawędzie ma całkiem popękane, przez co mało kto w ogóle się tutaj zbliża. Smoczy Ludzie jednak doskonale wiedzą, że to jedno z najbardziej bezpiecznych miejsc w okolicy - "pęknięte jezioro" wygląda pośrodku tak, jakby wcale nie było zamarznięte... ale bez problemu można chodzić po tej wodzie! Powierzchnia lekko ugina się pod stopami, jest elastyczna i zupełnie niegroźna. Co więcej, widoczność jest doskonała, więc często można zaobserwować różne stworzenia magiczne, które przepływają pod stopami. Z jakiegoś powodu, być może ciekawej nawierzchni, to miejsce absolutnie uwielbiają fomisie polarne, które często się tutaj tarzają i wylegują.
Pierwszy raz przed feriami Hogwartu ogłoszona została informacja o spakowaniu naprawdę ciepłych ubrań… i wszyscy uczestnicy szybko mogą przekonać się, dlaczego. Zima Wielkiej Brytanii zniknęła wraz z trzaskiem świstoklików, by zamiast niej zawiał wiatr znad Antarktydy, zrywając zbyt cienkie czapki z głów i podwiewając niewystarczające płaszcze. - Witajcie! - Rozległo się donośnie, ale początkowo nikt nie wiedział skąd - dookoła tylko jasny lód, trochę śniegu i jakaś sterta futra. Czyżby to stamtąd wydobywały się dźwięki? - Nazywam się Ak i jestem wodzem Smoczych Ludzi - przemówił mężczyzna, ledwie widoczny spod swojego obszernego stroju. Jego usta całkiem zniknęły pod jasnym szalem, a spod wysokiej czapy ledwo widać przeszywające swoją uważnością oczy. Z każdym kolejnym słowem coraz mocniej słychać było dziwny akcent i można było tylko domyślać się, że Ak wcale nie znał języka angielskiego, ale posługiwał się jakąś magią. - Wielu z was pewnie słyszało o naszym plemieniu... w legendach? My jednak słyszeliśmy o was fakty i dlatego zaprosiliśmy was poprzez dyrektorkę Wang do naszej lodowej krainy. Antarktyda to trudne miejsce do życia, ale nigdzie nie będziecie lepiej zabezpieczeni przed atakami smoków, niż u nas - tłumaczył dalej, gestem zachęcając całą wycieczkę do podejścia bliżej jakiejś pobliskiej góry lodowej. - My od tysięcy lat zmagamy się ze smoczą bestią, której sobie nawet nie wyobrażacie... Ale! Nie musicie się tym teraz przejmować. To nasz lodowiec mieszkalny, w którym będziecie mogli się ogrzać... i lepiej ubrać! Każdy z was przy wejściu dostanie lodowe kajdany, które pomogą z niskimi temperaturami. Jakby było dla was za jasno, to zawsze możecie kupić okulary snoweczne... och, tylko nie bójcie się fomisiów! - Zawołał jeszcze, dostrzegając wychodzące zza lodowca zwierzę - gigantycznego niedźwiedzia polarnego... chociaż ich chyba nie powinno tutaj być? Nim ktokolwiek miał szansę zareagować, "fomiś" wskoczył do pobliskiej przerębli i zniknął w wodzie, żegnając się jedynie machnięciem foczego ogona. - Zapraszam do środka, prędko, nim zmarzniecie... tylko nie wpuśćcie mi tam żadnych psingwinów!
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, dupa nie zaklęciarz, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zimno, wszechobecny lód i tajemnicza, smocza aura.... Max skłamałby mówiąc, że go to nie interesowało. Zdecydowanie preferował takie opcje niż tropiki, choć po ostatnich mroźnych feriach był bardziej ostrożny. Dlatego też na ten moment nie szukał guza, a raczej powoli zwiedzał okolicę, bardziej skupiając się na tym, by spędzić czas z Paco. Tego dnia postanowił jednak sam się powłóczyć i trafił na pęknięte jezioro, które sprawiało dość intrygujące wrażenie w swoim potencjalnym zagrożeniu. Przystanął na brzegu, otulony ciepłem magii i odpalił szluga. Najbardziej wkurwiało go palenie w rękawiczkach, co wcale nie było dogodne, ale uzależnienie było silniejsze niż jakieś drobne przeszkody, tak więc już po chwili zaciągał się pierwszą dawką zbawiennej nikotyny. Utrzymywał rozsądny dystans od krawędzi pękniętej tafli lodu, rozmyślając nad tym, że jak najbardziej przydałby się teraz jego wynalazek, który wciąż był w fazie koncepcji i eksperymentów. Właśnie rozkminiał nad tym, czy jest tu jakiś lokalny mistrz elikisrów i jakby się do niego dostać, gdy poczuł, że wcale nie jest tu sam. Odwrócił się więc delikatnie, a gdy tylko zobaczył w oddali postać wiedział, że tylko jedna osoba posiadała taką postawę. Osoba, której nie widział całe wieki, a za coś takiego należał się solidny wpierdol. W szmaragdowych tęczówkach pojawił się złowieszczy błysk, niedopalony pet wylądował w śniegu, a Solberg już nacierał na @Ricky McGill. -Glut! To tutaj Cię zamroziło? Chyba przywitasz się ze starym przyjacielem? - Powitał go z szerokim uśmiechem, a w dłoni Maxa można było już dostrzec srebrne ostrze sztyletu, który wręcz wyrywał się do akcji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
- Próbowałaś się może w łowieniu ryb? Wiem, że niedawno tu przyjechaliśmy, ale mnie już zdążyła wyciągnąć Carly - swoją drogą nie mam pojęcia, skąd tak szybko to watrzasnęła - i muszę ci powiedzieć, że to całkiem ciekawe zajęcie. Emocje jak na grzybach! A jakie potem pyszne dania można upichcić, no po prostu poezja - trajkotała radośnie, kiedy razem z Harmony opuściwszy lodowiec mieszkalny, kierowały się w bliżej nieznanym sobie kierunku. Po co jednak iść w jakieś konkretne miejsce, skoro przygoda może czekać tuż za rogiem i sama znajdzie człowieka? A Elizabeth nie miała żadnych wątpliwości, że akurat w towarzystwie tej konkretnej Gryfonki nuda nie będzie jej grozić. - Och, na śmierć zapomniałam! - krzyknęła nagle, łapiąc się za głowę i z powagą patrząc na koleżankę. - Nie wiem, jak mogło mi to wypaść z głowy. Z kim dzielisz grotę? I w ogóle jak one ci się podobają? - spytała, wciąż nie spuszczając z niej wzroku. Musiała przy tym mrużyć oczy, bo odbijający światło śnieg zdawał się wręcz emanować tego dnia blaskiem, ale wolała tak, niż żeby była szarówka, jak w Anglii. Nie wiedziała, jak to się stało, że jeszcze nie odwiedziła Harmony w jej grocie i nawet nie była pewna, z kim dziewczyna ją dzieliła. Skoro tylko temat przemknął jej przez myśli, postanowiła szybko nadrobić zaległości, mając nadzieję, że trafiła na tak fajnych współlokatorów, jak i ona. I tak sobie radośnie paplały, a przed nimi wyłaniało się ogromne, zamarznięte jezioro.
Na dźwięk o rybach Remy aż złapała się za głowę. - Weź mi nawet nic nie mów – prychnęła śmiechem. – Moi przodkowie w grobach się przewracają, a ojciec jakby to zobaczył to by się mnie wyrzekł. Tyle razy na podróżach łowiliśmy ryby, a tutaj tylko dwa marne okazy. Aż szkoda było to w ogóle zbierać ze sobą, rzuciłam psingwinom do zjedzenia – pożaliła się, ale wcale nie w smutny sposób, lubiła z bliską sobie osobą pożartować sama z siebie. – Dobrze, że tobie się udało, może odkupisz tym moje grzechy u przodków. Szła skocznym krokiem, z kim jak z kim, ale z Elizabeth zawsze dopisywał jej dobry humor. Obie były gotowe na wędrówki o każdej godzinie dnia i nocy, i wcale nie musiały znać celu żeby się dobrze bawić. - O dziewczyno! – wykrzyknęła i złapała ją pod ramię, przyciągając ją bliżej do siebie, żeby konspiracyjnie sprzedać najświeższe ploteczki. Oczywiście, jakby ktoś chciał podsłuchać, to na pewno by usłyszał. W jej konspiracji było zbyt dużo entuzjazmu, żeby mogła utrzymać ściszony głos. – Nie wiem kto nas dobierał do pokoi, ale jestem w jednym z Hope i Irvette. Dziewczyny się NIE-NA-WI-DZĄ – zaśmiała się, przypominając sobie wszystkie sytuacje. – Ale dzięki temu nie ma nudy! A jak twoje współlokatorki? Też chcą sobie oczy wydrapać? Nawet nie zauważyła, kiedy doszły do pękniętego jeziora, ale o ich kierunku wycieczki poinformowały mruknięcia fomisiów, które w oddali bawiły się ze sobą na lodzie. Wyglądały na młode osobniki i zresztą tak się zachowywały, siłując się ze sobą radośnie. Niedługo one same poczuły, dlaczego zwierzaki aż tak dobrze się tu bawiły. Lód pod ich stopami zaczął się uginać i sprężynować, ale wcale nie pękał. Musiała go utrzymywać jakaś magia. Gryfonka podskoczyła i poczuła, jak cała nawierzchnia pod nią pracowała, oddając jej odbicie z powrotem jak na trampolinie. - Noooo! - zaśmiała się zachwycona. - Tutaj to przezabawnie by się na łyżwach jeździło!
W przeciwieństwie do koleżanki, Elizabeth w wędkarstwie miała zerowe doświadczenie, więc nawet gdyby złapała dwie ryby na krzyż to świętowałaby do końca wyjazdu. Los jednak najwyraźniej się do niej uśmiechnął, bo poszło jej lepiej, niż ktokolwiek mógłby oczekiwać. - Och, jestem pewna, że psingwiny bardzo się ucieszyły i były ci wdzięczne za sprawienie im takiego posiłku - zaśmiała się w odpowiedzi i pokręciła głową, kiedy aż zaczęła sobie wyobrażać radość tych stworzeń. Pomyśleć, że z początku nie ich bała! - Daj spokój, mogę się założyć, że przodkowie wcale się na ciebie nie gniewają. Jeśli poszłaś łowić ryby jakoś niedługo po mnie i Carly, to wcale się nie dziwię, że ci nie poszło. Biedne musiały odpłynąć gdzie pieprz rośnie - dodała, cały czas chichrając się pod nosem, bo cała ta wyprawa do przerębla była jedną wielką komedią. Już samo to, że żadna z nich nie wpadła tam do wody było sukcesem, natomiast faktycznie ktoś, kto przyszedł później w nadziei na udany połów mógł obejść się smakiem. Zachowanie dwóch Puchonek było bowiem dalekie od spokojnego. Zachwiała się przez chwilę na jednej nodze, kiedy Harmony nagle chwyciła ją pod rękę. Kompletnie nie spodziewała się takiego ruchu, ale na szczęście odzyskała równowagę nim wylądowały tyłkami na zimnym, twardym lodzie. - O na gacie Merlina, ale ci się trafiło! - wydusiła jedynie, szczerze zdumiona, że Irvette i Hope trafiły do jednej groty. Ktoś musiał być naprawdę albo niezorientowany, albo miał nie po kolei w głowie, skoro zarządził taki przydział. - Nic tam jeszcze nie wybuchło? Albo nikt? - spytała, a jej szczęka dosłownie opadła do ziemi, kiedy usłyszała kolejne słowa Gryfonki. - Nie ma nudy?! Dziewczyno, ja tu ci miałam proponować, że jak coś to daj znać i jakoś cię wcisnę do siebie albo wykombinuje się coś innego, a ty mi tu wylatujesz z takim tekstem! Niewiarygodne! - roześmiała się głośno, odchylając przy tym głowę do tyłu. W razie czego nadal była gotowa interweniować, jeśli tylko zaszłaby taka potrzeba. Nie, żeby miała coś osobiście do którejkolwiek z dziewczyn, ale po prostu wiedziała, że ten dobór był naprawdę mieszanką wybuchową razem z biedną Harmony w samym środku. - Jestem z Carly i Miną, nie wiem czy ją kojarzysz. Studentka ze Slytherinu. A no i mamy jeszcze jednego lokatora, uroczego Fausta, który jest wężem i sprawia, że chcę uciekać na drugi koniec lodowca mieszkalnego - odpowiedziała wreszcie na pytanie. Nie dało się pominąć tego małego, ale jak istotnego faktu. Niezbyt lubiła się z wężami i mimo zapewnień dziewczyn, że nic jej nie grozi, nie czuła się do końca przekonana. Po prostu nie. Z początku nawet nie zauważyła, że weszły na pokryte lodem jezioro, zbyt zafascynowana znajdującymi się nieopodal fomisiami. Dopiero po podskoku Harmony uświadomiła sobie, że istotnie, nie stąpały już po zamarzniętej ziemi, ale i tak powierzchnia wydawała się pewna. Zresztą czego spodziewać się przy tak niskich temperaturach? - W takim razie koniecznie musimy tu jeszcze wrócić, ale z łyżwami. Gdyby któraś z nas umiała w transmutację, to dwa machnięcia różdżką załatwiłyby sprawę, no ale cóż. Nie zamierzam jednak odmówić sobie poślizgania się - powiedziała z dziecięcym błyskiem radości w oku i zrobiła pierwszy, całkiem długi ślizg przed siebie.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech. Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię.
- Pocieszam się, że przynajmniej one coś z tego miały – westchnęła wesoło, śmiejąc się z tego jak głupia była to sytuacja. Poszła z pełnym przygotowaniem na zaciętą rywalizację, a stała tam jak słup. – O widzisz! Tak to sobie będę tłumaczyć! Rozbroiłyście konkurencję już na starcie z wszelkich szans – wytknęła na nią język. – Nokaut przez Puchony! – złapała się za serce i udała, że zaraz upadnie… I prawie faktycznie to zrobiła, bo poślizgnęła się przy swoich wygłupach. Tym razem jednak szczęście jej sprzyjało i doświadczenie lat spędzonych na lodowisku, bo utrzymała równowagę w ostatniej chwili. - A o to sama się prosiłam – prychnęła śmiechem. Gryfonka nie mogła ukryć rozbawienia od reakcji koleżanki na najnowsze wieści z jej pokoju. Sytuacja była naprawdę jak z komedii pomyłek wyciągnięta i codziennie przebywanie z nienawidzącymi się prefektkami, chociaż bywało groźne, było przede wszystkim zabawne. Oczywiście pod warunkiem, że nie stało się w ogniu pomiędzy nimi. - No mówiłam ci, nie mam ostatnio za dużo farta – pokręciła głową z rozbawieniem, bo nie wiedziała jak inaczej mogła skomentować takie rozdanie pokojów. – JESZCZE nikt! Chociaż nie można powiedzieć, że się o to nie starają. Muszę spać między nimi, żeby przypadkiem nie doszło do uduszenia na „niechcąco” – opowiedziała, wcale nie przesadzając. Faktycznie zajmowała miejsce między dziewczynami i było gotowa w każdej chwili sięgnąć po łyżwy, jeżeli byłaby potrzeba skutecznego ich rozdzielenia. – No a co mam Ci innego na to powiedzieć? – rozłożyła na bok ręce. – Albo ktoś chce się pozbyć jednej z prefektek, albo mnie, żebym zginęła między ich pazurami. Innego wytłumaczenia nie ma – zażartowała. – Ale dobrze wiedzieć, że w razie kłopotów mam gdzie uciekać, serio może się zdarzyć, że skorzystam – i chociaż naprawdę doceniała taką propozycję, musiało by się naprawdę dużo stać, żeby faktycznie się przeniosła. Chyba wolała wiedzieć, że obie czarownicy były w miarę bezpieczne pod 21, a to było niemożliwe do osiągnięcia, jeżeli zostałyby tam same. Na dźwięk o wężu szybko spojrzała na Puchonkę i chciała się jej zapytać, jak dawała radę go znosić, dobrze znając jej preferencje do przebywania z gadami – czyli najlepiej wcale. Dziewczyna jednak wyprzedziła ją z komentarzem o ucieczce i Remy nie próbowała nawet ukryć, że się chichrała. Cóż poradzić na to, że Elizabeth miała dobre teksty. - Przepraszam cię! – postarała się natychmiast poprawić, ale nie brzmiała szczególnie szczerze, kiedy chichotała. – Zaprosiłabym cię do mojej groty, ale tam też nie będziesz bezpieczna – i tylko bardziej się rozbawiła wizją ich dwójki uciekających jednocześnie przez Faustem i toczącą się furią rudych loków. Remy zajęła się dokładniejszym testowaniem podłoża, zafascynowana jego działaniem. Po swoim pierwszym odbiciu skoczyła jeszcze raz, trochę w bok, czując w nogach jak sprężynowało i jak bardzo mogła sobie tutaj skręcić kostkę na swoich klasycznych figurówkach. I wtedy tuż obok niej przemknęła Elizabeth, ślizgając się gdzie ją lód poniesie. - Ej! – krzyknęła za nią i sama wzięła rozpęd, by pojechać na piętach. – Co to za falstart! – zaśmiała się, doślizgując się do niej i klepnęła ją w ramię. – Mam cię! – pisnęła wesoło, w pełni łapiąc tę dziecięcą radość od Puchonki i, zanim ta się odwróciła, już pojechała w bok, w ostatniej chwili odskakując od jej ręki. – Spróbuj mnie złapać! – wykrzyknęła, odwracając się za siebie i pisnęła raz jeszcze, widząc, że dziewczyna była blisko. Ich wygłupom w tym czasie przyglądały się młode fomisie, które były coraz bardziej zaciekawione „dziwnymi rytuałami”. Trochę próbowały powtarzać ich zabawę między sobą, a trochę podchodziły coraz bliżej, jakby chciały się dołączyć do ganianki.
______________________
So come on fly away with me, to a place where we could be
Wcale się nie dziwiła, że Harmony musiała spać pomiędzy dziewczynami, żeby nie doszło do rękoczynów, chociaż na jej miejscu raczej by się na to nie zdobyła. Dziewczyna znalazła się między młotem a kowadłem i szczerze mówiąc, Elizabeth zastanawiała się, ile jeszcze czasu będzie musiało minąć, nim coś w tamtej grocie faktycznie nie wybuchnie. - No a tak ogólnie to dogadujesz się jakoś z nimi? Tak na osobności, wiadomo - spytała zaciekawiona, czy dziewczyny były w stosunku do Harmony nastawione pokojowo, czy raczej niekoniecznie. Obstawiała jednak pierwszą opcję, bo Gryfonka nie wyglądała, jakby chciała już w tej chwili wrócić do lodowca mieszkalnego, spakować swoje rzeczy i wynieść się na drugi koniec, do jakiejś znacznie oddalonej od poprzedniej groty. - Szkoda, że te nasze pokoje są takie małe, ciężko się w nich w ogóle poruszać, a jeszcze jak ktoś przyjdzie, to już w ogóle masakra. Nie wiem, doprawdy, jakim cudem na samym początku moja kuzynka ze swoimi współlokatorkami urządziły u siebie imprezę. Ludzie chyba musieli siedzieć w korytarzu i to pościskani jak sardynki w puszce - stwierdziła, z mieszanką niedowierzania i rozbawienia kręcąc głową. Naprawdę nie miała zielonego pojęcia, jak im się to udało, ale była pełna podziwu. Uniosła nieco brwi, kiedy po jej słowach Harmony zaczeła się śmiać. Jak mogła! Taka poważna sprawa, wręcz dotycząca życia i śmierci, być albo nie być, a ona reagowała w taki sposób! Sama jednak nie powstrzymała uśmiechu, który wypłynął na jej usta powodowany rozbawieniem Seaver. - Nic się nie dzieje, na twoim miejscu pewnie też zaczęłabym się śmiać. I chyba też zostanę u siebie, więc nie musisz się kłopotać - odpowiedziała. Jak by nie patrzeć, obie trafiły na ciekawych współlokatorów, którzy mogli doprowadzić je do ucieczki. Los to miał jednak przewrotne poczucie humoru. Chociaż udało jej się wykonać naprawdę ładny i daleki ślizg na lodzie, to nagły krzyk Harmony wyprowadził ją z równowagi, i to dosłownie. Obejrzała się za siebie, wykonując ten ruch zbyt gwałtownie, przez co zachwiała się, a klepnięcie tylko przeważyło szalę. Straciła równowagę i z piskiem poczuła, jak leci. Po chwili już leżała jak długa na zimnej, zamarzniętej tafli. - Skoro ja miałam falstart, to dla ciebie powinna być jakaś czerwona kartka za faul! - roześmiała się mimo tego, że tyłek nieco ją bolał po tym upadku. Co to jednak była za zabawa bez szkody na ciele? Patrzyła na plecy Harmony, próbując podnieść się do pionu, ale to wcale nie było takie proste. Po kolejnej porażce postanowiła więc klapnąć na chwilę na lodzie, kompletnie nie przejmując się tym, że wybrudzi sobie kurtkę czy spodnie. Była tak grubo okutana ubraniami, że nawet nie czuła przeraźliwego zimna, które emanowało z podłoża. - Cześć, maluchu - rzuciła łagodnym tonem, machając do jednego z fomisiów, który zaczął się do nich zbliżać. Co z tego, że mógł jej nie usłyszeć, a nawet jeśli, to i tak jej nie rozumiał.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech. Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię.
Nie musiała długo zastanawiać się nad tą odpowiedzią. Los jej w tej kwestii sprzyjał na tyle, że miała szansę zapoznać się z nimi dwiema zanim cała sytuacja w pokoju zaczęła mieć swoje miejsce. - Naprawdę dobrze! – zapewniła szybko, żeby nie martwić przyjaciółki, chociaż obie były na tyle rozbawione, że chyba wiedziała, że raczej Gryfonce upiekło się bez własnej, dużej dramy. – Irvette jest bardzo miła! Obiecała mi lekcje z zielarstwa w zamian za naukę jazdy na łyżwach – uśmiechnęła się dumnie, opowiadając o nowo zdobytej znajomości. – No a Hope to nasza prefekt, więc też jest dobrze, gdy jesteśmy same. A i tak nie przebywam dużo w pokoju – tak naprawdę pokój służył Remy głównie do spania, bo całe dnia tak zapchała sobie planami i zajęciami, że tylko na to w pokoju starczało jej czasu i sił. – Weź nawet nie mów! Nie wiem jak w ogóle wpadła na ten pomysł po zobaczeniu pokoju! Moją pierwszą myślą na pewno nie było „hmm zrobię tu imprezę dla wszystkich!” – zażartowała, śmiejąc się głośno i kręcąc głową z niedowierzaniem. – Albo tak, albo siedzieli sobie na baranach – i tym bardziej prychnęła śmiechem na wizję takiego widoku. Remy natychmiast złapała się za serce i próbowała pokazać, jak bardzo jest jej przykro, że się zaśmiała… Jednocześnie cały czas chichocząc. - Obiecuję, nie śmieję się z ciebie – zapewniła, starając się uzbierać w sobie resztki powagi. – Przecież wiesz, że po prostu mam słabość do twoich komentarzy, rozwalają mnie – wytłumaczyła się i była wdzięczna, że Puchonka nie trzymała urazy. Nie dziwiła się też, że wolała zostać u siebie. Z dwojga złego wąż nikogo nie próbował udusić przez sen. Gryfonka zebrała się do biegu… Ślizgu? Czegoś pomiędzy, wykorzystując całą swoją wiedzę poruszania się po lodzie i szło jej naprawdę nieźle przez pierwsze kilka sekund, nawet jeśli nie miała łyżew, dopóki na słowa Eli się nie odwróciła. W pierwszej chwili sprawdziła, czy na pewno nic jej się nie stało, a gdy miała pewność, że ta tylko postanowiła sobie przyklapnąć, rzuciła w nią małą śnieżką z tego śniegu, co nawiało na lód. - Jaki faul?! To ty tu wykonujesz niedozwolony ruch wylegiwania się – zażartowała i chciała podać jej rękę, ale wtedy zobaczyła idące do nich młode fomisiów. Sama przykucnęła na lodzie i powitała malucha wystawioną w jego stronę ręką. W pierwszej chwili był trochę nieśmiały, lecz gdy tylko zapoznał się z zapachem dwóch dziewczyn był znacznie bardziej skory do miziania. Nawet nadstawił łebek, żeby go podrapać za uchem. I wtedy drugi mały fomiś popchnął go łapką tak, jak niechcący Remy wywróciła Eli, a gdy to zrobił, spojrzał na czarownice, jakby szukał aprobaty. - Albo mi się zdaje, albo chcą się z nami bawić? – zapytała Puchonki, nie będąc pewną co robi się w sytuacji szukających przygód szczeniąt fomisia.
______________________
So come on fly away with me, to a place where we could be
Zapewne powinien siedzieć na dupie i nie ruszać się zbyt daleko od lodowca mieszkalnego, ale, prawdę mówiąc, nie mógł już tam wytrzymać. Przesiadywanie w grocie, którą dzielił z dwoma innymi mężczyznami, czy spędzanie czasu gdzieś w częściach wspólnych, ani trochę go nie bawiło. Nie bawiła go również obecność dzieciaków, których z jakiegoś powodu było tutaj pełno. Dodatkowo nie czuł się wcale zbyt komfortowo pomiędzy ludźmi w jego wieku, czy niewiele starszymi, którzy coś w życiu osiągnęli. Tak długo, jak długo siedział w rezerwacie i zajmował się powtarzalną, zwyczajną pracą, jaka spadła na jego barki niemalże zaraz po zakończeniu szkoły, nie myślał o własnej przyszłości. Tutaj, z daleka od przerzucania gnoju i z daleka od własnych obowiązków, miał zdecydowanie za wiele czasu na myślenie. Miał również czas na to, żeby wpadać na Josephine, chociaż nadal nie miał zbyt wielkiej ochoty na to, żeby naprawdę z nią rozmawiać. To, że oboje znaleźli się w tym bagnie, niewiele zmieniało, to, że wiedział, że to nie była jej wina, również nie było żadną kartą przetargową, czy jakimś asem ukrytym w rękawie. Skoro zaś nie chciał natykać się na rozbrykane bachory, skoro nie marzył o tym, żeby zawierać z nimi jakieś bliższe znajomości, ostatecznie opuścił lodowiec. Trzymał się swojej ludzkiej postaci, choć jednocześnie niezwykle go korciło, żeby przekonać się, czy jego lisie futro poradziłoby sobie w tym chłodzie, mrozie i białej tragedii. Prędzej jednak odmroziłby sobie poduszki, niż zdołał tutaj przetrwać, więc ciepło ubrany spacerował Merlin raczy wiedzieć po co. Pewnie z uwagi na to, że dawało mu to tę upragnioną wolność, której wcale nie czuł, mając wrażenie, że na jego szyi zaciska się jakiś drut kolczasty, że jest trzymany, jak pies na łańcuchu albo lis hodowany na futro. I zapewne właśnie to doprowadzało go do szału. - Thalia? - rzucił, kiedy dostrzegł przed sobą kobiecą sylwetkę, mając prawie całkowitą pewność, że wpadł właśnie zupełnie nieoczekiwanie na przyjaciółkę. Nie rozmawiał z nią od dłuższego czasu, nie pytał o to, jakie miała problemy, chociaż to, że te ciągnęły się za nią, jak jakiś smród za gaciami, było oczywiste. Oboje siedzieli w szambie, po same uszy, i jedynie udawali, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Thalia S. Heartling
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu | zapach miodu i kawy
Udawała, że wszystko było w porządku. Z łatwością nie mówiła o tym, co zostawiła w Kanadzie i jak szybko, z jaką prostotą to zrobiła. Niewiele wtedy myślała, a może zgiełk w jej głowie był zbyt porażający, by w ogóle go pamiętała. To zabawne jak działał ludzki umysł, nie potrafiła przywrócić emocji, które jej wtedy towarzyszyły, za to obrazu ze swojej głowy miała już nigdy się nie pozbyć. Nie myślała o tym, unikała tematu nie tylko przy innych, ale i przy samej sobie. Próbowała zacząć od nowa, choć nie było to możliwie, skoro nie zamknęła ostatniego rozdziału. Smród przeszłości ciągnął się za nią, a ona uciekała, zamiast stawić temu czoła. Czasem jej się wydawało, że pewna siebie i niepokonana była tylko w pracy. Wierzyła, że to dlatego tak wiele pracowała, z taką lekkością porzucała wszystko inne, zapominała. Teraz jednak nie mogła, urlop, choć niespecjalnie dobrowolny, sprawiał, że miała dużo czasu na uciążliwe i niechciane myśli. Wszystkie do niej wracały, ilekroć je odrzucała. Były jak natrętna mucha, która nie chce się odczepić i brzęczy nad uchem, doprowadzając do szału. Nie mogła się ich pozbyć – chociaż nie, mogła, mogła wyjąć je wszystkie ze swojej głowy, ale nie chciała. Nieważne co się działo, pragnęła zostać sobą i choć jeszcze nie była w stanie stanąć twarzą w twarz z tym wszystkim, to podświadomie miała nadzieję, że kiedyś się na to zdobędzie i głęboko wierzyła, że może nie będzie musiała tego robić sama. Przestrzeń, która jawiła się dalekim horyzontem była czymś, co niezrozumiale przynosiło jej spokój. Uświadamiała sobie, że się dusiła i nie miała na myśli ciasnej groty w lodowcu mieszkalnym, czy samego lodowca. Odkąd pamiętała dążyła do swojego wyimaginowanego ideału, perfekcyjnego życia, które tak niedawno zostało roztrzaskane niczym po bombardzie i zrozumiała, że wcale nie tak to życie miało wyglądać. Nie od wszystkiego potrafiła uciec, przestrzeń pozwalała jej zaczerpnąć oddechu. Drgnęła lekko, kiedy nie z zamyślenia, a z błogiej ciszy wyrwał ją głos. Fakt, że był znajomy zarejestrowała chwilę później, gdy jej spojrzenie osiadło na sylwetce mężczyzny. Odruchowo rozciągnęła usta w uśmiechu, choć ten był całkiem szczery. — Frederick! — podeszła do niego, by uściskać swojego starego przyjaciela, czyżby ponownie miał znaleźć się w jej życiu? Takim samym przypadkiem jak spotkała Nathaniela. — Nie sądziłam, że cię tu spotkam — żadnego co u ciebie, Thalia nie pytała, jeśli nie była w gabinecie, gdzie musiała przeprowadzić odpowiedni wywiad. Ona miała swoje sekrety, szanowała te innych.
Musiała przyznać, że kolejne słowa Harmony brzmiały naprawdę uspokajająco. Nie mogła mieć co prawda pewności, że dziewczyna tak czy siak nie oberwie rykoszetem w trakcie jakiejś ewentualnej kłótni jej dwóch współlokatorek, ale skoro dobrze dogadywała się z nimi dwiema osobno, to nie powinno być źle. Stwierdziła jeszcze, że chyba sporo osób mimo wszystko mało przebywa w swoich grotach, oddając się innym zajęciom. Mały metraż ich tymczasowych mieszkanek nie sprzyjał większym posiadówkom, ale Eli wcale to nie przeszkadzało. Wolała siedzieć w małym gronie, a już najbardziej wybywać gdzieś poza lodowiec mieszkalny mimo okropnie niskich temperatur. Kto wie, czy miała tu kiedyś wrócić? Nie zamierzała zmarnować okazji na przeżycie niezapomnianych przygód i stworzenie pięknych wspomnień. - Okej, odkupiłaś swoje winy. No i to działa w dwie strony, sama wiesz - przyznała w odpowiedzi na słowa koleżanki o słabości do komentarzy. Nie mówiła tego jedynie po to, aby się odwdzięczyć podobnym komplementem, takie zachowanie nie było w jej zwyczaju. Mówiła szczerze, z głębi serca, aby zaraz potem ruszyć do przodu. Śmiać jej się chciało, kiedy Harmony nieco opóźniona odwróciła się w jej stronę. Nie spodziewała się jednak, że zaraz w jej kierunku poleci mała śnieżka, której zresztą nie udało jej się uniknąć. - Pff, od kiedy to wylegiwanie się jest niedozwolone? Nie widziałam żadnego zakazu, a i nie znam takiej zasady. Pomówienia! - powiedziała rozbawiona, nadal nie podnosząc się z tafli. Otrzepała się ze śniegu na tyle, ile mogła, ciesząc się jedynie, że ten nie dostał się jej gdzieś za kołnierz, bo tego by chyba nie przeżyła. Noszenie na sobie grubej warstwy ubrań miało jakieś plusy. - No i jeszcze atakuje biednego, leżącego człowieka. Widziałby kto! - skomentowała po chwili, ale widać było, że nie miała z tym żadnych problemów. Co więcej - zaczęła się śmiać, dając tym samym upust rozbawieniu. - Jak na moje, to bez wątpienia - zgodziła się z Harmony i sama wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać jednego z fomisiów. - Aczkolwiek to nie było zachowanie godne rodzica i dajesz im zdecydowanie zły przykład - dodała niby pouczającym tonem, wystawiając w jej stronę język. Nawiązywała oczywiście do klepnięcia w ramię, po którym się przewróciła (choć nie był to główny powód), a które te urocze stworzenia powtórzyły. - Co one mogą lubić? - spytała, miziając fomisia po łebku. Jej wiedza z dziedziny onmsu była na poziomie podstawowym, więc nie do końca wiedziała, jak powinny je zabawić. - One są jak takie przytulanki w wersji maxi!
Harmony Seaver
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech. Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię.
- Oczywiście, że wiem – wyszczerzyła się zadziornie i uniosła nosek do góry. – W końcu każdy wie, że jestem Harmony „Złotousta” Seaver – i skłoniła się nisko, jakby właśnie kłaniała się przed publicznością. Przy Lizzie nie brakowało jej ani na sekundę chwil do śmiania się i wygłupiania. Każdą okazję dziewczyny mogły obrócić w żart czy wygłupy, a dobry humor nie opuszczał ich ani na chwilę, nawet jak jedna z nich nie tak całkiem bez powodu lądowała w śniegu. - Nie masz jak udowodnić, że pomówienia! – wytknęła jej zuchwale. – Każdy wie, że na obozach się nie śpi tylko zwiedza i zaiwania! To jest jasne łamanie zasad, gdzie komisja, żeby odebrać Puchonom punkty? – z rozbawieniem rozejrzała się dookoła, jakby w poszukiwaniu jakiegoś profesora, który mógłby ukarać Hufflepuff za tak wielkie przewinienie. Na słowa koleżanki zrobiła oczka niewiniątka i zamrugała jak jakiś jelonek zgubiony w lesie. - Ale że ja leżącego biję? – wskazała na siebie palcem, a zaraz uśmiechnęła podstępnie, gdy w głowie układał się jej plan. – Po prostu widzę jaka jesteś zmęczona, humanitarnie jest już tylko taką dobić. Chciała zacząć obrzucać się z nią śnieżkami, ale małe fomisiątka sprzyjały Elizabeth. Wszelkie zamiary do podniesienia broni zniknęły na drugi plan, kiedy pojawiła się okazja do pogłaskania młodych. - Ja? Zły przykład? Łamiesz mi serce. Ja tylko uczę ich sztuki przetrwania! – złapała się za serce i spojrzała z teatralnym wyrzutem na Puchonkę. – A ty co? Nic nie robisz tylko wracasz po pracy i się wylegujesz, a dzieci kto ma wychować? – i zaraz wybuchnęła śmiechem, nie umiejąc dłużej utrzymać tej gry strudzonej matki. - W tej chwili wyglądają, jakby lubiły nas – zastanowiła się i podrapała malucha za uchem. – Co byś chciał porobić mały? I jakby zrozumiało pytanie, fomisiątko popchnęło ją w tył, aż się zachwiała i zaczęło uciekać, oglądając się co chwilę za siebie, czy już zaczęła go gonić. - One naprawdę chcą się bawić w berka! – stwierdził zachwycona i pobiegła za drugim miśkiem, którego zaraz zaklepała. – Uciekaj Lizzie! – krzyknęła. Młode rozpędziło się i z wesołym piskiem (który pewnie miał być rykiem, ale coś struny głosowe go zawiodły), ruszył za dziewczynami, żeby je dopaść. Może zwierzak nie był jeszcze duży, ale na pewno miał swoją wagę i siłę, a rozpędzony mógł nieźle człowieka powalić. To jednak w oczach dziewczyny tylko dodawało do zabawności całej sytuacji.
______________________
So come on fly away with me, to a place where we could be
- Też nie sądziłem, że mogę cię tutaj znaleźć. Tak głęboko w niczym – odparł, uśmiechając się ledwie dostrzegalnie, nieco nieporadnie odpowiadając na jej uścisk. W podobnych aktach przyjaźni był beznadziejny, pod wieloma względami niesamowicie wręcz grubiański, nie potrafił się zachowywać wśród ludzi. Jednocześnie jednak nie do końca go to bolało, czy martwiło, a kiedy Josephine mu to wytknęła, jedynie go to rozbawiło, bo nie uważał, żeby wartość człowieka oceniano na podstawie tego, ilu ludzi znajdowało się w jego pobliżu. – Nie mówiąc o tym, że nie sądziłem, że będzie można mnie tu spotkać – dodał, krzywiąc się w ironicznym uśmiechu. Nie ukrywał tego, że został zapakowany na te wakacje, jak niechciane rzeczy, jak śmieci, jakie należało jak najszybciej wynieść z domu. I nie obchodziło go ani trochę to, co inni sobie o nim myśleli, jak bardzo mieli go za dzieciaka, żałosnego maminsynka, czy coś podobnego. Nikt z nich nie przeżył tego, przez co przeszedł Frederick i oczywiste było, że nikt nie miał pojęcia, jakiej tresurze został poddany już jako dziecko. Wierzył w to, że jego rodzice wiedzą, co robią, a teraz po prostu żył nieco wygodnie, nie musząc wyściubiać nigdzie daleko nosa, ukrywając się w rezerwacie, ucząc się nowych rzeczy, zajmując się rzeczami, jakie pozwalały mu na tworzenie nowych koncepcji. Świat zewnętrzny nie bardzo go obchodził i pewnie niektórzy uznaliby, że był prawie dokładnie taki sam, jak ponurak. Nie miał pojęcia, czy zwiastował śmierć, ale zapewne nie był najzabawniejszym kompanem, z którym można byłoby spędzać czas. - Zatęskniłaś za Hogwartem, profesorami, czy uznałaś, że rozwrzeszczane dzieciaki pomogą ci odpocząć? Bo o tym białym bezmiarze mogę powiedzieć tyle, że powoli zaczyna doprowadzać mnie do szaleństwa. Nie masz na to jakiegoś eliksiru? – powiedział, jak zawsze mało uprzejmie, waląc trochę, jak kulą w płot, ale nie był nigdy doskonałym rozmówcą, chociaż, gdy naprawdę chciał, potrafił błądzić, łapać innych ludzi za słówka, trzymać się ich i budować na ich podstawie własne, ironiczne scenariusze. Był w tym dobry, ale przy kimś, kto był mu kiedyś przyjacielem, nie musiał zachowywać się od razu skrajnie paskudnie. Thalia nie była ostatecznie Josephine, więc mógł z nią pomówić w spokoju, bez uciekania się do ostrego, kąsającego języka.
- Aha, to w takim razie nie ma żadnej komisji do odbierania punktów Puchonom, co to za brednie. Kto to widział, żeby na wyjeździe jeszcze karać ujemnymi punktami, broń Merlinie. Chyba ci szkodzą te skrajnie niskie temperatury, może dostałaś jakieś lodowej gorączki? - odpowiedziała, ze zmrużonymi oczami przypatrując się Harmony. Lodowa gorączka brzmiała co najmniej bezsensownie, ale kto tam by się tym przejmował. Skoro, jak się okazało, na Antarktydzie żyły sobie lodowe wszy, to kto wie... - Wyjazdy są po to, żeby zwiedzać, zaiwaniać i odpoczywać - dodała, kładąc specjalny nacisk na ostatnie słowo, tak żeby na pewno dotarło do Gryfonki. Trzeba było korzystać, póki była okazja, bo po powrocie do szkoły znowu zacznie się gonitwa za ocenami. Poza tym nie było jej wcale tak niewygodnie ani źle, żeby czuła potrzebę zbierania tyłka z lodu. Żachnęła się, słysząc jej kolejne słowa. Humanitarnie? I ona była w Gryffindorze? Z taką dobrocią serca do tylko do Hufflepuffu, czego zresztą nie omieszkała powiedzieć na głos, niemalże krztusząc się potem śmiechem. - Te dzieci to niedługo będą większe od nas - zauważyła bystro, mierząc spojrzeniem najpierw fomisie, a następnie Harmony, na sam koniec zerkając też na swoje rozłożone na lodowej tafli kończyny. Fakt faktem, że akurat obie należały raczej do tej niskiej grupy ludzi z tym wzrostem krasnoludka. - Także wiesz, wydaje mi się, że role się odwrócą i to one będą uczyć nas sztuki przetrwania - dodała, chichocząc pod nosem na samą myśl o takim obrocie spraw. To byłoby z pewnością niezapomniane przeżycie i po krótkim zastanowieniu była skłonna przyznać, że w sumie to wzięłaby w takim czymś udział, bo czemu nie. Raz się żyje. A potem wszystko stało się szybko. W jednej chwili głaskała fomisia, a w drugiej próbowała w popłochu zebrać się na nogi, co wcale nie było takie łatwe, bo te jej się rozjeżdżały na wszystkie strony. Mało co nie wybiła sobie zębów, kiedy runęła do przodu, w ostatnim momencie podpierając się ręką o lód i łapiąc równowagę. - O matko, w berka! Czy oni tu mają jakieś inne zasady, jakieś odmiany tej zabawy? - zawołała, starając się uciec od fomisia. Musiała też przyznać, że śmieszne było to całe zamarznięte jezioro, po którym bardziej się skakało, niż biegło, ale nie narzekała. To dodawało jedynie dodatkowego funu. - Uważaj, Remy! Na dziesiątej! - krzyknęła do koleżanki, chociaż nie była pewna, czy się nie spóźniła. Niebezpieczeństwo niebłaganie zbliżało się w postaci radosnej, wielkiej, puszystej kulki szarżującej wprost na Seaver.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech. Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię.
Lodowa gorączka tak ją rozbawiła, że nie potrafiła przez śmiech nic odpowiedzieć, zrobiła tylko przerażoną minę na te słowa, jakby właśnie dostała choroby wyrok, a zaraz i tak tę grę przełamała kolejnym wybuchem chichotu. Głupiutkie? Owszem, ale wszystko zdawało się szczytem komedii przy Lizzy. Spojrzała na młodego fomisia, który faktycznie mimo młodego wieku wyglądał przy nich prawie jak dorosły osobnik. Jakby się nad tym zastanowić, może przez ich wzrost te puchate kulki szczęścia stwierdziły, że też są tylko dziećmi i mogą się razem bawić? - Tak szybko dorastają, zaraz wyfruną z gniazda – udała, że ociera łezkę wzruszenia, zaraz jednak pokiwała z przejęciem głową. – A to by była dobra nauka, oczywiście, jeżeli nie potraktowałyby jej za bardzo na serio – podrapała się po szyi z głupawym uśmiechem, bo faktycznie jakby wczuły się w rolę, mogłyby pokazać co naprawdę znaczy być drapieżnikiem na Antarktydzie. Na całe szczęście jedyne, co aktualnie miśki traktowały na serio, to zabawę w ganianego. - Przetrwa najsilniejszy! – odpowiedziała z piskiem radości Remy, unikając łapki ścigającego ją zwierzaczka. Nie wiedzieć czemu, może Eli za szybko biegała, a może niedźwiadek postanowił odwdzięczyć się za poprzednie jego zaklepanie, ale ruszył za nią biegiem. Dziewczyna w ucieczce starała się wykorzystywać sprężynujące podłoże, gdy tylko jakaś z puszystych łapek próbowała powalić ja na ziemię, ona odskakiwała na drugą stronę. Nie przewidziała jednak, że maluchy połączą siły w tej gonitwie. - Możecie siebie nawzajem łapać, a nie mnie! – krzyknęła ze śmiechem, ale fomisiątka chyba nie widziały w tym tak dużo zabawy, jak w pogonieniu piszczącego człowieka. Myślała, że już im uciekła, ale wtedy Puchonka zawołała. Obróciła się we wskazanym kierunku. Niedźwiadki musiały się potknąć, Remy nie wiedziała jak inaczej mogły doprowadzić do tej sytuacji. Dosłownie zrobiła się z nich kulka, która toczyła się w jej stronę, jednocześnie podskakując na trampolinowym lodzie. - Na Merlina! – wykrzyknęła, ale nie zdążyła już im umknąć i kula potoczyła się dalej, z Remy tworzącą jej część. O dziwo wcale nie bolało, bo wylądowała pomiędzy dwoma puchatymi zwierzakami, za to zdecydowanie było szybko i wirująco. – Eli pomocy! – krzyknęła, trochę się chichrając, trochę jednak brzmiąc, jakby było jej niedobrze.
______________________
So come on fly away with me, to a place where we could be
Aż chciało jej się śmiać na wspomnienie wyprawy na ryby z Carly, kiedy to pytała ze szczerym strachem, co zrobią, jeśli na ich drodze pojawi się fomiś. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że są to w istocie niegroźne stworzenia, chyba że można uznać ich urok i chęć zabawy za niebezpieczne. W takim przypadku zdecydowanie znajdowała się z Harmony w sytuacji zagrażającej ich zdrowiu, a nawet życiu - zapewne miały zginąć przez dobrą zabawę albo przytulanki z miśkami. W całym tym szaleństwie nie oglądała się za siebie, uznając za lepszy wybór patrzenie pod nogi, żeby przypadkiem nie wyłożyć się na lodzie jak długa po raz drugi. Dopiero co przecież podniosła się do pionu i to prawie że w podskokach, a poza tym nie zamierzała dać się złapać. Skoro jednak zauważyła gdzieś po swojej prawej Harmony i goniącego za nią fomisia, oczywiście nie omieszkała jej ostrzec. Tylko tyle mogła zrobić, ale i tak Gryfonce nie udało się uciec. Elizabeth zaprzestała nagle skakania po zamarzniętym jeziorze i z otwartą buzią wpatrywała się w koleżankę, która została pokonana. Ale jak pokonana! Cała gromada fomisiów z Seaver na czele zamieniła się w jedną, wielką kulę i zaczęła toczyć się po lodzie. Niewiarygodne! - Ale co ja mam zrobić? Jak to zatrzymać?! - zastanawiała się gorączkowo na głos, macając się po kieszeniach w poszukiwaniu różdżki. Szczęście nie było tym razem po jej stronie - nie dość, że jej nie znalazła, bo zostawiła ją w grocie, to jeszcze straciła cenne sekundy na ucieczkę. Tocząca się w jej stronę kula wreszcie do niej dotarła i niemal wciągnęła ją do środka. Musieli przedstawiać sobą nadzwyczaj dziwny widok. - Myślałam, że to jest możliwe jedynie w filmach - wymamrotała niewyraźnie, próbując odnaleźć się w nowej sytuacji. To było trochę jak karuzela w wersji premium. I niby nie miała choroby lokomocyjnej ani nic z tych rzeczy, ale od tego koziołkowania i jej powoli zaczynało robić się niedobrze. Starała się przytrzymać jakoś podłoża, ale było zbyt śliskie, aby to się udało. W końcu jednak stracili pęd i cała ta żywa kula się rozpadła, zalegając na lodzie. - O Merlinie, jeśli chciałaś przygody, to ta bez wątpienia jest godna zapamiętania - wyrzuciła z siebie słabym głosem, przymykając oczy i kładąc na czole rękę, jakby chciała ochronić się przed światłem. Fomisie pozbierały się jednak o wiele szybciej i już zaczynały trącać je pyszczkami, gotowe na dalsze figle.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech. Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię.
W pierwszym kilku sekundach turlanie się było dla niej wyjątkowo zabawne, później jednak stawało się coraz gorsze do zniesienia żołądkowo i aż odetchnęła z ulgą, gdy w końcu się zatrzymały. Jednocześnie chciało jej się głośno śmiać i było jej niedobrze, więc powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem, naprzemiennie prychając i oddychając głęboko dla uspokojenia żołądka. Czegoś takiego zdecydowanie nie spodziewała się po zabawie z fomisiami i na pewno zapisało się to w jej głowie jako niezapomniane przeżycie. Jej żołądek pewnie też przez następne kilka dni jej tego nie zapomni… Słońce jeszcze parę dłuższych chwil wydawało się nieznośne, a każdy ruch fomisów na pulsującej tafli lodu dużo mocniej odczuwalny. Miała wrażenie, że po tym turlaniu sprężynujące drgania zamarzniętego jeziora w bardzo, ale to bardzo zły sposób masowały jej wnętrzności. I odczucie tylko się nasilało, bo młode fomisiątka zaskakująco szybko się pozbierały, chcąc wznowić zabawę. Były nią bardzo zaaferowane. - Nie, nie, nie. Time out – zaśmiała się z trudem i pokazała znak iks rękami. – Już dość, już wystarczy – jęknęła, chichocząc z tej sytuacji. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, żeby pogłaskać wyczekujące na interakcję zwierzaki. - Maluchy, oficjalnie nas wymęczyłyście. Spojrzała na Eli i jeszcze raz się zaśmiała. - Haha no ba! Ale dzisiaj już chyba nie dam rady jej powtórzyć bez kaskadera zastępcę do tych efektów specjalnych – zażartowała i poprawiła… wszystkie części swojej garderoby, które były poprzekręcane na wszystkie strony przez to turlanie. – Może chodźmy, zanim za bardzo się rozochocą? – zaproponowała, podając jej rękę do wstania. – Dzisiaj chyba nie zjem kolacji…
/2xzt
+
______________________
So come on fly away with me, to a place where we could be
Anyone we wanna be
Thalia S. Heartling
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu | zapach miodu i kawy
Uświadamiała sobie, że przez kilka lat zniknęła z życia wielu osób, które uważała za swoich przyjaciół. Nie miała ich wielu, zaledwie garstka, uszczuplona niesamowicie, jeśli nie liczyła swojego brata bliźniaka. Mogła ich policzyć na palcach jednej ręki i nigdy nie uważała, że to jakiś kłopot. Znajomych miała wielu, takich z którymi mogła zamienić kilka słów, a kiedy obracała się w swoim medycznym półświatku, odwzajemniała przywitania i uściski dłoni, nie porywając się nigdy na nic więcej. Nie dała po sobie jednak teraz poznać, jak bardzo dotknęła ją ta świadomość, że od kilku lat zapomniała o swoim życiu towarzyskim i co więcej - nadal robiła wszystko, by nie mieć na to czasu. A jednak teraz nie miała drogi ucieczki, znajdowała się na biegunie, z dala od wszystkiego co znane i w co łatwo było uciec. Była pośrodku niczego, dosłownie i przenośni. — Tak, plany się zmieniają, co? — rzuciła z błąkającym się w kącikach ust uśmiechem, choć niesposób było stwierdzić, czy ten miał w sobie choć odrobinę radości, której wciąż szukała. Kiedyś wydawało jej się, że szczęście tak łatwo znaleźć, teraz chciała się z tego śmiać, choć bez cienia wesołości. Ukrywała wiele rzeczy, nawet Nathanielowi nie powiedziała dokładnie co się wydarzyło, choć całkiem otwarcie ją zapytał co robi w Anglii. Łatwo było jednak zmienić temat, kiedy pokazał z czym do niej przyszedł, a ona obiecała, że mu pomoże, choć przecież doskonale wiedziała, że nie powinna składać tego typu obietnic. Teraz również nie zamierzała opowiadać jak jej życie całkiem się zawaliło, a ona jak ostatki tchórz zwyczajnie uciekła. Czuła do siebie obrzydzenie, kiedy przypominała sobie jaką maską była ta pewność siebie. Może dlatego tak często uciekała w życie zawodowe, tam nie musiała udawać, że wie co robi — Oh, nie, zostałam wysłana na przymusowy urlop, okazuje się, że jest jakiś limit nadgodzin, choć podejrzewam, że za więcej szpital nie chce mi już po prostu zapłacić, idioci — odparła zgodnie z prawdą, bo przecież pytał o powód jej pobytu na biegunie, nie o powód, dla którego dłużej nie była w Kanadzie. Wygodne. — I to akurat teraz, kiedy oparzeniówka pęka w szwach — pokręciła głową, bo wciąż była wściekła na dyrektora Munga, że w ogóle miał czelność kazać jej wziąć wolne, może powinna była powołać się na swoją matkę? Każdy wiedział, że z Theią Heartling nie powinno się zadzierać, nawet ona to wiedziała. — Więc miałam wybór - albo siedzieć na dupie i się denerwować, albo przyjechać tutaj z nadzieją, że może na coś mi się to przyda — wzruszyła ramionami — Nie mam, mam tylko wino — odparła i puściła mu oczko.
Byli siebie warci. On, Thalia i Nathaniel. Uważali się za przyjaciół, uważali, że byli dla siebie ważni i może kiedyś naprawdę tak było, ale Frederick miał poważny problem, żeby powiedzieć, co łączyło ich teraz. W jego odczuciu dawne więzy nie wygasły, wciąż były na swój sposób silne, istotne, wciąż miały znaczenie, którego nie umiał ich pozbawić, a jednocześnie wiedział, że każde z nich było już kimś innym. Daleko było im do dzieciaków, które próbowały walczyć na różne sposoby ze światem, które wierzyły w szczęście, miłość i Merlin raczy wiedzieć, w co jeszcze. Być może na tle swoich przyjaciół Shercliffe nie był wcale wrakiem człowieka, ale we własnej ocenie nie zaliczał się również do zwycięzców. Jego życie było nudne, na swój sposób żałosne, chociaż jednocześnie bezpieczne. Nic więcej nie mógł jednak o nim powiedzieć, poza tym, że właśnie zostało całkiem zniszczone. - Chyba wolałbym nie sprawdzać, co dzieje się z lekarzem ponad limitem nadgodzin. Wolałbym, żebyś przyszyła mi moją rękę, a nie ogon rogogona - uznał, niezwykle wręcz empatycznie, przyglądając się Thali, jakby chciał ją mimo wszystko zapytać, czy przypadkiem nie opuściły jej wszystkie siły i choćby cień mądrości, jaki jeszcze się w niej tlił. - Więc przyjechałaś tutaj, zjadłaś mnóstwo waleriany i podziwiasz bezmiar niczego. Coś ci to dało? - zapytał, rozglądając się po okolicy, mając świadomość, że znajdowali się w samym środku absolutnie niczego. - Szaleństwo albo alkoholizm - mruknął na to, wyglądając przez chwilę, jakby zastanawiał się nad wyborem, który przypominał nieco spotkanie z dwurożcem i ogniomiotem, wiedząc doskonale, że nie ma z tego dobrego wyjścia. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, wyciągnął przed siebie rękę, jak przystało na prawdziwego menela, przy tej okazji unosząc lekko brwi, jakby z nadzieją, że zostanie w takim wypadku poratowany kilkoma łykami i będzie mógł zapomnieć o tym bezmiarze nicości, w jakim wylądował. I o tym, że jego poukładane życie również zostało wywrócone do góry nogami, na co ani trochę się nie zgadzał.