Aneczka nie była cnotką. Spędziła wiele czasu na rozmowach z siostrą o jej podbojach miłosnych, choć może nie zagłębiała się w technikalia szczególnie mocno. Panienka Brandon była po prostu romantyczką i na miłość patrzyła w bardzo wyidealizowany, górnolotny sposób. Nie potępiała wyzwolonych kobiet eksplorujących własną cielesność, choć sama czekała na Tego Jedynego, nie obdarzając nikogo nawet nieśmiałym pocałunkiem, nie mówiąc już o poważniejszych aktach.
Dla puchonki miłosne igraszki miały być ostatecznym dowodem gorącego uczucia, zjednoczeniem ze swoją drugą połówką, czymś absolutnie wyjątkowym i zarezerwowanym dla tej jednej osoby, która będzie zajmowała szczególne miejsce w jej kochającym serduszku. Właśnie dlatego szczególną niechęcią darzyła tych, którzy dali się ponosić prymitywnym instynktom w sposób tak godzący w zasady dobrego smaku, tak zwierzęco pierwotny i godny pożałowania.
Brandonówna była wzorową prefektką nie uchylającą się nigdy od swoich obowiązków, dlatego z najwyższą sumiennością patrolowała szkolne korytarze, nie zapominając o mniej uczęszczanych miejscach i pustych klasach. Pomimo nadchodzących ferii i walentynek, niepomna na kończący się semestr dbała o to, by szanowano regulamin i zachowywano się w zamku w sposób przystający do elit tego świata. Bo Aneczka nie miała najmniejszych wątpliwości, że właśnie taką elitą byli czarodzieje, przejawiając zdolności wyższe nad braćmi mniejszymi, czyli mugolami. I w tym wszystkim ona należała do elity elit, dlatego musiała dokładać szczególnych starań w swych działaniach. Bo tam, gdzie dla innych znajdował się cel, dla niej był to dopiero początek. Pokazywała jej to Victoria, pokazywała jej to Charlotta. I dlatego ona, Anna Luna Brandon, nie mogła ich zawieść.
Kiedy znalazła zatraconą w igraszkach parkę gołąbków, zachowała spokój. Była już świadkiem podobnej sceny w szkolnej bibliotece, choć wówczas sprawy nie zaszły jeszcze. Teraz zbrodnia była już bardzo zaawansowana i po prostu nie można było mieć wątpliwości, że regulamin został już nie tylko złamany, ale wręcz sprofanowany, zbezczeszczony i potraktowany w sposób zakrawający o bluźnierstwo. Odchrząknęła, by zwrócić na siebie uwagę, ale wśród jęków i innych nieprzyzwoitych dźwięków była bardzo słabo słyszalna. Posłużyła się więc magią i przywołując strumień zimnej wody, którym ugasiła ogień rozpusty.
-
Niestety jestem zmuszona wam przerwać. Nie musiałabym tego robić, gdybyście zachowali choć cień przyzwoitości. Rowan, podciągnij spo... - urwała, dostrzegając u gryfona niebieskie krostki na przyrodzeniu. -
Zdajesz sobie sprawę, że ta wysypka to objaw sylis? Minnie, po krukonce spodziewałabym się rozpoznania tak ewidentnych symptomów choroby wenerycznej. Mam nadzieję, że miałaś choć tyle pomyślunku, by zażyć eliksir antykoncepcyjny? Cisza, która zapadła, była aż nazbyt wymowna. Aneczka nie traciła więcej czasu. Odjęła tyle punktów, ile przewidywał regulamin, świadoma, że to najmniej istotna część kary, która ich spotka. Zagoniła gołąbki do pielęgniarki i pozostawiła jej kwestię dalszego rozwiązywania problemu, który dla tamtych dwoje niewątpliwie dopiero się zaczął.
ZT