Widziadła: D - nieTerry zdecydowanie miał lekkiego bzika na punkcie swojego podopiecznego i za nic w świecie nie chciałby, by ktokolwiek zaczął go obrażać – z jakiegokolwiek powodu. Zdawał sobie sprawę, że gołąb był dla młodego czarodzieja wyborem dość niecodziennym, jednak nie uważał, by sam ten fakt dawał komukolwiek prawo do umniejszania zdolności zwierzaka. Jasne, Biscuit był może odrobinę niezdarny, ostatnio faktycznie trochę przytył i w przeciwieństwie do sów nie znał żadnych sztuczek, ale chłopak darzył go sympatią tak szczerą, że żadne z tych niedociągnięć nie stanowiło w jego oczach poważnej wady. Jeżeli już, to Puchon czuł tym większą dumę, że oto niepozorny gołąb wbrew temu, co wszyscy o nim sądzili, świetnie radził sobie z dostarczaniem poczty.
- Coś tam czasem przeczytam… - mruknął, czując jak na twarz wypływa mu szkarłatny rumieniec. Nie był wielkim fanem czarodziejskiej prasy, toteż nie prenumerował Proroka Codziennego ani żadnej innej podobnej gazety. O wszystkich ważnych wydarzeniach dowiadywał się ze szkolnej tablicy ogłoszeń lub od znajomych, w końcu wieści w Hogwarcie rozchodziły się szybciej niż świeże bułeczki. Terry nie czuł zresztą potrzeby, by być na bieżąco z wydarzeniami z czarodziejskiego świata – nadal wychodził z założenia, że te sprawy go nie dotyczą, skoro zaraz po szkole zamierzał wrócić do rodzinnego miasta.
– Nie jestem ślepy. – rzucił tonem może zbyt obronnym, nie chciał jednak, by Ślizgon wziął go za nie w pełni rozgarniętego. Faktycznie, zauważył, że niektóre rośliny zakwitły (i przekwitły) zdecydowanie zbyt wcześnie, ale do tej pory nie przywiązywał do tego większej wagi. Myślał może, że to kwestia wszechobecnej w Hogwarcie magii, a może po prostu wiosna przyszła tego roku wcześniej? W końcu tyle się w telewizji słyszy o zmianach klimatu…
- Nie brzmi to ciekawie. – dodał po chwili, kiedy sens słów Jamiego w pełni do niego dotarł. Nie przyszłoby mu do głowy, że skutki wróżkowego pyłu mogą być tak daleko idące. Mimowolnie zmarszczył nos na myśl, że coś złego mogłoby spotkać Biscuita z powodu magicznego smogu. Sam przecież przed chwilą na własnej skórze przekonał się, jakie skutki może wywołać wróżkowa anomalia.
Nie do końca wiedział, jak właściwie powinien podejść do pomysłu rozmowy z wróżkami, a rada Jamiego, by „zachowywał się jak Puchon” niewiele mu pomogła. Mimo wszystko wdrapał się za nim na drzewo i korzystając ze swojej drobnej postury wspiął się niemal na sam czubek sędziwego dębu. Miał szczęście, bowiem to właśnie wśród najwyższych gałęzi prowizoryczne domki założyło najwięcej wróżek. Skusiła je wizja niezmąconego spokoju, a może po prostu tak było im wygodniej – w każdym razie Terry niespodziewanie znalazł się oko w oko z niewielką grupką magicznych istot.
- Um, dzień dobry? – zaczął nieśmiało, nie chcąc ich przestraszyć, nadal niepewny, czy wróżki w ogóle rozumiały ludzki język. On z pewnością nie znał wróżkowego.
– Jestem Terry. – przedstawił się, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Jedna z wróżek, dotychczas wpatrująca się w niego szeroko otwartymi oczami, zachichotała i podleciała bliżej, najwyraźniej rozbawiona i zaintrygowana pojawieniem się intruza o uroku ciamajdy. Puchon posłał przelotne spojrzenie w kierunku Jamiego, ten jednak był zbyt zajęty konwersowaniem z inną wróżką, by w ogóle zwrócić na niego uwagę.
– Eee.. ładne domki sobie tu urządziłyście. – spróbował pociągnąć rozmowę, choć póki co prowadził monolog
– Ale może byłoby wam trochę wygodniej w lesie. Więcej miejsca, mniej ludzi… miałybyście spokój i nikt by wam nie przeszkadzał. – wróżka ponownie zachichotała. Polubiła go czy ma go za ogromnego kretyna?