Miejsce zatłoczone w czasie przerw między lekcjami. To tutaj jest najgłośniej i najweselej. Po środku stoi fontanna, której posągi łypią na uczniów kamiennym okiem, a gdy ktoś wsunie rękę do wody, potrafią opluć prosto w twarz. W lecie dziedziniec jest hojnie ogrzewany słońcem, w zimę gajowy musi się namęczyć, by wszystko wokół odśnieżyć.
Jarmark:
Jarmark
Na dziedzińcu społeczność czarodziejów zorganizowała jarmark, na którym można dorwać nie tylko związane z Bitwą o Hogwart pamiątki, ale też wziąć udział w kilku atrakcjach, które czekają na pasjonatów historii.
Stoisko z przekąskami
Za symboliczną opłatę 10 galeonów macie nieograniczony dostęp do wszelkiego rodzaju magicznych smakołyków:
Jedzenie: Quiche z mandragory - Wspomaga zdrowie i do tego smakuje wyśmienicie! Kilka kęsów wystarczy, by odżywić organizm. Rzuć k6. Wynik parzysty sprawia, że wydajesz z siebie krzyk godny młodej mandragory! Zupa pokrzywowa - Powoduje chwilowe uczucie szczypania w języku, przy okazji wspomagając zdolności krasomówcze tego, kto jej skosztował. Przez następne kilka godzin nie masz problemu ze znajdowaniem słów i wysławiasz się najpiękniej w towarzystwie. Smoczy tatar - Przekąska zazwyczaj serwowana podczas uroczystych wydarzeń, jednak ze względu na swoje kulturowe znaczenie, dostępna i przede wszystkim przygotowywana na świeżo, podczas dzisiejszego jarmarku. Wyostrza zmysły, choć jednocześnie daje niesamowicie śmierdzący oddech na najbliższe kilka godzin! Butter-fly pudding - Słodki maślany deser, który dodaje uczucia lekkości. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że do końca wątku unosisz się kilka centymetrów nad ziemią! Kanarkowe kremówki - Typowe ciastko przyrządzone według przepisu bliźniaków Weasley. Niektóre z nich zostały pozbawione żartobliwych właściwości. Rzuć k6. Wynik parzysty oznacza, że na jednego posta zamienia Cię w kanarka! Kanapka z peklowaną wołowiną - Typowa, aczkolwiek niesamowicie smaczna przekąska, powodująca, że na Twojej twarzy pojawia się masa piegów!
Picie: Wiążący język miąższ cytrynowy - Wykrzywia mocniej niż wszystko, co znacie, ale rozjaśnia umysł poprawiając skupienie na najbliższe kilka godzin! McSpratts - Popularna w latach 90-tych gazowana woda czarodziejów. Rzuć k6. Wynik nieparzysty oznacza, że po napiciu się napoju, bąbelki wylatują Ci uszami i nosem! Sok z mniszka - Lekko gorzki napar, który sprawia, że Twój język robi się zielony. Pozwala zagoić lekkie rany i otarcia w mgnieniu oka! Syrop wiśniowy - Uwielbiany głównie przez dzieci, ale i jeden z faworytów niektórych emerytów. W mig poprawia humor, pozwalając cieszyć się resztą wieczoru bez zmartwień. Rzuć k6. Wynik 1-3 oznacza, że Twoja głowa przybiera wiśniowego koloru, a z włosów wyrasta kilka liści. Parujący Stout Simisona - Ciemne piwo, o lekko orzechowym posmaku. Powoduje chwilowe parowanie z uszu. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów! Wywar ze stokrotek - Słodkawy likier pozyskiwany z soków stokrotek. Powoduje u pijącego spontaniczne wyrastanie płatków na całym ciele, co jakiś czas. Tylko dla pełnoletnich czarodziejów!
Historyczne pamiątki
Tutaj możecie nabyć pamiątki związane z postaciami lub wydarzeniami historycznymi:
Figurki hogwarckich zbroi - Zbroje poruszają się, uchylając przyłbicę i podnosząc miecze ku górze. Zakupując komplet można przeprowadzać ze znajomymi bitwy, gdyż posążki będą ze sobą walczyć. (Pojedyncza figurka - 35g, komplet figurek - 120g i +2pkt. do historii magii) Magiczny zielnik Profesora Longbottoma - zbiór notatek i ususzonych ziół opracowany na podstawie dzienników Neville'a Longbottoma. (45g, +1pkt. do zielarstwa) Księga „Hogwart i jego obrońcy - historia nieznana” - Tom opowiadający o Bitwie o Hogwart za pomocą anegdot z pola bitwy, zawierający historie, których nigdy nie udało się potwierdzić, przez co nie trafiły do oficjalnych podręczników Historii Magii. (50g, +1pkt. do HM) Zestaw do herbaty Profesor Trelawney - Cztery pięknie ozdobione konstelacjami filiżanki oraz czajniczek przedstawiający drogę mleczną. Ponoć parzone w czajniczku napary uspokajają skutki wizji u jasnowidzów, a filiżanki podświetlają odpowiednie gwiazdy, pomagając w interpretacji wróżb. (135g, +2pkt. z wróżbiarstwia i astronomii) Kuferek Hagrida - Oprócz okropnie twardych ciastek, można w nim znaleźć 1 dowolny składnik odzwierzęcy trzeciego stopnia, jedną figurkę smoka (norweski kolczasty, +1pkt. do ONMS) oraz pas ze skóry Afanca, który nie tylko dostosowuje się do tuszy osoby, która go nosi, ale też posiada właściwości odstraszające magiczne insekty (+1pkt. do ONMS). Koszt kuferka to 340g Okulary Pottera - Charakterystyczne, okrągłe oprawki założone na oczy, wskazują aurę drugiej osoby. Jedna para działa przez 2 wątki. Czerwień - złość, brąz - lęk, pomarańcz - witalność, zieleń - spokój, niebieski - smutek, fiolet - empatia, szarość - niepewność. (85g, +1 do OPCM) Komplet magicznych opatrunków - Pozwalają opatrzyć prawie wszystkie urazy zewnętrzne. • Bandaże do trzykrotnego użycia przy ranach odzwierzęcych, poza niebezpiecznymi, oraz zaklęć poza czarnomagicznymi - 100g oraz +1pkt. do uzdrawiania; • Bandaże jednorazowe, będące w stanie zaleczyć jedną ranę po zaklęciu czarnomagicznym lub po ataku zwierzęcia niebezpiecznego - 240g oraz 2pkt. z uzdrawiania. Książka kucharska Molly Weasley - Zbiór smacznych, domowych potraw magicznych, dla całej rodziny. Podążając za tymi przepisami, nie ma opcji kuchennej porażki! Do książki dodawany jest paczka domowej roboty toffi. (50g oraz +1pkt. do Magicznego gotowania) Książka „Nie możesz odwołać Quidditcha!” - Historia najsłynniejszych boisk i turniejów magicznych gier, której współautorem był Oliver Wood (50g, +1pkt. do GM) Zestaw piękności Gilderoya - Pudełeczko z kosmetykami dla każdej modnej czarownicy. W środku można znaleźć kremy, szminki, tusze do rzęs, cienie do powiek oraz lakiery do paznokci. Ten, kto użyje całego kompletu kosmetyków, hipnotyzuje swoim pięknem, przez co jego występy publiczne stają się niesamowicie wiarygodne i piękne dla każdego słuchacza. (170g oraz +1pkt. z DA)
Historyczna loteria
Każdy z was ma możliwość wzięcia udziału w loterii. Są dwa rodzaje losów: • Basic - 25g • premium - 100g Każda postać może kupić tylko jeden los! Pamiętajcie, by po nagrody zgłosić się w odpowiednim temacie!
Losy basic:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Brawo! W Twoje ręce wpada bon o wartości 100g do wykorzystania w dowolnym sklepie w Hogsmeade! B. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. C. W Twoje ręce wpadają okulary Pottera. Gratulacje! D. Brawo, wygrywasz magiczny zielnik Profesora Longbottom! E. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. F.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. G. Brawo! Wygrywasz bon o wartości 60g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! H. Gratulacje! Wygrywasz zestaw figurek hogwarckich zbroi! I.Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. J. Brawo! Wygrywasz książkę kucharską Molly Weasley, wraz z obowiązkową paczuszką domowego toffi!
Losy premium:
Rzuć Literką, by zobaczyć, co wygrałeś: A. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. B. To zdecydowanie jest Twój szczęśliwy dzień! Wygrywasz bon o wartości 170g do wykorzystania w dowolnym sklepie na ul. Pokątnej! C. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. D. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. E. Brawo! Wygrywasz magiczne bandaże jednokrotnego użycia! (na rany od zwierząt niebezpiecznych i zaklęć czarnomagicznych) F. Brawo! Wygrywasz zestaw piękności Gilderoya! G. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie. H. Gratulacje! Wygrywasz bon o wartości 200g do dowolnego sklepu w Hogsmeade! I. Niesamowite! Wygrywasz kuferek Hagrida! J. Niestety, to nie jest Twój dzień. Dostajesz paczkę pieguskowych kociołków na pocieszenie.
Kwiatowy model Hogwartu
Na środku dziedzińca stoją ogromne kosze z kwiatami, z których wspólnymi siłami uczestnicy jarmarku mogą uzupełnić zniszczony model Hogwartu. Jeśli chcesz wziąć udział w zabawie, sprawdź, co Cię czeka!
Każdy, kto chce pomóc w odbudowie modelu, rzuca literką, by wylosować, jakie kwiaty mu przypadły.
Kwiaty:
A jak Aster - Gdy tylko dokładasz astry, by dobudować kolejny element szkolnych murów, te na chwilę migocą na złoto, a nastepnie u Twojego boku pojawia się sakiewka, w której znajdujesz 20g! B jak Bratek - Twoje kwiaty od razu łączą się z innymi, które postawił ktoś inny. Osoba, która wkladała kwiat przed Tobą, do końca dnia będzie Ci się wydawać jakby była Twoim najlepszym przyjacielem! C jak Chryzantema - Kwiaty, które Ci przypadły sprawiają, że otula Cię poczucie ciepła, a nad modelem uszkodzonego zamku pojawiają się na chwilę mgliste twarze poległych w Bitwie bohaterów. D jak Dalia - Czujesz, jak po umiejscowieniu kwiatów, nagle przybywa Ci sił i jesteś w stanie przenosić góry. Twoje mięśnie się wzmacniają, a kondycja ulega polepszeniu. Otrzymujesz +1pkt. do GM! E jak Eustoma wielkokwiatowa - Myślisz, że po prostu dołożyłeś cegiełkę, czy też kwiatek, do modelu, ale po chwili Twój wzroku przykuwa coś, czego wcześniej tam nie było. Znajdujesz 3 karty z czekoladowych żab oraz +1pkt. do HM Możesz wybrać, które karty ze spisu znajdujesz. Do dyspozycji masz kategorie: hogwarckie osobistości, znane czarownice oraz znani czarodzieje, w każdej z nich możesz wybrać po 1 karcie. F jak Fiołek - Nagle dopada Cię nostalgia i masz wrażenie, że świat wokół Ciebie zrobił się niepokojąco szary. Robisz się niesamowicie skryty i potrzebujesz bliskości innej osoby do końca dnia! G jak Geranium - Twój nastrój ulega znacznej poprawie! Masz ochotę wciąż śmiać się i tańczyć. Nic nie jest w stanie tego zepsuć, a już na pewno nie paczka mixu słodyczy, która wylądowała obok Ciebie. H jak Hiacynt - Po umiejscowieniu kwiatka czujesz, że coś jest nie tak. Do końca dnia Twoje oczy przyjmują hiacyntowy odcień, a Ty paplasz o swoich sekretach na prawo i lewo. I jak Irys - Widzisz, jak przed Tobą pojawia się postać samej Roweny Ravenclaw. Kobieta uśmiecha się do Ciebie, wyciągając w Twoją stronę dłonie i wypowiadając słowa, których nie rozumiesz. Czujesz się jednak zdecydowanie bardziej pewny siebie. Otrzymujesz +1pkt. do dowolnej dziedziny kuferkowej! J jak Jaskier To zdecydowanie nie jest Twój dzień. W momencie, gdy jaskier ląduje w makiecie, kwiaty wokół niego na chwilę obumierają, a Ty czujesz, jak ogarnia Cię złość. Następna osoba, która napisze post w tym temacie (nie musi być przy makietach) jest Twoim wrogiem przez następny wątek!
Nieważne, jak mocno Eiv wpatrywałaby się w oczy Runy, i tak nie dojrzałaby w nich żadnego z fałszywych uczuć, jakich najprawdopodobniej szukała. Oczywiście, może delikatne zbicie z tropu majaczyło gdzieś pośród pokładów niezmierzonej empatii oraz czystej chęci pomocy, bo dziewczę nigdy by się nie spodziewało, że po względnie krótkiej salwie przekleństw oraz obelg ich ofiara momentalnie się załamie. Wnioskując z całej tej nienawiści, jaką słychać było w opowieściach Gemmy o podszywającej się pod nią osobie, można było pomyśleć, iż ona z wielką chęcią podejmie się takiej szermierki. Zamiast tego, po prostu opadła na ziemię. Grímsdóttir usiłowała wiec w jakiś niebywale błyskotliwy sposób rozpracować zawiłość sytuacji, ale fakt, że musiała to robić w międzyczasie oswajania Henley wcale nie pomagał. Głaskała ją z niemal siostrzaną troskliwością, której w danym momencie u Gemmy próżno było szukać. Dziewczyna powoli chyba zaczęła wierzyć w prawdziwość teorii o dawno zaginionych, nagle odnalezionych bliźniaczkach, sądząc po pełnym wyrzutu pytaniu o nieodzywanie się, ale zamiast takiego chamstwa, mogłaby się przestawić na tryb empatii. Nie pomyślała, że może Cara nie miała żadnego wpływu na ich rozdzielenie? Runa mimowolnie czuła na sobie wzrok Zaharówny, chociaż odwrócona do niej plecami nie miała najmniejszej szansy na zgadnięcie, jakie emocje w nim zawarła. Czy niecierpliwe oczekiwanie, czy nienawiść, czy może zwykłą obojętność i brak wiary w retorykę Włoszki? A może w ogóle nie patrzyła, krążąc tylko w kółko, zaś osiemnastolatce tylko wydawało się, że jest obserwowana? Jeszcze się o tym z pewnością przekona, póki co nadal delikatnie gładziła włosy Gryfonki, aby zaraz ostrożnie odebrać od niej papier wraz ze zdjęciem. Sytuacja zrobiła się trochę mniej wygodna, bo dla pełnej wygody Runa potrzebowałaby obu swoich dłoni, a to oznaczało, że nastał koniec głaskania. Westchnęła cicho, zabierając się do dokładniejszych obserwacji dwóch zadziwiająco ważnych rzeczy, których otrzymania dziewczę w żadnym wypadku się nie spodziewało. - Gemma, jak miała na imię twoja siostra? To znaczy, na pierwsze i drugie? - spytała głośno, chcąc upewnić się, że adresat pytania dokładnie je usłyszy. Oczyma pochłaniała inicjały N. V. Z. w całej pewności, że "Z" oznacza "Zaharov". Nie chciała jednak podejmować żadnych pochopnych wniosków, więc musiała się upewnić. Rok 2004 również pasował do wersji rozdzielenia w wieku dziewięciu lat. - W sumie wiesz co? Chodź tu i zobacz sama - dodała, podnosząc się do pionu i wyciągając dłoń ze zwitkiem papieru oraz zdjęciem w stronę dziewczyny, a kiedy ta zabrała podane jej rzeczy, Włoszka znów przykucnęła, aby ponownie zacząć głaskać Henley. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho, nie mając w arsenale nic lepszego, a nie chciała, żeby dziewiętnastolatka miała się tu zaraz popłakać.
Przechodziła przez dziedziniec, dzierżąc w ręku pałeczki. Ci, którzy mieli niewątpliwą przyjemność znać ją trochę lepiej doskonale wiedzieli, co to oznacza. Zmierzała albo w kierunku pokoju muzycznego albo właśnie z niego wracała. A to mogło oznaczać dwie rzeczy. Była albo bardzo zła albo niezwykle radosna. Dzisiaj wypadło na to drugie. Z jakiego powodu? Tak się akurat złożyło. Wrześniowe słoneczko przyjemnie grzało, rozgryzła w końcu o co chodziło w zadanku na runy, a w dormitorium czekała na nią gruba i przeciekawa książka o mugolskich odkrywcach. Veronicę bardzo śmieszyło to, jak niemagiczni postrzegają historię świata. Czy im naprawdę wydawało się, że sami odkryli Amerykę? Jak zwykle było tu tłoczno. Seaverówna spoglądała na uczniów i studentów, którzy zgromadzeni pośród fontanny ewidentnie nie potrafili zachowywać się po cichu. Ale przyganiał kocioł garnkowi a sam smoli - przecież ruda sama była znana z tego, że gdy się już odzywa to słyszy ją każdy w zasięgu mili. Tak też było tym razem, gdy krzyknęła. - Hudson, gdzie ty się podziewałaś! - Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że prawie jej nie zauważyła, bo przecież nie sposób przejść obojętnie obok takiej ślicznotki. Przytuliła ją na powitanie, po czym posłała jej promienny uśmiech. No cóż, nie mogła w to uwierzyć, ale książka chyba jeszcze musi poczekać. - Co tam, jak tam życie? Nie widziałam cię od jakiś pięciu godzin, a to jest już granda - zażartowała, bo przecież niemal dzieląc ze sobą dormitorium wpadały na siebie cały czas. A mimo to jakoś brakowało chwili, by zamienić ze sobą kilka słów. Cholerne obowiązki, co nie?
Ciepłe promienia słońca padają na jej ozdobioną piegami twarz. Zamyka oczy, kierując głowę w stronę jasnego światła, wirującego między dziedzińcem. Bierze głęboki oddech, zaciągając się powietrzem wypełnionym gwarem uczniów. To chwila wytchnienia dla wszystkich może też ostatnia na łapanie wrześniowego, jesiennego żaru. Jej uwaga pochłonięta jest przez żuczka, spacerującego po murku. Wygląda zwyczajnie, ale ładnie w granatowym odcieniu błyszczy w świetle dnia. Nie dotyka owada, wpatruje się w niego z wielkim zainteresowaniem, jakby ukrywał on przed nią co najmniej tajemnice wszechświata. Znajomy głos wyrywa ją z transu, spacerującego robaczka. Prostuje się, kierując spojrzenie w stronę, której dobiega. Niektórzy ucichli, kiedy krzyk Seaver przebił się przez panujący tu gwar. Odwzajemnia uścisk Veroniki, a kiedy dziewczyny odrywają się od siebie, dostrzega jej uśmiech i rudę włosy naznaczone bardziej ogniem niż marcelinowe. Nigdy tego nie rozumiała, dlaczego u niej ich barwa została tylko muśnięta płomieniem. - Nie masz może słoika? - Pyta niewinnie, nie zastanawiając się nad życiem, ani tym czy pięć godzin to długo, czy krótko; chyba jednak długo. Jasne brązowe oczy ponownie suną po sylwetce Seaver, wędrując do jej dłoni, w której trzyma pałeczki. - Co dzisiaj grałaś? - Ciekawa jest muzycznej kariery, jaką dzisiaj rozegrała albo ma zamiar rozegrać Veronica.- Albo masz zamiar zagrać? - Niestety nie widzi słoika, który przydałby się jej na granatowego żuczka.
Nie zdziwiło ją wcale pytanie Marcelli, którą znała już przecież przez lata. Nie sposób powiedzieć, kiedy zapyta się o coś równie irracjonalnego co niespodziewanego. Zdecydowanie Krukonka byłaby dobrym towarzyszem dla kogoś, kto ma częste napady czkawki. Mogło się ją znać niemal całe życie, a zawsze potrafiła czymś zaskoczyć. - Nie w tych spodniach - zaśmiała się Verka, drapiąc się wolną ręką po głowie. Nie zastanawiała się tak właściwie nad tym, skąd wzięło się to dziwne pytanie. Czasami lepiej nie wiedzieć, hihihi. - Grałam. Idę do dormitorium oddawać się błogiemu lenistwu - jej zęby znowu zalśniły w uśmiechu, bo pomyślała o wymarzonej książce. Póki co jednak rozmawiała z Marcellą, w sumie to jej plany jeszcze pięć razy mogły ulec zmianie. Życie jest w końcu takie nieprzewidywalne. - A co? To co zwykle, The Ministress. Zdziwiłabyś się, jak różnie brzmią ich piosenki, gdy brakuje wokalu, gitary, pianina, basu - wyliczała na palcach członków jej wymarzonego zespołu, bo z poprzedniego musiała odejść. Nie ma co się nad tym roztkliwiać, przecież to byli skończeni idioci. - Ale ćwiczyć trzeba. Nigdy nie wiadomo, kiedy spotkam w końcu kogoś rozsądnego. W sensie, mam na myśli zespół, a nie… - Wiesz co, prawda? Musiała wiedzieć, bo znała jej historię z Fitzem. Od ferii skupiała się na sobie, nie na randkach bo owe wydarzenie przeżyła bardzo mocno. Tym bardziej, że wciąż wpadali na siebie na szkolnych korytarzach. Ukrywając to, że troszeczkę się speszyła, wzruszyła ramionami. Skupiła całą swoją uwagę na przyjaciółce i zagadała z sympatią. - Hej, a propos muzyki to co powiesz na mały wypad na karaoke. Syreni śpiew w Hogsmeade jest super, byłaś tam kiedykolwiek?
Marcella Hudson
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Uśmiecha się na jej odpowiedź, odwracając się na moment, szukając granatowego żuczka, ale go nie ma. - Przypomnij mi, jak założysz te spodnie, w których masz słoik, bo mogę zapomnieć. - Odpowiada spokojnie, ale na jej twarzy nie widać nadmiernej radości, powagi czy niezadowolenia jest tylko czysta, niewinna urokliwa twarz, łapiąca promienie słońca, które rozświetlają jej piegi. - Najlepiej oddawać się lenistwu czytając. - Podsuwa propozycje, która może wydawać się telepatią lub nadużyciem zdolności legilimencji, oh nic z tych rzeczy Marcella jest tylko wężoustą (co nie ma nic z tym wspólnego), a przede wszystkim krukonkom. - Żaden wokal, gitara, pianino i bas się nie zgłosił? - Tak dobrze zna rozterki Veroniki. Artystyczna dusza, szukająca swojego miejsca we wszechświecie na zaistnienie, bo świat to za mało na taką artystkę. No, a jednak i Seaver przychodzi mierzyć się z brakiem tego najważniejszego — teamu. Już od niedawna ogłoszenie Veroniki, wędruje po Hogwarcie niczym świetna propozycja pracy dla niemających co zrobić ze swoim twórczym potencjałem muzyków. - A nie... łysego zjeba? - Wie i jakby intuicyjnie wypowiada dość brutalne słowa na temat Fitza, ale nie dlatego, że go nie lubi, zna go tylko ze snutych historii Victorii, chociaż tak naprawdę i z ust drugiego z bliźniaków, z którym miała okazje poćwiczyć na lekcji latania. - Royce tak powiedział, musi bardzo kochać swojego brata. - Mówi to na poważnie, bez żadnej ironii, ani niczego takiego, z lekką możliwością poruszenia wspomnień przyjaciółki. - Ćwiczenia są dobre. - Dodaje, nagle tak po prostu, sama nie myśląc o randkowaniu, chłopcach ani dziewczynach, czasami tylko na moment jej serce zabije mocniej przy zauroczeniu, przy czerwonych ustach lub ślicznych oczach. Jest złodziejką pocałunków, może i złamanych serc, które wzdychają jak miś tęskno za miodem nigdy nienależącym do niego. - Syreni Śpiew? Nie, chyba nie byłam. - Przez moment wraca myślami do miejsc, w których bywa, ale zazwyczaj są to mugolskie lokalizacje, piesze wędrówki, wycieczki rowerem z tatą, który często zabiera ją na weekendy. - Chętnie się z Tobą wybiorę.
Zaśmiała się, słysząc jej uwagę. No tak, szkoda że nie była taka dobra z transmy, żeby zamienić zwykłe portki na takie, w których mieszczą się słoiki. Marcella była taka słodka, w tym jaka była. Toteż Verka nierzadko chichotała przy niej jak jakiś głupek. - O to, to. Święte słowa. Polać jej! Yyy… soku dyniowego - parsknęła dosyć głośno, pilnując się przy tym co mówi. Regulamin ucznia zabraniał nawet studentom pić na terenie szkoły, co Vera uważała za okropny debilizm. Ale nie ona ustalała zasady, ona musiała niestety ich przestrzegać. - A wiesz… tak między nami, to dostałam parę listów. Za niedługo mamy pierwsze spotkanie, ale kto wie, jak to wyjdzie. Póki co nic nie mówię, żeby nie zapeszyć! - Była wdzięczna Hudson, że tak mocno interesuje się jej bieżącymi sprawami. W sumie to nie bez kozery podpytywała ją o to karaoke, a nóż widelec okaże się, że jej psiapsi ma anieli głos i zostanie wraz z nią gwiazdą estrady. - Nie. Łysy zjeb to już przeszłość. - Spojrzała na nią jakoś dziwnie, a wprawne oko mogło dostrzec, że coś chce ukryć. Nie była przecież tego taka pewna, bo wciąż reagowała na jego zaczepki na szkolnych korytarzach. Raczej miłość, zauroczenie, zakochanie jej już przeszły. Ale potrzeba bycia docenioną i uwielbianą wciąż nie chciały przeminąć. - Urocze. Od zawsze wiedziałam, że wybrałam nie tego Baxtera co trzeba. Zażartowała, a potem tak gładko i płynnie przeszła do następnego tematu. - Są najlepsze. Ale wiesz, te szkolne bębny mnie wkurzają. Te moje domowe też idealne nie są. Zbieram na nową perkę. Jakieś pomysły jak szybko zarobić kilka groszy? - spytała, bawiąc się pałeczkami. Pytała poważnie, bo pieniądze jakoś nigdy się jej nie trzymały. A Marcella jest taka kreatywna, że zaraz z pewnością poratuje jakimś pomysłem! - Ej, no to koniecznie musimy iść w weekend! Szok i niedowierzanie, co to za przeoczenie? Karygodne, paskudna ze mnie przyjaciółka - rzuciła pół-żartem, pół-serio. - Jak tam w ogóle powroty z wakacji? Ty chyba też nie załapałaś się na klasową wycieczkę, co?
______________________
If you're going to San Francisco Be sure to wear some flowers in your hair
Marcella Hudson
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Nie zawsze wtóruje śmiechem, nie często chichra się w głos, ponieważ ma w sobie coś z wody, spokojnej, nie wzburzonej, za to często się uśmiecha i lubi patrzeć jak inni cieszą się przy niej, jakby opowiadała co najmniej jakiś dobry żart. To bardzo miłe uczucie być sobą i dawać innym radość swoją obecnością takie ckliwe, a jednak Hudson została obdarowana jakąś wystrzałową super mocą; nie zawsze jednak zdawała sobie z tego sprawę. Obserwuje swoją przyjaciółkę, z uśmiechem na ustach. - Lubię sok dyniowy. - Przytakuje, z chęcią nawet by się go napiła właśnie w tym momencie, ale nie ma słoika, a co dopiero sok dyniowy. Jest ciekawa, jaki zespół stworzy Veronica. Kto się zgłosi i ujawni swoją artystyczną duszę światu? Marcella sama pomogłaby krukonce, gdyby na czymś grała, ale nigdy się nie nauczyła, może jeszcze jest czas; za to wokal, no cóż, co prawda w swojej przeszłości zapisane ma przedstawienia w mugolskiej szkole, gdzie śpiewała, chociażby na dzień ojca. Tam jednak wszyscy bili brawo i kochali swoje dzieciaki, ciężko o bezstronną publiczność. Nie za bardzo podejrzewa, co kombinuje Seaver, ponieważ nigdy jej myśli nie wędrowały w stronę uznania i podziwu, oklasków, a to dlatego, że zawsze to miała. Oko Hudson jest wprawne, lecz pozwala zataić Veronice kilka miłosnych sekretów związanych z Fitzem. Kiedy wpada się w sidła urokliwych oczu, namiętnych ust i fascynacji, gdzieś to tam zostaje głęboko, chcąc wypłynąć na zewnątrz jeszcze jeden raz i kolejny. - Są bliźniakami, oboje łysi można się pomylić. - Nie wie, czy da się wybrać złego Baxtera, pewnie każdy ma coś ciekawego do zaoferowania. - Mogę oddać ci moje kieszonkowe. - Właściwe nie ma pojęcia ile taka nowa perkusja może kosztować, pewnie to drogi interes. Jednak i tak niczym matka Teresa, Hudson oddałaby swoje galeony na ten szczytny cel. - Może zróbmy na karaoke zbiórkę, zaprośmy znajomych, pobawmy się i zaróbmy pieniądze na twoje nowe bębny. - Kreatywność jest bronią, która włącza się pod wpływem natchnienia, zwłaszcza u Marcelli, wystarczy tylko wyłapać informacje z otoczenia, a potem tworzyć obrazy niczym malarz, który nie odwzorowuje rzeczywistości, ale kształtuje ją, jak chce. Słucha Veroniki, śmiejąc się cicho, kiedy nawet jej słowa wpadają w rymy. - Nie, bo wakacje lubię spędzać z rodziną, u dziadków na wsi, zwłaszcza że Hogwart jako szkoła z internatem nie pozwala nam się widywać, tak często jakbyśmy chcieli. - Może spodziewać się pytania o lato, gdzie inni wyrywają się na spotkanie z przygodą, a ona woli spędzać czas z najbliższymi. Tato i tak w weekendy zabiera ją, wpierw wysyłając stosowną zgodę do grona pedagogicznego, nie zawsze, ale i tak często mają czas dla siebie. Na pewno Jack się ucieszy, że Marcella ma przyjaciół, z którymi spędza czas na karaoke. - A Ty co robiłaś? - Jeszcze nie miały obgadać, co która robiła w upalne lato, kiedy wszyscy uciekli do ciepłej Venetii.
Vera patrzyła z całą miłością i uwielbieniem, jakie była w stanie wykrzesać z siebie do drugiego człowieka. Stosując greckie metafory nie chodziło oczywiście o Eros, a Philię. Miłość braterską, a raczej siostrzaną. Być może dlatego właśnie poczuła się przez chwilę tak źle z myślą, jak wiele jej jeszcze boi się powiedzieć. Mimo to nie pozwoliła, aby złe myśli przyćmiły dobry humor. - A ja lubię ciebie - rzuciła beztrosko, bez sensu, może trochę głupio. Ale zbyt rzadko pozwalała sobie na takie frywolne okazywanie prawdziwych emocji, przy Marcelli czuła się jednak na tyle swobodnie, że się tego… no cóż, po prostu nie wstydziła. Minka trochę jej zrzedła na myśl o Baxterach i dopiero teraz Veronicę uderzyło to czy jej przyjaciółka zna ich jakoś lepiej. Tylko z widzenia? A może... Hm. Ciekawie. Nutka niepewności zadrżała w jej głosie, gdy zastawiła na nią pułapkę niewinnym z pozoru pytaniem. - Ale za to jacy przystojni? - mruknęła, niby to żartem, ale jednak całkiem serio bacznie obserwując reakcję Hudson jakby podejrzewała ją o… no właśnie, o co? Niestety taka była, piekielnie nieufna a sama myśl, że jej psipasi z którymkolwiek z nich mogłoby łączyć coś więcej sprawiała, że czuła się po prostu zdradzona. To było dziwne, niepotrzebne i irracjonalne. Ale niestety, trudno było Verze tak często zachowywać się jak dojrzały emocjonalnie człowiek. Gdy usłyszała tę propozycję, obróciła raz jeszcze pałeczkami i już czym prędzej schowała je do kieszeni spodni. Spojrzała na nią jakby Marcella właśnie oznajmiła jej, że kupiła na promocji u Zonka czasozmieniacz. - Chyba zwariowałaś. Twoje pieniądze to twoje pieniądze. Nikomu ich nie oddawaj, nie tak działa niestety kapitalizm - westchnęła przeciągle. Bardzo jej zależało na tym, żeby słodka i chyba nieco niewinna Marcella wyhodowała u siebie grubą skórę bez styczności z twardym lądowaniem, jakim była dorosłość. - Ale zbiórka na karaoke brzmi zarąbiście. Muszę to przemyśleć, na pewno dam ci znać co i jak! Wiedziała, była przekonana, że wybawi ją z opresji. Miała ochotę znowu się do niej przytulić, wszak na tych bębnach bardzo jej zależało. Nie leżało jednak w jej naturze, by tak szczodrze okazywać emocje. Jej śmiech był jak śpiew ptaków, choć Verka nie do końca zrozumiała, skąd wziął się akurat w takim momencie. Odpowiedziała promiennym uśmiechem, zanim odparła. - To bardzo szlachetne. Ja tam swoich starszych toleruję z ledwością. Ale Melody, Tim i reszta rzeczywiście nie działa mi już tak na nerwy. Chociaż tych dwóch pajaców mam tu na co dzień, także... - Machnęła ręką, ignorując fakt, że starszego brata tak długo nie było w Hogwarcie, co znacznie wpłynęło na jakość ich relacji. Krukonka nie musi o tym wiedzieć, w końcu to cyrk Verki i małpy Verki. - Ja? Daj spokój, szkoda gadać. Pracowałam, pff. Nawet nie było z kim pójść na imprezkę, toteż w wolnych chwilach ćwiczyłam. No i czytałam, jak to ja. Wiesz, powiem ci w sekrecie. - Ta, jasne. - Że te całe studia mnie potwornie stresowały. Ale już po kilku dniach widzę, że niepotrzebnie. Są tak samo kaszaniaste jak siódma klasa, tylko że OWUTEM-y ma się co pół roku. Słaby deal.
Nieskrępowanie przygląda się Veronice. Na dłużej zatrzymuje swoje spojrzenie na jej twarzy, piegach, oczach i rudawych włosach. Uśmiecha się, często tak czyni, nie robiąc sobie nic z tego, że może to być niekulturalne, niewłaściwe, ale często tak ma, bywa, że musi przepraszać, ale jej znajomi powinni przyzwyczaić się do tej dziwności, zawieszenia, które czai się w jej oczach. - Ja też Cię lubię.- Odpowiada na te spontanicznie słowa, sama wyrażając swoje uczucia; nie okazując żadnego wstydu, często mówiąc prawdę lub lukrując słodkimi słowami, zależnie kto co chce usłyszeć. Marcelle wszyscy kochają, ponieważ wydaje się prawdziwa, naiwna, niewinna, ale czy na pewno? Nie ma to znaczenia, kiedy inni lgną do niej i ją ubóstwiają. - Być może, ale osobiście wolałabym skraść buziaka Harmony. - Nie ma co się kryć z zauroczeniem kuzynką Seaver. W sprawach miłości, intymności i burzliwych uczuć Hudson odsłania zawsze wszystkie karty. - Oddałabym swojej najlepszej przyjaciółce. To tylko pieniądze, które dostaje od Ministerstwa, to tak jakbym zarządzała ich pieniędzmi. - Wzrusza ramionami, w końcu świat magiczny sam wspierał czarodziei wychowanych w mugolskich rodzinach. - Cieszę się, że Ci się podoba. - Krukonka jakby wyczuwając sama, przytula Veronike, ale krótko, aby nadmiar czułości nie sprawił im zbyt wiele skrępowania, na które Marcella zawsze jest gotowa, ale inni nieszczególnie. Nie rozumie, dlaczego Seaver nazywa jej spędzanie czasu z rodziną szlachetnym to dla niej takie całkowicie normalnie. W końcu tata i dziadkowie ją kochają, za to o matce niewiele może powiedzieć. Nie ma też rodzeństwa, które zaprzątałoby jej głowę. Czasami zazdrości tego Veronice, ale nie chce jej tego mówić, chociaż ta z pewnością oddałaby za darmo na jakiś czas swoich pajaców. Słucha uważnie przyjaciółki, sama zastanawiając się nad tym, że i jej niedługo przyjdzie podjąć pracę, zacząć studia, stać się trochę dorosłą, ale nie chce tego, nie tak szybko. Beztroskie lata mijają tak gwałtownie. - Zdradź mi jeszcze jeden sekret...- Na chwile zaciska usta w kreskę, aby dodać tajemniczości swojej wypowiedzi. - Co czytałaś? - Tak to ją ciekawi, nie jakieś tam obowiązki czy studia, a jednak dobrze, że Veronika postanawia podzielić się kasztaniańskimi wrażeniami dotyczących nauki. - Niedługo razem będziemy narzekać na OWUTEM-y co pół roku. - Chichocze niczym mała dziewczynka, jakby właśnie Seaver opowiedziała bardzo śmieszny dowcip, ale Veronika tak ma — zawsze potrafi rozbawić Marcelinke.
Vera wywróciła teatralnie oczami, słysząc o Harmony. No tak, nic dziwnego, że Gryfonka zawróciła Marcelli w głowie. Przecież była taka słodka, cudowna i pozytywna. Postanowiła tego jednak nie komentować z dwóch powodów, po pierwsze nie chciała przyjaciółce robić przykrości. Te pierwsze zakochania mają to do siebie, że są urocze i niewinne, a nóż widelec im się jakoś ułoży i wkrótce Hudson stanie się Seaverem? Cóż, to nie byłoby takie złe. Po drugie Veronica skrywała jednak swoją niechęć do Remy przed innymi. Nie chciała wyjść na tego potwora, który nie toleruje swojej rodziny. To bardzo nie w stylu jej rodu, przecież oni się tam wszyscy kochają jak nie wiem co. Poza tym… mimo wszystko, czy tego chciała czy nie, trochę jednak lubiła Harmony. Nie ma co jej kopać dołków, bo życie i tak jest wystarczająco przesrane. - To może… spróbuj? - spytała po dłuższej chwili, posyłając w jej kierunku zachęcający uśmiech. To by w sumie było bardzo ciekawe! Zaśmiała się, słysząc, co powiedziała. Taka defraudacja rządowych pieniędzy? Kusi, ale Vera była jednak zbyt dumna na to, by zgodzić się na coś takiego. - Wiem, ale muszę odmówić. Mam rączki, zarobię sobie. A jeśli masz co zrobić z pieniędzmi to zapraszam do Zonka, jutro przychodzi świeżutka dostawa cukrowych piórek. - Mrugnęła porozumiewawczo, zachęcając psiapsi, by w wolnej chwili wpadła. Sklepowe zmiany są o wiele bardziej przyjemne, gdy może spędzać je z kimś, kogo zna, lubi i szanuje. Oho, ma zdradzić sekret? Toż to do niej niepodobne! Ale dla Marcelli była w stanie wiele zrobić i wiele znieść. Nie trzeba chyba mówić, że odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała jakiego kalibru ma to być tajemnica? - Ach wiesz, takie tam. Ostatnio z wypiekami śledzę mugolską literaturę. Znasz Nędzników Wiktora Hugo? Trochę starsza pozycja, ale za to jaka ciekawa! O wojnie, miłości, rewolucji i ludzkiej moralności. Z tego co wiem, to powstał na jej podstawie musical. Bardzo chciałabym go zobaczyć, może przed końcem roku uda mi się wyrwać na chwilę do Londynu i przeżyć to na własnej skórze - odpowiedziała, choć tak niewiele osób mogłoby ją posądzać o ciągoty do tego typu artystycznego wyrazu. Vera była kojarzona raczej z rockiem, ale przecież prawie każda muzyka była w jej guście. Zachichotała razem z nią, choć w sumie to nie było jej do śmiechu. Przecież to jest kurde trochę straszne. - Nie powiem, że nie mogę się doczekać, ale z całą pewnością miło będzie dzielić z tobą te cierpienie. Ty na razie skup się na tym, żeby dobrze wypaść na tych właściwych i będzie git. Nie ma co się martwić na zapas.
Tak łatwo jest się zakochać. Zauroczyć w ślicznych, niewinnych buziach. Pierwsze miłości są takie cudowne, rozkoszne i bolesne. Marcella łatwo się oddaje tym uczuciom w posiadanie, im mniej ktoś okazuje jej zainteresowania, tym bardziej ma ochotę się zbliżyć do tej osoby, ale kiedy ta sama wpadnie w jej sidła, ta odsuwa się — nie okazując ciekawości. Pod całą osłoną lukru i słodkości, kryje się to marcellinowe zimne serce. - Ukraść buziaka Harmony? - Musi dopytać, chociaż Veronika przejawia śmiałe propozycje i nie boi się wyzwań to czy na pewno wie, co właśnie powiedziała? Rozważa tę propozycję, która jak dotąd tkwiła tylko w jej fantazjach. - Ale to muszą być jakieś sprzyjające okoliczności.- Na pewno nie ma na myśli zajęć ani tłocznych miejsc, Remy to osoba rozchwytywana, popularna — prawdziwa gwiazda! To wyzwanie na miarę samego Godryka Gryffindora i Roweny Ravenclaw, potrzebna odwaga, a także dobry plan! - Uwielbiam wydawać pieniądze na słodkości. Na pewno wpadnę. - Dostawa cukrowych piórek brzmi zachęcająco, a także spędzenie czasu z Veroniką. Dobrze jest mieć w tyki u Zonka, wiadomości z pierwszej ręki o dostawach. - Znam.- Kiwa głową, zachwycona, kiedy pada słowo mugolska literatura, to od niej przecież mała Marcelka zaczynała swoją przygodę z czytaniem. - Wojna, miłość, rewolucja i ludzka moralność, to wszystko, czego oczekuje się po dobrej lekturze. - Potakuje, powtarzając słowa po przyjaciółce z niemalże podniosłą recytacją. Ostatnio jednak sama krukonka zagłębia tajniki mugolskiego science fiction — nie brakuje w nich tych słów. - Masz rację. - Dodaje skromnie, sama ciekaw studiów, chociaż już wie, że słowo kasztaniaste z ust Seaver nie oznacz nic ekscytującego, a jednak jest w tym trochę wolności. W końcu bycie uczniem jest takie ograniczające. Nie pozwala, chociażby w wolnej chwili wyrwać się na musical do Londynu.
- No jasne. Czemu by nie? Do odważnych świat należy - Veronica zachęcała przyjaciółkę być może do tego, by się sparzyła. Zawiodła, zderzyła z rzeczywistością. Ale marzenia mają to do siebie, że jeśli nie podejmie się trudu, aby chociaż spróbować je spełnić, to zamieniają się w wyrzuty sumienia. Krzyczące z całej siły - hej, zabrakło ci na mnie odwagi. Co by było, gdybyś nie była takich tchórzem? Seaver otrząsnęła się z tego małego mentalnego skoku w bok i natychmiast z powrotem przywdziała uśmiech na twarzy. Spoglądała na Marcellę z sympatią, gdy ta zadeklarowała, że wpadnie do niej podczas sklepowej zmiany. To było bardzo miłe uczucie. Świadomość, że chciałoby się jej przydreptać do Hogsmeade tylko po to, aby się z nią spotkać. - Wpadaj, wpadaj. Trzymam cię za słowo - rzuciła pogodnie, a potem gładko przeszła do następnego tematu. - No cóż, zwłaszcza te rewolucja jest seksi. A zwłaszcza Enjoras. To niesprawiedliwe, że literatura podsuwa nam takie archetypy mężczyzn, a rzeczywistość nas tak rozczarowuje - żachnęła się rudowłosa, która najwyraźniej z tej książki wyciągnęła głównie to, co chciała. Vera spojrzała z uwagą na dziewczynę, bo zdziwiła ją jej małomówność. W sumie może nie powinna narzekać na studia, skoro ma teraz o wiele większą swobodę odnośnie tego, gdzie może przebywać? Zrobiło jej się głupio, że zapomniał wół jak cielęciem był. Złapała przyjaciółkę pod ramię i rzuciła zachęcająco. - No dobra, niech ci będzie. Nie musisz mnie już przekonywać. Poczekam na ciebie z tym Les Mis. Wybierzemy się razem za rok do Londynu - szturchnęła ją zaczepnie, posyłając kolejny uśmiech ze swojego repertuaru. - Możemy sobie zrobić rozgrzewkę w “Syrenim Śpiewie”. Może zdarzy się cud i będą mieli tam takie tam takie hity. Nie namyślając się za bardzo, bo chciała zrobić wszystko, by poprawić jej humor, zaproponowała jeszcze. - Ej, a co ty na to, żeby zakraść się do kuchni po jakieś kremowe piwo? - w jej oku skrzyła się iskra, gdy zaproponowała małe nagięcie szkolnych zasad.
Odwaga wiele ma wspólnego z ryzykiem. W powieściach nieustraszoność jest czymś wskazanym, popieranym, zacnym, ale w życiu nie zawsze skakanie na głęboką wodę przynosiło upragniony rezultat. Jedno jest pewne podjęcie decyzji, daje jasność co do czego, na czym się stoi. Porady starszej krukonki wydają się trafne, ale i niebezpieczne. Marcella jednak jest ryzykantką, często działa pod wpływem impulsu. Plan ten nie wymagał idealnego przemyślenia, wręcz przeciwnie wiązał się ze skoczeniem przepaść i ujrzeniem prawdy. Odsłonięcie się na wyśmianie, odrzucenie czy wstyd, same najcięższe, najmroczniejsze emocje, zabijające duszę, ale też pozwalające wzrastać, jeśli się wie, żeby za długo nie patrzyć w otchłań. Hogsmeade to fajna wioska. Blisko do szkoły, może i Hudson znajdzie sobie tam pracę, kiedy rozpocznie życie studenckie, ale bardziej chciałaby być bliżej rodziny. Ma wrażenie, że dorosłość zabiera więcej czasu, beztroski, dodając tylko wiele obowiązków, a także powinności. Miło czasami jest opuścić zamek i poczuć wolność, chociażby w Miodowym Królestwie. - Pewnie dlatego, że rzeczywistość jest taka rozczarowująca, ktoś wymyślił książki i idealistycznych bohaterów. - Musi się zgodzić ze słowami Veroniki, chociaż skrycie wierzy, że ci wszyscy rewolucjoniści, a także bohaterowie z książek nie wyszli jeszcze z ukrycia, ale może pewnego dnia i Marcella spotka odpowiedni archetyp. Wolność wydaje się przyzwoleniem, które zdobywa się z czasem tak jak spontaniczny wypad do Londynu! Jeszcze tylko rok, nawet niecały! - Oh jesteś taka wspaniała. - Krukonce aż brak słów. Seaver chce czekać, aż rok. Prawdziwa przyjaciółka taka od serca. Jeśli ich przyjaźń przetrwa tę próbę czasu, to stanie się to niezniszczalna więź. - Napiłabym się kremowego piwa. - Wyraża zgodę na te ryzykowne przedsięwzięcie, też wiele nie myśląc zauroczona słowami Veroniki. Przecież do odważnych świat należy!
Nic tak nie cieszy w połowie mroźnego, deszczowego listopada jak pierwszy śnieg, pojawiający się niespodziewanie między jedną a drugą ulewą. Przelotny i łatwy do przeoczenia, jeżeli wprawne oko nie dostrzeże się go odpowiednio prędko. Zdarza się przecież, że drobne białe płatki znikają jeszcze w powietrzu, nie zdążywszy nawet opaść na ziemię. Ulotność tej chwili nadaje jej niemal magicznego charakteru; cały świat zdaje się na moment stanąć w miejscu, wstrzymując oddech i napawając oczy nagłą zmianą pogody. Radość z pierwszego śniegu jest doświadczeniem tak uniwersalnym, że nawet najwięksi przeciwnicy zimy nie są w stanie pohamować uśmiechu na widok prószącego za oknem białego puchu. Żadna późniejsza śnieżyca, choćby najbardziej urokliwa, nie ma takiej mocy nad ludźmi jak ten pierwszy w sezonie śnieg. Terry nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zobaczył go na własne oczy, a tak zapewne by się stało, gdyby nie Harmony. Kochana, wspaniała Harmony! To dzięki niej chłopak dowiedział się o panującej na zewnątrz pogodzie, samemu spędziwszy większość dnia w pozbawionym okien pokoju wspólnym Hufflepuffu. Otrzymawszy wiadomość od przyjaciółki, Terry zerwał się z miejsca, porzucając leżące dookoła podręczniki, zwoje pergaminu i mapy nieba, by ile sił w nogach pognać do dormitorium. Wyciągnął z kufra gruby sweter, czapkę, szalik i rękawiczki, które następnie starał się nałożyć na siebie w biegu, kierując się prosto do wyjścia z zamku. Widząc czekającą na niego dziewczynę, uśmiechnął się szeroko, złapał ją za rękę i pociągnął na zewnątrz, nie mogąc doczekać się, by ujrzeć pierwszy nieśmiały przejaw nadchodzącej zimy. – Remka patrz, śnieg! – wydyszał, kiedy już oboje znaleźli się w objęciach chłodu, na opustoszałym dziedzińcu, wśród tańczącego na wietrze drobnego białego puchu. Przystanął na samym środku zamkowego atrium i starał się złapać oddech, podziwiając w ciszy malowniczą scenę napawającą jego dziecięce serce niewyobrażalnym spokojem i szczęściem. – Ale pięknie!
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Każdy definiował początek zimy na swój własny, prywatny sposób. Niektórzy określali go poprzez rok kalendarzowy, uznając jej nadejście wraz z wyznaczonym na skrawku papieru dniem. Dla innych zaczynała się ona wraz z pierwszymi przymrozkami i koniecznością wyciągnięcia puchowej kurtki. Ktoś jeszcze mógł stwierdzić, że prawdziwa zima przychodziła ze świątecznymi lampkami, albo z pierwszą, festywną piosenką w radiu. Dla Harmony zima zaczynała się wtedy, kiedy prószył pierwszy śnieg. Choć przecież startowała w sporcie, bądź co bądź, zimowym, nie uznawała tej pory za taką, dopóki nie zobaczyła białego puchu rozlewającego się po ulicy. Dopóki zacinający deszcz nie zmieniał się w delikatne, śnieżne podmuchy. I dopóki ta nieustająca, brązowa plucha nie została zakryta jasną, migoczącą, świeżą aurą przymrozków. No dobrze, oraz dopóki sama się w niej nie zaczęła bawić. Może i często śmiała się, że w kategorii wagowej była czilalą, ale na widok białego puchu budził się w niej prawdziwy husky – i to nie tylko w byciu wiecznie głośną. Akurat wracała z treningu, kiedy z nieba zaczęło prószyć. W pierwszej chwili myślała, że to tylko deszcz, skupiając się tylko na tym, by z obolałymi nogami i tyłkiem wrócić jakoś do Hogwartu w miarę sprawnie, w jednym kawału i zanim mięśnie zupełnie odmówią jej posłuszeństwa. Dopiero z którąś drobniutką śnieżynką zdała sobie sprawę, że nie było jej zimno w nos przez spędzenie kilku godzin na lodowisku (albo raczej już nie), tylko przez… Nie! To było piękne! Dzięki! Tylko dzięki śniegowi! - O raju! O RAJU! – pisnęła przeszczęśliwie, w momencie otwierając wizzengera i wcale nie przejmując się tym, że wyjęte z kieszeni dłonie zaraz jej zmarzną. Chciała zacząć zabawę już, teraz, od zaraz, ale o ile lepiej byłoby wyjść z przyjacielem! Zapominając nagle o jakichkolwiek zakwasach, stłuczeniach i innych poRozanowych skutkach ubocznych, po prostu rzuciła się biegiem przed siebie. Może i kałuże przymarzły, ale nie był to pierwszy lód tego dnia, na którym mogła się poślizgnąć i jakoś nieszczególnie był jej już straszny. Dużo bardziej przerażającą rzeczą była wizja, że śnieg rozpuści się, zanim zdąży się na nim z przyjacielem pobawić. Ledwo wbiegła do głównego holu z taką ekscytacją, że aż wjechała tam przepięknym ślizgiem na płytkach, zatrzymała się na ścianie, zdążyła tylko przeprosić obraz za zmierzenie się z nią twarzą w twarz i już usłyszała czyjeś szybkie tuptanie po schodach. Obróciła się z tym swoim firmowym, promiennym uśmiechem, rozkładając ręce, żeby się przytulić i… Tak jak stała, tak została po prostu złapała za jedną dłoń i wyciągnięta na zewnątrz. Omal nóg nie pogubiła, więc, jak każda rozsądna osoba w takiej sytuacji – zaczęła się chichrać w głos, próbując nadążyć z przebieraniem nimi. - No widzę! No widzę! – ekscytowała się razem z nim i obróciła na palcach, rozkładając ręce na boki, patrząc prosto w górę. Białe płatki zawirowały na ciemniejącym powoli niebie, tworząc najpiękniejsze ze wzorów. – Co pierwsze?! Aniołek w kałuży?! Próba ulepienia bałwana ze śnieżnego błota?! A może rzucanie się śnieżną breją?! – wyszczerzyła się do niego aż podskakując z rozpierającej ją energii i radości. Jak dla niej mogłaby się po prostu wytarzać w najbliższej milimetrowej warstwie śniegu i to już byłby najlepszy dzień zimy! No, przynajmniej do następnego najlepszego dnia zimy i jeszcze kolejnego!
Kochał zimę z wielu powodów. Po pierwsze i najważniejsze, kojarzyła mu się ze świętami, tym wyczekiwanym przez każdego okresem pod koniec roku, kiedy wszystko wydawało się mienić kolorami, ludzie chodzili jacyś tacy bardziej weseli, a w powietrzu unosiły się zapachy znane z dzieciństwa – indyk, pieczone na tłuszczu ziemniaczki, sos żurawinowy i oczywiście pudding bożonarodzeniowy nasączony prawdziwą szkocką whisky. Migoczące na choince światełka, rodzinne kolędowanie czy wymieniane z sąsiadami drobne podarunki działały na chłopca lepiej niż jakikolwiek eliksir rozweselający. Jednak zima to nie tylko święta. Kiedy za oknem szalał ziąb, a od kąsającego wiatru szczekały zęby, ludzie zdawali się mimowolnie garnąć do siebie nawzajem. Nie mając innego wyjścia, zmuszeni spędzać czas skupieni w pobliżu kominków, imbryków z gorącą herbatą lub pod ciepłymi kocami, uczniowie wydawali się milsi, mniej złośliwi, jak gdyby wspólna niedola łączyła na co dzień tak różne indywidua. Terry zauważył, że podczas długich grudniowych wieczorów, zdecydowanie łatwiej było mu nawiązać nić porozumienia nawet osobami, z którymi nie miał normalnie większego kontaktu. Nie mając nic innego do roboty, wszak nikomu nie widziało się wychodzić z zamku w samym środku śnieżycy, uczniowie rozgrywali między sobą partie szachów, gargulków albo wybuchającego durnia, często w tak niespodziewanym towarzystwie, że gdyby Terry nie widział tego na własne oczy, to nigdy by w podobny sojusz nie uwierzył. Miłe to były chwile, pełne niespotykanego ciepła i sympatii, które przyznawały zimie szczególne miejsce w chłopięcym sercu. Nie można jednak spędzić całej zimy w zamku, chowając się przed mrozem i znikając ze świata na trzy długie miesiące. Jak prawdziwy patriota, Terry stał na stanowisku, że mało który widok mógł się równać ze szkockim krajobrazem pokrytym lśniącą białą pierzyną. A jak lepiej nacieszyć oko pięknymi widokami niż oddając się zimowym harcom na świeżym powietrzu? Wspólne lepienie bałwana, wojna na śnieżki a także szalona jazda na sankach, która dziwnym trafem często kończyła się siniakami i katarem – wszystkie te zabawy, które łączyły młodych i starych, przenosząc nawet najpoważniejszych dorosłych z powrotem do beztroskich lat dzieciństwa, kiedy największym zmartwieniem były przemoczone od śniegu rękawiczki czy zgubiony gdzieś na dworze szalik. Nawet tutaj, w Hogwarcie, w miejscu, które było dla chłopca zaprzeczeniem sielankowości czy dobrej zabawy, Terry przeżywał chwile prawdziwego szczęścia, kiedy przychodziło do śnieżnych wygłupów. I bez pomocy magii zabawy białym puchem przynosiły ogromną frajdę, a jeśli dodać do tego kilka prostych zaklęć… Na samo wspomnienie, co można stworzyć za pomocą śniegu i kilku machnięć różdżką Puchon miał ochotę chichotać. - O tak, zróbmy bałwana! – aż klasnął w dłonie z podekscytowania, ciesząc się jak dziecko na myśl o śnieżnej krąglutkiej postaci – Choćby takiego malutkiego. Możemy spróbować upodobnić go do Pattona w ramach zemsty za twoje zawieszenie. – uśmiechnął się psotnie, dłońmi już zagarniając z ławki śnieg na pierwszą kulkę.