Tuż przy szkolnym teatrze, znajduje się niewielki pokój niegdyś służący za garderobę dla aktorów. To właśnie tutaj osoby występujące na scenie, przebierały się do występów. Także to właśnie tutaj trzymano kostiumy, a także zasiadano przy stolikach z lustrami, poprawiając swoją charakteryzację. Kiedy szkolny teatr podupadł, miejsce to przestało być odwiedzane. Pozostały tu jedynie wieszaki pełne wiekowych, teatralnych kostiumów, czekając na lepsze czasy Hogwarckiego teatru. Z pokoju tego jest także bezpośrednie przejście do teatru, tuż przy jego scenie.
Autor
Wiadomość
Drake Lilac
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 214 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Westchnął i lekko się zastanowił. Niby nigdy wcześniej nie próbował, bo mimo wszystko próba przetransmutowania eliksiru wydawała się być czymś poza jego zasięgiem aktualnych umiejętności. Może w przyszłości, ale na pewno nie teraz. - Nie wydaje mi się że podziałałoby na eliksir, ale będę musiał się dla pewności spytać kogoś obeznanego z transmutacją. - A nawet jeśli działa, to ma nadzieję że zaklęcie nie będzie niszczyło efektu jaki dawał wywar tojadowy. - No mniej więcej tak to wygląda. Chociaż czasem czuć że ten drugi też ma coś do powiedzenia i nawet bycia świadomym mogą nachodzić mnie instynkty albo tego typu rzeczy.- Na przykład wycia do księżyca się nie oprze, kiedy jakieś usłyszy. Nie ma bata żeby się oparł. Tak długo jak jest wilkołakiem, nie udało mu się to ani razu. Głównie dlatego że było to nawet dosyć przyjemne. Popatrzył na Eskila dosyć niepewnie jakby się zastanawiając, ale w końcu kiwnął głową. -No dobra... Ale w Grudniu. Na Listopadową pełnię umówiłem się ze starym znajomym. - Zastanowił się jeszcze przez moment. - Tyle że będziesz musiał znaleźć miejsce gdzie NA PEWNO nikt nie wejdzie, a ja będę mógł się przemienić na spokojnie. Chociaż nadal uważam że las byłby do tego najlepszym miejscem. Z drugiej strony jeśli profesor Dear się o tym dowie, to chyba nałoży na ciebie drugi namiar...
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann odwróciła głowę tak, by móc swobodnie spojrzeć na Eskila. Wpatrywała się w niego w milczeniu, bez żadnego konkretnego wyrazu twarzy, chociaż w głębi duszy miała ochotę dać mu przez łeb za takie pomysły. Brakowało im do całej góry problemów tylko wilkołaka z problemem alkoholowym błąkającego się nocami po lasach. Bogowie, oczami wyobraźni już widziała Drake’a i Eskila - gdzie oboje siedzą przemienieni w swoje “drugie oblicza”, popijają whisky i palą cygara. - Nie. - odpowiedziała szybko, nie dając Lilac’owi dojść do głosu. Wiedziała, że półwil nie zawsze mówił takie rzecz “na serio” - miała jednak na uwadze, że czasami po rzuceniu niezbyt mądrego żartu uznawał zaraz, że jest to jednak genialny pomysł i już teraz trzeba wprowadzać go w życie. Postawienie sprawy jasno wydawało się jej być teraz konieczne. - Dlatego trzeba będzie zbadać temat. - przeniosła swoje spojrzenie na Drake’a. Tym razem to w jej oku pojawił się błysk. Lubiła prowadzić badania tak mocno, jak Eskil lubił ognistą - a może nawet bardziej. Chociaż w tym konkretnym wypadku zamiast przekopywać się przez stos książek wolałaby udać się wprost do specjalistów. Nie naciskała jednak dalej, bo - mimo wszystko - wiedziała, że rzucanie nawet tak niegroźnego zaklęcia faktycznie mogło wiązać się z ryzykiem. To był jakiś pomysł, jednak niekoniecznie najlepszy i możliwy do zrealizowania. Nie miała jednak okazji wpatrywać się w swojego przyjaciela zbyt długo, skoro jej chłopak postanowił właśnie teraz być możliwie najmniej rozsądną osobą na świecie. Na początku samo słowo “potwór” trochę zakuło ją w serce. Nie chciała, by ktokolwiek postrzegał ich w podobny sposób, a zwłaszcza oni sami, skoro dla niej byli “kochanymi misio-pysiami”. Tylko czasami mieli tak ostre pazury, że… pewnie bez najmniejszego problemu rozpruli brzuch słonia. Jednak nie samo nazewnictwo sprawiło, że Puchonka raz jeszcze gwałtownie obróciła się w stronę Eskila. - Bogowie, to się bardzo źle skończy. - jęknęła, a w jej głosie pojawiła się nuta desperacji. Nie było szansy, aby Clearwater faktycznie odpuścił sobie TAKIE doświadczenie. Zwłaszcza, że… Drake najwyraźniej też stał się jakiś taki mało mądry. Sheenani nie wierzyła, że przystał na tą propozycję. No postradali zmysły, każdy jeden, jak leci. Na głowę poupadali. - O nie. Nie, nie, nie. Drake, naprawdę? - pisnęła, tym razem spoglądając na Gryfona. Biegała wzrokiem pomiędzy chłopakami, całkowicie świadoma tego, że za nic mają jej marudzenie. Postanowili sobie, że tak zrobią, a ona mogła jedynie patrzeć, jak robią coś, za co stracą całe miliony punktów (chociaż to interesowało ją najmniej), dobre referencje, a pewnie jeszcze zostaną zawieszeni na rok. Czy dwa. Morgano, wywalą ich ze szkoły i zostanie tutaj sama, bez swoich chłopaków.
Nie obchodziło go już poprawianie smaku eliksiru tojadowego. Odkrył, że miał niejako coś wspólnego z Drake'm i to powodowało coraz silniejszą chętkę popadnięcia w interesującą dysputę. Ślepia Eskila błyszczały z żywego zainteresowania, niemal spijał z jego ust wypadające słowa. - Aaaa, to wiem chyba o co chodzi, takie odruchy silniejsze niż rozum, co nie? - podrapał się po policzku, myślami odnajdując jedno wspomnienie kiedy w trakcie intensywnej kłótni z Hunterem czuł w sobie bardzo silną potrzebę wyżycia siły mimo, że częściowo był świadomy, że robi się niebezpiecznie. Trudno było to jednoznacznie porównać. Nie słyszał pierwszych protestów Doireann, bo za bardzo podekscytował się umawianiem na grudniową pełnię. - Nigdy w życiu nie widziałem jeszcze takiego prawdziwego i zmienionego wilkołaka. - och, nabycie takiego doświadczenia stało się nagle niezbędne do dalszego życia. Zachłysnął się z ekscytacji na samą myśl, że będzie mógł pochwalić się Robin i Hunterowi o takim widoku i oglądać w ich oczach zazdrość. Dopiero głośniejszy protest Doireann zwrócił jego uwagę i sprowadził na moment do rzeczywistości. Nie zdążył nawet zastanowić się nad jakąś ciekawą lokalizacją gdzie nikt nie wejdzie. W planach było już dobijanie targu z Hunterem, aby go tej nocy krył... - Czemu miałoby się to źle skończyć? - zapytał śmiertelnie poważnie i popatrzył na Puchonkę z niezrozumieniem. Tylko ona myślała teraz o konsekwencjach, nie oni. - Będzie siebie kontrolował, a skoro moje cechy harpii śpią od paru miesięcy to nie ma co się martwić. - wzruszył ramionami bowiem nie widział (albo nie chciał widzieć) potencjalnych argumentów przemawiających przeciw takiemu przedsięwzięciu. - Podpytam znajomych czy znają jakąś dobrą miejscówkę. Może Dear nie zauważy mojego jednorazowego zniknięcia, bo tam przygotowuje się non stop do ślubu choć dalej nie wiem kiedy on będzie. - okay, to był najsilniejszy powód, który mógłby powstrzymać go przed tym szaleństwem. Podpadanie Beatrice nie było jego pragnieniem, co nie zmienia faktu, że nie mógł odmówić sobie zrywu tej adrenaliny. Jakoś to będzie. Nie martwił się na zapas.
+
Drake Lilac
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 214 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Westchnął leciutko. Faktycznie było to delikatnie ryzykowne, ale jeśli znajdą dobre miejsce, to Eskil będzie mógł w spokoju pooglądać zmienionego wilkołaka. Poza tym zawsze będzie mógł się z tego jakoś wykręcić. - Tak, coś w tym rodzaju ale nie do końca. Niektórym ciężko się oprzeć, ale rozumem da się je zwalczyć. - A przynajmniej tak mu się wydawało. Chęci wycia nigdy tak naprawdę nie starał się przezwycieżyć, bo była ona nieszkodliwa. Wręcz przeciwnie. Wycie wilkołaka mogło odciągnąć inne. Możliwe że spędzając pełnię w lesie i wyjąc, może odciągnął od kogoś wilkołaka i nawet o tym nie wie. Popatrzył na przejętą Doir i delikatnie się uśmiechnął. - Spokojnie. Przecież nic się nie stanie. Przecież będziemy zamknięci gdzieś w jakim pomieszczeniu, które jeszcze do tego magicznie zabezpieczymy wcześniej. - Chociaż i tak wątpił żeby to zdołało ją uspokoić
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Sheenani nabrała głośno powietrza, raz jeszcze wyglądając na okropnie przejętą. - Nie chodzi o to, że ktoś się nie będzie kontrolował, albo coś się stanie. Chodzi o to, że szkoła ma pewnie swoje przepisy, gdzie wilkołaki mogą spędzać pełnie, a gdzie nie. Jeśli ktoś znajdzie przemienionego wilkołaka w jakiejś szkolnej salce, t-to przecież… - dziewczyna rozłożyła dłonie i westchnęła. - Będą kłopoty. A jak znajdą też ciebie, gdzieś w środku nocy, przy wilkołaku, to nikt nie będzie się zastanawiał, czy to Drake i czy pił tojadowy. - na samą wizję tego poczuła, że znów cała się zatrzęsła. - M-mogą was zobaczyć jakieś duchy, albo te upiorne obrazy i się wtedy już naprawdę świat skończy. - i po tym zdaniu Puchonka zamarła. Zauważyła, że nie stała już oparta o Eskila, ale była obrócona do niego twarzą, trzymając dłońmi jego ramiona. Była w swoim bardzo zmartwionym i mało rozrywkowym żywiole. Westchnęła więc raz jeszcze, starając się jakoś rozluźnić napięte mięśnie. - Z-Zresztą… - cofnęła swoje dłonie, wcześniej wygładzając rękawy bluzy Eskila, a potem, bardzo ostrożnie, wróciła do opierania się o pierś Ślizgona. - Większość pełni w tym roku była pod koniec miesiąca, prawda? Ta grudniowa też nie powinna być dużo wcześniej. To nie będzie na ferie świąteczne? - to pytanie skierowała już do Drake’a. - Możecie chyba spotkać się u twojej mamy. To przecież jest kochana kobieta, nie wyrzuci Eskila, jak przyjdzie. - nie znała dobrze Lindy, jednak z tych krótkich spotkań na peronie pamiętała tę niesamowitą aurę spokoju, który kobieta wokół siebie roztaczała. Sama dałaby wiele, żeby móc wypić z nią filiżankę herbaty. Była… swego rodzaju archetypem matki, do którego Puchonka naprawdę tęskniła. Nie wierzyła też, że ona, Doireann Sheenani, absolutnie bojąca się wszystkiego, szuka im najbezpieczniejszego sposobu do spędzenia razem pełni. Świat był naprawdę dziwnym miejscem. Kiedy tylko zorientowała się, że podsuwa im bardzo rozsądne rozwiązania na ich nierozsądne pomysły, uznała, że najlepiej byłoby przerwać to całe planowanie i zmienić scenerię. Pomysł pojawił się w końcu w garderobie i tutaj powinien zostać. Chwytając się nadziei, że to pomieszczenie działa tak okropnie głupio na komórki mózgowe wszystkich tu zebranych, ruszyła nieśmiało w stronę drzwi, by wystawić zza nich głowę. - Ej… - zagaiła, kiedy wróciła łepetyną do wnętrza pokoiku, przy okazji wycierając wszelkie łzawe pozostałości z twarzy. - Nie jesteście może głodni? Ot, może jedzenie wybije im głupstwa z głowy?
Victoria wiedziała, że w zaistniałych okolicznościach powinna nawet nieco bardziej interesować się tym, co działo się w zamku, pilnować, by nie wydarzyło się nic złego, chociaż naprawdę nie miała pojęcia, jak miała sobie radzić z magią, która brała się nie wiadomo skąd. Zdawała się po prostu wypełzać z murów, atakując ich na przeróżne sposoby, nawet jeśli te nie były tak dziwne i straszne, jak mogłoby się to wydawać. Właściwie niektóre rzeczy, jakie miały teraz miejsce, mogło zostać nawet uznane za zabawne, mogły okazać się czymś, co można byłoby przyjąć z prawdziwą przyjemnością i nawet się z tego pośmiać, ale mimo to Brandon czuła, że nie wszystko jest tak kolorowe, jak mogło się to wydawać. Czuła tę dziwną mieszankę uczuć, jaka nie miała szans na to, by zostać w jakiś sposób nazwana, gdy zwyczajne życie mieszało się z żałobą, jaka po prostu trwała i nie chciała przeminąć. Świat jednak nadal istniał, nadal się kręcił, nadal trzeba było wypełniać swoje obowiązki, to zaś powodowało, że nie była w stanie tak naprawdę się zatrzymać. Jednocześnie jednak jej umysł zdawał się trwać w pewnym zawieszeniu, jakie w niewielkim stopniu zaczęło jej już przeszkadzać. Westchnęła cicho, zdając sobie sprawę z tego, że znowu się zapętliła, a później zatrzymała się, orientując się, że drzwi prowadzące do garderoby teatralnej były otwarte. Z tego, co się orientowała, nie było nikogo, kto powinien tutaj przebywać, postanowiła się zatem upewnić, czy nie zgubił się tutaj żaden pierwszak albo przyjezdny, albo też któryś ze starszych uczniów nie postanowił robić sobie niemądrych żartów. Oczywiście mogły to być również duchy albo nic nieznaczący szczegół, na który mimo wszystko zwróciła uwagę. Wolała jednak sprawdzić, co się dzieje, niż później wyrzucać sobie skończoną głupotę albo uważać, że zrobiła coś bardzo złego, przegapiła coś i nie pomogła, kiedy było to potrzebne. Albo nie zaprowadziła przed oblicze jednego z nauczycieli, gdyby okazało się, że ktoś właśnie postanowił łamać wszystkie możliwe zasady. - Co pan właściwie tutaj robi, panie Morgan? - zapytała, kiedy rozpoznała rosłego Puchona, na którego weszła, marszcząc przy okazji brwi.
Kair szukał inspiracji. Do siebie. Do życia. Do codzienności. Ciągnęła się za nim ogromna melancholia, bo nie był w domu na sylwestra i nie dość, że nie spędził czasu z rodziną, to jeszcze przysporzył im stresu związanego z byciem w szkole, kiedy wybuchł ten cały pożar. Morgan miał wrażliwość zdechłej ryby, ale w kwestiach rodzinnych przeżywał wszystko po trzykroć tak mocno, więc nie wiedząc, co ze sobą począć i nie mogąc wyjechać ze szkoły do czasu wyjaśnienia sytuacji, próbował znajdować sobie inne zajęcia. Jakim cudem wlazł do garderoby? Musiałby się poważnie zastanowić, by sobie przypomnieć. Jakoś od jednego do drugiego, usłyszał jak ktoś rozmawiał o miejscach w zachodnim skrzydle, ale jednocześnie ktoś inny dyskutował o Carmen, sam Kair był dziwnie przebodźcowany i finalnie znalazł się tu, gdzie siedział pod jedną z szaf pełnych ciuchów i... coś wyszywał. Kiedy do środka weszła Victoria, podniósł na nią spojrzenie niewinne niczym niemowlęcia i uśmiechnął się promiennie - czyli w Morganowym wydaniu uśmiechem potwora z piekieł, prezentując psi wyszczerz na tej paskudnej mordzie. - A witam panno Brandon. - powitał uprzejmie, bo był dobrze wychowanym dżentelmenem- A szyje se, a co, nie wolno? - ano właśnie nie wolno, ale nie przyszło mu to do głowy, jak i wiele innych rzeczy, które w tej głowie się nie pojawiały, mimo, że powinny. Podniósł do góry dzieło rąk swoich, wyjątkowo dziwny zlepek materiałów, który, być może, ale to tylko być może, gdyby przymknąć oczy i przechylić głowę w lewo mógł wyglądać jak kamizelka. Albo przy przechyleniu głowy w prawo jak namiot. - To nielegalne? - zapytał, unosząc brwi.
Victoria spotykała się z wieloma różnymi przejawami bezczelności, czy głupoty, widziała również wiele różnych reakcji na to, że była prefektem, z wieloma z nich już się mierzyła, ale musiała przyznać, że nie spotkała się jeszcze z czymś takim, jak to, czego właśnie doświadczała. Przynajmniej nie przypominała sobie podobnej sytuacji i nie do końca wiedziała, co powinna zrobić, skoro wszystko dookoła niej wydawało się w jakiś sposób absurdalne. Zachowanie Cairo przypominało jej nieco to, jak postępował względem niej Larkin, ale znowu, nie było takie samo. Nic zatem dziwnego, że Brandon nie wiedziała do końca, czy Puchon robi sobie z niej żarty, czy mówi teraz całkiem poważnie, nie dostrzegając w swoim zachowaniu niczego dziwnego i niczego niestosownego. Nie do końca przemyślanego, a na pewno w pewnym stopniu: niszczycielskiego. - Nie. Przynajmniej tak długo, jak nie niszczy pan cudzej pracy - powiedziała spokojnie, spoglądając na to, co Puchon trzymał w rękach, mimo wszystko starając się zrozumieć, co ten tutaj wyprawiał. Może chciał odpocząć, może chciał poszerzać horyzonty, może w końcu chciał zdobywać nową wiedzę albo też brał udział w jakichś dodatkowych zajęciach, o których Victoria nie słyszała. Nic zatem dziwnego, że dopytała go od razu, co dokładnie go tutaj sprowadziło i czy może wykonywał polecenie jednego z profesorów, opiekuna koła naukowego albo coś podobnego, co wydawało jej się bardzo prawdopodobne. Ostatecznie Morgan nie wyglądał jednak na człowieka, który fascynowałby się modą. - Skąd właściwie są te materiały, z których powstaje to dzieło? - zapytała jeszcze, mając niezbyt dobre przeczucia, ale daleka była od tego, żeby coś mu zarzucać, żeby się na niego złościć bez podstawy, bo od tego odeszła już dawno temu. Wydoroślała, zmądrzała i zrozumiała, że nie może się rzucać, jak wściekłe zwierzę w klatce, bo to nigdzie nie prowadziło. Była jednak pewna, że gdy okaże się, że Puchon zabrał się za niszczenie cudzych dzieł, czy nie daj Merlinie, kostiumów, które się tutaj znajdowały, utnie sobie pogawędkę z profesorem Walshem, prosząc go, żeby zdecydowanie bardziej uważał na swoich podopiecznych.