Niegdyś teatr, a dopiero niedawno przechrzczony na operę, otrzymał nazwę na cześć potwora z mitologii greckiej, jednakże wszyscy, którzy byli na Śmiertelnym Nokturnie chociażby raz, dobrze wiedzą, że Teatr Lamia, naprawdę niewiele ma wspólnego z kobietami, pożerającymi dzieci i młodych mężczyzn. Niegdyś piękny i zadbany, szybko popadł w ruinę, zamieniając się w ruderę, straszącą wybitymi szybami i starym, porwanym materiałem zwieszającym się tuż obok drewnianej tabliczki z nazwą miejsca. W środku prezentuje się lepiej, ale mimo wszystko pełno w nim śmieci i obskurnych foteli, tak twardych, że nawet najdzielniejszemu będzie niewygodnie. Niektórzy mówią, że Lamia wciąż jest czynna i na scenie od czasu do czasu pojawia się pewien mężczyzna, potrafiący śpiewać przepięknym tenorem. Zwykle odgrywa krótkie, proste przedstawienie z partnerką, na końcu którego jego towarzyszka umiera… dosłownie, gdyż mówi się też, że nieznajomy aktor jest wampirem, który tylko czeka na gości, aby móc dobrać im się do gardła. Będziesz miał odwagę to sprawdzić? Może będziesz miał akurat szczęście i spotkasz tajemniczego upiora w operze, a może to zwyczajny chwyt marketingowy?
MG może w każdej chwili wejść do wątku, aby ubarwić fabułę, bez znaczenia jaką opcję wybrało się w profilu.
Nie spodziewałam się propozycji współpracy od muzyka tak silnie zakorzenionego w mugolskiej kulturze, mimo wszystko był to dla mnie wielki zaszczyt móc współpracować z kimś o wiele bardziej doświadczonym ode mnie - miałam nadzieję, że ze wspólnego muzykowania oprócz wspólnego materiału zaczerpnę też nową wiedzę. Trudno było odmówić mężczyźnie uroku - był bez wątpienia piekielnie przystojny, jak i czarujący, ale w ostatnim czasie tego typu rzeczy nie robiły na mnie szczególnego wrażenia - byłam zbyt skupiona na pracy i karierze oraz na swoim złamanym sercu by flirtować albo co gorsza wdawać się w jakieś niepotrzebne uczuciowe relacje. We współpracy z tym człowiekiem liczyła się dla mnie tylko i wyłącznie muzyka - wiedziałam, że na pewno zostanie to przez niego docenione. Byłam pod takim wrażeniem jego twórczości, że niemalże bez problemu udało mu się mnie namówić na wspólną, klimatyczną sesję na Śmiertelnym Nokturnie, który wciąż kojarzył mi się z pewną nocą, o której mimo wszystko wolałabym zapomnieć. Od tamtego momentu nie pojawiłam się w tamtych okolicach, jednakże mamiona obietnicą rozwoju nie mogłam się powstrzymać od zapuszczenia w te mroczne rejony. Jako, ze sama byłam artystką przekonywały mnie sugestie muzyka, że potrzebuje tak nietypowego miejsca, żeby wprawić się w odpowiedni nastrój, ale mnie osobiście Opera Lamia dość mocno przeraziła. Nie zamierzałam jednak się poddawać - po przywitaniu się z mężczyzną niemal od razu zasiadłam do pianina. Udało nam się stworzyć naprawdę świetny klimat i sesja muzyczna przebiegła doskonale, a wspaniałe poczucie humoru mężczyzny momentami doprowadzało mnie do łez śmiechu, na dodatek mężczyzna przekazał mi kilka naprawdę cennych wskazówek dotyczących zarówno nagrań studyjnych, jak i muzyki koncertowej - zarówno w kameralnych miejscach i przestronnych salach. Współpraca była na tyle owocna, ze umówiliśmy się na kolejne spotkanie w studiu nagraniowym z nadzieją, że powstałe dzisiejszego dnia kompozycje uda nam się przekuć w dobry materiał muzyczny. Po sesji teleportowałam się stamtąd zadowolona i bogatsza o nowe doświadczenia.
Kiedy opuścił Mediolan, obiecał sobie odciąć się od pewnych aspektów życia przynajmniej na jakiś czas, dla własnego bezpieczeństwa. Był wtedy o krok od poważnych kłopotów, a ostatnie czego chciał to skończyć w więzieniu przez głupie eksperymenty. Bycie czarną owcą w rodzinie miało swoje granice, które Xav stawiał wyraźniej, niż mogłoby się zgadzać. Lubił ryzyko, ale nie był głupi i wiedział kiedy się wycofać. Niemniej, nawet tak odległe znajomości nie były bez znaczenia w Londynie. Podziemny świat zacierał granice państw i kiedy Xavier otrzymał propozycję, żeby zbadać jakiś czarnomagiczny przedmiot, trudno było mu się oprzeć pokusie. Właśnie dlatego kręcił się po nokturnie, w poszukiwaniu miejsca, w którym miał odebrać swoją przesyłkę. Przechodząc koło zniszczonej opery usłyszał dziwną muzykę, trochę niepokojącą, ale całkiem przyjemną melodie, a nawet jakiś śpiew zagłuszony przez podniszczone ściany. W sumie sam nie wiedział co go podkusiło, czy zwyczajna ciekawość, czy może jakieś magiczne działanie tej melodii, ale poczuł, że warto sprawdzić kto jest w środku. Nikt nie kręcił się w okolicy, więc wątpił, żeby trafił na zaplanowany spektakl. Miał rację - kiedy przekroczył próg opery, scena była pusta, światła przygaszone, a jego uderzyła zaskakująca cisza. Jedyne co mogło zwrócić uwagę to obca kobieta, która widocznie została zwabiona do środka w ten sam sposób. A może to ona zwabiła jego? Mógł się jedynie przekonać na własnej skórze, bo kiedy odwrócił się, żeby kontrolnie pociągnąć za klamkę, drzwi były już zamknięte. - To twój głos? Nie chcesz kontynuować na scenie? - podsunął, mijając ją i zajmując miejsce na jednym z zakurzonych foteli. Pewnie okoliczności powinny go zaniepokoić, zwłaszcza w takim miejscu, ale póki nic bezpośrednio go nie atakowało a jedyną przeciwnością losu były zamknięte drzwi w pomieszczeniu z całkiem atrakcyjną kobietą, nie widział powodów do paniki.
Pracuję w Departamencie Tajemnic. Nie, nie mogę powiedzieć, co tu robię. To ściśle tajne. To ściśle tajne powtarzam sobie w myślach, przemierzając ulicę Śmiertelnego Nokturnu z nadzieją, że nikt mnie nie zaczepi, żądając wytłumaczenia, dlaczego kręcę się po tak podejrzanym miejscu. Z jednej strony w środowisku Ministerstwa Magii mogłoby to zostać źle odebrane, gdyby na światło dzienne wypłynęło moje zainteresowanie magią niekonwencjonalną, z drugiej doskonale przecież wiem, że nie jestem odosobniona w tej kwestii. Wielkie umysły mają tę przedziwną właściwość, że nie potrafią poprzestać na tym, co oczywiste i zawsze potrzebują szukać głębiej, sięgać po więcej, nawet, gdy ktoś próbuje im tego odmówić. Nikogo nie obchodzi, jak często tu jestem i w jakim celu, dopóki na zewnątrz pozostaję kryształowa jak szklana kula, nad którymi sprawiam pieczę. Bycie niewymownym to doskonała wymówka dla odmowy składania zeznań, a ja korzystam z tego luksusu bez mrugnięcia okiem. Jestem już przyzwyczajona, że tak wiele budynków na Śmiertelnym Nokturnie przypomina ruinę; to wcale nie znaczy, że nie można w nich odnaleźć niczego interesującego. Wręcz przeciwnie, jeśli tylko ktoś wie, gdzie patrzeć i gdzie nadstawiać ucha... Znam opowieści krążące na temat Opery Lamia i z natury wcale nie jestem nierozsądna, przekroczenie progu niszczejącego budynku jest jednak silniejsze ode mnie. Tajemniczy głos nęci i kusi, jak śpiew mitycznych syren wabiących żeglarzy na morzu. Z sercem wypełnionym niepewnością, popycham drzwi i zagłębiam się w półmrok pustej sali operowej. Nawet nie wiem, kiedy śpiew zupełnie cichnie, orientuję się w tym dopiero, kiedy zostaję pozostawiona z własnymi myślami. Obcas stuka donośnie z każdym moim krokiem. Stoję plecami do wejścia, kiedy drzwi otwierają się ponownie. Serce uderza mi trochę mocniej w szybszej od rozumu myśli, czy aby jednak...? Odruchowo moja ręka wędruje do kieszeni, jakby schowana w niej różdżka mogła zapewnić mi bezpieczeństwo. Młody męski głos mnie uspokaja, a zadane pytanie nawet odrobinę bawi. Mężczyzna - a może jeszcze chłopiec, co dociera do mnie, gdy się odwracam - nie może być nikim innym, jak przypadkowo zwabionym przechodniem. Chociaż "przypadek" nie jest moim ulubionym słowem. Być może tak po prostu miało być, że akurat tylko nasza dwójka pozwoliła się znęcić tajemniczym śpiewem, być może kryje się za tym coś więcej... Śpiewać jednak nie zamierzam, nie mając ku temu odpowiedniego warsztatu i myślę, że chłopak doskonale zdaje sobie sprawę, że to nie mogłam być ja. Przykładam więc palec do ust, uciszając go z nieodgadnionym spojrzeniem. Myślę, że tajemnica zawsze nosi w sobie coś niepokojąco dwuznacznego. Nie wiem, w jaki sposób to traktować, ale nieznajomy ma w sobie ciekawą pewność siebie, w dodatku rozsiada się w fotelu niczym władca. Jakbym była tu po to, by zapewnić mu rozrywkę. Nie pozwalam mojej brwi drgnąć sceptycznie, bo czuję, że mogłoby to zepsuć potencjalną zabawę, a klimat tego miejsca trochę mi się udziela. Wciąż milcząc, podchodzę bliżej i wreszcie nachylam się, jakbym chciała zdradzić młodzieńcowi wielki sekret. W rzeczywistości jest to tylko pytanie. - Czy wiesz, kim jest Lamia, na której cześć powstała ta opera? Ja mogłabym ją nazwać mitologiczną femme fatal, wężową istotą zwodzącą nieostrożnych mężczyzn, a młody nieznajomy zdaje się dobrze wpisywać w obraz jej ofiar.
Nigdy nie przestawało go zaskakiwać, jak różne kroje, różne style, ubrania z zupełnie różnych epok, o zupełnie innym charakterze - jedne surowe, delikatne, pozbawione przesadnych zdobień, inne niemal oślepiające cekinami, jedne skąpe, drugie zabudowane - wszystkie potrafiły zachwycać. Mógł mieć swoje preferencję, ocenić te bardziej eksperymentalne rozwiązania jako bardziej w jego stylu, ale nie odejmowało to uroku prostocie. Rzeczy, które były atrakcyjne, potrafiły różnić się od siebie drastycznie, czasami wręcz nie można było znaleźć tego jednego, wspólnego elementu, poza tym, że oba są idealne. Jakkkolwiek banalnie to porównanie nie brzmiało, Xavier zawsze uważał, że dokładnie tak samo jest z ludźmi. Kochał delikatność i niepewność młodych dziewczyn, dojrzałość i samoświadomość starszych, niepewnych i zagubionych chłopców, którymi łatwo było sterować i tych dojrzałych, z którymi igranie było ryzykowną zabawą. Wiek nie był barierą, młodość nie była jednoznacznie lepsza od późniejszych etapów. Wręcz przeciwnie - w starszych kobietach było coś, co wyjątkowo przyciągało jego uwagę. Może to było wyzwanie, które niemal zawsze się za tym kryło. - Coś kojarzę - odparł, zaskoczony, ale niespeszony bliskością obcej kobiety. - Myślisz, że nieprzypadkowo coś mnie tu zbawiło? - spojrzał na nią rozbawiony, zastanawiając się do czego zmierza tajemnicza nieznajoma. Czyżby utożsamiała się z potworem, który mógłby zostać upamiętniony operą tylko w miejscu takim, jak Nokturn. Może faktycznie, jeśli nie jej śpiew, to aura była czymś, co go zbawiło do środka?
Przyjemności tego świata nie są mi obce, nawet jeśli spragniona mistycznego czegoś więcej dusza niechętnie oddaje im cenny czas. Wie, że z egocentrycznym ciałem trudno wygrać w bezpośredniej potyczce, więc taktyka, którą przybiera jest niezwykle przebiegła w swej uległości. Nie zwykłam odmawiać sobie tego, na co akurat mam ochotę, pamiętając wszystkie nieprzespane noce, podczas których niemoc wobec tajemnic wszechświata spędza mi sen z powiek lub obciąża głowę koszmarem. Kontrast. To on pomaga zatracić się w tym, co przyjemne, nawet jeśli ów subiektywne dobro naznaczone jest ordynarną przyziemnością, która wcale mnie nie pociąga. Nie pozwalam więc, by rozdzierał mnie zbyt mocno, uspokajając cielesne żądze drobniejszymi przyjemnościami. - Oczywiście, przypadki nie istnieją - informuję młodzieńca z całym nabytym w życiu przekonaniem, jasno sugerującym, że nie jest to temat podlegający dyskusji. Widzę oczekiwanie, które gdzieś tam przemyka w jego ciemnych oczach, ale mi wcale się nie spieszy do jego zaspokojenia. Odpinam guziki płaszcza sięgającego kostek i z wdziękiem zsuwam go z siebie, przewieszając przez oparcie fotela, który zaraz sama zajmuję. Nie przejmuję się tym, że dopasowana czarna sukienka unosi się o centymetr zbyt wysoko, gdy zakładam nogę na nogę. - Podaj mi swoją lewą dłoń, a powiem ci, czego szukasz - proszę, wyciągając nagląco rękę, będąc przekonana o uległości nieznajomego młodzieńca, wynikającej z ciekawości - to widzę już po jego nieskromnym uśmiechu. Wiem, że jeszcze więcej odczytam z jego dłoni. Kiedy mi ją podaje, opuszką palca delikatnie wędruję wzdłuż jego linii papilarnych, przez kilka chwil w ciszy badając ich drogi. - Mmm, linia życia jest długa, ale niespokojna. Jesteś mężczyzną o dużej odporności fizycznej, ale niekonsekwentnym w wyborach... I linia serca też to potwierdza. Wychodzi jednocześnie ze wzgórza Jowisza i Saturna, jest trochę rozwidlona. To by znaczyło skłonność do korzystania z życia i rozwiązłość. - Uśmiecham się kącikiem ust i kontrolnie spoglądam w górę, chcąc sprawdzić reakcję młodzieńca na moje słowa. Nie puszczam przy tym jego dłoni. - Kontynuować?
Zabawne, bo dla niego jego życie czasem wydawało się jednym, wielkim przypadkiem - trudno było mu uwierzyć, żeby przeznaczenie miało nad tym jakąkolwiek pieczę. A jeśli miało, chciałby dowiedzieć się, do czego zmierza, bo póki co, chociaż nie narzekał, nie miał pojęcia co losowe sytuacje wnosiły do jego życia. No, może poza dobrą zabawą. Czyli tym, czego potrzebował, więc może była w tym jakaś pokręcona logika. Zdecydowanie nie spodziewał się trafić na wróżkę. Rozproszony przez własne spojrzenie, które uciekło od twarzy nieznajomej, kiedy ta tylko postanowiła pozbyć się zbędnego nakrycia, nie dostrzegł w jej prośbie nic dziwnego. Atomatycznie wyciąnął swoją dłoń w jej kierunku i w końcu, po dokładnej, ale szybkiej ocenie zarówno samej sukienki jak i tego, co zasłaniała a czego nie, wróćił wzrokiem na właściwe miejsce i dopiero w tym momencie dotarło do niego to, jak ta prośba była dziwna. Żartowała sobie z niego, sprawdzała go, czy faktycznie bawiła się w jasnowidza? Jak spotykasz kogoś w takim miejscu, każdy scenariusz wydaje się prawdopodobny. Szybko przekonał się, że jeśli z niego tylko żartowała, to wkręciła się w to dość mocno. Co ciekawe, trafiała raz po razie i gdyby Xavier miał chociaż odrobinę więcej wiary w tę wątpliwą dziedzinę magii, doszedłby do wniosku, że trafił na specjalistę w dziedzinie. Teraz jednak uznał po prostu, że jest bardziej przewidywalny, niż przypuszczał, a kobieta bardziej przenikliwa, niż mogłoby się zdawać. Chociaż może dziwna aura wokół niej powinna dać mu do myślenia już wcześniej. - Oczywiście, nieźle ci idzie - przyznał całkiem szczerze, zwłaszcza, że kobieta wzbudzała w nim coraz większe zainteresowanie. Nawet jeśli była całkowicie poważna, a może zwłaszcza jeśli była całkiem poważna. Odrobina odchyłu od normy zdecydowanie nie była tym, co mogło wystraszyć Xaviera. - Potrafisz przewidzieć przyszłość? Może być najbliższa, na przykład na resztę tego wieczoru - jakkolwiek banalne nie było, cisnęło się na usta, a Xavier nie należał do osób, które tłumiły w sobie samonasuwające się komentarze.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż
Nie wszystkie układy szły gładko. Właściwie to niewiele z nich. Gdyby jeszcze wyglądała na kogoś innego niż niska, drobna dziewczynka, może dużo rzadziej musiałaby walczyć o minimum szacunku na ulicy. Zwykle była wyśmiewana dopóki nie pokazała pazurków. Męczące. Ile lat musiałoby minąć, żeby faktycznie wyrobiła sobie jakieś imię w tym półświatku? Tego typu ludziom ciężko było zaimponować. Chyba że okrucieństwem. Do tego się Fire nie spieszyło. Poszła na ten układ, bo akurat potrzebowała trochę więcej pieniędzy. Teraz też pojawiły się problemy. Wyjątkowo narwany klient każdym kolejnym słowem zachęcając Dear, żeby wyrwała mu język. Przeklinał, miał maniery gbura, domagał się więcej niż było przewidziane w kontrakcie. Dobre kilkanaście minut udawała, że słucha tych narzekań, tak naprawdę sunąc wzrokiem po starej operze. Pierwszy raz to miejsce odkryła. W zakurzonych pilarach i wielkiej scenie kryło się coś niepokojąco cudownego. Wolała myśleć o tym niż swoim towarzyszu. Nie spodziewała się, że dojdzie do czegoś poza krzykami. Że się odważy. Co najwyżej liczyła się z utratą zapłaty. - Dowiem się kim jesteś, smarkulo. Dowiem się i pożałujesz! - to były jego ostatnie słowa przed gwałtownym obrotem na pięcie i puszczeniem się biegiem do drzwi wyjściowych. Blaithin odruchowo strzeliła zaklęciem. Chybiła o włos, a kilka miejsc na widowni wybuchło kurzem, kawałkami drewna i okładziny. Zakaszlała, przedzierając się przez powstałą chmurę brudu. Pobiegła za uciekinierem, rzucając się na ofiarę jak tygrys. Nie mogła pozwolić mu zwiać, zwłaszcza nie po tym, co powiedział. Zdążył wypaść na zewnątrz, przewracając się na plecy niesiony siłą pędu. Ręką macał w kieszeni, próbując szybko ratować się różdżką. Jego wrzask "Pomo-!" został urwany bezlitośnie przez kolejny czar dziewczyny. Z płytszym oddechem Blaithin upewniła się, że Obliviate trafiło poprawnie, a mężczyzna utracił przytomność. Czar był na tyle silny, żeby dać jej czas na obmyślenie awaryjnego planu. Kilka razy już czyściła ludziom pamięć, ale jeszcze przy niej nie manewrowała, a ta sytuacja może tego wymagać. Cholera, gdyby tylko była już pewna swoich umiejętności hipnozy. Przykucnęła przy bezwładnym ciele i z dużym wysiłkiem przeciągnęła byłego klienta z powrotem za mosiężne drzwi opery. Rozejrzała się jeszcze na zewnątrz, poprawiając dłonią rozwiane kosmyki rudych włosów. Chwilowe zerwanie się do biegu sprawiło, że adrenalina w żyłach Fire ożyła. I wtedy się zorientowała. Na ulicy ktoś był. Ktoś kto musiał to wszystko widzieć. Przygotowała się do zatrzaśnięcia drzwi.
Śmiertelny nokturn. To miejsce zawsze wydawało mi się odrażające. Brudne, pełne podejrzanych typów, przepełnione obrzydliwą czarną magią. Nigdy nie czułam pokusy, żeby się tu zapuszczać, zawsze wydawało mi się to poniżej poziomu - nawet mojego. A jednak desperackie czasy wołały po desperackie środki. Nigdy nie sądziłam, że moja niechęć do tego świata tak utrudni mi plany, zwłaszcza takie, które między innymi tą pogardą były motywowane. Próby zrobienia papierów na aurora nie były łatwe, zwłaszcza nie po tym jak obrona przed czarną magią szła mi w szkole jak krew z nosa. Uznałam, że może potrzebuje trochę więcej informacji, że może ironicznie własnie takie miejsce nasunie mi trochę odpowiedzi na pytania i wyzwania, jakie miały być przede mną postanowione. Poza tym czułam, że powinnam się z tym oswoić. W tym zawodzie nie było miejsca na odwracanie spojrzenia, do czego do tej pory byłam przyzwyczajona. Musiałam nauczyć się konfrontować lęki, które gdzieś we mnie siedziały, nie ważne czy się do tego przed sobą przyznawałam, czy nie. Przemierzałam uliczki, nie dając po sobie poznać swojej niepewności. Nie miałam konkretnego celu, ale potencjalnie rozglądałam się za jakąś księgarnią, skoro koniec końców moim głównym celem była nauka. Starałam się nie ściągać na siebie uwagi, ale mimowolnie rozglądałam się po nieznanych sobie okolicach. Nie sposób było nie zatrzymać wzroku na nietypowym budynku. Zwłaszcza, kiedy usłyszałam dziwny hałas i wbrew oczywistej zasadzie, jaka tu pewnie obowiązywała - żeby trzymać się z daleka od nieswoich spraw, stanęłam w drzwiach zniszczonej opery. Musiałam zamrugać kilka razy, żeby uwierzyć w to co widziałam. Nie chodziło tu wcale o agresywną walkę jakiejś dwójki czarodziejów, chodziło o to, kogo rozpoznałam w jednym z nich. - To chyba prawda, że niektórzy się tylko starzeją, zamiast dorastać - kiedy już nabrałam pewności, że w środku jest nie kto inny jak moja siostra, przekroczyłam próg na tyle szybko, żeby ta nie zdążyła zatrzasnąć mi drzwi przed nosem. Nie widziałam jej... w zasadzie nie potrafiłam wskazać konkretnego dnia. Nagle, po prostu, zapadła się pod ziemię. Nie był to czas, w którym miałam ochotę poświęcać temu zbyt wiele myśli, nie miałam nawet kiedy zatęsknić, bo jak pokręcona relacja to nie była, był czas, kiedy bywała pochłaniająca. A ja niekiedy tęskniłam za obiektami swojej niechęci nawet bardziej, niż sympatii. Byłam niewzruszona sceną, która się przedemną rozgrywała, bo czy to nie była właśnie cała Fire? Niemal poczułam coś na kształt sentymentu. No i trochę żalu, że nie mam jeszcze autorytetu, żeby ją za to aresztować.