Na to pomieszczenie nałożone jest zaklęcie wyciszające. Nie słychać nic z zewnątrz i wewnątrz, bowiem czar jest bardzo skomplikowany i zmaksymalizowany. Świetne miejsce do nauki, ćwiczeń czy potajemnych schadzek.
Już swój czas przepracował i taki nieco paradoks. Bo niby był doceniany przez współpracowników, ale Ci cholernicy byli wredni. W którymś momencie nagadali szefowi, od którego spokojnie trzymał się z dala, że się obija w trakcie dnia. Cóż za podłe oszczerstwo! Przecież się wykazywał. Znowu poczuł się jak cholerny młodzik, który jest pierwszy raz w pracy i dokuczają mu starsi pracownicy. Gdy usłyszał, że ma pracować dodatkowe godziny, zacisnął zęby i już myślał o transmutowaniu swojej różdżki w nóż, coby dźgnąć tego bęcwała. Ale za dużo już zainwestował pieniędzy i czasu w całą sprawę, więc zwyczajnie, pokornie, zaczął zostawać po godzinach. Psia jego mać, nielegalny proces. Z pewnością odpłaci mu kiedy. Z pewnością!
Cisza, spokój, sielanka, kompletnie nic się nie dzieje. Wykonywanie swoich obowiązków należycie, tak, jak wcześniej. Zła passa się skończyła, ale też jednak nie wybił się ponad resztę, bez żadnych bonusów. W międzyczasie zwolniła się posada w szkole, można objąć stanowisko nauczyciela ONMS, które pasuje mu idealnie. I o dziwo, szef właśnie przyszedł i powiedział mu, że Gibby nadaje się idealnie. Hah! No to super, ostatni dzień go zadowalał, pojawiła się radość na końcu tunelu zwanego stażem. Podziękował i chciał już się pożegnać, skoro przyszła pora na koniec jego stażu, a tutaj otrzymał sto galeonów aby celebrować zakończenie! Uściskał dyrektora i poszedł w siną dal.
Kostka: 2 i 2
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Nie stresował się rozpoczęciem stażu, ani się nim nie ekscytował. Po prostu robił swoje. To, że jego życie zmieniło się diametralnie odczuł już na początku. Do tej pory pracował samotnie, ograniczając kontakt z ludźmi do minimum. Teraz musiał nauczyć się funkcjonować w otoczeniu najgłupszej części społeczeństwa - dzieci i młodzieży. Dodatkowo tak zwani fani jego książek zasypywali go listami, w którym ubolewali nad jego diagnozą i przesyłali mu kondolencje. Edgar nawet ich nie czytał. Miał dość wszelkich interakcji tak bardzo, że nawet nie próbował zapoznać się bliżej z pozostałymi nauczycielami, a ponieważ oni również nie wykazywali się wielkim zainteresowaniem jego osobą, ograniczali się do kulturalnego "dzień dobry" na korytarzach. Nie ma co udawać, że Fairwynowi, bardzo ten stan rzeczy odpowiadał.
Kostki: 3,5
Ostatnio zmieniony przez Edgar T. Fairwyn dnia Pią Mar 31 2017, 23:04, w całości zmieniany 1 raz
Wrzesień 2017 Zaczął się armagedon. Drizzt na pierwsze 3 miesiące został przydzielony jako asystent nauczyciela magii leczniczej. Już na sam start wyrobił sobie fatalne zdanie u dyrektora i współpracowników. Ze względu na swoją chorobę musiał robić sobie przerwy przez co dyrektor pociągnął mu z pensji za lenistwo, a koledzy z pracy śmiali się z jego trzęsących rąk i ciągłego upuszczania przedmiotów. Nie dość, że był zestresowany i chory, to jeszcze musieli go gnębić, pięknie. Trzeba było przetrwać pierwszy miesiąc i zobaczyć co będzie dalej. Jeszcze się okaże, że go zwolnią i zostanie znowu bez pracy. Losie, jesteś okrutny.
Kostki: 1,2
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Po dwóch tygodniach nauczania Fairwyn wątpił, czy istniało jeszcze coś, co głupotą przewyższałoby to, czego świadkiem był codziennie na lekcjach. Zdawał sobie sprawę z tego, że uczniowie będą ponadprzeciętnie skretyniali i jakoś musiał to przeboleć. Za to unikać mógł pozostałych pracowników. Doświadczenie podpowiadało mu, że kadra profesorska również będzie męcząco ograniczona (ludzie już tak mieli i tytuł był tylko przykrywką). Po dwóch tygodniach część nauczycieli chyba nawet go zbytnio nie kojarzyła. Wszystko zmieniło się, kiedy przed jakąś szkolną uroczystością (Edgar nie za bardzo kojarzył co to było; miał tylko pilnować tam porządku, reszta go nie obchodziła) zepsuł się sprzęt grający. Istny dramat, świat się kończy, wszyscy zginiemy, ojej. W każdym razie wszyscy rzucili się, żeby ten gramofon naprawić, podczas gdy Edgar modlił się w duchu, żeby odwołali tę uroczystość. Pewnie nie kiwnął by nawet palcem, żeby jakoś pomóc, dopóki ktoś nie zauważył, że tylko się przygląda. Mógł albo udawać, że nie ma pojęcia jak się zaprać za naprawę albo faktycznie coś zrobić. I cóż, nie mógł przecież zgrywać debila. Chwilę podłubał w sprzęcie i po chwili grało jak nowe. Jaka szkoda... Co ciekawe wszyscy byli tym niesamowicie podnieceni. Dorośli ludzie, zdawałoby się. Nagle z niepopularnego stażysty stał się szkolnym bohaterem. Merlinie, i co jeszcze? Dyrektor co prawda nie widział niesamowitego dokonania Fairwyna, ale pozostali członkowie grona pedagogicznego tak go zachwalali, że szef zdecydował się dać nowemu podwładnemu premię. Przynajmniej tyle dobrego.
Kostka: 3,1
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Biorąc pod uwagę jak bardzo nie lubił swojej nowej pracy, sprawy miały się niesamowicie dobrze. Wydawałoby się, że niemożliwe żeby nikt nie zwrócił uwagi na to, że zatrudnianie człowieka, powszechnie uważanego za socjopatę na stanowisku nauczyciela, nie jest najlepszym pomysłem. Może więc kolejne nieprawdopodobne wydarzenia były spowodowane tym, że wszechświat starał się zachować równowagę. Według zasady, że minus i minus daje plus. O wiele rzeczy można by posądzić Edgara, ale nie o to, że zapodziewał ważne przedmioty. Wszystko w jego otoczeniu miało jakieś z matematyczną wręcz precyzją przyporządkowane miejsce. Miał manię układania wszystkiego pod wzór i nie było szans żeby w pomieszczeniu, w którym znajdował się dłużej niż dziesięć minut panował chaos. A jednak udało mu się coś zgubić w swoim pedantycznym gabinecie. Oczywiście była to najgorsza z możliwych rzeczy. W kontekście stażu oczywiście, osobiście mógł wymienić miliard rzeczy, których zniknięcie byłby tragiczniejsze dla ludzkości. Zresztą mniejsza o to. Fakt pozostawał faktem - zaginął mu gdzieś jakiś niezwykle ważny list, który miał przekazać swojemu przełożonemu. Ten przyjął tę wiadomość całkiem dobrze, ale na koniec nie powiedział mu, że w życiu go nie zatrudni. No dobra. Nie żeby zaproponowano mu tę posadę, kiedy jeszcze był jedną nogą w szpitalu. Edgar nie zamierzał go błagać o tę posadę. Postanowił dokończyć staż i szukać szczęścia gdzie indziej, nie przyjmując się zbytnio. Ze swoim doświadczeniem mógł robić cokolwiek. Ostatecznie jednak dyrektor ochłonął i zmienił zdanie. Edgar nadal był wziętym specjalistą w zakresie run. Do tego, chociaż uczniowie go nienawidzili, potrafił zmotywować ich do nauki. Widocznie kij działał lepiej od marchewki na azteckich potomków. Szef nie tylko nadal chciał go w swojej szkole, ale na zakończenie stażu nagrodził go premią w wysokości 100 galeonów.
Aaron nie był do tego stażu dobrze nastawiony. Gdy dowiedział się, że nauczyciel, u którego ma się „uczyć” będzie od niego młodszy, wszystkie dobre chęci z niego uszły jak powietrze z przebitego balona. Przychodził, odbębniał swoje. Był w gruncie rzeczy zadowolony, że praktycznie nie widuje swojego szefa. Naprawdę mu to nie przeszkadzało. Carver był asystentem nauczyciela, ale nie przykładał się do swojej pracy za bardzo. Liczył na to, że odbędzie ten głupi staż i będzie mógł już robić to na co mu się podoba. Odkąd pamiętał nie potrafił się podporządkowywać innym, więc nie było co liczyć, że tym razem będzie inaczej. Dostawał szału gdy szef mu rozkazywał, tym bardziej, że dla niego był jakimś szczeniakiem, który nie miał nawet pojęcia o życiu. Była to jednak dobra okazja, by dorobić się znajomości. Nie miał problemu z poznawaniem nowych osób, a zawsze uważał, że dobre znajomości mu się w życiu zawsze przydadzą. Mimo to oni także działali mu na nerwy. Chodził na staż i myślał tylko o tym, żeby nauczyć się czegoś nowego. Tymczasem musiał użerać się z innymi. Nie bardzo się tym przejmował. Sądził, że praca nauczycielska będzie tylko kolejną przygodą, która co prawda trochę potrwa, ale jednak. Nie było co ukrywać, lat mu tylko przybywało. Jeśli miał się trochę ustatkować, teraz był na to najlepszy czas. Przyjechał do Londynu, musiał jednak przyznać, że ustatkowanie się było dla niego trudne. Lata spędzone na statkach albo w pociągach robiły swoje. Musiał naprawdę wiele wycierpieć żeby siłą woli zostać. Cóż, wkurzający pracodawca mu w tym nie pomagał. Przemógł się jednak i to wytrzymał. Musiał, a nie miał zamiaru się poddać. Mimo wszytsko, musiał nabyć umiejętności nauczycielskich. Wiedzy o przedmiocie może i mu nie brakowało, ale nie miał doświadczenia w pracy nauczyciela. To, że nie widywał pracodawcy mu nie przeszkadzało. Robił to co musiał, niechętnie co prawda, ale robił. Siedział w pracy określone godziny, nigdy nie zostawał dłużej ani nie przychodził wcześniej. Cenił swój czas, a łącznie z przyjazdem miał do załatwienia wiele innych rzeczy. Był w gruncie rzeczy ciekawy nowych technik nauczycielskich. Książki, które przeczytał przy kursie na nauczyciela pomogły mu zdać egzamin. Nawet wtedy zrobił to dopiero za trzecim razem, więc zacisnął zęby i wykonywał swoją pracę. Nie powstrzymywał się jednak od komentarzy do współpracowników. Był jednym ze starszych, więc dlaczego miałby tego nie robić. Nie miał tam żadnych autorytetów, sprawiło to, że niektóre słowa, które wypowiadał mogły być bardzo źle odebranie. Nie przejmował się tym za bardzo.
Kiedy pracownicy na niego nagadali myślał, że go rozniesie. Naprawdę? Nie mógł w to uwierzyć! Może i nie był w dla nich wybitnie miły, czasem wręcz złośliwy, ale nie sądził, że zdobędą się za coś takiego. Nie uśmiechało mu się zostawanie w pracy kolejnych godzin. Miał ochotę powiedzieć kilka nieprzyjemnych słów w stronę swojego szefa, ale nie sądził, ze to mu pomoże. Wiadome było, że jego słowo przeciw długoletnim pracownikom na niewiele się zda. Westchnął tylko w duchu i doszedł do wniosku, że jakoś to zniesie. Nie był jednak zadowolony, to były pierwsze dwa tygodnie jego stażu, więc obawiał się całokształtu. Siedział w pracy, a te dodatkowe trzy godziny naprawdę mu się dłużyły. Nie należał do cierpliwych osób, więc nie było co się dziwić. Nawet z cierpliwością stoika, mało kto, byłby w ogóle zadowolony. Harowanie za dwóch mu się nie podobało. Odliczał dni do końca stażu. Myślał nawet, żeby to rzucić i dać sobie spokój. Co mu po tym? W końcu jednak się opamiętał. Zacisnął zęby i wykonywał to co do niego należy. Sam kurs mu nie wystarczy. Był przekonany, że ta praca pozwoli mu nabyć jakichkolwiek nowych umiejętności. Niby dlaczego miałby się poddać? To, że jakieś młode knypki stwierdziły, że będą takie cwane, nic mu nie robiło. Pozwolił, że cała sytuacja po nim spłynęła. Pokazał, że nie zrobili na nim wrażenia. Był za stary na takie wybryki, więc siedział na stanowisku. Pozwalał sobie jednak na niemiłe komentarze, które rzucał gdy tylko w pobliżu był któryś ze współpracowników. Nic sobie z tego nie robił. Nie zależało mu na ich opinii. Liczył się tylko papierek, który dostanie po miesiącu użerania się z nimi. Wykonywał polecenia z grymasem na twarzy. Nie dość, że musiał się podporządkowywać innym to jeszcze jego praca była przeraźliwie nudna. Chciał uczyć i przekazywać swoją wiedzę, a nie asystować komuś innemu. W grę wchodził także fakt, że nie zgadzał się z połową rzeczy, które tamten mówił. Przeżył w życiu już naprawdę wiele, a podróże tylko go ukształtowały. Miał zapiski ze wszystkich stron świata, od osób, o których innym się nawet nie śniło. Był zirytowany za każdym razem kiedy jakieś polecenie leciało w jego stronę. Nienawidził rozkazywania, szczególnie sobie. Zastanawiał się dlaczego w ogóle musiał słuchać swoich współpracowników. Podlegał tylko szefowi, więc równie dobrze mógł nic nie robić, z rzeczy, o których mówili. Wiedział jednak, że źle wówczas będzie się działo. Nie miał zamiaru zachowywać się jak szczeniak. Niedługo stuknie mu czterdziestka. Mimo, że czuł się młodo nie wypadało mu robić pewnych rzeczy.
Po dwóch tygodniach asystowania na lekcjach przyszła pora na prawdziwe nauczanie. Carver się tym w ogóle nie denerwował. Dogadał się w końcu ze współpracownikami i przede wszystkim – z uczniami. Przekazywał im swoją wiedzę, a widząc zainteresowanie na twarzach, tylko dostawał nowej energii. Siedział po nocach i przygotowywał kolejne lekcje, a te mijały mu jak z bicza strzelił. Zła passa już dawno minęła. Poznał swoje wcześniejsze błędy i nauczył się własnej taktyki nauczania. Cieszył go fakt, że był powszechnie lubiany. Jego lekcje były dość nietypowe, ale widział zadowolenie pracodawcy. Dyrektor szkoły wiedział na co go stać, w końcu Aaron był jej absolwentem. Nie wszystkie chwile były jednak takie miłe. Nie każdy uczeń był grzeczny i siedział jak mysz pod miotłą. Zdarzali się też nieuprzejmi i aroganccy, ale Carver szybko gasił ich temperament. W młodości sam wiele zrobił, doskonale wiedział co powiedzieć, by nawet największego śmiałka zgasić. Przestał się przejmować, że ktokolwiek mógłby uznać, że nie ma kompetencji na nauczyciela. To, że był trochę szalony w niczym mu nie przeszkadzało. Pragnął przekazać swoją pasję innym – to w zupełności wystarczało! Zdziwił się, że ostatnie dwa tygodnie mu tak szybko zleciały, skoro pierwsze dwa dłużyły się w nieskończoność. Nie wiedział także jak ma podziękować szefowi za hojne sto galeonów, które dostał. Był zadowolony, że wszystko tak się potoczyło. Teraz mógł ze spokojem nauczać.
KOSTKI: 6 i 6
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Staż na nauczyciela. Cóż, tak każdy w tym zawodzie zaczynał. Dla Shawna było to co najmniej śmieszne i zadziwiające, że w ogóle wylądował w takim miejscu. Że naprawdę chce uczyć w Hogwarcie, który raz uważał za prawdziwy dom, a raz za burdel i szambo. Był właścicielem sklepu czarnomagicznego na Śmiertelnym Nokturnie, był chyba ostatnim człowiekiem, którego spodziewaliby się na miejscu nauczyciela. Wszystko zaczynało się tutaj i tutaj też się kończyło. Sam zaś start dla Shawna nie był wspaniały. A był nawet dość problematyczny, gdyż prowadząc "udawaną" lekcje, miał problemy, żeby się wysłowić, przeszkadzało mu, że wszyscy inni stażyści patrzyli jak prowadzi lekcje. Było to dołujące dla niego. Rzadko się tak zdarzało, żeby się czymś przejmował, a tym bardziej opinią innych ludzi, a jednak. Nawet nie miał wystarczająco siły, żeby czarować bez różdżki, przez dłuższy czas... nie, początek stażu nie był najwyśmienitszy. Jednak sam zaś egzaminator dziwnie go polubił. Żartował, gadał jakby już tu pracował, jakby odwalił kawał dobrej roboty. A przecież tak nie było? Bardzo go zdziwił fakt premii 15 galeonów, które no mówiąc szczerze, dla Shawna były tylko czymś takim jak symbol, żeby postarać się bardziej. W jego przypadku, także niewerbalna wiadomość, żeby postarał się bardziej, bo wierzą w niego. Tylko dlaczego? Bo przez jeden semestr był asystentem?
Kostka 1: 6 Kostka 2: 2
Ostatnio zmieniony przez Shawn E. Reed dnia Wto Sie 27 2019, 22:02, w całości zmieniany 1 raz
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Pierwszy tydzień stażu minął w bardzo pozytywny sposób. Łatwość z jaką udało się Aidenowi wgryźć w temat była dla wielu szokująca. Nie dość, że odwalał kawał dobrej roboty przy swojej robocie, to jeszcze pomagał innym, bardziej doświadczonym kolegom. Nigdy wcześniej nie czuł się tak doceniany jak teraz, ba, po raz pierwszy usłyszał słowa "dzięki, Aiden". Szkoda tylko, że wieści o sukcesach Mograine'a nie trafiły do szefa. Na dobrą sprawę nie wiedział jak on wygląda i czasami się zastanawiał czy razem z nim nie pracuje. Nawet mimo tego jednego minusa mężczyzna był zadowolony ze stażu i każdy kolejny dzień witał z radością w sercu.
Staż nauczycielski, etap I wrzesień 2013 roku, Ilvermorny
Chyba nikt nie spodziewał się tego, że obcokrajowiec, Szkot dokładniej mówiąc, będzie sobie na stażu w Ilvermorny radził lepiej niż niejeden Amerykanin, prawda? Nie dość, że przyjazny, to jeszcze pomocny i pracowity. Można by go nazwać pracownikiem wprost idealnym! Zresztą, nie dało się nie zauważyć tego, jak bardzo mu zależało na tym stażu, na dobrym wykonywaniu powierzonych mu zajęć i na przyszłej pracy w zawodzie. Pomagał też nauczycielowi ONMS w przygotowywaniu tematów na kolejne lekcje i w prowadzeniu ich. Nieraz przydały mu się umiejętności, które nabył podczas kursu tresera, bo zdarzało się, że na lekcji pojawiał się jakiś uparty zwierzak, jednak i z takimi dawał radę. Z dnia na dzień był coraz bardziej gotowy na pracę w swoim wymarzonym zawodzie. Co prawda po skończeniu stażu zamierzał na kilka tygodni wyjechać do Arizony, może jeszcze w kilka innych miejsc w obu Amerykach, ale niezwykle mu zależało i było to widać na pierwszy rzut oka. Prawie wszyscy go doceniali, uczniowie lubili go za jego wrodzony optymizm, uczennice... Uczennice też go lubiły. Matt nawet podejrzewał, że jeden z anonimowych listów przepełnionych zachwytami nad jego osobą był od jednej uczennicy, która zaczęła chodzić na ONMS dokładnie w tej chwili, kiedy pojawił się nowy stażysta, ale wolał w to po prostu nie wnikać. Łaknął jedynie wiedzy i doświadczenia, które mógł nabyć własnie w tym miejscu, w Ilvermorny. W szkole, w której wylądowałby albo w domu Gromoptaka, albo Rogatych Węży. Jedynym co go trochę smuciło i niepokoiło, było to, że szef zupełnie nie zwracał na niego uwagi. Nie chwalił jak reszta, zdawał się w ogóle go nie zauważać. Co było dosyć smutne, pewnie gdyby zobaczył Matta, nie wiedziałby, kim jest. Cóż, dyrektor szkoły okazywał naprawdę niezwykłe zainteresowanie. No ale liczyło się to, że Shercliffe mógł brać udział w tym cholernym stażu. Nie, nie cholernym, bo bardzo mu się on podobał. W końcu do tej pory szedł mu doskonale. Miał tylko nadzieje, że dalej będzie szło mu tak samo dobrze.
STAŻ NAUCZYCIELSKI, ETAP II wrzesień 2013 roku, Ilvermorny
Jak widać, Matt naprawdę nadawał się do bycia przyszłym nauczycielem. Nie przechwalając się, szło mu niesamowicie dobrze. Z czasem nawet dyrektor go dostrzegł i zaczął doceniać. Pierwsze dwa tygodnie stażu minęły mu aż zbyt szybko, mógł przysiąc na malutki paluszek! Chociaż, gdyby tak pomyśleć, to właściwie... Ta obietnica nie była zbyt zobowiązująca. Może lepiej przysięgać na własną karierę, której początku był coraz bliżej? Tak, możliwe. Albo na młodszą siostrę, ale to mogłoby się wydawać... Zbyt radykalnym posunięciem. W każdym razie, był skłonny przysiąc, że czas upłynął mu zbyt szybko, zbyt przyjemnie. W końcu była to jego pierwsza tak poważna i odpowiedzialna praca. Wiadomo, bycie treserem zwierząt czy sprzedawcą w marnej menażerii też było odpowiedzialną pracą, ale nie umywało się do pracy nauczyciela, pilnowania rozwydrzonych nastolatków i pomagania profesorowi ONMS. Bo w końcu był przykładnym stażystą! I profesor cenił sobie jego zdanie, a Matt szanował nie tylko dlatego, że był sporo starszy, ale też ze względu na jego doświadczenie w byciu nauczycielem i wiedzę. Shercliffe też był piekielnie inteligentny, szczególnie w dziedzinie Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, ale dwudziestosześciolatek nie mógł równać się z siedemdziesięcioletnim profesorem, prawda? W każdym razie, najbardziej godną zapamiętania przygodą, która wydarzyła się na stażu Matta podczas pierwszych dwóch tygodni pracy było to, jak naprawił samogrającą harfę. Uczniowie mieli podczas jakiejś większej okazji zaśpiewać hymn szkoły, a dyrektor zarządził, że tym razem zrobią to z instrumentami, jednak harfa zaczęła się mocno buntować. Shercliffe co prawda nie znał się zbytnio na instrumentach, ale gdy był mały, mama uczyła go gry na pianinie. Harfa nie mogła być aż tak skomplikowana, żeby nie mógł sobie z nią poradzić czarami, prawda? Kilka osób przed Mattem starało się przywrócić instrument do jego dawnej świetności, ale nikt nie wpadł na żadne proste rozwiązanie. Może też dlatego właśnie sam dyrektor pofatygował się, aby zobaczyć jak młody stażysta sobie radzi. I ba, poradził sobie całkiem nieźle. Wszystko poszło zgodnie z planem, a po dobrze wykonanej robocie Shercliffe dostał od szefa premię w wysokości dwudziestu pięciu galeonów! Na stringi Morgany, mógł za to kupić sobie kuguchara!
Kostki: 3 i 4 (parzysta )
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Pasmo zwycięstw nie zakończyło się na pierwszym tygodniu. Mograine dalej wykonywał swoją robotę solidnie i z niesłabnącym zapałem. Wciąż brakowało jakiegoś zainteresowania ze strony dyrektora jak poczyna sobie jego przyszły pracownik, cała reszta była jak najbardziej w porządku i wszelakie narzekanie byłoby nierozsądne. Ba, w jakimś przebłysku geniuszu zdołał naprawić fałszoskop. Mały bączek zaczął się kręcić i gwizdać jak oszalały podczas lekcji zaklęć, nauczyciel nie miał bladego pojęcia jak uspokoić przedmiot ani dlaczego zaczął świrować. Do akcji wszedł Aiden siedzący jak zwykle za biurkiem i notujący zawzięcie sposób prowadzenia lekcji i inne duperele. Wyciągnął różdżkę, rzucił na fałszoskop reparo i ten nagle się zatrzymał i zamilkł. Cała ta sytuacja wzbudziła u wszystkich wielkie zdziwienie i wywindowało brwi Aidena do góry. Kto by pomyślał, że tak proste zaklęcie wystarczy? Większe zdziwienie wywołał odgłos klaskania. Przy otwartych drzwiach stał dyrektor opierając się delikatnie o framugę. Czyżby to wszystko było jego sprawką i chciał sprawdzić umiejętności swoich pracowników? Mograine z całą pewnością zapamięta do końca życia moment, kiedy jego szef pomimo obecności całej klasy uczniów podszedł do stażysty i wręczył mu sakiewkę pełną galeonów. Prośby zostały wysłuchane, zdobył plusa u dyrektora i coraz bardziej zbliżał się do posady stałego nauczyciela. Żyć nie umierać!
Kakofonia przeróżnych i niewybrednych przekleństw wyła obecnie w przestrzeniach jego umysłu - przekleństw jak wrzaski, wysyconych do cna przez napięte, nieomal rozsadzające zirytowanie. Cóż, przełożony najwyraźniej nie wliczał się w obręb grona miłośników jego twórczości - nie pomógł zazwyczaj dobrze wykorzystany czar korzystnego, pierwszego wrażenia. Nie miał pojęcia, czy aby - nie przypadło temu pomarszczonemu dziadydze do gustu jego oblicze, sama twarz oceniona z góry na nieprzychylną, czy może zdołał usłyszeć część owiewających jego osobę plotek, czy może zawsze - zwykł tak traktować każdego, wyzbyty uzasadnionych przyczyn. Jego docinki już od początku rwały ogromne, niemniej ograniczone zasoby trzymanych nerwów, napiętych wówczas niczym sprawujące kontrolę postronki, chroniące przed ujawnieniem chmary wewnętrznie uformowanych wyzwisk. Palant. Idiota. Kretyn. Skończony kretyn. Całe szczęście! pozostałe aspekty stażu prezentowały się znacznie lepiej - co prawda, pokryte przez drobne rysy możliwych do wybaczenia błędów, spóźnień bądź braków angażowania się w poszczególne czynności (zwłaszcza, kiedy stawał się zbyt bardzo wściekły z powodu kolejnej, uszczypliwej uwagi odbierającej chwilowo zapał). Uczniowie wykazywali zainteresowanie przedmiotem, kontakt rozwijał się na płaszczyźnie pomyślnej - to wszystko świadczyło o tym, że ewidentnie kieruje się w dobrą stronę. Kto wie - może po jakimś czasie i przełożony odpuści, postanawiając mimo wszystko przypisać choć skromną - w ramach zachęty - premię? Jakby nie patrzeć, miał okazję rozpoczynać się spełniać w obranej przez siebie profesji - odrzucał, co prawda, wpierw wizję nauczycielskiej kariery jak natarczywą muchę, ażeby potem do niej powrócić i chcieć w ten sposób dalej wspinać się w górę schodów kariery. Co miała przynieść dalsza część stażu oraz - tym bardziej - dalsza część pracy - nie wiedział, lecz wyczekiwał kolejnych dni, nie pozwalając sobie na doświadczenie znużenia.
Staż nauczycielski, etap I Gdzieś na przełomie sierpnia i września 2017, Hogwart
Zgodnie z umową jaką miałam z dyrektorem miałam rozpocząć staż kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego by trochę pomóc nauczycielom, a szczególnie Robertsonowi z papierami. Pod koniec września miałam już być pełnoprawną asystentką, a dyrektor powiedział, że jeśli sprawdzę się w tej roli to w przyszłym semestrze będę mogła starać się o stanowisko nauczycielskie. Pierwsze dni minęły mi na dość banalnych sprawach - głownie parzyłam nauczycielom kawę, przepisywałam uszkodzone akta uczniów, porządkowałam papiery i wraz z Robertsonem (byłam jedyną stażystka w mojej dziedzinie, pozostali wybrali bardziej oczywiste przedmioty jak zaklęcia czy transmutacja) planowałam program zajęć na nowy rok. Nie było to zajęcie szczególnie ciężkie, ale jeśli mam być szczera nie sprawiało mi to zbyt wiele frajdy, gdyż najbardziej zależało mi na samym nauczaniu. Doświadczanie to było jednak bardzo pouczające, gdyż uświadomiłam sobie, że praca nauczyciela wymaga również siedzenia na papierami i wiecznego dokształcania, nie polega wcale jedynie na wykładaniu. Mimo, że Robertson mało kogo darzył sympatią i nie był zbyt pobłażliwy, to chyba musiał powiedzieć słówko o mojej pracy dyrektorowi, bo dostałam 15 galeonów premii. Wśród innych stażystów zaczęły krążyć plotki, że Hampson chce przyjąć kilka osób na stałe - wszyscy zastanawiali się kto to będzie. Nie zamierzałam ujawniać, że jestem z nim już umówiona na etat, gdyż nie chciałam wzbudzić w nich zazdrości. Mimo mojego introwertyzmu obcowanie z innymi stażystami ale również z nauczycielami szło mi całkiem nieźle. Zawiązałam kilka cennych i całkiem sympatycznych znajomości, nikt mi nie dopiekał. Z pracą szło mi okej, ale przecież zawsze może być lepiej.
staż nauczycielski, w sumie Durmstrang - 1998? 1999?
To całe nauczanie astronomii mogło właściwie nie być takie złe - o ile, rzecz jasna, nie miałaby innych planów na swoją przyszłość. Staż, jaki podejmowała z ciężkim sercem, by mieć w przyszłości jakiś punkt odniesienia, jakby to ojciec ujął - szalupę ratunkową, okazywał się nie być aż taki zły. Tym bardziej, że dyrektor darzył ją szczególną sympatią i ze wszystkich stażystów najbardziej chwalił, choć nie miała pewności, czy to zasługa jej ciężkiej pracy, czy może uroku półwili. Tym bardziej, że nie wszystko wychodziło zawsze idealnie, gdy na lekcjach coś nagle wypadało jej ze stresu z rąk, a grzmotnięcie książek o podłogę brzmiało jak muzyka z horroru. Nauczyciele podchodzili do niej dość podejrzliwie, a reszta stażystów chyba zazdrościła dobrego kontaktu z dyrektorem i nie przypominali w żadnym względzie materiału na nowych przyjaciół. Cóż, nie po to robiła staż, żeby plotkować z jakimiś troglodytami, więc trzeba było sprawę przeboleć i robić wciąż swoje. (Choć trudno było udawać zdystansowaną, gdy w kieszeni brzęczała premia pieniężna.)
Chociaż na ustach ochoczo gości stwierdzenie - zawsze może być gorzej, Danielowi Bergmannowi nie chciało się dłużej pokładać w nim swojej wiary; pierwsze dni stażu mijały niezwykle mozolnie, opierając się przede wszystkim na drwinach szefa, który z jedynie znanych sobie sekretnych przyczyn - ewidentnie nie lubił przyszłego nauczyciela. Pozostawało zacisnąć zęby oraz brnąć dalej - całe szczęście, jego relacje z uczniami nie przedstawiały się tak tragicznie. Kolejne dni, jak się okazywało, obfitowały w równie nowe, niespodziewane wrażenia - nigdy nie przewidywałby interwencji w kompletnie niepowiązanej z nim sprawie. Od słowa do słowa, z nauczycielką mugoloznawstwa - w trakcie pozornie zwyczajnej, prowadzonej rozmowy, niezbędnej uprzejmości w przypadku pracy, okazało się, że jej aparat fotograficzny (czarodziejski, służący do porównania z mugolskim), niestety zaprzestał działać. Zaoferowanie pomocy padło z ust mężczyzny niemal natychmiastowo, co nie miał w zwyczaju czynić - najczęściej wszystko dokładnie miał przemyślane oraz preferował się skoncentrować na swoim przedmiocie stażu. A jednak - korzystając z tego, że swego czasu poświęcał się fotografii; głównie rozmyślając o zmarłym zbyt wcześnie ojcu, udało mu się doprowadzić urządzenie do poprzedniego stanu. Nauczycielka była wręcz wniebowzięta, obdarzając go ciepłym uśmiechem zgoła przeciwnym wobec wyrazu twarzy ukochanego szefa; oczywiście nie uwierzył ani trochę w historię, uznając ją za stek bzdur, za bajeczki wyssane z palca - cóż, pozostała więc tylko niematerialna wdzięczność kobiety. On kontynuował dalej odnajdywanie się w pracy, nie mając zamiarów z niej zrezygnować, nadal próbując przekazać wiedzę swym podopiecznym, zaciekawić ich prowadzonym przedmiotem - podzielić się własną pasją.
STAŻ NAUCZYCIELSKI, ETAP III początek października 2013 roku, Ilvermorny
Staż szedł Mattowi naprawdę świetnie, nie ma się co oszukiwać. Wszyscy go bezustannie chwalili, zachwycali się jego wiedzą w dziedzinie Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami i jego podejściem do zwierząt. Bo, cholera, mało kto potrafi odgadnąć trzy zagadki sfinksa pod rząd, gdy uczniowie na lekcji nie znają odpowiedzi. Sam Shercliffe był z siebie piekielnie dumny. Sądził, że nie może być już lepiej, a nic przykrego nie może się już stać. Z bólem serca wybrał się na ostatni dzień stażu, ledwie zwlekł się z łóżka, bo podświadomie wiedział, że praca we właściwym zawodzie nauczyciela nie będzie już tak przyjemna jak bycie zwykłym stażystą, który na ogół był traktowany przez najstarszych uczniów jak równy sobie. Niby był starszy o te kilka lat od najstarszych uczniów, ale jednak rozmawiali z nim ze znacznie większą swobodą niż z profesorem. Jednak Matthew musiał skończyć staż, nawet jeśli naprawdę tego nie chciał. Wiedział o tym, że gdy skończy staż, wyjedzie znowu w podróż i wróci dopiero we wrześniu, aby pracować. Wiedział to i odrobinę bał się tego, co mogło się stać, chociażby przypadkiem. Ostatniego dnia wszedł do pokoju nauczycielskiego lub czegoś w tym stylu, aby uporządkować dokumenty, kartkówki i najnowsze sprawdziany uczniów. Miał też zająć się ocenianiem ich, co też naturalnie zaczął robić. Niestety, nie był jedynym stażystą. Razem z nim w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze dwóch. Oboje byli całkiem fajnymi osobami, Shercliffe naprawdę ich lubił. Dobrze było mieć kogoś z kim można było trochę ponarzekać na dyrektora, gdy zaczynał się o coś czepiać. Jednak gdy Matt spokojnie siedział przy stole i pisał uwagę dotyczącą jednego z zadań jakiegoś ucznia, jeden ze stażystów postanowił zrobić mu psikusa, który nie był zbyt miły. No ale który psikus jest miły, co nie? Gdy Matthew chciał wstać, aby pójść do łazienki, wywalił się jak długi, ponieważ kolega związał mu sznurówki z krzesłem. Cholera. Praktycznie od razu poczuł jak krew zaczyna wylewać się z jego nosa plamiąc koszulę, brudząc skórę dłoni, którą dotknął nosa, aby upewnić się czy aby na pewno to krew. Przeklął pod nosem i wyjął różdżkę. Jednak nie mógł przypomnieć sobie żadnego przeciwzaklęcia. Dobrze, że w pomieszczeniu przebywał także ten trzeci stażysta, który znał się na magii leczniczej. Całkiem szybko uporał się z problemem Matta, na co Shercliffe mu podziękował, a drugiego spiorunował wzrokiem. Z jednej strony nie potrafił się gniewać, ale z drugiej... Co jeśliby upadł na kant stołu i umarł lub dostał wstrząsu mózgu? Takie nieodpowiedzialne osoby nie powinny nawet myśleć o pracy nauczyciela... Później tego samego dnia, Matt otrzymał sumę stu galeonów od dyrektora szkoły. Nie oszukujmy się, niesamowicie się z tego faktu cieszył. W końcu sto galeonów to naprawdę dużo pieniędzy i... Definitywnie mu się przydadzą. Jeszcze nie wiedział na co je wyda, ale wiedział, że mu się przydadzą. Każdy jeden grosz się przydaje, nie? Shercliffe pożegnał się ze stażem z wielkim bólem serca, ale z drugiej strony był z siebie dumny jak nigdy dotąd.
Staż nauczycielski, etap II Gdzieś na przełomie sierpnia i września 2017, Hogwart
Chociaż uczniowie już wrócili do Hogwartu to wciąż nie miałam zbyt wiele sensownej roboty - pomagałam nauczycielowi podczas wykładów, byłam traktowana jak asystent profesora Robertsona. Udało mi się prowadzić po kilkanaście minut lekcji, ale na razie nie mogłam liczyć na nic więcej. Mimo to nie narzekałam - miałam dużo ciekawej pracy przy przygotowywaniu materiałów i lekcji, a Robertson zachowywał się jakby mimo tego, że jestem kobietą faktycznie cenił moją pracą - a przypadku tak powściągliwej osoby jak on to brak złośliwych uwag i chęć współpracy były wielkimi pochwałami. Czułam się w tej pracy jak ryba w wodzie, a profesor najwyraźniej mi ufał, bo pewnego dnia zostawił mnie na większość dnia samą w swoim gabinecie i poprosił o ułożenie programów zajęć na następne dwa tygodnie dla wszystkich klas. Dał mi na to cały dzień, a ja bez problemu wyrobiłam się trzy godziny przed czasem. Robertson obejrzał moje notatki i był tak zadowolony, że pozwolił mi wyjść do domu dwie godziny wcześniej, a na dodatek powiedział, że za każdym razem gdy skończę wcześniej mogę wychodzić, tylko muszę mu o tym powiedzieć. Byłam zachwycona - te same pieniądze, a mniej czasu spędzonego w murach szkoły. Tak dobre wyniki były dla mnie bardzo motywujące ze względu na to, że już niebawem miałam dołączyć do kadry Hogwartu na stałe - na razie jako asystentka. Skoro tak dobrze szło mi na stażu to czemu miałoby się nie udać po? Wtedy jeszcze nie spodziewałam, że nie będzie tak łatwo, ale już kochałam tę pracę.
KOSTKI: historia 4, wyrzucona parzysta (6) nagroda 4
Ostatnie dwa tygodnie odbywanego stażu wcale nie były łatwe - wręcz przeciwnie, nastręczyły mężczyźnie hordy nowych problemów, z którymi chcąc nie chcąc musiał samodzielnie się zmagać. Mimo dobrej kariery nauczyciela - a przynajmniej jej zaprezentowanego preludium, pozytywnego odbioru wśród uczniów ceniących sobie równie jak on rzeczowe przedstawienie tematu, nie wszystko szło po myślach mężczyzny. Już niedługo, po raz kolejny dało o sobie znać najsłabsze ogniwo próbowania sił w swojej pracy - mianowicie przełożeni, ponieważ to oni właśnie sprawiali Danielowi najwięcej kłopotów. Tym razem szef okazał się zbyt sentymentalny (wzruszające), terroryzując wszystkich podwładnych - nikt nie był skłonny ujawnić podłoża jego wściekłości, a on sam dowiedział się o niej kompletnym przypadkiem - i postanowił zaryzykować. Kto nie może, lepiej niż przyszły, zajmujący się transmutacją profesor upodobnić wazon do tego, który nieodwracalnie został w kawałkach? Nie rozważając niczego dłużej, Bergmann zakupił pierwszy-lepszy podobny kształtem do oryginału przedmiot, upodabniając go dzięki swoim umiejętnościom. Zadziałało. Biedne, sentymentalne serce szefa znalazło wreszcie ukojenie - zadowolony, przez resztę stażu zachwalał nowego współpracownika, ofiarowując mu nawet premię. To jeszcze nie wszystko - ku miłemu zaskoczeniu Bergmanna, na zakończenie okazał się jeszcze bardziej hojny niż przedtem, ofiarowując mu równe sto galeonów - a Bergmann, jako rasowy racjonalista, stąpający twardo po ziemi człowiek, pieniędzmi się nigdy nie brzydził; ba, znał doskonale ich wartość oraz potrzebność w życiu. Dalej pozostawało już tylko rzucenie się na głębokie wody prawdziwej pracy.
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Po sam koniec stażu Mograine nieco się rozleniwił i nie wykonywał pracy papierkowej. Zamierzał odwalić całość w ostatni dzień, siedzieć od rana do wieczora wypełniając głupie kartoteki. Nie było to zbyt mądre bo mogło mu zabraknąć czasu, ale co tam, wszystko szło po jego myśli to i z tym sobie poradzi, prawda? Oczywiście kiedy przyszło co do czego zorientował się, że przecenił swoje umiejętności. Po paru godzinach pisania miał serdecznie dość, strasznie chciało się mu sikać a brzuch zamienił się w orkiestrę. Musiał zrobić sobie choć małą przerwę i odwiedzić WC, wstał z krzesła i wszystko byłoby dobrze gdyby nie złośliwość ludzka. Jakiś żartowniś rozwiązał mu sznurówki i butów i przywiązał je do krzesła. Po wykonaniu kroku Aiden wywalił się jak kłoda na podłogę łamiąc przy okazji nogę od krzesła. Całe szczęście nic poważnego się nie stało, obił sobie łokcie i stłukł nos ale poza tym był cały. Klnąc pod nosem poszedł do WC po drodze zaczepiając jakąś kobietę by zatamowała krwawienie z nosa. Po powrocie na miejsce zastał naprawione krzesło i kapelusz leżący na biurku. Po krótkich oględzinach mężczyzna rozpoznał lewitujący kapelusz co wywołało u niego szeroki uśmiech. Rekompensata za rozbity nos? Jeżeli tak to bardzo droga. Czasami warto się pomęczyć, nie?
Staż nauczycielski, etap III Gdzieś na początku września 2017, Hogwart
Ostatni tydzień stażu spędziłam na typowej pomocy przy prowadzeniu lekcji. Robertson w końcu odpuścił mi papierki i pozwolił trochę pouczyć - szło mi całkiem przyzwoicie, chociaż jeśli mam być szczera to jeszcze nie do końca pewnie czułam się wśród ludzi, z którymi do niedawna chodziłam na zajęcia, dlatego zdecydowanie preferowałam młodsze klasy, które były może troszkę zbyt hałaśliwe dla mnie, ale przynajmniej nie traktowały mnie jak koleżankę. Ostatniego dnia stażu musiałam jednak wrócić do papierkowej roboty - miałam do wypełnienia moje sprawozdanie ze stażu. Usiadłam przy stoliku stażystów w pokoju nauczycielskim i zabrałam się za robotę. Byłam tak wymęczona, że wypiłam chyba ze sto litrów kawy, więc w pewnym momencie dość mocno zachciało mi się siku. Poderwałam się z krzesła i.. padłam na ziemię. "Dowcipny" stażysta z zakresu zaklęć wykorzystując moją nieuwagę przywiązał mi sznurówki do krzesła. Miałam strasznego pecha, bo padając na ziemię uderzyłam się w rant stołu. Trudno powiedzieć po jakim czasie się obudziłam, ale z tego co mówili mi znajomi cucono mnie kilkanaście minut, a potem jeszcze pół godziny majaczyłam coś o kryształowych kulach. Na szczęście nic większego (oprócz drobnej rany na czole) mi się nie stało. Po pracy dyrektor zaprosił mnie do siebie na rozmowę podsumowującą staż. Szczerze powiedziawszy ból głowy był tak dokuczliwy, że niezbyt ogarniałam, aczkolwiek chyba Robertson dobrze się na mój temat wypowiadał, bo dyrektor podarował mi sto galeonów premii! Teraz mogłam rozpoczynać moją nauczycielską karierę.
Kostka: 1 i 1 (nieparzysta) Upominek: 4 -> piniondz
Trochę stresowała się tym całym stażem. Nie, nie była to jej pierwsza praca, nie był to jej pierwszy staż. Jednak będą w szkole, starając się o stanowisko nauczyciela, poczuła się, jakby znów była młodą dziewczyną, zaraz po studiach, starającą się o pierwszą w życiu posadę. Jednak oprócz stresu, to uczucie dawało jej też sporą dawkę energii do działania. Kontakty z uczniami szły jej gładko, przygotowywania do lekcji sprawiały przyjemność, a sama czuła się wspaniale. A naprawdę, było to sporą odmianą po ostatnim roku apatii. Paca niemal paliła jej się w rękach, na tyle, że udawało jej się poradzić ze wszystkimi swoimi obowiązkami w na tyle szybkim tempie, że zaproponowała współpracownikom pomoc przy ich robocie papierkowej. W końcu nie byłaby sobą, gdyby nie starała się, choć trochę ułatwić innym życia. Naprawdę cieszyła się z podjętej decyzji, pokazując całą sobą, jak bardzo podoba jej się nowa praca. Cały czas chodziła uśmiechnięta, z głową wysoką uniesioną w oznace pewności siebie. Widocznie nawet dyrektor zauważył, jak wspaniale jej idzie, za każdym razem, gdy się mijali, odpowiadając na jej uśmiech jeszcze szerszym rozciągnięciem ust. Zarażała innych swoją energią, starając się robić wszystko ze stuprocentowym zaangażowaniem. Liczyła, że dzięki temu uda jej się dostać zatrudnienie, na stanowisku nauczyciela uzdrawiania, na które przecież się już zgłosiła. Czuła, że nic nie popsuje jej humoru, a następne dni będą równie owocne.
Elizabeth nie miała ze stażem żadnych problemów. Zaczęła czuć się w szkole niczym ryba w wodzie, praca papierkowa szła jej gładko, a ona dzięki temu mogła dalej pomagać przy niej swoim przełożonym. Naprawdę, branie na siebie cudzej pracy, stało się dla niej tak oczywiste, jak to, że musiała iść przeprowadzić lekcje. I nie było to dla niej problemem. Postanowiła się nawet zabrać za sprzątanie magazynu klasy do uzdrawiania. W końcu już niedługo mogła zacząć tutaj nauczać już jako samodzielny nauczyciel. A akurat schowek był na tyle zagracony, że nie mogła w nim nic odnaleźć. Właśnie sprzątała jedną z półek pełną przeróżnych fiolek, gdy jedna z nich przewróciła się, wylewając na jej rękę jakąś substancję. Spojrzała smutno na swoją zaplamioną teraz jasną koszulę, jednak szybko wróciła do sprzątania, wiedząc, że i tak już jej nie uratuje. Już po chwili, znów wpadła w szał sprzątania, zapominając o przewróconym eliksirze. Całe zdarzenie jednak powróciło do niej już po dwóch dniach, gdy na ręce pojawiły się czerwone i piekące krosty. Całkiem dobrze zdawała sobie sprawę, co za choroby były to objawy, jednak nie chcąc opuścić pracy już na stażu, zignorowała rękę i postanowiła na razie nie odwiedzać innego magomedyka, by przepisał jej leki. Jej stan jednak z dnia na dzień się pogarszał i pieczenia, teraz już całej skóry nie dało się zignorować. Opuściła więc szkołę zaraz po skończonych lekcjach, łapiąc się na dyżur w pobliskim szpitalu. Został jej przepisany eliksir, po którym szybko wróciła do zdrowia, nie musząc jednocześnie opuszczać pracy, ani na jeden dzień.
Kostki: 1, potem nieparzysta
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Służenie szefowi w zamian za „miliony” monet było niezwykle upokarzające. Przynieś, wynieś i pozamiataj kompletnie nie pasowało do wizji, którą Sharker postawił sobie wzór stażu nauczycielskiego. Nigdy nie był pokorny, więc jak miał w spokoju znosić wszystkie te wszystkie upokorzenia? Ano właśnie, nikt nie mówił, że nie można być mściwym i Rasheed skrupulatnie korzystał z przywileju robienia głupich kawałów swojemu pracodawcy. Przypadkowo zrobił mu bałagan w papierach, do których teoretycznie nie mógł mieć dostępu czy też dosypał mu czegoś ciekawego do puszki z kawą. Szczeniackie wygłupy, powiecie? Cóż, macie w stu procentach rację, ale jakże można w inny sposób obdarzać nauczyciela złośliwościami bez ryzyka przyłapania? Pewnie coś by się wymyśliło, ale nie było mu do szczęścia potrzebne dodatkowe analizowanie, skoro wszystkie te wygłupy można było przypisać krnąbrnym podopiecznym. Szkoda tylko, że potem okazało się, iż belfer, którego były Ślizgon brał za szefa, tak naprawdę nim nie był! Chwila, więc kto tak naprawdę go oceniał? Nie miał bladego pojęcia i owy tajemniczy ktoś, pewnie też nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. Żadna szkoda, chociaż nie wchodzili sobie w drogę i mogli ten miesiąc spędzić względnie nieinwazyjnie względem siebie nawzajem. Zaś jeśli chodziło o współpracowników… chłopak niespecjalnie miał chęć na zacieśnianie więzów. Ostatnimi czasy wiódł raczej prym w duszeniu w sobie dosłownie wszystkiego, więc nikogo pewnie nie zdziwił fakt, że raczej nie starał się jakoś specjalnie wyróżnić. Czemu miałoby mu zależeć na opinii innych ludzi, którzy okazali się być równie wielkimi kretynami jak on, skoro wybrali ten zawód? Trzeba się szanować i mierzyć wyżej, prawda? Dopóki nie zwracano mu uwagi, Sharker nie zamierzał się przepracowywać i pewnie jeszcze dobrze na tym wyjdzie.