Na drugim piętrze, dla odmiany, okienka są dość małe. Każde z nich ozdobione jest dwoma małymi kolumienkami, które skutecznie powstrzymują próbujące się do środka Słońce. Sklepienie jest dość nisko, szczególnie w porównaniu z innymi. W równych odstępach wiszą na nim lampy oświetlające korytarz ciepłym światłem.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia 06.09.14 17:48, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Kiedy ma się siedmioro rodzeństwa stany dzielą się na dwa typy: 1. Kochasz ich nad życie. 2: Nienawidzisz ich i zastanawiasz się czy lot z wieży astronomicznej byłby idealnym rozwiązaniem. Ale zwykle wygrywa 1. Dlatego właśnie Anastazja spędziła kilka godzin pisząc esej z zielarstwa dla swojego młodszego brata, który uwaga uwaga... powiedział, że musi zająć się czymś niebywale ważnym - co w rzeczywistości było zaszyciem się w pokoju wspólnym i wpierniczanie ciągutek na potęgę zahaczającą o uzależnienie. Tak nie zdrowe jak to jej lizakowe. Szybko jednak wypchnęła to z głowy kiedy wsadziła do ust właśnie tą słodycz. Pomarańczowy lizak w kształcie listka spoczął na jej języku kiedy zawzięcie przepisywała zdania z książki o jakiś uroczych roślinach, które wcale takie uroczę nie były bo w każdej chwili mogły udusić. W dodatku przeklinała brata w myślach na różne sposoby, zastanawiając się mogłaby go tak przypadkowo potraktować jakąś klątwą. W końcu skończyła. Schowała więc referat do torby, wstając z krzesła a przy tym jej kości wykonały arię bolesnych strzałów. Skrzywiła się i żegnając z bibliotekarką ruszyła do wyjścia. Wychodząc zza zakrętu na korytarzy prawie na coś wpadła. Jednak dziękując Merlinowi za refleks jaki osiągnęła w domu pełnym wrzeszczących( i Jew) rudzielców zatrzymała się w porę zanim staranowała by... lewitującego kota. Albo.. precyzyjniej. Kota na lewitującego książkach. Pomrugała zaskoczona, unosząc wzrok na chłopaka, który próbował nieudolnie ściągnąć kota jednak średnio mu to wychodziło. Kojarzyło go z zamku. Na pewno był w Gryffindorze i chyba od niej starszy. - Potrzebujesz może pomocy? - Zagadała unosząc brew, a usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu. - Szkoda, żeby kot przeżył traumę spadając z... książek... - Dodała z lekkim rozbawieniem, przenosząc wzrok na zwierzę które niewzruszone siedziało na trzepoczącej się książce.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Chciało mu się śmiać to się śmiał z Uzzy'ego, bowiem jakimś trafem widok lewitującego na książkach kota wywoływał w nim radość. Miał nadzieję, że to efekt dobrego humoru, a Skyler nie dodał wczoraj do tej pysznej zapiekanki makaronowej kilku kropel eliksiru euforii. Mógłby zaryzykować i zdać się na swój refleks, ale żal było mu narażać to agresywno-słodkie stworzenie na traumę. Znikąd zjawiła się jakaś rudowłosa dziewczyna i na końcu języka miał już zagaić "cześć, Ness", ale barwy mundurka wyprowadziły go z błędu, zatem podniósł wzrok i napotkał nieznajome mu rysy twarzy. - Serwus! - zawołał zamiast palnięcia gafy i zabrał podrapaną rękę z powrotem do siebie, bowiem kociak przez ten czas postanowił go ponownie oznaczyć kilkoma głębokimi, choć cienkimi zadrapaniami. - Hmm... pomoc zawsze się przyda, zwłaszcza od kogoś takiego jak ty. Nie pogardzę podkarmieniem czy dopingow...a ty mówisz o kocie! Widzisz, co za nietakt z mojej strony. - w imię prawdziwego przejęcia położył podrapaną rękę na swojej klatce piersiowej, jednak wielki wyszczerz na jego twarzy zaprzeczał, jakoby miała być to pomyłka. Skorzystał z okazji, a i nie ukrywał, że oczy mu się zaświeciły wobec spotkania ładnej dziewczyny. Tak, dawał sobie póki co z nimi spokój, ale niektóre słowa i odzywki same wpraszały się do jego wypowiedzi i nic nie mógł na to poradzić. - Kot też nie pogardzi dokarmianiem, ale zazwyczaj ja do pary. - puścił jej oczko i przeniósł wzrok na nieszczęśliwą książkę i szczęśliwego kociaka. - Poprosiłbym cię o potrzymanie zaklęcia, ale to niebezpieczne, bo moja różdżka cię nie posłucha, a wolałbym nie narażać twoich ładnych rąk na takie wojenne blizny jak te. - i pokazał jej świeżutkie zadrapania na wierzchu jego lewej dłoni i zademonstrował też wymowną minę, bo mówił poważnie. - A pewnie nie masz żadnych kabanosów na zachętę, co? - dodał i znów się uśmiechnął, bo to było przecież takie proste, gdy dopisywał humor.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Parsknęła cichym śmiechem na jego słowa. No bo cóż. Jego udawane przejęcie było zarazem zabawne i uroczę. Pokręciła delikatnie głową. -Mogę cie podopingować w walce z kotem - Stwierdziła przechylając lekko głowę w bok, niczym wróbelek który nic nie rozumiejąc kręci głową w każdą stronę. Tyle, że ona tylko w jedną i nie było to raczej tak uroczę jak przekręcenie jej przez wróbelka. Zdając sobie sprawę, że właśnie myśli o odruchach ptaka otrząsnęła się lekko. An nie miała problemu z kontaktem z ludźmi. Zawsze była chętna do rozmowy czy jak w tym wypadku pomocy. Nawet jeśli szło jej rozmawiać z przystojnym chłopakiem czy... jakimkolwiek chłopakiem. Dlatego też uniosła zielone tęczówki na jego uśmiechniętą twarz i sama się uśmiechnęła lekko kiwając głową. -Spokojnie. Jestem w stanie wykarmić was dwoje - Dodała z rozbawieniem i zwróciła wzrok na jego krwawiącą rękę, krzywiąc się lekko. -Zadziorna zwierzyna. Kot. Nie Ty... chyba - Dodała widząc jego wzrok. Podobno kobieca torba skrywa wiele rzeczy i jak się chcę to znajdzie się to czego się potrzebuję, więc ruda rozpięła jej suwak i zaczęła grzebać lekko marszcząc przy tym nos. Pełno nieznaczących pierdół, ale kabanosów brak. Skrzywiła się więc i pokręciła głową z przepraszającą miną. - Mogę spróbować go złapać, najwyżej później niczym prawdziwy bohater zaprowadzisz mnie do skrzydła. - Zasugerowała rozbawiona i spojrzała na radosnego kociaka. No przepiękne zwierze.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Cóż mógł poradzić, roześmiał się. - Nikt nie wygra z kotem yyy... jak w ogóle masz na imię? Nie znam zbyt wielu krukonek. - wzruszył ramionami i przybrał minę niewiniątka, bo taka też była prawda. Z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny głównie trafiał w pokręcone relacje ze Ślizgonkami, czasami przeplatała się jakaś Gryfonka i... to wszystko. Może powinien rozszerzyć swoje zainteresowania na pozostałe domy? I na gacie Merlina, jego drogę znów przecięła rudowłosa dziewczyna. Powinien pomyśleć o odświętnym udaniu się na lekcję wróżbiarstwa, a nuż dowie się czy to aby przypadek czy jednak jakiś kosmiczny cel? Potrząsnął głową, bo jego myśli uciekały już w złe rejony. Musiał zapytać Skylera co dodał do jedzenia, bo nie uwierzy w swój humor połączony z dziwnymi myślami. Nie przypominał sobie, aby miał podpaść współlokatorowi, choć skoro ten miał jakiś kryzys to może pomylił krople aromatu waniliowego z eliksirem euforii? - Oj nie rzucaj słów na wiatr, moja droga, kiedy nie znasz pojemności naszych żołądków. - oczy mu zaświeciły na myśl o kolejnej osobie, która mogłaby podrzucić mu jakiś smakołyk. Gdyby nie treningi z Morgan to były otyłą gryfońską kulką, a nie ścigającym. - Mam cię skazywać na ten zapach medykamentów w skrzydle? Wierz mi, sam się zajmę twoimi potencjalnymi ranami... ale serio chcesz podkładać ręce pod kota? Może nie wiem... rzucisz zaklęcie lewitujące na te moje, ja wówczas swoje wycofam i będziesz mogła przytrzymać tę walczącą trójcę. - zaproponował i dbał o utrzymywanie zaklęcia pomimo ciężaru. Dwie wiercące się Potworzaste Księgi i Uzzy, który rozgryzł już... połowę paska... trzymającego okładki blisko siebie... - O kurwa. Musimy się pospieszyć, bo zobacz, prawie przegryzł pasek. Uzzy! Psik! - próbował go spłoszyć, ale poza jednym spojrzeniem został całkowicie olany. Teraz już żarty się skończyły. Objął różdżkę obiema dłońmi i próbował bardzo, ale to bardzo powoli całe to towarzystwo przysunąć bliżej podłogi. Nie wątpił kto wygrałby starcie i scenariusz mu się nie podobał.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
No tak. Pacnęła się mentalnie w czoło. Skoro już mają ratować życie niewinnego kotka, zanim pożrą go krwiożercze książki wypadało by się przedstawić. W końcu dobrze by było poznać imię osoby, którą po części zaprosiło się na kolację. Albo jakiś inny posiłek kiedykolwiek. - Anastazja. - Odparła unosząc kącik ust w ten charakterystyczny dla niej sposób. Coś na kształt uśmiechu, jakie posyła dziecko w stronę pierwszego pluszowego misia. Niby nieśmiały, a jednak całkowicie pogodny i pewny. Uśmiechem zawsze starała się nadrobić porcelanę w oczach. Ojciec zawsze tak powtarzał. Że ma porcelanowe oczy. Chociaż ruchome pozbawione uczuć. Ale w końcu nadrabiała mimiką twarzy, a przynajmniej taką miała nadzieję. - I teraz możesz powiększyć znajomość krukonek o jedną. - Zaśmiała się, przeskakując wzrokiem na kota, który uparcie walczył z książką co prawdopodobnie sprawiało mu nie małą radość. - A Ty jak masz na imię? - Dodała po chwili znów zerkając na jego twarz. An zwykle nie zwracała uwagi na ludzi. A jeśli już to robiła to z konkretnych powodów, takich jak na przykład wygadywanie dziwnych rzeczy albo co gorsza... robienie jeszcze dziwniejszych rzeczy. Ale tym razem zwróciła uwagę na niego bo chłopak uśmiechał się tak szeroko i zaraźliwie. Nie przywiązywała wagi do takich szczegółów jak kolor oczy czy czyjś uśmiech. Ale uśmiech chłopaka tak promieniał, że zwróciła na to uwagę. - Nie znasz moich szerokich możliwości kulinarnych. - Puściła mu oczko, a potem słuchając uważnie kolejnych słów jakie wypadały z jego ust szybko pokiwała głową i wyciągnęła różdżkę. Że też nie zrobiłam tego od razu. To ten florystyczny esej wyżarł mi mózg... Stwierdziła w myślach i rzuciła zaklęcie lewitujące na kota, kiwając na chłopaka. Przy okazji zdała sobie sprawę, że to wcale nie takie lekkie więc złapała różdżkę oburącz i spojrzała na niego ponaglająco.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- To jakaś zagraniczna wersja imienia, co? - i dopiero gdy zadał to pytanie to zorientował się, że jej słowa miały w sobie charakterystyczny akcent, którego nie miał szans dopasować do żadnego języka. Potrafił rozpoznać tylko francuski i rdzenny walijski. - Jeremy. - odwzajemnił się i już nie chciało mu się napominać o pseudonimie, który sam sobie wymyślił lata temu. - I widzisz, zwyczajny dzień, a już zawieram cenną znajomość. - wyszczerzył się i ponownie puścił do niej oczko, bo skoro zapewniała o dokarmianiu dwóch ogromnych żołądków to z miejsca zyskiwała sobie dunbarową sympatię. Wystarczyło dać mu coś smakowitego, a łatwo było go sobie zjednać. Co prawda Anastazja dopiero zapewniała o dokarmianiu, ale i tak już zyskiwała sobie jego uprzejmość, mimo że w jej spojrzeniu wydawało się być coś nie tak. Wykrzywił usta w grymasie, gdy zaklęcie dziewczyny powędrowało na kota, a nie na książki jak to przedstawiał. Najwyraźniej mówił chaotycznie, a jeśli dodać do tego sporą ilość słów to faktycznie można się pogubić. Czym prędzej odlewitował książki na niski parapet okienny, wsunął różdżkę za ucho i podskoczył do lewitującego kota. Pochwycił go kładąc mu rękę na miękkim brzuchu. - Okej, dzięki. To było szybkie. O mały włos od tragedii. - odruchowo przysunął kociaka na wysokość swojego mostka, ale profilaktycznie zasłaniał plecami książki. Po chwili zaklął pod nosem, gdy zdał sobie z czegoś sprawę. - Wycieczka do biblioteki zostaje przesunięta. Czas naprawić księgi, bo to szkolne. Gdyby bibliotekarka zobaczyła ten egzemplarz to chyba czas kupić sobie już miejsce na cmentarzu. - powiedział ni to do siebie ni to do dziewczyny czy kota. Podrapał się po skroni i zerknął niepewnie na szamoczącą się wciąż Potworzastą Księgą Potworów . - - Zechcesz potrzymasz tego cwaniaka? Na chwilę. Tylko się nie zakochaj w nim, bo ziomek ma już mały funclub. Nie wiem jak on to robi, ale wiele osób na niego leci. - zatrzymał wzrok na Krukonce wierząc, że jeśli nie zwiała przy pierwszej lepszej okazji to zechce jeszcze poasystować w jednej rzeczy zanim każde z nich pójdzie w swoją stronę.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Faktycznie jej imię nie za bardzo pasowało do Angielskiego kanonu i nie raz łapała się na tym, że ktoś zwrócił na to uwagę. A jeszcze jak podawała swoje polskie nazwisko to już w ogóle. Ale jej to w żaden sposób nie przeszkadzało. Lubiła swoje pochodzenie. - Rosyjska dokładnie. Albo Polskie. Zależnie jak by na to spojrzeć i kogo byś pytał. Mamy czy taty. - Stwierdziła rozbawiona przypominając sobie jak kiedyś rodzice kłócili się o to jakiego pochodzenia jest jej imię. Ona osobiście kiedy ktoś pytał skąd jest po prostu odpowiada, że jest pół polką pół rosjanką. Z resztą u niej wyraźniej słychać wschodni akcent. Kiedy chłopak się przedstawił zakodowała jego imię w głowię, uśmiechając się. - Widzisz. Merlin czuwa nad twoimi kontaktami towarzyskimi - Stwierdziła spokojnie, ale jej usta nadal pozostawały rozciągnięte w uśmiechu. Odruchowo spojrzała na książki, które... faktycznie nie były w dobrym stanie i skrzywiła się czując ból w swojej literackiej duszy. - Powiedziałabym, że cie obronię ale wydaję mi się w tej sytuacji zginęlibyśmy razem. - Mruknęła z udawaną powagą, a potem cicho westchnęła. - A tak poważnie, to na pewno się wścieknie. Ta kobieta jest przewrażliwiona na punkcie książek więc... - Wzruszyła ramionami. Co prawda ona też nie lubiła kiedy coś się działo z miłością jej życia - książkami, ale nie reagowała rzucaniem zaklęć na prawo i lewo jak mogłoby się skończyć w przypadku bibliotekarki. Spojrzała na Jeremy'ego i ochoczo pokiwała głową. Mimo wszystko uwielbiała zwierzęta więc bez wahania wyciągnęła ręce po kota. Kiedy znalazł się w jej ramionach, od razu się rozpłynęła czując pod palcami jego przyjemnie miękką sierść, zupełnie ignorując fakt że kocurek wbija jej pazury w przedramię. - Jaki jesteś fajny - Odezwała się cicho do kota, wolną dłonią głaszcząc go palcem pod bródką. - Chyba masz nową osobę w funclubie - Dodała ze śmiechem, nie przerywając pieszczot.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Polska, Polska... ej, mój współlokator ma krewnych w tym kraju. - powiedział, choć przecież nie było to konieczne i równie dobrze nie musiało to ją interesować. Mimo wszystko co się stało to się nie odstanie, najwyżej temat zostanie zignorowany. Wzruszył ramionami, bo wszystko było mu jedno skąd pochodziła. Miało to dla niego niewielkie pochodzenie. Jedyne co go drażniło w kontaktach z kobietami to... (nie)ukrywany narzeczony. Na resztę dało się przymknąć oko. - No w końcu się nade mną ulitował, bo ostatnio coś nawalał. - wybuchnął śmiechem, a ślepia wzniósł ku niebu jakby chciał w ten sposób pogrozić Merlinowi za to obijanie się albo podsuwanie mu osób, przez które nabawił się dwutygodniowego przygnębienia. Zdecydowanie wolał bezproblemowe relacje, a kłody zaczynały się, gdy w grę wchodziło zaangażowanie. Może jednak pozostać na lekkich znajomościach by nie wpaść znów w bagno? - Przecież nie pozwolę ci ginąć za mojego kota. - aż poklepał ją po ramieniu na znak, że cokolwiek powie, cokolwiek zrobi, to nie wciągnie ją w swoje niedopilnowanie wszak mógł powstrzymać kota od razu, a postanowił się przez parę chwil śmiać z niecodziennego widoku. Co poradzić, że na moment zapomniał, że niesione do biblioteki książki są wypożyczone? Tak, Callahan miał rację z wytykaniem mu sporadycznych napadów głupoty. Oddał kociaka i zajął się rzuceniem zaklęcia naprawiania na pasek okalający księgę, a gdy to zrobił usłyszał słowa, które wywołały na jego gębie ogromny uśmiech. - Nie no, dzięki An. Wiem, że na meczu dałem czadu, ale to Hem,.. - odwrócił się do niej i zamiast poczerwienieć z zażenowania znów parsknął śmiechem, bowiem dziewczyna mówiła do kota, a gdy na nią się nie spoglądało to brzmiało jakby chciała należeć do funclubu Jeremy'ego. - Serce mi pęka, że to było do mnie. - dodał ze śmiechem i próżno było szukać na jego twarzy chociażby odrobiny zakłopotania. Zgarnął obie księgi pod pachę i podszedł do dziewczyny. - Takiemu to dobrze, co nie? - westchnął z zazdrością.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Uśmiechnęła się szeroko na jego słowa. Zawsze miło słyszeć, ze ktoś kojarzy coś tak małego jak Polska. - To ma szczęście. Polacy są super - Stwierdziła wesoło się uśmiechając. Jedno trzeba przyznać. Gryfon miał zaraźliwy śmiech. Taki promyczek, który dotyka w chłodny dzień skóry rozprzestrzeniając ciepło po niej. Zdała sobie sprawę, że jej myśli pognały swoimi torami więc szybko z powrotem skupiła się na chłopaku i kocie. - Szlachetny jesteś. Prawdziwy gryfon. Ale za te ślepia mogłabym i zginąć. - Zerknęła na futrzaka i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Uwielbiała zwierzęta. Wszystkie. Te magiczne i te niemagiczne. Poza labradorem ciotki Pameli, który zawsze sikał jej do butów. Uniosła wzrok na Jeremy'ego, patrząc na niego z rozbawieniem, jednocześnie cały czas kiziając kotka. Nie mogła poradzić nic na to, że znowu ją rozbawił. Przede wszystkim wydając się być taki naturalnie. Ciągle wesoły. - No fakt. Na meczu świetnie sobie poradziliście. - Mrugnęła od niego, uśmiechając się szeroko i opierając się lekko o parapet okna za sobą. - No pewnie. W końcu jest mały, uroczy i wszyscy go kochają, a jak coś zbroi to i tak nie ważne bo jest uroczy. - Wyjaśniła i znów zerknęła na kota, który wcisnął się w jej ramiona cichutko mrucząc chyba z przyjemności. - A jak się moja nowa miłość nazywa? - Spytała.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Westchnął iście teatralnie, gdy wspomniała, że za te ślepia syjamskiego kociaka można zginąć. Doskonale rozumiał jej słowa, bo przecież sam zakochał się w tym stworzeniu w dniu, kiedy się na niego natknął. Pamiętał jakby to było wczoraj. Wychodził z Munga, nad miastem wisiała ulewa, a on natknął się na zmarzniętego i bardzo brudnego kociaka. To był ten dzień, kiedy odkrył, że został przywłaszczony przez kota. Nie planował brać żadnych dodatkowych zwierząt poza starą jak świat sową, a tu proszę, okazało się, że sam został zaadoptowany przez wąsatego jegomościa. - No dobra, tu przyznam ci rację. - stwierdził, bo taki argument go pokonywał. - Nawet jak urośnie i będzie stary, to dalej będzie uroczy. Gdybym nie był taka noga z transmy to zostałbym animagiem i najlepiej kocurem, by mnie też tak miziano. - skinął jej głową i szczerzył się, perfidnie zdradzając się z zazdrością, której też się akurat nie miał powodu wstydzić. To był jego ulubiony pretekst do rozmów z przypadkowo spotkanymi osobami. Kociak zawsze dawał powody do niekończącego się debatowania, a i on sam dostawał mnóstwo pieszczot, a Jerry mógł próbować czarować ludzkimi metodami. Nie miał takiego futerka, ale jeszcze trochę ćwiczeń i będzie mógł konkurować z tymi uroczymi ślepiami! - Twoja nowa miłość to powinna nazywać się Jerry. - oznajmił jej z teatralnym westchnięciem, a udawał, że godził się z myślą, że jednak przegrał. - Ale ten tutaj to Uzzy. Rozpieszczony jak nigdy, teraz nie będzie chciał do mnie przyjść, bo zabrałem mu zabawkę, a ty go miziasz. - oparł ramię o zimną ścianę, bo musiał niestety poczekać aż kotu znudzą się drapania. - Nieczęsto go ze sobą zabieram tutaj, do zamku, ale jak już to robię to jakimś trafem zgarnia atencję samych pięknych dziewczyn. - jego oczy zaświeciły, gdy wplótł w wypowiedź pierwszy komplement, oczywiście doprawiony uśmiechem odsłaniającym rząd białych zębów. Postanowił się przyjrzeć jej twarzy, bowiem ostatnio spotkał trzy dziewczyny o podobnej urodzie, a w tym jedna była pół wilą. Ta delikatność rysów twarzy, niemalże porcelanowa skóra...
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Parsknęła krótkim śmiechem, kiwając głową. No cóż... Koty, psy... wszystko co miało futerko, pyszczek i dało się pomiziać miało specjalne miejsce w jej sercu, dlatego od chwili wzięcia go na ręce kociak już tam trafił. - Jak już skończę miziać jego, to dla pocieszenie mogę pomiziać i ciebie - Zaproponowała unosząc brew w rozbawieniu. Oczywiście żartowała. A nawet jeśli nie, to w końcu zawsze mogła wyciągnąć dłoń i podrapać go za uchem czy jak w przypadku zwierzaka... pod brodą. Chociaż wizja tego wydawała się dość zabawna. Jej płuca przez malutką, nanosekundę straciły dopływ tlenu na jego słowa. Ale to dlatego, że żadna z miłości Anastazji przez 18 lat nie nosiła imienia chłopca. No, a na pewno nie żywego bo postacie z książek się nie liczą. - Problem tkwi w tym, że gdybyś miał takie hipnotyzujące oczy i mięciutkie futerko to możliwe, że mogłabym cie tak nazwać. Ale w tej kategorii bez wątpienia wygrywa Uzzy. - Uśmiechnęła się szeroko, teraz dla odmiany głaszcząc kota delikatnie po łbie. - Będzie wiedział do kogo przyjść jak znowu coś mu zabronisz. Ja go pocieszę - Poszerzyła uśmiech i jak na zawołanie kot z uroczym, przeciągłym miauknięciem zeskoczył na ziemię, prężnie się rozciągając. Korzystając z okazji zerknęła na jego poranioną rękę. Wyciągnęła różdżkę, a następnie wolną dłoń w jego stronę. - Mogę? Co prawda kiepski ze mnie uzdrowiciel ale na czarach się trochę znam... - Przyznała spokojnie, z delikatnie uniesionymi kącikami.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Podrapał się po skroni i pomyślał o całym tym mizianiu. Nie chciało mu się wierzyć, że miałoby pójść mu tak łatwo. Poza tym nie oszukujmy się, w grę nie wchodziło ani drapanie za uchem ani pod brodą, bo przecież musiała odebrać od niego aluzję, prawda? Może. Chyba. Już sam nie był pewien, wszak często zdarzało mu się rzucać aluzjami czy stosować ukryte drugie dno. Nie miał pojęcia jaka jest An, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby wybadać grunt. Czy należała do tych dziewczyn, co na myśl o pocałunku czerwienieją czy jednak jest z tej drugiej części, co świetnie czuła się przy flirtowaniu. Chociaż w chwili obecnej nie pasowała ani do jednej ani do drugiej grupy dziewczyn. A może istnieje jakaś trzecia, a on jeszcze tego nie ogarnął? Z tej pieczołowitej pracy szarych komórek zapomniał odpowiedzieć na jej prawie-obietnicę. - Fakt, ale taki kociak cię nie pocałuje ani nie będzie trzymać za rękę. W niektórych sytuacjach kot się nie sprawdzi. - poruszył zaczepnie brwiami i się roześmiał, oczywiście miał w chwili obecnej na myśli płaszczyznę fizyczną, choć nie ukrywał, że to nocne mruczenie i niespodziewane ataki kociej atencji są niezwykłe. - Nie chcę cię przygasić, An, ale Uzzy owinął sobie wokół wąsa kilka osób, które będą go perfidnie dokarmiać i rozpieszczać, gdy mu podpadnę. Choć w sumie przyznam, że z Krukonów to tylko ty i Elijah. - wzruszył ramionami. Była jeszcze Cien, Sky, Matt, Carmel, Boyd... przynajmniej połowa Gryfonów. Tak to bywa jak kot zdobywa popularność szybciej niż jego właściciel. - Dzięki, An!- wyszczerzył się tak szeroko jak nigdy. - Ale to tylko zadrapania i na bieżąco je łatam, a i tak się pojawiają co chwila. Nie trzeba. - rozmasował swój kark i poprawił tkwiące pod pachą księgi. To było miłe, gdy ładne dziewczyny chciały go podleczyć, a przecież wszystkie te uzdrawiania miał w małym palcu. - Uzzy, czy ty kocie do mnie wrócisz? Głodny się robię, a ty mnie zdradzasz z pięknymi dziewczynami i nawet nie chcesz się nimi podzielić. - pożalił się w iście żartobliwym stylu.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Zastanowiła się chwilę nad jego słowami. Na dobrą sprawę miał rację. Kot jej nie pocałuję ani nie potrzyma za rękę. Nie licząc wbijania pazurków w skórę jej rąk. I choć było to uroczę nijak się miało do fizycznego kontaktu z dłonią innego człowieka, szczególnie przeciwnej płci. Zdała sobie sprawę, że milczy od kilku sekund więc szybko się zreflektowała. - To może w takim razie kiedyś znajdzie się jakiś właściciel kota, który o to zadba. - Puściła mu oczko i sama się roześmiała. Nie należała do osób, którym brakuję języka w gębie jeśli w grę wchodzi rozmowa chociażby o całowaniu. Mimo, że Anastazja nigdy się nie całowała. Ale przecież nie miała tego wypisanego na czole. Chyba.... Spojrzała na kociaka, który na prawdę był chyba najsłodszym stworzeniem jakie widziała. Obok niego stały jeszcze puszki, które ojciec pokazywał jej w dzieciństwie ale koty były według niej bardziej... interesujące. Tata nie byłby zadowolony z tego toku myślenia... - No cóż. Liczyłam się z tym, że nie jestem jedyna która już pała do niego wielką miłością. Zwykle słodkości zyskują szybką popularność. - Stwierdziła z rozbawieniem. - Pocieszający fakt, że przynajmniej jestem drugim krukonem, który go do siebie przekonał. - Dodała i odgarnęła instynktownie włosy, z ramienia. Schowała różdżkę z powrotem do torby i również szeroko uśmiechnęła. - Skoro poradzisz sobie sam to nie będę się kłócić - Zaśmiała się. - Jak tam słucham, to biedaku na prawdę jesteś poszkodowany. W pocieszenie mogę Ci postawić szarlotkę w kuchni. - Zaproponowała unosząc brew, cały czas się uśmiechając.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Powodzenia. - odpowiedział zatem, żałując poniekąd, że nie podłapała flirtu, ale też nie może wymagać od każdej napotkanej dziewczyny tego samego. Wzruszył ramionami i poprawił tomiska pod pachą, bowiem od kilku minut udawał, że wcale nie czuje na palcach wilgotnej (!!) zakładki, która w tym przypadku robiła za jęzor Potworzastej Księgi Potworów. Aż się wzdrygnął. - I Uzzy'ego i mnie łatwo do siebie przekonać. Wystarczy dać nam jeść i trochę rozpieścić. - wyszczerzył się i dzielnie próbował zwrócić na siebie większą uwagę, pomimo że było to niejako skazane na porażkę, skoro kocisko łasiło się do dziewczyny jakby nagle się zakochał. Musiała pachnieć w jakiś przyjemny (dla kota) sposób. Długo już u niej siedział i powoli Jerry zaczynał odczuwać tą prawdziwą zazdrość, skłaniającą do większych działań. - Szarlotka brzmi super. Ale to może później, co? Muszę odnieść te księgi i potem kota ewakuować do mojej kawalerki. Szkolne skrzaty dały Uzzy'emu dożywotni zakaz wchodzenia na ich terytorium. Ja naprawdę nie rozumiem jak długo można boczyć się na porozbijane słoiki. - wywrócił oczami i trajkotał o wszystkim i niczym, bo to było przecież takie proste, gdy dopisywał humor. Podszedł bliżej Krukonki, ale po to, by zgrabnie wsunąć dłoń pod miękki brzuch kota i go od niej odebrać. Nie umknęło jego uwadze, iż ich palce się o siebie otarły. - Wiem, że będziecie za sobą tęsknić, ale obowiązki wzywają. - odwzajemnił uśmiech, który posłała mu dziewczyna i przygarnął kociaka na wysokości mostka.- Okej, An, ja śmigam na górę, ty pewnie na dół. Znając życie za jakiś czas upomnę się o tę obiecaną szarlotkę. Narobiłaś mi smaku. - mówił naprawdę poważnie. Wystarczy, że naprawdę zgłodnieje (teraz też był, ale wiedział, że Skyler coś z pewnością przygotował w mieszkaniu na kolację i wolał nie wracać tam będąc najedzonym, bowiem później dusza jego będzie cierpieć przy nęcących zapachach dochodzących z kuchni). - Miło było poznać, An. Do zobaczyska. - puścił jej oczko i zostawiwszy za sobą ostatni wyszczerz pomknął nieco żwawiej w kierunku schodów. Tym razem pod jedną pachą był kot, pod drugą dwie księgi, a za uchem różdżka. Brakowało jeszcze trajkoczącego nad uchem Boyda i byłoby perfekcyjnie.
| zt
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Pokiwała głową z uśmiechem i wtedy sobie przypomniała co właściwie miała zrobić i jej uśmiech trochę zgasł. W końcu myśl, że będzie musiała szukać tego gnoma zwanego jej bratem. Czasami zastanawiała się, dlaczego nie przychodzili z takimi sprawami do bliźniaka skoro uchodził za tego mądrzejszego. A później głosik w jej głowie szeptał, że Jew nie jest taki głupi. - Całe życie... - Odparła, kiedy dotarły do niej słowa chłopak. W zasadzie to jakby się zastanowić... skrzaty były uparte i może zbyt przewrażliwione? Chyba tak. - Pewnie trajkotały o nie poszanowaniu słoików... czy coś. - Wzruszyła ramionami, z uśmiechem. Ostatni raz podrapała kotka za uchem posyłając mu rozczulające spojrzenie. No jaki on był uroczy! - W porządku. W moim planie dnia zawsze jest miejsce na szarlotkę.- Dodała. Uwielbiała to ciasto jak nic. Od razu kojarzyło jej się z wakacjami u babci. Ten zapach jabłek.... - Ciebie również miło było poznać, cześć. - Odpowiedziała i z uśmiechem ruszyła w dół w poszukiwania młodszego Krawczyka.
Jak przystało na osobę, która notorycznie przekładała obowiązki na później, a uzbierał spore zaległości, Ferdi krąży w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy z którą mógł spędzić nadmiar wolnego czasu. Wiedział, że mógł być już spóźniony. Jak na złość, konkretny, poszukiwany typ zapadł się pod ziemię, albo co gorsze zapomniał, że mieli się widzieć. Najbardziej prawdopodobnym miejscem, był Gwiezdny Pokój. Tam udał się w pierwszej kolejności. Pociągnął za klamkę, wsadził głowę do środka i ku jego rozczarowaniu Darrena w nim nie było. Mniej więcej wiedział, że kończył teraz zajęcia i mógł naruszyć prawa fizyki na własną korzyść, by złapać go tuż po dzwonku. Tyle, że nawet on nie był tak nierozważny aby rozpoczynać Celtycką Noc od podobnych manewrów. Co prawda przeszło mu to przez myśl, ale zdecydował, że będzie to ostatecznością. Nie wiadomo, gdzie miało go dziś ponieść, a nie chciał się przejmować unikaniem samego siebie. Nikogo w pobliżu kto mógłby mu pomóc nie widział, gówniarzeria z niższych klas raczej ich nie rozpoznawała, a przynajmniej tak sądził. Nie podejmując większych wysiłków jak sprawdzenia reszty pokoi, uwzględniając pominięcie damskiej toalety, skierował się w kierunku schodów.
Od ostatnich wydarzeń zdecydowanie nie była sobą. Błąkała się po korytarzach bez celu, a błękitne tęczówki w zamyśleniu często nie dostrzegały przeszkód na swojej drodze, stąd na drobnym ciele puchonki poza bandażem zakrywającym rękę, jawiło się kilka nowych siniaków. Wszystko było okropne, nawet na uzdrawianie nie miała ochoty, mając trudności z poukładaniem sobie wszystkiego w głowie. Nie minęło wiele dni, a już tęskniła za swoim zorganizowanym i stabilnym życiem, bez tych ekscesów, które pojawiły się znikąd. Niespodzianek, których wcale nie lubiła. Poprawiła torbę na ramieniu, wracając z zajęć i wzdychając cicho, przesunęła palcami po chłodnym materiale utrzymującego jej paska. Regulaminowo odziana była w szkolny mundurek — śnieżnobiałą koszulkę, wstążkę zamiast krawata w barwach domu pod szyją, plisowaną spódnicę oraz czarne zakolanówki. Burza brązowych, prostych włosów związana była w niedbałego, wysokiego kucyka za pomocą żółtej wstążki i kilka luźnych pasm otaczało dookoła jej twarz. Przymknęła oczy, wychodząc zza rogu z niezbyt szczęśliwą miną, kiedy to poczuła uderzenie. Odbiła się od przeszkody z cichym piskiem, tracąc równowagę i machając rękoma, aż w końcu wylądowała na tyłku na środku korytarza, a książki z odpiętej torby rozsypały się po podłodze — razem z różdżką, pudełkiem ciastek oraz piórem o szarym ubarwieniu. Jęknęła cicho, mrużąc jedno oko i przesunęła dłonią po nodze, upewniając się, że poza kolejnymi siniakami, nic jej nie było. Odchyliła też głowę, patrząc na powód tego wypadku i przełknęła ślinę, zaciskając usta. Zarumieniła się, a błękitne ślepia spojrzały w dół speszone, nerwowo łapiąc i miętoląc materiał spódnicy. - P..Przepraszam. Nic Ci się nie stało? Zamyśliłam się. Wytłumaczyła cicho z drobnym jęknięciem z początku. Nie byłą pewna, czy w ogóle ją usłyszał. Ostatnio nie sprowadzała na siebie niczego, poza kłopotami.
Nieoczekiwany wypadek, który nastąpił chwilę później wybił Ferdiego z rytmu poszukiwań na tyle, iż skupił spojrzenie na upadającej przed nim dziewczynie. Grawitaca wygrała walkę, umieszczając z łoskotem szatynkę i zawartości jej torby na podłodze, na co nie zdołał w porę zareagować. -Nie. - odpowiedział krótko i kucnął, by sięgnąć po różdżkę, która obiła mu się o buta. Bynajmniej nie należał do tych, którzy wzięliby na siebie cała winę. Patrząc na opatrunek doszedł do wniosku, że i tak wpadki często jej się zdążały. Trwał tak chwilę w milczeniu z miną głupka-myśliciela, próbując sobie przypomnieć skąd ją kojarzy. Żółte akcenty ubioru sugerowały puchonów, co wcale nie pomagało. Dopiero piegi i wzrost doprowadziły go po nitce do kłębka. Tak, to była ta cicha i niewidzialna dziewczyna z która miał jakieś zajęcia w poprzednich latach! Dodałby jeszcze 10 punktów dla samego siebie, gdyby udało mu się wygrzebać jej imię z pamięci. Nawet nie pamiętał czy zamienił z nią do tej pory ze trzy zdania. Wyrobiła się od tego czasu, ale pewne rzeczy się nie zmieniały. Tak samo jak nie cierpiał kremowego piwa, tak samo nie lubił, takiego uciekającego spojrzenia, które teraz znów dane mu było zobaczyć. Nie był również pewny, czy podając jej różdżkę, sama sobie nią nie zrobi krzywdy. Był jednak na tyle pewny siebie - co tiara przydziału musiała pomylić z odwagą - iż bez namysłu przysunął się do niej bliżej. Następnie wolną ręką podniósł spuszczoną twarz Fiory i dał jej mokry pocałunek. Rzadko zastanawiał się nad konsekwencjami, częściej odkręcał, to co mu nie wyszło. Ten pomysł do tego momentu wydawał mu się na tyle, że nie mógł się powstrzymać. -Podobno pomaga nawet na ból siedzenia. - dość szybko objaśnił z ironicznym uśmiechem i zmrożonymi oczami, jakby gotował się na coś niespodziewanego. Wiedział, że czasem wywoływało to ból mordy u inicjatora, więc wolał dmuchać na zimne. Stało się, ale było warto. Dla adrenaliny i sprawdzenia, czy ten wulkan spokoju czasem wybuchał.
Czując na sobie z pewnością rozbawione machaniem rąk spojrzenie, poczuła rumieńce na polikach. Była przyzwyczajona do utraty równowagi, potykania się o własne nogi — tylko w towarzystwie nieznajomych ludzi zawsze było to tak samo żenujące, zawstydzające. Zwłaszcza gdy uderzała w nich niczym w niewidzialną ścianę, co mogło wydawać się z perspektywy drugiej osoby niegrzeczne. Omiotła spojrzeniem chłodną podłogę szkolnego korytarza, unosząc dłoń i zgarniając z twarzy brązowy kosmyk włosów. Przy odrobinie szczęścia, pomyli ją z niezdarną drugoklasistką, bo przecież miała raptem półtora metra. Ulżyło jej jednak, że zaprzeczył. - P..p..przepraszam. - mruknęła raz jeszcze dla pewności, siląc się na głośniejszy ton głosu i odwracając spojrzenie, bo równie błękitne to, co jej spojrzenie niezbyt delikatnie lustrowały ją wzrokiem, a ona nie miała pojęcia, co myśleć. Nie radziła sobie z ludźmi, jej mały świat był wyjątkowo ubogi w swoich mieszkańców. Dłoń przemknęła po materiale sięgającej daleko za kolano spódnicy, łapiąc go w palce, zaciskając. Miała tiki nerwowe, które od przyjazdu do Hogwartu się nasiliły. Myślała, że chce jej podać różdżkę i rzucić złośliwy komentarz, kiedy się przysunął, jednak zmniejszająca się odległość wzbudziła odrobinę paniki i szybsze kołatanie serce. Nie wspominając już o tym, że naruszył jej przestrzeń osobistą, unosząc podbródek i zmuszając do spojrzenia na jego twarz, napotykając błękit tęczówek. To się nie dzieje. Powtarzała to sobie jak mantrę, tkwiąc w szoku i bezruchu z wytrzeszczonymi, błyszczącymi oczyma i płonącymi policzkami, gdy usta nieznajomego dotknęły jej własnych, na dodatek zmieniając zwykłego buziaka w głębszy pocałunek. Dlaczego ją to spotykało? Najpierw ta kuchni, a teraz to.. W stresie, panice — oczy się jej zaszkliły, a ona odepchnęła go — delikatnie z powodu braku siły i rannej dłoni, zakrywając nią zaraz usta, kręcąc głową z niedowierzaniem. Patrzyła na niego w taki sposób, jakby kompletnie nie rozumiała, co się właśnie stało. Kto normalny tak robił? Drgnęła, cofając się po posadzce, nie mając nawet siły w nogach, żeby wstać. Przywarła plecami do ściany, łapiąc oddech, o którym wcześniej zapomniała. Pukle włosów rozsypały się po ramionach, kontrastując z białym materiałem koszuli, wstążką w odcieniach żółci i czerni pod szyją.
Czasem strzał w ryja był tak otrzeźwiający, jak piwo otrzymywane na mecie pewnego mugolskiego biegu maratońskiego o którym opowiadał mu ojciec. Otóż na finiszu dostawało się kufel piwa. Podobno alkohol był zabroniony, ale właśnie tam tradycją było nasączanie biegaczy złotym trunkiem. I pewnie wielu tamtejszych kończyło ten bieg dla tego właśnie momentu. Nie dla ceny napoju, a rzekomego wysiłku. Nic dziwnego. Wbiec na stadion choćby o kulach, by później podnieść zwycięski puchar, który bez względu na uzyskane miejsce był tym pierwszym, jedynym. W ustach miało być słodko, lecz Ferdi poczuł goryczkę. Niby najbardziej bezwartościowe trofeum, a jednak nie otrzymanie go znaczyło porażkę. Nienawidził tych metafor starego, prosty język matki w takich momentach wydawał się opatrunkiem na ranę. Ona przynajmniej mówiła wprost. Znów chyba posuną się za daleko, tym razem całkiem nieświadomie i w miarę z dobrymi intencjami.. Od ojca różnił się tym, że staruszek miał granicę, a młody lubił je przekraczać. Po wcześniejszym odepchnięciu jego osoby przypomniał sobie, że miała twardy tyłek, nie z powodu upadków, a tego co nigdy go nie interesowało. Często przymykał oko na los innych. Wrodzone samolubstwo nie chodziło w parze z bezwzględnością, ale na pewno nie z graniem mesjasza. Chociaż purpurowa twarz Flory wskazywała, że więcej barwy czerwieni nie nabierze i sytuacyjnego policzka nie było, nie mógł się powstrzymać od otwarcia ust. -Już bardziej czerwona chyba nie będziesz, a skoro skoczyliśmy o tyle poziomów w relacji w tak krótkim czasie, to wypadałoby się przedstawić. Emerson, Ferdinand Emerson. - W sumie tego brakowało, jego nie skromnym zdaniem. Mimo wszystko i wszystkim sygnałom podświadomości mówiącym "nie", zaczął składać jej komplet książek i osobistych rzeczy do kupy, by później wrzucić do torby, która je zgubiła. Wyciągnął w jej kierunku dłoń, nie podając, a łapiąc za jej i próbując podciągnąć do góry. Tym razem jego uśmiech miał więcej wyrozumiałości niż szydery, bo zaczynał się zastanawiać komu mogłaby ta wpadka wyjść na dobre.
Nie była dziewczyną, która dawała w twarz. Brzydziła się przemocą, nie byłaby chyba w stanie zmusić się do uderzenia drugiego człowieka, co miało też związek z jej chęcią podjęcia kariery uzdrowiciela — która swoją drogą po ostatnich, dość traumatycznych wydarzeniach w kuchni zeszła na dalszy plan. Miała wyrzuty sumienia. Niczym trucizna, krążyły w jej żyłach i wzbudzały dreszcz za każdym razem, gdy zamknęła oczy i jawił się przed nimi obraz minionych wydarzeń, szelest oddechów, zapach migdałowej mąki i metaliczny posmak krwi. Nie miała pojęcia, jak poradzić sobie z wiadomością o ojcu, jak znów nauczyć się korzystać ze szkolnej kuchni bez przerażających wizji. A teraz jeszcze to! Większość dziewcząt może i by go uderzyła, część gest by odwzajemniła, a jeszcze inne chichotały zza pukli włosów padających na ich twarze. Flora była inna. Jej umiejętność nawiązywania relacji była ograniczona, nie lubiła, gdy ktoś naruszał jej przestrzeń osobistą, a działo się to tak rzadko, że nie miała pojęcia, jak sobie radzić. Tak było w tym przypadku. Tak otwarte gesty ze strony nieznajomych miejsce miały w filmach, sztukach czy nawet w piosenkach, a nie w jej nudnym, szkolnym życiu. Płonące lica na pewno nie były w stanie oddać siły zawstydzenia, które wstrząsnęło drobnym ciałem. Tego zapowietrzenia, serca kołatającego w piersi, rozbrzmiewającego niczym dzwon w uszach. Była tak z szokowana, że nie mogła zrobić nic, poza ucieczką. Zasłonięciem ust, przyłożeniem membrany z opuszka palca do spierzchniętych, wilgotnych wciąż ust. Odwróciła spojrzenie, które wcześniej tak natarczywie przyglądało się gryfonowi. Kim on w ogóle był i na Merlina, dlaczego padło na nią? -... J... Jesteś absol.. Absolutnie okropny i nieodpowiedzialny! T..Tak się nie robi! Nie całuje się ludzi, których się nie zna! - wydusiła z siebie na jednym wdechu, zaciskając palce na materiale plisowanej spódniczki, którą miętoliła w dłoniach ze zdenerwowania. Jak mógł być tak spokojny? Czy robienie takich rzeczy było dla niego normalne? Delikatny ruch głowy sprawił, że brązowe kosmyki spłynęły jej do przodu. Zbierał sobie w najlepsze jej rzeczy, wciąż trzymał jej różdżkę — chociaż może to i lepiej, bo by go jeszcze związała i zakneblowała w tej bezradności bandażem, bo przecież w zaklęcia z magii leczniczej była naprawdę dobra. Przez chwilę chciała mu wspaniałomyślnie wybaczyć, przymykając oczy i licząc do dziesięciu, bo przecież ona była niezbyt współczesna i może tak młodzież teraz robiła, a może słyszał o tych przezwiskach, które kiedyś padały ze ślizgońskich ust w jej stronę i nazywały ją hiszpańską dziwką. Nie wiedziała! Jednak wszystko popsuł, łapiąc jej dłoń i podciągając ją do góry, na co zareagowała cichym piskiem i przymknięciem powiek, momentalnie odwracając głowę w drugą stronę, łapiąc równowagę, bo przecież prawie potknęła się o własne nogi. Dostrzegła tylko ten głupi uśmieszek, o którym wcale nie wiedziała, co ma myśleć. - Co.. Co Ty znów robisz?- zapytała jeszcze, jąkając się w zawstydzeniu i próbując wciąż opaść na pełne stopy, chyba nieco go popchnęła i znów o mało nie wywaliła wszystkiego z torby, uderzając głową o jego tors. Teraz już chciałaby być strusiem na pewno.
Dla Emersona było niemal pewne, że prócz dziewczyny, jego zachowanie nie zdenerwowało nikogo innego. Mógł się mylić, ale po tym, co już zobaczył raczej nie groziły mu inne nieprzyjemności. A nawet jeśli, to jakoś z tego wyjdzie, do tej pory zawsze mu się udawało. Planował nawet przeforsować zaraz ucieczkę w dobrym stylu, żeby nie narażać się na zostanie stręczycielem niewinnych dziewcząt, ale po raz pierwszy został przez nią mile zaskoczony. Huh, więc jednak umiała podnieść głos i się postawić? W jego mniemaniu nie powiedziała nic złego o co mógłby się obrazić. To była prawda. Nie karzdemu odpowiadało takie zachowanie, ale wielu ludziom pomagały one w osiąganiu celów. -O ty cukrowniku, tyle komplementów, a to tylko niektóre z moich mocnych stron. - Odpowiedział uznając to za aprobatę. Dla niego nią była, dla Flo to już inna sprawa, ale przynajmniej zaczęła mówić coś prócz przepraszam. -Widzisz, miałem rację z tym bólem tyłka. - Dodał zwycięsko, widząc, że dziewczyna nie masuje sobie już ani tyłka, ani kolan, a dotyka opuszkami swoich ust, jakby chciała odtworzyć dotyk, który jeszcze przed chwilą je spotkał. Objęcia komfortowej podłogi były takimi tylko w mniemaniu puchonki, dlatego została z nich wyrwana. Choć sam zaczynał uważać, że ta niezdarność była na swój sposób urocza, to Florka nie musiała dawać więcej pożywki do plotek obserwatorom zajścia. Albo nazwałby to misiowatością. Chociaż jak się nad tym zastanawiał, to ciekaw był ile z nich będą mu się podobały, a ile przyniosą mu złej sławy. Tylko, że on był z tych, którzy popierali teorię - nie ważne co, byleby o nim mówili. Oczywiście w granicach rozsądku. -Nie bądź kapryśna, pomagam ci wstać. - Rzucił spokojnym tonem. Może jednak z tym całym próbowaniem tuszowania jej wpadek były pewne problemy. Gdyby tym razem nie zatrzymała się twarzą na nim, to zaliczyłaby glebę. Podobnie jak dwa magnesy, te o przeciwnych biegunach ciągle starały się do siebie zbliżyć. -Nic się nie stało, ty to chyba lubisz. - Po tych słowach zrobił 2 kroki w tył, upewniając się, że znów nie poleci na niego i dodał. -To jak się już uspokoiliśmy, a tak nas do siebie ciągnie, to gdzie idziemy się razem włóczyć? Może nawet się przedstawisz? - Był jej ciekaw, a to co powiedział nie musiało mijać się z prawdą. Khe, khe.. No dobra, Ferdi lubił dopowiadać sobie pewne rzeczy, ale czasem się sprawdzały. Natomiast co do jego pomysłu, to miał on same plusy. Szukanego Darrena jeszcze przed zderzeniem mógł wcale nie spotkać, a z poznaną dziewczyną również może będzie mógł zabić czas.
Flora nie tyle, ile była zdenerwowana, co zaskoczona. Jej ubogie życie towarzyskie i brak doświadczeń w relacjach międzyludzkich, zwłaszcza z chłopcami – nie ukrywajmy, wciąż nie miała o tym pojęcia – sprawiło, że nie bardzo wiedziała, co ma myśleć i zrobić. Umysł brunetki pogrążył się w chaosie, podsuwał jej tysiące rozwiązań oraz powodów jego zachowania na minutę, a z każdą kolejną chwilą, więcej niż jeden wydawał się prawdziwy. Pogrążała się w wewnętrznej panice, czując wciąż jego usta na swoich i nie wiedząc, co z tym zrobić, co właściwie mu powiedzieć. Naiwnie wierzyła, że gryfon nie miał złych zamiarów, był po prostu pewnym siebie żartownisiem, co na pierwszy rzut oka było jedną z cechą charakterystyczną dla mieszkańców domu Godryka. Zaraz jednak przez myśl przemknął jej Bruno ze swoimi loczkami łagodnością, który do Lwów kompletnie nie pasował. Więc jak to było? Przymknęła na chwilę oczy, łapiąc oddech i wypuszczając zaraz falę ciepłego powietrza spomiędzy warg, palcami wciąż zahaczając o materiał ubrania. Był taki pewny siebie i arogancki, że poniekąd zazdrościła mu swobody gestów i wypowiedzi, chociaż samej siebie nie mogła sobie z tymi cechami wyobrazić. Aż miała ochotę tupnąć nogą, czego jednak nie zrobiła. Puchonka podniosła na niego spojrzenie dużych, błękitnych oczu, który tęczówki otoczone były granatową obwódką i przesunęła nimi po jego twarzy, prychając cicho. - Na..Naprawdę okropny! I jeszcze tworzysz sobie własne słowa. - zauważyła, unosząc na chwilę brwi, zaraz jednak machnęła ostentacyjnie dłonią, dochodząc do wniosku, że chyba kwestia jego zachowania pozostała niereformowalna i chociaż nie skomentowała stwierdzenia o bólu po upadku, była święcie przekonana, że istniały setki metod mogących go zagłuszyć i nienaruszających przestrzeni osobistej. Cofnęła palce od swoich ust, wbijając niepewne spojrzenie w jego dłoń, która zaraz zacisnęła palce na jej własnej i z cichym piskiem uniosła ją z łatwością do góry, czego kompletnie się nie spodziewała. To znaczy, wiedziała, że na upartego ze swoim skrzacim wzrostem i lichą wagą mogła robić dla kogoś za hantle, ale nie przypuszczała, że chłopak zdecyduje się na kolejny krok w jej stronę. Czy nie wykorzystał już limitu przyzwoitości? Właściwie nawet przekroczył! Zacisnęła oczy, łapiąc wreszcie równowagę, gdy uderzyła głową o jego tors. Na całe szczęście – kompletnie z emocji zapomniała, że tkwili na szkolnym korytarzu, gdzie mogli przechodzić uczniowie, bo perspektywa zauważenia przez tłum wydawała się jej znacznie gorsza, niż całowanie niewinnych puchonek z zaskoczenia. Może to była jakaś gra i następna będzie Nancy lub Yuuko? Rozchyliła usta z niedowierzaniem na określenie „kapryśna”, kręcąc tylko głową i cofając się gwałtownie, zerknęła tym razem pod nogi. Nie chciała kolejny raz się wywalić, miał już wystarczająco powodów do drwin. - A Ty.. Ty jesteś bezczelny, Ferdinandzie. Rzuciła cicho, krzyżując ręce na biuście i oplątując ramiona rękoma, zacisnęła na nich palce, poprawiając wcześniej materiał koszuli oraz wstążkę w barwach domu, która tkwiła pod szyją. I chociaż była na początku zła i zdezorientowania, teraz parsknęła z rozbawieniem i rezygnacją, uznając, że po prostu taki był jego „urok” i musiała z tym jakąś żyć, żywiąc nadzieję, że będzie już spokojnie i bezpiecznie. Zresztą, było mnóstwo ciekawszych dziewcząt od niej i była pewna, że to jednorazowe spotkanie. Rozejrzała się po korytarzu, zgarniając brązowe kosmyki włosów na plecy, pozwalając sobie na ciche mruknięcie zastanowienia, które wymknęło się spomiędzy jej ust. Wyciągnęła rękę, wskazując na schody, które zauważyła, czując, jak rumieniec z twarzy odrobinę jej schodził, chociaż pewnie nie na długo. Ruszyła w ich stronę, siadając na stopniu pod ścianą, kładąc dłonie na kolanach, przesunęła po spódnicy, strzepując z niej niewidzialne drobinki kurzu, które na pewno tam były. Wyprostowała głowę, podnosząc na niego spojrzenie i nie bardzo wiedząc, jak pociągnąć konwersację, przekręciła głowę na bok, uświadamiając sobie, że Ferdek z jednym miał rację – była paskudnie niekulturalna i się nie przedstawiła. - M..Mam na imię Flora.. I..I proszę nie mów, takich zawstydzających i niedorzecznych rzeczy! Odpowiedziała cicho, zaciskając palce w piąstki i wbijając spojrzenie we własne trzewiki, jakby był najciekawszą rzeczą na świecie. Zerknęła w stronę swojej torby, zastanawiając się, czy może powinna zaproponować mu ciastko, skoro już usiedli?
Imię Ferdinand otrzymał od matki po to, żeby w dorosłym życiu ludzie traktowali go z powagą. Niestety - albo i nie - bardziej wdał się w ojca, co sprawiało, że całkiem do niego nie pasowało. Przynajmniej na początku dzięki niemu mógł być traktowany jako ktoś doroślejszy, bo ponoć z imieniem wiąże się też w jakiś sposób charakter, co za tym idzie ludzie mogli mieć o nim "lepsze" mniemanie. Szybko okazywało się jednak, że w nazywanie go w ten sposób, całkowicie nie oddaje tego kim był. A był ryzykantem, któremu pozwalano na wszystko, dopóki brat spełniał pozostałe zachcianki rodzinki. Emerson przyswoił sobie zasady zupełnie inne od tych, którymi kierował się Desmond. Nie posiadał cierpliwości, nie snuł długoterminowych planów, a działał. Jeśli mu się coś nie udawało więcej niż kilka razy, rezygnował w gwoli zasady - nie było mu to pisane. Dlatego trudno mu się dziwić, że okazję, która sama wpadła mu pod nogi, podniósł w ten sposób. Może lekko przy tym przesadzając, bo nie była to z tych zachcianek typu: mam ochotę na ciasto, a przyklejenie się do nieznajomej, co wbrew pozorom nie zdarzało mu się tak często; ale ludzie, którzy nie ryzykowali za młodu, na starość często żałowali tego, czego bali się zrobić. Przyspieszone kołatanie serca zwalniało powoli z każdą sekundą z którą bohater nie dostał żadnego sygnału informującego go, że spieprzył po całości. Żadnej przemocy z jej strony, czy gróźb na jej temat. Wciąż jednak grał siebie, osobę którą nie wszyscy potrafili polubić, ale nie zdarzało mu się szukać sztucznej atencji. Podniesiona - miejmy nadzieję ostatni raz - z ziemi Florka, zaczęła kipieć zupełnie innymi emocjami, niż wcześniej. Mowa tu o nerwowym poprawianiu stroju, przybrania pozycji zamkniętej, a później.. Śmiechu? Forma nadąsania, którą ciężko było nie zauważyć z w jej przekazie niewerbalnym, była dość zabawna. Dla niego przypominało to złość i rozbawienie zarazem, na tyle stonowane, że nie mógł się zdecydować, która z nich bardziej. I frustracja spowodowana niepowodzeniami w uświadomieniu mu, co robił źle, a co chyba przynosiło całkiem inne efekty od tych, które oczekiwała. Inaczej nie stałaby teraz dalej i nie prowadziliby tej rozmowy. Wróżbitą Maciejem może i nie był, ale na tyle co już widział, "przyszłość" malowała się w jaśniejszych barwach. Przemilczał kolejne jej "obrzydliwe" docinki na które nie znalazł żadnej dobrej riposty. Oj tak, tak bywał taki, ale ona już o tym zdawała się wiedzieć. -Czy to był ironiczny śmiech? - zapytał, ale dziewczyna gestem ręki wskazała mu miejsce, gdzie mieli się udać, po czym od razu w nie pomaszerowała. A więc jednak będą siedzieć na schodach? Popsuło to jego pomysł zwiedzania znanych mu korytarzy i pokoi zamku, ale uznał, że jej ustąpi. Wybrała trudniejszą formę spędzania z nim czasu niż spacer. Cóż, poszedł za nią i usiadł bokiem, stopień niżej tak, aby wyrównać trochę linię głów i nie musiała patrzeć do góry, zaplatając przy tym dłonie wokół swojego kolana. -Kek, no tak. - rzucił komentarz na temat jej zachowania na tyle cicho, że pewnie tego nie słyszała. Raczej nie złośliwie, a jakby potwierdzić swoje przewidywania. Zrobiło się całkiem normalnie. Zdecydowanie, mocno standardowo, a nawet w końcu poznał jej imię, trochę okrężną drogą, ale teraz można było uznać to za sukces. O luju złoty, co ja robię - pomyślał i zaczął zbierać myśli. Od matki, czy siostry za coś podobnego dostałby prawdopodobnie wpierdol, a później zamieniliby to w żart. Ale Przed sobą miał zupełnie inny typ z którym zaczął z odwrotnej strony i to pod wpływem impulsu. Lubił to wytłumaczenie. -Zawstydzającego? Mnie można posądzić o zbytnią ciekawość, ale nie wiedziałem, że i ciebie. W końcu to ty z uśmiechem zgodziłaś się po tym wszystkim ze mną usiąść. Albo to tylko takie pozory, albo.. - powiedział, lekko łechtając sobie ego, znów rozbawiony. -Umówmy się, że przy kolejnym spotkaniu wyjaśnimy sobie, które z nas miało rację. Chyba, że teraz zamiast ciasteczek zastanawiasz się, czy nie wyjąć różdżki. - dodał, sygnalizując w przenośni, że nikt na siłę jej tu nie trzymał. Nie miałby nawet jej za złe, jakby wstała i odeszła bez słowa. Widział to szybkie mignięcie w kierunku jej torby, której zawartość zdążył dość dobrze poznać. -Dodam, że lubię być nagradzany i za ciasteczko opowiem o sobie..
Mieszkańcy Wielkiej Brytanii znacznie różnili się zachowaniami i sposobem bycia od tego, co znała ze swoich rodzinnych stron. Nie rozumiała tego głupiego nacisku na aranżowane małżeństwa, tej idei o perfekcyjnym pierworodnym, który miał przejąć obowiązki głowy rodu i spychał tym samym resztę rodzeństwa na dalszy plan, nadając im znaczenia politycznych pionków. Mogło to wzbudzić tak wiele zazdrości i niezdrowej rywalizacji, niszcząc tak ważne więzy rodzinne. Ona sama była najstarsza i poza Victorem nie miała teoretycznie rodzeństwa – nie licząc Felixa, który mógł być ewentualnym owocem zdrad jej ojca, czego jeszcze nie ustaliła. Nie wymagano jednak od niej żadnego poświęcenia, nie narzucano wyborów. Jedyne, co słyszała to prośby o niesprawianie problemów. Jej dotychczas spokojne i poukładane życie, do którego się przez tyle lat przyzwyczaiła, było czymś, za czym tęskniła najbardziej. Gryfon miał szczęście, że Flora nie posiadła umiejętności Leglimencji i nie czytała w myślach, bo z pewnością oburzyłaby się na kierujące nim przesłanki, na podjęte działania, których sensu i idei nie potrafiła zrozumieć. Problem leżał też w jej naturze, bo Martellówna nie była w stanie naruszyć cudzej przestrzeni osobistej bez wcześniejszego zapytania. Nie umiała być wścibska, nie umiała kogokolwiek do czegoś zmusić. Było jednak ziarnko prawdy w tym, że osoby odważne – jak Emerson – trochę podziwiała, wiedząc, że ona do takich czynów zdolna nie była. Tłumaczyła go sobie na wiele sposobów, zrzucała na przypadek i niekonwencjonalne metody zawierania znajomości. Na Merlina, tylko dlaczego akurat ją to musiało spotkać? Brunetka nie umiała grozić, przeklinać, ani tym bardziej nikogo by nie uderzyła, że więc miał więcej szczęścia, niż rozumu. W jakimś niezbyt spokojnym grymasie przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, gdy znalazła się na własnych nogach, porwana z objęć podłogi, która w gruncie rzeczy wydawała się jej bezpieczniejszym miejscem niż to, w którym teraz tkwiła. Musiała zwiększyć dystans, doprowadzić się do porządku, a potem spróbować o tym zapomnieć i nie zyskać traumy, polegającej na chodzeniu zamkowymi korytarzami. Potrafił czytać z ludzi, bo sama poprawiająca zaciekle mundurek puchonka, miała problem, czy jest bardziej wściekła, smutna, przestraszona, czy może jednak bawi ją komizm tej sytuacji. Jakby ktoś jej kiedyś powiedział, że spotka ją takie zdarzenie, pokręciłaby głową z niedowierzaniem i pewnie pokiwała palcem, dodając monolog o prawieniu głupot. Gdy wyglądała już jak porządna uczennica siódmego roku, zgarnęła na plecy brązowe pukle włosów, wzdychając cicho, kolejny raz licząc do dziesięciu. Nie zapominała już przynajmniej o oddychaniu. Musiałą mu oczywiście zwrócić uwagę, że tak nie wolno i ludzi może to wprawiać w zakłopotanie lub nawet rozzłościć, chociaż wcale nie była dumna z użytych przez siebie słów. Nie przeklinała ani trochę, a zdążyła go obrazić, mając wyrzuty sumienia. Westchnęła ciężko, znów na niego patrząc, chociaż na spojrzenie w oczy wciąż odwagi nie znalazła. - Przepraszam. Nie chciałam Cię obrazić. Naprawdę, nie powinno się całować obcych ludzi... - mruknęła cicho, rumieniąc się przy tym i troszkę jąkając. Zaprzeczyła ruchem głowy na jego pytanie, wskazując zaraz na schody, które wydały się jej idealnym miejscem, aby złapać oddech i zachować bezpieczny dystans od chłopaka. Nie miała pojęcia, czy pójdzie za jej śladem, jednak ona sama wygodnie usiadła, kładąc dłonie na kolanach, miętoląc w palcach materiał spódnicy. Nie bardzo wiedząc, co zrobić, jak prowadzić konwersację. Inaczej było ze Skylerem, Nancy, Gabrielle. Inaczej nawet było z Brunem i Lennoxem, bo ich zdążyła już trochę poznać, zaczynając znajomość od normalnych, zwykłych, nudnych, standardów. Może powinna fuknąć i się obrazić? Zamrugała kilkakrotnie, przymykając ostatecznie oczy. Doceniła jednak to, że usiadł nieco niżej – żeby wygodniej było im rozmawiać. Czar tkwił w prostych gestach, zwykłych słowach. Tkwili tak w milczeniu, sprawiającym, że atmosfera dookoła była odrobinę dziwna, gęsta. Czuła to zakłopotanie w całym swoim ciele. Błękitne ślepia drobnej puchonki pomknęły w jego kierunku, gdy zaczął mówić. Lubiła słuchać innych, nawet jeśli mówili takie głupoty, jak on – to wciąż było prostsze, niż samodzielne prowadzenie rozmowy. On jednak wszystko robił na opak! Na nowo ją wzburzał, snując te niedorzeczne teorie. Pod tym względem, był naprawdę wyjątkowy. - Wc..To..To wcale nie tak! Ty głupku! - mruknęła, czując, jak drżą jej dłonie i prostuje głowę, aby wbić spojrzenie we własne nogi, znów trąc materiałem ubrania pomiędzy palcami. Dziewczyna była odrobinę zaintrygowana, bo było to wydarzenie całkiem nowe i obce dla niej i jej małej, ukrytej w bańce rzeczywistości. Jednak posądzanie ją o ciekawość lub co grosza o pozory..? Miał tupet. - Nie rozumiem... O co Ci chodzi? Dl..Dl..aczego miałabym próbować zaatakować Cię zaklęciem? Regulamin tego zabrania. Wyjaśniła wciąż cicho, sięgając do torby i wyjmując puszkę, którą położyła na stopniu i ruchem dłoni pchnęła w jego kierunku, patrząc w ścianę. Lubił ciasteczka. Powinna dać szanse myśli, że źli ludzie nie lubią przecież słodyczy. Swoimi słowami wzbudził w niej też inne, nieco cieplejsze skojarzenia, sprawiając, że na chwilę zapomniała, jakim był głupkiem. - Będziesz jak szczeniaczek, jak tak zrobisz za ciasteczko. Mruknęła, opierając się łokciami o kolana, a na dłoniach podpierając twarz. Spojrzała w głąb roztaczającego się przed nimi korytarza, zastanawiając się, czy upieczone przez nią łakocie były z migdałami, czy białą czekoladą, bo zupełnie zapomniała. Od rozmowy z Nancy, zawsze miała przy sobie ciastka lub babeczki. Obiecała jej.
Rzeczy za które go przepraszała były dla niego błahe. Słowo przepraszam było zarezerwowane dla sytuacji, gdzie na prawdę trzeba było się pochylić i pokazać pokorę. Na ogół ludzie z jego towarzystwa oszczędzali sobie takich zbędnych formalności. Przynajmniej on miał zbyt duży dystans do samego siebie, żeby zwracać uwagę na takie komentarze. Jeśli porównać ludzi do napoju, to wolał gorzką kawę, niż przesłodzoną herbatę. Nie dało się do końca wyczuć intencji ludzi, będących zawsze miłymi. -Miałem ci przyznać rację z tym całowaniem.. ale po dłuższym zastanowieniu, nie mogę się zgodzić. Gdyby nie moja silna wola, to nie wiem kiedy byś się sama ode mnie oderwała. Nie mówiąc już o uśmiechu, a nie grymasie bólu, który po sobie zostawił. - przerwał na chwilę i wskazał na nią palcem, jakby właśnie coś odkrył. Już wiem! Wpadłaś na mnie specjalnie, a później zahipnotyzowałaś, a teraz przepraszasz, bo masz poczucie winy! Nie ładnie.. Jeśli jeszcze raz mnie przeprosisz, to przyjmę taką wersję za prawdziwą. - skończył z tryumfalną miną, jakby rozwiązał jakąś zagadkę kryminalną. Tak na prawdę celował tutaj w rozbawienie jej i wymuszeniu braku przeprosin, trochę się przy tym z niej nabijając, ale to bardziej z sympatii, niż chęcią jej obrażenia. Chyba po czymś takim nie miała zamiaru znów użyć magicznego słowa, bo Ferdinand straciłby wiarę w ludzkość. -Nie wiem, może po to, żeby znów mnie zahipnotyzować? - odpowiedział pytaniem na jej pytanie, zadowolony, przyglądając się pchniętej w jego kierunku puszce. Puchonka zrobiła to tak, jakby cieszyło ją to, że podzieli się zaraz z nim zawartością, ale nie chciała tego po sobie poznać. -Dzięki. Są zwykłe, czy magiczne? - dodał, otworzył pudełko i wyjął jedno, jeszcze nie wkładając do ust. Resztę przesunął tak samo jak ona w jej kierunku. Może też miała ochotę na jedno. Ciekawe, czy wyłapała z kontekstu rozmowy o jakie magiczne efekty pytał młodszy Emerson. -Szczeniaczek, hmm.. Wiesz, ojciec mi kiedyś powiedział, że nie ma nic złego w spełnianiu zachcianek kobiety, jeśli jest za to nagroda. Gorzej, jeśli biega się za nią jak pies, mając nadzieję, że samo przyzwyczajenie jej do siebie wystarczy. Myślę że miał na myśli takiego karalucha łasego na okruchy ze stołu, nad którymi wisi już pantofel. - spojrzał w górę z uśmiechem, bo sięgnął pamięcią do momentu, gdy ojciec mu o tym opowiadał. Skończyło się na tym, że za te nauki Charles dostał ścierą w po głowie, ale prócz tego nie było więcej konsekwencji. Staruszek miał jakiś dar do poskramiania tej jędzy. Był nim czarny humor i pozwalanie jej postawić na swoim - choć później wszystko robił po swojemu. W końcu skusił się spróbować wypieku. Ciastko było na prawdę dobre i nie przypominało niczego, co mógł dostać od tak na półce sklepowej. -Dobre, sama robiłaś? - w tym przypadku była to pochwała i o zapytanie go czy wpadnie do niej na ciasteczka, nie pomyślałby o niczym głupim, a o nich. Dobra, nie okłamujmy się w pierwszej kolejności, a później o nich. -A tak, właśnie, o sobie. Chcesz posłuchać o jakiś banałach, czy coś zawstydzającego? - dodał szybko. Właściwie ta cisza, którą charakteryzowała się dziewczyna była przyjemną odmianą. Potrafiła też gotować, czego nie mógł powiedzieć o kilku innych osobach i chyba nie była w stanie pchnąć go w żadne tarapaty. Hm..