Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Thaddeus H. Edgcumbe
Thaddeus H. Edgcumbe

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Dodatkowo : Kapitan Drużyny Puchonów
Galeony : 182
  Liczba postów : 825
https://www.czarodzieje.org/t18881-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18884-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18882-thaddeus-h-edgcumbe#543402
https://www.czarodzieje.org/t20662-thaddeus-h-edgcumbe-dziennik#
Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QzgSDG8




Gracz




Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty


PisanieAranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz  Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz EmptyPią 18 Mar - 0:01;


Retrospekcje

Osoby: Thaddeus H. Edgcumbe & @Doireann Sheenani
Miejsce rozgrywki: Rezydencja Sheenani w Dolinie Godryka
Rok rozgrywki: 16.03.2022r.
Okoliczności: Przyjęcie zaręczynowe, którego żadna ze stron zainteresowanych nie spodziewała się w tym roku. Ani nawet w tej dekadzie. Ani w życiu.


Ostatnie czego spodziewał się po opuszczeniu bram Hogwartu to delegacja złożona z kuzynów czatujących na niego pod jego lokum w Hogsmeade. Miał stawić się w rezydencji Glennfinan w trybie natychmiastowym - a skoro nie posługiwał się teleportacją, to przysłali po niego bardziej umiejętnych krewnych. Nie zdążył nawet zrzucić szkolnego mundurka, a już stał przed nestorem Edgcumbe'ów, który wręczył mu list. I już w tamtym momencie Thaddues wiedział. Wiedział o co chodziło. Thomas nawet nie musiał nic mówić - wszystko wywnioskował z jego błyszczących oczu i tryumfalnym uśmieszku skrytym pod siwym, szlacheckim wąsem. Potem już tylko wystarczyła Ursula i jej wesoły świergot, gdy wręczała mu dyskretnie malutkie pudełeczko i poprowadziła do krawców, którzy na niego czekali. A on był ciągle w szoku.
Już? Teraz, zaraz? J u t r o ?
Reszta dnia, całe przygotowania - podczas których otrzymał dosłownie milion instrukcji - oraz kompletnie bezsenna noc, minęły mu niczym mrugnięcie okiem. Jeszcze przed chwilą stał w salonie swojej rodziny - mrugnął i znalazł się już w sali bankietowej (salonie?) w Dolinie Godryka. W pomieszczeniu o cholernie wysokim suficie i wielkich oknach, które dawały choć odrobinę przestrzeni w iście zatłoczonym wnętrzu. Thaddeus był dzisiaj wybitnie towarzysko powściągliwy - choć dalej, jak to on, swobodnie uśmiechnięty i uprzejmie odpowiadający we wszelkich drobnych rozmówkach. Pozornie nonszalancki uśmiech nie sięgał jednak oczu - w których kotłował się stres, przerażenie, ale i... pewien upór. Mimo to, zdecydowanie nawet on czuł się dzisiaj mały - choć połowie obecnych mógłby spokojnie splunąć na czoło. Oczywiście nic takiego nie przyszło mu nawet do głowy, bo myśli zajmowało mu zupełnie co innego. Zupełnie ktoś inny.
Nerwowo przeczesał przycięte krócej loki, rozglądając się po sali. Miał na sobie - wyjątkowo skrojony na nowoczesną modłę - dwurzędowy, granatowy garnitur w drobne prążki. Kamizelka pod ciemną, wąską marynarką była naturalnie w barwach Edgcumbe'ów: tartanie, szkockiej kracie w kolorach zieleni, czerni i bieli przeplatanej złotą nicią. Thaddeus dałby sobie uciąć rękę, że mieniąca się włóczka to w istocie włosy wili. Krawat w tych samych odcieniach zdawał się go przyduszać, choć zawiązał go naprawdę luźno. Sygnet rodowy na palcu ciążył bardziej niż kilkudziesięciokilogramowe hantle, którymi zwykł bez trudu ćwiczyć. Cóż, chyba nic nie mógł poradzić na zżerający go stres podczas przyjęcia zaręczynowego. I to z nim w roli głównej. Miał kompletny mętlik w głowie, ale wiedział jedno - jeśli powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. Tylko dlatego, że nie rzucał swoich słów na wiatr nie zawinął się na pięcie i nie zniknął, gdy Thomas oświadczył mu, że szukają dla niego potencjalnej wybranki. Musiał wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje - zwłaszcza, jeśli nie dotykały wyłącznie jego.
Powrót do góry Go down


Doireann Sheenani
Doireann Sheenani

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Galeony : 352
  Liczba postów : 963
https://www.czarodzieje.org/t20296-doireann-sheenan#636815
https://www.czarodzieje.org/t20298-korespondencja-doireann-sheenani#637079
https://www.czarodzieje.org/t20295-doireann-sheenan#636813
https://www.czarodzieje.org/t20301-doireann-sheenani-dziennik#63
Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QzgSDG8




Gracz




Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty


PisanieAranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty Re: Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz  Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz EmptyPią 18 Mar - 16:49;

.  Romanse bezsprzecznie były cudowne. I to każde - nawet napisane przez grafomana, czy te będące kolejnym odgrzanym kotletem zaserwowanym w małych książeczkach o różowych okładkach. Nawet jeśli sama Doireann przez długie lata, kiedy to zaczytywała się opowiadaniami o miłości większej od absolutnie wszystkiego, nie była do końca przekonana, czy i ją spotka podoba przyjemność - bo przecież całe to zakochiwanie się było trudne, męczące, a przede wszystkim niedozwolone - tak wciąż miała cichą nadzieję, że też kiedyś spotka swojego pana Darcy'ego i ubierze obszerną białą suknię. Nadzieja ta, kiedy to łamiąc parę zasad, zakochała się tak naprawdę szybko przerodziła się w marzenie; bo chociaż chłopak był zdecydowanie niedojrzały, tak samej Puchonce wydawało się, że taka miłość uderza tylko raz. A nią rzuciło przecież o ścianę. Jednak...  Ostatnie miesiące przyniosły ze sobą wiele lekcji - w tym gorzką i cierpką, dosadnie pokazująca, czym kończyło się działanie wbrew wytycznym babki. Meabh, gdyby tylko Doireann miała odwagę przyznać się, do czego zaszło, miałaby prawo uraczyć ją okropnym "A nie mówiłam?". Dlatego też, kiedy objęte stanowisko Prefektki udowodniło jej wartość, a ona sama została oficjalnie przedstawiona w towarzystwie, przystała na plany poszukiwania jej małżonka. Wiedziała przecież, że wcale nie była najlepszą partią wśród młodych czarodziejek. Mogła czekać rok, dwa, osiem.
  Na pewno nie spodziewała się, że ochotnik znajdzie się tak szybko.
  Bogowie, martwiła się okropnie już od chwili, gdy dziadkowie przybyli odebrać ją niemalże spod samych bram Hogwartu. Niepewność piętrzyła się wraz z materiałami rzucanymi na blat przez krawcową, wpijając się w nią za każdym razem, kiedy powstrzymująca podekscytowanie babcia pocierała jej ramię. Morgana jej świadkiem, że próbowała być obecna. Chciała zaangażować się w wybieranie wstążek i rozmowy na temat tego, jak stare whisky planował otworzyć jej dziadek, jednak... Czuła się bardziej, jakby stała przed starym, zamglonym ekranem, obserwując jakąś Doireann i jakąś rodzinę.
  Bogowie, bogowie, bogowie...
  Przecież przysiągała sobie, że tak naprawdę żadnych chłopaków - a tym bardziej mężów - nie będzie. Teraz jednak serce dudniło jej przeokrutnie, kiedy przekraczała próg wielkich, przeszklonych drzwi. Dłonie odziane w białe rękawiczki zwieńczone drobną koronką trzymała mocno splecione na wysokości żołądka, jednak nawet to nie kamuflowało ich drżenia. Nerwowe spojrzenie lustrowało salę, starając się odnaleźć tego jedynego. Nieposłusznie zwisający lok z upiętego koku przystrojonego malutkimi, srebrnymi kwiatkami skutecznie walczył z ostatnimi próbami babki, by wepchnąć go za ucho. No... No nie chciał posłuszne leżeć. Sterczał trochę brzydko, chociaż nie psuło to ogólnego wrażenia. Kremowa sukienka przepasana w talii szeroką, złotą wstążką zdecydowanie nadrabiała za przejawy buntu na głowie - była zrobiona z ręcznie tkanej koronki, skromna, a jednocześnie jasno podkreślająca status noszącej jej dziewczyny. Mimo to Doireann wcale nie czuła się ładnie. Była pewna, że prezentuje się śmiesznie i zaraz zdarzy się jakaś tragedia.
  Postąpiła krok do przodu, z rumianą twarzą skierowaną wprost na młodego Edgcumbe'a. Był wysoki, przystojny i prezentował się dobrze, kiedy ona sama czuła się jak dziesięciolatka, która paradowała po salonie w butach matki. Istniała przecież szansa, że ani trochę się jej nie spodoba. Była przecież dziewczyną niską, bladą i z wąskimi biodrami, które wcale nie urodzą mu tuzina zdrowych dzieci. Rozczarowałby się i odszedł. Mógł też być głośny, mieć donośny, rubaszny śmiech, dużo mówić i zadawać jej pytania, na które nie była gotowa odpowiadać, a z takim człowiekiem żyłoby się jej bardzo ciężko. Kolejny krok, potem jeszcze jeden. Łącznie naliczyła dwanaście, zanim zatrzymała się metr od Thaddeusa, pozdrawiając go niskim, dobrze wyuczonym dygnięciem. Zupełnie zapomniała, że mogła się odezwać. Zamiast tego wpatrywała się w niego tak, jak królik przypatrywał się zniżającemu swój lot jastrzębiowi.
Powrót do góry Go down


Thaddeus H. Edgcumbe
Thaddeus H. Edgcumbe

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Dodatkowo : Kapitan Drużyny Puchonów
Galeony : 182
  Liczba postów : 825
https://www.czarodzieje.org/t18881-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18884-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18882-thaddeus-h-edgcumbe#543402
https://www.czarodzieje.org/t20662-thaddeus-h-edgcumbe-dziennik#
Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QzgSDG8




Gracz




Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty


PisanieAranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty Re: Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz  Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz EmptyPią 18 Mar - 19:46;

On sam dobitnie przekonał się, że romanse może i były wspaniałe - ale niosły za sobą równie wiele problemów, co radości. I jeszcze więcej odpowiedzialności, od której teraz nie zamierzał już uciekać. W końcu wszystko zaczęło się od Theresy Peregrine, przyjaciółki z dzieciństwa, którą przecież kochał całym swoim młodzieńczym, porywczym sercem. Spędzona z nią Celtycka Noc dwa lata temu była początkiem związku, podczas którego sam Thaddeus czuł się jak sam Lancelot z ukochaną Ginewrą. I tak jak Lancelot - Edgcumbe być z młodą Peregrine nie mógł, przez głębokie intrygi jej rodziny i (paradoksalnie) swój własny rodowód. A miała być to przecież ta jedna jedyna na resztę życia - z której z resztą musiał wyleczyć się i zabrało mu to przeszło rok. A zabrałoby zdecydowanie dłużej, gdyby nie Freddie i jej pouczenia, że świat na Peregrine się nie kończył. Rzeczywiście, nie kończył się - to też pokazała mu Zoe, która rozświetliła mu życie na krótko, nim nie podjął przełomowej decyzji o wyjeździe do USA; nim iskierka przerodziłaby się w coś poważniejszego. Dojrzał, wrócił na Wyspy i wpadł w kolejną pułapkę o imieniu Shaylee, dla której - Merlin mu świadkiem - zrzekłby się rodowego nazwiska, które ledwo co oficjalnie uzyskał. Gotów wziąć cały świat na swoje barki i całą odpowiedzialność za związek z kryminalistką... znów został sam. Nie można było tego nazwać szczęściem w wyborach.
Może więc przyzwolenie, żeby ktoś inny wybrał za niego wcale nie było tak nietrafionym pomysłem?
Niemniej, choć wiedział z czym to się wiąże i był pewien, że cokolwiek by na niego nie spadło - dałby radę to udźwignąć, tak... Nie zwalniało to uczucia przerażenia i pewnej niemocy, które kwitły mu z zastraszającym tempie pod mostkiem. Wierzył w dobre intencje Thomasa i Ursuli - jednak ciągle z tyłu głowy miał fakt, że na dobrą sprawę był przybłędą. O którą sami się upomnieli, ale jednak. Poza tym - bądźmy szczerzy - aranżowane małżeństwo w obecnych czasach? Thaddeus był niemal pewny, że to już relikt przeszłości. I może uznałby to wszystko za teatrzyk i arystokratyczne gierki w celu zachowania pewnych tradycji... Gdyby nie powaga i ekscytacja, jakie towarzyszyły wszystkim biorącym udział w przygotowaniach. To nie była gra - tylko rzeczywistość.
Edgcumbe odczuł jej cios właśnie w tym momencie - kiedy jeszcze zawczasu wychwycił kątem oka otwierające się drzwi do salonu. Intuicja podpowiedziała mu, że to właśnie tu i teraz - dodatkowo puszczając mu po kręgosłupie zimny dreszcz. Momentalnie wyprostował się, starając jednak zachować swobodną pozę. I wyjąć ręce z kieszeni. Starał się też nie odkleić zupełnie od rozmowy i nie wgapiać jak cielak w niewątpliwie podążający ku niemu orszak młodej Sheenani.
W końcu jednak nie wytrzymał i wyłamał się z narzuconego przez innych ceremoniału - obracając się lekko ku nadchodzącej dziewczynie. Dziewczynie. Ulokował w niej uprzejmie zainteresowane spojrzenie - w którym momentalnie, mimowolnie rozbłysła troska. Uderzyło go to, jak drobna była - ale jeszcze bardziej to, jak bardzo była przerażona. Wpatrywała się w niego ślicznymi, sarnimi oczami, jakby oczekując ataku. A przecież grać mieli w jednej drużynie, prawda?
Doireann — gładko wymówił jej imię, uśmiechając się łagodnie - gdy odwzajemniał jej dygnięcie własnym ukłonem. Świadomie wyłamał się z ogólnoprzyjętej etykiety, dopiero potem pozdrawiając Meabh, którą Doir miała tuż za sobą. W tej chwili miał raczej w nosie savoir-vivre - po prostu nie chciał, żeby drobna Sheenani poczuła się jak dodatek czy - gorzej - prezencik ubrany w kremowy papier i złotą wstążkę. — Pięknie wyglądasz. I wcale nie mówię tego, żeby dopełnić ceremoniału. — Pozwolił sobie jeszcze na żart w lekkim tonie, który dodatkowo spotkał się z uprzejmie rozbawionymi pomrukami zgromadzonych wokół. Starał się choć trochę rozproszyć tę przygniatającą ich uwagę - jakby podświadomie czując, że powinien to dźwignąć. Poczucie obowiązku, które od małego wpajał mu Archibald.
Napijemy się czegoś? — Chciał ich zdjąć z ostrza noża, póki mieli jeszcze chwilę czasu. W końcu nikt nie powiedział, że od razu ma padać na kolano. O ile w ogóle miał padać - bo w tym momencie nawet tego nie pamiętał.
Wyciągnął dłoń do Doireann, jednocześnie przesuwając się niemal tanecznie do jej boku - osłaniając ją chociaż przed połową uporczywych spojrzeń ich rodzin. — Mój wuj Thomas jeszcze nie przybył — dodał gwoli ścisłości. Nachylił się przy tym lekko ku dziewczynie, markując ów zmianę pozycji poprawieniem rąbka kamizelki. — Wiesz, jestem obrońcą, nie ścigającym — mruknął cicho - bynajmniej wcale nie nawiązując do swojego zawodu. Przybrał przy tym pokrzepiający uśmiech, zachęcająco skinąwszy głową w nieokreślonym kierunku - gdzie znajdował się stół z poczęstunkiem.
Powrót do góry Go down


Doireann Sheenani
Doireann Sheenani

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Galeony : 352
  Liczba postów : 963
https://www.czarodzieje.org/t20296-doireann-sheenan#636815
https://www.czarodzieje.org/t20298-korespondencja-doireann-sheenani#637079
https://www.czarodzieje.org/t20295-doireann-sheenan#636813
https://www.czarodzieje.org/t20301-doireann-sheenani-dziennik#63
Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QzgSDG8




Gracz




Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty


PisanieAranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty Re: Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz  Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz EmptySob 19 Mar - 23:31;

.  Zdecydowanie wolała te bardzo uroczyste i poważne spotkania od luźnych zabaw przy ognisku w gronie rówieśników. Były dużo prostsze, bo rzadko zaskakujące; doskonale wiedziała, kiedy wypadało dygnąć, jak się uśmiechać i oraz co usłyszy. Pytania zawsze były te same, gesty dobrze znane i wyuczone, a sam przebieg zabawy niemalże nie różnił się od pozostałych. Na ślubach zmieniały się jedynie twarze i wystroje - jednak poczęstunek zawsze znajdował się pomiędzy przysięgą, a tańcami. Nie musiała zastanawiać się nad tym, co powinna mówić i robić, skoro odtwarzała tylko pewien scenariusz.
  Dlatego też o swoich, bogowie - swoich, zaręczynach próbowała myśleć podobnie. Przyjęte zasady pozwoliły jej być absolutnie pewną, że przynajmniej te wszystkie ukłony, pozdrowienia i przećwiczone kroki będą się zgadzać. Nie przewidywała zaskoczeń z tej strony, skoro nawet możliwość wycofania się z umowy przećwiczyła w głowie co najmniej osiem razy. To także musiało przecież odbyć się zgodnie z pewnymi zasadami, by żadna ze stron nie została tutaj okryta jakąś niezmywalną hańbą.
  A jednak zaskoczenie nadeszło wraz z jej imieniem. Doireann. Morgano… Wprawdzie ładnie brzmiało w ustach chłopaka, wcale nie głośno, ani rubasznie, ale… Ale teraz, tak przed babką? Nie planowała, że Thaddeus odezwie się do niej teraz! Nim jednak zdążyła pogrążyć się w chaotycznych rozważaniach skąd wziął się owy błąd - brak odpowiedniego wychowania, czy przejaw bunty wobec tradycji? - nadeszły pozdrowienia dla wcale nieurażonej babki wraz z komplementem. I chociaż ten również nie znajdował się w przewidywaniach dziewczyny, tak faktycznie niósł ze sobą jakieś rozluźnienie - nawet jeśli było ono jeszcze ledwo zauważalne
  Edgcumbe był przyzwoity. Przyzwoici ludzie byli zaś raczej mili.
  - T-Thaddeusie. Dziękuję, t-to bardzo uprzejme. - odpowiedziała może trochę cicho, racząc go wciąż niepewnym uśmiechem. - Masz... och, naprawdę urokliwą marynarkę. - szepnęła nie tylko przez grzeczność, jednocześnie przymykając z powieki i cicho wypuszczając powietrze nosem. Czuła się… Cóż, zażenowana swoja reakcją. Przez myśl przeszło jej, że jeśli naprawdę miała przed sobą swojego przyszłego męża, tak zostaną jedną z tych par, gdzie ludzie z zadumą szeptać będą o tym, jak bardzo są różni - i przyrównywać go pewnie do innych, bardziej atrakcyjnych kobiet, które potrafiły wymówić jego imię bez zająknięcia. Bywała na popołudniowych herbatkach i zdawała sobie sprawę z tego, że szyderstwa ze stron dam były nieuniknione. Teraz jednak spojrzenie kobiet były przychylne i ciekawskie - a mimo to było ich jakoś zbyt wiele. Żałowała, że niewielką rodzinę rekompensowali liczni przyjaciele dziadków.
  - Och. O tak, proszę. - odparła zaraz to z wytchnieniem. Wystarczyło przecież, że przejdą te parę kroków, a goście zajęliby się swoimi dyskusjami o dobrych, takich nie za słodkich ciastach. Wiedziała, że przy stole - poza całym morzem irlandzkiej i szkockiej whisky - była też jej ukochana Perle de Jasmin. A jaśminowej herbaty potrzebowała teraz bardziej, niż tlenu. Ujęła więc ramię Thaddeusa, bardzo delikatnie, jakby bała się, że była zdolna powalić go ciężarem własnej dłoni, zawierzając mu bezpieczne dotarcie do znajdującego się w pobliżu stołu z poczęstunkami.
  I nagle… Edgcumbe nabrał w jej oczach rycerskości. Naprawdę trudno było się nie uśmiechnąć. Sheenani zaś miała w sobie naprawdę mało samokontroli, kiedy większość zajmowało to, by pamiętać, że podczas chodzenia należało stawiać kroki. Kąciki jej ust uniosły się więc ku górze - i radość nawet pozwoliła sobie zakraść się w okolice oczu dziewczyny, kiedy nieśmiało opuszczała spojrzenie. Pewne rzeczy nie były dla niej już tak bardzo nowe, jak taniec, pocałunki, czy trzymanie kogoś za dłoń - a jednak szarmanckość niosła ze sobą uczucie podobne do tego, gdy jej skóra natykała zimną, morską bryzę. Dziwnie, ale miło.
  - T-Twój wuj - wiedziała, że nie powinna raczyć chłopaka - a raczej młodego mężczyzny - zlęknionym milczeniem. Nie potrafiła jednak zgrabnie odpowiedzieć na podobne słowa; i z tego powodu postawiła na taktyczny unik. - zapewne podróżuje z daleka? - jeśli jeden Thomas widniał w jej oczach jako powód, dla którego główna część przyjęcia miałaby zostać odwleczona nieco w czasie, tak skłonna była nie gniewać się nawet za godzinne opóźnienie. Nie, żeby nie chciała, by chwila ta nadeszła. Teraz jednak wolała, by w jej dłoniach znalazła się filiżanka ciepłego naparu, a Thaddeus miał okazję stać się chociaż minimalnie bliższy. Czegokolwiek nie miała na myśli. - O-Och. W tym spóźnieniu nie ma powodów do niepokoju, prawda? - Doireann była zdecydowanie cierpliwą osobą, jednak nie bycie na czas zawsze mogło być zwiastunem tragedii. A dzisiaj dość uważnie wypatrywała wszelkich zwiastunów nadchodzącego końca świata.
Powrót do góry Go down


Thaddeus H. Edgcumbe
Thaddeus H. Edgcumbe

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Dodatkowo : Kapitan Drużyny Puchonów
Galeony : 182
  Liczba postów : 825
https://www.czarodzieje.org/t18881-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18884-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18882-thaddeus-h-edgcumbe#543402
https://www.czarodzieje.org/t20662-thaddeus-h-edgcumbe-dziennik#
Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QzgSDG8




Gracz




Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty


PisanieAranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty Re: Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz  Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz EmptyNie 20 Mar - 16:09;

Arystokratyczne scenariusze były dla niego czymś zupełnie nowym - traktował je trochę tak jak taktyki na boisku, albo kroki taneczne, które były dla niego jasne i czytelne. Gry salonowe więc traktował bardzo podobnie - choć nie na tyle ściśle, na ile chyba powinien. Niemniej, dodanie czegoś od siebie było raczej mile widziane - skoro jego celem wcale nie było wywołanie jakichś skandalów, tylko docenienie przyszłej narzeczonej. Nawet najbardziej konserwatywna rodzina - jeśli tylko zależało jej na młodej dziewczynie - potraktowałaby to prędzej jako uznanie, aniżeli potwarz. Nie spotkał się z karcącym spojrzeniem Meabh - uznał to więc za swój mały sukces.
Musiał jednak powstrzymać cisnący mu się na język chichot, gdy Doireann naprawdę uroczo odwzajemniła jego komplement. Bynajmniej, wcale nie byłby to śmiech złośliwy - broń Merlinie.
Miło, że tak sądzisz — odparł całkiem szczerze, bardziej niż ze słów uznania istotnie ciesząc się, że dziewczyny nie wmurowało. — Trochę ich mierzyłem. I coś czuję, że doskonale wiesz o czym mówię. — Pozwolił sobie na wyrażenie swoich domysłów, chcąc jednocześnie po cichu podkreślić, że oboje mają za sobą podobnie męczące przygotowania - choć w głosie nie miał nawet krzty wyrzutu; szkocki akcent bardziej rezonował mu lekkim rozbawieniem.
Jego własny stres zszedł gdzieś na drugi plan, kiedy całą swoją uwagę - i energię - przerzucił na Sheenani o sarnich oczach i za cel objął sobie gładkie przeprowadzenie ich przez ten wieczór. Plan był w końcu stosunkowo prosty, przynajmniej w założeniu. Co prawda musiał wziąć poprawkę na otaczających ich ludzi - choć ostatecznie raczej w nosie miał ich zdanie, bardziej przejmując się właśnie samą Doireann. Może i mógł w tym pomieszczeniu uchodzić za jastrzębia - ale pod swoje skrzydła właśnie wziął drobnego królika.
Chcesz się napić czegoś konkretnego? — zapytał jeszcze, gdy dziewczyna ujęła ostrożnie jego ramię. Jakby miała się przy tym oparzyć. Zerknął na nią - i momentalnie rozpromienił się, widząc jej lekki uśmiech, który widocznie sięgnął oczu; nawet jeśli spojrzenie wlepiła w podłogę. Nie musiała nic odpowiadać na jego słowa - tyle wystarczyło. Podniosło go to na duchu - na tyle, że zdawał się nawet urosnąć o te kilka centymetrów, gdy prowadził ich do miejsca poczęstunku. Ten właśnie dziewczęcy uśmiech uznał już za swój znaczący sukces.
Och tak, z bardzo daleka! — przytaknął sumiennie - choć Sheenani będąc tak blisko mogła doskonale wyłapać leciutką, prawie niewykrywalną nutę ironii. Edgcumbe łypnął na swoją towarzyszkę z zawadiackim błyskiem w oku - nawet nie starając się tego ukryć. Szybko jednak zabrał się za rozlewanie wybranego wcześniej przez Doireann napoju.
Właściwie to nie. Poprosiłem go o to spóźnienie — mruknął cicho, tak, żeby tylko dziewczyna słyszała jego słowa, kiedy ten nachylał się nad filiżankami. Zagłuszał je dodatkowo - słowa, nie filiżanki - stukotem porcelany, gdy dobierał odpowiednie spodki. — Taktyczna zagrywka, żeby trochę swojego rytmu złapać — wyjaśnił krótko, trochę niejasno - choć nie wątpił w to, że dziewczyna zrozumie co miał na myśli. Wcale nie zamierzał się od niczego migać, ale skoro już zgodził się na plan ich rodzin, to chciał go przynajmniej rozegrać chociaż odrobinę po swojemu.
Wiem, że proszę o dużo, ale nie martw się. — Uśmiechnął się ciepło do Sheenani, wyciągając w jej kierunku porcelanę. Sam, miast whisky poczęstował się po prostu czarną kawą. Mógł przynajmniej udawać, że kolorystycznie jest to chociaż jego ukochana cola. Poza tym uznał, że zapijanie się alkoholem na dobry początek to strzał w kolano. Nie takiego sztucznego rozluźnienia potrzebował. — Nie będzie źle, a może nawet znośnie — zażartował lekko, przeinaczając puste wyrażenie "Będzie dobrze" - które w istocie zazwyczaj nic dobrego nie zapowiadało.
Powrót do góry Go down


Doireann Sheenani
Doireann Sheenani

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Galeony : 352
  Liczba postów : 963
https://www.czarodzieje.org/t20296-doireann-sheenan#636815
https://www.czarodzieje.org/t20298-korespondencja-doireann-sheenani#637079
https://www.czarodzieje.org/t20295-doireann-sheenan#636813
https://www.czarodzieje.org/t20301-doireann-sheenani-dziennik#63
Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QzgSDG8




Gracz




Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty


PisanieAranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty Re: Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz  Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz EmptyNie 20 Mar - 20:27;

.  Była dziewczęciem raczej klasycznym - bo może i wyróżniała ją nieposkromiona miłość do nauk ścisłych, ale wciąż całkiem lubiła pudrowy róż, zachwycała się precyzją makijażów koleżanek, a niemalże każdą nowo zakupioną sukienkę uparcie obszywała w falbanki, koronki i wstążki. W warunkach nie aż tak bardzo nagłych, gdzie na mierzenie i poprawki miałaby tydzień, czy dwa, pewnie byłaby zachwycona wycieczkami po uroczych butikach i tonięciu w próbkach materiałów. Jednak miała na to niespełna dwa dni, czego niekoniecznie potrafiła zrozumieć. Zupełnie, jakby obie rodziny, kiedy już "przyklepały sprawę", postanowiły wszystko maksymalnie przyśpieszyć.
  Tak naglące wybieranie sukienki i nakładany w pośpiechu róż na policzkach obdarte było z całej przyjemności. Nie było celebracji aksamitu i zachwytu nad tym, jak żywiej i weselej potrafiła wyglądać, gdy tylko bladość twarzy ukrywała się pod pudrem. A jednak oboje - przynajmniej według wzajemnych opinii - prezentowali się ładnie i przystojnie.
  - Och, tak. M-Myślę, że nigdy nie w-widziałam takich ilości sukienek. - jąkanie nieprzerwanie robiło sobie żarty z próbującej utrzymać odpowiednią dykcję dziewczyny. Sama świadomość, że to się działo sprawiało, że trudno było jej zapanować nad plątającym się językiem. Pocieszenie znajdowała jednak w tym, że… Cóż, "znali się" ze szkoły. Thaddeus raczej wiedział, że potrafiła rozmawiać spokojnie i rzeczowo, ładnie wymawiając przy tym słowa. - Ale… Bez w-wątpienia udało ci się wybrać odpowiednią. - podkreśliła raz jeszcze, uznając, że było to bardziej, niż konieczne. W końcu o rzeczach, które trafiały w jej poczucie estetyki mówić mogła długo - o ile nie była nazbyt onieśmielona własnym zachwytem.
  Ładna marynarka, na której rękawie teraz nieświadomie śmielej zaciskała palce własnej dłoni, pomału stawała się symbolem dobrego działania pod stresem, a to tym bardziej mówiło jej, że wcale nie należało aż tak się obawiać. Czuła się też lepiej, kiedy nie musiała iść dalej samej; wprowadzająca ją do pomieszczenia babka ustawiła się za jej ramieniem, Rowan i dziadek znajdowali się zaś już na sali. Doireann zaś nigdy nie wątpiła, że była jedną z tych osób, które potrzebowały oparcia. Często jednak nie wiedziała, jak o nie prosić.
  - Może herbaty? Powinniśmy móc znaleźć Perle de Jasmin. - spytała, przy okazji prezentując zadziwiająco dobry francuski akcent. Próbowała przy tym nie pokazać, że naprawdę bardzo chciała tej jaśminowej herbaty. Prawdopodobnie do okazji pasowałaby bardziej lampka wina, jednak po zapijaniu poeslikowej żałoby w towarzystwie Hawka i Wacława chęć na alkohol całkowicie jej minęła.
  I już była gotowa, by dopytać skąd dokładnie podróżował biedny Thomas, jednocześnie wyrażając swoje zmartwienie tym, że zapewne będzie on niesamowicie zmęczony - a nic tak nie przeszkadzało w cieszeniu się zabawą, jak znużenie - jednak wcześniej ośmieliła się raz jeszcze spojrzeć na młodego Edgcumbe. Jego oczy momentalnie rozwiały wątpliwości dziewczyny, czy aby faktycznie słyszała w jego głosie specyficzny ton. - Och. - skomentowała krótko i ostrożnie. Kiedy tylko upewniła się, że w zaplanowanym spóźnieniu nie było ani odrobiny złej woli jej na jej obliczu raz jeszcze pojawił się niewielki uśmiech, a spięte ramiona pozwoliły sobie na chwilę relaksu.
  - Prawdę mówiąc to... jestem za to wdzięczna. - przyznała, kiedy w dłoni trzymała już wypełnioną herbatą porcelanę. Filiżankę trzymała na wysokości swoich ust, próbując utrzymać ich wspólne poszeptywanie w jak największej tajemnicy. - P-Proszę, tylko nie zrozum mnie źle. - w przyciszonym głosie pojawiła się nutka nerwowości. - Ja… O-Ojej, chyba lubię czekać. W-wydaje mi się, że jestem cierpliwa. - spojrzała na niego uważniej, próbując zorientować się, czy aby nie zostało to odebrane za obrazę - nawet jeśli sam Thaddeus zapewniał o znośności.
  Nie wyglądał na człowieka, któremu łatwo byłoby zadać cios (nawet taki niefizyczny). Ona zaś była zwolenniczką robienia rzeczy pomalutku i kroczekpokroczku. Nawet teraz, kiedy przeskakiwali parę kluczowych kroków w rozwoju damsko-męskich relacji. Brakowało nieśmiałych zalotów, sprawdzania, czy druga strona była zainteresowana - i tego, jak żywe owe zainteresowanie w ogóle było. Dla Doireann nie pozostawiało wątpliwości, że przystając na małżeństwo - i nie tylko na samą ideę, ale też na ostateczny wybór potencjalnego małżonka - oboje z automatu przyznali pewne rzeczy. Mogła się domyślać, że nie uważa jej za brzydką i głupią, ani też nie myślał o jej zachowaniu, jako o czymś nieznośnym. Ona sama, przystając na Thaddeusa, myślała o tym, że jest urodą bardzo przyziemny i ludzki. Nigdy samą obecnością nie onieśmielał jej też do stopnia, w którym byłaby bliska płaczu; a to znaczyło, że był lepszy od wszystkiego, co znała. Wciąż jednak pewne obawy istniały. To nie byłaby pierwsza błędna ocena.
Powrót do góry Go down


Thaddeus H. Edgcumbe
Thaddeus H. Edgcumbe

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Dodatkowo : Kapitan Drużyny Puchonów
Galeony : 182
  Liczba postów : 825
https://www.czarodzieje.org/t18881-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18884-thaddeus-h-edgcumbe
https://www.czarodzieje.org/t18882-thaddeus-h-edgcumbe#543402
https://www.czarodzieje.org/t20662-thaddeus-h-edgcumbe-dziennik#
Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QzgSDG8




Gracz




Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty


PisanieAranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty Re: Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz  Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz EmptyCzw 24 Mar - 11:02;

Może w tym nagłym przyspieszeniu całej tej aranżowanej farsy była jakaś metoda. Ot, nagły policzek od rodzin na nową drogę życia - żeby ani jednej ani drugiej zainteresowanej stronie nie przyszło do głowy, że w istocie, mogła być to farsa. Żeby oboje musieli się błyskawicznie dostosować i ułożyć dokładnie tak jak im zagrają - zagonieni w kozi róg, naturalnie korzystali z przygotowanych wskazówek. No, a przynajmniej w teorii - powinni.
Thaddeus jednak nie pierwszy raz znajdował się w teoretycznie podbramkowej sytuacji. On zawodowo zajmował się takimi sytuacjami - a i samo życie go zwyczajnie nie rozpieszczało. Musiał dorosnąć w ekspresowym tempie i również w takim tempie nauczyć się dostosowywać do zmian. Możliwe, że Edgcumbe'owie postanowili tę jego zdolność adaptacji wykorzystać, zwłaszcza, że w szlacheckim światku wcale do najmłodszych kawalerów nie należał. Na jego korzyść na pewno działał fakt, że sam osiągnął sukces jako sportowiec i sam stał się rozpoznawalny. Ród czerpał z jego sławy i pozytywnego wizerunku - a on w końcu miał nie tylko namiastkę stałości, ale rzeczywiste korzenie.
Nie sądził jednak, że tak prędko będą chcieli z niego stworzyć osobną gałąź w rodzinnym drzewie genealogicznym. Nie miał jednak natury buntownika, dostrzegając w tym planie znacznie więcej niż czubek własnego nosa. Więcej niż interesy wuja i ciotki. Drugą stroną w końcu byli Sheenani - i Doireann, która ujmowała jego ramię z jednej strony z niesamowitą ostrożnością, a z drugiej, jak tonący chwytający się brzytwy. Thaddeus jednak nie był żadną brzytwą. Naturalnie, najchętniej robił za kotwicę - bynajmniej, nie do nogi przywiązaną.
Perle de Jasmin — próbował powtórzyć za dziewczyną tę filuternie - dla niego - brzmiącą nazwę; jednak jego szorstki szkocki zdecydowanie dominował, tłamsząc miękkie francuskie nuty. Nie zraził się tym jednak, uśmiechając się odrobinę przepraszająco - choć bardziej z rozbawieniem. — Kiepski ze mnie poliglota, wybacz — roześmiał się krótko, częstując dziewczynę herbatą o jaką prosiła. — Potrafisz mówić po francusku? W sensie, więcej niż kilka zwrotów czy słówek— spytał szczerze zaintrygowany i sam pociągnął przy tym drobny łyk swojej kawy - starając się zwalczyć grymas, kiedy gorzki napój rozlał mu się po języku.
Nikogo nie udawał i nikogo nie grał - mając nadzieję, że tą całą swoją swobodą w żaden sposób nie urazi Doireann. Dlatego mimo wszystko nie gryzł się w język, a wyjawiał - choć półszeptem - swoje własne działania 'dywersyjne'. Obserwował Sheenani uważnie, łapiąc się na tym, że wyczekiwał tych lekkich uśmiechów na bladych wargach. Była zupełnie inna od dziewczyn - i na Merlina: kobiet - z którymi spotykał się dotychczas. I wcale nie przemawiało to na jej niekorzyść.
To ja się cieszę, że Ty nie zrozumiałaś mnie źle — przyznał, wyraźnie, najzwyczajniej w świecie: uradowany. Tym, że dziewczyna nie tylko go zrozumiała, ale widocznie miała podobne odczucia co do całej tej sprawy jak on. — Rozumiem Cię — zapewnił, podłapując uważne spojrzenie Doireann - i pierwszy raz odkąd wszedł do tego salonu uśmiechnął się szeroko, jak to on, od ucha do ucha. — Cierpliwość to bardzo dobra cecha. No i mamy pierwszą wspólną rzecz, bo ja też lubię czekać — przyznał całkiem szczerze, zupełnie machinalnie sięgając do opadającego na czoło dziewczyny kosmyka, który lekkim ruchem poprawił. Gest był niewymuszony i dopiero po chwili Thaddeus zorientował się, że być może nie powinien tego robić. Zamotał się przez krótki moment - reflektując się szybko: — Przepraszam. J-Ja... Tak jakoś — chrząknął, drapiąc się nerwowo po szerokim karku. Mimo wszystko przejmował się tymi całymi zaręczynami i momentami stres jednak brał nad nim górę. Wcale w tym wszystkim jednak nie chodziło o niego.
Bardzo bym nie chciał, żebyś czuła się z tym wszystkim źle — mruknął po prostu, wzdychając krótko.
Powrót do góry Go down


Doireann Sheenani
Doireann Sheenani

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Galeony : 352
  Liczba postów : 963
https://www.czarodzieje.org/t20296-doireann-sheenan#636815
https://www.czarodzieje.org/t20298-korespondencja-doireann-sheenani#637079
https://www.czarodzieje.org/t20295-doireann-sheenan#636813
https://www.czarodzieje.org/t20301-doireann-sheenani-dziennik#63
Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QzgSDG8




Gracz




Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty


PisanieAranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty Re: Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz  Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz EmptyPią 25 Mar - 22:38;

.  Doireann należała do dam częściowo opanowanych. Nie wybuchała gniewem. Powstrzymywała się również od wszelkich nieuprzejmych komentarzy i niepotrzebnych złośliwości, sztywno trzymając się zasady, że to miło być miłym. Wolała uspokajać cudze emocje pokornym przyjmowaniem nieswojej winy i gorliwymi przeprosinami. Było to o wiele prostsze i bezpieczniejsze od tych wszystkich heroicznych walk o własne racje. Przepraszam, że na mnie krzyczysz. Że mnie nie lubisz. Wybacz mi, że mnie nie kochasz. Dużo gorzej radziła sobie z płaczem, czy ukrywaniem wstydu. Bo i to, według znanej jej etykiety, było ważne - by wiedzieć, kiedy spuścić wzrok i przysłonić dłonią delikatny rumieniec. Problem polegał na tym, że młoda Sheenani przez własne zawstydzenie panikowała; i rumieniec wychodził wtedy poza obręb policzków, czerwieniąc nawet uszy, a ona sama zamiast powiedzieć "Wybaczy pan, pan się chyba zapomina" bliższa była omdleniu.
  Nerwowość bezsprzecznie zaburzała jej względny spokój, powodując, że poskramianie niepożądanych reakcji nie zawsze wychodziło jej tak dobrze, jak powinno. Dlatego też Theddeus mógł usłyszeć piśnięcie; ciche, krótkie i rozbawione, zaraz to stłumione przyciśniętą do ust dłonią. Francuski samym swoim brzmieniem przywowyłał miękkie i delikatne obrazy w głowie Puchonki; jak lekko kołyszące się na wietrze lilie, których pączki dopiero co zaczynały rozkwitać, czy długie pasma dzikich winogron pnących się po drewnianych, wypłowiałych od słońca płotach. Zamiast tego dostała fale rozbijające się o stromy klif i ostre, pokryte mchem głazy wyłaniające się z rwącej rzeki. Była w tym jakaś szczerość, która ucieszyła ją aż zbyt mocno. - Przepraszam. - szepnęła i zacisnęła usta, pilnując by żadne kolejny niepokorny chichot nie pozwolił sobie od tak uciec zza bariery jej warg. Zazwyczaj w próbach łagodzenia potencjalnego faux pas i zapewnieniach o swoich jak najlepszych intencjach była niestrudzona. Trudno jednak było jej skupić się na wystarczająco pokornym przepraszaniu, kiedy jej myśli zajmowało to, jak cudownie nie wychodziło mu udawanie.
  Wciąż jednak była zdecydowanie speszona.
  Wzrok miała obecnie wbity we wnętrze filiżanki, palcem postukując delikatnie o jej brzeg. Małe drżenia naparu pozwalały jej nie widzieć własnego odbicia - i tego głupiego, zawstydzonego uśmiechu, którego tak nie lubiła. - To… Och, wszystko w porządku. Ja sama potrafię poprawnie przeczytać paragrafy tekstu, ale nie zrozumiem z nich zbyt wiele. - była to pozostałość po domowej szkole Meabh; potrafiła recytować Baudelaire'a w oryginale oraz mówić długo i pięknie o muzyce, jednak wciąż rozumienie francuskiego słownictwa wołało o pomstę do nieba, a posadzona przed pianinem błagałaby o łaskę. Na szczęście pani domu szybko zrozumiała, że z jej wnuczki kolejnej artystki nie będzie, w porę zaprzestając wzajemnych katuszy.
  Edgcumbe miał jednak w sobie coś, co nie pozwalało jej całkowicie odpłynąć w stronę paniki. Faktycznie, nie był brzytwą, której łapała się w popłochu. Był… miły. Przygotował jej herbatę, wcale nie mówił głośno i nie machał gwałtownie rękoma. Im więcej spokoju dostrzegała - nawet jeśli był on pozorny - tym mocniej czuła, że wcale nie musi się tak bać. Sytuacja, w której oboje się znaleźli nie należała do łatwych, jednak… Thaddeus z każdą chwilą stawał się dla niej sprzymierzeńcem. - To mnie cieszy. - przyznała, pozwalając sobie na zaprzestanie dalszego chowania się za filiżanką, czy barierą z własnych dłoni. Bronienie się było niepotrzebne, skoro dobre intencje Puchona były doskonale widoczne.
  A potem poczuła dotyk na swoim czole i, Morgano, momentalnie zamarła w chwilowym bezruchu. Jej mózg zajął się gorączkową interpretacją tego, co właśnie miało miejsce. Ponownie przypomniała sobie o wszystkich możliwych scenariuszach; przewidywała w nich sztywny i poprawny taniec, siedzenie ramię w ramię podczas obiadu i to, że ze względu na swoje gabaryty, Thaddeus mógłby ją przy stole odrobinę poszturchiwać, kiedy unosiłby widelec do ust. Jednak raz jeszcze umocniła się w przekonaniu, że wcale nie posiada daru jasnowidzenia, ani też jakiegoś większego obeznania faktycznej ludzkiej natury, skoro podświadomie wciąż oczekiwała, że świat będzie dopasowywał się do snutych w głowie wizji. Szorstkość haczącego o jej skórę opuszka dosadnie oznajmiła, że wiedziała mało i daleko było jej do bycia najmądrzejszą. Nim jednak zaskoczone neurony zdołały poprzesyłać między sobą wszystkie impulsy, sprawiając, że Doireann - wcale nie subtelnie, czy kokieteryjnie - poderwałaby do góry spódnicę, rozpoczynając proces szybkiego oddalania się, "Przepraszam" przebiło się do jej świadomości. To zaś zmusiło dziewczynę, by nieco bardziej skupiła się na swoim przyszłym narzeczonym, zamiast całkowicie pogrążać się we własnych wewnętrznych przeżyciach.
  Kojarzył jej się teraz ze zbitym psem. A ona kochała pieski i nienawidziła przemocy.
  - Bogowie. - szepnęła, nieco machinalnie spoglądając raz, czy dwa w bok. Dotychczasowe doświadczenie sprawiało, że wolała sprawdzać, kto takie gesty widział. I nikt (może poza uważnie obserwujących ich Rowanem) nie wydawał się szczególnie przejmować. - S-Spokojnie. - dodała zaraz, nie bardzo wiedząc, do kogo z ich dwójki kierowała swoje słowa. Pewna była zaś tego, że nie chciała, by Thaddeus bał się tego, że ona się boi. - Naprawdę, nic się nie stało. - siliła się na możliwie najłagodniejszy ton, postępując pół kroku do przodu. Żyła w przekonaniu, że zmniejszenie dystansu zawsze było jasnym znakiem, że wcale nic złego się nie działo. Rzecz jasna, nigdy nie brała udziału w szkolnej bójce. - Nie czuję się źle. Czuję się… dużo lepiej, niż kiedy przechodziłam przez te drzwi. Ja… Och, ja wiem - tym razem i ona cicho westchnęła. - że ja zawsze wyglądam tak, jakbym miała dostać zawału, a-ale… To nie tak, że się ciebie boję. Czy coś. - ostatnie zdania wypowiadała coraz ciszej, zastanawiając się, czy aby znów nie tłumaczyła się zbyt mocno.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QzgSDG8








Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty


PisanieAranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty Re: Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz  Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz Empty;

Powrót do góry Go down
 

Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Aranżacja - bynajmniej nie wnętrz QCuY7ok :: 
retrospekcje
-