Ale czy nie właśnie na tym polegało życie? Człowiek świadomie oddawał się w ręce przewrotnego fatum, które często z nim igrało. Świadomie godził się z tym co przynosi los, jedynie czasem wyrażając swoją sprzeciw, który często był jedynie zbędnym zrywem wynikającym z dumy istoty ludzkiej i jej naiwności. W ich relacji nie było niczego, czego wcześniej nie doświadczyli, choć tym ją wyróżniało był fakt, że trwali w tym razem. Wydawało się, że ścieżką życia łatwiej jest podążać, gdy ma się kogoś u boku, jednak Odey nie do końca chciała się na to zgodzić. Niezależna, pozbawiona pokory, dzika. Ich zachowanie było również niejako ironią losu. Przy każdym spotkaniu wzajemnie poddali się próbom, którym nie byli w stanie sprostać, a jednak tworzyli pozory, żyli w kreowanej przez siebie rzeczywistości licząc, że to wszystko w końcu nie pierdolnie. A przecież to było oczywiste, jak fakt, że człowiekowi do życia potrzeby jest tlen. Lubił ją zaskakiwać, malujące się w jej lazurowych tęczówkach zdziwienie nadawało im blasku i którego nie był w stanie porównać do niczego innego, co widział na własne oczy. Było w nich coś bardziej magicznego niż poświata rzucanego zaklęcia. Słysząc pytanie padające z ust ciemnowłosej przybrał bliżej nieokreślony wyraz twarzy. Z jego ust znikł delikatny uśmiech, zamiast tego tworzyły teraz cienką linię, natomiast w stalowo-niebieskich tęczówkach malowało się zastanowienie. - A co znaczy dla ciebie? - w końcu po kilku długich sekundach odpowiedział pytaniem na pytanie, badawczo przyglądając się twarzy Gryfonki. Powietrze wokół nich powoli zaczynało gęstnieć, jednak tym razem nie było przesycone ani namiętnością, ani pożądaniem, tylko zupełnie czymś innym. Budziło to pewne obawy, jednak Avrey odsunął je od siebie, jak znienawidzone brokuły, którymi karmiła go matka w dzieciństwie. - A sądziłem, że ten etap mamy już za sobą - zaśmiał się, wracając do swojej naturalnej postawy dupka.
Spojrzała na niego dopiero w momencie, w którym zaprzeczył. I to był jej błąd. Miała szczerą nadzieję, że zachowała resztki rozsądku, żeby w oczach nie szkliła się nadzieja. Oczywiście było zupełnie inaczej – patrzyła na niego jakby był jej początkiem albo końcem, nie wiedząc, czym się jednak stanie. Nie sposób powiedzieć, co zamierza zrobić i co tak właściwie mógł czuć. Wiedziała jedno – cokolwiek w nim kipiało, było tego dużo, a on… całkowicie to kontrolował. No, prawie. Jego dłoń pomknęła do stołu, ale nie sposób powiedzieć, co zamierzał zrobić. Cokolwiek to było, nie zdecydował się na to. Wysłuchała jego słów, czując się mocno, mocno zdziwiona. Podobało mu się, to co widzi? A co mógł o niej wiedzieć, skoro ona o sobie samej, tej prawdziwej, wiedziała tak niewiele. Westchnęła, czując, jak się mimowolnie rumieni. Już dawno nie usłyszała tyle miłych słów o sobie. Nieśmiały uśmiech wstąpił na jej twarz, bo nie czuła fałszu w jego wyznaniu. Nadzieja znowu wkradła się do serca, być może nie powinna wyobrażać sobie tak dużo, ale… przecież ona jest matką głupich. Mina jej zrzedła, gdy znowu zbił ją z tropu. Przeczuwała, że Ced nie pozwala sobie na to, co tak bardzo rzekomo w niej cenił. Na bycie sobą, na przeżywanie w zdrowy sposób najdzikszych i najmniej rozsądnych porywów swojego serca. Chciała być pochopna, nierozsądna, nieostrożna. Miała wielką ochotę odpowiedzieć „nie przestawaj”, ale to byłoby dla niej za dużo. Bądź co bądź ceniła sobie swoje dobre imię – są rzeczy, których nie zrobi nigdy, nieważne jak idiotycznie była nim zauroczona. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć, więc po prostu go słuchała. Na wspomnienie o Baxterze mimowolnie machnęła ręką, jakby odganiała upierdliwą muchę. Prehistoria. - Zerwaliśmy rok temu. Zimą. Musiałabym być desperatką, jeśli dalej na coś bym liczyła – mruknęła, zerkając pobieżnie w stronę stołu Gryfonów. Nie trwało to długo, szybko jej uwaga ponownie była skierowana tylko i wyłącznie na Cedzie, jego upierdliwie nieidealnej fryzurze, którą swoim zwyczajem raz po raz poprawiał. - Nikt nie mówi, że szukam czegoś konkretnego. Może po prostu uznałam, że… – dobrze się z tobą bawię? No dalej Vera, skoro zaprosiłaś go na poddasze to i tak pewne, że widzisz go tam głownie w łóżku. Ta myśl ją zasmuciła, bardziej niż powinna, bo szybko wybrzmiało jej echo. Co to za frajda z kimś sypiać, nawet niezobowiązująco, jeśli ten ktoś miałby w głowie kogoś innego? Oblizała wargi i odwróciła spojrzenie. Otworzyła usta, jakby chciała dokończyć myśl, ale w końcu zrezygnowała z tego zamiaru, pokręciła głową z niedowierzaniem. - Niczego nie szukasz, a jednak masz kogoś na oku. – Wzruszyła ramionami, westchnęła. To wszystko było bez sensu. - Ironia. Szkoda. Było fajnie. Mruknęła, uparcie wpatrując się w tłum pierwszoroczniaków. Czy można tu było coś uratować, coś jeszcze dodać?
Utrzymywał jej spojrzenie, kiedy i ona na niego patrzyła, ale nie spuścił go razem z nią, tylko obserwował ją, nawet wtedy, kiedy ona patrzyła na stół Gryfonów. Potem padła jej wypowiedź. “Zimą” wywołało u niego nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, który zignorował wraz z jednym, niedostrzegalnym, głębszym oddechem. Nie potrafił jej zrozumieć, niezależnie od tego, jak długo się jej przypatrywał, jej motywy były dla niego niejasne. Miał też wątpliwości, co do tego, co mówiła, bo jej zachowanie miał wrażenie czasami temu przeczyło, ale dlaczego miałby oceniać to za nią. Wydawała się jakby była o tym przekonana. A jednak jej historia z byłym chłopakiem nie wydawała się prehistorią, kiedy szukała go spojrzeniem na weselu. Skinął jej mimo to głową na zrozumienie, bo musiała mieć swoje powody żeby go wtedy szukać. — Uznałaś, że…? – podchwycił jej słowa, bo bez tego nie miał pojęcia co mogła uznać, istniało tyle możliwych scenariuszy. Których możliwe, że nie pozna, bo utkwiwszy spojrzenie zielonych oczu na profilu jej twarzy zauważył to wymowne pokręcenie głową, a także zmianę w niej. W bezpośrednim spojrzeniu, któremu ustąpiła drogę ucieczka na bok. Nie chciał jej tego mówić, ale widząc ją taką i wiedząc, że on jest temu winien, poprawił się w miejscu, wyjaśniając: — Ona mnie uspokaja – rzucił ciszej niż miał w zwyczaju, ale równie miękko. “Uspokaja”. Ciekawe sformułowanie, jak na kogoś kto zawsze był aż nazbyt spokojny i opanowany, kto zawsze kontrolował sytuację. Nie rozszerzył już bardziej tej kwestii, dodał za to kolejną. — I nie jest mną zainteresowana – dalej był przekonany, że Darby i Winnifred mają się ku sobie, na pewno widział to w jego spojrzeniu, niejednokrotnie. — To mi odpowiada. “Ironia”. Nie widział tu ironii, próbował dostrzec to, co widziała ona, ale bezskutecznie, ramię znów mu drgnęło, ale tym razem poddał się ruchowi i oderwał je od stołu, odpychając się ręką od niego, a chwilę później stał już obok niej, krzyżując swoją sylwetką ścieżkę jej spojrzenia. — Już nie jest? Czy to było ukrócenie znajomości? Czy właśnie to chciał osiągnąć. Daremnie było szukać wszelkich znaków odpowiedzi na jego twarzy. Westchnął jednak i sam w końcu też spojrzał na drzwi za pierwszakami. Patrzyła na nich, czy planowała drogę odwrotu? — Nie będzie? — poprawił pytanie. Nie musieli rezygnować z całej znajomości, dlatego, że mieli inne oczekiwania, relacje międzyludzkie zawsze opierały się na ich zbieżności lub rozbieżności.
- Uznałam, że jest ciekawie - odpowiedziała w końcu, trochę uciekając w kłamstwo, a trochę przyznając się do prawdy. Najgorsze było to, że nie można było jednoznacznie stwierdzić, czego tak właściwie chce. Przecież fakty były jasne, czy to na spotkaniu IKE chyba już wieki temu, czy podczas imprezy w Poziomce czy nawet na weselu - Baxter siedział gdzieś tam z tyłu jej głowy. Nie kochała go już, to wiedziała na pewno, ale fakt, że się “przyjaźnili” pomimo zerwania, przez co mogła obserwować sposób, w jaki patrzy na Maguire… To było po prostu dla niej przykre. No cóż, miała przynajmniej nauczkę, by na przyszłość odcinać się od swoich byłych. Gdy usłyszała, do jakiego tematu wraca, jej mina zrzedła. Nie miała na co liczyć, co najwyraźniej próbował jej dobitnie zasugerować i nie zamierzał przy tym oszczędzać jej uczuć. Veronica milczała, czując wzbierający się w niej smutek. Jeszcze przed chwilą ją tak ślicznie chwalił, a teraz wychodziło na to, że zamierza wyliczać jej zalety. Pośród których największą z nich było to, co nie tyczyło się Seaver. Co by nie powiedzieć o ich relacji, w niej nigdy nie było spokojnie. Każde spotkanie tylko udowadniało, że przeciwieństwa się przyciągają, ona go prowokowała, a on ją. Nie, to nie było dla niej dobre, spokojne i bezpieczne. Dobrze o tym wiedziała, a mimo to ciągnęło ją jak ćmę do ognia. Westchnęła, zbierając w sobie odpowiednie słowa. Chyba i tak widział jak na dłoni, jak emocjonalnie podchodziła do ich znajomości, czy był jeszcze sens cokolwiek przed nim ukrywać? Poza tym nabierała coraz większych podejrzeń, że mimo całej swojej rycerskiej otoczki, pomimo pozornie czystych intencji i prawdy w sercu - Ced wciska jej kit. Skoro podobała mu się inna to dlaczego, do cholery, przyciągnął Verę na swoje kolana? Czemu miał służyć ten prawie pocałunek? Po co w ogóle zwodził ją na manowce, skoro nie był nikim zainteresowany? A przynajmniej, jeśli już kimś, to na pewno nie nią. - Śmiem twierdzić, że cieszysz się sporym zainteresowaniem - zauważyła złośliwie, czując, jak cała się w sobie kuli. To nie była łatwa i przyjemna rozmowa, tym bardziej, że Vera podejrzewała, kto mu się tak bardzo może podobać. Choć w sumie miała mętlik w głowie, przez to, że wtedy odprawił Darby z kwitkiem. Niczego nie można było być z nim pewnym. - Mhm. Żadnego kiwnięcia głową, żadnego rozumiem. Po prostu wiele mówiący pomruk, wyrażający wątpliwości. Gdy stanął obok niej, znieruchomiała. Naprawdę miała już serdecznie dość tych niejasnych sygnałów, czuła się, jakby mówił jedno i robił drugie. - Nie wiem, za kogo mnie masz, ale nie będzie. Między nami. Nic. Poważnego. - Spojrzała dzielnie w jego oczy, z początku trzymając się twardo i nieustępliwie. Może bywało tak, że robiła czasem głupie rzeczy, ale utrzymywanie intymnych relacji z facetami, którzy aspirują do bycia z kimś innym do nich nie należało. - Ale nikt nie zabroni nam chyba od czasu do czasu rozmawiać, co? Jak na dłoni widać było, że cała ta sytuacja dosyć mocno ją zraniła. I nie sposób powiedzieć, czy faktycznie chce pakować się w tak dziwną relację. Chciała, ale nie powinna. Pytanie tylko, kogo posłucha. Serca czy rozumu?
Dzień dopiero się zaczął, wygląda na to, że nawet dobrze się nie obudziłeś, a obowiązki już zaczynają cię gonić. Spokojnie sięgasz po kolejnego tosta, płatki albo coś, co tego poranka wydaje ci się najbardziej smakowitą rzeczą na świecie, gdy nieoczekiwanie znajdujesz się w samym sercu kłopotów.
Powietrze przeszywa rozdzierający szloch, bardzo głośny płacz, gdzieś tuż przy tobie. To jeden z młodszych uczniów, z którego naśmiewają się rówieśnicy, niebędący w stanie zrozumieć, że nie każdy radzi sobie z prywatnymi problemami. Nie wygląda to dobrze, a sytuacja zdaje się z każdą mijającą minutą eskalować. Co robisz?
Nadszedł dzień, na który czekała cała szkoła. Gdy wchodzicie do Wielkiej Sali natychmiast zauważacie, że wszystkie większość stołów zniknęło. A tak właściwie wszystkie oprócz jednego - jest wielki, dębowy i stoi pośrodku pomieszczenia. Pod ścianami ustawione są ławki, na których siedzi widownia. Nie ma osoby, która odpuściłaby sobie obserwowanie dzisiejszego pojedynku – w końcu mowa o starciu dwóch osób, które bez większego trudu (legendy krążą, że wręcz bez ani jednego draśnięcia), przeszły do samego finału! Po chwili na miejsce przychodzi sekundant, znany i wszem lubiany profesor Craine. Patrzy na was surowym spojrzeniem i z różdżką w dłoni (tak dla hecy, wszak w jego przypadku to zaledwie rekwizyt) przypomina podstawowe zasady pojedynku. Wy w międzyczasie ustawiacie się na swoje miejsca, stoicie teraz na dwóch przeciwległych krańcach stołu. Gdy nauczyciel milknie, kłaniacie się i na chwilę na Wielkiej Sali zapada głucha cisza. Finał II edycji Szkolnej Ligi Pojedynków uznaje się za otwarty!
1. Przypominamy, że obowiązują nas zasady pojedynków i ligi szkolnej. Używanie czarnej magii dyskwalifikuje uczestnika i niesie za sobą konsekwencje fabularne. 2. Rzucamy w przeznaczonym do tego temacie. Inne rzuty nie będą uwzględnione. Zasady dotyczące pojedynków znajdują się tutaj. 3. Pojedynkujący rzucają literę, kto ma bliżej "A", zaczyna. 4. Obowiązują modyfikatory wynikające z cech eventowych i przerzuty wynikające z zasad podstawowych. 5. Obowiązuje zasada "Jesteś za silny". 6. Pojedynek na tym etapie rozgrywa się do trzech celnych trafień. W finałach post pisany jest co każde trafienie - więc po trzy na głowę. 7. Obowiązują rzuty na widziadła. Rozgrywacie je w poście poniżej przed rozpoczęciem pojedynku. Mechanicznie nie wpływają na jego przebieg, choć mile widziane jest opisanie strat moralnych. 8. Liczy się stan kuferka w chwili rozpoczęcia się pojedynku. 9. Fabularnie pojedynek rozgrywa się 30 maja, w samo południe.
Termin na napisanie posta to 05.06.2024, godz. 20:00. Postać która do tego czasu nic nie napisze (choćby o tym, że czeka na przeciwnika) przegrywa walkowerem.
Kod:
<zg>Kuferek:</zg> # Zaklęcia, # Transmutacja <zg>Magia dominująca:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Magia poboczna:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Litera:</zg> [url=link]#[/url] - potrzebne tylko do pierwszego posta, potem można usunąć tą linijkę. <zg>Potencjał magiczny:</zg> wpisz <zg>Średnia potencjału:</zg> wpisz (średnia potencjału twojej postaci i przeciwnika), można usunąć tę linijkę po pierwszym poście i ustaleniu progów. <zg>Progi:</zg> #pkt/#pkt/#pkt <zg>K100:</zg> [url=link]#[/url] <zg>Skuteczność magiczna:</zg> <zgss>Obrona:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zgss>Atak:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zg>Pozostałe przerzuty:</zg> Y/Z <zg>Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji:</zg> wpisz <zg>Widziadła:</zg> <zg>Scenariusz:</zg>
Zadanie prefektów - wielkie kłopoty widziadłaA - tak scenariuszkapłan
Jedno, co nigdy nie zawodziło w Hogwarcie - posiłki. Norwood starał się nie opuszczać żadnego z nich, za dobrze wiedząc, że będąc głodnym, był zwyczajnie bardziej drażliwy i wkurzony na wszystko. Należał też do tych osób, które pojawiały się pierwsze i wychodziły jako jedne z ostatnich, o ile nie musiał gdzieś pędzić. Tego dnia miał spokojniejszy poranek, pozbawiony zajęć tuż po śniadaniu, więc siedział przy stole, zajadając się w najlepsze śniadaniem, przeglądając kolejne wydanie Proroka Codziennego, starając się ignorować problemy innych Ślizgonów przy stole. Było to łatwiejsze, gdy zorientował się, że doświadcza halucynacji, gdy nagle w Wielkiej Sali pojawił się most i jakiś czarodziej na jego drugim końcu. Czuł, że musi się bronić przed nim, ale też wiedział, że była to tylko iluzja, więc próbował nie sięgać po różdżkę, aż wszystko równie nagle ustało i znów widział innych uczniów, zajadających się śniadaniem, jak on. Plakietka prefekta widniała na jego piersi, ale przestawał już zwracać na nią uwagę. Przyjął nowe obowiązki, w pewnym sensie zdążył do nich przywyknąć i teraz po prostu przypinał ją do szaty bez większej irytacji. Jednak wyglądało na to, że nie tylko on się nią nie przejmował i w pewnym stopniu nie mógł nikogo za to winić. Sam również nie robił sobie wiele z prefektów do tej pory, ale też nigdy nie sprawiał większych problemów. Inaczej, niż grupka dzieciaków, która doprowadziła do płaczu jednego z drugoklasistów. Mimowolnie Norwood podniósł głowę, sięgając jednocześnie po kielich z sokiem, aby wbić spojrzenie w płaczącego chłopaka. Wyglądał, jakby chciał uciec, ale wyraźnie przytrzymywali go w miejscu, co wyglądało, jakby chcieli go pocieszyć. Jamie kalkulował przez chwilę, czy powinien się w to mieszać, ale jego uszu dobiegło kilka wyzwisk, jakimi uraczono mazgaja i o ile mógłby uznać, że dzieciak powinien sam się bronić, tak plakietka na piersi nie pozwalała tego zignorować. Spokojnie wstał, kończąc w ten sposób swoje śniadanie i podszedł powoli do grupki dzieciaków, jakimi teraz byli dla niego uczniowie szóstej klasy, którzy siedzieli w pobliżu drugoklasisty. Widział przed płaczącym chłopakiem list, który ten próbował ukryć, a pozostali zdobyć, przez co szarpali się, szturchali, aż w końcu chłopak zerwał się z miejsca i z listem w dłoni próbował uciec, wpadając prosto na Jamiego. Ślizgon położył jedynie rękę na ramieniu drugoklasisty, odbierając mu list, korzystając z tego, że dzieciak był wciąż w szoku. Prefekt potrzebował wiedzieć, co było powodem całego zamieszania, więc pobieżnie zaczął czytać, a trafiając na informację o śmierci ukochanego psa, wiedział już wszystko. Oddał list chłopakowi, po czym uścisnął mocniej jego ramię, spoglądając na pozostałych. Był pewien, że w tej chwili furia wyostrzała jego rysy, ale dokładnie o to chodziło, kiedy dodatkowo wytykał szóstoklasistom brak odwagi wyśmiewania się z własnych rówieśników, czy starszych. Próbował dać im krótki, ale treściwy wykład na temat właściwego zachowania, żeby nie brzmieć, jakby im groził, choć widział po ich minach, że tak się właśnie w tej chwili czuli. Ostatecznie przeprosili, choć Norwood nie wierzył w zapewnienia, że nic podobnego się nie powtórzy. Drugoklasista, który jeszcze niewiele wcześniej płakał, teraz wydawał się zaszokowany, że ktoś stanął w jego obronie, a kiedy Jamie powiedział mu, że sam byłby równie przejęty śmiercią pupila, ten wydawał się nieco uspokajać. W końcu Norwood wyciągnął z Wielkiej Sali grupę delikwentów, aby zaprowadzić ich w stronę łazienek męskich, które mieli za karę wyszorować, wystawieni na wyśmiewanie się przez innych.
z.t.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
To była, niewątpliwie, wielka chwila. Ostatni raz, kiedy brała udział w szkolnej lidze pojedynków, została pokonana, nim udało jej się dojść do finału, a złamanie, jakie jej zagwarantowała Viola, było szczególnie mało przyjemne. Podejrzewała, że teraz nie miało wcale być łatwiej, bo ani ona, ani Max nie należeli do osób, które jakoś szczególnie by sobie odpuszczały, czy też z tego, czy innego względu folgowały swoim słabościom. To zaś oznaczało, że czekał ich naprawdę ciężki pojedynek, a świadomość, że to wicedyrektor jest ich sekundantem, była dodatkowo irytująca. Bo z całą pewnością nie była deprymująca. Prawdę mówiąc, Victoria wcale nie czuła stresu, kiedy wkraczała na Wielką Salę, kiedy kierowała się na miejsce, gdzie miała stanąć naprzeciwko Solberga, by ostatecznie się przed nim ukłonić, posyłając mu jeden z tych swoich ledwie widocznych uśmiechów, w którym czaiło się coś z ostrzeżenia, coś z uwagi, że nie zamierzała być łagodna. - Powodzenia - powiedziała, nim oddaliła się na właściwą odległość i odetchnęła głęboko, wiedząc, że to była najwyższa pora na to, żeby zacząć ten pojedynek. Nic zatem dziwnego, że cisnęła w stronę przeciwnika pierwsze, właściwie całkowicie próbne zaklęcie, ale Max nie zawiódł jej oczekiwań i nie mieli tutaj właściwie nic do dodania. Nie zamierzał jej jednak wyraźnie oszczędzać i posłał w jej stronę czar, tak prędko, tak sprawnie, że Victoria z trudem odbiła to zaklęcie, broniąc się, jak na nią przystało, nie zdając sobie sprawy z tego, że rykoszetem dostał właśnie wicedyrektor. Nie zwracała na niego uwagi, dopiero teraz zapalając się do walki, zupełnie, jakby miała przed sobą prawdziwą gonitwę... I właśnie z tego powodu posłała ku Maxowi kolejne zaklęcie, ciekawa, czy zdoła związać jego rękawy.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pozostałe przerzuty: 0/3 Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: • Za cechę eventową „Pojawiam się i znikam” 1 przerzut do obrony na cały pojedynek (wybierasz lepszy wynik). • Za cechę eventową „Bez czepka urodzony” masz utrudnienie w pierwszym teście obrony, tj. rzucasz dwie k100 i wybierasz gorszy wynik. Widziadła:Tak Scenariusz:Gwiazda
Nie mógł powiedzieć, że denerwował się tym finałem. Bardziej bawił go fakt, że ze wszystkich ludzi, akurat on znów doszedł tak daleko w konkursie magicznym, który nie miał nic wspólnego z eliksirami. Uważał to za wyborny żart szczególnie, że jego stosunek do magii za bardzo się nie poprawił. Poranek spędził więc normalnie, doświadczając nawet pięknych halucynacji, przez które wydawało mu się, że meczy jak owca, ale w końcu dotarł do Wielkiej Sali, gdzie spotkał się na planszy z samą Victorią Brandon. -I wzajemnie. - Puścił jej tylko oczko, uśmiechając się szeroko, by zaraz przejść przez wszelkie formalności i rozpocząć pojedynek. Początek był naprawdę mocny i obydwoje dawali z siebie trzysta procent. Solberg szczerze nie pamiętał, kiedy miał okazję się tak wykazać, bo na pewno nie były to poprzednie rundy ligi. Teraz jednak stał naprzeciw Victorii i obydwoje chcieli pokazać co potrafią. Dlaczego? Max nie miał konkretnego powodu, ale skoro tu zaszedł, nie miał zamiaru odpuszczać ani trochę. I nie odpuszczał, niestety widok Pattola, który rykoszetem został zmieniony w dojarkę, na tyle go rozbawił i rozproszył, że ślizgon za późno zorientował się, że Victoria po raz kolejny go atakuje. Ręce Maxa zostały związane, ale dzięki temu Solberg wrócił na ziemię. Tak samo jak Craine do swojej postaci. A szkoda. Po raz kolejny wrócili do zaciętej wymiany zaklęć, choć widać było, że siły nieco ich opuściły, gdyż inkantacje nie były już tak mocne, jak na samym początku. Max, jak zwykle popisał się swoim wężem z ognia, ale Victoria skutecznie go odbiła. W końcu więc, ślizgon zastosował zaklęcie różanej przysięgi. Niby proste, ale skutecznie oplotło dłonie krukonki pędami, przez co tym razem to Max zdobył punkt na swoje konto.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ich wymiana ciosów na pewno nie należała do najłatwiejszych i faktycznie dawali z siebie wszystko, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Nie sądziła, żeby byli w stanie, kiedy już postanowili wymierzać sobie kolejne ciosy, nie zastanawiając się nad tym, co właściwie powinni robić. Dla Victorii nie istniało to, co było poza nimi, chociaż kątem oka dostrzegła, co spotkało wicedyrektora i szczerze ją to rozbawiło. Pewnie właśnie dlatego również się rozproszyła, a może zwyczajnie na chwilę opuściła gardę i tym samym to Max zdobył kolejny punkt. Odetchnęła, skinąwszy mu głową na znak gratulacji, a później zabrała się do dalszego atakowania, nie zamierzając się ani trochę powstrzymywać. Crura tym razem nie trafiła Maxa, poszybowała gdzieś w tłum i podobnie było z próbą porażenia go, niczym prądem. W tym czasie unikała jego kontr zaklęć, lawirując między nimi, odbijając je tak, że z całą pewnością roznosiły się po Wielkiej Sali. W tej jednak chwili nie mogła i nie chciała przejmować się tym, co się tam działo, wiedząc, że nauczyciele byli tutaj, by zapewnić wszystkim bezpieczeństwo.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było czasu zbyt długo śmiać się z wkurwionej twarzy Pattola, bo mieli wpierdol do spuszczenia sobie samym. Oczywiście kulturalny i kontrolowany, ale wciąż to na tym musieli się skupić, a nie na tym, jak chętnie znów zmieniliby transmuciarza w widły do gnoju, czy coś podobnego. Poza tym Craine powinien być z nich dumny, bo dawali popis naprawdę niezłej sztuki, której nauczał, bo zarówno Victoria, jak i Max, to właśnie po transmutację sięgali najwięcej razy. Solberg czuł, że opada z sił, ale wciąż dzielnie walczył. Bronił się przed porażeniami ze strony Brandon, posyłając równie przyjemne zaklęcia w jej stronę, aż w końcu refleks go zawiódł i oberwał po raz drugi, dając dziewczynie przewagę jednego punktu i zbliżając ją tym samym do zwycięstwa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
To nie było łatwe. Ani trochę. Musieli śmigać z zaklęciami, kręcić się między nimi, reagować, działać, o wiele szybciej, niż normalnie i to napędzało Victorię, powodując, że ponownie odzyskała rezon. Kolejne trafienie, jakie jej się udało i kolejna obrona, jaką podjęła, wprawiły jej serce w przyjemne drżenie, w oczekiwanie, pchając ją naprzód, ze świadomością, że jedynie krok dzielił ją od zwycięstwa. To było coś, co mogło ją rozproszyć, nic zatem dziwnego, że upomniała się, by nie polegać na emocjach, by nie próbować się im podawać, by nie próbować sięgać po coś, co było jej całkowicie i absolutnie niepotrzebne. Teraz liczyła się chłodna kalkulacja, właściwe wyprowadzenie ciosu, który mógłby powalić Solberga na deski. Dokładnie tego potrzebowała i nie było sensu w oszukiwaniu się. Nie było sensu w kombinowaniu, że było inaczej, że kryło się w tym coś innego. Odetchnęła i w pełni skoncentrowana pchnęła w stronę Maxa kolejne zaklęcie. Jedno ze swoich ulubionych. I tak się złożyło, że Ślizgon nie zdołał skontrować, nie zdołał przeszkodzić jej w tej wielkiej woli, by przemienić go w gustowny fotel, o czarnej barwie, pasujący do niego, jak ulał, a przynajmniej zdaniem Victorii. To był jej finalny cios i chciała, żeby nim był, czuła się z tego powodu idealnie i właściwie nie sądziła, żeby Max mógł narzekać. Przegrał, to prawda, ale jednak z klasą, trafiając ją naprawdę celnie, gdy w ogóle się tego nie spodziewała. Ich wymiana zaklęć była intensywna i na swój sposób szalona, ale jednak, przyniosła niezwykle wiele satysfakcji. - A teraz powinniśmy to uczcić - powiedziała do Maxa, gdy pojedynek oficjalnie dobiegł końca, a ona podziękowała mu za to starcie.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
On z kolei czuł nie tyle, że musi się postarać bardziej, a że powinien nieco przystopować. W sercu chłopaka pojawiło się znajome uczucie, które w połączeniu ze zmęczeniem sprawiło, że nie tylko rzucał o wiele słabsze zaklęcia, ale i refleks Maxa gdzieś zniknął. Oberwał drugi raz, posłał kontratak i praktycznie od razu oberwał po raz trzeci, kończąc jako gustowny fotel. Nie był ani trochę zły, czy rozczarowany wynikiem pojedynku. Wręcz przeciwnie, bawił się wyśmienicie, a i musiał przyznać, że poczuł pewną ulgę, gdy w końcu go odczarowano i po raz ostatni pokłonił się Victorii. -Zdecydowanie jest co. Dobra robota. - Pochwalił ją, obejmując krótko, bo podawanie dłoni było dla leszczy. Max był zdecydowanie mniej formalną personą. -I dzięki za gustowną tapicerkę. - Szturchnął lekko dziewczynę, przyjmując tytuł wicemistrza i chowając w końcu różdżkę. Jedyne o czym teraz myślał, to dobry drink i coś do jedzenia.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Jest w tej chwili razem z nią, słucha jej, kiedy akurat nie czuje ciężkości jej spojrzenia, nie spuszcza też z niej oka, z wielu powodów. Niezmiennie dlatego, że patrzenie na nią zawsze okazuje się dużą przyjemnością, a także dlatego, że lubi poświęcać całą swoją koncentracje swojemu rozmówcy. Jednak, nawet w tym, dziś wydaje się trochę nieobecny. Stoi obok, skupia się na niej, a mimo tego jej słowa mu uciekają. Odtwarza je sobie w głowie, powtarza, zapamiętuje, ale gdzieś ucieka mu puenta. Zrozumienie, między nimi, też wydaje się trudne. Trudno, żeby on rozumiał ją, kiedy nie rozumie w tym wszystkim samego siebie. Słyszy w jej tonie zarzut wobec niego i jego sprzecznych sygnałów i nie przyznaje się do nich tylko dlatego, żeby się jej nie podkładać, żeby nie wychodzić z niższej pozycji, w której ona może mieć rację, a bez wątpienia ma. Ma jednak wrażenie, że on też się nie myli, tylko po prostu ich zamiary i oczekiwania nie chcą się ze sobą spotkać. Stracił czujność, bo od krótkiej chwili rozmawiają o Darby, a o niej Ced też nie chce rozmawiać, dlatego ostatecznie zagryza wargę, spuszcza wzrok i chłonie wszystkie zdania jakie padają, opinie i próbuje ich nie zgłębiać dalej, dla jej dobra i własnego, bo nie wie co może jej powiedzieć. Każde słowo może ją zranić, milczenie też to robi, ale Savage zdaje się nie mieć pojęcia co innego może zrobić. W końcu łagodny uśmiech wstąpił na jego ustach, na sam koniec, w odpowiedzi na to, że przecież mogą ze sobą rozmawiać. Tyle mu wystarcza, bo wcale nie chciałby kończyć z nią znajomości. Nie wiedząc jeszcze dokąd ona prowadzi i nie zdążając jej jeszcze poznać bliżej. Jest jej ciekawy, drogi, jaką mogą wspólnie pokonać, rozwoju relacji jaka może się między nimi zrodzić, nie ma jednak dużych oczekiwań, jak zresztą w tej chwili także ona. “Nie będzie między nami nic poważnego”. Nie powinien wydawać się tym uspokojony, ale jest, bo Ced nie szuka powagi w swoim życiu, zobowiązujących relacji, niezobowiązujących także. Nie szuka niczego, oprócz ciszy i… w sumie ostatnimi czasy głównie tego. W międzyczasie podejmuje głupie decyzje, zupełnie do siebie niepodobne i podlega dziwnym impulsom, których jeszcze w zeszłym roku nie miał, albo którym wtedy stawianie oporu przychodziło łatwiej. — Rozmawiajmy czasem więc. Podsumowując jej wypowiedź, wyciągnął do niej dłoń, utrzymując jej spojrzenie, zielenią własnych oczu próbując przekazać jej trochę własnego opanowania i ciekawości do tego, co będzie, bardziej niż irytacji czy zawodu nad tym, czego nie ma. — Albo nawet trochę częściej niż czasem, jeśli to w porządku. ”Czasem” sytuuje ich gdzieś na granicy dalekich znajomych i mijania się na korytarzu, jak robili to przez ostatnie siedem lat, ale przecież trochę się od tego czasu zmieniło… – Zacznijmy od czystego punktu, Vera. Możemy? Jego pytanie wisi, jako ono właśnie, ale także jako propozycja, albo może nawet obietnica, że postara się w przyszłości więcej nie komplikować tego, co jest między nimi, nie naruszać jej granic, ani nie wodzić jej w żaden sposób. Świadomy czy nieuświadomiony. Częściej ten drugi.
To wszystko było dla niego takie proste? Czuła się zawiedziona i czuła się zraniona, bardzo w tej jednej krótkiej chwili zależało jej na tym, żeby bolało go tak, jak bolało to wszystko ją. On jednak zdawał się niewzruszony, chłodny i opanowany niczym kamienny posąg, choć spojrzenie miał takie ciekawe i… ciepłe? Nie była do końca pewna, jak powinna to wszystko zinterpretować. - To okaże. Z czasem. – Ona w przeciwieństwie do niego nie mogła obiecywać mu gruszek na wierzbie, bądź co bądź mieszane sygnały, które wysyłał, zraniły ją dosyć dotkliwie. Widziała rękę, którą do niej wyciągnął i jako rozsądna dorosła osoba ją uścisnęła. Serce jej się krajało, ale wiedziała, że dla dobra jej samej właśnie tak powinno być. Że nie ma co się mieszać w dziwne zażyłości z chłopakiem zakochanym w zupełnie kimś innym. Ale problem polegał na tym, że chciała – z niewyjaśnionych, niezrozumiałych dla siebie powodów miała wciąż ochotę utrzymywać z nim relację. Westchnęła i wysiliła się na uśmiech. - Możemy – odpowiedziała wreszcie, może nieco drżącym głosem. - Niby nie da się drugi raz zrobić dobrego pierwszego wrażenia, ale zaryzykuję – dodała, bo chciała jakoś rozładować napiętą atmosferę. Lubiła ryzyko, a może i wciąż miała na coś nadzieję? Nie, nie mogła jej mieć. Spojrzała na niego, a w niebieskich tęczówkach krył się strach. Nie tylko przed tym, co uświadomiła sobie, że dotychczas do niego czuła, ale i z powodu faktu, że bała się, że koniec końców okaże mu się obojętna. Nie mogła wykluczyć, że tak właśnie będzie, że carte blanche oznacza powrót do czasów, gdy będą mijali się na szkolnych korytarzach bez słowa. Nie ufała mu, nie miała ku temu powodu i właśnie dlatego za pewnik przyjęła to, że kłamie. A może próbowała sobie to po prostu wmówić, bo tak będzie jej łatwiej? Wysunęła rękę z jego dłoni, przysięgając sobie, że nie dopuści już do sytuacji, w której będzie mógł ją zranić. Zamknie się w sobie, zasklepi okna w swojej wewnętrznej twierdzy, ogrodzi fosą i wzniesie mury. I wtedy, gdy wszystko wróci do normalności, być może przyzna szczerze, że mogą zacząć od początku. Bo teraz? Okłamywała samą siebie, rana była przecież zbyt świeża, a Vera zbyt mściwa, by po prostu tak to zostawić.
Chciał jej powiedzieć, że to nie z pierwszym wrażeniem mieli problem, że ich przypadek był trochę bardziej skomplikowany i wpływ na niego miało trochę więcej składowych, ale ostatecznie tylko odpowiedział jej tym samym łagodnym uśmiechem, choć jego wydawał się pokrzepiający i ciepły, nie niepewny. Z niepewnością skończył z chwilą, w której zdał sobie sprawę, że zaraża nią także ją. Próbował pociągnąc temat – odpowiedzieć, ale w chwili, w której otworzył usta, do sali wleciał Irytek, a Irytek wiadomo, zwiastował kłopoty. W jednej chwili, obserwował go tylko kątem oka zapobiegawczo, bo robiło się to zawsze, kiedy byl w pobliżu, jeśli mieszkało się w zamku odpowiednio długo, jak oni. Nie minęło jeszcze nawet dziesięc sekund, kiedy dostrzegł coś w jego rękach. Zdążył tylko łagodnie złapać Verę za nadgarstek i pociągnąć ją w kierunku drzwi, zanim w pomieszczeniu rozpętało się piekło. Łajnobomby zaczęły latać w różnych kierunkach, a ich rozmowa została brutalnie przerwana. Miał podejrzenia, że nie skończą jej nigdy. Obejrzał się na Irytka jeszcze na chwilę, a za moment chwycił spojrzenie Very, kiedy jego zdawało się pytać: ”Sojusz?” Nic nie godziło bardziej niż sytuacje kryzysowe.
Nie była pewna, czy chce kontynuować tę rozmowę. Czy ma coś w ogóle do dodania, a może wszystko zostało już powiedziane? Zobaczyła jego uśmiech i serce autentycznie jej się krajało i już chciała powiedzieć coś mądrego, gdy nagle los zdecydował za nich. Pojawienie się Irytka zawsze oznaczało drakę. Tak było i tym razem, gdy tego wiosennego popołudnia zaburzył mir i porządek w Wielkiej Sali. Uchyliła głową przed pierwszą łajnobombą i nawet nie zarejestrowała momentu, w którym Ced złapał ją za rękę. Dała się jednak poprowadzić do wyjścia, a ciepła iskra umknęła z jej dłoni przez ramię i aż do serca. Podłapała jego spojrzenie, odgarniając włosy z twarzy. On ewidetnie starał się załagodzić sprawę, podczas gdy ona wciąż unosiła się dumą. Była jednak rozsądna, bo zemsta dobrze smakowała na zimno. Kiwnęła głową na tak, nie precyzując, na co konkretnie się zgadza. Zakopanie toporu? Rozmowy częściej niż czasami? Przyjaźń? Nie miała pojęcia - po prostu posłuchała instynktu, który nakazał jej w tamtej chwili schować urazę do kieszeni. Nie miała pojęcia, że to początek czegoś nowego. Że jej sprytny plan wcale nie jest taki mądry, za jaki go wzięła, że jeszcze oberwie od niego rykoszetem. Na razie nie mogła jednak wiedzieć żadnej z tych rzeczy, nawet nie spodziewała się, że zbliżają się obchody Celtyckiej Nocy. I noc, niepodobna do żadnej innej.
Koniec roku szkolnego nadszedł szybciej niż ktokolwiek mógł podejrzewać. Lekcje i egzaminy stały się przeszłością i nawet jeśli nie poszły tak wspaniale, jak niektórzy się tego spodziewali, nie było sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Drzwi profesorskich gabinetów zostały zamknięte, tak samo, jak sal wykładowych, podręczniki poszybowały na półki, a kufry zostały spakowane. Nie było już nic do dodania, bo oto Hogwart zamykał swe bramy na dwa nadchodzące miesiące.
Li Wang odchrząknęła, wstępując na podwyższenie, by przesunąć dłońmi po katedrze, jakby zrzucała stamtąd jakieś pyłki, a później powiodła spojrzeniem po rozmawiających uczniach i studentach, cichnących naprawdę powoli. Uczta, jaka ich czekała, była niewątpliwie ciekawsza, niż cokolwiek innego, niż jakieś przemówienia, czy zapewnienia o tym, jaki to był wspaniały rok szkolny i jak bardzo nauczycielom będzie brakować podopiecznych.
- Nie chcę przedłużać ani przeciągać chwili, kiedy będziemy się cieszyć. Powiem tylko, że jestem z was wszystkich zadowolona, że jestem zadowolona z tego, iż dotarliśmy do końca kolejnego roku ciężkiej edukacji, kiedy niektórzy z was mierzyli się z dodatkowymi problemami. Żegnam, z cieniem żalu i nadzieją, tych, którzy opuszczają Hogwart i życzę wam wielu sukcesów w dorosłym życiu! Gratuluję Ślizgonom, bo to oni zdobyli w tym roku Puchar Domów - odezwała się, unosząc rękę, a wystrój Wielkiej Sali zmienił się dość mocno, przybierając barwy wskazanego domu. Slytherin miał z pewnością co świętować i nie było powodu, żeby to pomijać. - Gratuluję również Krukonom, bo to oni w tym roku sięgnęli po Puchar Qudiditcha - dodała, włączając się w aplauz, jaki poniósł się po całej Wielkiej Sali.
Dyrektorka ponownie odchrząknęła, a kiedy zebrani uspokoili się na tyle, by mogła znowu przemówić, powiodła po nich spojrzeniem. Trudno było powiedzieć, czy wiedziała, co ich czeka, czy nie, ale wielu było pewnych, że skrywała jakieś tajemnice.
- Życzę wam szczęśliwej drogi do domu, szczęśliwych wakacji i nie mogę się doczekać, aż znowu się tutaj spotkamy! Teraz jednak bawcie się - zakomunikowała, schodząc z podwyższenia, nie chcąc, jak wspominała, przeciągać tej chwili w nieskończoność.
I tak właśnie rozpoczęła się uczta kończąca ten rok szkolny. Uczta, po której ze stacji w Hogsmeade odjechał pociąg, zabierając stąd wszystkich uczniów i studentów.
Początek roku szkolnego nie mógłby się odbyć bez tradycyjnego powitania, pierwszaków płynących w łodziach, a także pieśni Tiary Przydziału. Co starsi nie zwracają już na nią uwagi, ale oczy młodszych uczniów za każdym razem otwierają się szeroko ze zdumienia. Jak co roku i teraz Tiara śpiewa o jednoczeniu się czarodziejów, o pokoju między magicznym i nie magicznym światem. Rok za rokiem czas płynie Nim ktokolwiek się obejrzy Kolejne życie ukradkiem przeminie Nim ktokolwiek w przeszłość wejrzy.
Nikt też czasu nie zatrzyma Choć niejeden już próbował Lecz wystarczy pechu krztyna By się losu bieg zrujnował.
Uważajcie moi drodzy Na czas buntu wbrew rodzicom I gdy chwile pełne grozy Kierowane są ku widzom!
W kończy dyrektor Wang wstała z miejsc i podeszła do mównicy, przyglądając się chwilę Tiarze, którą zabrano ze środka Wielkiej Sali i ponownie odłożono do jej gabinetu. - Witajcie w kolejnym roku szkolnym! Mam nadzieję, że wspomnienia lata będą ocieplać was w kolejnych tygodniach, ale żeby jeszcze nie zapominać o tym, co miłego spotkało nas na Podlasiu, skrzaty przygotowały dla was niespodziankę w trakcie tej uczty - zaczęła mówić uśmiechając się lekko. - Chciałabym poinformować was, że w tym roku wprowadzamy dodatkowych opiekunów dla każdego z domów, aby zawsze był ktoś dla was, gdy będziecie potrzebować pomocy. Witam serdecznie nowych prefektów, gratuluję także awansu dla naszych nowych dwóch prefektów naczelnych. Wierzę, że wspólnie będziemy sobie radzić z utrzymaniem ładu i porządku pośród szkolnych murów, Teraz, aby nie przedłużać, życzę wszystkim smacznego! Wang klasnęła w dłonie i po chwili na stołach pojawiły się półmiski z najróżniejszymi daniami, a ona sama wróciła do stołu nauczycielskiego.
Uczta
Rozpoczęcie roku szkolnego nie byłoby udane, gdyby zabrakło uczty. Tym razem wszyscy możecie od razu zauważyć, że na stołach poza daniami dobrze wam znanymi, pojawiło się kilka z Podlasia. Częstujcie się i cieszcie ostatnim wspomnieniem lata!
● Zarówno potraw, jak i napojów jest po 6. Można sobie samemu wybrać, co spożywa postać lub zdać się na los i rzucić k6. Jeśli już dokona się rzutu, jest on zobowiązujący! Można spróbować więcej niż jednej potrawy i napoju, zalecamy jednak zachowanie zdrowego rozsądku.
NAPOJE:
1.Sok dyniowy - najlepszy z najlepszych z dodatkiem soku jabłkowego, podawany lekko schłodzony. Idealnie komponuje się z każdym daniem, nawet tym z Podlasia. 2.Mrożona herbata - klasyk chłodzących napojów w upalne lato i na początku września, do wyboru smaki: • Arbuzowa - orzeźwia jak nic innego, ale niestety jedynie wzmaga pragnienie i często trzeba poprzestać na jednej szklance. • Cytrusowa - należy wybrać poziom kwaskowatości - łagodny, mocny lub ekstremalny. • Klasyczna - niektórych rzeczy po prostu nie trzeba ulepszać. 3.Hyćka - mocno słodki napój z czarnego bzu. Według wierzeń dawnych Słowian czarny bez był rośliną ochronną, odstraszał złe duchy i przynosi błogosławieństwo domownikom. Być może dlatego hyćka przynosi… szczęście. Po jej wypiciu w następnym wątku w lokacji kostkowej możesz rzucić dwa razy i wybrać lepszy wynik. Efekt obowiązuje tylko raz! 4.Kompot - do wyboru z rabarbaru, truskawek, wiśni. Podawany na zimno – po jego wypiciu przez godzinę jest ci o wiele chłodniej niż innym. 5.Wiśniowy gryf - wiśniowa herbata o cierpkim, ale ożywczym smaku, niekiedy doprawiana jednym czy dwoma goździkami. Pobudza i dodaje energii. 6.Żołędziowa kawa - jedna filiżanka daje na godzinę siłę godną buchorożca. Przenoszenie gór na własnych barkach przestaje być niemożliwe, ale uważaj na siedzących obok siebie ludzi!
JEDZENIE:
1.Dyniowe paszteciki - jedne z najpopularniejszych słodyczy, dostępne praktycznie wszędzie i niemal zawsze goszczące na ucztach w Hogwarcie. 2.Zupa z plumpki - gotowana bez warzyw, za to z wątróbką plumpki i roztartymi mleczami, dodatkowo na koniec posypana proszkiem z chrobotków. Dodaje energii i poprawia nastrój od razu po jej zjedzeniu. 3.Złocisty feniks - tak naprawdę to zwykła kaczka z dodatkiem imbiru, rajskich jabłuszek i „Felix Felicis”. Bardzo trudna do przyrządzenia, kosztowna, ale z pewnością najwspanialsza magiczna potrawa. Działanie eliksiru utrzymuje się do końca trwania tego wątku. 4.Babka ziemniaczana - typowo podlaskie danie z dodatkiem boczku, cebularza, jaj i sporej ilości masła. No i rzecz jasna ziemniaków, które grają przecież tu pierwsze skrzypce. Po jej spożyciu ludzie zyskują niesamowity muzyczny talentc- chce im się śpiewać, chce im się przysiąść do pianina, chce im się tańczyć! Efekt trwa przez jeden wątek. 5.Comber z miodownikiem - wyjątkowo krucha i delikatna część półtuszy wykrawana ze zwierząt łownych. Mięso to jest marynowane w occie przez pół doby, a następnie smażone na smalcu, aż uzyska piękny, złocisty kolor. Doprawiony staropolskim, typowo toruńskim piernikiem (najlepiej, żeby również długo dojrzewał), polany sosem z wina, bakalii i miodu. Podawany z ziemniaczkami, również złotymi i chrupkimi. Przez posmak korzennych przypraw nagle stajesz się bardzo cnotliwy - gorszy cię okazywanie uczuć w miejscach publicznych i wszystkie przejawy nieobyczajnego zachowania. Łatwo popadasz w irytację na ich widok i jesteś skory do kłótni na tle światopoglądowym. Efekt trwa przez jeden wątek. 6.Zupa ogórkowa - O ile wiele osób z za granicy nie lubi kwaszonych ogórków, o tyle ogórkowa ma wielkie rzesze fanów. Może to dodatek słodkości z ugotowanej marchewki, a może delikatność śmietany - w każdym razie tę zupę je się w wielkim apetytem. Ta dziwna fuzja smaków powoduje jednak w tobie jedno - czujesz jakiś dziwny strach i żal, że tyle cię w życiu ominie. W końcu nie da się spróbować wszystkiego, być wszędzie i poznać wszystkich ludzi na świecie. Krótko mówiąc, masz FOMO i jedyny sposób, aby otrząsnąć się z marazmu to… no cóż, nic się nie zmienia od na dupie siedzenia. Wyjdź na zewnątrz i przeżyj coś ciekawego, a z pewnością smutek przeminie!
● Dodatkowo na stole leżą półmiski z czekoladowymi żabami, którymi każdy może się częstować! Jeśli decydujesz się na żabę, koniecznie rzuć odpowiednią kostką, aby przekonać się, jaką otrzymałeś kartę.
Uczniowie i studenci
Jeśli chcesz dodatkowo urozmaicić sobie rozgrywkę, rzuć kością k6. Rzut nie jest obowiązkowy, ale zachęcamy do losowania scenariuszy.
1. Ktoś przyczepił ci do szaty kartkę z napisem “pocałuj mnie a spełnię twoje życzenie, uderz mnie - a spełnię dwa” - dorzuć kość literową, gdzie samogłoska oznacza, że orientujesz się i zrywasz, kartkę, zaś spółgłoska oznacza, że ktoś musi ci o niej powiedzieć. 2. Irytek postanawia zabawić sie kosztem waszego domu i przykleja część pucharów do stołu. Kiedy sięgasz po swój aby się napić, musisz mocno pociągnąć aby oderwać go od blatu, przez co nagle oblewasz się napojem. 3. Kadra zawsze była taka atrakcyjna, czy to tylko złudzenie optyczne wywołane płonącymi świecami? Choć właściwie osoby najbliżej ciebie też są niezwykle pociągające! Ktoś dolał ci do napoju amortencji - efekt utrzymuje się do końca wątku. 4. Niedaleko ciebie uczniowie postanowili urządzić bitwę na jedzenie i zaczynają się nim obrzucać. W pewnej chwili ktoś trafia w ciebie ciastkiem z kremem prosto w twarz. Zachowasz spokój, czy wypowiesz innym wojnę? 5. W trakcie uczty w Wielkiej Sali nie mogło zabraknąć duchów. Szkoda tylko, że jeden z nich postanawia przejść przez ciebie, a ty przez kolejne dwa posty czujesz się, jakbyś sam umarł - jest ci przeraźliwie zimno i ponuro. 6. Czas mija dość przyjemnie, aż,nagle czujesz, jak coś ociera się o twoją nogę, a po chwili słyszysz krzyk “Eustachy!”. Okazuje się, że jednemu z młodszych uczniów uciekł szczur i to on przebiegł tuż obok ciebie!
Nauczyciele
Jeśli chcesz dodatkowo urozmaicić sobie rozgrywkę, rzuć kością k6. Rzut nie jest obowiązkowy, ale zachęcamy do losowania scenariuszy.
1. Dostrzegasz jak kilka uczennic/uczniów posyła tęskne spojrzenia w stronę (dowolnie wybranego przez ciebie) członka kadry - dasz im znać, że są zauważone/zauważeni, czy wspomnisz o tym danemu nauczycielowi/nauczycielce? 2. Czujesz alkohol, albo to tylko czyjeś perfumy? Czyżby ktoś z was potrzebował dodać sobie odwagi przed kolejnym rokiem? Zaraz jednak widzisz, jak studenci bawią się w transmutację zawartości pucharów na waszym stole. 3. Wlatują duchy, a najnudniejszy z nich dosiada się właśnie do ciebie - duch profesora Binnsa, który zaczyna opowiadać ci historię Hogwartu po tym jak zmarł ostatni założyciel szkoły. Uważaj, żeby nie zasnąć! 4. Siedząca niedaleko Dyrektor Wang zaczyna przepowiadać przyszłość chętnym - rzuć kością literową, gdzie samogłoska oznacza ogromny pech w najbliższym czasie (koniecznie oznacz @Jamie Norwood), a spółgłoska nie przewiduje żadnych problemów w najbliższej przyszłości. 5. Widzisz, że ktoś postanowił zrobić Pattonowi psikus i przykleił do jego pleców kartkę z napisem “najlepszy profesor za uścisk się nie pogniewa”. Dostrzega to też grupka pierwszoklasistów, którzy odważnie ruszają w stronę zastępcy dyrektora, spróbujesz ich ostrzec, czy będziesz obserwował? (W przypadku obserwacji dorzuć k6, gdzie wynik 3 oznacza że Patton jest tak zaskoczony że nie reaguje, w pozostałym wypadku jesteś świadkiem pierwszego wykładu dla najmłodszych uczniów o szacunku dla profesorów.) 6. Ktoś podrzucił na wasz stół myszy transmutowane w sztućce i właśnie za taką chwytasz, chcąc coś zjeść! Sztuciec szybko zmienia się w białą myszkę, która popiskując ucieka po stole.
Dodatkowe informacje
● Ucztę powitalną można rozgrywać do 22 września włącznie. Po tym terminie nie będzie możliwe jedynie kończenie wątków.
● W przypadku rozgrywania wydarzeń, należy napisać post na minimum 1000 znaków. Można oczywiście wpleść wydarzenie w wątek i rozgrywać je dłużej.
● Należy pamiętać, że dokonany rzut jest zobowiązujący! Czyli jeśli już się na niego decydujesz, nie możesz go później zignorować. Niezastosowanie się do tej zasady, może skutkować ingerencją Mistrza Gry.
● W razie pytań lub wątpliwości najlepiej kierować się do @Jamie Norwood. Życzymy udanej zabawy!
Wrzesień po raz kolejny nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Można by pomyśleć, że przez sześć lat chłopak zdąży przyzwyczaić się do frustracji związanej z powrotem do szkoły, w rzeczywistości było to jednak dalekie od prawdy. Wsiadając do pociągu Londyn-Hogwart nie próbował nawet ukryć swojego rozdrażnienia, a przez całą kilkugodzinną podróż odezwał się może trzy razy. Na zły humor Puchona nie pomogło nic, ani zapas czekoladowych żab, ani widok przyjaciół, a nawet błyszcząca odznaka prefekta, którą znalazł wraz z listą książek, które będą mu potrzebne w nowym roku szkolnym. Z początku był pewien, że zaszła jakaś pomyłka – on prefektem? Nikt o zdrowych zmysłach nie mógł wpaść na taki pomysł. Terry szczerze nienawidził Hogwartu i był ostatnią osobą, która powinna odpowiadać za zachowanie porządku przez członków domu borsuka. Sam przecież pakował się w tarapaty częściej, niż mógłby policzyć, nie był też bynajmniej wzorem do naśladowania. A jednak, los najwidoczniej postanowił sobie z niego zadrwić, siedział więc teraz w Wielkiej Sali przy stole Puchonów, obracając w dłoniach srebrną odznakę, której nadal nie przypiął do szkolnej szaty. Przed nim piętrzyły się półmiski pełne wspaniale wyglądających i obłędnie pachnących potraw, jego talerz pozostawał jednak pusty, bowiem myślami chłopak pozostawał daleko od powitalnej uczty, w jednym z ciemnych zaułków na Mary King’s Road. Ostatnimi czasy często wracał pamięcią do tamtego wieczoru, zastanawiając się, co by było, gdyby postanowił nie wrócić do Hogwartu. Gdyby rzucił to wszystko i… no właśnie i co? Nie mógł przecież być na tyle głupi by sądzić, że krótka wakacyjna przygoda okaże się historią miłosną na miarę ballad. Westchnął ciężko i podniósł wzrok, rozglądając się dookoła za jakąkolwiek znajomą twarzą. Musi zająć myśli czymś innym…
Gdy ostatnie słowa piosenki Tiary Przydziału ucichły, Persephone wyprostowała się na krześle i spojrzała łagodnie na pierwszorocznych siedzących przy stole Krukonów. Potem skierowała swe tęczówki na dyrektor Wang, która właśnie w tej chwili zapraszała wszystkich do posiłku. A więc zaczęło się - jej kolejny rok w Hogwarcie. Aniston cieszyła się, że życie w końcu wraca do normy - uczniowie do ławek a profesorowie do katedr. Obiecała sobie jednak w tym roku, że dołoży wszelkich starań, aby jej podopieczni czuli się zaopiekowani. Była pewna, że panie prefekt Ravenclawu w tym pomogą. No, przynajmniej jedna z nich. Szczerze powiedziawszy niezbyt ufała tej Seaver, ale za to panna Carlton cieszyła się niesamowitą sympatią Persefony. Toteż przynajmniej w jej kwestii była czegokolwiek pewna. Kobieta nalała sobie soku dyniowego i nałożyła coś na chybił-trafił. Okazało się, że to równie dyniowy pasztecik - jak na jej gust potwornie słodki, ale rodzice nauczyli ją, aby zawsze dojadać, co ma na talerzu. Dziubała więc niechętnie swoją porcję, nie wdając się póki co w żywe dyskusje. Ot, była zaledwie pokornym słuchaczem. I niezłym obserwatorem, bo nagle uświadomiła sobie, że profesor Patton ma coś przyczepione do pleców. To kartka, a na niej? Na Słodką Morganę, przecież to najokrutniejszy żart, jaki w życiu widziała! Te biedne dzieci, które zmierzają w jego stronę z pewnością dostaną rykoszetem za czyjąś głupotę. Choć w sumie… Persefona miała pewną teorię. Według niej pan Craine był zgorzkniałym starcem, który nienawidził swojego życia, bo nie zaznał w nim w ogóle miłości. Być może taka mała czułość sprawi, że się uśmiechnie? No cóż, w najgorszym wypadku po prostu zainterweniuje, nie pozwalając, aby niewinne, naiwne dzieciaczki cierpiały z powodu czyjegoś… wyrafinowanego poczucia humoru. No cóż, choć nie znała się na żartach, pewna część jej chciała też zobaczyć minę zastępcy dyrektora. Gdy pierwszy, nieśmiały dzieciaczek do niego podszedł i wyciągnął ufnie ręce, Patton skamieniał. Spodziewał się w życiu, zwłaszcza dzisiaj, chyba wszystkiego, ale tego? Absolutnie nie. Otrzymał przytulasa, a dzieci po krótkiej chwili szczęśliwie odbiegły chichocząc w swoją stronę. Mistrz transmutacji z kolei... jak skamieniał, tak stał. Persefona ukryła uśmiech za kielichem soku dyniowego i nałożyła sobie na talerz coś innego, tym razem już przyzwoitego i słonego. Niezły początek roku. Czy to jedyna niespodzianka tego wieczoru?
/zapraszam do interakcji!/
______________________
summertime and the livin' is
easy
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
3. Hyćka - mocno słodki napój z czarnego bzu. Według wierzeń dawnych Słowian czarny bez był rośliną ochronną, odstraszał złe duchy i przynosi błogosławieństwo domownikom. Być może dlatego hyćka przynosi… szczęście. Po jej wypiciu w następnym wątku w lokacji kostkowej możesz rzucić dwa razy i wybrać lepszy wynik. Efekt obowiązuje tylko raz!
3. Złocisty feniks - tak naprawdę to zwykła kaczka z dodatkiem imbiru, rajskich jabłuszek i „Felix Felicis”. Bardzo trudna do przyrządzenia, kosztowna, ale z pewnością najwspanialsza magiczna potrawa. Działanie eliksiru utrzymuje się do końca trwania tego wątku.
6. Czas mija dość przyjemnie, aż,nagle czujesz, jak coś ociera się o twoją nogę, a po chwili słyszysz krzyk “Eustachy!”. Okazuje się, że jednemu z młodszych uczniów uciekł szczur i to on przebiegł tuż obok ciebie!
Nie był świadom tego, ile stresu się w nim zgromadziło, póki ten z niego nie zszedł. Zmartwienia związane z powrotem do szkoły wydawały mu się teraz absurdalnie nieistotne, gdy już miał za sobą tę najtrudniejszą, ale i najważniejszą dla niego rozmowę. Może i od momentu przekroczenia przez szkolną bramę spojrzenie błądziło mu raz po raz czujniej to w jedną stronę, to znów w drugą, wypatrując @Lockie I. Swansea, ale przecież jego złość rozłożona została na raty, więc i tym razem nie mogła być przecież śmiertelna. Zmęczenie po podwójnej podróży i ulga z faktu, że mógł jak co roku usiąść niedaleko @Iris Skylight szybko sprawiły, że bardziej niż o przygotowanej dla nich wielkiej uczcie myślał raczej o tym, by trafić już do swojego dormitorium i zagrodzić się od reszty świata grubymi zasłonami baldachimu. Początkowo starał się trzymać prosto i uśmiechać się ciepło - zwłaszcza do młodszych uczniów, którzy wciąż jeszcze ekscytowali się uroczystością rozpoczęcia roku, ale z czasem jego łokcie same jakoś tak trafiły na blat, by mógł oprzeć się o niego wygodnie, a i coraz częściej drobne ziewnięcia uciekały z niego na wolność. Wraz z pojawieniem się jedzenia rozbudził się na moment, mimowolnie ekscytując się na wizję zjedzenia czegoś innego od kuchni swojej ciotki czy pieczonych nad ogniskiem ryb, ale wybrana przez niego kaczka - choć faktycznie smaczna, wydała mu się przesadnie przekombinowana. Szybko zaspokoił głód, a przynajmniej apetyt, nie mogąc się doczekać aż cała ta farsa się skończy i będzie mógł wbić się w rytm rutyny nudnie bezpiecznych brytyjskich śniadań, więc z podejrzanie słodkim napitkiem w ręce zwyczajnie oddał się obserwacji otoczenia. Witał się powoli w myślach ze znajomą architekturą Hogwartu, wyliczając w głowie zmiany przy stole grona pedagogicznego i obserwując migrację uczniów między stołami, ten moment uczty lubiąc najbardziej - gdy kolory szat zaczynały się ze sobą mieszać. To właśnie wtedy, gdy siedząc obok niego Puchon zgarnął swój talerz i przesiadł się do stołu Gryffindoru, dostrzegł kompletnie czyściutką zastawę odsłoniętego w ten sposób chłopaka. Przeskoczył spojrzeniem po jego dziecięco miękkiej twarzy, po kilku nastoletnich pryszczach i po ściskanej w dłoni odznace, to dzięki niej identyfikując Puchona z nazwiskiem @Terry Anderson z pierwszego szkolnego ogłoszenia w tym semestrze. - Hej - zagaił ciepło, tym tonem, który sugerował, że nie miało to być powitanie, a raczej zaczepka w kontekście "głowa do góry", bo i gdy dodał w końcu dwa do dwóch (biedny dzieciak głodzi się z przejęcia nowymi obowiązkami!), poczuł się w obowiązku pochylić się do zauważonego uczniaka. - Gratuluję odznaki, to spory zaszczyt dostać ją już na trzecim roku - pociągnął, puszczając mu przyjacielskie oczko. - Nie ma się czym zbytnio stresować, bo młodsi prefekci zawsze mają dużą taryfę ulgową.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Nigdy nie podzielał entuzjazmu szkolnych kolegów i koleżanek, którzy pierwszego września zachowywali się tak, jakby całe wakacje ktoś trzymał ich pod kluczem lub zaganiał do ciężkich prac fizycznych za przysłowiową miskę ryżu. Nie rozumiał, jak ktoś mógł cieszyć się z powrotu do s z k o ł y. Jasne, fajnie było zobaczyć przyjaciół po dwóch miesiącach rozłąki, ale przecież równie dobrze mogli spotkać się poza murami zamku w jakichś przyjemniejszych okolicznościach. Obserwując podekscytowane młodzieńcze twarze Terry zastanawiał się, czy otaczający go ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że od jutra zaczną się lekcje, prace domowe i powtórki do egzaminów. Jeden rzut oka na stół nauczycielski wystarczył, by do tej listy chłopak dopisał jeszcze pierwsze szlabany, wicedyrektor wyglądał bowiem na niemal tak niezadowolonego z rozpoczęcia nowego roku szkolnego jak sam szesnastolatek. - Hej. – odpowiedział, nim jeszcze udało mu się do końca zlokalizować rozmówcę, siląc się przy tym na blady uśmiech. To, że sam był nie w sosie nie oznaczało, że mógł rujnować wieczór innym. Zlokalizowawszy wreszcie źródło skierowanych w swoją stronę słów pokrzepienia, Terry spróbował skojarzyć nazwisko z twarzą, która choć wydawała mu się znajoma, to jednak nie potrafił przypomnieć sobie kiedy i gdzie ostatni raz widział chłopaka. - Byłeś prefektem na trzecim roku? – zapytał z pełnym niezrozumienia wyrazem twarzy, unosząc brwi ze zdziwienia. – Myślałem, że rozdają je dopiero na piątym roku…
Nie sądziła, że jeszcze tu kiedyś wróci. Opuszczając szkolne mury trochę ponad rok temu była pewna, że więcej nie zobaczy zamku na oczy, a już z pewnością nie od środka, w roli ucznia. Studenta. Mimowolnie skrzywiła się, nieprzyzwyczajona do tego nowego tytułu, nowej roli, która miała określać ją przez kolejne trzy lata. Merlinie, jak do tego doszło? Już w pociągu zauważyła kilka ukradkowych spojrzeń rzucanych w jej stronę, nie umknęły jej też gorączkowe szepty, które towarzyszyły im na peronie. Oczywiście, że matka uparła się, by jej towarzyszyć aż do drzwi pociągu; odkąd Lyssa wyszła ze szpitala kilka dni temu, Meropa nie opuszczała jej nawet na krok. Dziwnym trafem z domu zniknął też cały alkohol i co poniektóre składniki eliksirów. Dziewczyna prychnęła pod nosem na wspomnienie troski i determinacji w oczach matki, ilekroć poruszała temat jej odwyku – tak choćby miała prawo jakkolwiek ją oceniać, kiedy sama zaszła w ciąże nie skończywszy nawet szkoły. Nie mogła zostać w domu, prędzej sama pierdolnęłaby w siebie avadą niż wróciła do mieszkania pod jednym dachem z Meropą i jej aktualnym facetem. Z braku innych opcji padło więc na Hogwart. Ah Hogwart. Siedząc przy stole Ślizgonów, Lyssa kątem oka obserwowała otaczającą ją gromadę uczniaków. Część pamiętała jeszcze ze szkoły, część była jej zupełnie obca, za to wszyscy mieli na twarzach wymalowane tak skrajne podekscytowanie, że zebrało jej się na wymioty. Bez przekonania wróciła do zimnej już zupy ogórkowej, zastanawiając się, czy ktoś zauważy, jeżeli wymknie się za chwilę na fajkę czy dwie.
/zapraszam
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Nie interesowała ją pieśń Tiary Przydziału, nie pierwszy raz ją słyszała, nawet jeśli magiczna czapka na każdy rok miała inny repertuar, to nie była interesująca. W tłumie pierwszoroczniaków starała się wyłapać znajomą twarz, jedenastolatki, którą poznała w Hogwart Express. Dyskutowały całą drogę, Fern już dawno się tak nie rozpisała, chyba że na wypracowaniu o zastosowaniu zaklęć przeciwobronnych na czwartym roku. Polubiła tą małą, nieśmiałą puchonke. Pamiętała, prawie jak wczoraj swój pierwszy raz w murach tej szkoły i był to zdecydowanie cudowny dzień, pełen wrażeń, ekscytacji, ale także i obaw. Słowa dyrektorki o wakacjach i niespodziance, na chwile zabrały uwagę Fern i spojrzała mimowolnie w stronę kobiety, ale zaraz na nowo zaczęła wypatrywać Ayiany. Na szczęście przemowa profesor nie była szczególnie długa tak samo jak ceremonia przydziału, a na stołach pojawiło się jedzenie. Young nie zamierzała nic jeść przy ślizgońskim stole, postanowiła udać się do stołu Hufflepuffu, aby dosiąść się do koleżanki i dotrzymać jej towarzystwa, za nim jednak to zrobiła, sięgnęła po cztery czekoladowe żaby, aby dwie pozostałe wręczyć dopiero co nowej puchonce. Usiadła bez słowa, jak to miała od jakiegoś czasu, wyciągnęła notes. Jesteś borsukiem. Jak się z tym czujesz? Pokazała kartkę dziewczynce, która już z pewnością wiele wiedziała o domach, do których przydzielano w Hogwarcie, Fern wszystko jej wyjaśniła w pociągu, jeśli oczywiście o niczym nie zapomniała. Mam dla Ciebie dwie czekoladowe żaby. Otwieramy? Wręczyła podopiecznej Helgi Huffelpuff dwie karty, sama zaś zabrała się za otworzenie jednej z nich. Czekoladowy płaz zaskoczył Fern, gdy ta chciała go złapać, sprytnie uskoczył z jej rąk i wpadł do kielicha z sokiem dyniowym, aby z pewnością zażyć kąpieli. Ślizgonka powoli wyciągnęła żabę, gdy ta stwardniała i położyła ją na chusteczę, po którą sięgnęła, aby przy okazji wytrzeć umoczone palce w napoju. Mam nadzieje, że to nie Twój sok dyniowy? Uśmiechnęła się do Aiyany, ponownie pokazując jej kartkę, na której naskrobała pytanie, a następnie spojrzała na swoją kartę, na której widniał jeden z olbrzymów Goliat. Wiedziała, że pokonał go chłopiec o imieniu Dawid.
I Czekoladowa Żaba: Mantykora Scenariusz na Żabę: 4
Wszystko było dla niej nowe, nieznane, momentami wręcz nierealne. Nadal z trudem przychodziło jej uwierzyć w to, czego zdołała już doświadczyć, choć nie spędziła w Hogwarcie nawet pełnego dnia. Czuła się tak, jakby kroczyła po krainie snów, miejscami surrealistycznej, zakrzywiającej obraz dobrze znanej rzeczywistości. A jednak, wszystko to było jak najbardziej prawdziwe, zupełnie jak szkoła, do której miała przyjemność uczęszczać wcześniej. W tak ważnym dla niej dniu, towarzyszyło jej naprawdę wiele emocji. Od ekscytacji związanej z nowymi możliwościami, po nieprzyjemne uczucie stresu, wywołane wkraczaniem w nieznane. Wodziła wzrokiem po uczniach, szukając wśród nich poznanej w pociągu dziewczyny. Bezskutecznie. Uwagę jedenastolatki przykuł za to jeszcze jeden uczeń. Kiedy @Gael Camilton postanowił uraczyć ją swoim ciepłym uśmiechem, ta niemal natychmiast go odwzajemniła. Ten drobny gest wystarczył, by nieznacznie ukoić nerwy dziewczynki. A przynajmniej do czasu, gdy to właśnie ona miała założyć tiarę przydziału. Hufflepuff. Trafiła do tego samego domu, co tamten przyjaźnie nastawiony chłopak. Niestety Fern nosiła inne barwy. Aiyana zdążyła skończyć swój dyniowy pasztecik, gdy poznana w pociągu koleżanka, postanowiła się dosiąść. Jedenastolatka niemal natychmiast się ożywiła, robiąc dziewczynie więcej miejsca. „Trochę szkoda, że jesteśmy w innych domach, ale ten dom też ma bardzo fajne cechy. No i nawet niektórzy uczniowie wydają się bardzo mili,” odpisała. Zdawała sobie sprawę, że nie była to jedynie cecha uczniów Hufflepuff, w końcu rozmawiała teraz ze ślizgonką, która również pasowałaby do tego określenia. „Pewnie!” Skończyła odpisywać, gdy do jej uszu doleciał dźwięk wpadającej w sok dyniowy, żaby. Mogła jedynie zobaczyć, jak Fern wyciąga z naczynia nieszczęsny kawałek czekolady. „Nie, moje picie stoi tutaj,” wskazała na Wiśniowego Gryfa, który stał po jej lewej stronie. Zaraz jednak dopisała. „Odstawmy to gdzieś na bok, aby nikt się z tego nie napił.” Przysunęła kartkę do Fern, po czym wzięła się za otwieranie swoich łakoci. I choć chciała wyciągnąć jakieś konsekwencje z tego, co wydarzyło się chwilę temu, niesforna żaba okazała się szybsza i umknęła dłoni Aiyany tylko i wyłącznie po to, by wskoczyć prosto do jej Wiśniowego Gryfa. Dziewczynka spojrzała na znajomą, po czym zaśmiała się wyraźnie rozbawiona zaistniałą sytuacją. Poczekała chwilę, aby móc napisać: „Chyba im gorąco.” Swojego uciekiniera wyłowiła łyżką, aby nie wkładać palców do napoju. Jeszcze raz przyjrzała się karcie Ślizgonki. „To ten od Dawida czy ktoś inny?” Ciekawiło ją, czy pośród czarodziei istniała także i ta historia. Oraz ile tak naprawdę miała w sobie prawdy. Spojrzała na swoją kartę. Mantykora. Wiedziała, że stwór ten pochodził z Persji, a jej nazwa oznaczała "jedzący ludzi". Nie była jednak w stanie przytoczyć z pamięci tej bardziej skomplikowanej nazwy. Za to przypomniała sobie, że jedną z osób opisujących to stworzenie był sam Arystoteles. Czuła silną potrzebę, by zadać to jedno, konkretne pytanie. „Czy mantykory istnieją naprawdę?” Niezależnie od tego, czy Fern postanowi odpowiedzieć zgodnie z prawdą, dziewczynka i tak w to uwierzy.