Dzisiejszy dzień toczy się pod znakiem wymuszonego spokoju, zresztą jak każdy od początku stycznia. Próbuje znaleźć swoją harmonię w widoku za oknem, w naturze, kontraście bieli i architektonicznych, strzelistych, hogwarckich konstrukcji, ale nie nosi w sobie duszy artysty, dlatego nie odnajduje w tym obrazie swojego opanowania. To musi znaleźć sam w sobie, w spokojnym oddechu, który w ostatnim czasie bardzo często kontroluje, głębszy wdech i głębszy wydech przynoszą mu ukojenie, a odliczanie od dziesięciu w tył go wycisza. Nieważne, że są to głupie magipsychiatryczne triki – trzyma się ich desperacko, tak, jak desperacko stara się trzymać na powierzchni, chociaż każdy kolejny dzień topi go w coraz większym przygniębieniu, a każda godzina sprawia, że staje się cieniem samego siebie. Stoi w miejscu, które powinno wydobyć z niego największy blask, jednym z nielicznych na tym korytarzu, gdzie dociera światło, a nawet wtedy wydaje się… jaki?
Nie dopuszcza do siebie tych myśli, wypiera je z podświadomości, chociaż odrzucanie ich coraz mocniej dogniata go swoim ciężarem do podłoża. Ostatecznie przymyka powieki, pozwalając żeby ciepłe światło otuliło jego twarz, a on sam opiera się ramieniem o bok przyokiennej wnęki, plecami do korytarza – tyłem do problemów, jakimi było utrzymywanie tej maski spokoju przed wszystkimi obecnymi w szkole. Ignoruje dźwięki, słyszy tylko bicie własnego serca, przyśpieszony jego rytm i płytki oddech, jakby się dusił, bo od tygodnia ma wrażenie, że coś chce się wyrwać z jego piersi i jest naprawdę bliski temu, żeby temu na to pozwolić. Poddać się i po prostu… odpuścić. Życie i próbę nie utonięcia w mrocznej otchłani własnych myśli.
Powoli zatraca się w nich, dlatego czyjś dotyk, ciepło czyjegoś ciała i lekki ciężar dłoni na jego piersi, wstrząsa nim i drżeniem przechodzi mu wzdłuż kręgosłupa.
To tylko ja. Jaka
ja? Pyta jego wytrącona z równowagi podświadomość, jeszcze zanim zidentyfikuje dźwięk jej słów obok swojego ucha, jej zapach i jej gabaryty z konkretną osobą. Chociaż nie jest mu wrogiem, spina się na jej dotyk. Mięśnie zaciśnięte w napięciu aż do bólu, rozluźniają się dopiero, kiedy dziewczyna staje przed nim. Patrząc na nią z góry, nie potrafi się uśmiechnąć tak jak kiedyś, ciepło i z rozczuleniem – zamiast tego, skina jej lekko głową, posyła miękkie spojrzenie w zielono-złotych tęczówkach oczu i lekkim ruchem ściąga jej dłonie ze swojego karku, jakby dokładnie wiedział, czego tam szuka. Jakby miał świadomość tego, że Saskia tylko czeka aż się rozpadnie i nie chciał dać się na tym przyłapać. Opuszczając jej dłonie w dół, zamknął je pomiędzy swoimi palcami, niby w ciepłym, przyjacielskim geście, ale tak naprawdę odgradzał się od niej i już stawiał przed sobą mur, nie do pokonania i nie do odgadnięcia.
Jego emocje, pozostawały jego emocjami – jego problemy były jego problemami. Nie chciał ich na nikogo zrzucać, a przede wszystkim, czy miał powód? Był słaby, tak bardzo słaby, że czułby się winny i gorszy, gdyby okazał tą słabość przed najbliższymi przyjaciółmi.
[i]Co robisz? [/] – upominało jego spojrzenie, żeby nie próbowała go łamać, bo nie chciał się dać złamać. Rozpadał się sam, w samotności, wiele wysiłku wkładał w to, żeby nie robić tego przy innych.
—
Jeśli muszę, Saz. Rozmierzwił jej z pobłażliwością włosy, tak, jak mógł to sobie pozwolić w obecności swojego przyjaciela. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło od miesiąca, a przecież zmieniło się wiele. Śmierć jego ojca była jeszcze szczera, a jego żałoba absolutnie nieprzepracowana, trwał jeszcze w wyparciu wydarzeń sprzed miesiąca.
—
Ale trzy kroki ode mnie. Nie chcę konfrontacji z zazdrosnym Lokim. Nie sądził, żeby naprawdę miał się z nim mierzyć, użył to jako wymówki, żeby nie dawać jej sposobności do łatwiejszego odczytania jego emocji. Pokazowo odgrodził ją od siebie na odległość swojego ramienia i ruszył przed siebie w kierunku Biblioteki, jeszcze przechylając głowę w jej kierunku.
—
Powiedz mi coś więcej o tej pomocy – teraz, albo później, jeśli bała się, że ściany miały uszy.
@Saskia Larson