Przemierzając zielone zarośla w lesie, na skraju miasteczka, docierasz do skalistej ściany. Idąc wzdłuż niej, odnajdujesz małe wejście do jaskini. Wchodzisz do środka. Wnętrze wygląda bardzo zjawiskowo. Grota oświetlona jest niebieskim światłem, jakby wychodzącym z jej ścian. W jaskini żywo płynie mały strumyk, który zdaje się nie mieć żadnego ujścia na zewnątrz. Żeby przejść do głównej, kamiennej sali musisz się trochę pomoczyć. Krąży legenda, że właśnie w tej jaskini słynny zielarz Marjoribanks odkrył działanie skrzeloziela, choć mówi się, że było ono już znane sto lat wcześniej.
Autor
Wiadomość
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Blondyn wyglądał, jakby mu miała czaszka pęknąć. Doceniał zazwyczaj czerstwe żarty Maxa, nawet w podbramkowych sytuacjach, ale czuł, jak boli go serce i nie był w stanie nawet się uśmiechnąć. Ujął palcami kark bruneta, chcąc go jakoś jeszcze mocniej uświadomić w tym, jak bardzo ważnym był człowiekiem w jego życiu i przez tę krótką chwilę nienawidził siebie za to, że nie umiał wyrazić tego słowami wystarczająco jasno. - O kurwa zamknij mordę. - powiedział, na krawędzi płaczu. Nie mógł słuchać pierdolenia o tym, że tak by było najlepiej dla wszystkich. Potężna gula cisnęła go w gardło- Sądzisz, że myślisz o wszystkich, a myślisz tylko o sobie. - wydusił przez zaciśniętą krtań i odchrząknął- Właśnie tym mnie ranisz, właśnie tym, że się odsuwasz i izolujesz. Tym, że kurwa nic nie wiem. - zmarszczył brwi, obejmując go mocniej- Bez Ciebie nawet bym nie wierzył w to, że ktoś może uważać mnie za bliską osobę. To, że jesteś sprawia... że... że mi jest łatwiej być. - nie umiał tego ubrać lepiej w słowa. Nie potrafił wyobrazić sobie, żeby był w stanie budować relacje międzyludzkie, gdyby nie fakt, że jako smark jeszcze zadbał i pielęgnował swoją przyjaźń z Solbergiem. Gdyby go zabrakło, gdyby zniknął, Kane zapadłby się w ciemności swojej głowy, że skoro nie był w stanie uratować swojego najlepszego przyjaciela, to jakim cudem miałby zadbać o cokolwiek innego. - To nie jest żaden wybór, Max. - zdenerwował się, aż drgnęła mu noga, w odruchu chęci zasadzenia temu debilowi kopa- No zaćpać się, czy wykrwawić, ja jebie, Ty to jednak kurwa im starszy, tym większy kretyn. - kiedy się odsunął, brwi miał wciąż zmarszczone w złości, jednak gdzieś w oczach czaił się ten smutny żal i ta nieprzebrana troska. Złapał w garści jego ubrania, unosząc brwi i zaciskając zęby, byle go tylko nie wytargać. - Po prostu masz się nie mścić! Masz. Się. Nie. Mścić. Nie zrobiłeś nic złego, rozumiesz? To nie jest Twoja wina, że zdarzają Ci się złe rzeczy. Nie możesz się za to na sobie wyżywać. - mówił coraz głośniej, niemal drąc się na biednego Maxa- Jak nie przestaniesz, to przysięgam, kurwa. - trącił go gniewnie palcem w bark- Nauczę się legilimencji i tak Ci kurwa nasram szczęściem i słoneczkiem w głowie - szturchnął go palcem ze złością raz jeszcze- że będą o Tobie pisać w gazecie "człowiek, który oszalał ze szczęścia", rozumiesz? - była to debilna groźba, ale wskazywała przynajmniej na to, że poziom gniewu i rozpaczy trochę Bazylowi zszedł, skoro nawet trochę zażartował.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, dupa nie zaklęciarz, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie potrzebował dosadniejszych słów. Czuł bijące od Basila wsparcie i wiedział, że kumpel nie żartuje skoro nawet kąciki ust mu nie drgnęły na ten niewyborny żarcik. Naprawdę miał w tej chwili całe wsparcie, jakiego potrzebował i może nie potrafił wyrazić tej wdzięczności, ale dałby wiele, żeby Kane wiedział, jak dużo to dla Maxa znaczy. -Kocham Cię, kretynie i będę tu, obiecuję. - Powiedział, chcąc jakkolwiek dać Basilowi znać, że wcale nie jest mu obojętny. -Po prostu nie potrafię o wszystkim rozmawiać. - Przyznał jeszcze, choć było to oczywiste. Co prawda szło mu już troszkę lepiej, ale nadal dopiero uczuł się mówić o tym co czuł i co go bolało, a nauka ta była cholernie trudna. Prychnął lekko na kolejną obelgę, bo Basil miał rację i przepięknie to ubrał w słowa. -Ciężko się nie zgodzić. - Zrezygnował już z prób tłumaczenia, że wcale nie ma zamiaru żegnać się z tym światem. Wiedział jednak bardzo dobrze, jak sam działa i jakie mam problemy, dlatego szukał czegoś chwilowego, co pomoże mu jakoś przetrwać do momentu, jak faktycznie uda mu się wyjść na prostą. -Nie zrobisz mi tego. - Odpowiedział z bólem na twarzy, bo rozumiał brak nihilistycznego podejścia do życia, ale żeby od razu srać tęczą? Tego zdecydowanie by nie przeżył. -Jak zacznę rzygać storczykami, to osobiście Cię znajdę i wepcham je wszystkie do dupy. - Odgroził się ze zdecydowanie większym już uśmiechem. Może i nie była to łatwa sytuacja dla żadnego z nich, ale nie na tyle poważna, przynajmniej w oczach Felixa, żeby podchodzić do tego zupełnie bez humoru. -Basil, nie mogę Ci obiecać, że się ogarnę, okej? Jest mi w kurwę ciężko i nie chodzi tylko o tego pierdolonego zjeba. Po prostu.... Zrozum i bądź. - Teraz już sam się nieco rozkleił, podobnie wpadając w ramiona kumpla. Nie wiedział, jak ma to wszystko wyjaśnić, ale potrzebował wsparcia i wiedział, że Kane jest jedną z najlepszych osób, do których może się o to zwrócić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Po tym, jak go opierdolił od góry do dołu, uścisnął go w ramionach raz jeszcze. Obaj mieli problemy z rozmawianiem na temat emocji i swoich problemów, ale obaj wiedzieli, że nieporadne próby mogą podejmować w stosunku do siebie nawzajem. Tak jak Max nigdy nie oceniał upośledzonych, wewnętrznych wysrywów Bazyla, tak Bazyl nigdy nie oceniał tego, że Maxowi łatwiej było przekląć i rzucić czarnym humorem, niż otwarcie określić co naprawdę go boli. - Wiem. - mruknął mu w bark, trzymając go ciasno w objęciach- A ja obiecuje, że będę obok Ciebie. - dodał cicho- Nawet jak będziesz próbował mi kurwa wmówić, że nie chcesz. - bo mu za chuj nie uwierzy. Widział Maxa silnym i widział Maxa słabym, Solberg na tym etapie ukryć przed Bazylem blizn na swojej duszy, a Bazyl nie zamierzał dać się nimi odstraszyć. Parsknął na tę storczykową groźbę i pokręcił głową, bo po prawdzie wcale by się nie zdziwił, gdyby Max spełnił swoją obietnicę. Faktem też było, że Bazyl nie był fanem zmiany wspomnień, nie chciał się zgodzić ani na przekręcone antidotum na eliksir miłości, ani na obliviatę, ani na żadne inne metody zakrzywiania rzeczywistości. Uważał Solberga za człowieka, który ma piękną duszę, a dusza ta jak diament, powstała z grudki węgla poddanej wielkiemu ciśnieniu. Wiedział, że Max ma wiele słabości, ale też wierzył w jego wolę walki, chciał wierzyć w to, że w środku wciąż płonie płomień zaciekawienia światem i ambicji kwitnącej gdzieś w ciemnościach, po cichu. - Nie potrzebuje Twoich obietnic. - powiedział cicho, nie wypuszczając go z ramion- Chcę tylko, byś spróbował. - dodał cicho. Nie chciał porażki poddawania się, nie chciał ciężaru łamanych obietnic, chciał, tylko by Solberg pamiętał o nim, by ponad żalem do samego siebie pamiętał, jak ważny jest dla osób wokół siebie. Odchylił się lekko i pocałował go w skroń. - Mordo Ty moja.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, dupa nie zaklęciarz, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mogło tak nie wyglądać, ale doceniał te Basilowe opierdole. Wiedział, że chłopak chce dla niego najlepiej i choć nie zawsze się zgadzali, starał się jakoś pomóc Maxowi, a to i tak było zdecydowanie więcej, niż robili niektórzy. -Ale wysrać będę się mógł w spokoju? - Rzucił po raz kolejny z humorem, bo naprawdę robiło mu się już lepiej. Najchętniej nie wypuszczałby Kane`a z objęć, ale ile było można się przytulać. Trzeba było w końcu zbudować jakiś większy dystans. Tak, Solberg też nie był miłośnikiem grzebania w głowie. Wiele razy miał okazję przekonać się, jak to bardzo potrafi wpłynąć na życie i choć kilkakrotnie oferowano mu, a nawet sam rozważał Obliviate, nigdy się na to nie zdecydował. Co prawda miał nieco inne pobudki niż Basil, ale i tak nie chciał po raz kolejny tracić części siebie. Zdecydowanie zbyt wiele razy już musiał to przeżywać. -Tyle chyba jeszcze mam siłę. - Zanurzył się w ramieniu kumpla, próbując samemu się przekonać, że jeszcze nie czas całkiem się poddać, po czym pocałował go w policzek, gdy ten pieszczotliwie nazwał go swoją mordą. -Dobra, kończmy ten festiwal rzygania tęczą. Dzięki. - Tym razem już na dobre się od ślizgona odsunął, posyłając mu zawadiacki uśmiech. Nie, żeby jakkolwiek mu ta bliskość przeszkadzała, ale uważał, że istnieje pewien limit takich ckliwych chwil i oni na dzisiaj wykorzystali już swój. -No i przepraszam za to rzucanie w Ciebie niewybaczalnym. Następnym razem załatwię jakiegoś manekina, co Ty na to? - Zaproponował, mając cichą nadzieję, że Kane nie uzna, że był to pierwszy i ostatni raz, kiedy podjął próbę rzucania czarnomagicznych zaklęć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Parsknął i walnął go w końcu, tyle, że lekko, w ramię. - No nie wiem, to zależy czy nie będziesz sie chciał utopić w sraczu. -odciął się, kpiąc z pomysłu o myśli samobójczej, ale również sięgając w końcu po te lżejsze tony. Gładził Maxa chwilę po plecach, chcąc jeszcze trochę nacieszyć się tą bliskością i spokojem, którą mieli tu i teraz, w tej jaskini. Życie wymagało częstego udawania, często udawania, że jest dobrze. Momenty kryzysu pozwalały spojrzeć na rzeczywistość taką, jaką była, więc chwytał się ich, by móc wciąż wiedzieć i wierzyć w prawdziwość istnienia ich obu i ich niezniszczalnej przyjaźni. Zaśmiał się lekko, kiedy Solberg sie odsunął i rozejrzał za swoją różdżką, którą jeszcze raz najwyraźniej wyrzucił wpizdu gdzieś w wodę, bo nie miał jej ani w ręku ani w kieszeni. - Jeszcze zatęsknisz za moim tęczowym rzyganiem! - zagroził, zauważając swój magiczny patyk, w oświetlonej kałuży nieopodal. Poszedł go podnieść i ocenił ze skupieniem, że było z nim coraz gorzej, więc chyba czas na zakup nowej.- A weź, nic nie szkodzi. - machnął ręką Sam chciałem. To ja przepraszam, że rozwaliłem Ci Twoją piękną klatę. -pokiwał brwiami- Następnym razem koniecznie manekin, żebym Ci przypadkiem czegoś nie odciął. - czy mówiąc to, jego spojrzenie padło na Solbergowe krocze? Być może. - Licze na to, że jak już zagoisz cyce to poćwiczymy jeszcze jakieś inne ciekawe klątwy. - starał się powiedzieć to lekkim tonem, żeby nie brzmieć jak psychopata, ale używanie czarnej magii sprawiało, że czuł w żyłach jakieś zupełnie obce drżenie. I chciał poczuć to znów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, dupa nie zaklęciarz, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Wiesz co? Czuję się obrażony, że myślisz, że mógłbym odejść w tak mało widowiskowy sposób. - Prychnął, jakby ta myśl naprawdę go ubodła, choć ledwo powstrzymywał śmiech na myśl o tym scenariuszu. Czy pasowałoby to do Maxa? Była to tak absurdalna wizja, że zdecydowanie. -Chciałbyś. - Wyszczerzył się w końcu, bo co prawda kochał tę ich bliskość, ale też nie wyobrażał sobie, by ich relacja miała cały czas tak wyglądać. Bez docinek, mordobicia i całej reszty to już nie byłoby to samo i obydwoje bardzo dobrze o tym wiedzieli. A że zawsze mogli na siebie liczyć i szczerze pogadać, było tak oczywiste jak fakt, że Solberg miał nierówno pod kopułą. -Klata się zagoi. Nie takie blizny już miałem i nie z takiego gówna wychodziłem bez skazy. - Podążył za wzrokiem Basila, po czym tknął go w klatę palcem. -Ani mi się waż. Kupuję manekina choćby i zaraz. - Prychnął, bo co jak co, ale swojego dydola nie miał zamiaru tracić. Cenił sobie tę część swojego ciała i tak jak resztę mógł sprzedać na części tak tego wolał nie tracić. -Oczywiście, ale podejdźmy do tego rozsądniej. Sam nie powinienem chyba zbytnio przesadzać. Czuję, że nie wpływa to na mnie ostatnio najlepiej. - Przyznał, krzywiąc się nieco, ale nie było co ukrywać, skoro po dzisiejszej "lekcji" Kane sam widział, jak Max potrafi nieco stracić kontrolę, a przecież Felix nie chciał ranić swojego przyjaciela.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Zaśmiał się kretyńsko, no bo może przetrzeźwiał, ale tej ilości alkoholu jego wątroba nie mogła przerobić w moment, wciąż krążył mu w żyłach robiąc mu z mięśni gumę, a z mózgu gąbkę. Pokręcił głową, jakby rzeczywiście mógł mieć wątpliwości, czy Max planuje odejść z przytupem czy nie, ale śmierć na klopie wydawała się czymś tak abstrakcyjnym, że nie był pewien, czy by się zdziwił, gdyby właśnie taka czekała któregoś z nich na starość. - O proszę, jaki pan samouzdrawiający się. - zakręcił oczami i ukłonił się lekko- Bym wolał, żebyś to przynajmniej czymś posmarował. To czarnomagiczna rana, więc żadne znane mi zaklęcie uzdrawiające chuja zrobi. - skrzywił się. Poza tym, to nie tak, że znał tych zaklęć uzdrawiających jakoś zajebiście dużo. Szturchnięty w klatę znów zarechotał jak pijana żaba, no bo co jak co, Max posiadał wiele skarbów w życiu, ale żaden nie był dla niego tak cenny jak jego pindol, a Bazyl dobrze o tym wiedział! Cud, że podczas wszystkich tych ich durnych bójek i wyzwań jeden drugiemu niczego nie urąbał, bo wcale by się nie zdziwił gdyby tak było. - Spoko. - klasnął i przyłożył złączone dłonie do warg w geście wielkiego skupienia- Zorganizujemy się lepiej. Wybierzemy jakieś dogodne miejsce. Weźmiemy manekina... - wymienił w skupieniu wszystkie składowe udanej lekcji, dopiero na sam koniec przypominając sobie o najważniejszym- No i będziemy trzeźwi. Powinniśmy. - wystawił palec, by podkreślić powagę tego co mówił- A tera bym coś zjadł. Jakiegoś kebaba... - i wziął Maxa za bary, by udać się z nim do wyjścia z jaskini. Trzeba było zobaczyć, czy w okolicy nie ma jakiegoś jedzonka...