Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Ślepa uliczka

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 1 z 2 1, 2  Next
AutorWiadomość


Samael Yehl
Samael Yehl

Uczeń Ravenclaw
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Galeony : 262
  Liczba postów : 365
http://czarodzieje.my-rpg.com/t987-samael-yehl
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptySro Gru 23 2015, 13:27;

First topic message reminder :


Ślepa uliczka


Jedna z uliczek pomiędzy starymi kamienicami prowadzi do nikąd, choć na planach miasteczka nie ma wzmianki o wielkiej ścianie zagradzającej drogę w tym miejscu. Każdy krok prowadzący wgłąb ślepej uliczki to zagęszczająca się ciemność i przenikający chłód. Mało kto zapuszcza się tutaj przypadkiem, a wśród czarodziejów krążą plotki o skarbach ukrytych za tajemniczą ścianą.

Uwaga!
Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy.
Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.


1 -  Rozglądasz się po ślepej uliczce, aż twoją uwagę przykuwa coś błyszczącego na ziemi. To monety, a dokładniej rozrzucone 20 galeonów. Uznajesz, że to wystarczająca zapłata za kilka minut w tym nieprzyjemnym miejscu i chowasz je do kieszeni.
2 - Opukujesz różne kamienie, starając się znaleźć ten, który odkryje przed tobą sekret uliczki, lecz twoją uwagę odwraca cichy klekot rozbrzmiewający kilka metrów nad twoją głową. W ostatniej chwili odskakujesz do tyłu, a przed tobą ląduje młoda akromantula. Przez sekundę mierzy cię wściekłym spojrzeniem ze wszystkich ośmiu oczu, po czym skacze do przodu, gotowa do ataku. Rzuć kością jeszcze raz.
Spoiler:
 
3 - Dotykasz kamieni, chcąc rozpracować kombinację ukazującą to, co kryje się za ścianą. W pewnym momencie twoja dłoń trafia na ciecz rozsmarowaną po części ściany. Mimo ciemności jesteś w stanie dojrzeć przerażający, rubinowy połysk gęstej mazi. Z przerażeniem stwierdzasz, że to krew. Rzuć kolejną kością.
Spoiler:
4 - Gdy zapuszczasz się w głąb ciemnej uliczki, zauważasz dwie postacie czające się na jej końcu. Podejrzany element społeczny ściąga do takich nieprzyjemnych miejsc, by wykonywać nielegalne transakcje. Już masz zamiar odwrócić się na pięcie, gdy dwójka szemranych typów cię zauważa. Rzuć kolejną kostką.
Spoiler:
5 - Świecisz różdżką, by lepiej widzieć drogę. Akurat kierujesz strumień światła na ziemię, dostrzegasz leżący tam przedmiot. Zaciekawiony szybko podchodzisz do niego i podnosisz ten, błyszczący kompas. Ku twojemu zdziwieniu okazuje się, że był to świstoklik, który błyskawicznie przenosi Cie do niebiańskiej polany. Bez względu na to, czy już tam kiedyś byłeś - musisz rozegrać zawarte tam kostki.
6 - Słyszysz głos zbliżających się kroków, wiesz, że w tej alejce możesz spodziewać się niebezpiecznych osób, dlatego bardzo szybko chowasz się za rogiem. Prędko przechodzący obok Ciebie mężczyzna, nawet Cię nie zauważa. Ale nie jest to wynikiem wyłącznie szczęścia. Okazuje się, że na ścianie były resztki po eliksirze niewidzialności, który najwyraźniej ktoś tam na siebie wylał. Ilość jaka została wchłonięta przez twoją skórę pozwoli na użycie niewidzialności w pięciu postach - cześć z nich możesz wykorzystać w innym temacie.


Powrót do góry Go down

AutorWiadomość


Maximilian Lamberd
Maximilian Lamberd

Nauczyciel
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Galeony : 1032
  Liczba postów : 903
https://www.czarodzieje.org/t5147-maximilian-lamberd
https://www.czarodzieje.org/t9166-sowa-maxa
https://www.czarodzieje.org/t9158-maximilian-lamberd#256541
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyWto Wrz 25 2018, 13:07;

Bądź co bądź ucieszył się z faktu, że poznał jeszcze bliżej Matta. Taka znajomość może mu się naprawdę do czegoś przydać. Nie tylko zwykły romans, czy też chęć poznania kogoś nowego. Matt miał swoje stanowisko dzięki któremu mógł nieco z niego skorzystać. Niby nie pojawia się w szpitalu co jakiś czas, bo też nie miał po co tam chodzić. Ale ostatnio trafił tam, gdy jemu przytrafił się wypadek i tam właśnie poznał Matta, który mu pomógł. Był mu za to wdzięczny, ale bądź co bądź to była w końcu jego praca i jeden z obowiązków, więc musiał to uczynić. Nie on to inny lekarz by się wtedy nim zajął. Tym bardziej, że był pracownikiem Hogwartu, a na nich pewnie patrzyli jeszcze bardziej szczególnie.
Mimo tej historii z Beatrice Max wcale się nie zniechęcał. Owszem, nie szukał czegoś na siłę, bo jeszcze był młodym mężczyzną i nie musiał od razu się żenić, jednakże od jakiegoś czasu zaczęła mu doskwierać samotność. Nie miał z kim porozmawiać, najbliższe mu osoby zwyczajnie zniknęły. Nie dawały znaku życia, a może i dawały, ale listy to jednak nie wszystko. Potrzebował ich obecności, ale wiedział, że w niektórych przypadkach była to rzecz niemożliwa.
- Pewnie tak, nie jeden ma satysfakcje gdy przyłapie ucznia na łamaniu regulaminu, sam taką również posiadam. - zaśmiał się.
Sam był uczniem i wiedział, że to co zakazane jest jeszcze bardziej kuszące, ale skoro został pracownikiem Hogwartu musiał o tym zapomnieć i wywiązywać się ze swoich obowiązków.
Spojrzał na mężczyznę i kiwnął głową. Chyba miał rację, że trzeba było stąd uciekać i to jak najszybciej. Poza tym miał sprawę do załatwienia, którą musiał wykonać dzisiaj i to bez żadnych wymówek. Kiwnął jedynie głową na pożegnanie. Być może los ich jeszcze ze sobą skrzyżuje. Szczerze powiedziawszy to liczył na to, bo mężczyzna naprawdę wydawał mu się bardzo sympatyczny. Rozejrzał się dookoła i odprowadził wzrokiem Matta po czym poprawiając kurtkę zniknął w białej mgiełce.

/zt
Powrót do góry Go down


Winter Rieux
Winter Rieux

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 143
  Liczba postów : 433
https://www.czarodzieje.org/t16550-winter-rieux#456757
https://www.czarodzieje.org/t16558-poczta-winter-rieux#456915
https://www.czarodzieje.org/t16557-winter-rieux#456856
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyPią Paź 05 2018, 21:30;

Nie wiedziała, co ją zachęciło do odwiedzenia takiego miejsca.
Treningi mówiły wyraźnie - nie kuś losu, unikaj niebezpiecznych miejsc za wszelką cenę. Niemniej jednak coś kazało jej tam iść; nie bez powodu zatem postanowiła przekroczyć dyktowane przez opustoszałą w wyniku zetknięcia się niedawno z pomnikiem głowę zasady. Po prostu - coś ją pchnęło do takiego a nie innego działania; coś ją pokusiło, mimo chęci pozostania na stan obecny pod bezpiecznym kloszem. Ciemna uliczka, zwodząca oraz niezwykle niebezpieczna zdawała się być doskonałym łupem dla osób pozbawionych krzty dobroci - złodziei, zaburzających ręce w czarnej magii czarnoksiężników, jak również potencjalnych gwałcicieli. Niemniej jednak Winter nie pozostawała w żaden sposób dłużna - aż tak głupia nie była, by wchodzić do miejsca potencjalnie stwarzającego zagrożenie bez jakiegokolwiek wyposażenia - krzyż Dilys dumnie spoczywający na jej piersi teoretycznie po dotyku miał wydzielać falę pozytywnej energii, zaś różdżka dzierżona elegancko i z odpowiednio ustawionym nadgarstkiem stanowić narzędzie do obrony przed osobami rzucającymi czary.
Nie zmienia to faktu, że spowite ciemnością tęczówki o charakterystycznym, zielonkawym zabarwieniu, dostrzegły mieniącą się maź, przypominającą krew. Znajdująca się na ścianie substancja zdawała rechoczeć głośno oraz wzbudzać w pewnym stopniu zaniepokojenie. Mało co opanowany czarodziej pewnie rzuciłby się do ucieczki, potykając o własne nogi, aczkolwiek to była Winter - pozbawiona większości emocji, choć zdawała się trzymać w sobie szczątkowe ich ilości. - Co do... - rzuciła do siebie, rozglądając się dookoła, by następnie przeanalizować przypominającą krew substancję. Nic nie śmierdziało jednak; żelazna woń nie zdawała się dekorować w żaden sposób manufaktury zapachu miejsca, w którym się znalazła. Kątem oka zaś zauważyła czekoladki wepchane między różnorakie kamienie, znajdujące się w lepszym albo gorszym stanie. Czyżby ktoś korzystał z Bąblówek Krwawycych?
Słaby żart.
Wzięła głębszy wdech, unikając niebezpieczeństwa związanego z bezpośrednim powąchaniem znajdującej się na ścianie mazi - za dużo ją spotkało, by jeszcze bardziej kusiła los.
Postawiła kolejny krok.

| zt

Kostki: 3, 3
Powrót do góry Go down


Thomen J. Wessberg
Thomen J. Wessberg

Student Slytherin
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Galeony : 265
  Liczba postów : 343
https://www.czarodzieje.org/t16460-thomen-j-wessberg
https://www.czarodzieje.org/t16485-grozny#452917
https://www.czarodzieje.org/t16467-thomen-j-wessberg
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptySro Gru 12 2018, 15:11;

4,2

/Thomen stracił słuch na jeden wątek po Kościele

Zapędził się tutaj przypadkowo. Zamyślił się i powiedzmy sobie szczerze, wciąż trzymała go whisky, którą wcześniej się raczył w jednym z pobliskich pubów. Miał wstąpił do swojej najdroższej koleżanki, jednak kiedy się rozejrzał, znalazł się w jakieś ciemnej alejce. Cholera.
Dostrzegł dwie osoby na samym końcu alejki, krzyczały na siebie i mocno gestykulowały. Najpierw czymś się wymieniały, a następnie spojrzały na niego, akurat w momencie, w którym chciał się pospiesznie wycofać. Nie zamierzał pakować się w czyjeś interesy, szczególnie, że nie chciał mieć dzisiaj żadnych kłopotów. Chciał znaleźć się w łóżku i pójść spać. Nic więcej!
Drętwota przeleciała tuż nad jego uchem, a Thomen w pierwszym momencie nie mógł się ruszyć. Odzyskał jednak rozum i siłę w nogach, bo zaczął uciekać. Zanim jednak wydostał się z uliczki, dostrzegł twarze mężczyzn. Cholera! Jakby w jednym momencie wytrzeźwiał... Nie pamiętał kiedy i dokładnie gdzie się zatrzymał. Był trochę przerażony, bo nie wiadomo co by z nim zrobili kiedy w końcu by w niego trafili.

/zt
Powrót do góry Go down


Talia L. Vries
Talia L. Vries

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 30
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Galeony : 50
  Liczba postów : 408
https://www.czarodzieje.org/t17535-talia-l-vries?highlight=talia+l++vries
https://www.czarodzieje.org/t17559-skrzynka-pocztowa-talii#492366
https://www.czarodzieje.org/t17553-talia-l-vries?highlight=talia+l++vries
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyPon Wrz 16 2019, 19:22;

Mogłoby się wydawać, że ryzykowanie utratą życia stało się jej ulubionym zajęciem. Być może dlatego, że ostatnio często gubiła się w swoich myślach, klucząc pomiędzy wspomnieniami i sytuacjami, które wydarzyły się bardzo dawno temu, jakby w odległej galaktyce. Nadal czuła ciepło promieni słońca, które ogrzewały jej twarz w letnie dni, wiele lat temu, gdy wszystko było na swoim miejscu. Teraz? Teraz nic nie ma miejsca, a nieporządek przejął kontrole nad jej życiem, tworząc w jej głowie ogromny chaos. Czy powinna przyznać na głos, że nigdy nie czuła się tak zagubiona i samotna jak teraz? Myśli rozbiegały się we wszystkie strony, a nogi niosły ją przed siebie.


Tutaj nie ma słońca. Nie ma nawet światła. Co tu robisz? Przepraszam, gdzie Ty właściwie się znalazłaś? Rozejrzała się po miejscu w którym stała i automatycznie sięgnęła dłonią po różdżkę. Jej ciężar pomiędzy palcami sprawiał, że czuła się nieco pewniej. Dolina Godryka zawsze kojarzyła się jej z przyjaznym miejscem, istną sielanką, gdzie wszyscy wstają prawą nogą i plotą wianki w sobotnie przedpołudnie. Ta alejka, nie - ta uliczka, miała jednak zupełnie inną energię. Coś sprawiało, że włoski na jej ciele się uniosły, a po karku przebiegł nieprzyjemny dreszcz. 


Stawiała kroki najostrożniej jak potrafiła, jednak stuk jej obcasów nosił się echem, obijając się pomiędzy ścianami kamienic. Przed sobą miała wysoką i szeroką ścianę - ślepy zaułek. Dopiero ten widok przypomniał jej, jak jedna dziewczyna z jej klasy, opowiadała historię o zaklętej uliczce i o czarodzieju, który kiedyś znalazł wciśnięty za obluzowaną cegłę medalion, który wypełnił jego skrytkę u Gringotta. Nieszczęśnik, nie cieszył się swoim bogactwem długo - kilka tygodni później, ktoś pchnął go sztyletem. Podobno niektórzy szukają tu skarbów, często marnując jedynie swój czas. Coś ciągnęło ją do tej ściany, chciała poczuj jej zimno pod palcami, zbadać jej fakturę, obluzowane elementy, poznać jej tajemnice. Mało kto to wiedział, że Lia przepadała za bajkami, opowieściami i mitami - w wiele z nich na swój sposób wierzyła, przekładając niektóre elementy do realnego życia. A skoro już tu jest, to czemu nie zaryzykować? Przydałby się jej taki drogocenny medalion, szczególnie, ze nadal spłacała swój kurs na aurora. Poprawki nie tylko pokazały środkowy palec jej dumie, ale także nieźle nadwyrężyły budżet. 


Zdecydowanie za wiele czasu zajęło jej zauważenie, że nie jest tu sama. Na szczęście, druga osoba chyba również nie zauważyła, że ktoś, oprócz niej tu jest. Znajdowali się kilka metrów od siebie, ale ciemność, jaka tu panowała, sprawiała, że nie potrafiła określić ani płci, ani wieku swojego towarzysza. Tym bardziej nie umiała określić jego zamiarów. Czy ów czarodziej też był zagubionym wędrowcem? Szukał tu szczęścia? Swojej zguby? 
- Lumos - Szepnęła, zdradzając swoją obecność. Koniec jej różdżki rozżarzył się jasnym światłem, oświetlając miejsce, w którym stała. Najpierw spojrzała się za siebie, upewniając się, że w razie czego nikt nie jej zaskoczy zza pleców (Skąd ta moja obawa, że ten człowiek ma złe zamiary? Przecież... gdyby chciał mnie zaatakować, już by to zrobił. Prawda?) i dopiero potem wyciągnęła rękę przed siebie, oświetlając stojącego obok siebie mężczyznę. W ułamku sekundy poczuła, jakby ktoś uderzył ją czymś tępym w tył głowy. 


Powiedzieć, że zupełnie się tego nie spodziewała, to jak nie powiedzieć nic. Co prawda słyszała plotki, że wrócił, że ma pracować w Ministerstwie Magii, ale nie dawała im wiary. Miała nadzieję, że gdyby tak było, to by się odezwał. Chociaż, czemu miałby? Ich ostatnia wymiana listów skończyła się na sztucznych uprzejmościach i rzeczowych sprawozdaniach. Nie pamiętała już, kto przestał odpisywać - prawdopodobnie była to ona. A teraz stał tu, tak inny, a jednocześnie taki sam jak go pamiętała. Nadal błądził spojrzeniem zielonych oczu, które wydawały się teraz tak samo zdziwione jak jej. 
- N... Nathaniel? - Nie umknęło jej uwadze, że był o wiele wyższy, niż ostatnim razem, kiedy go widziała. Jego twarz pokrył zarost, uwydatniając ostrą szczękę, a włosy były dłuższe niż kiedykolwiek. Chciała podejść, wykonać jakiś ruch, coś powiedzieć, ale nie potrafiła. Cisza wisiała pomiędzy nimi przez bardzo długie sekundy, dopóki coś się nie poruszyło. Na początku myślała, że to ptak, ale cień, który padał u jej stóp był zdecydowanie za duży. I jakimś cudem miał osiem odnóży. - Kurwa - Żadne inne słowo nie przyszło jej na myśl, kiedy odskoczyła w bok, o włos unikając ataku akromantuli. Ta jednak nie czekała i od razu rzuciła się w stronę kobiety. A jak to z akromantulami bywa, gdzie jest jedna, tam jest i kolejna. Cholernie stadne zwierzątka.

Nathaniel Bloodworth

kostki: 2,4
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1811
  Liczba postów : 2359
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyPon Wrz 16 2019, 23:10;

Wycieczka do Doliny była mu potrzebna; była potrzebna jego zdrowiu psychicznemu. Obecność przyrody i względna samotność w otoczeniu nieznanych mu ludzi była mu lekiem na skołatane nerwy, słodkim syropem spływającym przełykiem, delikatnym opatrunkiem na rozjątrzone rany. Nigdy nie przypuszczał, że to miejsce stanie się jego odskocznią, a jednak był tutaj – kolejny raz, znów w tym samym celu. Nie szukał skarbów, nie potrzebował ich. W plecaku ciążył mu spory kamień odnaleziony w strumieniu, a przecież nie potrzebował i jego. Czy szukał zatem przygody? Na co dzień był rozważnym mężczyzną, który nie ryzykował kiedy nie leżało to w jego interesie, czasem jednak – niezbyt często, ot, od czasu do czasu – frustracja pracą przy biurku i monotonnym życiem męczyły go do tego stopnia, że potrzebował ucieczki.
Trzeba przyznać, że życie ostatnio dawało mu w kość; nawet jeśli jego sytuacja rodzinna zdawała się być odrobinę lepsza i w niewielkim stopniu udało mu się rozliczyć z błędami przeszłości, nawet jeśli jego jedynym zmartwieniem było widmo zaręczyn zaplanowanych dla niego przez ojca – nawet jeśli jego życie dla postronnego obserwatora mogło jawić się jak coś godnego pozazdroszczenia, czuł się okropnie nieszczęśliwym człowiekiem. Od miesiąca prześladował go pech i coraz trudniej było mu wierzyć w to, że mógł to być przypadek. Nieszczęścia, które go spotykały były tak gęste, jakby ktoś rzucił na niego klątwę – jeszcze na Saharze złamał rękę, którą ktoś potem źle złożył, Avada w ogóle nie dogadywała się z Kedavrą, doprowadzając do licznych zniszczeń w jego mieszkaniu i bez przerwy się uszkadzał. Dochodziło do takich absurdów, że zdarzało mu się oparzyć papierosem, choć palił je już od tylu lat. Nigdy nie był fajtłapowaty i ta nagła zmiana była co najmniej niepokojąca.
Nawet teraz nie wszystko chciało iść po jego myśli – nie potrafił powiedzieć od jak dawna ostukiwał ścianę, za którą podobno krył się skarb... stał tu i tracił swój cenny czas w przeklętej ciemnej uliczce. A co jeśli pomylił ściany i ostukiwał niewłaściwą? Zaciśnięte na drewnie różdżki palce zaczynały się już pocić i drętwieć, irytacja ogarniała go zaś coraz silniej i silniej, sprawiając, że ze złości marszczył brwi i zagryzał wargi.
Nie to jednak było w tym najgorsze.
Trudno było mu uwierzyć w to, że był tak nieostrożny; że w ciemnej uliczce pozwolił sobie na zamyślenie tak głębokie, że nie dostrzegł drugiej osoby, mimo że była tak blisko. Czy to wciąż pech, czy może już głupota? Zamarł w bezruchu kiedy na cegły w tak niedużej od niego odległości padło światło pochodzące z cudzej różdżki. Poprawił chwyt na własnej, gotów zaatakować lub bronić się w ułamku sekundy i zwrócił się ku gwałtownie ku nieznajomemu, który w pierwszej chwili okazał się być nieznajomą, a potem stopniowo zaczął stawać się zupełnie znajomą postacią.
Choć jej widok nie powinien być aż tak dziwny, zupełnie odebrało mu mowę. To przecież on zniknął, uciekł, nie zostawił po sobie zbyt wielu śladów. To on zdawkowo odpowiadał na wszelkie pytania i nie zadawał ich zbyt wiele, z premedytacją oddalając się od znanego mu świata. Nie powinien się dziwić, a jednak widok panny (może już nią nie była? Tak wiele mogło się zmienić...) Vries zszokował go tak bardzo, że z niejakim opóźnieniem dotarło do niego, że zupełnym przypadkiem znaleźli się w cholernym niebezpieczeństwie. Odskoczył w ostatnim momencie i wyciągnął ramię, by odepchnąć dziewczynę za siebie.
— Odsuń się — ni to mruknął, ni warknął. Był przekonany, że bez problemu da sobie radę z akromantulą, a ona... ona wydawała mu się teraz tak krucha i bezbronna, że nie dowierzał, by mogła obronić się sama. Pieprzony bohater, co? Niby odkąd to zależało mu na bezpieczeństwie innych osób? Zasłonił ją poniekąd własnym ciałem (własną różdżką?), stając twarzą w szczękoczułki z potworem. Rzucił niewerbalną drętwotę, ale chybił, a nim zdążył rzucić kolejne zaklęcie, pająk zaatakował, tryskając w jego stronę jadem.
— Jasna avada — zaklął, rzucając kolejne zaklęcie na oślep. Bał się otworzyć oczy, by jad nie dostał się i do nich. Skóra na twarzy paliła go jakby ktoś polewał mu ją wrzątkiem i tylko cudem nie wrzeszczał jeszcze z bólu. Nie wiedział czy trafił; zaczął odsuwać się w tył. Bohaterstwo dobiegło końca.

Kostka: 2, 6
Powrót do góry Go down


Talia L. Vries
Talia L. Vries

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 30
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Galeony : 50
  Liczba postów : 408
https://www.czarodzieje.org/t17535-talia-l-vries?highlight=talia+l++vries
https://www.czarodzieje.org/t17559-skrzynka-pocztowa-talii#492366
https://www.czarodzieje.org/t17553-talia-l-vries?highlight=talia+l++vries
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptySob Wrz 21 2019, 01:31;

Nie mogła przypomnieć sobie ich ostatniej rozmowy. Uświadomiła sobie, że gdyby nawet próbowała skupić się z całych sił, wspomnienie ich ostatniego spotkania nie dawało się złapać, umykając w głąb jej pamięci. Większość wspomnień zlewała się ze sobą - oczywiście nie wszystkie, ale duża ich część jakby nie należała już do niej. Tamta osoba, tamta dziewczynka już nie istniała. Znikała coraz bardziej każdego dnia, z każdą kolejną zmarnowaną szansą, nic nie znaczącym dniem, wycofaniem się w kąt. Ktoś mógłby powiedzieć, że tak wygląda dorosłość - trzeba porzucić wielkie, wybujałe wyobrażenia i pogodzić się z tym, że czas się przeobrazić. Tylko, że Lia miała wrażenie (nawet mogłaby przysiąc na swoją różdżkę), że kiedy wszyscy wokół niej przeobrażali się w motyle, ona stała się pustym kokonem, z wypaloną dziurą do której nic nie pasowało kształtem.

Jednak, gdzieś pod pyłem czasu, znajdowały się te cudowne momenty. A najbardziej promieniały te, w których Nathaniel był dla dziewczyny prawdziwym oparciem, kiedy każdy uważał ją za niegroźną, acz specyficzną dziwaczkę. Nie oparciem, przyjacielem. Kimś, kto na tamten moment był nie do zastąpienia. Jakie to wszystko przewrotne. Przecież zarówno rodzina Bloodworth, jak i Vries były sobie bliskie co najmniej od ostatnich trzech pokoleń - może nie na tyle, by powiedzieć, że miały nierozerwalne relacje, ale polegały na sobie w trudnych chwilach. Chwila, czy ojciec Nathaniela nie pomagał mojemu w interesach? Kilka razy widziałam ich poszeptujących, kryjących się za regałami księgarni. Jednak zawsze, gdy obecność dziewczyny zostawała zauważona, rozmowy cichły a słowa mężczyzn umykały, kryjąc się pod obwolutami zakurzonych ksiąg. Wspomnienie żyjącego Theo było wciąż dla dziewczyny bolesne, na tyle, że gdyby miała czas, pewnie by się skrzywiła, odeszła na bok, a może połączyłaby fakty, że wraz z jego odejściem, nić porozumienia pomiędzy rodzinami się zerwała – tak gwałtownie, że żaden z Bloodworthów nie pojawił się na pogrzebie.
 
Czasu jednak nie miała – żadne z nich nie miało. Chłopak odepchnął ją, w iście rycerskim geście. Tylko, że ona nie potrzebowała ratunku (w przeciwieństwie do niego samego, kilka sekund później). Gdyby nie ryzykowali życiem, pewnie by się zaśmiała, że nic się w tym temacie nie zmienił. Już pal licho życie, Nathaniel ryzykował urodą, a na to nie mogła pozwolić. Charakterystyczny świst przeszył powietrze, kiedy niewerbalnie rzuciła zaklęcie „drętwota” w stronę jednego z pająków – pech (i fakt, że było ciemno jak w... po prostu ciemno) chciał, że zaklęcie o włos minęło ruszający się i coraz bardziej szarżujący w ich stronę cel. Cholera.
- Błagam, może następnym razem spotkamy się po prostu w barze? – próbowała żartować, żeby dodać Nathanielowi (a może sobie?) trochę otuchy. Jad kapał mu z twarzy, znikając za kołnierzem i chociaż chłopak nie wydawał z siebie dźwięku, mięśnie jego twarzy był tak mocno zaciśnięte, że cudem nie przebiły jeszcze cienkiej, bladej skóry. – Arania Exumai! – dziewczyna zaatakowała tym razem skutecznie, a ośmionożne zwierzątka zaczęły kulić się w sobie i wycofywać.

Widziała, że muszą udać się do Świętego Munga. Sama nie mogła mu pomóc, a mężczyzna nie miał nawet możliwości rozchylenia powiek. Zaczęła przeklinać samą siebie w duchu, że nigdy nie zdała egzaminu na teleportację łączoną. Na szczęście, z tego co pamiętałam, ślizgon był w tym temacie bardziej utalentowany. Aurorka wsunęła swoją dłoń w jego, o wiele większą i zimniejszą, po czym uniosła twarz – nie mógł tego widzieć, ale wyraźnie była na siebie wściekła, że nie może nic zrobić by jakoś ulżyć w cierpieniu.
- Przepraszam, to Ty musisz nas stąd zabrać – rzuciła, po czym zaraz dodała po francusku, wiedząc, że i tak ją zrozumie – No i… witaj w domu, Nate.
Powrót do góry Go down


Nathaniel Bloodworth
Nathaniel Bloodworth

Absolwent Slytherinu
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dodatkowo : Oklumencja
Galeony : 1811
  Liczba postów : 2359
https://www.czarodzieje.org/t17075-nathaniel-bloodworth#476657
https://www.czarodzieje.org/t17080-nathaniel-bloodworth#476778
https://www.czarodzieje.org/t17070-nathaniel-bloodworth
https://www.czarodzieje.org/t22257-nathaniel-bloodworth-dziennik
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyPią Wrz 27 2019, 00:07;

Zachciało mu się rycerstwa. Durnego bohaterstwa. Bezmyślnego altruizmu. Widać raz na jakiś czas należało sobie przypomnieć dlaczego warto być egoistycznym kutasem i nie patrzeć na to, czy akromantula nie zabije twojej starej znajomej. Czy w ogóle warto było ją ratować? W tym momencie przysiągłby, że absolutnie nie. Nic nie było przecież warte takiego cierpienia.
Miał nie wrzeszczeć. Całym sobą próbował stłumić w sobie jęk, który bardziej przypominał skowyt rannego zwierzęcia, aniżeli ludzki odgłos; starał się przekuć go w wymyślne przekleństwa we wszystkich znanych mu językach, ale w pewnym momencie osiągnął próg, po przekroczeniu którego nie był już do tego zdolny. 
I tak oto dumny Nathaniel Bloodworth zawył jak przerażony, trafiony cruciatusem lis, w panice padając kolanami na zimny bruk ślepej jak on w tym momencie uliczki. Oparł się dłonią o podłoże, na swoje nieszczęście wkładając ją w sam środek płytkiej, zapewne brudnej kałuży i wziął kilka głębokich, uspokajających oddechów. Gdzieś przed nim Talia szalała z różdżką w ręku, słyszał świst ciskanych w pajęczych przeciwników zaklęć, ale nie odważył się otworzyć oczu. Miast tego ściągnął z siebie skórzaną kurtkę i znajdującą się pod nią czarną koszulkę, wystawiając nagi tors na działanie wrześniowego chłodu, jaki już zdążył zalęgnąć się w Wielkiej Brytanii. Nie czuł zimna, nazbyt pochłonięty wszystkimi innymi atakującymi go z niewypowiedzianą agresją bodźcami. Delikatnie przyłożył koszulkę do twarzy, próbując pozbyć się nadmiaru jadu ze swojej skóry. Bolało jak diabli i nie był pewien, czy nie pogorszył tym tylko swojego stanu. 
— Zabiorę Cię... i na drugi koniec zaświatów... tylko mnie... dobij. — wycedził, starając się nie otwierać nazbyt szeroko ust. Choć miał coraz większą ochotę tu i teraz dokonać swojego żywota, wisielcze poczucie humoru najwyraźniej nie opuszczało go na krok. Zresztą... cóż więcej mu zostało? Wolał silić się na żarty, aniżeli tylko klęczeć tu, w błocie i brudzie, jęcząc jakby obdzierano go ze skóry. Prawdę mówiąc tak w pewnym sensie było. 
— Nie patrz na mnie, błagam. Bo już nigdy się ze mną nie umówisz. I... Talia? — zacisnął chłodne palce na jej drobnej dłoni, wdzięczny, że mu ją podała – nawet jeśli zrobiła to tylko po to, by mógł ich teleportować. Uśmiechnął się, mimo że wymagało to od niego cholernie dużo wysiłku i cierpienia. Nie mógł przecież przepuścić jej tego, że nie potrafiła ich stąd teleportować. — Co z Ciebie, kurwa, za auror? 
Nie pozwolił jej na reakcję, podniósł się, wcisnął jej w ręce kurtkę i teleportował ich, modląc się w duchu żeby się nie rozszczepili.

| z/t x2 → szpital
Powrót do góry Go down


Murphy M. Murray
Murphy M. Murray

Student Gryffindor
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Dodatkowo : Metamorfomagia, prefekt
Galeony : 793
  Liczba postów : 353
https://www.czarodzieje.org/t20812-murphy-m-murray#663687
https://www.czarodzieje.org/t20818-rower#663837
https://www.czarodzieje.org/t20811-murphy-m-murray#663685
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyPon Wrz 27 2021, 00:05;

klątwa: aktywna
kostki uliczkowe: 2 i 1


Jeśli czegoś ode mnie chcesz, to musisz iść ze mną do Doliny – powiedziałem, kiedy tylko Marla otworzyła usta. Z daleka zobaczyłem, że oczy jej rozbłysły na mój widok i podejrzewałem, że nie jest to akurat kwestia mojego uroku osobistego. Chociaż może?
Nie, za dobrze pamiętałem lepę na ryj, którą kiedyś musiałem od niej przyjąć w zasadzie za nic, więc nigdy też się przed nią swoim urokiem nie popisywałem – a jeśli o'Donnel nie dostrzegła go, gdy mieliśmy po siedem lat, to raczej mogłem śmiało założyć, że była na niego ślepa.
Akurat przedzierałem się przez mgłę na błoniach, trochę wynudzony, gotów się rozerwać. Nie chciało mi się siedzieć nad książkami, nie ta pora roku. Trzeba wykorzystać ostatnie chwile bez opadów, póki jeszcze piesze wycieczki nie były aktem masochizmu. I nie miałem zamiaru zmieniać planów, natomiast nie miałem nic przeciwko towarzystwu.
Co tam chcesz, hipogryfie? – zapytałem dziarsko; krótkie, spiczaste rogi wynurzyły się przy linii włosów ze znajomym mrowieniem, dając znać, że jestem gotowy na zaczepki – byle się obyło bez lania po mordzie, w końcu dziewczynie nie oddam. – Skoro już jestem twoim przewodnikiem po Dolinie Godryka na dziś, to ostatnio ktoś mi opowiadał o takiej uliczce... to niedaleko. – A przynajmniej tak mi się wydawało. Podobno trzeba iść w prawo od centrum, potem skręcić kilka razy, to było chyba w lewo, prawo i znowu prawo... potarłem ramiona, bo zrobiło się jakoś zimno. Za wiele tu nie było, aż dziwne, że ktoś mnie w to miejsce posłał, bo nie widziałem tam nic szczególnie ciekawego.
Co to za lipa? – pomyślałem na głos, drapiąc się niezręcznie po twarzy. – Yyy... no w tym miejscu, chyba w tym, miałem się podobno zesrać z wrażenia. Nie wiem jak twoje zwieracze, ale moje się trzymają – stwierdziłem z rozczarowaniem, podchodząc o kilka kroków bliżej do kamiennej ściany w ramach inspekcji. Kolega – może to za dużo powiedziane: starszy czarodziej przypadkowo spotkany w barze – nie wdawał się w szczegóły, powiedział tylko, że to najbardziej niesamowite miejsce w całej okolicy. Cóż... może nie znał okolicy? A może sam nie wiedziałem jeszcze, na co patrzę? Wyciągnąłem różdżkę z kieszeni, rozświetlając okolicę cichym lumos. – Widzisz tu coś ciekawego? Miało być ekscytująco, ale może pojebałem zakręty.

@Marla O'Donnell
Powrót do góry Go down


Marla O'Donnell
Marla O'Donnell

Student Gryffindor
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dodatkowo : Prefektka naczelna
Galeony : 3117
  Liczba postów : 1741
https://www.czarodzieje.org/t20424-marla-o-donnell#646655
https://www.czarodzieje.org/t20478-marla-o-donnell#647470
https://www.czarodzieje.org/t20470-marla-o-donnell#647414
https://www.czarodzieje.org/t20875-marla-o-donnell
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Moderator




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyPon Wrz 27 2021, 01:34;

klątwa: nie działa
ślepa uliczka: 34

Przechadzała się po błoniach bez większego celu, gdy z daleka dostrzegła Murphy'ego, którego imię od razu radośnie zawołała. Kiedy zbliżyła się do Gryfona, nie zdążyła wytłumaczyć mu o co jej chodziło, bo ten z marszu zaproponował wyjście do Doliny. - Nawet gęby nie otworzyłam, a ty już mnie na randki zapraszasz - parsknęła, klepiąc go radośnie w ramię. - Ale spoko, może kiedyś ci się uda mi jakoś zaimponować. Idziemy! - klasnęła w dłonie i wypruła do przodu, ciasno opatulając się płaszczem. 
Nie przejmowała się mokrą trawą, przemaczającą buty i nogawki spodni. Niczym lunaballa, niemalże tanecznym krokiem szła przed siebie z szerokim uśmiechem na twarzy. - Hipogryfie? - uniosła zdziwiona brwi ku górze. - A, no tak, miałam cię opierdolić za to, że twój kot znowu mi się zeszczał na łóżko. Weź no go bardziej pilnuj, bo przez to Guinness się obraża i muszę go szukać na szóstym piętrze za zbrojami - wyjaśniła po co go w ogóle zaczepiła. Jej oczy rozbłysły, widząc rogi wśród czupryny Murraya. - No jeszcze mi powiedz, że tam jest taka piwnica, w której są ładne kotki i zacznę się martwić - zrobiła teatralnie zafrasowaną minę, bo Gryfon nie wyglądał na osobę, która faktycznie ma jakiekolwiek pojęcie o układzie ulic w Dolinie Godryka. Mimo wszystko posłusznie za nim dreptała, w międzyczasie mówiąc totalne farmazony. Im dalej szli, tym bardziej zastanawiała się czy dobrym pomysłem było zaufanie temu cymbałowi, który nigdy nie wykazywał się szczególnym taktem i jak się teraz potwierdziło - orientacją w terenie. - No moje to zaraz popuszczą, tak się ekscytuję tym zadupiem - odparła, zgarniając zbłąkane kosmyki za ucho. Gdy Murphy rzucił imponującego lumosa, rozejrzała się dookoła. 
- Piękna miejscówka - skwitowała z szerokim uśmiechem. - Ale następnym razem zamiast Lumos ogarnij świece, to będzie +15 do romantyczności - tyrpnęła go w rękę. - Ty ogólnie lubisz się mylić co do wielu rzeczy - mruknęła z przekąsem - więc może zawróćmy i znajdź tę uliczkę, w której faktycznie zesramy się z wrażenia, a nie strachu - zaproponowała uprzejmie, odwracając się w stronę, z której przyszli. Dziwny dźwięk zatrzymał ją jednak w pół kroku. - Słyszałeś? - pokazała palcem w kierunku ściany, zza której wydobywał się nieprzyjemny klekot. - Ej, a może po prostu musimy odkryć tajne przejście czy coś?

______________________



live simply, bloom wildly
Powrót do góry Go down


Murphy M. Murray
Murphy M. Murray

Student Gryffindor
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Dodatkowo : Metamorfomagia, prefekt
Galeony : 793
  Liczba postów : 353
https://www.czarodzieje.org/t20812-murphy-m-murray#663687
https://www.czarodzieje.org/t20818-rower#663837
https://www.czarodzieje.org/t20811-murphy-m-murray#663685
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyPon Wrz 27 2021, 13:06;

No chyba nawet nie czuję, jak ci imponuję – stwierdziłem z lekko uniesionymi brwiami. Z początku trochę się zdziwiłem, bo nigdy nie byłem pewny, czego akurat się mam po Marli spodziewać, ale szybko ogarnąłem, że żartuje. Trąciłem ją żartobliwie w ramię w odwecie. – Jeśli chcesz iść ze mną na randkę, to powiedz po prostu, zorganizuję coś innego niż uliczka w Dolinie. Znam parę fajnych miejsc. – Pomachałem brwiami dla lepszego efektu, a rogi nad skronią urosły o parę ładnych milimetrów, sygnalizując ewidentną radochę.
Hipogryf, taki pół gryf, pół koń, który bardzo głośno skrzeczy – rzuciłem niewinnie, dodając już tylko w myślach, że jeszcze łatwo go obrazić byle głupotą i… no, na tym się raczej kończyły podobieństwa, hipogryfy są majestatyczne i potężne. Zawsze żałowałem, że nie mogłem pokazać ich Grace.
Jedno pasmo grzywki zasrebrzyło się na chwilę, ale na samo wspomnienie Kitałki natychmiast wróciło do swojej naturalnej barwy. – Że niby Kitałka sika do twojego łóżka? Nie sądzę. – Powątpiewający uśmiech wpłynął na moją twarz. – No chyba że ciągasz ją za wąsy albo coś w tym stylu, z zemsty by to mogła zrobić, ale wtedy to ciebie bym musiał pilnować, a nie jej. Pewnie to był Guinness i chowa się ze wstydu – zadecydowałem już, że to najbardziej wiarygodna wersja. Kitałka była za stara na takie rzeczy i była porządnym kotem, który mi nigdy takiego numeru nie zrobił. Więc o ile faktycznie uznała pościel Marli za fantastyczną kuwetę, to nie bez dobrego powodu. – No chyba że coś jej zrobiłaś. Zrobiłaś jej coś? – dopytywałem, bo przypomniało mi się (tak jakbym chociaż na chwilę o tym zapomniał), że Marla się w tańcu nie pierdoli i zdarza jej się bogu ducha winnym istotom przyjebać. Za Kitałę to bym oddał.
No może nie tak bez pardonu, ale jakąś słuszną zemstę bym wymyślił.
Nie lubisz ładnych kotków? Ale skucha – sapnąłem z udawaną rezygnacją, zaraz wyciągając dłoń w stronę twarzy, żeby udawać, że rozmawiam przez telefon przyciszonym głosem, odwracając lekko głowę od Marli. – Halo? Skapnęła się, bierz koty i spierdalaj za granicę. – Odłożyłem słuchawkę, nawet kliknąłem językiem dla efektu dźwiękowego. – Nic takiego nie było w planach – zwróciłem się już bezpośrednio do O’Donnell niewinnym tonem.
Okej, zapamiętam, na randkę zabiorę cię do Munga, żeby obczaili twoje zwieracze. – Kiwnąłem ze zrozumieniem głową. Przyglądałem się cegłom pod strumieniem światła, ale nie dostrzegałem nic ciekawego. Mruknąłem z zawodem.
Taaa? – podniosłem natychmiast głowę. – Podaj trzy przykłady tego, że się kiedyś pomyliłem, czekam – rzuciłem, splatając ramiona na piersi. – Strach to też wrażenie – stwierdziłem, aczkolwiek miałem nadzieję, że nie czeka nas tutaj nic, przez co zesramy się ze strachu, skoro przyprowadziłem ze sobą Marlę. Kiedy coś usłyszała, podniosłem czujnie głowę, ale ta zaraz zaczęła znowu o czymś nakręcać, zagłuszając wszystko, co miałem niby słyszeć. Skupiłem się na chwilę, powiększając małżowinę lewego ucha.
Na dźwięk klekotu zrzedła mi mina. Znałem to skądś, nie zapowiadał na pewno nic dobrego, ale co to było?
No i przypomniałem sobie, skąd ten odgłos znam. O. Kurwa.
Yyyy… Marla… Marla, chodźmy stąd, na pewno nie ma tu żadnego przejścia. – Wolałem jej nie mówić, póki tu staliśmy, że za ścianą ewidentnie czai się akromantula. – Zostaw tę ścianę, na pewno pojebały mi się przejścia, chodź poszukamy tego właściwego. – Mogłem tylko mieć nadzieję, że naglenie w moim głosie faktycznie ją do tego zachęci, zamiast odnieść odwrotny skutek. Na wszelki wypadek zacisnąłem ciaśniej palce na różdżce, gotów do boju.
Powrót do góry Go down


Marla O'Donnell
Marla O'Donnell

Student Gryffindor
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dodatkowo : Prefektka naczelna
Galeony : 3117
  Liczba postów : 1741
https://www.czarodzieje.org/t20424-marla-o-donnell#646655
https://www.czarodzieje.org/t20478-marla-o-donnell#647470
https://www.czarodzieje.org/t20470-marla-o-donnell#647414
https://www.czarodzieje.org/t20875-marla-o-donnell
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Moderator




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptySro Wrz 29 2021, 23:40;

Złapała się za miejsce, w które ją uderzył i potarła je dłonią, jakby co najmniej wyjebał jej z siłą trolla górskiego. – Oho, będę to miała na uwadze. Ale póki co chodźmy na tę uliczkę, tylko bądź kreatywny z atrakcjami – wyszczerzyła się, czując zew przygody i świetną okazję, aby jej żyły wypełniła adrenalina. - Brawo, ale ty jesteś mądry - powiedziała tonem, z jakim zwykle ludzie zwracali się do małych dzieci, gdy zrobiły coś dobrze, kiedy Murph postanowił się wymądrzyć i wyjaśnić jej czym jest, kurwa jego mać, hipogryf.
- Chyba cię suty pieką – stwierdziła oburzona, gdy Murray oskarżył ją o jakieś nieludzkie traktowanie kota. – Po pierwsze, mam wychowanego kota, prędzej tobie nasra na poduszkę niż narobiłby na legowisko osoby, która go karmi, a po drugie, musisz naprawdę mieć mnie za jakiegoś demona, skoro twierdzisz, że ciągnę twoją Kiłkę za wąsy – skrzyżowała ręce na piersi, wzdychając ciężko, nieświadomie przekręcając imię jego pupila. – Zaraz tobie coś zrobię – ostrzegła go uprzejmie, gotowa drugi raz w życiu dać mu w pysk. Tym razem trochę mocniej, bo na przestrzeni lat wręcz do perfekcji opanowała gest zamaszystego odbicia swojej dłoni na czyimś policzku.
Ze śmiechem obserwowała jego teatrzyk, bawiąc się przednio. Mało kto z taką łatwością przyjmował wszystkie bzdury, które gadała, a Murphy dodatkowo potrafił ciągnąć temat dalej, dodając jakieś głupoty od siebie. – Szkoda, uwielbiam małe kotki, a te schowane w piwnicy to zazwyczaj są najlepsze – jęknęła z udawanym rozczarowaniem. – No i pewnie mnie również czekałaby wtedy wycieczka za granicę, chociaż niekoniecznie z obiema nerkami – parsknęła, kompletnie zapominając, że przed chwilą była na niego śmiertelnie obrażona.
- Och, to w takim razie Mung jest tym fajnym miejscem na randkę, które znasz? Wspaniale, właśnie moja skala romantyzmu wyjebała w kosmos z ekscytacji – pokiwała głową, sięgając dłonią do kieszeni płaszcza i wyciągając z niej zgniecioną paczkę jakichś starych pasztecików dyniowych. – Zrób przysługę ludzkości i zatkaj se tę gębę – zaproponowała zaczepnie, wyciągając pakunek w jego stronę. Nie miała zbytnio ochoty kontynuować dyskusji na temat błędów Murphy’ego, zwłaszcza że wymagałoby to od niej wywlekania na wierzch jakichś brudów z przeszłości, które skrupulatnie zapieczętowała w szufladce, do której rzadko zaglądała. – Nie starczy mi dnia, żeby wymieniać wszystkie twoje błędy – skwitowała. – A ciężko wybrać tylko trzy – dodała, aby nie myślał, że tak łatwo się poddała. Bo w istocie tak było – zlała temat.
Kątem oka dostrzegła, że ucho Gryfona się powiększa, co obserwowała z zachwytem jawnie wymalowanym na twarzy. – Ale zajebiście, że tak umiesz! A potrafisz, hm, nie wiem, dorobić se skrzydła i polecieć w pizdu? – spytała zafascynowana, na moment zapominając o niepokojącym dźwięku.
Przypomniała jej o nim panika w głosie Murraya, który ochoczo zachęcał ją do spierdalania ze ślepej uliczki. – Czekaj, bo coś mam!!! – krzyknęła radośnie, podchodząc do ściany, na której zauważyła dziwną ciecz, w którą oczywiście musiała wsadzić palec. – Czy ktoś tu kurwa kiedyś sprzątał? – mruknęła do siebie i przytknęła dłoń do nosa, aby powąchać czego właśnie dotknęła. Szybko tego pożałowała, bo od razu kichnęła, a zaraz potem dostała krwotoku jak stąd do Wieży Astronomicznej, o znacznie większym nasileniu niż tym, który był efektem klątwy po wykopaliskach. – Okurwaznowutosamo – wysapała, automatycznie wpychając sobie do nosa apaszkę, która do tej pory trzymała jej włosy w ryzach. – Ej, Murph, jest gorzej niż zazwyczaj, zajmij się Guinnessem jak umrę – stwierdziła z dozą dramatyzmu w głosie, kucając przy murze, bo zrobiło jej się słabo. – Na pewno polubi się z tym twoim szczającym wszędzie sierściuchem – nawet w obliczu bliskiego omdlenia, nie mogła się powstrzymać od prowokacji i śmiechu, nie widząc nic podejrzanego w całej tej sytuacji.

______________________



live simply, bloom wildly
Powrót do góry Go down


Murphy M. Murray
Murphy M. Murray

Student Gryffindor
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Dodatkowo : Metamorfomagia, prefekt
Galeony : 793
  Liczba postów : 353
https://www.czarodzieje.org/t20812-murphy-m-murray#663687
https://www.czarodzieje.org/t20818-rower#663837
https://www.czarodzieje.org/t20811-murphy-m-murray#663685
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyCzw Wrz 30 2021, 00:34;

Posłałem jej spojrzenie mówiące „nie no, bez przesady”, widząc jak zawzięcie pociera miejsce, którego dotknąłem, jakbym zadał jej nie wiadomo jaki cios. – Ale z ciebie drama queen – parsknąłem z rozbawieniem, kręcąc głową z lekkim niedowierzaniem. – To nie jest randka, O’Donnell, nie napalaj się. – Próbowałem zachować poważną minę, żeby sprawdzić, jak zareagowałaby z myślą, że mówię to na serio, ale nie udało się, wymsknął mi się zawadiacki uśmieszek tak czy inaczej. Zaklaskałem zaraz w dłonie – jak małe dziecko, które zrobi coś dobrze. – Widzisz, teraz oboje jesteśmy mądrzy!!! – wykrzyknąłem z podekscytowaniem, jakby to była największa przygoda, jaka nas w życiu spotkała.
Automatycznie położyłem sobie dłonie na klatce piersiowej, jakbym chciał sprawdzić, czy w istocie mnie suty nie pieką, no i okazało się, że nie, niekoniecznie, więc spojrzałem na Marlę spod byka.
Po pierwsze – zacząłem poważnym tonem – wiesz jaka jest różnica między KiTAłką, a tym, co powiedziałaś? – zawiesiłem na chwilę głos dla lepszego efektu. – Taka, że Kitały na pewno nigdy nie złapiesz. Po drugie – uniosłem wysoko brwi – może nie pamiętasz, jakie zrobiłaś na mnie pierwsze wrażenie, ale mam bardzo dobre powody, żeby podejrzewać, że mogłaś jej coś zrobić. Kotu co prawda ciężko lepę na ryj zasadzić, ale kto cię tam wie. Skąd w ogóle pewność, że to niby mój kot? Widziałaś ją w akcji? Wiesz w ogóle, jak wygląda? Mało to kotów się buja po Hogwarcie? – wystrzeliłem pytaniami jak z procy, totalnie nie wierząc, że moja kocurka obsikałaby komukolwiek pościel bez powodu. Była co prawda starą złośnicą i łatwo ją było wkurzyć – więc wielce prawdopodobnym było, że zrobiła to albo Marla, albo jej cały Guinness – ale w takim razie to był ich problem, nie mój. – No co mi zrobisz? – zapytałem zaczepnie, widząc błysk w jej oku. Była taka drobna i koścista, że jej groźby robiły raczej słabe wrażenie. Chyba że chodziło jej o coś innego niż bicie, w takim razie tym bardziej chciałem usłyszeć odpowiedź na to pytanie.
Jaka szkoda w takim razie, że na to nie wpadłem. – Westchnąłem. – Masz tylko dwie? Okej, odnotowano – w tym miejscu pokiwałem ze zrozumieniem głową. – Dobrze, że w porę odwołałem akcję, dla dwóch marnych nereczek nie opłaca się tak ryzykować. A mówiąc odwołałem akcję mam na myśli… nic, nie było żadnej akcji. Co? Who said that? – Zmarszczyłem brwi, jakbym usłyszał coś zupełnie niezrozumiałego i wyrwanego z kontekstu.
Powinnaś się zachwycić, że większym priorytetem jest dla mnie zadbanie o zdrowie twoich zwieraczy od taniego bajerowanie. To każdy potrafi. – Machnąłem ręką. – Ekscytować się będziemy na drugiej randce, jak już się upewnimy, że twoja dupa to wytrzyma – dodałem tonem znawcy, jakbym wyjaśniał jej coś jeszcze prostszego od hipogryfów, jednocześnie znowu nie będąc w stanie powstrzymać uśmieszku, no bo jednak umówmy się, zajebiście z tego wybrnąłem. Spojrzałem na podsunięte paszteciki dyniowe z powątpiewaniem na twarzy, zaraz to samo spojrzenie posyłając samej Marli. – Skąd ty to wyciągnęłaś? Nie będę zgadywać, bo jestem dżentelmenem – o czym z pewnością świadczyły moje poprzednie słowa. – Aha, okej, wszystko jasne, nie umiesz nic wymyślić, czyli mam rację, co za niespodzianka. – Zaklaskałbym sobie, ale nie chciało mi się nawet wyciągać rąk z kieszeni, to i tak było pewne zwycięstwo.
Tylko temat skrzydeł mógł mnie odciągnąć od nasłuchiwania potencjalnego zagrożenia. – Jeszcze – nie tylko wypowiedziałem te słowa z naciskiem, nawet wyciągnąłem palec w powietrze dla podkreślenia tego, że byłem bliżej niż kiedykolwiek dojścia do tego, jak ogarnąć sobie ten niezawodny środek transportu – nie, ale jestem coraz bliżej, umiem zrobić coś takiego jak mają latające wiewiórki. – Mógłbym tak godzinami, ale uciąłem temat dość szybko, kiedy już rozpoznałem zagrożenie.
Oczywiście – mogłem to podejrzewać – Marla miała zero instynktu samozachowawczego i nie dość, że mnie nie posłuchała, to jeszcze zanim zdołałem ją zatrzymać, wpakowała łapę w jakąś podejrzaną ciecz na ścianie. Boże, że ja posłuchałem i zaczekałem, zamiast ją tam zostawić i samemu spierdalać… ja to jednak jestem dobrym chłopakiem. – Ja jebie, O’Donnell, ty gumochłonie – powiedziałem z mieszanką rezygnacji i zmartwienia, i w tym momencie jak na zawołanie mój własny nos zaczął buchać krwią, no bo czemu by kurwa nie. Nie miałem nawet sekundy na wyciągnięcie chusteczki z kieszeni, bo tuż nad Marlą zaczęła się zza muru wynurzać tłusta akromantula. Nie zdążyłbym podbiec do dziewczyny i wyciągnąć jej z tego zaułka, więc zrobiłem pierwsze, co przyszło mi do głowy – przyozdobiłem się o takie same czułki, jakie miał pająk. Nie miałem co prawda wprawy, bo nie jestem kurwa creepem, ale na szczęście-nieszczęście miałem tuż przed sobą przykładną inspirację. Gdy tylko zmieniłem się w pół-pająka, spróbowałem zaklekotać – i wyszło średnio na jeża, ale wystarczyło, żeby akromantula przestała powoli opuszczać się po ścianie na Gryfonkę i zwróciła uwagę na mnie.
Pająk przeskoczył nad dziewczyną, lądując z głuchym łupnięciem na ziemi, odcinając mnie od Marli. Pozbyłem się w tym momencie czułek, żeby móc bezproblemowo wymawiać inkantacje.
O kurwa – najlepsze zaklęcie – o kurwa, diffindo, calvorio, immobilus! – Rzucałem zaklęciami niemal na oślep, wybierając wszystkie, które pierwsze przyszły mi na myśl. Trochę zadziałało, bo akromantula pisnęła z bólu, więc może udało mi się ją lekko pociąć. Z pewnością wyłysiała, alejka kurzyła się teraz od jej szczeciny, ale to akurat było mało pomocne.
Generalnie głównie udało mi się ją wkurwić.
Powrót do góry Go down


Marla O'Donnell
Marla O'Donnell

Student Gryffindor
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dodatkowo : Prefektka naczelna
Galeony : 3117
  Liczba postów : 1741
https://www.czarodzieje.org/t20424-marla-o-donnell#646655
https://www.czarodzieje.org/t20478-marla-o-donnell#647470
https://www.czarodzieje.org/t20470-marla-o-donnell#647414
https://www.czarodzieje.org/t20875-marla-o-donnell
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Moderator




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyCzw Wrz 30 2021, 05:04;

- Cała ja! – ukłoniła się nisko, co najmniej jakby określił ją jako królową wszechświata, a nie królową dram. – Boże, a już miałam mdleć z wrażenia, że Murphy Murray zaprosił mnie na randkę - podobnie jak on – nie potrafiła zachować powagi, śmiejąc się głośno. – Byłam gotowa biec do dormitorium, żeby obwieścić to całemu światu na Wizbooku, a ty mi takie świństwo robisz i dusisz moje marzenia w zarodku – westchnęła, brnąc w to wszystko dalej; ani przez myśl by jej nie przeszło, żeby spojrzeć na Gryfona inaczej niż na typa, który łazi po szkole z rogami i rozpoczyna znajomość od szkalowania. Przecież się szanowała. Trochę.
- Dobra, skończ pierdolić – machnęła zbywająco dłonią. – Zajebałam ci, bo byłeś imbecylem i sobie na to zasłużyłeś. Twoja KiTAłka – przedrzeźniła go – choćby umiała mówić, nie byłaby w stanie mnie tak obrazić, także daruj se te farmazony – poprosiła grzecznie, gotowa zacisnąć pięści i swoją prośbę wystosować za pomocą bardziej oczywistego gestu, np. wybicia zęba. A potem Murphy powiedział coś, co kazało jej się zastanowić czy osąd, który wydała w przeciągu sekundy, faktycznie był słuszny. I jak się okazało – no niekoniecznie. – Eeee – zająkała się – no taki czarny, niewychowany, z żółtymi oczami, co zawsze robi rozpierdol w pokoju wspólnym. Ale jak tak sobie myślę to on chyba jest od tego zjeba z piątej klasy, co dalej sepleni, więc pardon, Kiłka jest jednak super – otwarcie przyznała mu rację, tym razem celowo przekręcając imię kota. – Pojebało mi się, bo trzymałeś go ostatnio na rękach, MEA CULPA – rzuciła elokwentnie, przykładając rękę do serca, jakby szczerze żałowała swoich grzechów. Szybko jednak porzuciła narrację męczennicy, przyznającej się do winy. – Jaki ty kurwa jesteś nieudany, Murphy – skomentowała jego pytanie co by mu zrobiła. – Ostatni raz poczułeś pocałunek mojej dłoni osiem lat temu, od tego czasu trochę potrenowałam, także miejże litość do samego siebie i zamknij pysk – dała mu koleżeńską radę, nie chcąc go znowu napierdalać. To znaczy, wkurwiał ją do granic możliwości swoją bezczelnością i głupotą, ale to dalej nie był powód, aby przejść do rękoczynów. A to, że wyglądała jakby była o cal od śmierci nie oznaczało, że chuja mogła mu zrobić.
- Dwie, ale za to jaka jakość! Skutecznie filtruję je irlandzkim piwerkiem w każdy weekend, żadne nerki nie pracują tak dobrze jak moje – parsknęła, brzmiąc jak stary alkoholik. Czy się tego wstydziła? Skądże. Czy była z tego powodu dumna? A JAKŻE!
- Miałam cię za kogoś o dobrych manierach, Murph, ale skoro ty już na drugiej randce chcesz testować moją dupę to naprawdę, trochę nieeleganckie z twojej strony – powiedziała z udawanym przekąsem. – Ja wiem, że mam to w genach, ale mógłbyś chociaż udawać, że jestem damą – stwierdziła pozornie luźnym tonem; tylko iskry, gasnące w jej spojrzeniu sugerowały, że wkracza na temat niekoniecznie przyjemny. Jego kolejny tekst uratował ją od pogrążenia się w wewnętrznej rozpaczy i roztrząsania własnej przeszłości. – Skąd? Z tej dupy, która cię tak bardzo interesuje – błysnęła zębami, niezwykle zadowolona, że może odciągnąć uwagę Gryfona od swojej niezbyt chlubnej historii. – Cmoknij się w pompę – tyle miała mu do powiedzenia odnośnie tego, że nie potrafiła nic wymyślić. Po prostu była ponad to. Ot co.
- ZAJEBIŚCIE!!! Jak daleko jesteś w stanie przewiewiórczyć gdziekolwiek? – słowotwórstwo zawsze było jej mocną stroną. Była autentycznie zafascynowana jego zdolnościami i o niczym nie marzyła tak bardzo, jak o możliwości latania i fakt, że Murray był znacznie bliżej tego niż ona, powodował u niej zazdrość.
Zignorowała nieprzychylny komentarz chłopaka, zbytnio skupiona na krwotoku i tym, że była na skraju omdlenia. Głowę miała pochyloną do przodu, modląc się, aby fontanna z nosa jak najszybciej się uspokoiła. Niczego nieświadoma, skrupulatnie liczyła wdechy i wydechy, próbując uspokoić swój organizm; dopiero podwójny klekot wyrwał ją z letargu. Podniosła ryj w momencie, w którym pająk przeskoczył nad nią i pobiegł w stronę Gryfona, widząc w nim najznakomitszą przekąskę. – JO DUPIA, MURPHY – krzyknęła przerażona, obserwując jak Murray trzaska zaklęciami na prawo i lewo, nie mając zielonego pojęcia jak pozbyć się tego niechcianego towarzysza. I naprawdę, z całego serca, chciałaby mieć wiedzę co zrobić, żeby ten chujek dał im święty spokój. Ignorując tępy ból głowy, wstała i wycelowała różdżkę w pajęczaka. – Chłoszczyść! – wypaliła pierwszą inkantację, która przyszła jej na myśl. Okazała się niezbyt przydatna, bo efekt nie był zadowalający – co najwyżej obmyła stworzeniu odbyt. Wspakurwaniale. – Locomotor wibbly! – energicznie machnęła patykiem. – Dobra, żarty się skończyły – wysapała cicho do siebie, gdy poprzednie zaklęcie niewiele pomogło. – INVERTEBRANIMATUM – wrzasnęła, próbując zmienić tego włochatego skurwibąka w podgrzybka, uprzednio trochę kombinując z jego rozmiarem. Cudem udało jej się wymówić inkantację poprawnie; akromantula na chwilę przeobraziła się w grzyba, co dało im jakieś parę sekund na zastanowienie się co dalej. – MURPHYZRÓBCOŚZARAZZNOWUBĘDZIEROZPIERDOL – krzyknęła na wdechu, patrząc oczekująco na chłopaka. Była sobie wdzięczna za przykładanie się do transmutacji i praktykowanie jej na tyle często, że potrafiła choć na trochę zmienić akromantulę w coś mniej groźnego. – Niestety nie mam nożyka do grzybów, a nie jestem aż takim specem od transmy.

______________________



live simply, bloom wildly


Ostatnio zmieniony przez Marla O'Donnell dnia Pon Paź 04 2021, 18:27, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down


Murphy M. Murray
Murphy M. Murray

Student Gryffindor
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Dodatkowo : Metamorfomagia, prefekt
Galeony : 793
  Liczba postów : 353
https://www.czarodzieje.org/t20812-murphy-m-murray#663687
https://www.czarodzieje.org/t20818-rower#663837
https://www.czarodzieje.org/t20811-murphy-m-murray#663685
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyCzw Wrz 30 2021, 13:38;

Zrobiłem ci tę uprzejmość, żebyś mogła zacząć żyć w prawdziwym świecie, zamiast świata marzeń. Nie martw się, też może być całkiem spoko, tu też są szczeniaczki, kotki i kwiatki – powiedziałem łagodnie, klepiąc ją nawet pocieszająco po plecach. – A poza tym nie przejmuj się, nic straconego, może uda ci się mi jakoś zaimponować – dodałem, nie mogąc się powstrzymać, żeby nie przedrzeźnić jej słów sprzed kilkunastu minut.
Co? Czym? – Zmarszczyłem brwi w zdziwieniu. – Jak obrazić? – Przez chwilę zastanawiałem się, czy Marla nie robi sobie jaj w duchu całej naszej dotychczasowej rozmowy, ale nie – jej emocje były żywe i prawdziwe. Moje zdezorientowanie dorównywało im intensywnością. Zatrzymałem się na chwilę w miejscu, wracając myślami do naszego pierwszego spotkania. Byłem wtedy tak samo zaskoczony i zdezorientowany tym ciosem, jak teraz, więc nie wydawało mi się, żebym na przykład w dziecięcej ignorancji i głupocie powiedział niechcący coś obraźliwego. Do tego bym się zresztą zaraz przyznał, no bo kurde, dziesięciolatki mają w większości siano we łbie, to przecież nic wielkiego popełnić błąd, zwłaszcza w tym wieku. Ale, kurwa, NIE MIAŁEM DO CZEGO SIĘ PRZYZNAWAĆ. Do dziś nie miałem pojęcia, czym sobie zasłużyłem na tamtego liścia. Może w końcu się chociaż dowiem. – Ej, Marla, naprawdę nie wiem, czym cię wtedy tak bardzo uraziłem, ale na pewno nie próbowałem. – Pierwszy raz dzisiaj powiedziałem coś całkiem na serio, bez wygłupów. Byłem narwanym dzieciakiem, ale nawet wtedy nie byłem złośliwy. Raz się rozpłakałem po rozdeptaniu żuka, więc nawet nie przesadziłbym ze stwierdzeniem, że muchy bym nie skrzywdził.
Oho, no i wszystko jasne. – Po jej wybuchu sprzed chwili powstrzymałem się na wszelki wypadek przed dodaniem, że oczywiście miałem rację. A przez sekundę już prawie zwątpiłem w Kitałkę. – Ja ci wybaczam, Kitała – to się okaże, skoro ją tak brzydko nazywasz. Dla twojej informacji, Kitała to ta biała leniwa kicia bez przedniej łapki, nie myl jej na przyszłość z kocimi bandytami – poprosiłem. Oby to był ostatni raz, kiedy musiałem bronić honoru mojej kotki. Na jej groźby spojrzałem na nią z ukosa. – Ja też – stwierdziłem prosto, koncentrując się na chwilę – i na mojej twarzy, centralnie na policzkach, wyrosła druga para podobnych rogów, zdecydowanie utrudniająca jakikolwiek cios w twarz. – Także nawet nie muszę się nad sobą litować, co dobrze się składa, bo, kurde, nie lubię siedzieć cicho, jeśli mam coś do powiedzenia – rzuciłem, wielce z siebie zadowolony. I na wszelki wypadek kątem oka obserwowałem czujnie nogi i ręce Marli, bo równie dobrze mogła mnie kopnąć w kostkę albo przywalić w brzuch, wolałem być gotowy na wszystko.
Żadne na pewno nie pracują tak często. – Było to pewnie dalekie od prawdy. Miałem wrażenie, że Hogwart roił się od… entuzjastów różnego rodzaju uzależnień, że tak stiwerdzę. – Ty w końcu chcesz wyjechać za tę granicę, czy nie? Bo słaby sobie robisz marketing –  parsknąłem z rozbawieniem.
Nie o to mi chodziło, ale… głodnemu chleb na myśli? – Poruszyłem zalotnie brwiami, chociaż zaraz Marla zbiła mnie znowu z pantałyku. Nie wiem, czy miałem zrozumieć ten żart, czy mówiła bardziej do siebie niż do mnie, ale postanowiłem zaryzykować i zapytać. – Co masz w genach? – rzuciłem, starając się brzmieć nonszalancko, ale nie wyszło mi to jakoś super, trochę chyba byłem zbyt skonsternowany, bo nie wiedziałem, czy ona miała poczucie humoru dziwniejsze niż myślałem, czy coś mnie po prostu ominęło. – O naprawdę? Tego się nie spodziewałem – powiedziałem, dając do zrozumienia, że dokładnie tego się spodziewałem. Jak już wspomniała o całowaniu się w pompę, zawahałem się przez chwilę. – Mógłbym to zrobić, ale nie będę się popisywał – powiedziałem. Trochę pożałowałem dokładnie w tej samej sekundzie, bo jakoś mi się wydawało, że nie zaznam w tej kwestii spokoju, ale… mniejsza. Kurde, ale to ciekawe, nigdy na to nie wpadłem, a faktycznie byłbym w stanie to zrobić. Fascynujące.
Zależy od pogody. Jak chcesz, to mogę ci kiedyś po prostu pokazać – zaproponowałem odruchowo, bo duma rosła mi w piersi, jak słuchałem jej entuzjazmu względem moich umiejętności. Ciężko w końcu nad tym pracowałem, więc miło, że ktoś to w końcu doceniał w takim samym stopniu, co ja sam. Moja matula nie była raczej zafascynowana sposobami, w jakie wykorzystuję jej dziedzictwo.
Nie było w tej bitwie czasu na myślenie, chociaż w sumie jakby tak przeanalizować nasz styl walki, za wiele by to pewnie nie dało. – Robię co mogę! – wykrzyknąłem do Marli. Nie było nawet czasu na podziwianie jej dzieła, chociaż byłem pod wrażeniem, że przyszło jej do głowy coś tak komicznego, jak zmienienie pająka w grzyb. W najlepszym sensie! – Diffindo! – powtórzyłem uprzednio użyte zaklęcie, kiedy akromantula była jeszcze podgrzybkiem, czując metaliczny smak w ustach, bo krew lecąca z nosa zaczęła spływać mi do ust. Tym razem chyba pociąłem skurwiela trochę skuteczniej. Nie miałem jednak dużo czasu, żeby zrobić cokolwiek innego, zanim grzyb nie rozrósł się z powrotem do rozmiarów i kształtu kurwitnego pająka. Szybko, jakie zaklęcia znałem? – Abdico vi… nieee, jednak nie! – CHYBA nie chcieliśmy jednak walczyć przeciwko niewidzialnemu owadowi, dobrze, że się w porę zreflektowałem. – Quartario! WINGARDIUM LEVIOSA! – kiedy już zmniejszyłem wagę akromantuli, mogłem bezproblemowo podnieść ją z ziemi zaklęciem. W tym zawieszeniu nie miała jak czegokolwiek zrobić, byliśmy bezpieczni, chociaż nie miałem pojęcia, co dalej. Przesunąłem ją spomiędzy siebie i Marli trochę w bok, i koncentrując się ciągle na trzymaniu pająka w powietrzu, podszedłem do Gryfonki, wyciągając z kieszeni chustkę i podsuwając ją dziewczynie pod nos, żeby nie musiała brudzić sobie ładnej apaszki. – Żyjesz, O’Donnell? Co ja mam z nią zrobić? – Patrzyłem na pająka desperacko wierzgającego odnóżami w powietrzu i klekoczącego wściekle czółkami.
Powrót do góry Go down


Marla O'Donnell
Marla O'Donnell

Student Gryffindor
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dodatkowo : Prefektka naczelna
Galeony : 3117
  Liczba postów : 1741
https://www.czarodzieje.org/t20424-marla-o-donnell#646655
https://www.czarodzieje.org/t20478-marla-o-donnell#647470
https://www.czarodzieje.org/t20470-marla-o-donnell#647414
https://www.czarodzieje.org/t20875-marla-o-donnell
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Moderator




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyPon Paź 04 2021, 18:35;

Gdy tylko usłyszała, że ją przedrzeźnia, wbiła mu dwa palce między żebra. – To będzie od dzisiaj mój cel życiowy – wyprostowała się jak struna, przykładając dłoń do serca na znak, że bierze to b a r d z o na poważnie.
I ona wróciła myślami do ich pierwszego spotkania. Choć było to dawno temu, emocje wciąż były żywe i piekły pod powłoką skóry. Cała spięta wysłuchiwała, że nie miał wtedy nic złego na myśli i bardzo chciała mu wierzyć. Ale nie potrafiła, bo wspomnienie jego słów, zwłaszcza w takim kontekście, nadal bolało, gdyż trafił w najczulszy punkt, w zasadzie jedyny, który uginał jej kolana i uwalniał ogromne pokłady smutku i rozczarowania. – Przeprosiny przyjęte – powiedziała tylko, spuszczając wzrok, z marszu bawiąc się sznurkiem od płaszcza, aby nie patrzeć na Gryfona.
- Ojej, ten kot jest twój? – zerknęła zdumiona na Murraya. Nieraz bawiła się z tym kotem w pokoju wspólnym, za każdym razem zastanawiając się co musiał przejść w życiu, że jest pozbawiony jednej łapki. – Co jej się stało? – spytała, zadowolona, że w końcu rozwikła jedną z wielu zagadek, które nurtowały jej głowę przed zaśnięciem.
Zaśmiała się, widząc rogi wyrastające na jego policzkach. – Szkoda, że nie masz do powiedzenia nic mądrego – wzruszyła niewinnie ramionami, unosząc dłonie do góry na znak kapitulacji. Nie miała zamiaru przedziurawiać sobie rąk, poza tym – przyjebać mogła mu zawsze. Powodów też dawał jej od groma, więc co się odwlecze to nie uciecze.
- No teraz jak odwołałeś kotki z piwnicy to nie bardzo. Chyba że do Portugalii. Byłeś kiedyś? Ja nie, ale Fiadh opowiadała mi, że mają tam najpiękniejsze plaże! – niczym złota rybka, skupiła się od razu na portugalskich krajobrazach. Ale nie na długo, bo pytanie Murphy’ego sprawiło, że aż stanęła, nie do końca pewna czy dobrze usłyszała. – Jak to co? Przecież sam stwierdziłeś, że jestem taka sama jak ona, nie wiem czemu jesteś taki zdziwiony. No chyba że udajesz zdezorientowanego to popracuj nad zdolnościami aktorskimi, nie przekonałeś mnie – uśmiechnęła się krzywo.
Nie miała jednak okazji zbyt długo się na niego wkurwiać – komentarz o cmokaniu się w pompę wykorzystał bezbłędnie, powodując u niej dziki atak śmiechu. – O matko, błagam, zrób to kiedyś. Najlepiej na transmie u Patola, będzie tak zachwycony, że zwolni cię pewnie z egzaminu – zaproponowała radośnie. Jej ekscytacja tylko wzrosła wraz z propozycją chłopaka. – O, super, to może jutro skoczysz z wieży obserwacyjnej, nawet sobie omnikulary załatwię!
Festiwal żenady trwał w najlepsze. Ktoś powinien ich teraz nagrać, a potem pokazywać ten film na lekcjach OPCM i ONMS jako pokazówka „jak nie walczyć z akromantulą”. Nie miała jednak czasu na takie przemyślenia, bo zagrożenie wcale nie minęło. Z racji tego, że byli zaklęciarzami na sto dwa, tylko rozwścieczyli pająka (fundując mu również strzyżenie i mycie) i gdyby nie to, że na chwilę stał się podgrzybkiem, pewnie już by ich równo wpierdalał. – Mordę masz zakrwawioną – zwróciła mu uwagę, kiedy dostrzegła czerwony strumień, spływający mu po twarzy. Czy to miejsce było przeklęte czy po prostu oboje mieli skłonności do krwotoków?
Murphy sprytnie pochwycił pomysł z wykorzystaniem transmutacji i zmniejszył wagę akromantuli, podnosząc ją do góry. Z wdzięcznością wzięła od niego chusteczkę, od razu dzieląc ją na cztery części. Wcisnęła sobie je do dziurek, a potem bezpardonowo wepchnęła je także do nosa Gryfona. – To już wysoki poziom intymności, Murray, chyba przeskoczyliśmy ze trzy randki – parsknęła, bo nawet w obliczu zagrożenia był czas na żarty. – Zaadoptuj – zaproponowała z wyszczerzem, niezwykle dumna, że była w stanie wymyślić coś tak ZABAWNEGO. – Okej, czas ją wykończyć – zawyrokowała, wystawiając różdżkę w kierunku pajęczaka. – Tarantallegra – pewnie wymówiła inkantację, obserwując skurwibąka, elegancko pląsającego odnóżami w powietrzu. – TAŃCZ, DZIWKO – z satysfakcją patrzyła jak akromantula coraz bardziej ma dość, niezbyt przyzwyczajona do ataków w tym stylu. No ale nie zawsze trafia się na takich przeciwników jak oni. – Acusdolor – dołożyła do pieca za pomocą zaklęcia żądlącego. – Jebnij ją o ścianę – zwróciła się do Murphy’ego, nieco zszokowana, że dopiero teraz wpadła na pomysł jak ostatecznie ogłuszyć tę krwiożerczą bestię. – Ja będę w razie czego gotowa, żeby podrzucić ją znowu do góry.

______________________



live simply, bloom wildly
Powrót do góry Go down


Murphy M. Murray
Murphy M. Murray

Student Gryffindor
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Dodatkowo : Metamorfomagia, prefekt
Galeony : 793
  Liczba postów : 353
https://www.czarodzieje.org/t20812-murphy-m-murray#663687
https://www.czarodzieje.org/t20818-rower#663837
https://www.czarodzieje.org/t20811-murphy-m-murray#663685
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyPon Paź 04 2021, 23:44;

Podskoczyłem z syknięciem, kiedy ta mała menda niespodziewanie zastosowała cios miedzy żebra – czyli w miejsce, w którym w dodatku miałem największe łaskotki. – Życie ci niemiłe?! – huknąłem, grożąc jej palcem. – Wiem, gdzie mieszkasz – dodałem, żeby dodatkowo podkreślić bardzo śmiertelnie poważny charakter mojej groźby, żeby sobie nie myślała, że może tak bezczelnie wtryniać paluchy gdzie nie trzeba.
Mogłem już mieć spokój. Naprawdę nie musiałem dłużej ciągnąć tematu, skoro zinterpretowała w ten sposób moje słowa i zaakceptowała te wymyślone przez siebie przeprosiny. Problemem było jednak uwierające poczucie niesprawiedliwości, które nie dało mi trzymać jęzora za zębami.
Ale to nie były przeprosiny – powiedziałem, zatrzymując się w miejscu. To pewnie zabrzmiało bezczelnie jak stąd do Durmstrangu, ale nie wycofałem się z postawionego twierdzenia. – Nie mam w zwyczaju przepraszać tylko dla świętego spokoju, kiedy nawet nie wiem, o co chodzi, a NIE MAM POJĘCIA O CO CHODZI. Serio, wytłumaczysz mi? Jeśli naprawdę zrobiłem wtedy coś tak obraźliwego, żeby zasłużyć na cios w mordę, to z wielką przyjemnością cię za to przeproszę, ale… najpierw dobrze byłoby się dowiedzieć, za co. – Miałem lekkie wyrzuty sumienia, wstawiając się za dziesięcioletnim sobą, widząc mieszankę emocji, która chyba targała Marlą na samą myśl o naszym pierwszym spotkaniu. Jezu, to też przeze mnie? Zalała mnie faza zakłopotania, ale i tak nie wycofałem się ze swoich słów. Z mojej perspektywy byłem całkiem niewinny. No i koniec końców nie mogę chyba brać odpowiedzialności za to, co ktoś przeinaczył, dlatego żeby przypadkiem nie zmięknąć na widok pełnej napięcia twarzy O’Donnell, splotłem ramiona na piersi.
Pokiwałem dumnie głową. – Nie wiem dokładnie. Jak byłem dzieciakiem, wyłowiłem ją ze strumienia. Jakaś spierdolina wrzuciła ją tam w worku foliowym i już wtedy nie miała łapy, tylko zainfekowaną ranę po amputacji – musiałem się powstrzymywać, żeby nie uczynić z tej historii epopei bez końca, bo opowieść o moim pierwszym spotkaniu z Kitałą był jednym z moich ulubionych tematów, tak jak moja kotka w ogóle. Ciężko było wyczuć, kogo to faktycznie interesowało, a kto przytakiwał tylko przez grzeczność.
Jak to? Gdyby nie ja, nawet nie wiedziałabyś o hipogryfach – parsknąłem, pozbywając się dodatkowej pary rogów, kiedy tylko wyczułem, że to bezpieczne.
Ech, chciałbym. Widziałem zdjęcia taty z Lizbony. Czasami podróżuje po świecie, bo jest tłumaczem, ale nigdy mnie ze sobą nie zabrał. – Wzruszyłem ramionami, jakby mnie to nie obchodziło. Bo nie obchodziło. Oprócz tego fragmentu o tym, że nigdy nie byłem w Portugalii. Ale nie o tym miałem w ogóle mówić, wymsknęło się. – No i te zdjęcia były tak niesamowite, że aż przykro było wychodzić z domu i patrzeć na tę żenującą wiochę. Plaże też wyglądały bosko – dodałem.
Parsknąłem krótkim śmiechem, nie dlatego, że mnie coś rozbawiło, bardziej w ramach komentarza do absurdalności tego, jak brzmiało to, co powiedziała. – Eee… czyli że magię? I co, czarownice nie są damami? Nic nie rozumiem – przyznałem w końcu, trochę mnie przerosły próby podążania za tym, co mówiła Marla.
Dopóki nie zrozumiałem, i aż mi się zrobiło gorąco, i poczułem się, jakbym władował się z butami w jej prywatne spawy, chociaż tak naprawdę zawiniło tylko nieporozumienie, przez które Marla sądziła, że jestem już świadomy czegoś, o czym mnie właśnie uświadomiła. Nie znałem szczegółów, ale to dobrze, bo coś czułem, że Marla jednak wolałaby, żebym w ogóle niczego nie wiedział. Próbowałem nie dać po sobie poznać, nie chciałem, żeby jej było niezręcznie. – Stwierdziłem, że jesteś taka sama jak ona, bo zobaczyłem, jak używa magii na zapleczu… a potem ty zaczęłaś mówić o hipogryfach i też użyłaś magii – poinformowałem ją, może trochę zbyt dziarsko, bo zdolności aktorskich raczej nie miałem.
Sam nie mogłem powstrzymać się od parsknięcia śmiechem, kiedy udało mi się tak mocno rozbawić O’Donnell. Wyszczerzyłem zęby, nawet nie przejmując się faktem, że faktycznie zaczęła mnie namawiać do tego, żebym się swoją nowo odkrytą umiejętnością popisał, zwłaszcza kiedy wspomniała Patola. To była bardzo kusząca myśl, aczkolwiek nie chciałem wkurwiać akurat nauczyciela transmutacji, nawet jeśli był jednym z dwójki, to wciąż nie chciałem mieć kosy z wykładowcą ulubionego przedmiotu. – Zobaczymy – powiedziałem tylko enigmatycznie, bo jednak ta wizja była kusząca. Niech mnie tylko Patol spróbuje sprowokować! – O nie, przeceniasz mnie – parsknąłem. – Prawie się zabiłem skacząc z dachu Wrzeszcącej Chaty. Co prawda akurat wtedy byłem pijany, na trzeźwo mogłoby się udać. –  Jeśli to była prowokacja z jej strony, to bardzo udana. Jeśli nie, to szkoda było rozwiewać tak wzniosłe wizje moich umiejętności, ale prawda była taka, że nie opanowałem jeszcze tej umiejętności.
Taaa, dzień jak co dzień – rzuciłem wymijająco. Krwotoki towarzyszyły mi, odkąd na wykopaliskach ktoś wypuścił jakąś kurwitną starożytną magię. Zdążyłem się przyzwyczaić.
Z zaskoczeniem zezowałem na dłoń Marli, wpychającą mi chusteczkę do nosa, zanim nie spojrzałem bezpośrednio na nią. – Chryste, O’Donnell, krwawisz prawie na czarno. Dobrze się czujesz? – zapytałem, bo w końcu jej krwotok chyba pochodził od ściany, którą zmacała. Chuj wie, jaka klątwa się czaiła tutaj. W końcu miało tu na każdego śmiałka czekać sranie z wrażenia. Podchwyciłem natychmiast jej sugestię. – Super pomysł, myślisz, że pozwolą mi ją trzymać w gabinecie Patola? Pewnie tak, nie będę nawet pytał o pozwolenie. – Wyszczerzyłem się w odpowiedzi i skinąłem głową, kiedy Marla wydała wyrok na akromantulę, a kiedy rzuciła zaklęcie, przez sekundę myślałem, że posikam się ze śmiechu, ledwo utrzymując pająka w powietrzu. Nigdy nie sądziłem, że będę miał okazję śmiać się do rozpuku podczas ataku akromantuli, a tu proszę. – Po tej kompromitacji już chyba żadna nie śmie cię tknąć. – Zdecydowanie pająk miał już dosyć. – O, dobra, ogłuszę ją – stwierdziłem, po czym szarpnąłem różdżkę w bok, a akromantula z łupnięciem wpadła na ścianę. Nie puszczałem zaklęcia, powoli wycofałem pająka, po czym łupnąłem znowu, a potem jeszcze raz, tym razem kończąc zaklęcie. Akromantula z pełnym impetem wpadła na mur, a potem osunęła się na ziemię z podwiniętymi kończynami. Nie ruszała się. I wyglądała… martwo? – O kurwa – docierało to do mnie bardzo powoli. – Czy ja ją właśnie zabiłem? – to nie było pytanie pełne triumfu, raczej zgrozy. Adrenalina właśnie zaczęła schodzić, a ja bezrozumnie patrzyłem na owada, który teraz wyglądał na dwa razy mniejszego. Niemal niewinnie.
Może i była jebanym skurwibąkiem, może i zaatakowała pierwsza, może i zabiłaby nas oboje bez chwili wahania, gdyby miała okazję, ale i tak ścisnęło mi klatkę piersiową.
Powrót do góry Go down


Marla O'Donnell
Marla O'Donnell

Student Gryffindor
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dodatkowo : Prefektka naczelna
Galeony : 3117
  Liczba postów : 1741
https://www.czarodzieje.org/t20424-marla-o-donnell#646655
https://www.czarodzieje.org/t20478-marla-o-donnell#647470
https://www.czarodzieje.org/t20470-marla-o-donnell#647414
https://www.czarodzieje.org/t20875-marla-o-donnell
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Moderator




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyWto Paź 05 2021, 23:30;

Nie odebrała tego jako bezczelności – była za bardzo skupiona na swoich emocjach, niemalże rozsadzających czaszkę. – No i git, nie przepraszaj, też jest spoko – uśmiechnęła się sztucznie, prosząc w myślach tylko o jedno – żeby Murphy Murray zamknął pysk. Nie wiedziała jak dobitniej przekazać mu, aby przestał drążyć i że kompletnie nie ma ochoty na wracanie do tego tematu, przylepionego do niej jak psidwacze gówno do podeszwy buta.
Prawie zachłysnęła się powietrzem, tak szeroko otwarła gębę, słuchając opowieści o Kitałce. – Ale zjeb – skwitowała cymbała, który tak parszywie potraktował jego pupila. – Biedne maleństwo, dobrze, że trafiła na kogoś tak empatycznego – szczerze go pochwaliła, czując jak jej serce napawa się nadzieją, iż istnieją na świecie dżentelmeni, którzy przejmują się losem zwierząt. – Zajebałabym każdego, kto tknąłby chociaż palcem mojego kota – dodała bojowo.
- Irlandię to ty kurwa szanuj – pogroziła mu palcem, kiedy zaczął krytykować swoją wioskę, znacznie okazalszą niż pipidówa, w której mieszkała. Była pierwsza do bronienia ojczystego kraju, uważając go za krainę mlekiem i miodem płynącą. – O, widzisz, już wiesz, gdzie możesz mnie zabrać. Albo wywieźć, whatever. Dupniemy se świstoklikiem do Portugalii – jej oczy aż rozbłysły na samą myśl, że odwiedzi nowe miejsce. Zwłaszcza, że jej ostatnia podróż za granicę okazała się strzałem w dziesiątkę. Z trudem powstrzymała się od rozpoczęcia przydługawej opowieści o perypetiach w Mielnie.
- Magię? – powtórzyła po nim głupio, totalnie zbita z pantałyku. Trybiki w jej głowie pracowały na pełnych obrotach, próbując odtworzyć sytuację z przeszłości. A potem, widząc jego głupi wyraz twarzy zrozumiała, że dopiero teraz do niego dotarło o co miała żal przez te wszystkie lata. Dobrze, że było chłodno, bo czerwone policzka mogła zrzucić na wiatr, szczypiący skórę. Schowała dłonie w kieszeni, zaciskając je w pięści. – Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że jestem czarownicą, bo mój stary zostawił nas właśnie przez to i Fiadh udawała, że jesteśmy mugolami. Dla mnie sytuacja była jednoznaczna, dlatego dostałeś w mordę – wyjaśniła krótko, czując się jak ostatnia idiotka, jednocześnie starając się rozgrzeszyć za taką reakcję. Miała wtedy dziesięć lat i podobnych komentarzy usłyszała wystarczająco wiele, żeby zacząć reagować na nie agresją w ramach obrony resztki honoru swojego i najbliższej osoby. – Nie spodziewałam się, że może robić cokolwiek innego na zapleczu – zerknęła na Gryfona, niemalże wywiercając mu dziurę swoim natarczywym spojrzeniem. Nie szukała zrozumienia czy pocieszenia (ani tym bardziej współczucia – za nie byłaby w stanie go zabić), a zwyczajnej akceptacji i choć minimalnego śladu analizy przyczyn jej zachowania i błędnych interpretacji. – Robiła to po to, żebym nie głodowała i nie musiała kraść krakersów, które i tak potem oddawałam jakimś bogatym frajerom z sąsiedniej wioski – automatycznie usprawiedliwiła matkę, siląc się na żart dla rozluźnienia atmosfery.
- Nie daj się namawiać, oczywiście, że MUSISZ to zrobić! Jestem pewna, że zostaniesz nawet dodany do kolekcji czekoladowych żab jako męczennik wykończony przez Patola w obecności połowy szkoły. Ale chyba warto, co? – puściła mu oczko, naprawdę święcie przekonana, że to wspaniały pomysł.
Zaśmiała się, gdy Murph wspomniał o brawurowym skoku z dachu wrzeszczącej chaty.  - Po piwku człowiek zawsze jest kreatywniejszy – powiedziała tonem starego mędrca, bo w istocie – większość przypałów i fantastycznych przygód było zainicjowane browarem (albo czterema) wypitym w pubie albo plenerku. Niczego nie żałowała.
- Te krwotoki mam odkąd byłam na wykopaliskach, średnio osiemdziesiąt razy dziennie, także tak, wszystko ok, trochę mi się we łbie kręci, ale to raczej przez tę kurwę – wskazała oskarżycielsko palcem na akromantulę, bezradnie zwisającą w powietrzu. Zaraz potem zmusiła ją do pląsów, a reakcja chłopaka upewniła ją tylko w przekonaniu, że jest świetnym zaklinaczem pająków. Gdyby tylko potrafiła rzucać nieco poważniejsze zaklęcia niż te żądlące czy wymuszające tańce, pewnie od 15 minut mogliby siedzieć w tym ślepym zaułku i zrobić sobie chociażby piknik. No, ale nie potrafiła. Czasem miała wrażenie, że jej super mocą było wprawianie innych w zakłopotanie, niewyparzony język albo udawanie zawodowego klauna, rozbawiającego publikę.
Murphy chyba za bardzo wczuł się w rolę, bo pająk po kilkunastu sekundach napierdalania głową w mur ostatecznie padł… martwy. – No chyba muszę powiadomić ministerstwo, żeby szykowali dla ciebie celę w Azkabanie. Greenpeace cię dojedzie – i chociaż jej słowa brzmiały jakby sobie z całej sytuacji kpiła, była mocno przejęta nieżywym stworzeniem. Podrapała się w głowę, opuszczając różdżkę. Pewnie przejmowałaby się tym ambarasem mocniej, pozwalając sobie nawet na odprawienie szybkiego pogrzebu, ale widziała, że Gryfon przeżywał to znacznie bardziej. I potrzebował jakiegoś wsparcia, a tego nie odmawiała nikomu. – Hej, uratowałeś nam życie. Pomyśl, że jest teraz u aniołków i żaden debil jej więcej nie ostrzyże bez pytania. I że sobie wesoło hasa z innymi akromantulami – poklepała go pocieszająco w ramię. Była cała rozemocjonowana, dlatego wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni zgniecioną paczkę papierosów. – Masz, zapal, będzie ci lepiej – podała mu fajkę, ze szczerą troską kontrolując stan Murraya. Sama odpaliła szluga, czując zbawienny dym, wypełniający płuca. – Tylko te prowizoryczne tampony wyciągnij z nosa, bo się udusisz – poradziła, pozbywając się swoich zakrwawionych chusteczek i wkładając je do płaszcza. Po kilku sekundach ciszy, które wydawały jej się wiecznością – w końcu cały czas gęba im się nie zamykała – przypomniało jej się co zrobił Murph na samym początku. – Wiszę ci piwo. Wiesz, za te dorobione czułki i odciągnięcie uwagi tej włochatej pizdy ode mnie – uśmiechnęła się z wdzięcznością, radośnie całując jego policzek. Na taki gest mogłaby się zdobyć tylko bliska osoba, a on, pomimo lepy na ryj i wiecznych gróźb, że może się tego spodziewać w każdej chwili, naraził swoje zdrowie specjalnie dla niej. I cholernie to doceniała.

______________________



live simply, bloom wildly
Powrót do góry Go down


Murphy M. Murray
Murphy M. Murray

Student Gryffindor
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Dodatkowo : Metamorfomagia, prefekt
Galeony : 793
  Liczba postów : 353
https://www.czarodzieje.org/t20812-murphy-m-murray#663687
https://www.czarodzieje.org/t20818-rower#663837
https://www.czarodzieje.org/t20811-murphy-m-murray#663685
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptySro Paź 06 2021, 22:22;

Przyjąłem aluzję. W ramach kapitulacji opuściłem dłonie, którymi wcześniej zawzięcie gestykulowałem. Jak już temat się pojawił, to wolałem go od razu wyjaśnić, ale skoro Marla miała inne życzenie, to kim ja byłem, żeby ją do tego zmuszać. Schowałem dłonie do kieszeni.
Przytaknąłem zapalczywie, po czym machnąłem wymijająco ręką, gdy Marla wspomniała o empatii. Czy byłem empatyczny? No pewnie trochę tak, ale O’Donnell powiedziała to, jakby mnie komplementowała, a ja nie czułem, żebym na taki komplement zasługiwał. Chyba każdy normalny człowiek wyłowiłby kota ze strumienia, gdyby się na takiego natknął. – Maleństwo ma szczęście, że Grace usłyszała jej miałczenie. – Ja byłem wtedy zbyt zaabsorbowany historią, którą akurat opowiadałem, już nawet nie pamiętam, co to było. Tak naprawdę to była jej akcja ratunkowa, ja tylko wskoczyłem do wody, żeby przyjaciółka nie musiała tego robić. I przygarnąłem Kitałę – bo jej rodzice nie zgodziliby się na kota. Tego już jednak nie powiedziałem. Nagle już wcale nie miałem ochoty opowiadać tej anegdoty. – Noo, jeśli ja bym się kiedyś dowiedział, kto Kitałkę wrzucił do tego strumienia, to spędziłbym resztę życia w Azkabanie – zawtórowałem podobnym tonem.
No szanuję – zacząłem się tłumaczyć – ale jak się nie ogląda prawie w ogóle niczego innego, to każdy piękny widoczek może w końcu zbrzydnąć – zwłaszcza kiedy jest okraszony „skup się synu teraz na szkole” ojca, który rok później zaczyna zabierać w służbowe podróże Deirdre, a wtedy jeszcze sama ciągnęła studia. Sama myśl wypompowała mnie na chwilę, musiałem westchnąć sobie po cichu, sam do siebie. Zaraz jednak Marla ożywiła mnie swoją propozycją. – Stoi. Co robisz w przyszły weekend? – Nie ma w końcu co czekać na następną okazję na zobaczenie Portugalii, co nie? Spojrzałem na O’Donnell z ukosa, uśmiechając się półgębkiem.
Magię – potwierdziłem, chociaż w zasadzie zaczęło się od tego, że ja zapytałem, co to jest, to co odziedziczyła, więc to nie ja powinienem udzielać twierdzącej odpowiedzi, ale mniejsza z tym. Widziałem, że Marla była zakłopotana, ja byłem chyba jeszcze bardziej niż ona, bo nagle przypominało mi się dużo rzeczy, których bym nie powiedział, gdybym wiedział wcześniej, jak wyglądało dzieciństwo O’Donnell. Merlinie, zlituj się, nagle głupie zaczepki, które wydawały się zupełnie nieszkodliwe, brzmiały w nowym kontekście tak, że aż się dziwiłem, że ta dziewczyna ze mną jeszcze gadała. Miałem silną ochotę schować twarz w dłoniach, aż się musiałem zmusić, żeby trzymać je dalej w kieszeniach płaszcza. – Przeprosiny przyjęte – powtórzyłem po niej, trochę próbując rozładować atmosferę lekkim szturchnięciem w ramię. Chyba nie byłem teraz do końca w stanie przetworzyć, jak to musiało być, mieć taką codzienność. Przyglądałem się Marli przez chwilę, zadając sobie to pytanie. Na pewno nie znaliśmy się na tyle dobrze, żeby było tu miejsce na jakikolwiek mój komentarz. – Ja ci przez ten cios nigdy w końcu nie przyniosłem kanapek z pieczenią naszej skrzatki! – Przypomniałem sobie nagle i parsknąłem śmiechem, który urwał się trochę przedwcześnie, kiedy przypomniałem sobie, że Marla powiedziała wtedy, że już jadła i uświadomiłem, że pewnie kłamała. – Serio, musisz kiedyś spróbować.
Daj mi najpierw zapomnieć, że ostatnio Swann przyjebał mi ujemnymi punktami, bo przekląłem, kiedy jakiś frajer mi rozjebał zadanie. – Generalnie to zawsze byłem chętny na pokazywanie chujowym nauczycielom, co o nich myślę, ale to nie znaczyło, że lubiłem tracić punkty dla domu na lewo i prawo. We wszystkim musi być balans w końcu.
A, czyli jedziemy na tym samym wózku – stwierdziłem. Trochę mnie tym uspokoiła, miałem info z pierwszej ręki, że da się z tym przeżyć, ale na wszelki wypadek zwracałem uwagę, co się dzieje w kącie oka, bo patrzyłem cały czas wprost na akromantulę. Jaki ze mnie zaklęciarz widać było podczas walki, więc wolałem nie ryzykować, że spierdolę coś na ostatniej prostej.
Aczkolwiek mimo moich prób, i tak trochę spierdoliłem. Zupełnie zapomniałem, że po moim zaklęciu akromantula była cztery razy lżejsza i nie potrzebowałem aż tyle siły. Im dłużej tak stałem i gapiłem się na zwłoki pająka, tym bardziej robiło się absolutnie jasne i jednoznacznie, że nie udało mi się go tylko ogłuszyć. Przez pierwsze sekundy miałem jeszcze nadzieję, że może udaje martwego, bo ma nas dosyć. Chuj to wszystko. Marla też nie pomagała. – Weź się poczęstuj pasztecikiem – powiedziałem, gdy ta postanowiła przekręcić mi nóż w ranie swoim tekstem. – Mhm – mruknąłem tylko, bo myślałem głównie o tym, że ta akromantula miała gdzieś swoją pajęczą rodzinę i przyjaciół. Z wdzięcznością przyjąłem za to papierosa, którego ścisnąłem mocno zębami. Odwróciłem głowę, bo pewne rzeczy się nie zmieniały – oczy mi na chwilę zabłysły, musiałem sobie dwa razy ukradkiem mrugnąć, przypalając peta różdżką. Dopiero kiedy prawie się udusiłem, wyciągnąłem te, jak to Marla nazwała, tampony z nosa, bo ledwo do mnie docierało, co mówiła. Wyłączyłem się na chwilę, na wypadek gdyby chciała wspomnieć coś jeszcze o Azkabanie (bo co to było to drugie to już nie wiedziałem), przywołała mnie do trzeźwości dopiero tekstem o piwie. Spojrzałem na nią na początku z zaskoczeniem, później z coraz szerszym uśmiechem, z kulminacją w momencie, w którym pocałowała mnie w policzek. Kurcze, muszę częściej ratować dziewczyny przed wielkimi pająkami. – Do usług – powiedziałem lekko obniżonym głosem, przez chwilę jeszcze podtrzymując z O’Donnell kontakt wzrokowy.
Trochę głupio ją tu tak zostawiać – powiedziałem, w końcu odwracając się w stronę akromantuli. Zaciągnąłem się papierosem, który faktycznie też trochę pomógł mi się otrząsnąć. – Ale co z nią można zrobić? Kremacja? – podrapałem się po brodzie. Nie był to chyba zbyt dobry pomysł, jeszcze pół Doliny by spłonęło z naszym ogarnięciem.

+
Powrót do góry Go down


Marla O'Donnell
Marla O'Donnell

Student Gryffindor
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dodatkowo : Prefektka naczelna
Galeony : 3117
  Liczba postów : 1741
https://www.czarodzieje.org/t20424-marla-o-donnell#646655
https://www.czarodzieje.org/t20478-marla-o-donnell#647470
https://www.czarodzieje.org/t20470-marla-o-donnell#647414
https://www.czarodzieje.org/t20875-marla-o-donnell
Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8




Moderator




Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 EmptyCzw Paź 07 2021, 22:05;

- Grace? – spytała, dopiero po chwili przypominając sobie, że natknęli się przecież na siebie głównie z jej powodu. – A, tak, ta bogata dziewczyna, co do niej zapierdalałeś rowerem jak oszalały – kiwnęła głową, sama odpowiadając sobie na pytanie. Przez chwilę chciała zapytać co u niej (z czystej uprzejmości, bo chuja ją to obchodziło), ale zrezygnowała, widząc nagłą zmianę nastroju Murraya. Widocznie ich rozstanie nie należało do najprzyjemniejszych.
- Wiesz, ja całe dzieciństwo spędziłam w wiosce, w której był tylko zawszony bar, szkoła, sklep i dziesięć domów na krzyż. Jak przeprowadziłam się do Dublina to prawie zesrałam się z wrażenia, że istnieje cokolwiek poza Rathganley – tym razem ona wyjaśniła swój punkt widzenia, wdzięczna matce, iż wyrwała je z tego zadupia, z którego nawet psy spierdalały gdzieś indziej. – Jak to co? – udawała oburzoną. – Jadę z tobą do Portugalii! – krzyknęła wesoło, wyciągając ręce w górę w geście radości. Była przekonana, że to najlepszy pomysł na świecie i na pewno stać dwójkę studentów na taką wyprawę. – Rozumiem, że stawiasz? Ja zapewniam fenomenalne towarzystwo – uśmiechnęła się szelmowsko, tak naprawdę wcale tego od niego nie oczekując. Gdyby trzeba było, dostałaby galeony na kolejną pijacką wycieczkę, ale wolała nie prosić ojczyma o uszczuplanie jego skrytki w banku.
Gdy szturchnął ją w ramię i powtórzył jej wcześniejsze słowa, zaśmiała się głośno, praktycznie puszczając w niepamięć tę rozmowę. I tylko jego wzrok utwierdził ją w przekonaniu, że to wciąż nie jest temat, na który może otwarcie rozmawiać z innymi, bo w zamian otrzyma jedynie marne współczucie. – O jezu, ty wiesz, że ja cały wieczór trułam matce dupę, że gdzieś w okolicy torturują gosposię i chyba trzymają ją w piwnicy? – zaśmiała się, wyczuwając teraz jak wiele ich dzieliło i ile nieporozumień wtedy powstało. – Byłam gotowa szukać twojego domu, żeby biedaczkę uwolnić. Nawet nie masz pojęcia ile trudu musiała włożyć Fiadh, żeby mnie powstrzymać – dobry humor wrócił do Marli jak bumerang; beztrosko opowiadała mu wszystkie tajne akcje jakie wymyśliła, aby zaprzestać nieludzkiemu traktowaniu służby Murphy’ego. – Koniecznie! – z entuzjazmem zareagowała na propozycję spróbowania tych kanapek. I w ogóle poznania skrzatki Gryfona. – Poza tym, namawiałam mamę chyba sto lat, żeby zajęła się majsterkowaniem i też umiała naprawiać rower w pół sekundy – parsknęła, przypominając sobie jak bardzo umiejętności rodziców Murraya jej wtedy zaimponowały. – Oczywiście nie miałam ani roweru ani nic, co mogłaby naprawiać – dodała bez skrępowania.
- Swann to debil – skwitowała go krótko. Nieszczególnie lubiła tego nauczyciela, który zachowywał się tak, jak gdyby zajmował się profesjonalnym maltretowaniem a nie opieką zwierząt. – Błagam, powiedz mi, że mu wytknąłeś, że jest debilem – spojrzała na niego wyczekująco. Zawsze brakowało jej odwagi, aby wyjebać temu staremu kasztanowi w ryj za bycie imbecylem. A skoro już tracić punkty dla domu to na pełnej kurwie, w full pakiecie.
Ciężko jej było uwierzyć, że ostatecznie pokonali akromantulę, która leżała podkulona w rogu uliczki, ze złowieszczo zastygniętymi odnóżami w powietrzu. Wygląda równie upiornie jak żywa, ale to nie stworzenie stanowiło epicentrum uwagi Marli, a zatroskana twarz chłopaka. Jej tłumaczenia i próby żartów spełzły na niczym, dopiero papieros pomógł mu odzyskać głos i dawną iskrę. – Zdecydowanie nie możemy jej tu zostawić – pokiwała głową. – Tak samo jak nie możemy spalić tego cielska, bo będziemy mieli na sumieniu całą Dolinę Godryka – nie powinno ją to śmieszyć aż tak, ale samo wspomnienie ich sposobu walki z pająkiem pozostawiał wiele do życzenia. – Dobra, Murray, zbieraj dupę, idziemy na to piwo – klepnęła go w potylicę na tyle mocno, że prawdopodobnie zakrztusił się papierosowym dymem. – Może wyczarujmy jakieś fancy chryzantemy, zróbmy minutę ciszy i zmywajmy się stąd – zerknęła na chłopaka czy akceptuje taką formę pożegnania i wyciągnęła z kieszeni pustą probówkę, zbierając jad pająka, ostatecznie podając ją kompanowi. W końcu to on zajebał bestię i mu się należało.
Potem wstała nadzwyczaj żwawo, złapała go za rękę i pociągnęła w stronę najbliższego miejsca z alkoholem, po drodze pierdoląc mu największe kocopoły, jakie jej przychodziły do głowy, aby ten zapomniał, że właśnie zajebał akromantulę.

/zt x2

+

______________________



live simply, bloom wildly
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Ślepa uliczka - Page 2 QzgSDG8








Ślepa uliczka - Page 2 Empty


PisanieŚlepa uliczka - Page 2 Empty Re: Ślepa uliczka  Ślepa uliczka - Page 2 Empty;

Powrót do góry Go down
 

Ślepa uliczka

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Strona 1 z 2 1, 2  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Ślepa uliczka - Page 2 JHTDsR7 :: 
Dolina Godryka
 :: 
Centrum miasteczka
-