Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Lope nie mógł się właściwie doczekać. Na szczęście Mondragónowi nie doskwierało to zbyt mocno, bo i tak ciągle miał coś do zrobienia, więc tak czy siak myśli o treningu musiał odłożyć trochę na bok. Liczył na to, że każdy przykładnie ćwiczy samodzielnie i miał zamiar surowo to egzekwować. Od razu zauważy, kto rzeczywiście wziął się do pracy w tej drużynie, a kto to olewa. Nie miał zbyt dobrego humoru na patyczkowanie się, nawet z ludźmi, których lubił. Kiedy dochodziła godzina o której mieli się zebrać, wsiadł na swojego Nimbusa i poleciał na boisko. Z daleka zauważył sporo osób, co nawet trochę poprawiło mu humor. Jednak jedna dziewczyna wyjątkowo mocno wybijała się na tle reszty, przez co to na niej zawiesił wzrok. Nie sposób było zapomnieć o tej twarzy - błękitne oczy nie pozwalały oderwać się nawet na dłuższą chwilę, a nie pamiętał też, żeby włosy jakiejkolwiek innej blondynką, która znał, miały aż taki połysk. Tak, Cayenne miała w sobie o wiele bardziej magiczną krew niż pozostałe dziewczyny. Odchrząknął i wylądował, z trudem przestając się na nią wgapiać. W końcu sam zaprosił Adagio na ten trening, licząc na to, że może jednak się trochę Quidditchem zainteresuje. Brakowało mu kompetentnych graczy, a wizja kolejnego meczu nieubłaganie się zbliżała. A Ślizgonka może i uważała, że niezbyt nadaje się do latania na miotle, ale Lope wiedział swoje. Miał zamiar się odezwać, ale coś tu nie pasowało. Spojrzał na obecną w towarzystwie Puchonkę. - To trening Slytherinu - oznajmił szorstko, marszcząc nieco brwi. Nie przepadał za innymi domami, a pamiętał, że kiedy Monte był na treningu Hufflepuffu później o wszystkim mu opowiedział. Twisleton mogłaby próbować się zemścić, chociaż był to wyjątkowo głupi sposób. Po odpowiedniej odpowiedzi* ciemnowłosej, Lope skinął krótko głową i upomniał ją tylko, żeby nie rozpraszała graczy i nie pałętała się między nogami. Popatrzył na Daisy i cień zmartwienia przemknął przez twarz kapitana. Po tym, co się ostatnio działo na meczu miał wątpliwości, czy Ślizgonka dalej będzie chciała grać. Obecność tutaj sprawiła Mondragónowi ogromną ulgę. Bądź co bądź, była świetną pałkarką i wierzył, że jakoś poradzi sobie ze wspomnieniami o obscurusie. Obiecał sobie, że będzie o nią dbał i pilnował, żeby to się nie powtórzyło. Miał zamiar z nią porozmawiać, ale zostawił to na później. Martwił się zresztą nie tylko o Daisy. Także humor Vivien wydawał się niezbyt wesoły. Słyszał coś o zerwaniu, ale niezbyt ingerował w życie osobiste członków drużyny. Mimo wszystko podziwiał, że także przyszła nawet, jeśli wolałaby zamknąć się w dormitorium z czekoladą i kotem przy boku. Bardzo to cenił. - Dear, zatrzymam cię na chwilę po treningu. - odezwał się tonem niewyrażającym zbyt wiele i przeczesał palcami włosy. Pogoda nie rozpieszczała, ale to nawet lepiej. Przyniósł ze sobą torbę, którą zostawił na ziemi. Co bystrzejsi zorientowali się na pewno, że nie wziął ani kafla ani tłuczków. - Pennifold, ale zdajesz sobie sprawę, że nawet skrzaty zamiatają podłogę dormitorium lepszymi miotłami? Spojrzał na ten szmelc trzymany w rękach Walkirii i westchnął krótko. Wyglądałaby dużo ładniej, gdyby się tak nie krzywiła... Musiała koniecznie załatwić sobie coś lepszego, ale kapitan zawsze mógł w tej kwestii pomóc. - Hm... Horan, tak? - upewnił się, spoglądając na ciemnowłosego chłopaka, który wyglądał, jakby do czynienia z miotłą miał ostatni raz kilka lat temu. Podobnie było z innym Ślizgonem, ale ten już bardziej zainteresował kapitana. - Zakrzewski. To nazwisko z pewnością przyniesie nam szczęście. Po minie mężczyzny można było zauważyć, że sobie pokpiwa. Cóż, każdy wiedział o rodzeństwie Zakrzewskich z Gryffindoru, którzy stwarzali problem podczas meczy. Przynajmniej mieli jakichś godnych przeciwników. - Vin-Eurico, nie znikaj znowu. - powiedział tylko do Dramy, nie chcąc komentować w żaden inny sposób tego, że uciekła z Hogwartu. Ważne, że była. Danielowi skinął po prostu głową. - Cieszy mnie, że niektórzy zaczęli się już rozgrzewać, ale dzisiaj muszę upewnić się, że każdy przypomni mięśniom na czym polega elastyczność. Kilka standardowych ćwiczeń i parę kółek wokół boiska. To nie wyścig, więc róbcie wszystko starannie. Dał znak, że mogą wzbić się w powietrze i zacząć rozciągać się na miotle. - Hej, Manese... - delikatnie przechwycił dziewczynę za ramię, pochylając się bliżej, żeby dobrze usłyszała jego słowa. - Jeśli źle się poczujesz to masz mi od razu powiedzieć, jasne? - stanowczość w głosie Ślizgona świadczyła o tym, że traktuje temat poważnie. - Nie przemęczaj się. Pozwolił, żeby ostatnie słowa wybrzmiały łagodniej, po czym uśmiechnął się delikatnie. Pozwolił jej dołączyć do reszty drużyny, a sam powrócił spojrzeniem do Adagio. Przy niej czuł się bardziej rozluźniony. - Baw się dobrze. - mruknął, pozwalając jej na interpretacje tych słów samodzielnie, bo sam od razu dołączył do reszty, wyprzedzając Ślizgonów i pokazując odpowiednie czynności.
*Musisz go jednak trochę przekonać, ale zakładam, że dasz radę coś sensownego wymyślić XD Zakładacie, że mieliście zaledwie parę minut przed przyjściem Lope.
Rozgrzewka:
UWAGA! Kostki są podglądowe! Jeśli któraś postać zareagowałaby inaczej lub wolisz opisać to nieco inaczej to droga wolna, ale bez przesady, efekt musi pozostać ten sam.
1-2 - Doznałeś chyba jakiegoś zastrzyku energii, bo wszystkie ćwiczenia wykonujesz z wielkim zaangażowaniem, nie spieszysz się i uważnie powtarzasz ćwiczenia po kapitanie. Czujesz się odpowiednio rozgrzany i gotowy do akcji na tyle, że w następnym etapie dostaniesz bonus (przekonasz się, jaki). 3-4 - Trochę cię ta pogoda zdemotywowała, bo przez zimno nie do końca możesz skupić się na starannej rozgrzewce. Parę ćwiczeń wykonałeś niezbyt dokładnie, przez co może ci w czasie treningu strzyknąć w kręgosłupie, ale inne poszły ci dobrze. 5-6 - Ciężko to nazwać rozgrzewką. Z boku wygląda to tak, jakbyś po prostu tylko udawał, że cokolwiek robisz. Twoje ruchy są zbyt spięte i wymuszone, żebyś poprawnie powtarzał ćwiczenia. Tę bierność czy też ospałość zauważa kapitan. W następnym etapie będziesz miał minus (przekonasz się, jaki).
Za każde 10pkt można wykonać przerzut i wybrać dogodniejszą kostkę. Można sobie również wynik obniżyć. Termin: 05.12 do 24:00
DALEJ MOŻNA PRZYCHODZIĆ.
Ostatnio zmieniony przez Lope Mondragón dnia Nie 3 Gru 2017 - 14:40, w całości zmieniany 3 razy
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Coraz więcej zawodników pojawiało się na boisku. Przez chwilę Scar zastanawiała się czy nie wrócić do zamku, ale w sumie miała dosyć siedzenia w dormitorium z tym piekielnym hibiskusem, który oparzył ją już kilak razy. Przecież nie zapominała o podlewaniu go celowo! Z dwojga złego postanowiła posiedzieć i popatrzeć na grających. Nie musiała przecież rozumieć co się dzieje na boisku, żeby podziwiać grę (a przede wszystkim grających). Podleciał do niej jakiś chłopak. Z jego postawy wywnioskowała, że musi to być kapitan. Nie przejęła się za bardzo. Najwyżej ją wyproszą. A ja potrenuję rzucanie stanikiem w kapitana - przemknęło jej przez myśl, gdy się do niej odezwał. Musiała powstrzymywać się przez roześmianiem się z własnych myśli. - Wiem, że to wasz trening. Znalazłam się tu w sumie przypadkiem. Spokojnie, nie znam się na tej grze, więc nic nikomu nie zdradzę. Lubię sobie po prostu popatrzeć na grających - odpowiedziała już na głos, wzruszając ramionami. Rozpoznawała jedynie obrońcę, a to raczej nikomu nic by nie powiedziało. - Spokojnie, usiądę sobie z boku i nawet mnie nie zauważycie - dodała i odeszła na bok, skąd mogła wszystko obserwować.
- Jasne - rzuciłam z lekkim zrezygnowaniem w stronę Mondragóna nieszczególnie wiedząc o co może mu chodzić. W ostatnim czasie miałam najwyższą skuteczność w szkole, więc nie spodziewałam się raczej opieprzu ze strony kapitana. Wiedziałam, że swoją postawę nie przynoszę wstydu drużynie, a Lope bezustannie podkreślał, że należę do jego najlepszych zawodniczek. Jednym uchem słuchałam dalszych słów Lope, przy okazji zauważając, że wszyscy chłopcy dziwnie intensywnie ślinią się na widok @Adagio Cayenne - uniosłam lekko brwi powstrzymując pogardliwe syknięcie, po czym zwróciłam wzrok w stronę kapitana, który najwyraźniej przestał paplać i rozpoczął rozgrzewkę. Chociaż moje myśli były w zupełnie innym miejscu skupiłam całą energię i powoli wykonywałam kolejne ćwiczenia skupiając się by każde z nich było jak najbliżej perfekcji - szło mi znakomicie, ale mój niezwykły zapał i zaangażowanie wręcz emanowały sztucznością. Chociaż moje ciało doskonale radziło sobie z ćwiczeniami, to twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Nie musieli czekać za długo. Kapitan się pojawił, najwidoczniej w bardzo doborowym nastroju. A czy jest tu wyczuwana nutka ironii, bardzo prawdopodobne. Interpretacja może być różna. Podejrzewał, że ten rodzaj treningu nie będzie miał nic wspólnego z tym, czego miał okazję już posmakować. Dlatego powinno być ciekawie, nawet bardzo. Zarobi kilka silników, pewnie na drugi dzień nie będzie umiał wstać z łóżka, ale wcale nie brzmiało to niezachęcająco. Najwidoczniej podobało mu się uczucie wykończenia. Już na wejściu doszło do ciekawej wymiany zdań. Wysłuchał tego, co kapitan miał do powiedzenia, a kiedy doszedł do jego osoby, prawie brakowało, aby wywrócił oczyma. Jego uwadze nie umknęła pewna dziewczyna, która wyróżniała się z tłumu. Coś zdecydowanie mu w niej nie pasowało, ale jeszcze nie wiedział, co takiego. Sam fakt, że zwróciła jego uwagę, powinien być dla niego konkretnym znakiem. Odwrócił wzrok. Trening w końcu się zaczął, co na samym początku nie wychodziło mu za dobrze. Najwidoczniej jego piesze wycieczki oraz kilka nieprzyjemnych potyczek nie zakwalifikowały go do czołówki pod względem najlepszej kondycji. Poza tym było cholernie zimno, przez co jego kończyny nie były najbardziej pożyteczne. Nie było jednak najgorzej... Tragedią by tego nie nazwał.
Kostka: 4
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Lope okazał się być nad wyraz wyrozumiały. Nie usłyszała ani jednego przykrego komentarza pod swoim adresem, a po cichu chyba na to własnie liczyła. Nie, że była jakąś laską lubiącą kiedy się ją gnoi za to, że miewa słabsze chwile, ale jednak to gnojenie wiele dawało. Wolała myśleć o tym, że swoim durnym, debilnym zachowaniem zawiodła kolegów z drużyny, niż o tym, że życie jest bezsensu i właściwie to może warto byłoby ze sobą skończyć. Nie przerywała kapitanowi, kiedy do niej mówił, jedynie kiwając głową na znak, że zrozumiała i zgadza się z nim w stu procentach. Właściwie to co miałaby powiedzieć, że przeprasza? To nie było konieczne, a Lope nie wyglądał na takiego co to wymaga od niej jakichkolwiek wyjaśnień. Wreszcie skończyło się paplanie i Ślizgonka w końcu mogła siąść na miotłę. Uśmiechnęła się wesoło, a w głowie pojawiły się wspomnienia Greckich wakacji, a już szczególnie szalonego meczu nad wodą. Nawet marzenia i ciągłe myśli związane z przeszłością nie przeszkodziły Vin-Eurico w lataniu. Dokładnie obserwowała Lope i każdy jego ruch, starannie odwzorowując go. Na koniec przeleciała jeszcze dwa szybkie okrążenia, tak by rozgrzać umysł i przygotować błędniki do szybszego latania.
kostka: 2 po przerzucie z 4 kuferek: 6 + 6 za miotłę + 3 za koszulkę, gogle i kompas = 15
Severus I. G. Horan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : prawie niezmienna mimika twarzy, szczupły i nieco umięśniony (żaden z niego heros)
Nie zwracał uwagi na nikogo. Nie wiedział, czy dobrze zrobił wybierając się na trening Quidditcha, za którym nie przepadał. Lope zapewne to zauważy. Właściwie kto by tego nie zauważył. Przyszedł bez miotły i wyglądał na pewno nie jak zapalony (napalony) zawodnik drużyny. Mógł w każdej chwili wrócić do dormitorium, jeśli trener tak postanowi. Tak też zaraz na horyzoncie pojawił się pan Mondragón. Jego wzrok ewidentnie powędrował w stronę jednej ze ślizgonek, bo na pewno nie facetów. Ślizgonki były naprawdę śliczne, a już taka Cayenne to szczególnie. Na pewno miała w sobie więcej magi. Coś z tych przeklętych Wili. Nawet będąc aseksualnym Horan zauważał, że jej wygląd bardziej wpływa na niego, niż gdy patrzył na inne panny. Każdy wiedział, że to trening Slytherinu. Severus spojrzał w stronę @Lilyanne Scarlett Craven. Najwidoczniej puchonka pomyliła treningi... Zaraz to do niego dotarło, że zna tę słodką dziewczynę z pracy. Uśmiechnął się w jej stronę, nie oczekując, że zobaczy jego powitanie. Zresztą nie często się uśmiechał, więc zapewne Lily uznałaby to za dziwny gest z jego strony. No, ale kto wie co chodzi po głowie puchoną. Wypowiedź Lope na temat miotły Pennifold wywołała u niego lekkie zdziwienie, które twarz oczywiście nie wyraziła. Przecież ta dziewczyna miała miotłę, a czy to ważne jaką? Sev nie posiadał żadnej. No i oczywiście musiało paść na niego. - Tak. - No, Horan. To, aż tak było widać? Tego już nie miał zamiaru wypowiadać. Potwierdził przypuszczanie trenera i tyle. Wsiadł na jakiś szmelc z Hogwartu. Na Merlina jak on dawno nie miał do czynienia z miotłą. Zrobiło się zimno albo mu się wydawało, kiedy znalazł się w górze. Zaczął wykonywać jakieś tam ćwiczenia, niektóre szybko po łebkach no ale źle nie było. W końcu się starał, a to pogoda przecież mu przeszkadzała.
Rzucam Lope krótkie słodko-gorzkie spojrzenie, przekręcając nieco głowę. Nawet skrzat domowy ma więcej klasy, tak chcę mu powiedzieć, ale uznaję, że lepiej nie marnować słów. Uśmiecham się zatem tylko, uśmiechem pięknym i cukrowym, chociaż w dłoniach wciąż trzymam starą miotłę. Z gracją zabieram się do rozgrzewki, nie przejmując się tym, że pan kapitan nie jest może dziś w najlepszym humorze - w takich chwilach rozumiem mamę, która sprowadzała facetów do narzekania i obrażania się. A miałam o nim przecież o wiele lepsze zdanie. Chociaż w kwestii mioteł nie mam może żadnego doświadczenia, z rozgrzewką jest już inaczej, zwłaszcza jeśli chodzi o elastyczność. Nienawidziłam lekcji baletu, ale cóż, nie mogłam zaprzeczyć ich istnieniu. Powtarzam wszystkie ćwiczenia, które wykonuje, czuję się dobrze przygotowana na to, co nastąpi dalej, bez znaczenia co to będzie. Kostka: 1
Ślizgoni powoli zaczynają się schodzić, ale wszyscy są dziwnie milczący. Vivien wydaje się jakaś smutna i w ogóle wycofana, ale i tak przytulam ją na powitanie, chociaż ta jedynie się do mnie uśmiecha. Ale wiadomo przecież, że przytulanie poprawia humor, zresztą sama jestem trochę przygnębiona. Ściskam również Valkyrie, a potem reszta przychodzić dosyć szybko i Lope przerywa ciszę. Wydaje się, jakby gadał bardzo dużo, ale to chyba własnie jest normalnie. Przysłuchuję się jak rzuca mniej i bardziej złośliwe uwagi - cały Lope. Na końcu podbija też do mnie. No pięknie, a wydawało mi się już, że wszyscy zapomnieli, albo chociaż będą udawać, że nic nie wiedzą. Najpierw patrzę na niego trochę z kpiną w oczach, ale chyba serio po prostu się martwi, dlatego uśmiecham się ciepło. - Nic mi nie będzie. Jak się połamię, to najwyżej jeszcze raz mnie poskładają. Chyba w najbliższym czasie nie gramy żadnego meczu? - mówię, wcale nie obiecując mu, że nie będę się przemęczać. Kto to może wiedzieć? Pod wpływem adrenaliny czasem można zapomnieć o takich przyziemnych sprawach. Wszyscy już zaczęli trening, więc kiedy Lope daje mi spokój, ja również wzbijam się w powietrze i do nich dołączam. Doganiam @Severus I. G. Horan, co zapewne nie jest trudne z moim najnowszym Nimbusem i jego... nawet nie wiem jak ta miotła się nazywa. Wygląda tak, jakby pamiętała czasy młodości Hampsona. - Nie spodziewałam się, że zobaczę cię na miotle! - przekrzykuję pęd powietrza. Robię również ćwiczenia rozgrzewające, ale raczej ciężko powiedzieć, bym była w nich mistrzem.
Zdążył zakończyć własną rozgrzewkę, kiedy na boisku zjawił się kapitan drużyny, któremu skinął głową w odpowiedzi na przywitanie Lopeja. Szybko omówili jakieś podstawowe kwestie, Daniel słuchał w milczeniu, oddalony na bezpieczną odległość, ale jednocześnie tak, by nic mu nie umknęło. Chwile potem wsiadł na swoją miotłę i westchnął głęboko, z zamkniętymi oczami. Myślał o szybkości, który zapewniała mu ta miotła, o przemijaniu… ach, ten poeta Daniel. Wzdrygnąwszy się, odbił stopy od podłoża, wylatując w powietrze w mgnieniu sekundy. Jakość, jaką miała ta miotła zawsze imponowała Danielowi, był to już zupełnie inny poziom niż ten co był jak zaczynał interesować się Quidditchem. Lope wreszcie zaczął rozgrzewkę i Dan z przodu zaczął powtarzać wszelkie ruchy, które miał skopiować, robił to wręcz idealnie. Wszelkie zwody, które nie były mu obce, wychodziły mu po mistrzowsku i czuł się doskonale, wracając do Quidditcha po tak długiej przerwie. A co go jeszcze bardziej cieszyło, nie wypadł z formy, tak jak myślał na początku, martwiąc się tym. Skupił się na rozgrzewce, nie myśląc nawet o nawiązywaniu kontaktów z resztą drużyny. Wiedział, że kluczem do zwycięstwa była praca zespołowa… ale Daniel miał takie szczęście, że jego pozycja była najbardziej odizolowana od taktyk, jakimi miała grać drużyna. No chyba, że jest jakaś szczególna, skupiająca się na pewnych elementach przechytrzenia. Ale to nie o tym dzisiaj bajka, prawda?
Rzeczywiście, wszyscy zdawali się zbiorowo milczeć, a Lope w sumie miał wrażenie, że mówi sam do siebie, a w odpowiedzi słyszał tylko świszczący wiatr. Pomasował palcami nasadę nosa, zastanawiając się nad tym, jak z tymi ludźmi w ogóle rozmawiać. Cóż, nie był w nastroju dobrym do zachęcania Ślizgonów do otworzenia się, a zresztą - czy mu naprawdę w ogóle na tym zależało? Ważne, żeby dobrze latali, pozostałe problemy powinien mieć głęboko w poważaniu. Ale tak nie było. Mondragón irytował sam siebie swoim zachowaniem. Przecież nie był niańką Manese, sama powinna doskonale wiedzieć, co jest dla niej dobre, a co nie. Konsekwencji też powinna być świadoma. Przecież do Slytherinu nie brali idiotów. - Mhm, będę w pobliżu. - odparł, nie przejmując się pustymi zapewnieniami, że nic jej nie będzie. Każdy tak mówił, a Lope musiał być pewny, że może Daisy w ogóle dopuścić do następnego meczu. Na spojrzenia Valkyrii nie zwracał uwagi, dziewczyna mogła się dąsać albo wyzywać go w myślach, ale sprawa miotły stanowiła sprawę wagi państwowej dla kogoś tak głęboko siedzącego w tym biznesie. Po pracy z najlepszymi modelami, Lope ledwo już mógł patrzeć na stare, szkolne sprzęty. A w dobie zakłóceń prawdopodobieństwo, że skończy się z połamanymi karkiem przy takiej miotełce gwałtownie wzrosło. Obserwował wszystkich uważnie i nie dostrzegł jakichś wyjątkowych obiboków. Mimo kiepskich warunków pogodowych raczej starali się, jak mogli. Lope nie umknęłoby, gdyby ktoś robił coś totalnie na odwal, dlatego kiedy zaczął przyglądać się Adagio dostrzegł, że ta praktycznie nic nie robi. Westchnął zrezygnowany, bo liczył na więcej zaangażowania ze strony ćwierćwili. Wbrew pozorom, uroda nie była wszystkim, a Mondragón coś o tym wiedział. W końcu wylądował po kilku minutach i zszedł z miotły. Wyrównał oddech, widząc, jak zimne powietrze zamienia jego oddech w parę. Właśnie o to chodziło, bo wbrew zapewne oczekiwaniom tych, którzy nie byli na tyle bystrzy, żeby zauważyć, że Lope nie zabrał żadnych piłek ze sobą, nie zamierzał rzucać ich na głęboką wodę bez przygotowania. - Mam nadzieję, że wszystkim jest teraz ciepło, bo trochę tu postoimy. Ty, Cayenne, możesz sobie jeszcze polatać, tylko tym razem może z jakimś celem, a później wrócić do zamku. Machnął ręką, wskazując jej boisko z pozoru beznamiętnie. Tak naprawdę żałował, że tak podeszła do sprawy. Ślizgon kucnął, żeby wyciągnąć z torby papiery zaczarowane stałym zaklęciem chroniącym od czynników atmosferycznych. Były wprost zabazgrane liniami, wykresami, drobnymi rysunkami i strzałeczkami, które zdawały plątać się w oczach. Dopiero po bliższym spojrzeniu można było dostrzec, że to szkic boiska i różnych formacji. Gracze drużyny mogli już wcześniej widzieć podobne projekty, ale na zdecydowanie mniejszą skalę. Mondragón powiedział, żeby wszyscy podeszli bliżej i rozłożył na torbie cały plan. Wyprostował się i popatrzył po zebranych zawodnikach. - Od razu uprzedzam, że od teraz będziemy ostro cisnąć. Musimy udoskonalić technikę, nasza oficjalnie ssie w porównaniu do profesjonalnych drużyn narodowych. Pogromcy Kafla z Quiberon przed każdą gra przygotowują inną strategię, a ich nieprzewidywalność poskutkowała tym, że wielokrotnie zdobyli mistrzostwa Ligi Francuskiej. Chciałbym przetestować nowe manewry, uniki i ataki, a waszym zadaniem jest nauczyć się tego perfekcyjnie, co do najmniejszego drgnięcia miotły. Przedstawię wam teraz dość obszerny plan, nad którym pracowałem przez ostatni miesiąc. Zerknął na dziewczynę z Hufflepuffu, ale stała na tyle daleko, że nie mogła niczego usłyszeć ani zobaczyć, dlatego się tym nie przejął.
Rzucacie jedną kostką.
Taktyka:
1-2 Niezbyt chciało ci się słuchać słów Lope, więc ostatecznie rozpraszało cię wiele rzeczy - a to szare niebo, które wyglądało, jakby zaraz miał lunąć deszcz, a to szczypiący policzki mróz, a to błoto na twoim bucie. Nie udało ci się nadążyć za tokiem myślenia Mondragóna, a cały wykład wydawał się jakiś cholernie skomplikowany. Może jednak nie za bardzo rozumiesz na czym polega Quidditch? Rzuć jeszcze raz kostką: Nieparzysta - w pewnej chwili kapitan zadaje ci pytanie dotyczące jednej z sekwencji przy osaczeniu pałkarza. Szybko okazuje się, że nie masz bladego pojęcia o co chodzi, więc możesz domyślić się, co myśli sobie o tobie Lope. Otrzymasz minus w następnym etapie. Parzysta - Zostajesz zapytany o fragment ataku i odpowiadasz, mówiąc to, co ci ślina na język przyniesie. Lope kiwa głową, więc chyba udało ci się wybrnąć.
3-4 Wysiliłeś się i słuchałeś, co na pewno się opłaciło, bo w końcu zacząłeś czaić o co chodzi. Jednak wtedy okazało się, że twój tok rozumowania popłynął trochę w złą stronę i musisz przeanalizować wszystkie manewry i ruchy ponownie. Zajmuje ci to sporo czasu, ale nie jest aż tak źle, możliwe, że nie pomylisz się jakoś tragicznie.
5-6 Pojąłeś wszystko zaskakująco szybko, praktycznie nadążając za każdym słowem kapitana. Możesz być pewien, że gdy przyjdzie co do czego będziesz wiedzieć, co robić. Dobrze mieć tak ogarniętą osobę w drużynie, której nie trzeba wszystkiego powtarzać po dziesięć razy. Rzuć jeszcze raz kostką: Nieparzysta - Wtrącasz swój komentarz z propozycją do zmiany jednej z pozycji defensywnych, ale jest to tak bardzo bez sensu, że Lope tylko kręci przecząco głową i dziwi się, jak na taką durnotę wpadłeś. A więc jednak nie zrozumiałeś wszystkiego do końca. Parzysta - Nawet wtrącasz parę własnych słów i dzięki tobie Mondragón mógł poprawić formacje na bieżąco, dopisując pomysły i skreślając bezużyteczne fragmenty. Otrzymasz bonus w następnym etapie.
Osoby, które w poprzednim etapie wylosowały 5 lub 6 odejmują sobie jedno oczko i wybierają koniecznie opcję nieparzystą. Osoby, które wylosowały 1 lub 2 dodają sobie jedno oczko i wybierają opcję parzystą. Nie ma przerzutów.
@Adagio Cayenne nie odpisałaś, więc Twój wybór: Albo nadrabiasz rozgrzewkę i wtrącasz się do słuchania o taktyce pod koniec, ale musisz wtedy wybrać opcję 1,2 - nieparzystą. Albo wracasz do zamku :c
W normalnych warunkach najpewniej uśmiechnęłabym się do @Daisy Manese i milion razy spytała czy na pewno dobrze się czuje albo rzuciła lekko zniesmaczone spojrzenie w stronę miotły Valkyrii, ale w moim obecnym stanie emocjonalnym zupełnie nie miałam głowy do przejmowania się tym co działo się wokół mnie. Nawet słuchanie słów Mondragóna sprawiało mi dość dużą trudność, ale w końcu zmusiłam się do skupienia - rozumiałam starszego Ślizgona i jego (naprawdę wielkie!) ambicje, ale mimo to pozostawałam trochę bierna wobec tego wszystkiego - rzecz jasna nie celowo, po prostu czułam się zbyt źle, żeby myśleć aż tak ambitnie. Mimo to gdy już udało mi się skupić niemal od razu pojęłam wszystko - wsłuchiwałam się w każde słowo kapitana z uwagą i byłam pewna, że zrozumiałam wszystko na tyle dobrze, że podczas meczu poradzę sobie ze wszystkimi manewrami. W międzyczasie wtrąciłam też kilka własnych uwag, które były trafne, ale wypowiedziane tak beznamiętnym tonem jakbym straciła całą energię życiową.
Nigdy nie był dobrym słuchaczem. Nie potrafił wysiedzieć w jednym miejscu wystarczająco dużo czasu. Może chodziło o problem ze skupieniem? Taki się urodził. Nic już nie da się z tym zrobić. Tym jednak razem nie chciał sprawiać problemów, raczej wychylanie się zza swojej strefy cichego komfortu nie było dobrym pomysłem... I naprawdę się starał. Próbował. Liczą się chęci, nieprawdaż? Pogoda jednak nie chciała dać za wygrana i postanowiła mu nieco podokuczać. Cały czas cos go rozpraszało. Dlatego tez nie wsłuchał się w słowa kapitana, co zapewne zaraz przypłaci swoim życiem. Może trochę przekoloryzowane a może właśnie nie. Musiał być szczery wobec siebie oraz kapitana, nigdy nie interesował się tym sportem. Była to raczej domena reszty jego rodzeństwa, on był z tych, co siedzieli i jedynie się przysłuchiwali. Nie czul się nawet komfortowo "dosiadając" miotły. Bardzo podstępną była to rzecz. Atak, atak. Spojrzał na Lope jak jakiś prymityw, który naprawdę nie ma zielonego pojęcia, o czym mówi. Oczywiście, właśnie tego nie chciał i zamierzał uniknąć. To będzie naprawdę ciekawe... Po chwili doszły do niego opowieści rodzeństwa, te pełne zapału rozmowy, którym się wysłuchiwał gdzieś nad książką. Wyśpiewał wszystko, co tylko przyszło mu do głowy. Nie było tego bardzo wiele, jednak wszystko, na co było go stać. Żałosne. Odetchnął z ulgą, kiedy nie uzyskał żadnej nagany ani podziękowania za trening. To znaczy, że jeszcze chwilkę tutaj zabawi. Miał nadzieję.
Severus I. G. Horan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : prawie niezmienna mimika twarzy, szczupły i nieco umięśniony (żaden z niego heros)
Wszyscy przygnębieni. Tkwiący w hibernacji. Może ta zima im się udziela? Chłód powietrza, nagie drzewa i chmury na niebie? A jeśli w tym wszystkim tkwiło coś więcej? Severus nie zwracał na nich dłuższej uwagi, niż było to konieczne. Sam zawsze wyglądał jakby jego twarz była pod wpływem złego spojrzenia antycznej Meduzy. Ślizgon skupiał się na ćwiczeniach, chociaż nie koniecznie mu to wychodziło. Spojrzał w stronę @Daisy Manese i tym razem z chęcią by się uśmiechnął, gdyby nie te warunki pogodowe i miotła, która przy miotle Manese wygląda jak kij do sprzątania, a nie latania. Zapewne byłoby mu wstyd, gdyby chociaż trochę interesował się Quidditchem. - Spodziewałem się, że to usłyszę. - Szczerze to sam siebie by się tu nie spodziewał i nic dziwnego, że Daisy postanowiła mu to zakomunikować. Może była bardziej zdziwiona niż on? Chociaż mógł powiedzieć coś w stylu bardziej zaczepnym, coś w stylu Lope. Facet potrafił korzystać ze swojego uroku osobistego. Tego, jak kobiety na niego patrzyły i pewnie mężczyźni. Severus nie czuł się gorszy, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma takiego gadania jak ten ślizgon. Jaka panna nie leciała na kapitana drużyny? Pewnie każda, chociaż troszeczkę marzyła o nim. Typowe. Zastanawiał się, czy Manese też w taki sposób myśli o @Lope Mondragón. Nie, żeby był zazdrosny. Nawet jeśliby tak było Daisy dowiedziałaby się o tym ostatnia w końcu sama zwróciła na niego uwagę. Nie zabiegał o nią. Wręcz czasami ta dziewczyna go męczyła. Odnosił wrażenie, że chce go sprowokować. No, a przecież on na drugie imię miał kontrola. Właściwie to Ian. Podszedł do kapitana drużyny i spojrzał na jego notatki, a właściwie bazgroły. Na szczęście nie było ciężko to zrozumieć. Wystarczyło sobie zerknąć jeszcze raz i nastawić swoje trybiki w mózgu na tryb "taktyczne szlaczki Lope Mondragón". Horan wszystko zrozumiał, ale może nie do końca?
Sev nie jestem specjalnie rozmowny, wzdycham sobie i posyłam mu uśmiech. - Uważaj, żeby nie spaść - rzucam lekko, a niedługo potem wszyscy lądujemy na boisku. Nie jestem pewna czy mam ochotę tak szczegółowo omawiać strategię, przeważnie i tak wchodzi, że robię wszystko co jestem w stanie. Dwoi mi się, troi, a nawet czworzy w oczach od tych wszystkich linii. Wolałabym, żeby Lope po prostu powiedział mi co mam robić w jakiej sytuacji, a nie próbował przekazać to za pomocą szalonych rysunków. Ale bardzo się staram je zrozumieć - serio. Chyba nawet mi się udaje? Staram się na rysunku znaleźć zarys boiska i pętle, a potem poszczególnych zawodników - to już trudniejsze. Wybucham śmiechem, kiedy Lope mówi, że "nasza technika oficjalnie ssie w porównaniu do profesjonalnych drużyn narodowych". No bo halo, nie jesteśmy drużyną narodową, może to dlatego? Nie wiem jeszcze kim zostanę jak dorosnę, ale raczej nie wiążę swojej przyszłości z quidditchem. Jasne, jestem ambitna, ale bez przesady, przecież nie musimy grać tak, żeby być w stanie pokonać najlepsze krajowe i międzynarodowe drużyny. Wystarczy, że wygrywamy szkolny puchar quidditcha. Pierwszy mecz w tym roku zakończył się (mimo wszystko) sukcesem, więc całkiem możliwe, że nagroda pozostanie w naszych rękach. - Daj spokój, Lope, i tak jesteśmy najlepsi - komentuję beztrosko. Przyglądam się jednak rysunkom i wodzę po liniach palcem przyodzianym w rękawiczkę. - A co ty na to, żeby ta linia była tutaj o dalej... zamiast zakręcała w te dziwne pętelki? Wtedy te inne byłyby o wiele bardziej widoczne. - Nie wiem co gadam.
Szczerze nie obchodzi mnie moja miotła, przynajmniej nie łamie się na pół – a to zdarza się jak widać, niezależnie od modelu. Dopiero od niedawna przykładam się do Quidditcha, więc zakup miotły odłożyłam na później. Zresztą tak naprawdę się tym nie przejmuję, do meczu jeszcze z pewnością trochę czasu, a jeśli ktoś umie latać, to umie latać na wszystkim. Kto wie, może trening na gorszej sprawi, że na lepszej będę jeszcze lepsza? Moje ślizgońskie ambicje obracają się raczej wokół tego, by wygrywać ewentualne starcia, a nie by pchać się do sklepu. Wyrzucam ten temat z mojej głowy i przyglądam się kapitanowi, który wreszcie zaczyna mówić z sensem. Taktyka. Taktyka to ważna rzecz. Na tej znam się akurat dobrze, powiedziałabym nawet, że lepiej niż na samym lataniu. Nie trzeba wiele bym odpowiednio się skupiła i w mig zrozumiała o co chodzi. Gdy następuje chwila ciszy, postanawiam przerwać ją własnym wtrąceniem. – Myślę, że w meczu z Krukonami świetnie sprawdzi się Manewr Porskowej, nie będą na to przygotowani – mówię z namysłem, po czym spoglądam na oddaloną od nas Puchonkę, upewniając się, że nie usłyszy dalszej części. – Wbrew pozorom, poza nami najsilniejszy skład ma chyba Hufflepuff. Biorąc pod uwagę ich… Usposobienie, sądzę, że Transylwanka będzie bardzo skuteczna.
Kostka:5 + 1 = 6, parzysta
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Klęła pod nosem spoglądając na Lope i te jego taktyki. Chłopak coś tam mazał, coś zakreślał i zaznaczał i z uporem maniaka wbijał do ich pustych głów nowe rzeczy, które ona sama na początku średnio rozumiała. Słuchała go uważnie, pomimo tego, że wolałaby latać, bo spodziewała się po nim wszystkiego - nagłych odwiedzin w nocy i przesłuchań, które miałyby udowodnić, że na pewno zapamiętała wszystko co on im w tamtej chwili przekazywał. Im dłużej słuchała Lope tym bardziej wszystkie te ruchy i zagrania stawały się logiczne, nie odzywała się przez większość czasu dokładnie chłonąć każde słowo wypowiedziane przez kapitana, ale i inne osoby, które uczestniczyły w treningu. Większość uwag wydawała się logiczna, nawet dla takiego laika jak Ślizgonka. Jej samej też coś się przypomniało, zagranie o którym przeczytała w książce o Quidditchu - dlatego wspomniała o nim dość nieśmiało, jednak jak zobaczyła potem po Hiszpanie, najwyraźniej trafiła z tym dobrze.
Gdy skończyli rozgrzewkę, Lope przywołał ich do siebie w celu omówienia taktyk. Zleciał szybko z powietrza i pokręcił jeszcze kilka razy głową, w geście luźnego rozciągnięcia. Gdy kapitan zaczął mówić, Dan słuchał uważnie, powstrzymując się przed lekkim uśmiechem słysząc porównanie do drużyn profesjonalnej. W tamtym roku Daniel był w takiej i faktycznie, tam to zupełnie inaczej to wyglądało, ale kto oczekuje po szkolnej drużynie aż takiego poziomu? Odrzucając tą myśl, słuchał dalej Mondragona, patrząc jednocześnie na tablicę z wieloma kreskami, które niektóre wydawały mu się kompletnie błędne, dlatego odchrząkując, zwrócił uwagę kapitanowi, dając własne propozycje pewnych ruchów, które okazały się trafne. Wiele z tych zaproponowanych przez niego technik było używane przez Sroki, odrobinę zmodyfikowane przez Blackfyre.
W oczach Lope nigdy nie byli zwyczajną, szkolną drużyną. Byli kimś więcej, kimś kto miał stać się perfekcyjnym zespołem, o którym wspominać się będzie latami w Hogwarcie, a nawet i szerzej. Bardzo żałował, że nie spotkał nikogo, kto chciałby swoją przyszłość powiązać z Quidditchem, tak jak on. Wiedział, że Ślizgonom zależy na Pucharze Quidditcha, ale żaden z nich nie był nawet w połowie tak oddany temu sportowi, jak Lope. Nie miał przez to odpowiedniej motywacji. - Opowiedziałem jakiś dowcip? - zapytał, gdy Daisy wybuchnęła śmiechem. Lope może i miał chore ambicje, ale nie zamierzał z nich rezygnować. Czy wymagał aż tak wiele poza zwykłym zaangażowaniem i odrobiną poświęcenia? - Ale zawsze możemy być lepsi. - dodał tonem, jak gdyby musiał tłumaczyć to samo zagadnienie po raz kolejny. I chyba rzeczywiście musiał, bo słowa Manese sprawiły, że zmarszczył mocno brwi. - Jeśli podoba ci się perspektywa władowania się w trybuny to śmiało. Horana czy Zakrzewskiego jeszcze mogę zrozumieć, bo dopiero co się za siebie wzięli, ale ty oszczędź mi wstydu, Manese. Dopisał drobne poprawki co do uwag Vivien, a także te Dramy, rzucając ciche "Grazias, Vin-Eurico". Przeniósł wzrok na Pennifold, która zdawała orientować się w sytuacji. - Wątpię, żeby drużyna Krukonów była na cokolwiek przygotowana. - przyznał. Mieli prawdopodobnie najgorszą sytuację. - Ale masz rację, Valkyrie. To wszystko będziemy ćwiczyć na następnych treningach. Polecam wam poczytanie książek o teorii quidditcha. Wbrew pozorom, także jest bardzo ważna. Ja mogę wam pomóc głównie z praktyką. Blackfyre też dorzucił swoje trzy grosze, więc Lope z zadowoleniem to odnotował. Nie zauważył, jak wiele czasu spędził nad tymi planami i dyskusją ze Ślizgonami. - Następnym razem spróbujemy przećwiczyć najprostsze fragmenty. Bez piłek i z piłkami. Na razie możecie zbierać się już do szatni. - poinformował ich i zebrał swoje rzeczy. Miał nadzieję, że @Vivien O. I. Dear pamięta o tym, że miała zostać. Schował plan taktyki, oparł miotłę o ramię i popatrzył na dziewczynę. - Mam nadzieję, że się nie zestresowałaś. Chciałem cię na chwilę zatrzymać tylko po to, żeby powiedzieć, że w razie potrzeby możesz ze mną porozmawiać. Wiem, że... możesz przeżywać ciężkie chwile. Położył dłoń w rękawicy na ramieniu jasnowłosej i delikatnie ją pogłaskał. - Liczę na to, że na treningach będziesz mogła przynajmniej zająć myśli ćwiczeniami. Ale jeśli to nie wystarczy po prostu odezwij się, Viv. A teraz wracajmy już.
Dałam wycisk sama sobie przykładając się do wszystkich ćwiczeń dużo bardziej niż kapitan tego wymagał, tylko po to by zająć czymś moje myśli. Intencje może nie były wybitnie słuszne, jednakże dały doskonały efekt, a przecież to on był najważniejszy! Po skończonym treningu zgodnie z umową podeszłam do @Lope Mondragón - zastanawiałam się czy dostanę od kapitana jakiś opieprz, a tu nagle okazało się, że Lope, którego wprawdzie szanowałam i lubiłam, ale nie podejrzewałam o zainteresowanie moim stanem po zerwaniu, okazał się piekielnie empatyczny. Wysłuchałam jego słów z uwagą i zmusiłam się do subtelnego, niemalże niewidocznego uśmiechu patrząc na kapitana z mieszanką wdzięczności i obojętności. Nie byłam w stanie jednak zbyt wiele powiedzieć, gdyż zwyczajnie czułam potwornie. Położyłam drobną dłoń na rękawicy Lope. - Dziękuję - wyjąkałam - Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy Nie powiedziałam już nic więcej bojąc się, że zaraz wybuchnę płaczem. Przytaknęłam jedynie na propozycję powrotu do zamku, po czym oboje skierowaliśmy się w tamtą stronę dzierżąc w dłoniach nasze miotły.
Opieszałość kapitana drużyny Gryfonów irytowała mnie niezmiernie - nasza drużyna, która w zeszłym roku święciła triumfy była teraz na skraju otchłani. Jedyne osoby na które mogłem w tym momencie liczyć to @Harriette Wykeham i @Bianca Zakrzewski nie byliśmy jednak w stanie w trójkę ograć całej drużyny, a kolejne mecze zbliżały się nieuchronnie. W nadziei na zaangażowanie innych graczy rozesłałem sowy do wszystkich gryfonów, licząc, że uda mi się odnaleźć kogoś kto swoją świeżością ożywi trochę nasz skład. Przybyłem na miejsce kilkanaście minut wcześniej i rozstawiłem na boisku wysokie pachołki przeznaczone do slalomu. W końcu zebraliśmy się wszyscy na małym boisku - trudno było ukryć, że skład był totalnie nieimponujący i zebrało się zaledwie kilka osób. Nie zamierzałem się jednak poddawać - uśmiechnąłem się dziarsko do moich współtowarzyszy i wygłosiłem motywującą, aczkolwiek niezbyt długą przemowę, po czym zmotywowałem ich do rozgrzewki. Po wykonaniu kilku ćwiczeń na rozgrzanie zmarzniętych stawów zacząłem tłumaczyć im pierwsze zadanie - nie było ono wprawdzie szczególnie skomplikowane, jednakże biorąc pod uwagę zaburzenia magii połączone z mrozem i dość mocno padającym śniegiem poruszanie się na miotle było wyzwaniem. Gryfoni mieli ścigać się slalomem z kaflem w rękach wzdłuż ustawionych przeze mnie słupków - liczyłem, że nawet Ci niedoświadczeni podołają zadaniu. W końcu nie kazałem im wykonywać skomplikowanych ćwiczeń, a na dodatek latali zaledwie kilka metrów nad ziemią.
Rzucamy jedną kostką, żeby przekonać się jak poszło naszej postaci 1 - Niemalże bez problemu pokonujesz slalom i docierasz do celu jako jeden z pierwszych. Po drodze wprawdzie niemal wlatujesz w słupek, ale w ostatniej chwili udaje Ci się uniknąć pachołka. 2 - Niestety nie masz dzisiaj szczęścia - przez zaburzenia magii Twoja miotła w ogóle nie wystartowała. Jeśli chcesz możesz wymienić ją na szkolną, ale i tak dotrzesz na miejsce jako jeden z ostatnich. 3,6 - Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że mniej więcej w połowie drogi kafel wyślizgnął Ci się z rąk. Rzuć kostką ponownie - jeśli wypadła parzysta to znaczy, że udało Ci się go odnaleźć od razu i nadrobić stratę w wyścigu, jeśli zaś wyrzuciłeś nieparzystą to piłka wylądowała w zaspie śnieżnej i nie możesz jej odnaleźć. Kończysz wyścig bez kafla 4 - Idzie Ci bardzo poprawnie. Nie jesteś wprawdzie wśród najlepszych, ale przynajmniej doleciałeś do mety bez utraty piłki. Dobra robota! 5 - Intensywnie padający śnieg zaburza Twoją możliwość widzenia i niestety wpadasz w słupek. Nie udaje Ci się skończyć wyścigu, bo lekko się potłukłeś - najlepiej będzie jak wrócisz do dormitorium i chwilę odpoczniesz!
Przerzut za każde 10 pkt z gier miotlarskich, następny etap w środę wieczorem
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Czego jak czego, ale Tom nie spodziewał się dostać sowy z zaproszeniem do treningu. Najpierw nie zamierzał wcale iść. Nie latał doskonale na miotle, nie przyjmą go do drużyny bo skoro kończył szkołę to raczej było bez większego sensu. Jednak z czasem (nawet nie wie kiedy doszedł do takiego wniosku), że pójdzie. To mógł być mile spędzony czas z gronem gryfonów których mijał na co dzień na korytarzu czy na zajęciach. Nie miał własnej miotły, to jasne, ale uspokoiło go zapewnienie, że będzie mógł skorzystać z szkolnej. Nie będzie mu szkoda jej kiedy w razie wypadku ją połamie. Już z początku stwierdził, że nie ma osób tyle ilu się spodziewał. Czy mróz tak na wszystkich działał? Czy naprawdę nikt nie lubił zaczerpnąć trochę świeżego powietrza? Następnie zaczęły się ćwiczenia, które mogli sobie darować. Wiedział, że najważniejsze to są początkowe ćwiczenia, ale jemu się nie chciało. Nie dzisiaj. Dziś chciał od razu przystąpić do akcji, do treningu. Chciał coś zrobić od razu, ale może jednak niepotrzebnie? Dawno nie latał. Wyścig nie wydawał się trudny. Kiedyś było to dla niego wielką łatwizną, najprostszym co mogło być. Może dlatego to robili na samym początku? Gdyby on był kapitanem to właśnie by zrobił na sam początek. Ale nigdy nim nie będzie. Przyjrzał się reszcie i wkrótce sam się uniósł na miotle razem z kaflem. Zaczął wyścig, ale już na początku stwierdził, że nie będzie to nic dobrego. Możliwe że poszłoby mu całkiem nieźle gdyby nie śnieg, który uniemożliwiał mu widzenie. Owszem ominął parę słupków, ale w końcu na jednym się zatrzymał. Przeżył ze słupkiem tak bliskie zbliżenie, że się nieźle potłukł. Nie miał wyjścia, musiał wróci do dormitorium odpocząć. Może to nie był jednak tak dobry pomysł jak sądził zanim tu przyszedł?
Bianca ostatnio miewała coraz większe problemy ze snem. Nie miała pojęcia co było tego powodem, tym bardziej, że postanowiła nieco odstawić kawę i zacząć pić jej znacznie mniej, wiedząc jak źle jej nadmiar mógł wpływać na organizm. Czuła się średnio, ale uparcie sobie (i innym) powtarzała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, udając, że wcale nie przejmuje się swoim problemem, a przede wszystkim, że wcale go nie ma. Wiedziała, że @Lysander S. Zakrzewski był zmartwiony i trochę wkurzony stanem tegorocznej drużyny, dlatego też mimo chwil zwątpienia postanowiła nie odchodzić i dalej grać, a być może nawet stawać się coraz lepsza. Nie można było jej odmówić ambicji, może nie były one tak uwydatnione jak wręcz chore ambicje ślizgonów, ale były całkiem duże, a przede wszystkim w przypadkach gdzie jej zwyczajnie zależało. Na quidditchu zależało jej głównie ze względu na brata no i nie mogła powiedzieć, że nie lubiła czuć wiatru we włosach i tej charakterystycznej adrenaliny. Przyszła więc w ręku z własną miotłą jeszcze przed czasem rozpoczęcie na trening organizowany przez Lysandra, wcześniej nakładła tonę korektora pod oczy starając się ukryć coraz bardziej widoczne cienie. Ubrała się w swoje najgrubsze rzeczy wraz z ochraniaczami, zmęczenie sprawiało, że było jej zimniej niż zazwyczaj, a warto wspomnieć, że była raczej ciepłolubną osobą. - Hej Lys. – powiedziała, podchodząc do niego i lekko go obejmując na przywitanie. Zaczęła się rozgrzewać zanim jej brat zarządził rozgrzewkę dla wszystkich. Miała nadzieję, że im więcej się będzie ruszać tym lepiej pójdzie jej zadanie i przede wszystkim będzie jej cieplej. Dla Bianci ciepło równało się powodzeniu, tak więc postarała się zrobić co w jej mocy. Unikała zaklęć rozgrzewających, unikała w ogóle jakichkolwiek zaklęć odkąd zmieniła wystrój auli na runach na czerwony. Podskakując w miejscu słuchała co jej brat przygotował i stwierdziła, że właściwie była to bułka z masłem, nawet dla jej zmęczonego organizmu. Wsiadła na miotłę, chwyciła kafel w rękę i pomknęła między rozstawionymi słupkami, tak jak zalecił Lys. Poszło jej świetnie i dotarła do celu jako jedna z pierwszych. Fantastycznie! Nawet udało jej się uniknąć ostatnie słupka, którego prawie nie zauważyła.
Hero zaciekawiły te hurtowe listy od jednego z Gryfońskich graczy Quidditcha - nie był pewien, czy nie przegapił zmiany w składzie i może został zaszczycony informacją od samego kapitana. Raczej nie interesował się za bardzo tym sportem (ani żadnym innym. Szedł raczej w stronę artystycznych dziedzin...). Tak czy inaczej, coś pchnęło go do tego, aby zjawić się na małym boisku w terminie wyznaczonym przez Lysandra; przygotował się zarówno fizycznie, jak i psychicznie, zanim opuścił zamek. Pogoda nie wydawała mu się zbyt łaskawa, ale w gruncie rzeczy nie chciał od razu przybierać pesymistycznej postawy. Bądź co bądź miał spędzić trochę czasu ze znajomymi z domu i to zapewniało go w przekonaniu, że będzie super. Hero pomimo swojej przerwy w nauce całkiem solidnie odczuwał więzi z wychowankami Gryffindora. Przywitał się wesoło ze znajomymi i znalazł dla siebie szkolną miotłę. Już na rozgrzewce zaczął się niepokoić, że zakłócenia magiczne będą sprawiać problemy; Hero nie miał co do nich zbyt wiele szczęścia, a słyszał różne historie o graczach pomykających na miotłach. Wysłuchał grzecznie wyjaśnień zadania, które postawił przed nimi Lysander, a następnie wziął się za robotę. O dziwo, nie miał najmniejszego problemu ze slalomem! Przemykał radośnie pomiędzy pachołkami i tylko jednego nie zauważył - wykonał bardzo widowiskowy zwrot, unikając przeszkody. Nie miał ochoty roztrzaskiwać sobie na niej twarzy... Tak czy inaczej, do celu dotarł jako jeden z pierwszych.
Sama się zdziwiła, że jednak postanowiła przyjść na trening Quidditcha. Do tej pory niewiele było okazji, kiedy latała na miotle i jakby nie patrzeć trochę przez to ryzykowała. W dodatku nie miała żadnych ochraniaczy ani kasku, więc ewentualny upadek na ziemię mógł okazać się bolesny. A jeśli chodzi o spadanie z miotły to miała pewność, że zdarzy jej się to przynajmniej trzy razy. Ot, takie optymistyczne podejście. Co ją podkusiło, żeby zjawić się po otrzymaniu listu na małym boisku? Nigdy nie interesowała się tym sportem na tyle, aby grać. Owszem, czasem lubiła popatrzeć na to wszystko z trybun, ale nie robiło jej różnicy, która drużyna wygra czy też kto oberwie tłuczkiem. Po prostu niech się dzieje co chce. Tym razem coś podpowiedziało jej, żeby poszła. I tak zrobiła. Tłumaczyła to sobie, że przecież trzeba wszystkiego spróbować w życiu, no i liczyła, że Quidditch wcale nie okaże się taki zły w praktyce. Oczywiście nie mówiąc o towarzyszących mu uszczerbkach na zdrowiu i zagrożeniach uszkodzenia siebie. Najwyżej jak jej się nie spodoba to potraktuje ten dzień jako nauczkę na przyszłość i już więcej nie popełni tego błędu. Udała się na wyznaczone miejsce, gdzie zobaczyła poustawiane na boisku pachołki. Z racji tego, że własnej miotły nie posiadała, musiała wziąć jedną ze szkolnych. Dołączyła do reszty Gryfonów, którzy już się zgromadzili i czekała na rozpoczęcie treningu. W myślach nakazała sobie nie szczękać zębami, co też nie było łatwym zadaniem zważając na to, że śnieg padał dosyć intensywnie i było zimno. Nawet nie chciała myśleć o tym, jak poobijana wróci do zamku. Na szczęście długo zastanawiać się nie musiała, bo przystąpili do rozgrzewki, dzięki której Isilia się ogrzała. Następnie Lysander zaczął wyjaśniać im zadanie i wtedy poczuła, że chyba jednak to nie jest miejsce dla niej. Mieli przelecieć slalomem między pachołkami, trzymając jednocześnie kafla. Starała się dodać sobie jakoś otuchy mówiąc w myślach, że wcale nie pójdzie jej źle, że uda jej się to zrobić. Uwierzenie w to było tak łatwe, jak grudniowa lekcja magii leczniczej - pozornie prosta rzecz, a sprawiła tyle problemów. Przełknęła ślinę i przełożyła nogę przez miotłę, aby po chwili wzbić się lekko w powietrze. Jej oczy otworzyły się szerzej i spojrzały litosnym wzrokiem na pachołki, które jak gdyby nigdy nic sobie stały. Ona odniosła jednak wrażenie, że jedynie czekają, żeby odstawiła przedstawienie pod tytułem "Jak spaść z miotły". Ale już nic nie mogła zrobić. Ominęła slalomem trzy słupki, nabierając trochę pewności siebie. Jednocześnie czuła, że ręka, którą trzymała kafel zaczynała się pocić, więc nieznacznie przyspieszyła, żeby piłka w razie czego nie wypadła. To było błędem. W jednej chwili śnieg sypnął jej w oczy, przez co straciła widoczność i z hukiem wpadła w słupek. Masz ci los, a tego właśnie chciała uniknąć! Zdążyła ręką zasłonić twarz, ale przez to dosyć boleśnie uderzyła ramieniem i prawym bokiem w pachołek. Odechciało jej się skończenia zadania i po prostu wróciła do reszty, rozmasowując przy tym obolałe miejsca. - Wracam do zamku. - burknęła do Lysandra niezadowolona z faktu, że skoro już ruszyła swoje cztery litery na boisko, to i tak musiała wracać do dormitorium przed zakończeniem treningu. Zachowywała się trochę jak małe dziecko, które gdy mu coś nie wychodzi i się poobija, rezygnuje. Wbrew pozorom ona nie chciała się poddać. Po bliskim spotkaniu z pachołkiem chciała jeszcze raz wzbić się w powietrze i dokończyć slalom, a nawet zacząć go od początku. Niewiele mogła jednak poradzić na ból prawej części ciała, a to skutecznie utrudniało chociażby trzymanie kafla. Fuknęła jeszcze pod nosem i powlokła w stronę zamku.
Kostka: 5 /zt!
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Ich drużyna ssała i to tak bardzo, że aż wstyd było się do niej czasem przyznawać. Ette miała jednak dość przyzwoitości, żeby nie odwracać się od przyjaciół w potrzebie. Nie dało się też ukryć, że uwielbiała machać pałką. Szczerze mówiąc stan drużyny trochę jej zwisał - początkowo okropnie irytowała się każdymi najmniejszymi niepowodzeniami innych zawodników, ale w końcu nauczyła się nie zwracać na to uwagi i wciąż pracowała nad tym, żeby nie przejmować się wynikami drużyny. Utrzymywała coś w stylu własnej punktacji, w której liczyły się jej indywidualne sukcesy. Co prawda nadal gryzło ją, że nie dostanie za to Pucharu, o ile inni też się nie postarają. Nie miała jednak cierpliwości, żeby coś z tym robić. Na szczęście Lys miał. Początkowo chciała przyjść trochę wcześniej, żeby pomóc przyjacielowi z jakimś sprzętem czy czymś, ale trochę zasiedziała się nad książką. Ostatecznie przybiegła na trening prawie w ostatniej chwili. Przywitała się ze wszystkimi, pozostawiając uwagę o lipnej frekwencji, żeby nie deprymować nikogo, a w szczególności Lysandra. Zadanie ze slalomem było dla niej trochę nijakie (jak wszystko co nie było związane z tłuczkami) i normalnie odbębniłaby je zupełnie od czapy, ale dla Zakrzewskiego zamierzała się postarać. I tak powziął się potwornego zadania, nie musiała go dobijać. Wskoczyła na miotłę i pomknęła slalomem. W sumie wyścigi były całkiem fajną sprawą. Przywykła do latania bez jednej ręki, jednak kafla trzymała się troszkę inaczej niż pałkę. A może zawinił fakt, że nie będąc ścigającym nie była przyzwyczajona do pilnowania tej piłki, dość że w połowie trasy jej się wyślizgnęła. W pierwszym odruchu chciała go olać i dalej pruć do przodu, ale mimo to zawróciła się po piłkę i nawet udało jej się nadrobić stracony czas. Reszcie szło... rożnie. Dwie osoby wróciły do zamku. Ettie z krzywą miną przyglądała się ich oddalającym się plecom, ale przełknęła cisnącą się na usta uwagę o tym, że Gryffindor zdziadział. Ponownie ze względu na Lysa.
Kostka: 6 i 4
Przypomniał mi się pierwszy trening Gemmy. I feel you, bro xD
Wystartowałem chwilę po wszystkich, upewniając się, że każdy z nich zrozumiał polecenie. Niemalże bez problemu pokonałem trasę (chociaż raz niemalże wjechałem w słupek) i dotarłem na miejsce jako jako jeden z pierwszych. Ku mojej rozpaczy okazało się, że to jakże proste zadanie uszczupliło nasz skład do kilku osób w gruncie rzeczy był jedną z ostatnich osób, które podejrzewałbym o utrzymanie się na miotle. Miałem nadzieję, że w dalszym etapie pójdzie mu tak samo dobrze, bo trudno ukryć, że nasza drużyna desperacko potrzebowała każdej miotły. Gdy wszyscy chwilkę odsapnęli rozpocząłem kolejny wywód: - Planowałem ćwiczenia na trochę większą liczbę osób, ale myślę, że mimo wszystko sobie poradzimy - powiedziałem zmuszając się do delikatnego uśmiechu i motywacyjnego tonu, chociaż w gruncie rzeczy byłem coraz bardziej zirytowany - Jak wszyscy wiecie - żeby wykonać swoje zadanie na boisku należy przede wszystkim nie spierdo... nie spaść z miotły. Każde oberwanie tłuczkiem obniża Waszą skuteczność niezależnie od zajmowanej pozycji, a poza tym jest zwyczajnie niebezpieczne. Chciałbym, żebyśmy poćwiczyli unikanie tłuczka. Wiedziałem, że to zadanie jest przez większość kapitanów i zawodników bardzo mocno lekceważone, ale z doświadczenia wiedziałem, że dobry pałkarz jest w stanie zmienić wynik meczu, szczególnie jeśli trafi na zawodnika, który nie ma zupełnego doświadczenia w unikaniu tłuczka. Pokrótce wytłumaczyłem całej grupie, które nie było szczególnie trudne - cała trójka miała za zadanie unikać odbitych przeze mnie tłuczków. Nie było ich dużo, dlatego wysłanie sześciu tłuczków w stronę każdej osoby miało zająć nam tylko chwilę - w gruncie rzeczy ze względu na mróz nieszczególnie chciałem ich przetrzymywać. Wzniosłem się nad ziemię ściskając w dłoni pałkę i tym samym oczekując pierwszego ochotnika. Zasady prościutkie - rzucacie jedną kostką, która oznacza ilu tłuczków udało się Wam uniknąć. Każde 7 pkt z gier miotlarskich to dodatkowe oczko. @Hero Ontario Thìdley, @Harriette Wykeham, @Bianca Zakrzewski - jako, że jest Was mało daję mało czasu - proszę o posty do soboty wieczorem (godzina 21.12).