Wyjątkowo klimatyczne miejsce, idealne na długie spacery z dala od hałaśliwych grup pierwszorocznych, którzy nie zapuszczają się w to miejsce, zapewne z powodu krążących plotek, według których po Alei włóczą się duchy.
Gavrilids prowadziła wegetacyjny spacer bez celu pośród drzew o wiele lat starszych od niej. Nudziła się. Bardzo się nudziła. I nie cierpiała deszczu. Chociaż musiała przyznać, że krople deszczu na parasolce wyglądają bardzo ładnie. Teraz jednak nie patrzyła na parasolkę, bo pada. I do tego wieje. Gryfonka zatęskniła za ciepłem jakie panowało przez całe lato. Było tak fajnie. Ciepło i teraz powoli to odchodziło. Definitywnie lato sobie odchodzi i na jego miejsce nadejdzie jesień. Niespodziewanie zerwał się wiatr i nie przygotowanej na to Aglai wyrwał parasol z ręki. A że nie miała związanych włosów, te na moment zasłoniły jej widok. - Wielkie dzięki - powiedziała odgarniając włosy z twarzy. - Matt! Cześć - dorzuciła na widok kolegi z domu. - Paskudna pogoda nie? Dziewczyna na samą myśl się skrzywiła. Już tęskniła za latem, słońce i morzem mimo, że przecież była jeszcze nadzieja na ładną pogodę.
Co za idiota! Jak mógł nie rozpoznać koleżanki, którą widywał w pokoju wspólnym?! Przecież byli w tym samym domu! Cóż za głupota z jego strony. - Proszę Cię, nie wspominaj o tej pogodzie, jest taka ponura, że nikomu się nie chce nawet wysunąć nosa poza ściany domu. - zaśmiał się. - A Ty co robisz w taką pogodę na dworze? Chcesz się przeziębić akurat przed rozpoczęciem roku? - popatrzył na nią podejrzliwym wzrokiem.
- Nudzę się - powiedziała zgodnie z prawdą krzywiąc się przy tym lekko. Jakże Gryfonka nienawidziła bezczynności i tego, że nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Zaczynała się denerwować, a tym samym drażnić wszystkich dookoła. Wzięła od Matta swoją parasolkę i odgarnęła zabłąkane kosmyki za ucho. Zaczynała żałować, że nie wzięła ze sobą spinki do włosów albo jakoś ich nie zaplotła. - Nie zamierzam się rozchorować, ale szczerze mówiąc wolałam wyjść niż siedzieć w czterech ścianach i drażnić ludzi dookoła. To nie wyszłoby nikomu na dobre. Gavrilidis nie była jakąś wielką fanką spacerów i spędzania czasu na dworze, kiedy było tak paskudnie, ale co zrobić? A że nie mogła nic zrobić to wyszła i mokła na dworze. W sumie liczyła, że chociaż Matt nieco jej urozmaici ten czas rozmową. I tak już była nieco zła, a nie chciała być złą jeszcze bardziej. - Wakacje minęły za szybko - uznała kiwając głową.
- Masz rację, minęły w mgnieniu oka. - odpowiedział. A przed nim studia, nie wiem czy podołam. Zupełnie nie wiem. Nienawidzę nauki, i całej tej otoczki, jedynie co mnie cieszy to to, że ciągle będę spotykać na korytarzach czy to w klasie znajome twarze. To bardzo pokrzepiające. Sposób na nudę. Razem zawsze raźniej jak to się mówi.
- Jak minęły wakacje? Aglaia postanowiła zająć się czymś innym. Jeszcze będzie miała czas, żeby narzekać na koniec wakacji. Teraz skoro miała towarzystwo do rozmowy postanowiła nieco się rozerwać. Ruszyła przed siebie, mając Matta koło siebie. Pogoda była paskudna, ale mając kogoś, do kogo może się odezwać już nieco poprawił jej nastrój. - Byłeś w Japonii? - Zapytała. - Ja byłam i muszę przyznać, że bardzo mi się tam podobało. Przeżyłam taki szok kulturowy. Szczególnie przyrodę mają inną. Kwiaty, drzewa. Bardzo mi się podobało. Japonia wyrwała na Adze wrażenie i mogła te wakacje uznać za jedne z lepszych od czasu, kiedy poszła do szkoły. I znów pomijając fakt, że Ioannis i Petros wcale nie mieli z nią kontaktu. Pokręciła głową. Co się będzie braćmi przejmować. To był ostatni rok przed studiami i chciała go jak najlepiej spożytkować.
Nie lubił za bardzo opowiadać o sobie, robił to tylko kiedy musiał, był lepszym słuchaczem. Ale w przypadku, gdy widział że ktoś go słucha i jest zainteresowany tym co mówi robił to bardzo chętnie. - Cóż. Wakacje. Powiem Ci szczerze, że spędziłem je bez fajerwerków. Niestety, nie mogłem pojechać do Japonii, czego bardzo żałuję. Nie wiem jak zniosę w Hogwarcie przez najbliższy miesiąc opowieści z wrażeń stamtąd. - zaśmiał się. Wakacje spędził z rodziną, w gronie rodzinnym. Nie był tym zachwycony, no ale cóż, mus to mus. Czasami tak bywa. Nie nudził się. Zawsze znajdywał sobie coś do zrobienia. Nienawidził bezczynności. Po co tracić czas na przykład na siedzeniu, jak można go spożytkować w bardziej pożyteczny i kreatywny sposób. Lepsze to niż nauka. - Powiedz mi coś o Japonkach. Słyszałem, że są dość atrakcyjnymi kobietami, choć ich usposobienie jest trochę dziwaczne. One zawsze chodzą w tych ich takich strojach? - zaśmiał się.
Było już naprawdę późno. W okolicy panowała niezłomna cisza, przerywana co jakiś czas delikatnymi dźwiękami kropel deszczu opadających na liście i świstem wiatru. Aleja Starych Drzew wyglądała wyjątkowo mrocznie o tej porze, może nawet odrobinę strasznie. W tej scenerii znalazła się jedna, drobna postać, mknąca niespiesznie po wilgotnej trawie ku sobie znanemu celowi. Ciemność opatulała ją zewsząd, tylko małe światełko świadczyło w ogóle o jej obecności. Zaklęcie lumos widocznie oświetlało jej drogę. Dziewczyna zatrzymała się wreszcie, wybierając chyba najbardziej rozłożyste drzewo. Pod jego gałęziami było całkowicie sucho, żadna kropelka deszczu nie miała szans przebić się przez gęstwinę liści. Twarz Drayton rozjaśnił uśmieszek, kiedy wyjmowała z plecaka koc i rozścielała go pod drzewem. Nie było chyba w Hogwarcie drugiej tak stukniętej osoby, która postanowiłaby urządzić sobie piknik w nocy przy takiej aurze. Neva zajęła wygodne miejsce, napawając się tym wyjątkowym doświadczeniem. I choć miała na sobie już kilka warstw ubrań, bo była typem zmarzlucha, postanowiła jeszcze włożyć kurtkę, żeby przypadkiem nie narazić ciała na zimno. Po szybkim zabiegu, wyczarowała mały płomyk, który posłusznie powędrował jakiś metr przed nią i niby-świeca wskazywał do niej drogę. Pozostało jej czekać. Miała nadzieję, że Milo jej nie zawiedzie. Ostatecznie, dzisiejsza wyprawa zorganizowana została głównie po to, by mogli się spotkać i trochę razem posiedzieć. Chociaż, znając Drayton, gdyby przyjaciel się nie zjawił, pewnie i tak zostałaby tutaj do ranka, by przynajmniej zebrać do kolekcji jakieś nowe wspomnienie. Taki to już był typ człowieka – kochała przygody, włóczęgi i nietypowe rozrywki, więc była zdolna na dużo poświęceń względem zaspokojenia swoich dziwacznych potrzeb. Swoją drogą zabawne, że próbowała zmusić do tego samego Milo. Bo chociaż lubił on zabawę, był z reguły „tym grzecznym”. Poukładany, porządny.. Cóż, może właśnie dlatego tak często starała się wyrwać go z pewnej strefy komfortu i wplątać we własne, poronione pomysły. Ślizgonka i Krukon w niejednej sprawie byli swoimi kompletnymi przeciwieństwami, a mimo to jakoś odnaleźli wspólny język. I chociaż Neva raczej by tego słownie nie przyznała, uwielbiała jego towarzystwo i każdą chwilę spędzoną wspólnie. Chłopak jakimś cudem wkradł się do jej życia i znalazł dla siebie w nim miejsce. Aczkolwiek w taki sprytny sposób, że Drayton nie odczuwała wagi tej bliskości i nie miała przemyśleń spod hasła „za-bardzo-go-lubię-muszę-go-odepchnąć”. Siedząc tak samotnie, brunetka wydała z siebie zniecierpliwione westchnienie. Jeśli nie przyjdzie.. wojna? Ewentualnie. Miała nadzieję, że dostał jej sowę. To by dopiero było, gdyby jej cudowna sówka zawiodła. Niee, niemożliwe. W pobliżu coś cicho trzasnęło, jak gdyby but łamiący gałązkę. - Jeśli nie jesteś wysokim szatynem, odejdź, albo zrobię ci krzywdę. – zapowiedziała Neva z lekkim rozbawieniem. Byłą pewna, że to Bowie. A jeśli nie, zawsze miała różdżkę. I pięści.
Dobra, Milo dostał sowę, to idzie! Dla Założył na siebie koszulę w kratkę, którą wciągnął w ciemne spodnie, a w biegu narzucił jakiś luźny płaszcz, leżący od wieków w wielkim kufrze. Szedł, szedł, szedł, rozmyślając o tym, kto normalny (bądź mniej) karze mu wychodzić z domu o tej godzinie w taką pogodę. Trzeba być skończonym kretynem, żeby się na takie coś zgodzić bez przymusu. A jednak, szedł. Dzielnie przemierzał nieoświetlone ścieżki, prowadzące do dosyć tajemniczego miejsca. Czasami nawet miał wrażenie, że ktoś za nim idzie i wtedy odwracał się przestraszony przyspieszając kroku. Może i był trochę sztywny, ale to chyba nic złego? W sumie Bowie lubił dobrą zabawę w dobrym towarzystwie, ale zdrowy rozsądek często kierował jego krukońskim móżdżkiem. Może przyjaźniąc się z Nevą podświadomie chciał to zmienić? Z daleka ujrzał siedzącą na trawie postać o czarnych włosach, więc postanowił, że zajdzie ją od tyłu (jakkolwiek to brzmi, to jest grzeczne jak Milo!). Niestety cały plan legł w gruzach, gdyż dziewczyna odwróciła się i spytała, czy to on. W sumie to liczył od niej na coś więcej, ale bał się jej powiedzieć, że potencjalnie mogłaby mu się podobać. A czemu? Nie miał innej takiej przyjaciółki jak Drayton. Takiej, z którą mógłby się pokłócić, a potem znowu zachowywać się jak przedtem. - No dobra, masz mnie - odparł, szeroko się uśmiechając. Przeszedł kilka kroków i fajtłapa potknął się o kamień. A gdzie wylądował? Jakimś dziwnym trafem na piknikowym kocyku, bez żadnych zadrapań ani nic. - To nie jest śmieszne - rzekł, próbując się nie uśmiechać. W tym celu przygryzł wargę, spoglądając w głębokie oczy ślizgonki. - Stęskniłem się za tobą. - nie romantycznie!
Uśmiechnęła się, aczkolwiek w tych egipskich ciemnościach było to praktycznie niezauważalne. Mały płomyczek, choć mocno się starał, nie był w stanie oświetlić jej twarzy. Neva odczuła ulgę, że nie została pozostawiona tu na pastwę samotnego losu. Bo mimo przedziwnego uroku otoczenia, było tu jednak bardziej strasznie, niż zakładała z początku. Naturalnie nie przyznałaby tego, a skąd! - Mocne, efektowne wejścia to Twoja specjalność, co? – rzuciła niby poważnie, a po chwili rozległ się jej głośny śmiech. Bo to było śmieszne, wybacz Milo. Nagły trzepot skrzydeł ptaków obwieścił ich oburzenie względem głośnego zachowania Drayton. Toteż brunetka uspokoiła się, by nie denerwować złośliwej natury. Przesunęła się, by zrobić chłopakowi więcej miejsca, po czym poklepała go pokrzepiająco po ramieniu. - Wiesz jak zrobić wrażenie. – rzekła przekonująco, uśmiechając się pod nosem w poszukiwaniu głównego gwoździa programu w swym przepastnym plecaczku. I nie nabijała się z niego, to była taka nevowa zaczepka, którą doskonale znał. Wreszcie sprytne palce brunetki pochwyciły szyjkę flaszki i wyciągnęły rosyjski specjał na zewnątrz. Równocześnie oddała spojrzenie Krukonowi. - To dobrze. – białe ząbki wyszczerzyły się w odrobinę cwaniackim uśmiechu. To zdanie znaczyło tyle samo, co „ja też się za Tobą stęskniłam”. - Przypomnę Ci dzisiaj, dlaczego postanowiłeś ode mnie odpocząć na kilka dni. – dodała z rozbawieniem. Doprawdy, miała wyśmienity humor. Wręczyła kompanowi kieliszek bez zbędnych ceregieli. - Mamy zaległości do nadrobienia. Dawno nie gadaliśmy. – stwierdziła z zastanowieniem. Faktycznie, jakiś czas nie mieli okazji się spotkać. A było to dla niej wyjątkowo irytujące, bo przyzwyczaiła się do niemalże codziennego widywania z Milo, chociażby na te głupie półgodziny, by wymienić się narzekaniami na trudny dzień w szkole, odrobić wspólnie pracę domową albo zwyczajnie pogadać o tym, co u nich słychać. - Znalazłam sposób na zimno i ewentualne rozplątanie języka. Dwa w jednym. – pomachała flaszką rosyjskiej wódki, by za moment fachowo zająć się rozlewaniem jej do kieliszków. - I żebyś tylko nie mówił, że to wszystko – wskazała podbródkiem na aleję – jest tylko pretekstem do napicia. Ja tutaj dbam o nasze kontakty, kochany. A teraz oddaję Ci prawo głosu. Możesz wznieść jakiś podniosły toast. I uwaga, to naprawdę mocne. Prosto z Petersburga. – poruszyła sugestywnie brwiami. Była absolutnie przygotowana na noc rozmów, wygłupów i zwyczajnego siedzenia razem. Cholera, brakowało jej towarzystwa tego pana.
Oh, ten flirciarz! Chciał poderwać dobrą, aczkolwiek niedostępną kumpelę! Która swoją drogą zapewne miała już swojego kawalera, ale ćsii, Bowie jeszcze o tym nie wie. No i powiedzmy, że krukon cieszył się z wizyty w malowniczej Alei Starych Drzew, gdzie niestety żadnego takowego nie widział. Może to z powodu mroku panującego tutaj? Może to dlatego, że był późny wieczór i wszystkie grzeczne dzieci poszły już spać? No to w takim razie, dobranoc Milo. Dobra, dobra, tylko się zgrywam! W końcu on jest takim prawdziwym bad (a może bed?) boyem. W sumie bliżej mu do tego pierwszego, taki tam prawie dorosły prawiczek; chociaż swoją drogą lubi sobie pospać właśnie w łóżku. Nie wykluczam, że o tej godzinie sypiał już przytulony do pluszowego misia. Ale też nie potwierdzam, pamiętaj o tym. - Pewnie, że tak! - tym o to sposobem w jednym zdaniu podsumował kilka odpowiedzi Drayton an raz. Które swoją drogą go nieco zawiodły, bo na przykład zwykłe "Dobrze" mogła zamienić na coś w stylu "zrozumiałam, że cię kocham" czy coś w tym stylu. Na pewno ten gołowąs by się nie obraził. - Ja? Odpocząć? Eh, no w sumie masz rację, jesteś strasznie męcząca - odparł grzecznie, mierząc brunetkę wzrokiem od góry do dołu. Ale oczywiście, jako przykładna męska cnotka nie spojrzał (a przynajmniej starał się nie zaglądać) w dekolt przyjaciółki. I tak w takim mroku nic by nie zobaczył. A czy mógł ją nazwać przyjaciółką? Nie wiem, ale wiem, że chciałby. - Za naszą przyjaźń! - rzekł dumnie. Taki grzeczniutki, a pić będzie? No nie, co się tutaj wyrabia? Bowie trzymał swój kieliszek, a kiedy ten został napełniony trunkiem, przechylił go, jak to się z kieliszkami robi (chociaż prawdopodobnie nigdy wcześniej tego nie robił). Pierwsze picie w wieku niespełna osiemnastu lat! Hardcorowo! Ale za późno, już poczuł te nieszczęsne promile we krwi. Co to będzie?
Neva nie miała bladego pojęcia o rozterkach Milo względem niej, to znaczy tych wszystkich uczuciach górujących nad zwykłym koleżeństwem i przyjaźnią. Zauroczenie, miłość, te sprawy. A może i miała, tylko nie dawała tego po sobie poznać? Różne opcje wchodziły w grę, ale to nie jest czas na tego typu rozważania. W końcu Drayton czuła się całkowicie swobodnie w ich relacji i nie zamierzała tego roztrząsać. Póki co, wszystko było proste i jasne, czyli tak, jak lubiła. Wzruszyła nonszalancko ramionami, z nic-na-to-nie-poradzę miną. - Musisz być wielkim szczęściarzem, skoro to właśnie Ciebie męczę. Nie ma za co. – niewinny uśmiech, miłosierne podsumowanie. Naturalnie nie mówiła całkiem serio, a już na pewno tak nie myślała. No dobra, jakaś jej cząstka była przekonana, że świeci prawdziwym blaskiem wspaniałości. Więcej niż cząstka, dla uściślenia. - Za przyjaźń! – potwierdziła, również przykładając kieliszek do ust i wychylając go na raz. Pierwszy zawsze był ciężki. Ale tradycji stało się zadość, polecieli na czysto. Teraz już śmiało wyciągnęła soczek, by mogli sobie kulturalnie popijać. Brunetka nie była świadoma, że właśnie rozprawiczyła towarzysza w dziedzinie picia alkoholu. W sumie to chyba faktycznie pierwszy raz mieli okazję stukać się kieliszkami, aczkolwiek Ślizgonka nie miała głowy do takich rzeczy. Szkoda, niewiedza odebrała jej możliwość wytykania Milo w późniejszym czasie, że to właśnie z nią wypróbował tak zwane „coś mocniejszego”. Zamrugała, gdy sztuczne ciepło zaczęło z krwią przemieszczać się po jej organizmie. - Mów, co nowego. Ostatnio z niczym nie jestem na bieżąco. – westchnęła, polewając na drugą nóżkę. Spokojnie, Bowie. Drayton nie zamierza Cię za bardzo spić. - Nie uwierzysz, ale wzięłam się intensywniej za naukę. I teraz płacę za to moim życiem towarzyskim, które powoli wymiera. Jesteśmy czarodziejami, dlaczego nie potrafimy zjeść ciastka i mieć ciastka? - spytała z nutką irytacji. - Czy jak to się mówiło..
Coco jest taka, że wszystko do niej dojdzie. Tu chodziło o coś więcej niż tylko jebane ploty, które wylatywały z ust pieprzonego Sharkera – tu chodziło o to, że… Ona nie dopuści, by ktokolwiek tak idiotyczny i tak małostkowy wpieprzał się w jej prywatne życie. Nie miało znaczenia to co Rasheed pisał to Kacpra, o tym nawet nie miała pojęcia, ale dla samego ślizgona taki obrót spraw był zdecydowanie dużo lepszy. Zwłaszcza dla tego skończonego buca, który dzisiejszego wieczoru po prostu zginie. Może i szlama, ale umówmy się, że nadal miała w sobie pierwiastek magiczny, a w ostatnim czasie nawet dość często używała różdżki. W luźniejszych ciuchach, bo w tunice, obszernym płaszczyku i zwykłych jeansach udała się na spotkanie z Rasheedem, choć tak naprawdę nie miała ochoty go oglądać. Była wściekła, miała duży żal. Wiedziała, że ich relacje nie są fenomenalne, ale po co ciągnęli to w ten sposób, a nie poszli każde w swoją stronę? A może to Villiers był przyczyną tego, że większość z jej znajomych uważała ją za dziwkę? Jakie to miało znaczenie? Właściwie żadne, bo przecież ona w tym momencie była za słaba na to wszystko. Nie potrafiła zdzierżyć myśli, że facet, którego kocha tak po prostu odszedł, bez jakiejkolwiek walki. To głupie. Mówił, że jej nie zrani, ale co tam – jebać ślizgonów, pozdrawiają mądrości życiowe Coco Rosie Watson. Oczywiście szanownego Sharkera zobaczyła gdzieś tam w oddali jak leniwym krokiem się do niej zbliżał, żeby uniknąć tej odległość, sama ruszyła w jego stronę – tylko po to by znaleźć się jak najszybciej przy chłopaku, którego miała ochotę zabić. Nie miało znaczenia to, że była w ciąży, że dopiero co wyszła ze szpitala. Nic się nie liczyło. Różdżka jeszcze pewniej utknęła w jej ręce, a ona wbijała wzrok w chłopaka, i jeszcze trochę a okażę się, że można zabijać jednym- bazyliszkowym spojrzeniem. Szkoda by go było, taki przystojny. -To za to, że wjebałeś się do mojego życia… - Wymierzyła mu siarczysty policzek nawet nie czekając na to, żeby go ostrzec, przywitać się. Bransoletka była tylko pretekstem, żadnej przecież nie posiadał, prawda? Coco raczej nie przywiązywała uwagi do materialnych przedmiotów, to było zbędne. Bardziej przywiązywała się do ludzi, i tu pozdrawiam jej przyjaciół, a w szczególności kochanego braciszka i siostrzyczkę. -Nigdy więcej tego nie rób, bo przysięgam, że pożałujesz. – Coco wbiła wzrok w chłopaka, i czuła piekącą skórę, która w tym momencie rozpalała jej wewnętrzną stronę dłoni. Szlag, ona nigdy nie umiała wymierzyć ciosu tak, żeby jej nic nie bolało. Raz, jak była mała – to nawet rękę złamała, jak z pięści walnęła brata, ale to nic. Po prostu była krucha. I jak się okazuje, nie tylko psychicznie.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wcale nie miał ochoty się z nią widzieć i Slytherin mi świadkiem, że najchętniej to w ogóle by jej nie odpisał, gdyby nie to, że wiedział czego chciała. Konfrontacji. Kiedy mówisz ludziom prawdę, którą sami zainteresowani często określają jako plotkę lub kłamstwo plugawego Ślizgona, musisz się liczyć z tym, że nie każdy doceni twoje dobre chęci. Przecież on tylko głosił dobrą nowinę! Watson była nie dość, że szlamą to w dodatku puszczalską pindą, która nie umie się zabezpieczać. Kiedy jednak stanął z nią twarzą w twarz, nie zamierzał walczyć. Po prostu przyjął to na siebie, mimo tego, że było to hańbiące i zdecydowanie obrzydliwe, tak dać się uderzyć komuś, kto zupełnie przypadkiem odkrył w sobie magię. Rozległ się głośny plask, a jego głowa odwróciła się w bok o kilka centymetrów, z powodu siły jaką włożyła w cios. Miała całkiem porządny zamach. Z początku nawet się nie odezwał, mierząc ją spojrzeniem, które z pewnością mogłoby zamrozić Czarę Ognia i starając się opanować gorejący w nim gniew. Zacisnął palce, na różdżce ukrytej w kieszeni spodni. - Nie waż się podnosić na mnie głosu - zaczął w końcu, bardzo spokojnie, z czym kłóciła się morderczość jego spojrzenia. - Ja się wjebałem do Twojego życia? Wierz mi Watson, nie miałem najmniejszej ochoty by oglądać coś tak plugawego jak Ty częściej niż potrzeba. Tymczasem to, że jesteś pierdoloną kurwą, jest faktem powszechnie znanym, nie tylko z mojego powodu. Każde słowo wyrzucał z siebie, jakby wypluwał sztylety. Nie chciał na nią patrzeć, ale nie mógł się powstrzymać by nie omotać spojrzeniem jej wzdętego brzucha. Wykrzywił wargi w drwiącym uśmiechu, ale nawet nie wyciągnął różdżki. Niech go uderzy raz jeszcze, miotnie w niego zaklęciem, wyładuje swoją wściekłość za własne błędy na nim. Pierdolił to, nawet na taką Coco nie podniesie ręki. No chyba, że znajdą się za magiczną granicą cierpliwości Rekina, która swoją drogą była już w tym momencie wystarczająco blisko, ale nawet on sam wolałby jej nie przekraczać. Miał swój honor, który w tym momencie bardziej by ucierpiał gdyby przypadkiem odwdzięczył jej się pięknym za nadobne. - Casper wreszcie Cię zostawił? - zapytał ją cicho, ale nie czekał na odpowiedź. W sumie mało go interesowała - Wtedy zdecydowanie będę miał powód by nie musieć wreszcie oglądać twojej pięknej buźki, Watson.
//Sorry, nie moge dzisiaj z siebie nic porządniejszego wykrzesać x.x
Ja pierdolę. To nie tak, że Coco była puszczalska pindą, czy pierdoloną kurwą. Skąd! To nie tak, że się wypieram tego co ma w karcie, czy tego co gram, ba – ja to otwarcie mówię, ale… Jeżeli ktoś wpierdala frazesy, o jakich nie ma pojęcia to aż się irytuje. Rasheeda nie było w życiu Watson tak naprawdę nigdy, mało tego nie miał pojęcia jak wyglądała relacja Caspra i Coco, bo po chuj mu była ta wiedza. Nie miał pojęcia o Kaiu, ani o żadnym seks-ekscesie z jej życia, ale przecież jak na porządnego ślizgona przystało – pierdolił trzy po trzy, a seks z facetem rzucił mu się na mózg. Może powinien mieć panienkę przed sobą, która rozłoży nogi, a nie jakiegoś faceta, który tak naprawdę po za wypinaniem dupy nie potrafił dać nic więcej, och tam – takie moje przemyślenia. Oczywiście, nie mając nic do nikogo, stwierdzam fakt, że lepiej czasem milczeć niż pierdolnąć gafę, ale może to kwestia tego, że… Coco w tym momencie powinna rzucić cruciatusa czy avadę, ale to tam – nie ważne. Kiedyś to na pewno zrobi. I bóg mi świadkiem, że ofiarą będzie Rasheed. -Bo co…? Myślisz, że kurwa będę błagać o to, żebyś przybastował? Frajer – frajerem zawsze pozostanie… - Wyszczerzyła się słodko, bo od dawna nie odczuwała tak chorej satysfakcji z durnego spotkania. To było chore. Nie, nie chodziło o to, że ją to bolało – miała na to wyjebane, i każdy dobrze wie, że Watson przejmowała się tym, o ile ktokolwiek miał dla niej znaczenie. Rasheed był tylko kolejnym cwelem na długiej liście seks Hogwartów. Jeszcze trochę, a będzie w rankingu, i odbierze Dexterowi miejsce na podium. Bardzo prawdopodobne. -A mało tego wiesz co Ci powiem? Jak się zcwelisz raz to opinia będzie za Tobą biegła aż do końca. Wiesz co Ci jeszcze powiem? Powiem Ci, że nie masz jebanego prawa wpieprzać w moje życie frazesów, o jakich nie masz pojęcia… I jedyną kurwą jaką znam – jesteś Ty. – Wywróciła w swój charakterystyczny sposób oczami, a po chwili po raz kolejny przygryzła dolną wargę, gdy padło nazwisko Villiers. Och, to było takie dziwne, że nadal ją to bolało, ale chyba nie na tyle, żeby się przejmować iż Caspra już nie było. Nie, ją to zajebście bolało, ale pewnych decyzji się już nie cofnie. Wpływają na nasze życie i po prostu są. Problemy? Tak, miała ich całkiem sporo. A honor? Z tego co wiem, to ślizgoni go nie posiadają. -Ty się nie martw o relacje z moim facetem. Nadal kończę w jego łóżku, i to się nie zmieni, a to, że jesteś gorszym plotkarzem niż kobieta to już inna kwestia, albo zaraz… Może chcesz by Villiers Cię wyruchał? Wybacz, ale taki facet jak on, nie gustuje w takich ciotach jak Ty. – Znów to charakterystyczne wywrócenie oczami, ale nie dlatego, że chciała czy coś. Była piekielnie wściekła na Sharkera, że w jakikolwiek sposób odważył się wejść w życie Watson. Tu nie chodziło już nawet o to, że była w ciąży, na szali przedłożył coś więcej niż tylko wyzwiska i coś co było kłamstwem, a każdy kto z Coco żył, obcował – miał świadomość, że pewne fakty trzeba ignorować. Dlaczego? A no może dlatego, że ludzie lubią gadać, i jak już to ktoś dzisiejszego wieczora powiedział: nie ważne co gadają, byleby o nas było głośno.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed to Rasheed. Wszystko co tylko Coco mogła na niego powiedzieć, zapewne byłoby prawdą. Był totalnym frajerem i zakłamanym gnojkiem, a w dodatku ładował się z buciorami w czyjeś życie i siał tam zamęt, to była prawda udowodniona. Nie zmieniało to faktu, że słuchy o kurwiącej się rudej go doszły, to musiał przekazać je dalej. Nigdy jej nie lubił, a opcja tego, że będzie miała dziecko, w dodatku chuj wie z kim tylko utwierdzała go w przekonaniu, że to szlama, która daje wszystkim. Kuuurwa, mało tego. Był ciekaw, czy gdyby był kiedykolwiek dla niej miły to czy i jemu by dała. Obstawiał że tak. W końcu, w jego przekonaniu to chyba tylko temu, co fiuta nie miało, Watson by się nie oddała. Zabawne jest, że właśnie seks z facetem miałby rzucić mu się na mózg. Tak jakby kobieta mogłaby mu dać coś więcej poza tym samym właśnie rozłożeniem nóg, wypięciem dupy i ewentualnym poczęciem bachora. Było mu wszystko jedno z kim to robił, byleby nie była to zeroprocentówka lub jakiś wyjątkowo zapchlony mieszaniec, który mało się miał do czarodziejskiej elity. Zabawne, że to właśnie takich uważał za godnych dzielenia z nim łoża i intymnych chwil. Całe jego życie obracało się wokół przyjemności i zapomnienia, i miał głęboko w poważaniu czy ktoś ma jego za kurwę czy nie. Zwłaszcza jeśli takie słowa wypowiadała laska, co sama się zastanawiała kto będzie ojcem. Zabawne, że to kobietom właśnie najbardziej to przeszkadza. Pogardliwe określenia i plotki. To jest dokładnie tak, nieważne jak mówią, a ważne by mówili. By nie zapomnieli. - Strasznie się zmartwiłem, naprawdę. - odpowiedział jedynie na jej wywody. Mogła go nazywać jak chciała, nie miało to dla niego znaczenia. Tak czy siak jej nienawidził, cóż więc było kilka chwil spędzonych w jej wątpliwej jakości towarzystwie, kiedy obrzucała go gnojem, niczym właśnie taka rozchwiana emocjonalnie nastolata? Przyjmował to z pozornym spokojem, nawet mimo tego, że miał coraz większą ochotę na zobaczenie jej na ziemi, tam gdzie jej miejsce, najlepiej skopanej do nieprzytomności. Wtem parsknął wyjątkowo niewymuszonym śmiechem. Kurwa, ona była naprawdę niezła. - Jesteś żałosna, Watson. Jednak umiesz upaść jeszcze niżej niż ktokolwiek by sądził - teraz sam przewrócił oczami, czując jak jego gniew momentalnie stopniał. Więc była już tak nisko by posuwać się do argumentów aspirujących do jego łóżkowej dumy, z którą Casper z stuprocentowo nie miałby nic wspólnego, z pewnością nie ze względów domniemanej ciotowości Sharka. Desperatka. - Czy to już wszystko, czy może masz jeszcze ochotę sobie poużywać? - po prostu zapytał ją o to. Spokojnie, aczkolwiek kpiąco i być może nawet czekał na to by dalej kontynuowała swoją litanię. Niech mu udowadnia dalej, że jest tym za co ją właśnie miał oraz, iż brudna krew zdecydowanie daje o sobie znać. Że jest niewarta jakiegokolwiek zainteresowania, nie tylko z jego strony, ale i ze strony każdego kogo na drodze spotka.
Oliver dziś zapijał swój ból dupy z powodu tego, że nie został największym YOLO w zamku. Wszak jak pomyślał o swoich wyczynach to dawno nie dał popisu godnego tego świata. I może był mugolem, ale to dlatego miano mu okazywać szacunek. Był pewien powód. To był Oliver Watson i doskonale wiedział gdzie jest jego miejsce, może na dole... Ale tam najwygodniej. W wielkim fotelu, w którym można się rozłożyć gdy inni powodują Cię jeszcze ogarnąć. Z tej góry zerkają na Ciebie takie gwiazdy jak Ślizgon, które poza czubkiem swojego nosa mogą widzieć kilka bzdetów niewartych żadnych akcji. Cóż, Oliver był już zmęczony tego wieczora. On i jego kochany Rosjanin mieli sporo spraw do załatwienia. Począwszy od pracy dla Jury, po chodzenie i szukanie mu kobiety. Niestety jak się dowiedział Oliver to Jura nie był zainteresowany żadną z jego sióstr i to wcale nie dlatego, że miały małe cycki czy jedna była w ciąży. Chodziło po prostu oto, że były zbyt śmiałe dla Jury, który chciał dominować w związku. Tak uważał Rosjanin zatem rozmawiali sobie po rosyjsku idąc przez park po drodze śmiejąc się z własnych żartów, zaczerpniętych historyjek z komiksów i innych rzeczy, które dla Olivera były odległą krainą. Przynajmniej do tej pory... Ale kiedy Oliver tak szedł to usłyszał jakieś głosy, od razu pociągnął Jurę w bok. Nie lubił występować ciemną nocą pośród bójek, bo zwykle mu się obrywało, ale skoro był już dziś podchmielony, a towarzyszył mu Jura, to czemu miałby nie zobaczyć kto tym razem walczy? Uśmiechnąwszy się do przyjaciela szedł dalej pewniejszym krokiem, ale rozpoznał ten głos. To możliwe, że byłaby tu jego siostra z jakimś dziwnym gościem? Oliver nie znał. Oliver złościł się, bo słyszał brzydkie głosy. Co się dzieje? Podszedł z Jurą do nich, choć Jura wydawał się nieco rozanielony faktem, że znów stoi tak blisko kobiety... Chyba skłamał mówiąc, że CoCo mu się nie podoba. - Co tu się dzieje? - Spytał Oliver nieco gubiąc się w spojrzeniach... - Tebje nużno jebat!!!* - Zaczął Jura wyczuwając tutaj niemiłą atmosferę i zwracając się do tego niemiłego chłopca.
To nie tak, że Coco była wulgarną pizdą. Owszem, zdarzało jej się przeklinać, czasami nawet aż za bardzo, ale to tylko wtedy kiedy była wściekła, zirytowana i kiedy miała ochotę rzucić Avadę. Na Skarkera avadę chciała rzucić dzisiejszego wieczoru już przynajmniej dziesięć razy, zanim jeszcze poczuła jego oddech kilka centymetrów od siebie. I te tandetne perfumy, które mimo wszystko były dla wielu kobiet fenomenalne. Jednak nie dla Coco. Jej to nie kręciło, kompletnie. Miała ulubione perfumy i bynajmniej Rasheed niby nie pachniał. Wbiła w niego wzrok, a po chwili usłyszała rosyjski akcent, nie zdążyła nawet chłopakom odpowiedzieć. Jedynie wywróciła oczami, bo nie rozumiała dlaczego w takim miejscu spotkała się z Rashedeem, do tego jeszcze Oliver i ten Rosjanin. Nosz kurwa co za pech. -Dam sobie radę… - Mruknęła, a po chwili przeniosła spojrzenie na Sharkera. Miała ochotę go udusić, ale jak widać będzie musiała zrobić to innym razem, bo teraz zdecydowanie to nie wyjdzie. Chociaż może jakby brat wiedział że Coco kogoś zabiła to nie trzepałby tak językiem jak zrobił to w kwestii ciąży. -Albo… Nie. To nie moje zabawki i nie moja piaskownica. – Rzuciła z przekąsem, po czym odwróciła się na pięcie. Jeszcze na moment przystanęła przy Rashedzie, a po chwili mruknęła mu wprost do ucha. -Widzimy się w szkole, i lepiej żebyś miał więcej jaj niż dzisiaj… - Odeszła. Zniknęła. Przecież tylko to potrafiła.
Nie ma nic piekniejszego w taki ładny wiosenny dzień, jak spacer. Tak. Piątek nie od dziś wiedział, że przebywanie na świeżym powietrzu to samo zdrowie. Stąd tak chętnie spacerował. Oddychał świeżym powietrzem. No nie z tym świeżym to nie do końca, bo przecież sobą by chłopak nie był, gdyby nie fakt, że musiał co jakiś czas sobie zakurzyć, prawda? Prawda. Swoją drogą, to było mało zabawne, ale ktoś ostatnio mu powiedział, że papieros, podobnie jak włosy, tworzą jego wizerunek. I są naturalną częścią osoby Krukona. Smutne to było, bo nie bardzo wiedział, czy śmiać się czy płakać? Dziękować czy hejcić? No, generalnie nic nie zrobił, tylko dwuznacznie się uśmiechnął no i w ogóle. A teraz, przechadzał się i chyba doszedł do wniosku, że tamta osoba miała racje. Bo faktycznie.. jakoś nie wyobrażał sobie nie zapalić. Cóż. NO DOBRA. EJ NIE ROZMAWIAJMY O TYM, DOBRZE? Dziękuje. Inna sprawa, jak można mówić o papierosach, jak on mógł o tym myśleć, widząc tak epickie miejsce?! No właśnie nie mógł. A kiedy przypadkowo stanął przed „wejściem”, początkiem tej cudownej zielonej alei drzew, poczuł przemożne pragnienie pójścia w tamtą stronę. Po prostu musiał ją zobaczyć. Przejść się tędy. Poznać tą drogę. Kierunek w którym prowadzi.. Wiedziony czystą ciekawością spokojnie stawiał kolejne kroki, rozglądając się dokoła. I bardzo niedobrze, że to zrobił. Może gdyby utkwił wzrok przed sobą, to by jej nie ujrzał? Może nie ruszyłby w jej kierunku? Nie ruszyłby bez zastanowienia, złapał od tyłu za rękę? Nawet nic nie mówił wcześniej, tylko po prostu złapał, tak żeby się odwróciła. Odwróciła i go zobaczyła. Ale on nie puszczał. Nie puszczał, żeby nie mogła uciec. Tak jak poprzednio. Podobno do trzech razy sztuka. Nie mógł jej pozwolić zniknąć. Nie trzeci raz.
Podobno drzewa mają w sobie magię. Tak, to prawda, mają w sobie magię. I to inną od tej "naszej" magii. Nie pierdolną w ciebie Drętwotą, ale będą statycznie stały w tym samym miejscu, przez kilka następnych stuleci. Będą stały i słuchały, obserwowały wszystko wokół nich, będą emanować tą spokojną naturą. Będą wydzielać tlen, pochłaniać dwutlenek węgla. Będą dawać życie, będą słuchać twojego oddechu i odgłosu kroków. Będą śledzić twój ruch, kiedy przemykasz między ich korzeniami, wspinasz się po koronie, by dosięgnąć nieba. Będą gościć w swojej korze wiewiórki, dzięcioły, wszelkie żywe stworzenia, które chcą uciec od ulicznego hałasu, od ludzi, którzy pochłaniają powoli świat. Niszczą go od środka, nie wiedząc, że za niedługo sami nie będą mieli gdzie żyć. Nie będą mieli gdzie uciec. Czasem nachodziły mnie właśnie takie chwile- chwile pełne melancholii i smutku. Kiedy wszystko wracało ze zdwojoną siłą, trafiając prosto w serce. Odbierając mi oddech, wydzierając po kawałeczku mojej duszy. I to okropne uczucie pustki, które wypiera wszystko inne. Nie ma nic innego, niż ta pustka, wypełniająca mnie od środka, wypierająca ze mnie wszystko inne. Jakbym była tylko skorupą. We wnętrzu nie ma nic. Nie ma serca, nie ma uczuć, są tylko łzy, ból, ten wszechogarniający ból, i pustka. I naszyjnik w lewej kieszeni kurtki. W gardle czułam wielką gulę, nie do przełknięcia. Byłam za pusta, żeby płakać. Nie było nic, kompletnie nic. Nawet kiedy poczułam czyjś dotyk na dłoni. Nawet kiedy ten ktoś odwrócił mnie od drzewa, w które tępo się wpatrywałam, próbując wyprzeć to okropne uczucie. Dopiero kiedy mój wzrok padł na twarz tej osoby, coś się pojawiło. Po pierwsze- zaskoczenie wymalowane na twarzy. Po drugie- wielka złość. Po trzecie- ogromna chęć nie okazania tego wszystkiego, co się teraz we mnie kotłowało. - Ambroge -wydusiłam tylko przez ściśnięte gardło. Próbowałam szarpnąć ręką, jednak chłopak trzymał ją zbyt mocno. Tym razem chyba nie uda mi się uciec. Nie potrafiłam powiedzieć nic więcej. Po prostu tam stałam, co jakiś czas próbując się wyrwać. Na próżno. A naszyjnik w kieszeni palił niemiłosiernie.
Złapał. Nie pozwolił się wyrwać. Ani teraz. Ani nigdy. Najpierw porozmawiają, a potem.. nie. Potem też nie pozwoli jej odejść. Zbyt często pozwalał kobietom odchodzić, żeby i teraz się na to bezwiednie zgodzić. O nie. W końcu był mężczyzną. I jak mężczyzna zamierzał postąpić. - Aiko. Cóż za spotkanie.. – rzucił. Miało być obojętnie. Miało.. wyszło? Nie wyszło. Zdecydowanie nie wyszło. Czemu? Bo było w tym tyle goryczy. Smutku. Złości. Nie, tego ostatniego nie było. Raczej żalu, tęsknoty, goryczy. Miał wrażenie, że jego rajski chleb jest piołunu obsypany makiem, jak to pisał poeta. W końcu, po jakimś czasie, po kilku sekundach wpatrywania się w siebie. Dziwnego, pełnego milczenia, zadumy, kotłujących się w obojgu emocji, zdecydował się zrobić coś czego nie powinien robić. Nie teraz. W tamtej chwili. Co zrobił? Dał im upust, uzewnętrznił to, co miało zostać w środku. Przytulił dziewczynę. Lekko, przytulił. Po tym puścił. Nie miał zamiaru jej tu trzymać na siłę. Chyba oboje zdali sobie sprawę z tego, że porozmawiać powinni. A jeśli ona teraz ucieknie.. Nie. Nie będzie jej gonić. Może powinien. Może. Na pewno. Powinien. Musiał wręcz. Problem w tym, że zbyt często biegł, gonił, aby i teraz kiedy nie był niczego winien, lecieć za kobietą. Teraz, kiedy się uzewnętrznił. W jakiś sposób obnażył. – Nie odpisałaś mi.. – powiedział chłodnym tonem. Zacisnął nerwowo wargi. Spokojnie Ambroge. To nie jest licytacja. Licytacja grzechów. Sam miałeś dużo na sumieniu. Pamiętaj. – Na.. Napisałem.. – powiedział cicho. Nie. To byłoby zbyt dużo. Gotuj się kurwo. Gotuj.. – Napisałem. Tak jak prosiłaś. Wysłałem list. Zrobiłem, jak chciałaś. Pozwoliłem Ci wyjść. Jak chciałaś. Nie robiłem nic czego nie chciałaś. A jeśli coś robiłem, to nie protestowałaś. Chciałaś.. – znowu umilkł. GOTUJ SIĘ KURWO, GOTUJ! – Dlatego powiedz mi jedno. Co zrobiłem źle? Dlaczego mnie zostawiłaś bez wieści? Czy Ty sobie zdajesz sprawę z tego, co ja przeżywałem? Bałem się. O Ciebie, ze coś Ci się stało, że te psy Cię napadły, że zginęłaś w wypadku, że spotkałaś trolla w łazience, że poszłaś na wycieczkę do zakazanego lasu, cokolwiek.. – mówił spokojnie. No, może nie aż tak jakby chciał. Jego intonacja była rosnąca. Nadal jednak nie krzyczał. A po policzku spłynęła mu łza. Przypomniał sobie. Te dni. Te dni, kiedy się bał. Te oskarżenia Kattie. Nie tyleż pod jej adresem, co wszystkich jego gości. Ale pod jej również. Pamiętał doskonale, te gorączkowo przerzucane strony Proroka Codziennego w poszukiwaniu wzmianki o jakieś tragedii, która mogłaby wszystko wyjaśnić. Wycieczki do Hogwartu, zaczepianie koleżanek z roku. Pamiętał to wszystko. Źle, źle zawsze i wszędzie..
Ambroge, cóż za spotkanie. Tak, właśnie, cóż za spotkanie. Powiedz mi jedno, tylko jedno. Ta jedna rzecz i wszystko już się wyjaśni. I wszystko już będzie jasne, i nic nie będzie już takie pojebane. Nie będzie tego uczucia pustki, które mnie wyżera od środka. Nie będzie tego wszystkiego, co mnie powoli zabija. Nie będzie guli w gardle, nie będzie gorączkowego myślenia, podejrzeń. Będzie tylko jedno, tylko to, czego pragnę- odpowiedź. Powiedz mi, Ambroge... Co ten naszyjnik robił u ciebie? Chciałam mu to wszystko powiedzieć, kiedy tak na mnie patrzył, kiedy mówił to wszystko, a ja czułam coraz większy ścisk w okolicy serca. Czułam, jak coś je oplata, ściska, coraz mocniej i coraz bardziej boleśnie. Jak coś powoli wydusza z niego resztki życia. Nie zareagowałam, kiedy mnie przytulił. Poddałam się temu bezwiednie, chociaż miałam ochotę, no nie wiem, kopnąć go i uciec, jak najdalej. Może na drzewo. Może wzdłuż alejki. Ale nie, ja tylko stałam i patrzyłam na Fridaya, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Nie mogąc przepchnąć przez wysuszone, ściśnięte gardło żadnego dźwięku. Zamiast tego tylko na niego patrzyłam, z mieszaniną różnych emocji kotłujących się we mnie jak w kociołku, podczas lekcji eliksirów. I było wielkie prawdopodobieństwo, że zaraz to wszystko wybuchnie. Zamiast tego, sięgnęłam tylko do lewej kieszeni. Chwilę obracałam w palcach naszyjnik. Kurwa. Nie mogłam oddychać, czułam dziwny ucisk w okolicy płuc. I to nie była nawet kwestia tylko tej dziwnej sytuacji. To była pieprzona kumulacja. Wszystko się nagle skotłowało, jakby świat chciał mnie dobić. Jakby mówił: Umrzyj, kurwo. Wyciągnęłam wisiorek z kieszeni i po prostu wyciągnęłam rękę przed siebie, w stronę Ambroge'a. Nie odrywając od niego wzroku, czekałam na jego reakcję. Chciałam jak najwięcej wyczytać z jego twarzy, jak najwięcej się dowiedzieć. Może to jego? Może jest gejem, może transwestytą? Chyba to byłoby lepsze, niż świadomość, że należy to do jakiejś dziewczyny. Koleżanki. "Koleżanki". Chciałam coś dodać, coś powiedzieć, ale nie. Nie potrafiłam. Jakby ktoś przeciął mi struny głosowe, jakby nie chciał, żebym mogła coś z siebie wydusić. Wyjaśnić, zażądać wyjaśnień.
Patrzył tylko spokojnie na dziewczynę, kiedy ta zaczęła wyciągać rękę kieszeni. Mimowolnie przeniósł wzrok na tamtą część jej anatomii, dostrzegając po chwili także i naszyjnik. Czyżby.. tak. O kurwa. Więc to był wisiorek Kattie? Bosko. No to.. pozamiatane. Tyle z rozmowy. Tyle z ich znajomości. Właśnie ulatywała sobie gdzieś hen, w eter.. Piątek patrzył jedynie. A na jego twarzy cała mozaika emocjonalna. Z jednej strony zdziwienie, BO CO ON KURWA ROBIŁ W JEJ RĘKACH, z drugiej taka niesamowita ulga, że mimo wszystko był bezpieczny. No i że się znalazł. Z trzeciej jednak strony, z tej samej, z której wiał zdradziecki północny wiatr, miał wrażenie, że czegokolwiek nie powie to jest na straconej pozycji. A tego się właśnie bał. Strach.. Tak. Azymut obrany na trzecią stronę świata właśnie to wskazywał. No, ale kierunki mamy cztery, prawda? Prawda. A jaki był ten ostatni? Wstyd. Wstyd.. że to się musiało wszystko tak potoczyć. Nawet jeśli to stara sprawa, na długo sprzed Aiko. Doskonale przecież zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna była skrzywdzona. Właśnie przez takich ludzi jak on. Tym bardziej było mu z tym źle. - To.. Chciałbym powiedzieć, że to moje.. – wydukał w końcu. Co miał powiedzieć? Nie bardzo wiedział. Wiedział natomiast, że nie przetrzyma jej spojrzenia. Z resztą, nawet nie próbował. Po prostu.. spuścił wzrok. – Na pewno.. To nie było, jak myślisz. – powiedział, wyciągając paczkę. Papieros kilka sekund później znalazł się w jego dłoni, następnie w ustach, zaraz po tym płonął. Piątek zaciągnął się dymem jakby nigdy nic. – I.. do niczego nie doszło.. – rzucił, między kolejnymi pociągnięciami. Konstruował wokół siebie coś w rodzaju takiej chmury, mgły nikotynowej, zasłaniającej nie tyleż jego twarz, co widok jemu. Nie chciał. Nie chciał, nie mógł patrzeć na Aiko. Tak bardzo. Tak bardzo zawiódł..
Kłamca. Parszywy kłamca. Miałam wielką ochotę po prostu roześmiać mu się w twarz. Za kogo on mnie miał? Czy naprawdę wyglądałam na aż taką idiotkę? Czy miałam na czole napisane jestem pierdolonym debilem? Czy on myślał, że takie coś przejdzie. Gówno prawda, nie przejdzie. Takie coś nigdy nie przejdzie, ja już po prostu znałam takich jak on, znałam te wszystkie pieprzone gadki. Kotku, to nie tak jak myślisz. Śmiechu warte i tyle. Na jego twarzy widać było coś, jak wstyd. Wstyd, zdziwienie, strach. Ulga? Chłopie, serio? No tak, pewnie ta dziunia bardzo bała się o swój naszyjniczek. Pewnie jest wiele wart, może ma jakąś wartość sentymentalną. Pewnie dużo widział. Przedmioty w ogóle dużo widzą, dużo więcej, niż nam się wydaje. Zachowują w pamięci różne chwilę, nawet te, które czasem chcielibyśmy ukryć. A ja doskonale wiedziałam, co ten wisiorek widział. Czułam, jakby chciał mi to przekazać. Że, tak, to dokładnie tak, jak myślę. - Weź to ode mnie -powiedziałam, w końcu, po wieczności milczenia. Wcisnęłam naszyjnik w dłonie Ambroge'a, nie zważając na to, czy upadnie, czy chłopak go złapie. Przecież to nieważne, przecież mnie to nie obchodzi. To, niestety, nie moje.- I nie opowiadaj mi pierdół. Proszę cię, nie rób ze mnie idiotki, to skrajnie upokarzające. Nie kłam mnie chociaż, nie rób ze mnie debila. Za kogo ty mnie masz? No, za kogo? Za jakiegoś cholernego dzieciaka, który nic w życiu nie przeszedł? Który nie zna takich typów jak ty? Szczerze mówiąc, myślałam, że jesteś inny. Cóż, dobry z ciebie aktor, cholernie dobry. Bo najwyraźniej się myliłam -zakończyłam ten potok słów, który posypał się niezależnie od mojej woli. Mogłoby się wydawać, że zaraz ryknę płaczem, tak jak wtedy, w jego mieszkaniu, ale nie. Nie, teraz w moich oczach widać było tylko i wyłącznie pustkę. Pustkę i chłód, pustkę i zaciętość. Zaciętość, że nie dam zrobić z siebie idiotki, nie tak, jak wtedy. Nie ma kurwa mowy. Stwierdzając, że nie mam już nic do dodania, pokręciłam tylko głową i rzuciłam Fridayowi ostatnie spojrzenie. Nie powiedziałam już nic. Żadnego "Żegnaj sukisynie", lub "Zawiodłam się na tobie". Oh, nie, ja nie z tych. Ja po prostu odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie.
Wcisnęła mu ten naszyjnik. Ledwo, go złapał, to prawda. Ciężko było tego nie zrobić, skoro nie spodziewał się tego. Cóż.. A potem ten cały jej monolog. Cholera jasna. Dobra. może nie był idealny, w zasadzie to dalej niż bliżej mu do ideału. Był cholernie od niego daleki. No, ale chyba nikt mu nie będzie wmawiał, że przespał się z laską, z którą się nie przespał, prawda? A ona.. Ona to właśnie zrobiła. Opierdoliła go, nawet nie pozwalając mu dojść do słowa. Słusznie, bardzo słusznie. Gdyby nie jeden skurwysyńsko istotny fakt. Że do jasnej cholery nic między nim a Kat, takiego grubszego nie zaszło. Żadnego stosunku. Nic z tych rzeczy. Ten pierdolony naszyjnik. Prawdopodobnie, gdyby zdał sobie z jego egzystencji w mieszkaniu wcześniej, albo choć ona sobie o nim przypomniała, może wszystko poszłoby inaczej? Ba! Na pewno. No, ale stało się tak, a nie inaczej. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że ckurwa mać, kolena kobieta chciała go zostawić. O nie! Co to, to nie kochaniutka! Niewiele myśląc, jak poprzednio, ruszył za nią. Tym razem już nie był cicho. Krzyczał, wołał ją. To było straszne. Zaczęła biec. Chłopak mało płuc nie wypluł, to wszystko przez te papierosy, a i tak nie mógł jej dogonić. W końcu jakoś udało się ją zatrzymać. Gdy już to zrobił, nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Nie było to jednak spowodowane brakiem jakiegokolwiek dobrego pomysłu, ale walką o przetrwanie. Zdecydowanie, będzie musiał ograniczyć palenie. Może nawet iść do jakiegoś uzdrowiciela, bo to tak być nie mogło. Przebiegł raptem sto metrów a już umiera. W końcu, odzyskawszy oddech, oparł się o pobliskie drzewo. – To nie tak. To nie tak jak myślisz. To nie tak jak wszyscy myślą. – powiedział. Nie, nie miał zamiaru się hamować. Gotuje się kurwa. – To nie było kurwa tak. – rzucił ponownie, niemalże wyjąc. Z bólu. Rozpaczy. Lęku przed jej utratą. – Miałem skurwysyńsko kiepski okres. Nic mi nie wychodziło. Mało się nie zabiłem, zacząłem nawet ćpać. I wtedy jakoś ją poznałem. Ma na imię Katt, jest ślizgonką. Przejawiała zainteresowanie moją osobą, od samego początku.. – urwał. Teraz powoli zaczął sobie zdawać sprawę z kilku rzeczy. – W końcu, umówiliśmy się na kawę, poszliśmy do mnie i tam.. przeszliśmy do rzeczy. Do niczego jednak nie doszło. Nawet jej nie rozebrałem. Miałem takiego doła, że nie byłem w stanie znieść samego siebie ani na trzeźwo, ani po pijaku, a co dopiero w łóżku z inną dziewczyną. W końcu ją wyprosiłem. Ogarnąłem się i wyprosiłem.. Ale wisiorek. Kompletnie o nim zapomniałem. A ona też go nie wzięła. Nie wiem, czy zapomniała, czy zrobiła to naumyślnie.. – skończył swoją historię, popatrzył prosto w jej oczy. – Ale ją wyprosiłem! Wręcz wyrzuciłem! Słyszysz! Do niczego nie doszło.. – mówił, a rozpacz narastała w jego głosie. – Gdybym wiedział, myślał w tamtej chwili o tym małym gównie – tu podniósł rękę, celem okazania przedmiotu – To prawdopodobnie nie rozmawialibyśmy o tym w taki sposób. I możesz sobie o mnie myśleć co chcesz.. Nie będę się więcej tłumaczył. Tylko winny się tłumaczy, a ja niczemu nie zawiniłem. Taka jest prawda. Od początku do końca Ci ją wyjawiłem, niczego nie ukrywając.. – dodał. Chyba, ba na pewno, się ogarnął. To dobrze. To bardzo dobrze. Teraz to on był gotowy do odejścia. Nie miał siły. Te kilka minut zmęczyły go psychicznie i fizycznie. Prawdopodobnie nawet bardziej od tego biegu..
Czy on naprawdę nie mógł odpuścić? To była taka sytuacja, w której musiał odpuścić. Musiał odpuścić, bo ze mną w tym okresie mojego życia nie dało się normalnie rozmawiać. Nie dało się udowodnić, nie dało mi się czegoś wmówić. Przede wszystkim, kiedy się w czymś uparłam. Biegłam przed siebie, kiedy usłyszałam, że mnie woła. Ten bieg był bardzo wyzwalający, naprawdę. Głuche uderzenia butów o uklepaną ziemię, włosy smyrgane przez powietrze, furkoczący płaszcz. Przyśpieszony oddech i bicie serca. O, serce. A jednak, jednak bije. Cóż, dobrze wiedzieć, bardzo dobrze. Chyba jeszcze nie umarłam. Nie wiem, jak to się stało, że mnie dogonił. Przecież zawsze byłam niedościgniona, najszybsza mimo niepozornego ciałka. A tu proszę, dogania mnie nałogowy palacz. Tak nie mogło być, nie mogło. Musiałam popracować nad prędkością. Wyrwałam dłoń Ambroge'owi, kiedy mnie za nią chwycił i zatrzymał. Nie ruszyłam jednak znowu przed siebie. Może ma coś ciekawego do powiedzenia. Słuchałam jego słów, z nieodgadnionym wyrazem twarz. Kat, Ślizgonka. No pewnie, kto inny, jak nie Ślizgonka?! Boże, oni chyba naprawdę robili to specjalnie. Czasem miałam wrażenie, że świat mnie nie lubi. Nie jestem z kamienia, chociaż mogłoby się wydawać inaczej, dlatego wyznanie Fridaya poruszyło moje ściśnięte serduszko. Nie miałam pojęcia, że był taki okres w jego życiu. Skąd mogłam wiedzieć? To tylko pokazywało, jak krótko i jak powierzchownie się znaliśmy. A mimo wszystko, to potrafiło tak boleć. W końcu, kiedy chłopak przestał mówić, zapadła chwila milczenia. Unosiło się w powietrzu, naciskając na nas ze wszystkich stron. Przygniatając nas swoim istnieniem. Dalej, Aiko, powiedz coś. Cokolwiek. W końcu zrobiłam coś raczej niespodziewanego w tej sytuacji. No, a na pewno Ambroge się tego nie spodziewał. Wręcz rzuciłam się na niego, zarzucając mu ramiona na szyję. Podciągnęłam się na nich, by móc dosięgnąć jego ust, w które zaraz się wpiłam. Sama nie wiem, co dokładnie czułam. Na pewno ulgę, co odmalowywało się na mojej twarzy i w moich ruchach. Również pewnego rodzaju troskę. Co się wtedy działo, w tym okresie jego życia? I ważniejsza kwestia- czy on dalej trwał?
Nie. Nie mógł odpuścić. Sorry Aiko. To było nierealne. Wręcz nie do wykonania. Nie teraz. Nie, kiedy tracił swoje świecące najjaśniej światełko w tunelu. Była jednym z kilku.. Oprócz niej, oczywiście mama, tata. No i Roman. Ktoś musiał go w końcu wyprowadzać. Sztuka..? Nie. Ta już dawno dogorywała.. Nauka. Ta z kolei świeciła coraz mocniej. Niemniej Aiko była królową. Taką Gwiazdą Polarną dla starożytnych żeglarzy. Wskazywała kierunek. Ten kierunek, za pomocą którego można było wyznaczyć wszystkie inne. Dlatego nie mógł pozwolić by i to światełko zgasło. Dlatego, głównie dlatego za nią pobiegł. A fakt, że ją dogonił.. Cóż. Może to jego adrenalina dodała mu tyle sił, by ją dogonił? Albo na odwrót jej umysł nakazał ciału poruszać się wolniej? Kto wie..? A wyznanie Fridaya, jak to je już nazwaliśmy.. tak. W zasadzie nie powinno mieć miejsca. Nie w tych okolicznościach. Ona.. jeśli w ogóle miałaby się o tym dowiedzieć, to na pewno nie teraz. Na pewno nie w tej sytuacji. No, ale cóż.. Widać tak miało być. Chłopak mówiąc to, w głowie miał już potencjalne odpowiedzi Aiko. Wszystkie były typu „A nie mówiłam, że jesteś dobrym aktorem?!”, albo „Brawo Piątek, rola życia!”.. Przez chwilę, ułamek sekundy dosłownie, wahał się. Czy aby na pewno mówić o pewnych rzeczach. Dobra. Lepiej powiedzieć. Lepiej, żeby wszystko było jasne. Jak szczerość to szczerość. Gdy wszystko powiedział, a raczej poruszył bardziej znaczące wątki, liczył na którąś z odpowiedzi w jego głowie. Tymczasem zachowanie dziewczyny przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Bo.. Bo jak to? Jak to go całowała? Jak to po tym, co zrobił? Po tym wszystkim? Teraz to on miał nie wiedział, co zrobić i serio zaczynał czuć się winny. No, ale najpierw odwzajemni pocałunek, skoro tak bardzo tego chciała. W międzyczasie, złapał ją w pasie, oderwał od siebie i pomógł usiąść na jednej z gałęzi. Tak, że teraz była wyżej od niego, a on mógł w spokoju oprzeć głowę na jej kolanach. – Ale jak to? A co z moim aktorstwem i w ogóle? – zapytał, szczerze zdziwiony. Dlaczego ją tak usadził? Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chciał czuć na sobie jej spojrzenia. Po drugie – kochał, kiedy bawiła się jego włosami. Taki już był, egoista. A jego stany depresyjne? Chciałbym powiedzieć, że minęły. Niestety, obawiam się, że póki co były dość mocno stłumione, ale kto wie. W koncu jego światełko siedziało teraz obok niego. I nie miało ani twarzy ślizgonki. Ani nauczycielki..