W krętych podziemnych korytarzach można znaleźć wiele opustoszałych pomieszczeń. Nie brakuje tu więc także od wieków nieużywanych klas. Jedna z nich znajduje się w krętych lochach. Jej wnętrze jest dość niewielkie i zwykle pogrążone w zupełnym mroku. Poniszczone i zakurzone ławki ułożone są jak w aulach, natomiast ściany zdobią jakieś stare obrazy na których nie znajdziesz żywych postaci. Nawet one opuściły to miejsce. Niełatwo tu dotrzeć, ale ma to też swoje plusy, istnieje naprawdę niewielkie prawdopodobieństwo, że jakiś inny uczeń w tym samym czasie będzie chciał odwiedzić to miejsce.
Autor
Wiadomość
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
To sytuacja, w której Wacławowi pozostało zrobić niezręczny uśmiech i uciec z miejsca. Z początku ucieszył się, że puchońska brać współdzieli jego upodobania muzyczne. A później okazało się, że są w zupełnie innym spektrum upodobań, bo mimo elastyczności Eli w tym temacie to student nawet nie znał wymienionych przez nią zespołów. - Um, no - zaczął niezręcznie, rozważając swoje kolejne słowa jakby od tego zależało czy uda im się eliksir czy nie. - Absolutnie nie wiem o czym mówisz, ale ja jestem bardziej jak - nie zacznie jej tu zaraz śpiewać, że szedłby piechotą do lata albo że jest niezłą dżagą. Raczej musiał iść w amerykańską komerchę. - Happiness hit her like a train on a track - zaśpiewał Florens z maszynami, aby w pełnej krasie oddać cześć muzyce wspieranej przez sektę LBGT. - Gdyby wybuchł ci w twarz wrzątek z ognistym hibiskusem i miętą to najwyżej zaliczyłabyś mocny peeling - powiedział to całkiem poważnie, bo nie widział w tym nic złego. Ot, nie życzył Puchonce źle, chciał jedynie zasugerować, że wypadek przy pracy z tak bezpiecznym eliksirem skończyłby się pożytecznie w najgorszym wypadku. - Mi kiedyś wybuchł w twarz eliksir postarzający - temu Wacław zawdzięczał brak pytań o dowód gdziekolwiek i kiedykolwiek. - Tak szczerze to chciałem zapytać właśnie o rośliny, które lubisz - bo przecież nie zawsze to o co pytamy było tym, co chcemy usłyszeć. - Przytulam brzozy i czuje się szczęśliwy. To takie obcowanie z naturą w istocie natury. One są takie miłe w dotyku. Jeszcze jak ta ich kora nagrzana jest jesiennym słońcem - uśmiech mimowolnie wkradł się na jego twarz. Od niechcenia wrzucił ostatni składnik do kotła, zmniejszając pod nim ogień, aby nie zagotował się zbyt szybko.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Dostrzegając te niepewność, początkowo przeszło mi przez myśl, że powiedziałam coś nie tak. W jakiś sposób go obraziłam? Dopiero jego słowa pozwoliły mi odetchnąć. Machnęłam ręką, na znak, aby się nie przejmował. Przecież nie każdy musi znać te same zespoły, co ja. - Dog days are over? - zapytałam, rozpoznając słowa, ale nie mając stu procentowej pewności. Czy to zespoły typowo komercyjne, czy te bardziej niszowe, nie miało to dla mnie znaczenia. Te drugie szanowałam nawet bardziej - mała publika i nakłady, a niestrudzenie parli do przodu. Było kilkoro takich artystów, których obserwowałam od początku i byłam świadkiem jak wybijają się do popkultury. Czasami czułam się jak matka doglądając wzrost swojego dziecka. - Myślę, że poprzez wrzątek byłoby to coś więcej. - peeling to jedno, poparzenie trzeciego stopnia delikatnej skóry twarzy i narządów, głównie oczu, nie leżało w polu moich zainteresowań. Zdecydowanie wolałam unikać tego typu problemów. Wystarczyły mi poranione ręce, przecięte nożykiem albo kolcami roślin. No tak, kolejne pytanie z kategorii "co lubię". W tym przypadku moja odpowiedź była równie ciężka do podjęcia. - W zasadzie to wszystko, co jest ładne i przydatne. Na pewno nie przepadam za diabelskimi sidłami i innym cholerstwem, które na każdym kroku utrudnia życie. - tak, pnącza oplatające się wokół ciała i próbujące ciebie zadusić na śmierć nie leżały w polu moich zainteresowań. - Mmm...aha. Ja bym chyba wolała przytulić się do człowieka albo zwierzaka. - odparłam, starając się nie oceniać. Skoro ta czynność przynosiła mu szczęście, to kim byłam, aby to wyśmiewać czy patrzyć krytycznie. Wróciłam spojrzeniem do kociołka, mieszając w nim nieco, aby zawarta w nim ciecz zmieniła swój kolor na wymieniony w podręczniku. Czas spędzony na warzeniu zdecydowanie minął szybciej i przyjemniej w towarzystwie Wacława. Przy okazji dowiedziałam się nowych, ciekawych rzeczy. Zdecydowanie było to przyjemniejsze od czytania po raz enty jakiegoś podręcznika
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
- Tak! - Powiedział podekscytowany, bijąc brawo dziewczynie z bananem na ryju, będąc ucieszonym jak mało kto. - Ano i jeszcze lubię Marinę z diamentami, ale bez diamentów. Tę śmieszną od Zielonej latarni, wiesz, Lorde - mógł tak długo mówić i mówić, ale chyba nie wypadało, bo warzyli eliksir, a nie mieli towarzyskiego spotkania. - Ognisty hibiskus absorbuje wrzątek poza kotłem, więc jeśli nie utrzymujemy temperatury wrzenia to eliksir pieprzowy się nie robi. Dlatego nigdy nie piłaś pipeprzowego na gorąco - albo kłamał i coś takiego nie miało racji bytu, ale to już wynikało ze sporej niewiedzy w dziedzinie zielarstwa głównie. Zaś zielarstwo to pierwsza rzecz, której Wacław zaczął się brzydzić w Hogwarcie. No, może poza grami miotlarskimi, ale to opowieść na inną historię. - Rozumiem, rozumiem - przytaknął i chyba nie chciał ciągnąc Puchonki dalej za język, bo ta jakoś tak nie zdawała się nader chętnie rozmawiać. Wacek się nie dziwił, sam ze sobą nie wytrzymałby długo z tak debilnymi pytaniami. Z drugiej strony - właśnie za takie rzeczy bardzo się lubił.- Coś ty, ludzie są obrzydliwi - zaśmiał się, bo samo przytulanie się dla przytulania było dziwne. Natomiast to co działo się w łóżku, działo się w łóżku. - Patrz, patrz, patrz - znów wrzasnął podekscytowany. Podbiegł do kociołka El i sztachną się eliksirem. - Gotowe, wow, jesteś z siebie dumna? - Zapytał pełen radości dla skończonego procesu. - Ja z nas jestem. Przelewamy? - Zapytał, biorąc chochlę i szykując próbówki.
/zt x2?
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Wyszczerzyłam zęby, widząc, jak z zawiedzionego Wacława robi się taki, który emanuje energia. Tak, zdecydowanie wolałam go w tej formie. Może i nie trafiały do mnie wszystkie żarciki i komentarze, jednak na dłuższą metę zbytnio mi to nie przeszkadzało. Był taka starsza wersja Tercjusza, może nieco bardziej śmiałą. Brakowało tu nieco większego stosowania Maxa w rozumowaniu pewnych kwestii. A może to tylko była moja wyobraźnia i iluzja? - E? - wydałam z siebie mądrze, nie za bardzo rozumiejąc słowa, jakie padły. Hibiskus absobruje wrzątek...nie pije się eliksiru na ciepło...co? To w ogóle jakikolwiek eliksir się pije na ciepło? Ja rozumiem, że mam niewielka wiedzę na temat eliksirowarstwa, ale nie za bardzo sobie przypominałam podobna sytuacja. Będę to musiała sprawdzić, w bardziej prywatnym otoczeniu. Przekrecilam głową na boki, raz w lewo, raz w prawo, jednocześnie się zgadzając i nie. Sama nie patrzyłam na drugiego człowieka w takim pryzmacie, jak zdecydowana większość społeczeństwa. Nie czułam potrzeby zaspokojenia jakiejś żądzy. Po prostu lubiłam ciepło drugiego ciała, jego miękkość i poczucie bezpieczeństwa, jakie dawało. Uczucie tego, że jest się kochanym. Z moich małych rozmyślań wyrwało mnie wrzasniecie Wacława. Doprawdy, ten to potrafił zwrócić czyjąś uwagę, jak nie swoimi czynami, to głosem. Czy byłam dumna ze swojej pracy? Częściowo pewno tak, jednak nie bardzo podobał mi się podstawowy błąd, jaki popełniłam. - Tak, przelejemy, posprzątamy i się zaniesie. - odparłem, przytakując głową i biorąc się za wymienione rzeczy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obydwoje mieli blisko do podziemi, więc nic dziwnego, że tutaj umówili się na spotkanie. Na szczęście w lochach nie brakowało miejsc do ćwiczeń oraz jedzenia, z którym ślizgon przyszedł w ilości znacznej. Oczywiście nie uważał, że z pełnym brzuchem zaklęcia wychodzą lepiej, ale zdecydowanie potrzebował wycieczki do kuchni i narobienia skrzatom dodatkowej roboty, bo czuł, że od śniadania wszystko już strawił i zaraz umrze z głodu, jak czegoś nie wpierdoli. -To co bierzemy na warsztat? Specjalne życzenia, czy po prostu trening, żeby zamienić Pattolowi dupsko w kanarka? - Zapytał, napychając sobie mordę kociołkowymi pieguskami. Na szczęście zaklęcia można było rzucać niewerbalnie, więc nie przejmował się, że nie zdąży przełknąć nim przyjdzie czas wyjąć różdżkę i wziąć się do prawdziwej pracy, a nie tego, co pokazywano im na tutejszych lekcjach.
Po tym wszystkim, co zaszło na biwaku, Terry jak nigdy wcześniej potrzebował skupić myśli na czym innym, a że w Hogwarcie chłopak nie mógł liczyć na wiele rozrywek odpowiednio pochłaniających jego roztrzepaną i ostatnimi czasy nerwową naturę, postanowił rzucić się w wir nauki. Nie byle jakiej nauki! Puchon przez ostatnie kilka dni niemal obsesyjnie pogłębiał swoje umiejętności transmutacyjne, pochłaniając kolejne lektury wypożyczone ze szkolnej biblioteki lub zaszywając się w jakiejś pustej klasie, gdy tylko nadarzyła się taka sposobność. Na posiłki praktycznie przestał chodzić, podkradając jedzenie z kuchni, kiedy miał pewność, że nikogo po drodze nie spotka. Wkuwał i wkuwał, ślęcząc godzinami nad poznanymi zaklęciami, aż wreszcie zetknął się ze ścianą. Wszystkie zaklęcia, których nauczył się przez cztery lata swojej czarodziejskiej edukacji, opanował już niemalże do perfekcji, a czary zaawansowane, przeznaczone dla studentów i absolwentów znacznie wykraczały poza jego zdolności samodzielnego przyswajania wiedzy. Początkowo nie wiedząc, co z tą sytuacją zrobić, chłopak postanowił dać sobie na chwilę spokój z zawrotnym tempem nauki i spróbować powrócić do normalnego trybu funkcjonowania. Zmusił się nawet, by zejść wraz ze wszystkimi na śniadanie, jednak, gdy tylko przekroczył próg Wielkiej Sali i zobaczył setki zebranych tam osób, wpadł w panikę i uciekł, nim ponownie straciłby panowanie nad sobą. Z mocno bijącym sercem powziął decyzję – musi znaleźć sposób, by kontynuować naukę transmutacji, skoro ona jedna trzymała go o zdrowych zmysłach. Okazja natrafiła się sama, gdy pewnego dnia pośpiesznie przemierzał korytarz, chcąc uniknąć największej fali uczniów, która za kilka minut skończy obiad i wyleje się na zamkowe hole, zmierzając na popołudniowe zajęcia. Był tak zaaferowany, że z impetem wpadł na Ślizgona, upuszczając z rąk torbę i wszystkie książki, niczym największa ofiara losu. Czerwieniąc się jak burak przeprosił i już miał uciekać dalej, gdy do głowy wpadł mu pewien pomysł. Nim zdążył stchórzyć, zapytał, czy chłopak nie chciałby mu pomóc z transmutacją, starając się sprawiać przy tym wrażenie najbardziej uroczego stworzenia, jakie Solberg widział w życiu. W wyniku całego zajścia, kilka dni później Terry krążył nerwowo po jednej z nieużywanych klas, zastanawiając się, czy Max zjawi się zgodnie z obietnicą, czy może w ostatniej chwili zmieni zdanie, zostawiając go na lodzie. Niepokój buzował w nim do tego stopnia, że kilka razy rozważał wyjście z sali i poszukanie Ślizgona na własną rękę, nie bacząc na potencjalne konsekwencję równie irracjonalnej decyzji. Bo i co by zrobił, gdyby go znalazł, dajmy na to na błoniach? Nakrzyczałby na niego? Przywalił mu twarz, tak jak Leroy’owi? Skrzywił się na samo wspomnienie konfrontacji. Nie, cierpliwości, na pewno zaraz się zjawi… Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, Puchon praktycznie podskoczył w miejscu, a na jego twarzy pojawił się wyraz tak ogromnej ulgi, że przypominał odrobinę wygląd narkomana na głodzie. - Cokolwiek. – odparł z nutą desperacji w głosie, patrząc na Ślizgona wzrokiem niemalże obłąkanym. Kiedy zdał sobie z tego sprawę odchrząknął i wzruszył ramionami, starając się sprawiać wrażenie, jakby było mu wszystko jedno. Skutek był marny. - Coś ciekawego, niecodziennego, może…. eksperymentalnego? – zaproponował w nadziei, że uda mu się wyciągnąć z Maxa psotną naturę. W końcu co prawda nie pozwolił im rozsadzić kociołka na poprzednim Labmedzie, ale Terry miał wrażenie, że wcale nie ma do czynienia z potulnym sztywniakiem, uważającym szkolny regulamin za świętość. A przynajmniej na to liczył.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przypadkowe spotkanie i próby Terry`ego, by Max zgodził się na tę prywatną lekcję, na tyle urzekły ślizgona, że nawet nie myślał, by Andersonowi odmówić. Co prawda nie nabrał się na te niewinne sztuczki, ale zdecydowanie zobaczył w chłopaku coś, co sprawiło, że miał ochotę lepiej go poznać. No i dodatkowo sam miał okazję rozwinąć się w transmutacji, co zawsze było cholernie przydatne, a szczególnie teraz, gdy starał się zostać animagiem. -Eksperymentalnego? - Powtórzył poniekąd zdziwiony, poniekąd bardzo mile zaskoczony, co odbiło się niebezpiecznymi ognikami w jego szmaragdowych ślepiach. Nie zaproponował niczego od razu, wpychając sobie żarcie do buzi i gestem zachęcając Terry`ego, by zrobił to samo. -Zdajesz sobie sprawę, że to może się skończyć tragicznie? - Zapytał z pełną paszczą, choć wcale nie wyglądał na takiego, co miał zamiar z tego powodu rezygnować z podjęcia się tego wyzwania. Wręcz przeciwnie, cała jego postawa świadczyła o niebywałym zapale do działania. Transmutacja była dziedziną, w której rzadko eksperymentował. Mimo zamiłowania, nie podchodził do niej tak jak do eliksirów i raczej nie myślał o tym, by specjalnie coś modyfikować. Uwielbiał za to posługiwać się nią kreatywnie i w tym widział potencjał dzisiejszego spotkania. -Octopede. Kojarzysz? - Zapytał po dłuższej chwili, otrzepując dłonie z okruszków i chwytając w końcu różdżkę. -Włosy, macki, te sprawy. - Rzucił bez względu na odpowiedź puchona. -Normalnie wygląda to mniej więcej tak. - Wypowiedział formułkę, a czupryna puchona od razu zmieniła się w ruchliwe odnóża morskiego stworzenia o fioletowo-różowym zabarwieniu. -Ale spróbujmy pójść może bardziej w fantazyjnym kierunku. - Cofnął czar, po czym ponownie go rzucił, choć tym razem macki nie tylko zmieniły kolor, ale zamiast wypustek miał niewielkie kwiatki na sobie. -Zrób ze mnie pięknego potwora, dajesz. - Sam stanął przed lustrem, przed którym wcześniej postawił Andersona i automatycznie poczochrał sobie włosy, choć nie miało to najmniejszego znaczenia w tej chwili, gdy za moment i tak miał już ich przecież nie mieć.
Kosteczki:
Zmiana podstawowego działania zaklęcia wymaga więcej skupienia i talentu, więc czas na kostki na konsekwencje! W tym celu rzuć k6:
1,6 - Wyszło super, trochę niemrawo, ale pacjent przeżył. 2 - Macki są, ale takie, jakie wynikają z definicji zaklęcia. Modyfikacje nieudane. 3,4 - Kolor zmieniony, ale macek brak! Zamiast tego, Max ma na głowie poplątane gałęzie, które haratają jego twarzyczkę. 5 - Gorzej być nie mogło. Włosy ulegając zapłonowi. Polecam szybko coś z tym zrobić!
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Terry bynajmniej nie uważał się za szczególnie zdolnego czarodzieja, mało tego, chłopak swoje magiczne popisy uznałby w najlepszym razie za przeciętne. Z eliksirami było mu nie po drodze – częściej udawało mu się wysadzić kociołek, niż uwarzyć zdatny do spożycia napój – za żadne skarby nie potrafił spamiętać gatunków czarodziejskich roślin, nadal nie nauczył się, jak odnaleźć planety na nocnym niebie, na wróżbiarstwie wymyślał co mu ślina na język przyniosła, a nawet zwykłe zaklęcia zdarzało mu się sknocić. Nic więc dziwnego, że Puchon zamiast zdawać się na wątpliwe umiejętności magiczne, zdecydowanie częściej sięgał po sprawdzone niemagiczne sposoby – czy to na przyszycie guzika czy wyleczenie kataru. Była jednak jedna dziedzina, w której chłopak czuł się jak ryba w wodzie, której mógł uczyć się godzinami i w której nie miał sobie równych – przynajmniej na własnym roku. Ogromnie był dumny zarówno ze swojej wiedzy teoretycznej, jak i efektów rzucanych zaklęć transmutacyjnych, i choć wiedział, że w zamku jest pełno uczniów zdolniejszych od niego, to i tak nie mógł pohamować szerokiego uśmiechu, ilekroć udało mu się skutecznie zamienić jeden przedmiot w drugi. Pomimo jednak ogólnego zadowolenia z własnych zdolności transmutacyjnych, nigdy nie odważyłby się na własną rękę eksperymentować z zaklęciami. Może gdyby był starszy i mądrzejszy, ale kto to widział, żeby piętnastolatek samodzielnie pałał się tak ryzykownym zajęciem. Terry może i był lekkomyślny, nie był jednak do cna głupi. Właśnie dlatego zebrał się na odwagę, by zapytać Ślizgona, czy nie zechciałby poćwiczyć z nim kilku zaklęć – w najlepszym wypadku będzie mógł poeksperymentować pod okiem kogoś bardziej doświadczonego, a w najgorszym… cóż, kazałby chłopakowi zjeżdżać. Dopisało mu szczęście, a może zadziałała jego dziecięca buzia, w każdym razie miał teraz przed sobą Maxa pałaszującego w najlepsze kociołkowe pieguski z łobuzerskimi iskierkami w oczach. Widząc, że trafił w dziesiątkę z doborem korepetytora, Terry odetchnął z ulgą i pozwolił sobie na psotny uśmiech. Bingo. - Ano może… - pokiwał głową, jak gdyby poważnie zastanawiał się nad słowami Ślizgona - …ale nie musi. Żeby nie było, chłopak był w pełni świadomy zagrożeń płynących z bezmyślnego kombinowania z zaklęciami. Patton na ich pierwszych w życiu zajęciach w Hogwarcie wygłosił tyradę na temat tępaków, którzy postanowili pobawić się w wynalazców i potem trzeba ich było zeskrobywać ze ścian zamku. Puchon do dziś pamiętał te trzy zwoje pergaminu, które musiał napisać na temat niebezpieczeństw wynikających z nieumiejętnego rzucania zaklęć. Był wtedy przerażony do tego stopnia, że przez kolejny miesiąc nieufnie zerkał na swoją różdżkę, jak gdyby miała lada moment wybuchnąć. Ale od tamtych zajęć wiele się zmieniło – chłopak dorósł, ćwiczył, dużo czytał i był prawie pewien, że ma szanse na udaną modyfikację jakiegoś prostego zaklęcia. A jeśli coś pójdzie nie tak, to przynajmniej będzie ich dwóch, by naprawić szkody. Ze skupieniem słuchał objaśnień Maxa, śledząc dokładnie ruchy chłopaka, kiedy ten postanowił zaprezentować zaklęcie, na moment upodabniając piętnastolatka do mitycznej meduzy. - Dobra, w razie czego krzycz. – spróbował zażartować, by pozbyć się nerwów, choć wcale nie było mu do śmiechu na myśl, że jego pierwsze eksperymentalne zaklęcie będzie wymierzone w drugą osobę. Wziął głęboki oddech i skupił się na efekcie, który chciał osiągnąć – wijące się macki, upstrzone kolorowymi kwiatami zamiast wypustek. Odchrząknął i pewnym ruchem rzucił zaklęcie, nie mogąc pozwolić sobie na choćby cień zawahania – konsekwencje mogłyby być tragiczne. Z wyczekiwaniem przyjrzał się efektom swojej pracy i… - Ha! Popatrz! – wyrwało mu się na widok efektu rzuconego przed chwilą zaklęcia. Na głowie Ślizgona wiły się cienkie, ciemnofioletowe macki, ozdobione drobnymi, białymi kwiatuszkami. Nie było to może dokładnie to, co Terry zamierzał wyczarować, ale i tak był z siebie ogromnie zadowolony. Spojrzał wyczekująco na starszego chłopaka, jak piesek, czekający na pochwałę za poprawnie wykonaną sztuczkę.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max był zdecydowanie bardziej lekkomyślny jeśli chodziło o wszelkie eksperymenty. Wizja znalezienia się w szpitalu przerażała go dlatego, że oznaczała zastój. Nie przejmował się bólem czy możliwością śmierci, ale nienawidził monotonii i bezczynności. Tak przynajmniej podchodził do eliksirów. Z zaklęciami się nie dogadywał za grosz, co było powodem jego powrotu do szkoły, choć ten był mocno rozczarowujący, jak miał być szczery. Widząc jednak zapał puchona, postanowił opuścić bezpieczną bańkę i nieco się zabawić. Owszem, poniekąd swoim kosztem, ale na ten moment nie myślał o tej części ich spotkania. -A to już będzie zależało od Ciebie! - Wyszczerzył się, dając tym samym znać, że jeśli chodzi o magię, to już każdy sobie rzepkę skrobie, czy jak to tam się mówiło. Objaśnił Andersonowi obrazowo, jakie jest jego pierwsze zadanie i... czekał. Spoglądał na ruch różdżki chłopaka i wsłuchiwał się w jego intonację, by wiedzieć mniej więcej, czego może się spodziewać. Na szczęście, efekty były lepsze niż gorsze. Nikt nie wybuchł, nikt nie płonął i ogólnie wszyscy wyglądali na żywych i zdrowych. -No pokaż, co tam masz. - Mruknął, przeglądając się w lustrze i z zadowoleniem stwierdzając, że zaklęcie poskutkowało. -Nieźle! Trochę biednie, jak na moje oko, ale nadal poprawnie. - Dotknął delikatnie jednej z macek, a ta była dokładnie tak oślizgła, jak się spodziewał. -Chcesz spróbować dojebać coś bardziej efektownego? Spróbuj przeciągnąć delikatnie ostatnią sylabę. Ale delikatnie, bo jak polecisz za bardzo, to będziesz mnie zbierał jak puzzle po całej sali. - Zaśmiał się, dając jednocześnie wskazówki i wymawiając zaklęcie tak, jako powinno ono brzmieć. Uprzednio przywrócił sobie naturalną fryzurę, by Terry mógł ćwiczyć na czystym płótnie, co zdecydowanie ułatwiało sprawę.
Kostki:
Rzuć k100 na to, ile procent poprawy Ci wjedzie. Wynik 1-20 do porażka i podpalenie Maxiowej fryzurki. Reszta wyników to procentowa poprawa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Duma kroczy przed upadkiem, jak miał się już za chwilę przekonać młody Puchon, teraz rozgorączkowany z powodu zaskakująco dobrego rezultatu rzuconego zaklęcia. Może fryzura nie wyszła dokładnie tak, jak planował, ale udało mu się osiągnąć jakiś efekt. Na piegowatej twarzy wykwitł rumienieć podniecenia, kiedy chłopak praktycznie podskakiwał dookoła Maxa, chcąc obejrzeć pokryte kwiatuszkami macki z każdej strony. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, że sięgał Ślizgonowi mniej więcej do piersi i żeby przyjrzeć się oślizgłym kosmykom, Terry musiał mocno zadrzeć głowę, stojąc jednocześnie na palcach. Jego entuzjazm opadł nieco na wieść, że oczekiwano od niego bardziej spektakularnego efektu, nie zniechęcał się jednak, postanawiając spróbować jeszcze raz, tym razem wkładając w rzucanego zaklęcie więcej mocy. Delikatne kwiatuszki? Nic z tych rzeczy, Anderson wyobrażał sobie Maxa przygniecionego gąszczem różnokolorowych egzotycznych kwiatów, które widział do tej pory jedynie na ilustracjach w podręczniku do przyrody. Miał na myśli przepych, ciężkie zapachy, wijące się pnącza – słowem całkowite przeciwieństwo drobnych, powściągliwych modyfikacji. Pewny siebie, podbudowany niedawnym sukcesem, ponownie wycelował różdżką w swój Ślizgoński obiekt testów i rzucił zaklęcie. Już miał ocenić wynik swojej pracy, kiedy uśmiech zamarł mu na twarzy, na widok owszem, wielokolorowych, tyle że nie kwiatów, a jęzorów ognia, które z zawrotną prędkością pożerały brązowe kosmyki. Wrzasnął nienaturalnie piskliwym głosem i uniósł trzęsącą się dłoń, w której nadal dzierżył różdżkę, po czym zafundował Maxowi lodowaty prysznic. Chciał tylko ugasić jego czuprynę – a raczej to, co z niej pozostało – ale był w takiej panice, że nie mogło być mowy o jakiejkolwiek kontroli nad wyczarowanym strumieniem. Blady na twarzy i mokry od potu w niemal równym stopniu co stojący przed nim Ślizgon, Terry był na skraju omdlenia. Znów to zrobił. Znów skrzywdził drugą osobę. - Cholera jasna, błagam powiedz, że żyjesz. – powiedział a raczej zapiszczał bez tchu – Jezu przepraszam, nie chciałem, naprawdę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czekał z wielką nadzieją na to, co Terry pokaże. Początek był naprawdę obiecujący, więc nic nie wskazywało na to, by nie mogli nieco podnieść poziomu. Dlatego też poinstruował puchona, dokładnie przeprowadzając go przez cały proces. Niestety, to co w teorii poszło świetnie, w praktyce okazało się katastrofą. Max nie widział co się dzieje, ale poczuł ciepło, które po chwili już przeraźliwie go parzyło, a wokół roznosił się powoli smród palonych włosów. Na szczęście to trwało tylko chwilę, bo Terry ugasił pożar, mocząc Maxa od stóp do głów. -Niestety żyję, nie martw się. - Uśmiechnął się od chłopaka, jak już szok mu minął, po czym potrząsnął głową jak pies, który tyle co wyszedł z wody. Niestety to był błąd, bo puchon musiał go nieco nadpalić, o czym świadczył ból w okolicy czaszki Solberga. -Nie z takich rzeczy wychodziłem. - Uspokoił jeszcze, bagatelizując to wszystko machnięciem ręki. Od razu zaczął rzucać na swój łeb kilka zaklęć leczących, na wszelki wypadek. Mimo wszystko nie chciał, by posądzono chłopaka o morderstwo. -To co, próbujemy jeszcze raz? - Zaproponował po chwili, ciesząc się nie wiadomo z czego. Był jednak gotów na kolejną próbę. Jakby nie patrzeć, nadal żył, więc nie widział przeciwskazań do dalszej pracy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Ostatnie, czego spodziewał się po zaklęciu zmieniającym włosy w macki, było wywołanie małego pożaru na głowie Ślizgona. Zakładał, że najgorsze, co może się wydarzyć, to nagłe ołysienie lub inny problem z fryzurą – kłopot, któremu z łatwością można zaradzić przy pomocy kilku zaklęć lub eliksirów, a z tymi Max nie miał przecież żadenego problemu. Oczywiście mogło się też okazać, że żaden efekt nie nastąpi – wizja przykra, lecz i tak po tysiąckroć korzystniejsza od tego, co czekało na piętnastolatka w rzeczywistości. Kamienne ściany dawno zapomnianej zamkowej komnaty odbiły echem piskliwy krzyk Puchona, który mimowolnie wykradł mu się z piersi na widok ludzkiej pochodni, w którą przemienił Maxa. Chłopca zalała fala czystego przerażenia, obezwładniająca i przyćmiewająca zmysły, niemal całkowicie odbierając mu możliwość zareagowania na wywołane przez siebie niebezpieczeństwo. Niewiele brakowało, a Terry zupełnie straciłby panowanie nad sobą, do cna spanikowany nagłym niebezpieczeństwem. Miał wrażenie, że serce na moment zatrzymało mu się w piersi, by chwilę później ruszyć ponownie ze zdwojoną prędkością. Na ziemi zakotwiczyła go tylko jedną myśl – ugasić ogień na głowie Maxa. Całą uwagę skupił na tym jednym celu, odsuwając na dalszy plan strach, wstyd czy zawód. Można powiedzieć, że działał instynktownie, unosząc różdżkę i rzucając jedno z najbardziej podstawowych zaklęć, które może i nie wyszło tak, jakby sobie tego życzył, ale skutecznie spełniło swoje zadanie, nie pozostawiając po małym ognisku nic, poza smrodem spalonych włosów. Charakterystyczny nieprzyjemny swąd unosił się w powietrzu, stanowiąc nieprzyjemne świadectwo sromotnej klęski Puchona, który pomimo zapewnień ze strony Maxa, nadal niepokoił się o stan zdrowia chłopaka. - Jesteś pewien, że nic ci nie jest? Niecodzienne człowiek zostaje ludzką pochodnią. – upewnił się, obserwując uważnie rzucane przez Ślizgona zaklęcia lecznicze. Kiedy pierwszy strach minął, Terry’emu było zwyczajnie głupio, że własną głupotą doprowadził do podobnej sytuacji. W końcu Max wykazał się ogromną dobrodusznością, zgadzając się poświęcić swój czas nieokrzesanemu piętnastolatkowi, a ten w ramach podziękowania podpalił mu czubek głowy. Blondyn z lekkim przestrachem zerkał na Ślizgona, obawiając się, czy ten aby nie wybuchnie złością, wyrzucając mu lekkomyślność, przy okazji nie posiłkując się własną różdżką. Trudno było mu się dziwić, w końcu jeszcze przed chwilą stał w płomieniach z powodu nieuważności młodego imbecyla. Max wydawał się jednak nie chować urazy – co więcej, zaproponował, by spróbowali ponownie, jak gdyby samospalenie było jedynie nic nieznaczącą przeszkodą na drodze do świetnej zabawy. - Jesteś pewny? – zapytał z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, miejsce którego chwilę później zajął szeroki uśmiech. – Okej. Tym razem mi się uda, zobaczysz! Odchrząknął, wziął głęboki oddech i przeanalizował wszystkie błędy popełnione podczas poprzedniej próby. Był zbyt pewny siebie, lekceważąco podszedł do zaklęcia, wkładając w nie zbyt wiele niekontrolowanej mocy. Pozwolił sobie na rozkojarzenie, godząc się na nieprzewidziane konsekwencje, które okazały się tragiczne. Tym razem będzie mądrzejszy. Nadal miał z tyłu głowy uwagę Maxa, że pierwotny efekt wypadł blado i nijako, jednak próbując swoich sił tym razem, nie zlekceważy pozostałych aspektów kombinacji kosztem efekciarskiego rezultatu. Uniósł różdżkę, wycelował i rzucił zaklęcie. Z niepokojem przyjrzał się czuprynie Ślizgona, jednak nigdzie nie dostrzegł nowych płomieni – zamiast tego brązowe kosmyki wydłużyły się, przeobrażając się w macki, nadal oślizgłe i wijące się obrzydliwie, jednak udekorowane wydatnymi kwiatami wyrastającymi z miejsc, w których normalnie znajdowały się ośmiornicze wypustki. Z pewnością dało się jeszcze wiele poprawić, by osiągnąć bardziej spektakularny efekt końcowy, jednak Terry i tak promieniał z zadowolenia i ulgi. - Chyba nieźle, nie? – z wyczekiwaniem oczekiwał na ocenę chłopaka, szczerze ciekawy jego opinii, jako transmutowanego obiektu. – Czujesz coś w ogóle jak rzucam na ciebie zaklęcie?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zapłon nie do końca był dziś w planach Maxa, ale na szczęście, szybka reakcja puchona sprawiła, że obyło się bez ogromnej tragedii i ślizgon, choć nieco bardziej łysy, wciąż pozostawał żywy. -Nic, czego dobra fiolka bujnego owłosienia, by nie załatwiła. - Starał się uspokoić Terry`ego, co raczej nie było proste biorąc pod uwagę okoliczności. Nie mówiąc już o fakcie, że ponowna próba podejścia do tego zaklęcia, po prostu była głupia, ale rozsądkiem w takich sytuacjach, to Max się za często raczej nie wykazywał. Nic więc dziwnego, że jak tylko ogień na jego łbie zgasł, już proponował rundę drugą, ku rozsądnemu zdziwieniu swojego towarzysza. -Wierzę w Ciebie. To tylko macki. - Wyszczerzył się i stanął z różdżką w ręku, gotów na ewentualne wznowienie swojej magii leczniczej. Obserwował ruch nadgarstka puchona i słuchał jak intonuje słowa prawie pewien, że tym razem obędzie się bez tragedii. I się nie pomylił. Już po chwili, na jego głowie pojawiły się ozdobione macki sprawiając, że Max wyglądał jak ślizga menda. Czyli typowy ślizgon, nie ma co ukrywać. -No i miodzio. Widzisz, wystarczyła tylko jedna prawie-śmierć i wyszło. - Wyszczerzył się do Andersona, podziwiając w lustrze jego dzieło. Czy mogło być lepiej? Zawsze, ale jak na eksperymenty i tak szło im całkiem dobrze. -Okej, to teraz mi powiedz, jakie zaklęcie scala przedmioty w jeden. - Postawił chwilowo na teorię, by dać im odpocząć od wrażeń.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Jeżeli zamierzało się eksperymentować z zaklęciami, to trzeba było być przygotowanym na ewentualne porażki – te mniej i te bardziej spektakularne. I choć tym razem obyło się bez większych szkód (nie wysadzili klasy w powietrze, a Max nadal oddychał i wydawał się być w przyzwoitej kondycji), to Terry zanotował w pamięci, by przed kolejną próbą miksowania zaklęć podciągnąć się nieco z uzdrawiania. Nigdy nie wiadomo, kiedy przydadzą się podstawowe zaklęcia lecznicze… Opanowanie Ślizgona i jego lekceważące podejście do całego zajścia naprawdę zaimponowały chłopcu, który – choć starał się to jakoś zamaskować – spoglądał na Maxa niczym na podręcznikowy wzór zajebistości, do którego młody Anderson mógł jedynie aspirować. A najlepsze w tym wszystkim było to, że pomimo bycia jednym z tym cool dzieciaków, które zazwyczaj panoszyły się po szkole dręcząc uczniów takich jak Terry, Max wydawał się naprawdę w porządku. Nie pogonił go, gdy Puchon poprosił o pomoc z transmutacją, nie wyrzucił z imprezy urodzinowej Remki i pomimo płomiennego incydentu, Terry nadal nie oberwał żadną klątwą czy innym nieprzyjemnym urokiem – czego chcieć więcej? Kiedy pierwszy stres opadł, ogarnęła go tym większa motywacja, by poprawnie wykonać ćwiczenie. Nie mógł wyjść na ostatnią ofermę przed Ślizgonem, szczególnie gdy sam nieskromnie zaproponował, by spróbowali swoich sił z czymś trudniejszym niż rzucanie prostych zaklęć. Skupił się więc na dokładnym odtworzeniu zaklęcia, które tym razem wyszło zdecydowanie lepiej niż przy pierwszej próbie. - Czym jest jedna prawie-śmierć w obliczu siedmiu lat spędzonych w tej szkole. – podłapał, przewracając oczami. Nie było tajemnicą, że Hogwart nie należał do najbezpieczniejszych miejsc w kraju. Czarodzieje najwyraźniej nie wymyślili czegoś równie bzdurnego jak zasady BHP, wychodząc z założenia, że im więcej zagrożeń w procesie edukacji, tym lepiej. Kolejne pytanie nieco zbiło go z tropu, spojrzał więc podejrzliwie na Ślizgona, doszukując się jakiejś czyhającej na niego pułapki. - No jeśli chcesz coś skleić to używasz Zlepa… - zaczął, ale wypowiadając nazwę zaklęcia doznał olśnienia. W pytaniu nie chodziło o „sklejanie” tylko o „scalenie”. Pacnął się w dłonią w czoło. – Cofam to, chodziło Ci pewnie o Miscere Vires. – zarumienił się ze wstydu. Jak mógł strzelić taką gafę? Nadal kręcąc z niezadowoleniem głową zaczął zastanawiać się, do czego Max chciał wykorzystać zaklęcie. – Wolałbyś zamiast wielu macek jedną wielką? Coś jak oślizgły irokez? – spróbował wyobrazić sobie niecodzienną fryzurę, co poskutkowało napadem tłumionego chichotu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max zdecydowanie nie był kimś, z kogo powinno brać się życiowy przykład. Owszem, przykładał się do nauki i pomagał ludziom, ale zazwyczaj tyczyło się to rzeczy, które po prostu lubił. W innych przypadkach ten zapał wyglądał różnie, a jako człowiek to już w ogóle popełniał błędy, których lepiej było nie naśladować. Jeśli chodziło zaś o transmutację, to okazywało się, że Max ma mniejszy dar do przekazywania wiedzy, niż przy kociołkach, ale ostatecznie Terry zrobił postęp, co było zadowalającym rezultatem. Zaklęcie łatwe nie było i zdawał sobie z tego sprawę, ale zakładał innym poprzeczkę tam, gdzie samemu sobie, czyli praktycznie w kosmosie. -Dzień jak co dzień w tym pierdolniku. - Uśmiechnął się na trafny komentarz puchona. Ta szkoła daleka była od bezpieczeństwa i Max wiedział o tym lepiej niż niejeden uczeń, a to dlatego, że uwielbiał testować, jak bardzo nielegalne są te wszystkie zakazy, które im narzucano. Pogaduchy pogaduchami, ale mieli robotę do wykonania. Solberg zauważył zmieszanie na twarzy Terryego i choć chłopaka nie poganiał w żaden sposób, to nie miał zamiaru też mu podpowiadać nim tamten nie podejmie chociaż próby. Uniósł lekko brew, gdy Anderson wspomniał o Zlepie. Mylić się nie mylił, ale zdecydowanie nie były to te tory, o które im chodziło. Na szczęście pociąg wiedzy puchona wrócił na dobrą drogę i już mogli ruszać dalej. -Po pierwsze, zlep to idealne narzędzie, jak chcesz zostawić po sobie ślad. A po drugie tak, Miscere Vires, bardzo dobrze. - Pochwalił go, wspominając w myślach kalendarz z gołymi babami, który nadal wisiał w uczniowskim dormitorium po tym, jak go tam na stałe przymocował kiedyś po pijaku. -Czy bym wolał? Niekoniecznie, ale właśnie to będziemy robić. Będzie ciężej, bo już mamy do czynienia ze złożonym magicznie przedmiotem. Bez modyfikacji byłoby łatwiej, ale z tego co wiem, nie chciałeś "łatwiej". - Wyjaśnił puchonowi całą artykulację i gest, jaki potrzebował złożyć, po czym dał mu znak, że może rozpocząć działanie na mackach.
Kostki:
Rzuć 2xk6. Pierwsza jest na intonację, druga na gest. Sukces jest, gdy z każdej wylosujesz przynajmniej 3 oczka. Jeśli suma będzie mniejsza niż 4, macki gniją i odpadają z Maxiowej głowy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Nie było wielkim sekretem, że Terry za Hogwartem nie przepadał; chłopak miał wrażenie, że został wciągnięty do magicznego świata wbrew własnej woli i do tej pory, pomimo upływu lat, nie pogodził się w pełni z nową rzeczywistością. Prawdę powiedziawszy nadal miał żal do… właściwie nie wiadomo kogo, o to, że jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Wszak gdyby cztery lata temu dano mu wybór, Terry zdecydowanie odmówiłby porzucenia dobrze znanej codzienności na rzecz czarodziejskiej przygody. Wiele razy zastanawiał się, jak wyglądałoby dziś jego życie, gdyby urodził się zwyczajny i nigdy nie dowiedział się o istnieniu magii. Sam Hogwart także przyczyniał się do niechęci chłopaka. Niemal wszystkie zasady obowiązujące w szkole wydawały mu się absurdalne, począwszy od nieustannego narażania uczniów na niebezpieczeństwo, a na jawnych niesprawiedliwościach wśród czarodziejskiego społeczeństwa kończąc. A skoro władze placówki przymykają oko na zagrożenia występujące podczas zajęć, Terry nie widział logicznego powodu, dla którego on miałby się nimi przejmować podczas swojego czasu wolnego. O ile więc nie narażał innych na krzywdę, Puchon miał skrajnie liberalny stosunek do szkolnego regulaminu. Nic więc dziwnego, że bardziej niż możliwością otrzymania szlabanu, chłopak przejmował się konsekwencjami, jakie jego poczynania mogły mieć na towarzyszącego mu Ślizgona. Kilkukrotnie upewnił się, że wywołany przez niego mały pożar nie spowodował trwałych szkód, nim przeszedł do dalszych eksperymentów. Musiał przyznać, że łączenie zaklęć okazało się znacznie trudniejsze, niż do tej pory przypuszczał. Wydawało mu się, że jeśli potrafi rzucić bezbłędnie każde zaklęcie z osobna, to nie powinien mieć większych kłopotów z ich kombinacją. Jego zuchwałość prędko została zweryfikowana, pozostawiając chłopaka zawstydzonego i zdecydowanie mniej pewnego własnych umiejętności. Pokora okazała się jednak wdzięczną nauczycielką (podobnie jak sam Ślizgon) i już przy kolejnej próbie, której towarzyszyło więcej skupienia i dokładności, Terry odniósł pierwszy tego dnia sukces, odzyskując dobry humor i chęci do dalszej nauki. – Zapamiętam… – mruknął, a w jego oczach na moment zapłonęły łobuzerskie iskierki, niezbyt skutecznie maskowane niewinnym uśmiechem na wciąż jeszcze dziecięcej twarzyczce. Kto go znał, ten bez trudu mógł się domyślić, że skora do psot młoda głowa już planowała, jakby skorzystać z tej udzielonej mimochodem rady. – Czyli nie jesteś fanem irokezów. – wzruszył ramionami, przekonany, że Max ze swoją pewnością siebie wyglądałby świetnie nawet w najbardziej idiotycznej fryzurze – Dobra spróbujmy, najwyżej znów staniesz w płomieniach. Niezbyt to był udany żart, toteż gdy tylko jego słowa rozbrzmiały w pustej klasie, Terry ponownie spłonął rumieńcem, wyrzucając sobie w duchu głupotę. Postarał się jednak skupić myśli na postawionym przed nim zadaniu. Max miał rację, rzucanie zaklęcia na obiekt znajdujący się już pod wpływem innego czaru (a właściwie kombinacji kilku czarów) niosło ze sobą pewne trudności. Trzeba było przewidzieć, jak uroki zareagują na siebie nawzajem, zapewnić stabilność efektów, no i przede wszystkim, rzucić zaklęcie b e z b ł ę d n i e. Dużo tego. Starając się brać pod uwagę wszystkie powyższe warunki jednocześnie Terry wypowiedział zaklęcie i machnął różdżką, usiłując jak najdokładniej odwzorować zaprezentowane przez Ślizgona złożenie. Z czubka różdżki wyleciało kilka bladych iskier, ale poza tym trudno było dostrzec jakikolwiek efekt. Terry spojrzał z niepokojem na Maxa. – Żyjesz tam? Chyba coś mi nie poszło, ale licho wie, jak te zaklęcia działają. Możesz się ruszać itd.?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tutaj byli bardzo podobni. Max gardził magią, upatrywał w niej źródła wszystkich, a przynajmniej wielu swoich problemów i uważał, że w mugolskim świecie żyłoby mu się łatwiej i zdecydowanie przyjemniej. Albo by umarł już dawno z przedawkowania, opcji zawsze było kilka. Hogwart irytował go jednak o wiele bardziej niż inne magiczne miejscówki właśnie przez wzgląd na to, jak traktowało się tutaj uczniów. Profesorzy zdawali się kompletnie nie przejmować uczuciami i problemami podopiecznych, często jeszcze pogarszając ich stan poprzez nakładanie jakiś irracjonalnych kar. Solberg bardzo dobrze o tym wiedział, bo nie raz oberwał i choć nie był kimś, kogo by to załamało, tak sukcesywnie przestawał darzyć te mury jakąkolwiek sympatią mimo początkowego dziecięcego zajarania faktem, że ma w sobie magiczny pierwiastek. Łączenie magii zawsze było bardziej skomplikowane. Wymagało idealnego wręcz zrozumienia esencji każdej z inkantacji i tego, jak mogą ze sobą współgrać. W pewien sposób przypominało to Maxowi łączenie składników w eliksirach, choć z różdżką zdecydowanie gorzej się dogadywał niż z chochlą. Szczerze nie spodziewał się, że Terry osiągnie dzisiaj jakikolwiek sukces, więc gdy ostatecznie przestał podpalać Solbergowy łeb, ślizgona był naprawdę pod wrażeniem. -Tylko jak coś, nie wiesz tego ode mnie. - Rozpoznał te łobuzerskie iskierki w oczach puchona. To mogło zwiastować wydarzenie, o którym plotki rozejdą się po szkole, a jeśli tak, to Max wolał nie być w ten proces oficjalnie zaangażowany. W końcu tyle co go spowrotem przyjęli. -Nie potrzebuję dodatkowych centymetrów. - Również wzruszył ramionami, po czym zachęcił Terryego do nowego podejścia. Pokładał w chłopaku nadzieję i wiedział, że jest on w stanie choć częściowo spełnić założenie, przed jakim Max go postawił. Zwykłe złączenie kilku elementów w jedną całość. I to jeszcze takich samych, choć magicznie zmodyfikowanych. Czekał w napięciu na to, jak Anderson poradzi sobie z tym zadaniem. Uśmiechnął się nawet, gdy usłyszał perfekcyjną inkantację, ale już widząc gest nadgarstka wyczuł, że wcale nie będzie tak dobrze. Solberg wziął głęboki wdech, ale nie poczuł swędu spalenizny. Kolejny sukces. Miał odwrócić się już do lustra, by spojrzeć na wyniki tej batalii, gdy poczuł na głowie ogromny ciężar. -Żyję, ale dodałeś mi z dziesięć kilo. Za łatwo nie jest. - Podniósł dłoń i wymacał mackę. Owszem, została jedna z wielu, jakie jeszcze przed chwilą zdobiły głowę ślizgona, ale jej gęstość była niewiarygodnie wysoka. -Część sukcesu jest. Jesteś pewien, że użyłeś odpowiedniego chwytu? - Chciał przechylić głowę, by lepiej spojrzeć na swojego podopiecznego, ale przez cały ten ciężar coś mu aż się naciągnęło w karku. Wziął więc swoją różdżkę i przerwał działanie zaklęć, powracając do swojej klasycznej, rozczochranej fryzury. -Dobra, na dzisiaj koniec. Poczytaj sobie, albo przećwicz to wszystko. Transmutacja jest pojebana, a jak Ci się zbiera na eksperymenty, to warto minimalizować ryzyko śmierci. Chyba, że chcesz kogoś zabić to wiesz, nie znamy się. - Posłał mu oczko, po czym wyjął z torby niszową książkę na temat transmutacji eksperymentalnej i przekazał ją puchonowi. -Korzystaj ile chcesz. Polecam rozdział czternasty. - Rzucił jeszcze, nim pożegnał się z chłopakiem i udał prosto do wielkiej sali żeby napełnić żołądek.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
W przeciwieństwie do dziedzin, w których dało się zdobywać wiedzę dzięki szlajaniu się po okolicy (jak np. opieka nad magicznymi stworzeniami), eliksiry były dla młodej Honeycottówny sporym wyzwaniem, głównie dlatego, że wymagały dużej dokładności i skupienia, a tych umiejętności młodej kobiecie definitywnie brakowało. Niemiej, tak czy siak podejmowała próby, bo trudno wyobrazić sobie wiele naprawdę wybitnych psikusów bez użycia eliksirów. Tym razem zdecydowała się na eliksir bujnego owłosienia, który był doskonały, by w nieszkodliwy sposób lekko uprzykrzyć komuś życie. Nieużywaną salę w podziemiach wybrała celowo, by mieć spokój i ewentualnie skorzystać z pomocy książek eliksirowarskich znajdujących się nieopodal, w sali od eliksirów. Choć szczerze powiedziawszy - ten eliksir był prosty i miała szczerą nadzieję, że obędzie się bez wybuchów, czy innych tragedii. Nim nadeszła pora na skorzystanie z głównych składników, Adela nagrzała wodę w kociołku, dodając odrobinę ziół - z tego, co kiedyś wyczytała (a nie robiła tego szczególnie często, jeśli chodziło o podręczniki), ziołowy wywar był dobrą podstawą do wielu eliksirów. Czekając aż on się sparzy, sięgnęła do torby, gdzie czekała reszta składników - zebrana w lesie pokrzywa lekarska oraz dyptam i bulwa czyakobulwy, zakupione w sklepie eliksirowarskim. Eliksir nie był trudny, dlatego bez cienia wahania zabrała się za siekanie pokrzywy, którą następnie wrzuciła do wywaru. Eliksir nabrał intensywnego, zielonego koloru, który wciąż był daleki od pożądanego efektu. Za to zapach, który unosił się w pomieszczeniu był głęboki i mocno ziołowy. Następnie, przeszła do działania z bulwą czyrakobulwy - bardzo cieszyła się, że w tym eliksirze można było działać akurat z tą częścią. Niestety, wiele eliksirów opierało się na paskudnej, śmierdzącej ropie. Tym razem, Adela musiała jedynie drobno posiekać bulwę, która śmierdziała zdecydowanie mniej niż ropa. Po dodaniu ciemnozielonych kawałków do eliksiru, jego intensywna barwa lekko osłabła, stając się bardziej mdłą - dzieki temu Honeycottówna wiedziała, że zmierza w dobrym kierunku. W międzyczasie dodawała pomniejsze składniki, kontrolując wygląd i woń eliksiru. Nadszedł czas na finałowy składnik czyli dyptam - nie miała tu jednak do czynienia z uzdrawiającym i wyjątkowo pożytecznym wyciągiem, tylko samym kłączem i kawałkiem pędu, który na całe szczęście nie zdążył jeszcze zdrętwieć, tak jak miał to w zwyczaju. Tym razem, chcąc zadbać o odpowiednie rozdrobnienie, Adela siegnęła po tarkę, powoli zmieniając dość twarde kłącze w małe kawałki, które przypominały raczej jakiś śmieszny, zielony ser. O dziwo szło jej niemal bezbłędnie, choć prawie przypaliła sobie rękaw od szaty, co i tak nie było w jej wykonaniu szczytem roztrzepania. W końcu mogła dorzucić dyptam do swojego eliksiru. 10 zamieszań w lewo. 4 w prawo. Znowu w lewo, tym razem raz. Procedura się udała i choć Adela upewniała się, czy wszystko zrobiła dobrze, to wynik był jednoznaczny - przygotowany przez nią eliksir pachniał i wyglądał jak eliksir bujnego owłosienia. Dziewczyna mogła być z siebie dumna - z jej perspektywy nawet tak prosty eliksir, nie był czymś oczywisty
Pierwszy tydzień zajęć miał się niedługo kończyć, a wraz z tym przychodziły do pisania nudne referaty, przygotowywania prace domowe i uczenie się wszystkiego od czego zaczynał się nowy materiał. Nie był z tego szczególnie zadowolony. Spodziewał się, że po powrocie do Hogwartu, szybko będzie musiał zacząć się uczyć, ale nie spodziewał się, że zabranie się za to przyjdzie mu z taką trudnością. Musiał przyznać sam przed sobą, że ostatnie dwa lata rozleniwiły go, nastawiły na inny sposób poznawania świata niż książkowy i teraz ta tradycyjna nauka nie była dla niego tak atrakcyjna, jak za dzieciaka. Czuł się zadowolony, że przynajmniej na zajęciach u O'Malleya dostali pracę do wykonania w parach. Praktyczną, a nie teoretyczną jak na całej reszcie. Z opisu zadania wynikało jasno, że powinni przygotować kilka eliksirów leczniczych, następnie mieszać je w różnych kombinacjach, przetestować, a na końcu we wnioskach spisać czy ich właściwości lecznicze zmieniły, skumulowały czy zneutralizowały. Nie wydawało się to trudnym zadaniem, ale ze względu na czasochłonność przygotowania kilku próbek, rozumiał, skąd decyzja o podjęciu się tego zadania w dwie osoby. Czekał już na Minę z kociołkiem i potrzebnymi ziołami w miejscu, w którym umówili się po zajęciach. Nie znał jej zbytnio, była jedną z dziewczyn, które poznał wraz z rozpoczęciem się roku akademickiego. Wydawała się bystra i na pewno miała sporo wiedzę w dziedzinie, skoro wybrała akurat taką specjalizacje. Miał więc nadzieje, że wszystko pójdzie sprawnie, może nawiąże z nią lepszą relacje i będą mogli z odciążonymi głowami, od jutra delektować się zasłużonym weekendem.
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Powrót to szkoły zawsze zwiastował nadejście nowej rutyny. Z jednej strony Mina nie przepadała za nią i za całymi tymi zajęciami, ale z drugiej strony było coś kojącego w zamku, w którym mogła zaszyć się w jakimś ciemnym kącie z dala od ludzi i spędzić nieco czasu samotnie. Plus jakoś przywykła do tego, że większość swojego czasu spędzała w Hogwarcie i na pewno byłoby jej dziwnie w momencie, gdy okazałoby się, że jednak musi na stałe pożegnać się z placówką to byłoby jej z tym wszystkim nieco nieswojo. Obecnie jednak nie mogła zbytnio pozwolić sobie na leniuchowanie w natłoku zajęć. Zwłaszcza tych dotyczących dziedziny, która była jej bliska. Umówiła się specjalnie z Benem, aby zająć się kwestią eliksirów, które zlecone zostały przez O'Malleya. Facet potrafił wzbudzać strach w uczniach i zmuszać ich do sumienności. Chociaż sama jakoś nigdy nie poddawała się tak jego aurze. Może i przyszła nieco spóźniona za co przeprosiła pospiesznie i siadła w pobliżu Krukona, odkładając na bok swoją torbę, a towarzyszący jej pyton wychylił stamtąd głowę postanawiając wyślizgnąć się na zewnątrz. - Dobra, to od czego powinniśmy zacząć? - zapytała jeszcze, aby zorientować się w tym na czym konkretnie polegało ich zadanie oraz nad czym powinni się pochylić.
Drzwi otworzyły się z dźwiękiem wyraźnego niezadowolenia, gdy dziewczyna przechodziła przez ich próg, co zwróciło Benjamina uwagę by spojrzeć w tamtą stronę. Spóźnienie, o ile można o nim mówić na dość nieoficjalnym spotkaniu, nie przeszkadzało mu w zupełności, ale przyjął przeprosiny od dziewczyny, podsumowując je krótkim skinięciem głowy. Uważał za zbyteczne rozwodzenie się nad tym, gdy mieli inne rzeczy do zrobienia i omówienia. Patrzył jak dziewczyna odkłada na bok poruszającą się torbę, ale nie zamierzał dopytywać co znajdowało się w środku. Szybko odwrócił wzrok na jej twarz, która wydawała się zdeterminowana do pracy. Tego potrzebowali. - Są dwie drogi. Możemy zacząć od spisania tezy, opisania sposobu przeprowadzenia badań i wstępnej listy przyborów, które użyjemy, albo od razu przejść do części praktycznej, zostawiając pergamin na później. - wyjaśnił rzeczowo, nie zostawiając miejsca na jakiekolwiek niedomówienia. Nie rozumiał skąd to pytanie się u niej pojawiło, w końcu nie spotkali się na picie kawy w zaciszu. Czyżby miała większe zaległości od niego? Wątpił, dwuletnia przerwa jasno pokazała mu, że musi pozbierać swoją wiedzę i umiejętności do kupy jeśli chce mieć szanse ukończyć semestr bez braków w karcie. - Osobiście wolałbym od razu zabrać się za praktykę. - sądził, że rozpisywaniem zadania każde będzie mogło zająć się w zaciszu własnego pokoju. Zwłaszcza, że nie podejrzewał dziewczyny o potrzebę odpisania od niego jakiejkolwiek treści zadania domowego. - Musimy wpierw przygotować po fiolce kilku eliksirów. Mogą być trzy? Nie chciałbym nad kociołkiem siedzieć do jutra. - co prawda liczba nie była równo podzielna na ich dwoje, ale przy odrobinie rozumu tak mogliby je dobrać, by jedna osoba zrobiła dwa prostsze, a druga w tym czasie jeden trudniejszy. W końcowym rozrachunku Ben spodziewał się, że i tak każdego wystarczy im tylko kilka kropli by sprawdzić jak się ze sobą łączą. W zależności od tego czy Mina postanowiła przygotować wpierw część teoretyczną czy praktyczną, Benjamin wyjął odpowiednie przyboru ku temu. Zioła już wcześniej znajdowały się na ławce, więc nie pozostało im nic innego jak podzielić się zadaniami i zająć pierwszymi czynnościami.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Biorąc pod uwagę to jak stary był ten zamek nie było niczym zaskakującym, że niektóre elementy brzmiały w nim tak jakby chciały działać normalnie, ale nie do końca mogły. Nie zwracała jednak na to większej uwagi, a przy okazji mogła także nie przejmować się zbytnio anonsowaniem swojej obecności skoro skrzypienie zrobiło to za nią. Rozsiadła się wygodnie tuż obok Krukona gotowa do tego, aby zabrać się za zadanie i skończyć to jak najszybciej. Głównie po to, żeby mieć resztę dnia dla siebie. Wysłuchała tego, co też Benjamin miał jej do powiedzenia i cieszyła się z tego, że przynajmniej podzielali to samo podejście, bo samej jakoś niespecjalnie spieszno było jej do wypełnienia papierologii i myślenia na tym etapie. Dla niej o wiele łatwiej było po prostu zrobić to, co do nich należało, a potem opisać to odpowiednio bez jakiegoś specjalnego kombinowania. - Też myślę, że lepiej się zabrać za praktykę - przytaknęła jeszcze dla formalności nim przeszli do kolejnych spraw. Wyglądało na to, że faktycznie czekało ich warzenie eliksirów. Musieli jedynie to odpowiednio przemyśleć. Głównie to jak powinni to rozegrać, aby się nie przepracować. Wyglądało na to, że oboje nie chcieli się niepotrzebnie nadwyrężać. - Trzy fiolki brzmią rozsądnie. Minimum, aby nie zawalić wyników pracy - przyznała i zaraz też zerknęła na to jakie dokładnie eliksiry mieli do wyboru. Skoro doszli już do jakiegoś porozumienia to śmiało mogli rozpocząć pracę nad ich zadaniem domowym. Oby nie zajęło to zbyt wiele czasu. Miała herbatę w dormie do zaparzenia.
Gdy dziewczyna mu odpowiadała, zastanawiał się chwilę nad tym, którym eliksirem powinien się zająć. Wierzył w umiejętności dziewczyny, ale to nie sprawiało, że zamierzał zająć się najprostszymi czynnościami, resztę zrzucając na nią. Sięgnął po kwiat asfodelusa, kore wiggenu i tojad, wiedząc, że uwarzenie z nich eliksiru będzie trwało nieco dłużej. Co prawda, pamiętał, że eliksir nie należy do najprostszych, ale warzył już go kilka razy z sukcesami i była ogromna szansa, że wszystko pójdzie jak po maśle. - Biorę się za wiggenowy. - oznajmił, wyciągając jednocześnie różdżkę z tylnej kieszeni. Potrzebował napełnić kociołek, zanim zacznie do niego wrzucać składniki, a nie spodziewał się by w nieużywanej sali, była na stanie. Odsunął nieco kociołek od wcześniej wyjętych rzeczy. Gdyby eliksir się nie udał mogłyby w łatwy sposób oberwać, będąc obok. Cicho wypowiedzianym "Aquamentine" napełnił kociołek odpowiednią ilością wody. Nie potrzebowali całego kociołka, jeśli chcieli uzyskać tylko jedną fiolkę eliksiru. - Zawsze go z sobą zabierasz? - zapytał o węża, którego obecność nie umknęła jego uwadze. Nie znał się na gatunkach zwierząt, nie wiedział czy powinien się go obawiać czy nie. Z drugiej strony zakładał, że jeśli gad miałby nie mieć pokojowych zamiarów, nie zabierałaby go. Uczniowie domu Salazara byli nieco specyficzni, ale jeśli podejrzewał ich o rządzę mordu to tylko z jakiegoś konkretnego powodu, nie dla zabawy. Zaczął podgrzewać wodę na eliksir, wiedząc, że to chwilę potrwa. Nie zamierzał wpierw dodawać składników, mając na uwadze, że ich obecność tylko wydłuży proces grzania. W dodatku, nie przejmując się zbytnio zawartością kociołka, mógł ze spokojną głową zamienić z dziewczyną kilka zdań.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Wyglądało na to, że chłopak nie miał większego problemu z tym, aby przejść do wspólnej pracy i skupić się na zadaniu, które ich czekało. Mogła jedynie się z tego cieszyć, bo to w zasadzie znaczyło tyle, że nie będą marnowali wiele czasu. Przytaknęła mu też na wspomnienie o tym za jaki eliksir zamierza się wziąć. - Jasne. Ja wezmę się w takim razie za eliksir słodkiego snu - powiedziała, bo skoro Ben zdecydował się pracować nad trudniejszym eliksirem to sama weźmie na siebie przygotowanie dwóch łatwiejszych. Przynajmniej w ten sposób będzie sprawiedliwie. Zwłaszcza, że składniki pod drugi mogła zacząć przygotowywać, gdy ten pierwszy jeszcze będzie na ogniu. Zaczęła zatem w pierwszej kolejności od zalania kociołka wodą przy pomocy Aquamenti, a potem gdy ta zaczynała się podgrzewać, zajęła się doborem oraz obróbką odpowiednich ingrediencji, które miały trafić do wywaru w celu stworzenia mikstury. Niejako po krótkiej chwili zwróciła uwagę na to, że chłopak zadał jej pytanie odnośnie węża, który radośnie obserwował, co też takiego wyczyniają. - Tak. W zasadzie zawsze jesteśmy razem. Przez to, że potrafi mi się schować w torbie czy pod szatami to nauczyciele nawet nie wiedzą, że przychodzę z nią na lekcje - odpowiedziała, zaczynają porcjować składniki. Zdawała sobie sprawę z tego, że było to dziwne, ale nie mogła nic poradzić na to, że o wiele lepiej dogadywała się z gadami niż z ludźmi. Dodatkowo dzięki wężomóstwu z nimi także mogła wejść w konwersacje. Nie potrzebowała do tego rówieśników i dlatego też otrzymała już na pierwszym roku łatkę dziwaczki, która przede wszystkim gada do swojego pytona.
Nie obchodziło go w zasadzie czy chodzenie z wężem na ręce, nodze, głowie, było dziwne czy nie. Hogwart był istnym festiwalem rozmaitości i trudno byłoby powiedzieć, że coś w tych muchach było normalne. Szkołą próbowała zamaskować to jednostajnymi mundurkami, zasadami i tym całym lekko przestarzałym podejściem do codzienności, ale gdy tylko godziny zajęć się kończyły, każdy mógł dostrzec prawdziwy obraz uczniów. Benjaminowi to w zasadzie odpowiadało. Sprawiało, że prościej było mu nie wychylać się na pierwszy plan. Doceniał spokój z tym idący. - Nie jest to niewygodne? Wygląda jakby nieco ważył. - ciągnął temat, całkowicie normalnie przyjmując jej inność. Zwłaszcza, że był ostatnią osobą, która pobiegłaby powiedzieć komukolwiek, że przemyca zwierzę na zajęcia. Sam łamał regulamin, niemal codziennie gdzieś popalając na terenie szkoły, byle bezpośrednio za murami budynku. Podgrzewanie wody zajęło parę minut, a gdy zaczęły pojawiać się pierwsze pęcherzyki wrzenne, włożył do kociołka kore wiggenu. Ze względu na swoją suchość i twardość musiała spędzi w roztworze zdecydowanie więcej czasu by mogła oddać swoje właściwości. Zastanowił się chwilę nad tym czy gdyby kora była świeżo uzyskana przed tworzeniem eliksiru, to czy skróciłoby to czas jego pracy. Wydawało mu się to całkiem realne, ale by nie zapomnieć, zapisał to zagadnienie na pergaminie, jako coś wartego przemyślenia ponownie w zaciszu własnego pokoju. - Zastanawiałaś się już co dalej, po studiach? - pytał by rozmowa nie stanęła w martwym punkcie. Wiedział, że to kwestia którą rozważa niemal każdy w ich wieku. Sam nie miał jeszcze jednej obranej ścieżki, ale miał wrażenie, że wiele osób w grupie w której studiował marzyło o zostaniu autorem albo niewymownym. On tego nie czuł. Praca w urzędzie wydawała mu się tak ciekawa jak wchodzenie w kaloszach do rzeki - niby fajnie, jesteś bezpieczny, ale przyjemności z tego żadnej.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Jakby nie patrzeć to Hogwart był właśnie domem dla wszelkiej maści odmieńców. Było naprawdę wiele różnych talentów, skłonności czy wyniesionych z domów tradycji, które mogły odciskać swe piętno na poszczególnych czarodziejach. Niektórzy byli naprawdę osobliwi nawet jak na magicznych ludzi. - Towarzyszy mi od maleńkości także... Po prostu do niej przywykłam. Nie jest tak ciężka - odpowiedziała, a pyton spojrzał na Bena jakby chciał dodatkowo podkreślić jej słowa. Faust zdawała się wyczuwać to, że właśnie o niej była mowa nawet jeśli nie rozumiała do końca mowy, w której toczył się dialog. Jeśli kiedyś ktoś miałby problem z tym, że chodziła na zajęcia z wężem to chciałaby zobaczyć punkt regulaminu, który to zabraniał. Jakby nie patrzeć miała do czynienia z naprawdę grzecznym oraz ułożonym gadem, który nijak nie mógł nikomu zaszkodzić. Śledziła uważnie przepis, starając się z nim zaznajomić. Nigdy nie potrafiła ich spamiętać i działać bez zapisków pod ręką. Musiała się nimi posiłkować, aby wykonać odpowiedni wywar. Powoli zaczynała dorzucać odpowiednie składniki do kociołka, mieszając w powstającej mieszance i pilnując płomienia, aby nie był ani za mocny ani za słaby. - Nie bardzo. Zapewne jednak będę albo pomagała przy rodzinnym interesie albo wyjadę do Meksyku, by pomagać rodzicom w badaniach... A ty? - odbiła piłeczkę, licząc na to, że może Krukon ma coś czym chciałby się podzielić. Może jego plany i ambicje były jakieś ciekawsze niż praktycznie brak planu na życie w przypadku Miny?