Drzewo pozbawione jest korony, ale za to jego pień wzbudza powszechne zainteresowanie. Wypełnione jest nieustannie poruszającą się w środku... lawą, ogniem, magmą? Nie wiadomo co to jest dokładnie, ale zostało osłonięte skomplikowanymi zaklęciami dzięki którym po dotknięciu nie poparzysz się. Nie da się pobrać próbki tej cieczy magicznej ani w żaden sposób uszkodzić drzewa.
______________________
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pachnie lawendą
Czerwiec zbliżał się ku końcowi, a na horyzoncie widać było znak z napisem: „WAKACJE”. Zastanawiała się, co w tym roku wymyślą dla nich włodarze szkoły. Luizjaną nie była zachwycona, choć jedynie ze względu na pogodę. Za to feriowy pobyt w Norwegii miała naprawdę udany, choć wyjątkowo dziwny. Pozostawało mieć nadzieję, że miejsce, w które w tym roku się udadzą, nie będzie ani nadmiernie gorące, ani tak cholernie zimne. Nie pogardziłaby czym umiarkowanym. Ostatni miesiąc szkoły mijał jej intensywnie, ale najgorsze miała za sobą. Egzaminy poszły jej zaskakująco gładko. Samodyscyplina wyniesiona z boiska, przydała się w ślęczeniu nad książkami, i choć daleko jej było do bycia książkowym molem, to jednak osiągnęła wyjątkowo Krucze wyniki, czyli same najwyższe wyniki z każdego zdawanego przedmiotu. Kruczy Ojciec powinien być z niej dumny, a co! Kiedy okres ostrego zakuwania się zakończył, mogła z powrotem skupić się na tym, co lubiła najbardziej. Dni płynęły jej ostatnio wyjątkowo leniwie. Pozwalała sobie na to, by wstawać nieco później, nigdzie się nie spieszyła i korzystała z lata w Londynie. Spacerowała więc pod Hydeparku z Williamem u nogi, przesiadywała wieczorami w pobliskim pubie pijąc piwo i oglądając mecze Euro, albo leżała w łóżku, słuchając winyli z adaptera, który przywiozła w końcu z Soton. Jej myśli płynęły spokojnym nurtem, zniknęła presja związana z meczami i dziewczyna po raz pierwszy od dawna wrzuciła na luz. Maska chłodu i powagi nieco popękała i cora częściej wychylała się zza niej ta stara twarz Krukonki – pogodna i wychillowana. Wiedziała, że nie potrwa to długo. Za kilka tygodni będzie musiała znów zapętlić się w tych samych trybach, które wymagały od niej maksymalnego skupienia i oddania. Zaczynał się bowiem okres przygotowawczy przed kolejnym sezonem i jeżeli chciała wykonać kolejny krok do tego, by stać się najlepszą pałkarką na wyspach, to nie miała wyjścia, jak po prostu pracować ciężej i mądrzej od reszty. Teraz jednak żyła inaczej i cieszyła się zasłużonym okresem roztrenowania. Nie oznaczało to oczywiście, że siedziała tylko na tyłku i nic nie robiła. Wciąż ćwiczyła, i to codziennie, ale znacznie krócej i znacznie mniej intensywnie. Jej stawy i mięśnie były jej za to wdzięczne, podobnie jak wątroba, której nie karmiła codziennymi porcjami eliksirów zdrowotnych. Dziś również miała w planach taki luźniejszy trening. Korzystając z okazji, że szkolne błonia były niemal puste, chwyciła za miotłę, wskoczyła w swój zwykły mugolski dresik i t-shirt Ramones, po czym aportowała się w okolice szkolnej bramy. Od razu wiedziała, gdzie dziś potrenuje. Uszkodzony pień był jej ulubionym miejscem do ćwiczenia pałowania, a dziś właśnie to miała w planach. Najpierw jednak się dokładnie rozciągnęła. Nie spieszyła się przy tym, ze spokojem ciesząc się ciepłym wiatrem i przyjemnym cieniem rzucanym przez okoliczne drzewa. W kościach chrupało jej przyjemnie przy każdym mocniejszym naciągnięciu, co przyjmowała z wyraźną ulgą. Kiedy już skończyła, od razu chwyciła za pałkę i uwolniła tłuczek. Najczęściej puszczała od razu dwie lub trzy metalowe kule, żeby zintensyfikować trening. Ale nie dzisiaj! Dziś się bawiła swoją profesją. Odbijała tłuczek różnymi częściami pałki, kombinowała, podkręcała. Raz uderzala z całej siły, następnym razem delikatnie, ledwo muskając metal. Co jakiś czas rzucała zaklęcie spowalniające i w czasie, kiedy tłuczek ślimaczym tempem sunął w powietrzu, ona robiła brzuchy, grzbiety i pompki. Odbijanie i ćwiczenia fizyczne. W takim trybie ćwiczyła niespełna godzinę. Gdy skończyła, tłuczek wylądował w skrzynce, a Krukonka ponownie się rozciągała. Na koniec treningu pozwoliła sobie nawet na wypalenie papierosa, który wyraźnie poprawił jej humor. Nieco zmachana i szczęśliwa jak właściciel sera, ruszyła w kierunku zamku. Nieco zgłodniała od tego pałowania, a Gwizdek z pewnością będzie miał coś dobrego na podorędziu, np. kanapkę z szarpaną wołowiną albo jakieś paszteciki dyniowe bądź mięsne. Jak zwykle zresztą!
/ZT
______________________
It's Soton baby!
O wiośnie bąka nieśmiały pąk, kikuty ryszą niebo. Chmur melancholia chyba nie jest stąd, pytanie brzmi - dlaczego?
Julia Brooks
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pachnie lawendą
Korzystając z faktu, że miała odrobinę wolnego czasu (kto by tam łaził na wróżbiarstwo, co nie?) i była w Hogwarcie, postanowiła nieco się poruszać. Co prawda wciąż nie mogła sobie pozwolić na latanie, ale nie oznaczało to, że po prostu nie będzie ćwiczyć wcale. Wzięła więc koc, tak dla niepoznaki, a także torbę z tłuczkiem oraz pałkę i udała się pod dobrze sobie znany pień. Nie było chyba lepszej rzeczy do okładania jej tłuczkami. Żelazna piłka ślizgała się często po pniu, nabierając nienaturalnej rotacji, co utrudniało przewidzenie toru lotu. I dlatego też było to tak zajmujące i ciekawe. Zaczęła od rozgrzewki i to takiej całkiem solidnej. Sprinty, interwały, przysiady, podskoki, rozciąganie. Było prosto, ale intensywnie a dzięki temu – krótko. Wystarczyło piętnaście minut, aby poczuła się w pełni gotowa do ćwiczeń. Kiedy już do tego doszło, nasunęła na czoło czapkę z daszkiem, chwyciła pałkę w lewą dłoń, a prawą, w której trzymała różdżkę, wycelowała w torbę z tłuczkiem. Wściekła piłka wystrzeliła ze świstem ku górze, tylko po to, żeby upatrzeć sobie Brooks na ofiarę i popędzić w jej kierunku. Jak zawsze, tylko na to czekała. Zamachnęła się jakby od niechcenia, na odlew, ale trafiła perfekcyjnie. Kula żelaza zawyła, lecąc w kierunku uszkodzonego pnia, a gdy się z nim spotkała, w powietrzu rozległ się suchy trzask drewna, który tak dobrze znała. Nie miała pojęcia, kto zaczarował drzewo w taki sposób, ale czapki z głów. Pień był niezniszczalny, dzięki czemu doskonale sprawdzał się do tego typu treningów. Po kilkunastu minutach, postanowiła sobie utrudnić zadanie. Magiczny patyczek zatoczył krąg w powietrzu i już po chwili dziewczyna była pod wpływem zaklęcia Fallo. Przyzwyczajenie się do poplątania zmysłów zajęło jej trochę czasu, w którym to oberwała tłuczkiem w bark, ale koniec końców ponownie trafiała w piłkę, choć wymagało to od niej niemal nadludzkiej koncentracji. Pałka-tłuczek-pień. Pałka-tłuczek-pień. Mantra ta niosła się co chwilę po okolicy, z każdym spotkaniem żelaza i drewna. Po kolejnych kilkunastu minutach ciągłego odbijania, Krukonka postanowiła zrobić sobie chwilę przerwy. Była cała mokra, a do tego od zaklęcia kręciło jej się nieco w głowie, mimo że zakończyła jego działanie finite. Przykucnęła więc, oparła się plecami o pień i napiła wody. Pomimo zmęczenia, była szczęśliwa. Nad głową miała niebo, nie sufit, w dłoni trzymała pałkę, a tłuczek szalał w torbie. Już dawno nie miała okazji poćwiczyć w ten sposób, ograniczając się do treningów w domu. Wciąż tęskniła za lataniem, ale na wszystko przyjdzie pora. Musiała być cierpliwa i nie przyspieszać rzeczy na siłę, aby nie pogorszyć sytuacji. Kiedy już trochę ochłonęła, postanowiła porobić coś jeszcze. Nie mając już ochoty na dalsze maltretowanie pnia, podjęła decyzję, że wrócić biegiem do zamku. Nie za szybko, nie za wolno. I choć zadanie wydawało się diablo proste, to nieco komplikował je tłuczek, którzy szalał w przewieszonej przez plecy torbie. Coś jej mówiło, że w ten sposób zyska kilka dodatkowych siniaków.
/zt
______________________
It's Soton baby!
O wiośnie bąka nieśmiały pąk, kikuty ryszą niebo. Chmur melancholia chyba nie jest stąd, pytanie brzmi - dlaczego?
Skończyły się wakacje oraz skończyło się również słodkie lenistwo. Pora było wznowić naukę zaklęć. Taka myśl przyświecała mi kiedy stałam na błoniach, by przećwiczyć nowe zaklęcie korzystając z chwilowej przerwy w opadach deszczu, które ostatnimi czasy padały niemal bez przerwy. To co czytałam właśnie w książce było zachęcające – magiczne dmuchawce mogące odbijać zaklęcia oraz niektóre fizyczne zagrożenia. Idealne wręcz zaklęcie na powrót po dłuższej przerwie. Wiedziałam jednak, że teoria a praktyka to dwie różne rzeczy więc nie tryskałam przedwcześnie optymizmem. Na sam początek nauki tak jak zawsze wczytałam się w książkę i opis zaklęcia, a także w szczegółowe instrukcje, które trzeba wykonać, by zaklęcie się udało. Nie mnie ważna oczywiście była sama inkantacja. Od niej właśnie jako części najprostszej postanowiłam zacząć naukę praktyczną. Po przeczytaniu całego tekstu kilkakrotnie przeczytałam na głos samą formułkę zaklęcia. Skupiłam się na właściwym akcencie i płynnej wymowie. Następnie zamknęłam książkę i powtórzyłam zaklęcie kilkakrotnie bez patrzenia w tekst. Powiedziałam jej jeszcze raz i spojrzałam w tekst. Wszystko poprawnie. Dobrze mi szło. A przynajmniej do tej pory… Kolejnym krokiem przed pełnym rzuceniem zaklęcia było opanowanie ruchu różdżki. Ręka nienawykła do trzymania kawałka upartego drewna po tak długiej przerwie niechętnie współpracowała. Wykonywanie nieznacznych niuansów ruchu opisanych w książce sprawiało mi wiele trudności. Jednak nie mogłam się poddać już na samym początku – tym bardziej, że niebawem na lekcjach będziemy rzucać znacznie więcej i zapewne bardziej skomplikowanych zaklęć. Trenowałam więc aż w końcu moja ręka zaczęła wykonywać dokładnie taki ruch jaki chciała moja głowa bez niepotrzebnych przestojów oraz w sposób płynny. Przed próbą rzucenia pełnego zaklęcia postanowiłam trochę odpocząć. Odłożyła różdżkę i książkę i zapatrzyłam się w niebo. Na horyzoncie zbierały się ciężkie burzowe chmury, które powoli sunęły w stronę zamku i błoni. Nie miałam wiele czasu jeśli chciałam opanować to zaklęcie jeszcze dzisiaj. Wzięłam więc jedynie kilka głębszych wdechów i po chwili z powrotem powstałam z różdżką gotowa do dalszego ćwiczenia. Nadeszła chwila na rzucenie zaklęcia. Wstałam i wyciągnęłam przed siebie różdżkę. Jeszcze raz powtórzyłam na głos zaklęcie oraz machnęłam na sucho różdżką po czym przystąpiłam do właściwych prób. Byłam przygotowana na to, że jak zwykle za pierwszym razem nic mi się nie uda. Tym większe było moje zdziwienie kiedy już za pierwszym razem z końca różdżki wyleciało kilka małych dmuchawców, które jednak szybko zniknęły. Zachęcona tak szybkim sukcesem z zapałem przystąpiłam do dalszego rzucania zaklęć. Okazało się jednak, że dalsze postępy nie są oszałamiające. Dmuchawce co prawda za każdym razem były nieco większe oraz bardziej puchate, a także utrzymywały się nieco dłużej jednak postępy były bardzo powolne. Poczułam pierwsze krople deszczu spadające na moją twarz jednak nadal ćwiczyłam. Kiedy w końcu udało mi się rzucić w pełni poprawne zaklęcia byłam przemoknięta do suchej nitki, a nad moją głową przetaczała się burza. Całkiem mokra ale jednocześnie usatysfakcjonowana podążyłam do zamku marząc tylko o ciepłej kąpieli.