Jack też kochał ten pomysł, ale bał się biegu zdarzeń. Na sto procent powinien odpuścić i po prostu przestać myśleć o rzeczach nieistotnych, gdybać o głupotach. Pewnie to przez to, że wciąż przeżywał zerwanie ze swoją byłą. To pewnie przez to dramatyzował. A może to przez to, że ostatnio otarł się o grypę przez to, jak zmókł, idąc z Charlotte do Hogsmeade? Zawsze, gdy był chory, za bardzo wszystko przeżywał. Tak, to z pewnością dlatego był taki nieznośny. Ale z drugiej strony, katar mu już przeszedł... Wszystkie jego ponure myśli i zmartwienia jednak zniknęły, gdy zobaczył w drzwiach swoją przyjaciółkę. Od razu się szeroko uśmiechnął i mocno ją przytulił, nie zwracając uwagi na to, że prawie wybiła w ścianie dziurę klamką. Nawet gdyby to zrobiła, mógłby naprawić. A przynajmniej spróbować, bo wolał nie gwarantować sukcesu, bo nigdy nie naprawiał dziur w ścianach. — Co ja poradzę, że się długo pakowałem. Jeszcze musiałem... pięć razy sprawdzić, czy wszystko zabrałem z dormitorium. Miałem tam istny chaos, serio, nie wiem nawet czemu, bo zawsze mam porządek. — Ciężko stwierdzić, czemu miał taki bałagan. Obstawiał, że gdy go nie było, bo włóczył się z kimś po zamku lub siedział w bibliotece, chłopaki z dormitorium grzebali w jego rzeczach. No bo nie miał przecież zaników pamięci. Chyba. — Wszystko z wyjątkiem kota, który od kilku dni siedzi u mojej siostry, bo zapomniałem zapytać, czy wprowadzić się mogę w jego towarzystwie. Więc w sumie zapytam teraz. Będziesz zła, jak mój kot też zostanie twoim współlokatorem? Sika do kuwety, jest dobrze wychowany i uprzejmy. — Wolał swojego kota od kota siostry, który na dobrą sprawę mógł z zazdrości już dawno zadrapać biednego Salema na śmierć. Drogi Merlinie... Musiał się dowiedzieć. Ale najpierw priorytety. Widząc, jak wyciągnęła wcześniej dłonie, chcąc pomóc mu we wniesieniu toreb, pokiwał głową z dezaprobatą, bo przecież nie potrzebował pomocy. Torby były trochę ciężkie, bo lepszy w zaklęciach kumpel z dormitorium rzucił na nie zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, ale nie było tak źle. Wszedł do środka i położył swoje torby na podłodze, mając na twarzy wymalowaną prawdziwą dumę. — Mam dyniowe paszteciki! — uśmiechnął się jeszcze szerzej i jeszcze weselej o ile było to w ogóle możliwe. Pewnie wyglądał trochę jak jakiś rekin z nieszczerymi intencjami, ale hej, jego intencje były bardzo szczere! Chciał jej dać dyniowe paszteciki! Wcale nie chciał jej nimi przekupić. Nie był taki.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget często działała pod wpływem impulsu, a jako że samotność dokuczała jej bardzo mocno, gdy tylko Jackson okazał się być w podobnej sytuacji, nie wahała się ze swoją propozycją. W końcu co mogło pójść nie tak? - Zazwyczaj nie wiadomo, skąd się bierze bałagan - stwierdziła ze śmiechem, traktując jego słowa trochę jak wymówkę, którą się podaje, gdy nie chce się przyznać, że samemu się zrobiło nieporządek. Czy to oznacza, że w mieszkaniu również czeka ją dużo sprzątania za współlokatorem? Wierzyła, że nie, a nawet jeśli - zawsze mieli w pogotowiu różdżki, prawda? Zastanowiła się na chwilę, czy wprowadzenie do mieszkania drugiego kota będzie dobrym pomysłem. Jej własny, Tłuczek, średnio się czuł zamknięty w czterech ścianach i bardzo często uciekał, szukając przygód w okolicy, próbując żyć jak dziki kocur. Od zawsze tak było, odkąd tylko poznał smak wolności na szkolnych błoniach - Bridget bardzo często nie musiała bać się o karmienie, jako że kocur polował na polne myszy sam dla siebie. Mimo tych porywów dzikości, która w nim drzemała, miewał momenty, w których wracał na dłużej - zajmował wtedy honorowe miejsce na fotelu, leżał do góry brzuchem i mruczał od rana do wieczora. - Wiesz... - zaczęła, lecz przerwała i się zamyśliła na chwilę. - Możemy spróbować! Wydaje mi się, że Tłuczek nie miałby nic przeciwko innemu kotu. Może nawet nie będzie szukał zaczepki, jest bardzo dużym indywidualistą - stwierdziła zaraz, przemyślawszy sprawę. - Możesz go przynieść, spróbujemy! A gdyby się nie udało, to zawsze może być u twojej siostry, prawda? - upewniła się. Pomogła mu wnieść torby do mieszkania, po czym zamknęła za nimi drzwi... A Jackson wypowiedział iście magiczne słowa! - Paszteciki?! - Aż nie mogła uwierzyć, że ktoś mógł być dla niej tak dobrym przyjacielem i znać ją tak dobrze, by wiedzieć, że najlepszym prezentem były dla niej dyniowe paszteciki. Jej buzia od razu rozjaśniła się w uśmiechu. - Zaraz postawię jakąś miskę, będziemy jeść! - zarządziła, niemal biegiem ruszając w kierunku kuchni. - Tam jest taki mały salon, po prawej drzwi do mojego pokoju, a te kolejne to do tego wolnego. Kiedyś mieszkała tam moja starsza siostra, ale wiesz... Możesz w nim mieć co chcesz i urządzić go jak chcesz - mówiła, idąc z kuchni z dużą miską w rękach. Nie wiedziała, ile tych pasztecikó przyniósł (dwa czy dwadzieścia?). - W sąsiedztwie mieszka Ezra, Heaven i Vivien - dodała jeszcze, chcąc udzielić mu tych ważnych informacji.
|wybacz, że tak długo, studia mnie zjadły i wypluły dopiero dzisiaj ;-;
Ej, ej, ej, ale Jackie był prze porządnym ziomeczkiem! Na ogół bałagan robił tylko wtedy, gdy czegoś pilnie szukał i nie mógł znaleźć. Często robił go, gdy gdzieś zapodział różdżkę. Albo tylko mu się wydawało, że ją gdzieś zapodział, bo zwykle znajdywał ją w najbardziej oczywistym miejscu, jakie mogło istnieć. Jak nie w kieszeni, to trzymał ją w rękawie lub swojej torbie, w której pilnie nosił ze sobą wszystkie podręczniki i pergaminy z notatkami z zajęć. No, był porządny! A w bałaganie nie potrafił się uczyć. I choć był leniwy jak ten leniwiec, nigdy by tego nie przyznał i sprzątał, chociażby dlatego, aby się przed kimś popisać tym, jaki jest porządny. Przed Bridget będzie się popisywał pewnie kilka razy bardziej. Bo wiadomo. Chciał być w jej oczach lepszy niż inni. Co chyba niezbyt dobrze świadczyło o jego osobowości. - Wiesz, Salem na ogół jest bezproblemowy. I strasznie leniwy. Zawsze chodzi za mną. Plus, nigdy nie ma nic do innych kotów. Jest dosyć... aspołeczny i nie ma swoich kocich ziomeczków, z którymi mógłby przezywać jakiekolwiek przygody. Chyba się wstydzi, nie wiem - Jack musiał przyznać, że odetchnął z ulgą, słysząc, że nie ma problemu. W razie jakiegoś wypadku faktycznie mógł go zostawiać u Maisie, nawet jeśli Stanley nie za bardzo za Salemem przepadał, ale cóż. Mimo wszystko był dobrej myśli, bo znał swojego kota i wiedział, że prawdopodobnie nie będzie się ruszał z nowej sypialni, chyba że do Hogwartu, za Jackiem. - Jasne, że może! I tak będzie za mną łaził do szkoły. I pewnie do pracy, bo go kilka razy przemyciłem w torbie i nikt nie zauważył. Ale w sumie to może dlatego, że pracuję tam od niedawna... - swoją karierę w księgarni w końcu dopiero co zaczął i nie uśmiechało mu się stracenie roboty po kilku dniach, ale... cóż miał biedak począć, jeśli jego kot wydawał się taki smutny i przygaszony, gdy chłopak tylko się ubierał i mówił o wyjściu? Russo uśmiechnął się wesoło i z wielką dumą z tego, że doskonale wiedział, co lubi Bri. - Paszteciki! - odparł z coraz szerszym uśmiechem i wyprostował się dumnie. Z uwagą wysłuchał mini instrukcji Hudson, wciąż się przy tym wesoło uśmiechając. Szybko zaniósł swoje rzeczy do sypialni, nawet się nie rozglądając i wrócił do przedpokoju. Uśmiech zszedł mu z ust dopiero, gdy usłyszał, że ich sąsiadem jest Ezra. Ale hej, starał się jak mógł, aby nie dawać po sobie poznać tego, że jakoś nieszczególnie przepadał za tym Krukonem. Właściwie mógłby być całkiem spoko, ale w końcu Bridget dużo z nim przeżyła. I nie że był zazdrosny (był tak odrobinkę...), ale nie ufał mu za bardzo. - Spoko! - powiedział i znów się uśmiechnął. Tym razem słabiej. Trochę niezręcznie podał jej torebkę z dziesięcioma pasztecikami - Zrobiłem się głodny przez samo trzymanie tych pasztecików, na brodę Dumbledore'a... - stwierdził i aż się pomasował po brzuchu, aby dodać tragizmu swoim słowom!
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zaśmiała się słysząc opis kota Jacksona. - No widzisz, Tłuczek jest zupełnie inny! Aczkolwiek nie wiem jak tam z jego przyjaźniami wśród szkolnej, kociej ferajny. Jestem jednak pewna, że dołączył do jakiejś grupy dzikich kotów i razem z nimi wyje nocami pod kamienicą, może uda Ci się usłyszeć je nawet dziś w nocy - powiedziała, krzątając się nieco, dopiero zauważając, że jedna z figurek na komodzie w przedpokoju stoi nieco krzywo, a na innej zebrała się odrobina kurzu, której wcześniej nie zauważyła. Nie wiedziała, czemu nagle poczuła się tym zaniepokojona - Jacksonowi prawdopodobnie to nie przeszkadzało; ba, pewnie nawet nie zwrócił uwagi, zaaferowany innymi pomieszczeniami i całą perspektywą wspólnego mieszkania. - Wydaje mi się, że będzie w porządku - podsumowała sprawę kotów, w głowie powolutku planując ewentualne sposoby izolacji kotów, gdyby działo się coś niedobrego między nimi. Kiedy Jackson poszedł zanieść swoje rzeczy do sypialni, Bridget przeniosła się do kuchni, by zagotować wodę na herbatę lub kawę - jeszcze nie zapytała, więc nie wiedziała, co chłopak wolałby wypić. Ona sama skłaniała się ku kawie - choć dzień jeszcze młody, czuła się nieco zmęczona. - Co wolisz? - zapytała, odwracając się do Krukona i pokazując mu w jednej ręce puszkę z kawą, a w drugiej szklany słoik z torebkami czarnej herbaty. - I co to za praca? Nie przypominam sobie, żebyś się chwalił - dodała jeszcze, posyłając mu tajemniczy uśmiech. Była ciekawa, gdzie wylądował. Ona sama zaczynała się poważnie zastanawiać nad swoją dalszą pracą w Menażerii - w ostatnim czasie zainteresowała się kursem pomocnika uzdrowiciela zwierzęcego i coraz poważniej go rozważała. - W takim razie nie ma na co czekać! - powiedziała, wysypując paszteciki z torebki na talerz i kładąc go na środku stolika. - Nawet nie wiesz, jak dobrze mi robisz tymi pasztecikami! Jesteś niezastąpiony - rzekła, po czym wpakowała jeden smakołyk do ust i uśmiechnęła się z pełną buzią, na policzku której pojawiło się kilka okruszków.
Bardzo przepraszam za tę obsuwę, życie [*]
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
ścieżka kariery - przyrodnik (lipiec-sierpień 2024) kostka: 24 + 43 punkty kuferkowe ONMS = 67g
Wally miał wrażenie, że zamieszkał nie tyle na jachcie, ile na jakieś chmurce, kołyszącej go błogo i sprawiającej, że żadne kłopoty nie mogły go dosięgnąć. Może była to pewna przesada, ale był cholernie szczęśliwy za sprawą Bri i mimo że zdawał sobie sprawę, że nie zawsze będzie tak różowo, to cieszył się każdą chwilą spędzoną razem. Bardzo szybko zadomowił się na jachcie i mógł zaimponować SWOJEJ DZIEWCZYNIE (!) dużą zmyślnością, jeśli chodzi o przystosowanie wnętrza do ich potrzeb, konstruując praktyczne regały, szafki i inne drobne udogodnienia, łącznie z kącikiem na niewielkie laboratorium, w którym Bri mogła badać swoje próbki. Jednak tym razem stawił się w jej mieszkaniu, które mimo wszystko nadal było jej głównym i oficjalnym miejscem zamieszkania, dzierżąc pod pachą karton z tajemniczą zawartością. Był to dzień urodzin Bridget, o czym doskonale wiedział, ale w pudełku nie znajdował się prezent, tylko potencjalny problem, który mogli rozwiązać tylko wspólnymi siłami. Zapukał do drzwi i uśmiechnął się pod nosem, słysząc radosne szczekanie Nimbusa, który najwyraźniej go rozpoznał. Kiedy Bri otworzyła, posłał jej promienny uśmiech i pocałował czule, zanim jeszcze cokolwiek powiedział. Przez chwilę nie mógł oderwać się od jej ust, mimo że nie widzieli się zaledwie jeden dzień. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek tak bardzo się zakocha, ale Bridget wywróciła całe jego życie do góry nogami - i absolutnie nie miał jej tego za złe. - Cześć, kochanie - wymruczał czule, kiedy wreszcie przerwali pocałunek, po czym wszedł do środka i pochylił się, żeby podrapać za uszkiem rozentuzjazmowanego Nimbusa. - Wszystkiego najlepszego - dodał, prostując się i znów składając na jej ustach słodkiego całusa. - Zanim przejdziemy do świętowania, musimy się zająć czymś bardziej przyziemnym... - wyznał, zdejmując pokrywkę z pudełka. Na jego dnie leżały trzy malutkie szpiczaki, gramolące się niezdarnie i popiskujące, ale wyraźnie stroniące od siebie. Kolce miały jeszcze białe i miękkie, a ciałka różowawe. - Matka je odrzuciła, bo było ich za dużo. Wiesz, to te anomalie spowodowane pyłkiem... No w każdym razie nie dość, że trzeba je wykarmić butelką, to jeszcze zsocjalizować, bo fatalnie reagują na własny gatunek, a na mnie całkiem nieźle, a to nie wróży dobrze. Teoretycznie inne szpiczaki powinny być ich jedynymi sprzymierzeńcami... ale nie wiem, po co ci to mówię, przecież sama wiesz - roześmiał się cicho. - Znajdzie się dla nich jakieś miejsce? Próbowałem ulokować je na łodzi, ale dostały choroby morskiej - wyjaśnił, kręcąc z rozbawieniem głową na to wspomnienie. Zamknął na powrót pudło, nie chcąc, żeby dokazujący Nimbus przestraszył maluchy. W swoim plecaku miał prezent dla Bridget, ale wiedział, że oboje mają takie same priorytety - najpierw musieli zadbać o małe szpiczaki, a dopiero później zająć się świętowaniem urodzin Bri.
ścieżka kariery - przyrodnik (lipiec-sierpień 2024) kostka: 9 + 48 punkty kuferkowe ONMS = 57g
Zmiany u Bridget zachodziły w absurdalnie szybkim tempie. Bardzo płynnie przeskoczyła od szukającej uciech dziewczyny w rolę partnerki, poświęcając swoją uwagę wyłącznie Walterowi, który wsiąkł w jej życie z zaskakującą łatwością. Wprowadził się na Scamandra w przeciągu kilku tygodni od chwili, w której otwarcie oświadczyli sobie, że zamierzają podjąć próbę i zaryzykować wszystko, by eksplorować nie tylko świat, ale też to niezwykłe uczucie, które ich połączyło. Dostawił już swój wymarzony regał na książki i zajął się urządzaniem przestrzeni mieszkania, by oboje byli w stanie wieść w nim zarówno życie codzienne, jak i prowadzić badania naukowe, do których nieustannie zbierali nowe pomysły, gdy tylko nie byli zajęci sobą nawzajem. Każdego dnia jej serce pęczniało od wzbierającej w nim miłości, dumy i szczęścia z faktu, że znaleźli się na tym wielkim świecie, ale jednocześnie wszystkie te pozytywne emocje podszyte były strachem - co jeśli to się nie uda? Co jeśli poruszają się zbyt szybko? Co jeśli powinni dać sobie więcej czasu? Dotychczas żadna z jej relacji, zarówno tych mniej, jak i bardziej poważnych, nie przeniosła się na taki poziom i było to dla niej jednocześnie ekscytujące, jak i martwiące, bo co jeśli rzeczywiście za bardzo się spieszyli? Wszystkie tego typu rozważania pryskały wraz z chwilą, gdy jej oczy ponownie napotykały spojrzenie jego zielonych jak leśny gaj tęczówek, kładąc spokój na jej duszę i ciało, które natychmiast się rozluźniło. Spodziewała się go, więc otworzyła drzwi z szerokim uśmiechem i posłusznie padła mu w ramiona, gdy pochylił się, by obdarzyć ją czułym pocałunkiem, nim zdążyli powiedzieć sobie "dzień dobry". - Cześć - wymruczała mu w usta, gdy odsuwali się od siebie, by mógł swobodnie przekroczyć próg jej mieszkania, w którym też był już bardzo dobrze zadomowiony. Nimbus skakał mu przy nodze, jakby to jemu przyszło dziś świętować urodziny. Bridget była święcie przekonana, że jeszcze kilka tygodni i jej psidwak zdecydowanie wybierze jej partnera za swojego ulubionego człowieka na ziemi. W pierwszej chwili nawet niespecjalnie zwróciła uwagę na trzymane przez niego pudełko, ale gdy sam zaczął mówić o zajmowaniu się przyziemnymi sprawami, skupiła się na nim i zajrzała do środka. - Merlinie, przecież to ledwie dzieciaki - jęknęła, zakrywając usta dłońmi. - Gdzie je znalazłeś? - zapytała, przenosząc na niego swoje sarnie, pełne zmartwienia oczy. - Możliwe, że mam nawet coś dla nich - powiedziała, przypominając sobie, że posiadała jeszcze co nieco podobnych zapasów z czasów pracowania w klinice dla magicznych zwierząt, gdzie non stop podrzucano im znalezione (często nieumyślnie wyrwane z gniazd) podlotki i maluchy różnych gatunków do odchowania. Niektóre czasem wracały z nią do mieszkania, stąd zaopatrzyła się w awaryjnie przechowywane formuły. - Zajmowałam się kiedyś szpiczakiem, poczekaj chwilę - rzuciła tylko, niemal biegiem dopadając kuchennej szafki, skrzętnie chronionej zaklęciami przed ciekawskimi zwierzętami, w której miała zamiar znaleźć puszkę ze sproszkowanym mlekiem dla osesków. - Biedaczki - dodała jeszcze, wyginając ustka w podkuwkę na wieść o tym, że maluszki dostały choroby morskiej na statku. - Mogą zostać w mieszkaniu ile potrzeba. Ale trzeba będzie przystosować im pokój i trzymać z dala od Nimbusa. Niestety nie ręczę za niego... - Wywróciła oczami, bo jej psidwak, jakkolwiek kochany w stosunku do niej i innych ludzi z jej bliskiego otoczenia, potrafił być niezłym ziółkiem w stosunku do obcych. Bezbronne szpiczaki nie powinny być zostawione na pastwę jego ciekawskiego nosa.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Sam nie wiedział, jak to się stało - z wiecznego lekkoducha, od dwunastu unikającego zobowiązań jak ognia, stał się partnerem i w zawrotnym tempie splótł swoje życie z życiem Bridget, jakby było to zupełnie oczywiste. I mimo że rozum podpowiadał mu, że reszta świata nie zaakceptuje ich uczucia z taką łatwością, jak zrobili to oni sami (mimo że przecież przez kilka tygodni dręczyli się niemożliwością tego związku, udając sami przed sobą, że ich znajomość ma charakter czysto profesjonalny), to serce wzruszało ramionami i dalej wykonywało swój radosny taniec, zalewając mózg Wally'ego powodzią endorfin. To nie tak, że nie był świadom przeszkód i komplikacji - po prostu dla Bridget było warto stawić im czoła, bo całym sobą czuł, że to to. Z entuzjazmem zakochanego studenta mościł im gniazdko miłości, kwestie estetyczne co prawda pozostawiając Bri, ale samemu wprowadzając różne udogodnienia i z zaskakującym zmysłem technicznym dostosowując wnętrze jachtu do ich potrzeb. Było w tym coś rozczulającego i Bridget nie mogła mieć wątpliwości, że podchodzi do ich związku śmiertelnie poważnie, angażując się nie tylko uczuciowo, ale też inwestując swój czas i energię w stworzenie im prawdziwego (choć pływającego) domu. Nie wspomniał jej jeszcze o tym, że zdecydował się udzielać konsultacji w zakresie tresury i behawiorystyki magicznych zwierząt, bo mimo że może nie miał ogromnych ambicji finansowych, to nie zamierzał być utrzymankiem Bridget przez własny brak obrotności. Miał co prawda nadzieję na całkiem niezłe dochody ze sprzedaży najnowszej książki, która trafiła już do wydawcy, ale uświadomił sobie, że tak niepewne źródło utrzymania nie może stanowić podstawy jego dochodów - nie teraz, kiedy w jego życiu pojawiła się Bridget. Czy się bał? No pewnie że tak. A jednak brnął w to z uśmiechem na ustach, bo jego serce było aż opuchnięte od nadmiaru uczucia, na które nie mógł nic poradzić. Jeśli dla czegoś było warto ryzykować, to właśnie dla takiej miłości. Byli dla siebie stworzeni i oboje to czuli, rzucając się w ten związek i pozwalając, żeby rozwijał się własnym, nieco obłąkańczym rytmem. I mimo że rozum krzyczał, to serce kazało mu się zamknąć, a potem napawało go otuchą, szepcząc słodko, że to to. To właśnie właściwa osoba - może właśnie dlatego że ten związek wydawał się nie mieć racji bytu, a był tak harmonijny i naturalny, mimo różnych potknięć i porencjalnych przeszkód. Pożądali się wzajemnie niemal bezustannie, ale w tym pragnieniu było coś więcej niż prosta, fizyczna namiętność - rozpalali się, a zarazem uspakajali, w swoich spojrzeniach, gestach, bliskości znajdowali ukojenie, które nie miało nic wspólnego z samą cielesnością. Nie szukali w seksie ratunku ani ucieczki, a jedynie spełnienia miłości, która przenikała ich na wskroś w każdej chwili. Dlatego Wally wiedział, że to miłość. Uśmiechnął się do niej czule, widząc przejęcie malujące się na jej buzi. - Byłem dziś w rezerwacie. Same do mnie przypełzły, po tym jak matka wyniosła je z gniazda i zostawiła - westchnął, ale zaraz się rozpromienił. Nie mógł się oprzeć i ucałował czubek jej głowy. - Wiedziałem, że jesteś najwłaściwszą osobą - zamruczał, a w tych słowach kryła się czuła dwuznaczność. Z całą pewnością była najwłaściwszą osobą - zarówno do opieki nad małymi szpiczakami i jego własnym, poranionym sercem. Wodził za nią maślanymi oczami, trzymając jednak maluchy z dala od podskakującego Nimbusa, który musiał poczekać na swoją kolej - Wally zawsze bawił się z nim piłką i czochrał go po brzuszku. - Jesteś cudowna, Bri. Jeśli nie będziesz mogła ich karmić co trzy godziny, mogę się tu tymczasowo przenieść albo ustalimy dyżury i będę wpadał na karmienie - zaproponował, nie chcąc jej obarczać obowiązkiem samodzielnego opiekowania się oseskami, które były dość wymagające. - Zaraz urządzimy im jakiś kącik, gdzie Nimbek ich nie dorwie - uśmiechnął się, puszczając oko do psidwaka, który wreszcie przysiadł przy jego nodze, merdając wesoło ogonem. - Nad czym teraz pracujesz? - zagadnął, bo mimo że miłość zupełnie ich odurzyła, nie oznaczało to, że Wally przestał się interesować badaniami Bridget. Przeciwnie - nadal była to jedna z rzeczy, które niebywale ich zbliżały, a Wally'ego szalenie kręciło, kiedy Bridget mówiła o swoich postępach badawczych, a koronkowa bielizna działała na niego równie mocno jak jej skupienie, kiedy pobierała kolejne próbki. Typowy krukon.
Reszta świata jeszcze nie do końca miała prawo wiedzieć o sile uczucia, które ich połączyło, bo może nie byli specjalnie skryci w kwestii tego, że byli w związku, ale też spędzali większość czasu albo na Scamandrze, gdzie nikt postronny im nie przeszkadzał, albo w jej mieszkaniu, gdzie również nie mieli zbyt wielu gapiów. Bridget pomału uchylała rąbka tajemnicy przed znajomymi, kim był jej życiowy partner (bo owszem, myślała o nim w kategorii życiowego partnera, a nie byle chłopaka, co w odniesieniu do tego niemal dwumetrowego, barczystego, cholernie przystojnego faceta wydawało się bardzo niestosownym określeniem) i zamierzała w kolejnym tygodniu podczas wizyty u siostry zwierzyć się też jej ze szczęścia, które się do niej uśmiechnęło. Dla dziewczyny wszystko było w jak najlepszym porządku, wszystko grało, było pięknie, słodko, jak to na początku - idealnie. Miała jednak przeczucie, że nie tylko początki miały być tak wspaniałe. Wally zaskakiwał ją swoim zaangażowaniem i ogromem czułości, którą jej oferował. Doceniała każdy gest wykonany w kierunku budowania wspólnej przyszłości - zarówno zbicie tych kilku szafek, jak i wszelki drobny dotyk, pocałunki, które składał na jej skroniach, dłoniach i reszcie ciała. Cała ich relacja pędziła do przodu w zatrważająco szybkim tempie, lecz o dziwo nie bała się takiego rozwoju spraw, zapięta w życiowym rollercoasterze wyrzucała piąstki w górę i śmiała się ekstatycznie, chwytając wiatr we włosy i żyjąc chwilą, euforią zastępując podkradającą się niekiedy panikę - co jeśli bańka pryśnie? Co jeśli nic z tego nie wyjdzie? Nie miała aż tak wielu obaw w kwestii reakcji otoczenia na ich związek, bo z jej perspektywy nie było to nic strasznego, że związała się ze starszym mężczyzną, w dodatku tak wspaniale do niej dopasowanym. Uzupełniali się pod wieloma względami, inspirowali się wzajemnie, nie mówiąc już o tym, jak działały na siebie ich wprawione w ruch, rozgrzane ciała. Gdyby życie było prostsze, zwierzęta nie wymagałyby opieki i wyprowadzenia, mieszkanie nie wymagało opłat, a praca robiłaby się za nią, nigdy z własnej woli nie wyszłaby z nim z łóżka. - Miały szczęście, że akurat tam byłeś - stwierdziła, ponownie załamując rączki nad faktem, że szpiczaki były jeszcze tak małe i bezbronne. W rezerwacie Shercliffe'ów prawdopodobnie czyhałyby na nie same zagrożenia, gdyby nie Wally, który akurat był w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie, by przygarnąć oseski pod swoje skrzydła. - Najwłaściwszą? - podchwyciła, wychwytując cień tego drugiego znaczenia i spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem, chcąc podkarmić nieco wewnętrzną chciwość komplementów. Walter pokaźnie osładzał jej życie pięknymi słowami, a Bridget gorliwie czerpała z jego hojności, obawiając się bliskiego końca ich miesiąca miodowego. - Dobrze wiesz, że jesteś tu zawsze mile widziany - powiedziała, uśmiechając się pod nosem, bo mężczyzna wraz z pierwotną deklaracją uczuć, otrzymał klucz nie tylko do jej serca, ale także kajuty na pokładzie i mieszkania w Hogsmeade, bo przecież nie zamierzała trzymać którychkolwiek drzwi zamkniętych na prawdopodobnie największą miłość jej życia. - Dobrze się składa, że nie mam przez najbliższy czas zobowiązań w szkole, karmienie co trzy godziny będzie dla mnie wykonalne. Ale oczywiście chętnie przyjmę pomoc od czasu do czasu - oznajmiła, przechodząc z jednego końca pomieszczenia na drugi, po drodze zatrzymując się, by skraść mu całusa. Bardzo trudno było jej wytrzymać dłuższą chwilę bez nawiązywania z nim kontaktu fizycznego. - Dawna sypialnia Lotty będzie dobrym miejscem, i tak stoi nieużywana. Można dodatkowo zabezpieczyć zaklęciami drzwi, żeby ten harpagan się, nie wiem, nie podkopał - dodała, wywracając oczami z rozbawieniem, bo możliwości jej psidwaka były nieskończone. Jego pytanie nieco zbiło ją z tropu, przez co przez moment zapomniała za czym przeszukiwała inną, kuchenną szafkę. Ich badania dotyczące wpływu wróżkowego pyłu nieco stanęły w miejscu, by nie rzecz, że spaliły na panewce, bo dalsze ich prowadzenie nie miało w tej chwili zbyt dużego sensu w perspektywie ich czerwcowej wyprawy do Ciemnego Dworu. Owszem, mierzyli się jeszcze z pokłosiem działania magicznego smogu na przyrodę, ale powietrze nie migotało już od błyszczących drobinek, toteż najgorsze zagrożenie minęło. - Nad niczym konkretnym w sumie - powiedziała nieco wymijająco, nie chcąc przyznać się raczej sama przed sobą niż przed nim, że nie miała obecnie żadnych konkretnych perspektyw badawczych. Ostatnie tygodnie to Wally zajmował jej myśli, nie magiczne stworzenia. - Myślałam, czy nie odkopać tego starego projektu o ułatwieniu komunikacji z trytonami - dodała, by powiedzieć cokolwiek poza wcześniejszym, nieco dołującym stwierdzeniem. Dodatkowo przypomniała sobie, że szukała małych, szklanych buteleczek, którymi miała zamiar odkarmić miot szpiczaków.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally zdobył się na poważny krok, jakim było zakomunikowanie swojemu rodzeństwu (a przynajmniej jego części), że jest zakochany i że się przeprowadza do swojej dziewczyny (bo z kolei nazywanie Bridget partnerką, nawet jeśli w istocie nią była, wydawało się odrobinę dziwne). Trochę żałował, że ujął to w ten sposób, zwłaszcza przy Fredericku, który był dupkiem (Wally jakoś nie mógł znaleźć na to lepszego słowa, mimo że z zawodu był przecież pisarzem), ale z drugiej strony zamierzał świadomie ćwiczyć odsłanianie swoich wrażliwych punktów, jako że to łączyło się z budowaniem więzi. W przebłyskach rozsądku zastanawiał się, czy nie zagłaszcze Bridget na śmierć, ale ona wydawała się zachwycona i spragniona jego pieszczot na każdym kroku. Dlatego obdarzał ją nimi hojnie nie tylko w łóżku, ale też, a nawet przede wszystkim, poza nim, bo mimo namiętności, której nadal nie mogli nasycić, łączyło ich też znacznie głębsze uczucie. Wally ze zdumieniem odkrył, że przez te wszystkie lata brakowało mu czułości, która byłaby wyrazem nie pożądania czy wdzięczności, gdy zostało już ono zaspokojone, ale bliskości wykraczającej poza sferę cielesną. Wydawało się, że jego pokłady czułości są niewyczerpane, że to, co nie mogło znaleźć ujścia przez ostatnie dwanaście lat, skumulowało się i teraz Bridget mogła pławić się w jego uczuciowości, wyrażanej na wiele sposobów. On również żywił pewne obawy, zdając sobie sprawę, że ich związek dla postronnych może być grubymi nićmi szyty. Jego mogli podejrzewać o kryzys wieku średniego i wykorzystywanie własnej popularności, by zwieść naiwną dziewczynę, której imponowała jego pozycja w świecie nauki. Ją - o chęć zrobienia kariery naukowej z jego pomocą i bycie wyrachowaną kokietką, która zamąciła mu w głowie. Wally nigdy nie przejmował się opinią ludzi, co nie znaczyło, że nie był jej świadomy i że nie wolałby uchronić Bridget przed nieprzyjemnymi komentarzami. Ale jego serce wzbierało jakąś szaloną, niemal bolesną miłością, kiedy tylko na nią spojrzał i za każdym razem dochodził do wniosku, że dla niej zniesie wiele przykrości i pokona jeszcze więcej przeciwności. Kochał ją z pełnym przekonaniem, nawet jeśli jego osąd był przyćmiony świeżością tego uczucia. Uśmiechnął się, gdy wychwyciła tę dwuznaczność i nachylił się, by leniwie ucałować jej wargi. - Mhm. Zdecydowanie najwłaściwszą - wymruczał tym swoim niskim, zmysłowym głosem, nie przeciągając jednak tego słodkiego flirtu, bo szpiczaki potrzebowały ich uwagi. - Wiem, i bardzo mnie to cieszy - powiedział miękko, bo choć najlepiej czuli się w ich własnym, małym królestwie na pokładzie Scamandra, to tutaj też lubił bywać. Właściwie lubił być wszędzie tam, gdzie była Bridget. Zamruczał z zadowoleniem w jej wargi, mrużąc oczy z przyjemności. Nadal czuł lekkie zawroty głowy, kiedy go całowała, i byłby w stanie przenosić dla niej góry, gdyby tylko tego zażądała. - W takim razie będę regularnie wpadał na karmienie. Mam teraz nowy pretekst - zażartował, bo przecież oboje wiedzieli, że nie potrzebowali żadnych pretekstów, żeby się widywać. Już nie. - W porządku, urządzimy im tam bezpieczny i zaciszny kącik. Z dala od Nimbusa - dodał z rozbawieniem, zerkając na psidwaka, który zabawnie przekrzywił łebek i zamerdał ogonem. Nie chciał sprawić jej przykrości ani zakłopotać - po prostu traktował ją bardzo serio również jako badacza i może czasem zapominał, że była dopiero na początku swojej zawodowej drogi, łącząc ją z pracą nauczyciela, która była bardzo absorbująca. Prawie tak absorbująca jak ich kwitnący romans. - To doskonale. Będziemy mieli teraz trochę więcej czasu, więc będziemy mogli opracować nasze wspólne badania i je wydać - powiedział wesoło, bo przestoje w pracy badawczej były czymś zupełnie normalnym. - Oczywiście że tak! Koniecznie powinnaś do tego wrócić - stwierdził ze szczerym entuzjazmem, po czym zrobił znaczącą minę i odstawił pudełko ze szpiczakami na wysoką komódkę. Sięgnął do swojego nieodłącznego plecaka i wyciągnął z niego prostokątny przedmiot opakowany w papier w wesołe pufki pigmejskie. Oczy mu lśniły radością, a usta rozciągnęły się w uśmiechu kogoś, kto jest pewien, że trafił na prezent idealny. - To siedemnastowieczny traktat o afrykańskich trytonach autorstwa Sideliusza Griffithusa. Nie wszystkie jego twierdzenia należy traktować całkiem serio, ale na pewno to ciekawa lektura. Wszystkiego najlepszego, kochanie - powiedział, podając jej prezent i objaśniając to wszystko w miarę, jak Bri rozwijała papier. W swojej skromności nie wspomniał, że zdobycie tej książki graniczyło z cudem - poświęcił dużo czasu i wykorzystał swoje znajomości, żeby móc jej podarować coś naprawdę wyjątkowego. Ale istniała dość duża szansa, że Bridget doskonale wiedziała, co trzyma w dłoniach i że ten prezent jest kolejnym dowodem na jego miłość i oddanie.
Pławiła się w tych czułościach, a i owszem. Od zawsze towarzyszyło jej to ogromne pragnienie miłości. Szukanie tego silnego, uskrzydlającego uczucia zdawało się wielokrotnie zajmować całą jej uwagę. W przeszłości wielokrotnie błądziła i urządzała poszukiwania w miejscach, czy też raczej w osobach, które nie były w stanie zaspokoić jej potrzeb lub nie podchodziły do tego na tyle poważnie, by zaznała zaspokojenia. Zazwyczaj wpadała za głęboko za szybko, przez co inni wycofywali się z wszelkich zawartych z nią układów, zasłaniając się niechęcią, strachem lub po prostu wyrachowaniem, nie chcąc zbyt prędko zobowiązać się jej na wieki wieków. Ta potrzeba bycia kochaną tkwiła w niej od dawna i z Wallym wszystko wydawało się po prostu grać. Pasowali do siebie i mężczyzna, choć początkowo niezwykle wzbraniał się przed wzbierającym w nim uczuciem, przelewał na nią obecnie całą swoją czułość, może faktycznie kumulowaną od wielu lat. A ona radośnie kąpała się w zalewających ją komplementach, nurzała się w bezmiarze przyjemności, którą ją obdarzał, a także nurkowała w tym uczuciu bez strachu o to, że zabraknie jej powietrza. Ta bliskość nigdy nie była dla niej dusząca ani krępująca, paradoksalnie właśnie splątana w uściskach z jego ciałem czuła się najszczęśliwsza i najbardziej wyzwolona. Choć to ona udostępniała jemu zarówno żaglowiec, jak i mieszkanie - on dawał jej poczucie bezpieczeństwa w ich relacji, która mimo że dopiero wykiełkowała, kwitła już w najlepsze. - Jakbyś potrzebował jakiegokolwiek pretekstu - zawtórowała jego myślom, uważając jego słowa za tak zabawne, że aż grzesznym byłoby zatrzymanie tego wniosku w gestii niedopowiedzianych myśli. Zaśmiała się jeszcze, odrzucając głowę w tył, bo perspektywa zapraszania go w miejsce, które równie dobrze mogło być jego domem - pierwszym, drugim, trzecim, stałym lub tymczasowym, czegokolwiek by pragnął. - Trzeba tylko sprawdzić, czy nie walają się tam jakieś graty - dodała, bo w zasadzie bardzo rzadko zaglądała do tej drugiej sypialni. Choć Lotta miała już życie ułożone w Londynie i miała inną sypialnię, dzieloną z Calumem, ten pokój wciąż pozostawał pełnym sentymentów miejscem. Bridget zawsze była wdzięczna siostrze, że udostępniła jej tę przestrzeń, by uwić w niej swoje własne gniazdko, gdy ją samą los wywiódł gdzieś indziej. Uśmiechnęła się pod nosem słysząc jego słowa, bo zawarty w nich entuzjazm, choć wcześniej trącał wrażliwe punkty, zdawał się być zaraźliwy i szybko opanował ją samą. Czyż nie tego właśnie chciała od samego początku? Opracowywanie z nim nowych projektów badawczych i wydawanie ich leżało w sferze jej marzeń, nawet jeśli mieliby to robić pod własnym sumptem. Łączenie ich romansu - tfu, ZWIĄZKU - ze wspólną pasją i pociągiem do rozwoju nauki wydawało się przepisem na wieczne szczęście. - Tak, można będzie się tym zająć - powiedziała, może na razie niezbyt wylewnie, ale obecnie jej umysł zajęty był szukaniem buteleczek i wszystkich innych potrzebnych utensyliów do przygotowania odpowiedniej formuły dla małych, na pewno bardzo głodnych szpiczaków. Już prawie miała wszystko, z cichym mruknięciem satysfakcji znajdując zakrętkę ze spiczastym smoczkiem, więc obróciła się i napotkała to znaczące spojrzenie Waltera, które na moment zbiło ją z tropu. W ferworze ratowania małych zwierzątek zupełnie odsunęła na bok jakiekolwiek myśli o własnych urodzinach, toteż wyciągnięty przez niego opakowany w pufkowy papier prezent zaskoczył ją. - Och, Wally, nie musiałeś! - zaczęła jękliwie i czule. Oczywiście zawsze miło myślało się o dostawaniu prezentów, ale żyli obecnie w tak słodkiej bańce, że sama jego obecność u jej boku na co dzień stanowiła prezent sam w sobie. Przejęła od niego pakunek i zajęła się pomału rozpakowywaniem. Tempo zrywania papieru rosło wraz z każdym jego kolejnym słowem, podobnie powiększały się jej oczy, które finalnie spoczęły na traktacie. Poczuła przebiegający po plecach dreszcz zorientowawszy się, że trzymała w dłoniach coś naprawdę cennego. - Nie wierzę - powiedziała pod nosem, wgapiając się w książkę jak sroka w gnat, po czym przeniosła roziskrzone spojrzenie brązowych oczu na mężczyznę, nie kryjąc w nich szaleńczego przypływu uwielbienia dla niego. - Dziękuję! - wykrzyknęła nieco piskliwie, walcząc z tłoczącymi się w jej oczach łzami, zarzucając mu ręce na szyję i wtulając się w jego szerokie ramiona. Powtarzała to "dziękuję" jak mantrę, a każde kolejne słowo topiło się w materiale jego ubrań. Po cichu liczyła, że przenikną prosto do jego serca, by poczuł dogłębnie, jak olbrzymią wdzięczność odczuwała w tej chwili. - To może być coś, co pomoże mi w tych badaniach - dodała, wierzchem ocierając drobną łezkę szklącą się w zewnętrznym kąciku oka. - To naprawdę wyjątkowy prezent - dodała, tym razem całą swoją uwagę skupiając na nim. Oby przypomniał jej szybko o tkwiących na szafce szpiczakach...
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Od jakiegoś czasu Wally wyłącznie ślizgał się po powierzchni uczuć, nigdy nie nurkując głęboko, bojąc się, że wciągnie go wir miłości, który okaże się zabójczy. A może po prostu żadna z kobiet, które spotykał do tej pory, nie mogła się równać z jasną, promienną Louise, która była jego bratnią duszą, a którą bezpowrotnie utracił? Jednak teraz znów czuł, że żyje, że kocha i jest kochany - i to uczucie sprawiało, że wszystko wydawało się możliwe. Uczucia, do tej pory tłamszone i spychane na dalszy plan, nareszcie doszły do głosu, a czułość, której najwyraźniej najbardziej doskwierała ta wieloletnia niewolna, hulała w ich związku bez skrępowania, sprawiając, że Bridget nie mogła mieć wątpliwości, co do jego intencji i zaangażowania. Czułość przebijała z jego gestów, lśniła w jego oczach, drżała na opuszkach palców, które wędrowały po jej nagim ciele, wylegiwała się na talerzu wśród ziemniaczków i steków, które dla niej przyrządzał. Byli ze sobą idealnie szczęśliwi i mimo że Wally wiedział, że nie zawsze będzie tak słodko, to rozkoszował się tymi chwilami czystej, niczym niezmąconej radości, która do tej pory wydawała mu się jakimś mitycznym stworzeniem. Roześmiał się serdecznie i pokiwał bezradnie głową. - No dobrze, przyznaję. Jedynym prawdziwym powodem jesteś ty - zawsze ty - wymruczał, patrząc na nią tymi rozkochanymi, zielonymi oczami, które jaśniały, ilekroć znajdowała się blisko. - I tak na razie będą mieszkały w jakimś kojcu. Pudełko wydaje się całkiem niezłe na początek, ale zbuduję im coś bardziej odpowiedniego - zadeklarował, podchodząc do rzeczy całkiem serio, bo miłość miłością, ale potrzeby zwierzaków były zdecydowanie pilniejsze. Nie poznał jeszcze sióstr Bridget i, choć zwykle tego rodzaju uczucia były mu obce, czuł lekką tremę. Zastanawiał się też, jak jego ukochana zareaguje na Birdy - najbliższą mu z całego rodzeństwa, ale tak trudną, inną i nieintuicyjną w interakcjach, że wielu osobom wydawała się przerażająca. Czy emocjonalna, spontaniczna Bridget też widziałaby w niej przybyszkę z innej planety, kogoś zimnego i pozbawionego uczuć? Martwiła go ta myśl, ale nie zdążył jeszcze z nią o tym rozmawiać, bo żyli w różowej bańce wczesnego zakochania i wydawało się, że trudne tematy mogą jeszcze poczekać, by nie rozwiać tej słodkiej iluzji, utkanej z waty cukrowej. Dopóki nie musieli się konfrontować ze światem zewnętrznym, mogli udawać, że żaden cień nie padnie na ich związek i że będą żyli długo i bezwzględnie szczęśliwie. Wally od początku traktował jej pączkującą karierę naukową bardzo serio i mimo że wielu mogłoby go o to podejrzewać, nigdy nie mamił jej obietnicami bez pokrycia, licząc, że zdobędzie jej względy. Być może w życiu prywatnym bywał nie do końca słowny i pewne kwestie traktował dość lekko (choć to podejście należało już do przeszłości), ale w sprawach zawodowych był śmiertelnie poważny i niezawodny. A Bridget miała wiedzę i talent, które nie mogły się zmarnować. Nie kontynuował jednak tematu, widząc, że nie jest to najlepszy moment, bo Bri była skupiona na buszowaniu w szafkach. Szpiczaki były teraz priorytetem - wszystko inne mogło zaczekać. Uśmiechnął się do niej promiennie, nie przejmując się tym słodkim, konwencjonalnym protestem. - Musiałem, bo bardzo, bardzo chciałem - skwitował z miną kogoś, kto lada chwila pęknie z dumy i samozadowolenia. Gdyby był nieco młodszy i bardziej pozbawiony godności, pewnie zacząłby podskakiwać, nie mogąc się doczekać jej reakcji. Nie zawiódł się - Bridget doskonale wiedziała, co trzyma w rękach i że nie jest to byle kubek z podobizną pufka i napisem "I love you". Nie chodziło nawet o cenę (która do niskich z pewnością nie należała), ale o wysiłek, jaki włożył w zdobycie tego traktatu, i pewność, że nic tak bardzo jej nie ucieszy i nie podkreśli jego głębokiej wiary w jej możliwości badawcze. Roześmiał się serdecznie, widząc łzy wzruszenia w jej oczach, a potem przytulając ją do siebie i unosząc w ramionach tak, że mogła go opleść nogami w pasie i wczepić się w jego jak mała małpka. - Ćśśśś, głuptasku... Nie płacz, bo pomyślę, że popełniłem straszny błąd i powinienem dać ci jednak pluszowego trytona - zażartował, sam walcząc jednak ze wzruszeniem. Merlinie, kochał ją tak bardzo, że miał wrażenie, że serce mu pęknie z nadmiaru uczucia. - Właśnie tak pomyślałem. Że cię to zainspiruje - powiedział ciepło, zaglądając jej głęboko w oczy, a potem składając na jej wargach słodki, przeciągły pocałunek. Nie trwało to jednak długo, bo poczucie obowiązku wzięło górę. - Obawiam się, że na razie to tyle, jeśli chodzi o świętowanie... Szpiczaki czekają na swój obiad - przypomniał jej łagodnie, choć z wyraźną niechęcia, powoli stawiając ją na ziemi. - Będę musiał opracować plan socjalizacji maluchów... Choć podejrzewam, że ich wrogość wobec siebie może wynikać po prostu z braku jedzenia i konieczności rywalizacji. Może kilka solidnych posiłków wystarczy, żeby uwierzyły, że nie muszą patrzeć na siebie wilkiem - westchnął, zerkając w stronę szafki, na której postawił pudełko ze szpiczakami. - Będziemy też musieli ograniczyć ich kontakt z ludźmi, to znaczy z nami. Przypuszczam, że powinny nas widywać tylko podczas posiłków i sprzątania. To będzie trudne, bo są strasznie urocze, ale nie możemy pozwolić, żeby przywykły do naszej obecności i uważały nas za swoich sprzymierzeńców, a własny gatunek za konkurencję... - kontynuował Wally, swoim zwyczajem wchodząc w tryb naukowca, mimo że jeszcze przed chwilą pławił się w słodyczy ich uczucia. Miejmy nadzieję, że Bri mu to wybaczy.
Uśmiechnęła się do niego promiennie, bo nie umiała pomyśleć o bardziej perfekcyjnej rzeczy, którą mógł jej teraz powiedzieć. Tego właśnie pragnęła - być czyimś najlepszym wyborem, najlepszą i jedyną opcją, zawsze. Może za wcześnie było na mówienie o nieskończonej przyszłości, prawdopodobnie nierozsądnym było z jej strony tak dalekie popuszczanie wodzy własnych fantazji, bo z perspektywy kogoś postronnego brzmiało to jak przepis na zawód i złamane serce. Coś jednak kazało jej sądzić, że słowa Wally'ego nie były dawane lekko i niewiele osób, o ile jakakolwiek do tej pory, mogły poszczycić się ich usłyszeniem. Pławiła się w tej świadomości, choć na razie była ona bliższa podejrzeniu niż pewności, bo myśl o stanowieniu czyjegoś zawsze uskrzydlała ją. Nie myślała jeszcze o tym, by przedstawić go rodzinie. Myślała o nim jak najbardziej poważnie, a jednak przyprowadzenie mężczyzny do domu było poważną deklaracją uczuć, zarówno dla partnera, jak i dla bliskich. Z jednej strony bez zastanowienia przemierzyłaby z nim szeroki świat, a z drugiej gdzieś podświadomie chyba czuła, że nie każdemu mogło się to spodobać w równym stopniu, co jej samej. Pewnie gdzieś w najbliższej przyszłości zakiełkuje w jej głowie myśl, by zacząć opowiadać o Walterze swojej starszej siostrze, co mogłoby być dobrym początkiem podjęcia tematu w reszcie rodziny i przygotowanie gruntu pod rychło nadchodzący manifest. - Taki zdolny - skomentowała, przekomarzając się z nim nieco, ale zawierając w tych słowach również ogrom podziwu dla jego drygu majsterkowicza. Bridget pod groźbą cruciatusa prawdopodobnie nie byłaby w stanie zbić równie solidnej półki co on. Pozostało jedynie czekać, aż mężczyzna skonstruuje wypasiony kojec dla małych szpiczaków! Jej ciało współgrało z jego gestem, oplatając go nogami w pasie jak wspomniana małpka, gdy zamknął ją szczelnie w silnych ramionach i podciągnął ku górze. Gdy wtulała głowę w zagłębienie jego obojczyka, była przekonana, że mogłaby spędzić tak resztę swojego życia - w tym pełnym miłości uścisku, w poczuciu ogromnego spełnienia, wdzięczności i radości z faktu, że spotkała go na swojej drodze. Spojrzała na niego szklącymi się od łez oczami, z rumianymi policzkami i rozciągniętymi w uśmiechu różanymi wargami, którymi finalnie odwzajemniła jego czuły, przeciągły pocałunek, tym razem w nim przekazując mu wszystko to, czego słowa nie umiały w tej chwili wyrazić. Zresztą prawdopodobnie nie byłaby w stanie wydusić z siebie pełnego zdania, bowiem rosnąca w gardle gula wzruszenia skutecznie uniemożliwiała jej podjęcie głosu. Parsknęła śmiechem na pluszowego trytona i tyle by było z werbalizacji jej przemyśleń. Otarła oczy wierzchem dłoni, a później przytaknęła, mobilizując się, by otrząsnąć się z całego tego emocjonalnego rozedrgania i skupić się na szpiczakach. Nie mogła jednak poradzić nic na to, że kiedy Walter przechodził w tryb naukowy, stawał się dla niej jeszcze seksowniejszy niż zwykle. - Chciałabym powiedzieć, że zrozumiałam wszystko, ale tak mnie rozpraszasz... - rzuciła sugestywnie, ale z właściwą sobie kokieterią odwróciła się na pięcie, również walcząc o wejście w rolę nowej opiekunki szpiczaków. Ruszyła do blatu, by przerobić wyciągniętą wcześniej, sproszkowaną formułę w faktyczne mleko dla maluszków. Stuknęła w czajnik, który po kilku sekundach zaczął cicho gwizdać. Krótkim geminio zrobiła z jednej buteleczki trzy, by przynajmniej dziś szybko wykarmić wszystkie spragnione i głodne zwierzaki. Do wieczora kopie butelek prawdopodobnie pękną lub odkształcą się, ale nie było przeszkód, by powielała je każdego dnia od nowa. - Będziesz opracowywał ten plan tutaj czy na statku? - zagaiła jeszcze, niby niewinnie, ale gdzieś na głowie zaczęły jej rosnąć różki. - Bo jak na Scamandrze, to dobrze by się składało z częścią drugą naszych zamiarów - dodała, spoglądając na niego przez ramię w trakcie mieszania proszku z wodą w odpowiednich proporcjach. Oczywiście miała na myśli kwestię ograniczania kontaktu ze szpiczakami - wcale nie chodziło o to, że marzyła o zaszyciu się sam na sam w kajucie.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally pragnął, żeby ta miłość trwała wiecznie, ale zdawał sobie sprawę z ulotności szczęścia. Wierzył, że są sobie pisani i że będzie im ze sobą dobrze, ale nie miał też wątpliwości, że przed nimi wiele raf i że być może któraś z nich okaże się niemożliwa do pokonania. A jednak nie miał zamiaru poddawać się czarnowidztwu, bo żyli tu i teraz i byli szczęśliwi i planowali być szczęśliwi w najbliższej wspólnej przyszłości. Zaśmiał się i rozłożył bezradnie ręce, jakby nie mogąc nic poradzić na fakt, że życie w głuszy nauczyło go pewnej zaradności i zmusiło do zgłębienia tajemnic majsterkowania. Oczywiście, magia wiele ułatwiała, ale mimo wszystko zbudowanie szafek czy schronienia wymagało znajomości jakichś podstaw, umiejętności wyobrażenia sobie, jak powinien wyglądać obiekt i jakie funkcje miał spełniać. Kiedy tuliła się do niego tak ufnie, przywierając całą powierzchnią ciała do jego torsu, czuł się idiotycznie, nierealnie wręcz szczęśliwy. Był gotów ochronić ją przed całym światem, zasłonić własną piersią przed najgorszym, ukryć w swoich silnych ramionach w chwilach zwątpienia i słabości. To nie tak, że z natury był jakoś szczególnie ofiarny i szlachetny, bo choć nie brakowało mu życzliwości wobec świata, nie był typem ideowca i dobrego Samarytanina. Ale kiedy kochał, kiedy ktoś znalazł drogę do jego serce (co zdarzało się rzadziej niż rzadko), Wally przychyliłby tej osobie nieba - tak było z jego siostrą, tak było z Louise, a teraz z Bridget. Dlatego kiedy całował ją tak czule, kiedy tulił ją w ramionach i rozkoszował się jej bliskością, był jej całkowicie i nieodwołalnie oddany, zakochany bez pamięci i gotów na wszelkie poświęcenia. Chciał jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha, ale nie mógł wydusić z siebie tych słów, jeszcze nie teraz, mimo że łaskotały jego język, już prawie gotowe, by spłynąc słodko do uszka Bridget. Rozładował tę sytuację swoim niewinnym żartem, mając wrażenie, że lada chwila i jemu udzieli się to wzruszenie i w sposób żenujący sam również się rozpłacze. Oj, Bri, nawet nie wiesz, co zrobiłaś z tym twardym facetem! Parsknął śmiechem, odprowadzając ją wzrokiem, kiedy tak kusząco kołysała biodrami... jednak zaraz wziął się w garść i zajrzał do szpiczaków, które burczały na siebie z niezadowoleniem, okupując przeciwległe kąty pudełka. Musiał przyznać, że imponowała mu zaradność i zdecydowanie, z jakimi Bridget zabrała się za przygotowywanie posiłku dla ich nowych podopiecznych. Uniósł na nią zaskoczone spojrzenie, ale po chwili zrozumiał, do czego zmierzała i uśmiechnął się łobuzersko. - Och, na Scamandrze myśli mi się zdecydowanie lepiej. I nie tylko myśli - mrugnął do niej, po czym ostentacyjnie prześlizgnął się spojrzeniem po jej sylwetce. - Mam jeszcze kilka pomysłów, jak możemy uczcić twoje urodziny - dodał niewinnie, ale jego mina nie pozostawiała złudzeń co do jego zamiarów względem jej osoby. Kiedy Bri przygotowała już mleko dla maluchów, przenieśli się do dawnego pokoju Lotty i rozsiedli na podłodze, ignorując jęki rozczarowanego Nimbusa, który został za zamkniętymi drzwiami. Wally ostrożnie otworzył pudło i przyjrzał się szpiczakom. - Są w niezłej formie, ale muszą być piekielnie głodne. Jak się za to zabierzemy? - zapytał rzeczowo, zastanawiając się, czy zdołają nakarmić je bez dotykania, czy jednak lepiej będzie wziąć je do ręki.
Bridget zawsze pragnęła, by jej miłości trwały wiecznie, ale niestety jak dotychczas żadna nie przetrwała próby czasu i rzucanych jej przez życie wyzwań. Teraz też, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, jakoby miało być idealnie, starała się nie dać zwieść przekornemu losowi, który najpewniej miał w planach cisnąć im pod nogi jedną czy dwie kłody po drodze. Jednak im bardziej Wally patrzył na nią tymi swoimi maślanymi, rozkochanymi w niej oczami, tym mniej przejmowała się tym, co żywot trzymał dla nich w zanadrzu. Z jej ust również nie spłynęło jeszcze to ważne wyznanie, choć czuła każdą komórką swojego organizmu, że to było to. W przeszłości szybko otwierała się przed partnerami, zawierzając im się w całości, łącznie z wszelkimi deklaracjami, by ostatecznie pozostać z niczym. No, może ze złamanym sercem. Mimo pewności uczuć, którą osiągała w jego towarzystwie, wolała się jeszcze wstrzymać nieco z ich wokalizowaniem, z prostej obawy przed brakiem satysfakcjonującej odpowiedzi. Wiedziała, że Wally porywał się na coś, czego nie robił od bardzo, bardzo wielu lat - angażował się w nią. W nią i życie z nią, rozpoczynał budowanie ich wspólnej przyszłości od podstaw, a nie wiedziała, czy miał w swoim arsenale zalet wystarczająco dużo samozaparcia i siły, by nie ulec dawnym przyzwyczajeniom. Czy specjalnie kołysała biodrami? Cóż, możliwe... Sama też wpadła na kilka pomysłów, którymi mogliby urozmaicić sobie świętowanie dzisiejszego dnia, ale wszelkie insynuacje, a szczególnie ich realizacje musiały poczekać, aż szpiczaki zostaną odpowiednio nakarmione. Poszła za nim do dawnego pokoju Lotty, zagradzając nogą przejście Nimbusowi, a następnie zatrzaskując drzwi i blokując je dodatkowo zaklęciem, by krnąbrny psidwak jakimś cudem ich nie sforsował. Mimo że był raczej niskopodłogowy, potrafił zaskakująco wysoko skakać! - Może w związku z tym, co mówiłeś i w imię ograniczania kontaktu z ludźmi do minimum, spróbujemy lewitować te butelki? - zapytała, mając w planach rzucić na nie zaklęcie lewitujące i naprowadzić je prosto pod wygłodniałe pyszczki. - Trzeciemu mogę podtrzymać samą butelkę, bez dotykania jego samego - zaproponowała, wyciągając różdżkę i unosząc przy pomocy czarów jedną z butelek. Przekręcona do góry nogami zaczęła przeciekać przez dziurkę w smoczku. - Cholera - mruknęła, widząc tych kilka strużek moczących jej sukienkę. Zadziałała jednak szybko, kierując butelkę w stronę jednego ze szpiczaków, licząc, że kropelkujące z niej mleko skusi młodziaka do rozpoczęcia posiłku. Na szczęście udało się i maluch przywarł do gumowego smoczka. - Świetnie - powiedziała z westchnieniem ulgi, po czym w skupieniu przeniosła drugą z butelek w pobliże innego szpiczaka, starając się nie przekraczać dłonią krawędzi pudełka.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Jedyną osobą, która do tej pory usłyszała z jego ust zapewnienie o miłości, była Louise i już sam fakt, że Wally czuł drżenie tych słów na wargach, ilekroć znajdował się blisko Bridget, sprawiał, że nie miał wątpliwości, co do szczerości swoich uczuć. Mimo to czekał, nie chcąc, by wyznanie padło zbyt szybko, burząc tę słodką sielankę, w której tak doskonale się odnajdywali. W pewnym stopniu było to po prostu głupie - nie bać się skoku na główkę, jakim było de facto wspólne mieszkanie i budowanie przyszłości, a mieć tyle wątpliwości, gdy chodziło o proste i szczere "kocham cię". Jednak oboje mieli swój bagaż doświadczeń i skoro z taką śmiałością podjęli decyzję o spleceniu swoich losów, to być może słowa miały być tylko ostateczną pieczęcią - kto wie. - To bardzo dobra myśl. Nie dowierzam co prawda swojej precyzji, ale spróbować nie zaszkodzi - uśmiechnął się Wally, patrząc na nią ciepło. Uwielbiał z nią pracować, podziwiał jej rozsądek i opanowanie, które zdawały się stać w kontraście ze wszystkim, co sobą reprezentowała prywatnie. Może między innymi dlatego tak go fascynowała - była wielowymiarowa, złożona i pod pewnymi względami podobna do niego. Łączyła ich pasja - nie tylko w sensie zmysłowym, ale też czysto intelektualnym, bo potrafili godzinami rozmawiać o najnowszych badaniach albo swoich ambicjach naukowych, często zresztą leżąc w łóżku i powoli stygnąc po kolejnym wybuchu namiętności. Dyskretnie oczyścił zaklęciem jej sukienkę z plamy po mleku, po czym zabrał się za trzeciego malca - wbrew swoim obawom bardzo zgrabnie przelewitował butelkę nad ostatniego szpiczaka, który łapczywie przyssał się do smoczka, stękając przy tym zabawnie. - Chwała Merlinowi, mają apetyt i jest im zupełnie wszystko jedno, czy to matka, czy smoczek - roześmiał się z ulgą Wally, nachylając się do uszka Bridget i całując je czule. - Myślę, że dadzą radę. Nie mam pojęcia, jakiej są płci, są na to za małe, ale postuluję nadanie im jakichś imion. Na przykład Harry, Larry i Barry. Jeśli okażą się samiczkami, będziemy mogli zmienić na Harriet, Larissę i Barbarę - rzucił żartobliwie, obserwując, jak małe szpiczaki zachłannie opróżniają butelki. - Nie powinniśmy dać im mniejszych porcji, skoro są wyraźnie wygłodniałe? - zapytał z troską. Fizjologia była domeną Bridget, on sam zdecydowanie lepiej znał się na behawiorystyce i mimo że nie był kompletnie zielony, to w kwestiach zdrowia zwierzaków zdawał się całkowicie na wiedzę swojej ukochanej. - Zastanawiam się, czy nie podłożyć im jakiejś podgrzewanej maskotki, która udawałaby matkę... moglibyśmy też montować wewnątrz niej butelki, żeby maluchy musiały być blisko siebie, a jednocześnie nie stanowiły dla siebie konkurencji - odezwał się po chwili, lekko pocierając zarośnięty policzek i wyraźnie szukając najlepszego rozwiązania tego problemu.
Zabrali się do wszystkiego z nie tej strony, co należało i zdawała sobie z tego sprawę. Jednocześnie coś w tej odmiennej kolejności sprawiało, że cieszyła się z takiego, a nie innego biegu rzeczy. Dotychczas robiła to, co wypadało robić w jakimś z góry ustalonym przebiegu i nie osiągała zadowalających ją rezultatów. Spotykała się z mężczyznami i chadzała z nimi na randki, lądowała w łóżku wtedy, kiedy już było można i nie zostawało się uznaną za łatwą. Wyznawanie uczuć też miało swoje miejsce w tym szeregu zdarzeń, a jednak rzadko kiedy prowadziły do kolejnych etapów, jakimi było chociażby wspólne mieszkanie. Sposób, w jaki Walter wniknął w jej życie i jak łatwe się to wszystko wydawało, rekompensował fakt, że jeszcze nie powiedział jej tych trzech magicznych słów. Ani ona jemu, bo jednak chciała, by tradycjom stało się zadość i aby to męskie usta pierwsze głosiły radosną nowinę. Nie miała wątpliwości, że ją tymi uczuciami darzył, bo pokazywał jej to zarówno w drobnych gestach, jak i wybuchach namiętności, które nie słabły między sobą, więc nie palił ją ten brak wyznań. Wprowadzony w życie plan sprawdził się i wszystkie trzy szpiczaki przywarły do swoich butelek, ssąc zawzięcie smoczki i wydając z siebie pełne zadowolenia popiskiwania, od których kącik ust Bridget wędrował ku górze. Delikatny buziak tylko rozszerzył ten uśmiech, a ona sama uchyliła się nieco. - Nie rozpraszaj mnie teraz - mruknęła rozbawiona, bo choć z chęcią przywarłaby do niego cała, tu i teraz liczyło się, by zadbali o maluchy. Parsknęła cicho śmiechem na proponowane przez niego imiona, starając się swoimi wybuchami radości nie spłoszyć zwierzątek. - Albo Bim, Bam i Bom, nie musielibyśmy się przejmować płcią - stwierdziła, ale obojętnie na którą opcję przystaną, i tak wiedzieli, że nie będą mogli się do nich przyzwyczajać. Tak szybko, jak tylko uda im się odkręcić dziwny wpływ magicznego pyłu wróżek na proces ich rozwoju, trzeba będzie wypuścić je z powrotem do rezerwatu tam, gdzie ich miejsce. - Takim młodziakom nie ograniczamy jedzenia - stwierdziła, obserwując jak poziom mleka w butelkach pomału się obniżał. Tym malcom przede wszystkim należało napełnić brzuchy. Wbrew pozorom w sytuacji całkowitej pełności, powinny same się od smoczka odczepić - a i ona nie przesadziła zbytnio z ilością przygotowanej formuły. Wysłuchała jego propozycji dotyczącej dalszego postępowania, kiwając głową z aprobatą. - Masz dużo świetnych pomysłów - przyznała, patrząc na niego z nie lada uznaniem. - Obawiam się jednak, że konstruowanie podobnej zastępczej matki może przerosnąć moje możliwości. Dasz radę się tym zająć? Ja mogę odezwać się do lecznicy w Dolinie, czy nie mają kontaktu do jakiegoś ośrodka rehabilitacyjnego dla dzikich stworzeń - dodała, wpadając nagle na tę ideę. Mogli się starać za troje, a i tak mogło okazać się, że ich działania finalnie nie przystosują szpiczaków do powrotu do naturalnego środowiska.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Roześmiał się cicho, wcale nie biorąc do siebie tej delikatnej nagany, zwłaszcza że widział, że pieszczota sprawiła jej przyjemność. Czasem po prostu nie mógł się powstrzymać, wiecznie niesyty bliskości Bridget. Zwykle kiedy wchodził w tryb naukowy, amory wietrzały mu z głowy, ale karmienie małych szpiczaków butelką nie było tak poważnym i absorbującym intelektualnie zajęciem, by Wally był w stanie zignorować bliskość Bri. - Przepraszam, już będę grzeczny - obiecał, choć coś w jego tonie sugerowało, że Bridget nie powinna specjalnie wierzyć w te deklaracje. Maluchy nie wydawały się specjalnie przejęte ich śmieszkami i czułościami, całkowicie skupione na swoich butelkach, od których ani myślały się odrywać. - O, to nawet bardziej praktyczne rozwiązanie - uśmiechnął się Wally, patrząc ciepło na małe stworzonka, do których przecież nie wolno im było się przywiązywać. - To dobrze, w takim razie niech sobie nie żałują. Co ja bym bez ciebie zrobił, moja mądra główko? - powiedział szczerze w kolejnym przypływie czułości i podziwu dla wiedzy Bridget. Idealnie się dopełniali, łącząc dwa pokrewne, a jednak bardzo różne obszary wiedzy i dzięki temu mogąc spojrzeć na pewne problemy szerzej, bardziej kompleksowo. Uśmiechnął się tylko i mrugnął do niej wesoło. - Niczym się nie przejmuj, kochanie. Ty weź na siebie ich zdrowie i dietę, a ja się zajmę wychowaniem i majsterkowaniem - to moje domeny. Myślę, że stworzenie im "sztucznej matki" nie zajmie mi więcej niż jeden wieczór. Jesteśmy duetem idealnym - stwierdził z zadowoleniem, z trudem odpierając pokusę ucałowania jej słodkich ust. W końcu obiecał, że będzie grzeczny, prawda? - Jasne, możesz spróbować, choć obawiam się, że odeślą nas z kwitkiem. Przez działanie pyłku większość ośrodków i lecznic jest tak przepełniona, że Ministerstwo nie wie, co robić ze wszystkimi malcami, które potrzebują opieki i przystosowania do życia na wolności. Zdaje się, że takim ochotnikom jak my przysługuje nawet jakieś wynagrodzenie. Nie pamiętam, kto mi o tym wspominał. Może czytałem w Proroku - mruknął Wally, próbując sobie przypomnieć i marszcząc z wysiłku wyraziste brwi. Jak zwykle sprawy finansowe interesowały go nieco mniej niż powinny, mimo że robił niewątpliwe postępy, przyjmując zlecenia jako treser i behawiorysta. W końcu nie mógł być utrzymankiem swojej dziewczyny! - Będziemy musieli im masować brzuszki, skoro matka nie może tego zrobić? Nie znam się na fizjologii małych szpiczaków... - zapytał po chwili, obserwując, jak Bim, Bam i Bom kończą swój posiłek, a ich brzuszki stają się coraz bardziej okrąglutkie, przypominając do złudzenia małe, kolczaste baloniki.
Przywykła już do tego, jak swobodnie zachowywał się przy niej Wally. Nie żeby wcześniej był jakoś szczególnie wycofany, nie - aczkolwiek w kwestii kontaktów fizycznych to, co przeżywali wspólnie teraz, diametralnie różniło się od początków. To dość naturalne, by na wstępnie wzbraniać się przed tak jawnym pokazywaniem sobie uczuć, szczególnie gdy nie byli ich wzajemnie pewni. Zbyt duża śmiałość mogłaby wystraszyć Bridget, ot co. Teraz mogli oddawać się tym drobnym przyjemnościom bez strachu o ucieczkę tej drugiej osoby. - Oj, nie wiem, nie wiem - zaśmiała się cicho, kręcąc tą swoją mądrą główką. Wspaniale uzupełniali swoją wiedzę, a dziewczynę niezwykle cieszyło, że nie tylko w teorii potrafili sobie wzajemnie nią pomagać. Gdy los postawił im na drodze trzy małe szpiczaki, umieli zewrzeć szeregi i dokonać wspólnie czegoś dobrego. Zachichotała na uwagę o duecie idealnym. - Dobrze, zajmę się ich zdrowiem. Na razie niech się najedzą, tego trzeba im najbardziej. I ciepła, ale to jesteśmy w stanie zapewnić im bezkontaktowo zaklęciami dopóki nie zrealizujesz swojego projektu - powiedziała, przyglądając się ssącym smoczki maluchom. - Jak wypoczną, spróbuję je zbadać. Do tego niestety będę musiała użyć dłoni - stwierdziła, patrząc na niego przepraszająco, licząc w głębi, że późniejsze działania będą w stanie odwrócić ewentualne konsekwencje wynikające z tych kontaktów z człowiekiem. - Ale będę się sprężać! - dodała i gdyby mogła, przytknęłaby rękę do piersi w geście złożenia obietnicy. Niestety nie mogła, bo trzymała zarówno różdżkę, jak i jedną z butelek. Wszystkie pomału zaczynały robić się coraz bardziej puste, a to oznaczało zbliżający się koniec misji numer jeden - napełnić brzuchy małym stworzeniom. - Jeszcze zobaczę - odparła, na razie niepewna, czy szpiczaki będą w stanie samodzielnie się załatwić, czy jednak jeszcze znajdowały się w tym okresie, kiedy potrzebowały do tego udziału matki. - Damy im trochę czasu, jeśli będzie trzeba, pomasuję - dodała, zostawiając to potencjalne zmartwienie dla Bridget w przyszłości. Jak postanowili, tak zrobili i wraz z kończącym się w butelkach mlekiem, ewakuowali się z pokoju, nie dopuszczając Nimbusa do środka, by przypadkiem nie zaatakował małych zwierząt.
/ztx2
Clara Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162
C. szczególne : tatuaż przy prawym cycku (podgląd w kp - bez cycka, zboczuszki)
To był najlepszy rok w jej życiu! Nawet nie dotychczasowym - była pewna, że już tego nie przebije. Przekonanie to mogło nie być zbyt prorocze - Clara miała zdecydowanie większy dar do wymyślania nowych, niezapomnianych przeżyć niż do przewidywania. W każdym razie, póki co, miała poteżnęgo pokoncertowego kaca (poalkoholowy zdołał już przejść) i mimo, że tęskniła za rodziną i nawet za szkołą, to powrót do rzeczywistości był trudny do przęknięcia. Taszcząc za sobą walizkę, Clara dotarła do mieszkania, które miała dzielić z siostrą. Ta wizja trochę osładzała perspektywę powrotu do szkoły. Zamierzała bardzo szybko przywrócić sobie status popularności po rocznej nieobecności, a chata bez starych, tak blisko szkoły, a jednak nie na jej terenie czyniła tę misję bajecznie prostą. Ach, no i bycie blisko Bridget oczywiście też, wiadomo. Nie bawiąc się w żadne pukanie (w końcu to teraz też jej dom, nie?), natarła na drzwi. Ciągnąc obiema rękami walizkę, pchnęła drzwi tyłkiem i władowała się do środka. - Wróciłam! - wydarła się na pół kamienicy, odwracając się i strzeliła pozę godną wejścia gwiazdy.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally oczywiście był świadom sytuacji rodzinnej Bridget, tyle że tylko w teorii - nie poznał jeszcze ani Lotty, ani Clary, ani tym bardziej państwa Hudson, nadal żyjąc na rozkosznym obłoczku wczesnej fazy związku, w której komplikacje związane z poznawaniem bliskich ukochanej osoby nie miały racji bytu. Krążył właśnie po mieszkaniu Bridget ubrany tylko w szorty, bez skrępowania prezentując swój potężny tors i czytając swojej ukochanej fragmenty najnowszego artykułu, nad którym pracował. Bri w tym czasie przygotowywała mleko dla małych szpiczaków porzuconych przez matkę, które znalazł jakiś czas temu. Nimbus dreptał za nim krok w krok, podczas gdy Wally przemierzał mieszkanie długimi krokami, odczytując na głos kolejne fragmenty, co do których miał wątpliwości. - ... dlatego też należy przyjąć, że struktura społeczna cete jest bardziej skomplikowana, niż sugerowały to dotychczasowe badania. Charakterystyczna pieśń... - urwał gwałtownie, odwracając ze ze zdumieniem w kierunku drzwi wejściowych, które ktoś bezpardonowo sforsował, w dodatku obwieszczając swoje przybycie triumfalnym okrzykiem. Zazwyczaj dość szybko kojarzył fakty, ale był tak zaskoczony tym nagłym wtargnięciem, w dodatku w momencie, kiedy roztrząsali z Bridget problemy natury naukowej, że po prostu stał bez ruchu, wpatrując się w niespodziewanego gościa i nie mogąc zrozumieć, dlaczego jej twarz wydaje się znajoma, mimo że z całą pewnością widzi ją po raz pierwszy. Przeniósł bezradny wzrok na Bridget, słusznie zakładając, że ona powinna rozumieć, co się właśnie stało. Przez myśl przemknęło mu, że szczęśliwie chwilowo nie oddawali się grzesznym przyjemnościom na kanapie i nie zostali przyłapani in flagranti. To mogłoby być naprawdę niezręczne.
Takiego widoku się nie spodziewała. - AAAAAH! - wrzasnęła jeszcze głośniej, po czym pacnęła się dłonią w twarz i fizycznie odepchnęła ją od widoku jakiegoś starego chłopa w gaciach. Walizka zachwiała się i trzasnęła o podłogę. - Kurwa, sory, pomyliłam mieszknia - zaczęła się tłumaczyć, w myślach analizując czy pojebała numer kamienicy, czy mieszkania. I dlaczego to mieszkanie wygladało totalnie jak mieszkanie Bri? Spodziewała się, że po roku wystrój się pozmienia, a nie przelezie na sąsiadów. Nadal trzymając twarz, nogą próbowała domacać się rączki walizki, a kiedy jasnym stało się, że nic z tego nie będzie, odważyła się podnieść wzrok, którym dopiero teraz napotkała siostrę. - O - powiedziała zwięźle, prostując się. Całe zażenowanie nagle z niej opadło, choć w głowie jeszcze nie wszytko zatrybiło jak należy. - Oooooooooo... - dodała sugestywnie, kiedy już wszystko wskoczyło, tam gdzie powinno. Przeniosła wzrok na gołego typa, mierząc go tym razem od stóp do głów spojrzeniem, które mogłoby rozbierać, gdyby było z czego. To już nie był jakiś stary chłop. To był jakiś stary chłop jej siostry, więc w jej mniemaniu można sobie było pozwalać na więcej. Naoglądawszy się, popatrzyła znów na Bridget. Na ustach igrał jej szelmowski uśmiech, kiedy powoli podnosiła dłonie do góry i, na tyle dyskretnie, na ile pozwalała na to sytuacja, zrobiła nimi jednoznaczny gest.
Odeszła od blatu w kuchni, stając gdzieś w przejściu pomiędzy nią a salonem, w obu rękach trzymając po butelce z mlekiem rozrobiony z formuły ratunkowej, z której wciąż korzystała, by dokarmić porzucone szpiczaki. Maluchy robiły się coraz okrąglejsze i możliwe, że jeszcze kilka tygodni i będzie można faktycznie pomyśleć o wypuszczeniu ich w rezerwacie, aczkolwiek nie była jeszcze przekonana do tego pomysłu. Znajoma sprzed lat, która pracowała w ośrodku rehabilitacji dzikich magicznych stworzeń nie odzywała się w sprawie żadnych wolnych miejsc dla trojaczków, więc na ten moment musieli polegać na wiedzy i doświadczeniu Waltera, a także na swoim szczęściu w dalszym bezdotykowym wychowywaniu zwierzaków. Stała oparta biodrem o ścianę, obserwując jego powolną przechadzkę po salonie, słuchając czytanych przez niego fragmentów, ciesząc się z bycia pierwszą wtajemniczoną w szczegóły jego najnowszego artykułu. Lubiła być jego prywatnym korektorem, choć nie miała dotychczas pojęcia o pisaniu dla prasy, nawet tej naukowej. Korzystała z okazji i uczyła się od niego wszystkiego od początku, wszak i tak mieli w planach opracować własne badania i to niejedne! Mieszała zawartość butelek wykonując rytmiczne, okrężne ruchy nadgarstkami, wzrokiem wodząc za postawną sylwetką swojego lubego, po cichu wzdychając i nie dowierzając, że tak wspaniały mężczyzna pojawił się w jej życiu... Gdy nagle pojawił się ktoś jeszcze. Huk otwieranych do mieszkania drzwi wystraszył ją, więc w pierwszej chwili drgnęła, kuląc się minimalnie, zaskoczona tak głośnym dźwiękiem. Nim jej mózg połączył kropki, że hałas pochodził od bezpardonowo sforsowanych drzwi, w pomieszczeniu pojawiła się znajoma głowa Clary. Bridget niemal w zwolnionym tempie obserwowała, jak wzrok młodszej siostry wędrował po nagiej klatce Wally'ego, a oczy jej partnera zwracały się ku niej błagalnie, by wyjaśniła zaistniały ambaras. Czy spodziewała się Clary w swoim mieszkaniu? Owszem, ale niekoniecznie teraz (bo niezależnie od dnia i godziny i tak wprowadziłaby podobny chaos). Nie miała też w zamiarze trzymać Waltera w tajemnicy przed rodziną, aczkolwiek w swojej głowie wymarzyła sobie zgoła inne okoliczności, w których zacząłby poznawać jej siostry. - Clara, wyrażaj się, proszę - jęknęła w pierwszej chwili, a gdyby nie miała w rękach butelek z mlekiem, prawdopodobnie ukryłaby twarz w dłoniach, walcząc z lekkim zażenowaniem, ale także rosnącym rozbawieniem. To jednak minęło równie szybko, gdy jej siostra połapała się w tym, z kim przyłapała Bridget w mieszkaniu. W ułamku sekundy odstawiła na bok butelki, wpadając w przestrzeń pomiędzy siostrą a partnerem, z wątłą nadzieją, że jej szczupłe ciało zasłoniło pokazywany przez najmłodszą Hudsonównę gest (czego raczej nie zdołało zrobić). Ze zgrozą w oczach przygarnęła ją ramieniem do siebie, niby to tuląc ją na powitanie, ale w sumie trochę podduszając, jednocześnie cedząc przez suszone w uśmiechu zęby: - Nie rób takich rzeczy, jeśli życie Ci miłe - prośba miała o tyle charakter błagalny, co i grożący, bo choć bardzo ją kochała, nie oszczędziłaby jej targania uszu, jeśli jakimś trafem spłoszyłaby Shercliffe'a. - Wally, to moja młodsza siostra, Clara, mówiłam Ci o niej! - dodała, obracając się z już delikatniejszym grymasem na twarzy, próbując zapanować nad powstałą szopką i odzyskać choćby cień kontroli nad huraganem Clarą, która zaskoczyła nawet Nimbusa, równie wrośniętego w ziemię co mężczyzna. Na szczęście psidwak dość szybko załapał, kto wrócił i zaraz pobiegł do niej, by radośnie obskoczyć jej nogi w geście powitania.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally nie sądził, że może na kimś zrobić tak piorunujące wrażenie. Sam miał dość swobodny stosunek do nagości, a przecież tym razem wcale nie był nagi - trudno mu było uwierzyć, że jego nagi tors tak zaszokował dziewczynę, która wcale nie sprawiała wrażenia wstydliwej, a jedynie zaskoczoną. Nie wyprowadzał jej z błędu, gdy stwierdziła, że pomyliła mieszkania, bo był skłonny uznać, że rzeczywiście doszło do jakiejś pomyłki. Potem jednak dziewczyna wydała z siebie dwa okrzyki "o" - o różnym natężeniu i wyrażające różne emocje, przy czym ten drugi zdawał się świadczyć o nagłym oświeceniu i zrozumieniu, co łączy go z Bridget. Sposób, w jaki otaksowała go spojrzeniem, był kolejnym zaskoczeniem, ale stał spokojnie, przyglądając się z zainteresowaniem Clarze, która najwyraźniej dokonywała szczegółowej inspekcji jego osoby, skupiając się głównie na jego torsie. Na skraju jego świadomości błąkała się myśl, że ma do czynienia z najmłodszą siostrą Bri, ale całkowitą pewność zyskał dopiero później. Widząc nieco obsceniczny gest, jakim Clara podsumowała naturę jego relacji z Bridget, okraszony szelmowskim uśmiechem, Wally parsknął cichym śmiechem. W ruchach Bri widział panikę i nie miał wątpliwości, że ten pozornie czuły uścisk jest jednocześnie siostrzaną groźbą i że jego delikatna, promienna ukochana sączy do uszka Clary coś mniej przyjemnego niż zapewnienia o swoich uczuciach. - To też - skomentował niewinnie Wally, odwzajemniając się Clarze szerokim uśmiechem i wskazując na jej dłonie, które przed chwilą tak dosadnie opisały ich związek. - Ale przede wszystkim to - dodał, układając dłonie w kształt serca i przenosząc spojrzenie na Bridget z miną, która dobitnie świadczyła o prawdziwości jego uczucia i deklaracji. - Jasne, poznaję ze zdjęć. Poza tym jesteście do siebie bardzo podobne - uśmiechnął się Wally, który zdążył już ochłonąć i odzyskać swoją zwykłą niefrasobliwość. Nieco teatralnym gestem sięgnął po przewieszoną przez oparcie krzesła koszulę i wciągnął ją na siebie, robiąc przy tym znaczącą minę. A kiedy Bridget wypuściła siostrę z objęć, podszedł do niej i wyciągnął dłoń ze swoim firmowym, australijskim uśmiechem, który zwykle zjednywał mu przyjaciół. - Cześć, jestem Wally - przedstawił się, patrząc z góry na swoją prawie-szwagierkę, która była jeszcze drobniejsza od Bri i wyglądała przy nim na przedszkolaka.
Przytulas, w który zgarnęła ją Bridget szybko zmienił się w objęcie diabelskich sideł. Człowiek wraca po roku i na dzień dobry duszenie i groźby. Była szczerze zaskoczona, bo w głowie się jej nie mieśliciło, by jej drobna aluzja naprawdę tak zawstydzi siostrę w obliczu całej sytuacji. Byli przecież wszyscy dorośli. Nie było co udawać, że W a l l y oblał się kawą i czekał aż mu ubrania wyschną. Subtelność zaś nigdy nie była jej mocną stroną. Właściwie to chyba tej strony nie posiadała. Partner Bridget zdawał się bardziej odporny na zażenowanie, czym być może ocalił jej życie. Spojrzała na niego znad ramienia siostry, kiedy układał dłonie w serce i to nawet nie the cool type. - Ew, krindż - skomentowała, zapominając o niebezpieczeństwie w postaci ramion Bri. Ta na szczęście wyswobodziła ją z uścisku i przeszła do prezentacji. Dość jednostronnych, swoją drogą. - Same zły rzeczy, mam nadzieję - rzuciła wesoło, choć była trochę obrażona. Jej nikt o nikim nie mówił, a tym bardziej zdjęć nie pokazywał. Odruchowo poprawiła na sobie ubrania, które wcale tego nie wymagały, żeby rozluźnić się po objęciu Bridget, a w tym czasie facet się ubrał. Po części przynajmniej. - Clara - odwzajemniła uprzejmości, ściskając prawicę Walliego, do którego to imię pasowało jak… no cóż, wcale. Wyglądał bardziej na kogoś, kto zeskoczył z okładki harlequina i nazwał się Roderick Falcon de Coronado III albo jakoś tak. Wcale nie dziwiło jej, że Bri poleciała na chłopa, który wyglądał jak Roderick Falcon de Coronado III. Ani że miał na oko gdzieś między trzydzieści a pięćdziesiąt lat (w Hogwarcie nie uczyli matematyki, więc Clara nie umiała zbyt dobrze szacować; z drugiej strony uczyli tam historii magii, a nie potrafiła wskazać żadnej daty rebelii goblinów, ale to teraz bez znaczenia). Chyba jej to nie przeszkadzało. Miała tylko nadzieję, że nie porzucił dla Bridget jakiejś żony i dzieci, ale tego zamierzała się zaraz dowiedzieć. Tego i miliona innych rzeczy. Natychmiastowe przeprowadzenie wywiadu uniemożliwił Nimbus, który z opóźnieniem przyleciał do niej, próbując chyba zwalić ją z nóg. Pomogła mu w tym, padając obok niego na podłogę. - Nareszcie! - krzyknęła, biorąc psidwaka w objęcia. - Ktoś się cieszy, że mnie widzi! Wyprzytulawszy zwierzę, podniosła się z ziemi i otrzepała z sierści. - Jakaś kawa, coś ten? - zwróciła się do siostry. - Zanim się wszyscy lepiej poznamy - dodała, bowiem jej zamiary ani trochę się nie zmieniły. Nie czekając na odpowiedź, przestąpiła nad walizką i ruszyła w stronę kuchni, gdzie jednak nie dotarła, bo zmroził ją kolejny niespodziewany widok. - A to to do czego? - Zrobiła wielkie oczy i wskazała palcem trzy butelki z mlekiem.
Nie miała zamiaru udawać Bridget-wiecznie-dziewicy, bo po pierwsze nikt by jej nie uwierzył, a po drugie... No, już to pierwsze w sumie wystarczyło. Clara była świadkiem absolutnie wszystkich przebojów miłosnych swojej starszej siostry, począwszy od pierwszych wzlotów i upadków u boku Ezry Clarke'a, przez burzliwy romans ze studentem hipnotyzerem, na związku z dużo starszym aktorem skończywszy. Wiedziała o niej sto razy więcej niż sam Walter, a to zaczynało się robić niebezpieczne w połączeniu z jej ciętym językiem i absolutnym brakiem hamulców, co prezentowała od dosłownie pierwszych sekund wtargnięcia do mieszkania. I nie sądziła, że Wally będzie jej wtórował. Jej uśmiech zbladł, gdy mężczyzna przytaknął prezentowanym gestom i gdyby stała bliżej niego, prawdopodobnie nie powstrzymałaby swojej dłoni od karcącego pacnięcia (najpewniej w ramię, bo do potylicy trochę było jej daleko sięgać). Może to serduszko zrehabilitowało go nieco, ale i tak czuła oblewającą ją falę zażenowania sytuacją. W innych warunkach na spokojnie powiedziałaby Clarze, że ma partnera, z którym zawiązała poważną, romantyczną relację, dobrze rokującą, z którym mieszka, zamierza podróżować i badać wody... Niemniej jednak los miał inne plany. - Same najgorsze - odparła, wtórując jej żartobliwie, dając jej przestrzeń i swobodę, nagle nie wiedząc, co zrobić z rękami, gdzie pójść i jak się do tego wszystkiego zabrać. Wally sam się przedstawił, zdejmując z jej barków ciężar dalszych wyjaśnień (bo palec w kółeczko wyjaśnił zdecydowanie zbyt wiele). Czuła swoje szybko bijące serce w tym przypływie adrenaliny, gdy zdała sobie sprawę z faktu, że jej nowy związek nie był już słodką tajemnicą, a bardzo oficjalnym faktem. - Patrz, jeszcze mi wyrzut robi, że za słabo przytulałam - skomentowała słowa siostry przytulającej psidwaka, patrząc na Wally'ego z wymownym wyrazem twarzy i czającym się na ustach uśmieszkiem. - Kawa, jasne - dodała, obracając się na pięcie i znikając w kuchni, przez co nie do końca usłyszała pytanie Clary, kwestię odpowiedzi przypadkiem zrzucając na Waltera.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally nie przejął się tak surową oceną, wychodząc z założenia, że młodsze siostry to irytujące stworzenia (choć prawdę mówiąc Birdy nie była typową młodszą siostrą, a Matildy niemal nie znał), a z jej perspektywy on sam pewnie już chyli się nad grobem. Bynajmniej tak się nie czuł, a Bridget mogła się o tym wiele razy przekonać, ale to już była sprawa między ich dwojgiem. Nie miał zamiaru się przepychać z Clarą, więc tylko rozłożył ramiona w geście bezradności i uśmiechnął się lekko, obserwując Bridget, która była nie tylko zażenowana, ale też poirytowana i jakby zagubiona w tym wszystkim. Sam poczuł się nieco niepewnie, bo mimo że Clara ich zaskoczyła, zakładał, że fakt odkrycia ich relacji przed członkami rodziny nie powinien być aż takim wielkim stresem. Czy chodziło o niczego, czy o nich? Właściwie, sądząc po ciętym języku Clary, mógł zrozumieć, dlaczego nie dążyła do możliwie najszybszego zapoznania go z młodszą siostrą. Zwłaszcza że był od niej o tyle starszy, co odczuł właśnie w tej chwili. W czasie kiedy Clara kotłowała się na podłodze z Nimbusem, Wally podszedł do Bridget i delikatnie ścisnął jej dłoń, patrząc na nią pytająco. No dobrze, może nie okazał się szczególnie dyskretny, ale co miał zrobić? Udawać, że nigdy w życiu nawet nie pomyślał, że mógłby robić z nią coś nieprzyzwoitego? Ofuknąć Clarę jak stary zgred? Dla niego ta sytuacja też była niezbyt komfortowa i starał się z niej jakoś wybrnąć. Czy mu się to udało, to zupełnie inna kwestia, ale robił, co mógł, żeby jakoś powstrzymać ten huragan, który wtargnął w ich sielankę i narobił zamieszania, a przy tym nie zrazić go do siebie. Choć miał dziwne przeczucie, że został już zakwalifikowany jako typ z kryzysem wieku średniego, który znalazł sobie młodszą dziewczynę, żeby udowodnić światu, że może. Nie żeby się szczególnie tym przejmował, ale... nie chciał mącić między Bri a jej rodziną. Tak po prostu. Wystarczyło, że z własną miał dość skomplikowane relacje. - Młodsze siostry tak mają. Chyba. W sumie moje są raczej nietypowe - mruknął z lekkim uśmiechem, odwzajemniając spojrzenie Bridget i lekko całując ją w czoło, korzystając z nieuwagi Clary. Ta jednak nie trwała długo, bo najmłodsza Hudsonówna zażądała kawy, a jej deklaracja chęci bliższego poznania Wally'ego zabrzmiała niemal jak groźba. Bridget zniknęła w kuchni, kiedy wzrok Clary przykuły trzy butelki z mlekiem dla szpiczaków. Wally spojrzał na butelki, a potem na dziewczynę z wyraźną konsternacją. - Butelki z mlekiem - odparł zgodnie z prawdą, nie bardzo rozumiejąc zdumienia dziewczyny. Olśniło go jednak jakąś sekundę później i parsknął nieco wymuszonym śmiechem. - O Merlinie... Mamy do odchowania trzy małe szpiczaki. Musimy karmić je butelką, bo matka je odrzuciła. Trafiłaś na ich porę karmienia - wyjaśnił z rozbawieniem, mimo że sugestia, że mogliby mieć SWOJE dziecko sparaliżowała go na chwilę.