I slalom:
F; 49 + 1 + 4 = 54II slalom:
C; 100 + 4 + 3 + 27 = 134Zimna elegancja i wyrafinowanie, bardzo dobrze się w tym poruszała i z równą wprawą miała ochotę to z siebie zrzucić. Jedyne co ją powstrzymało to fakt, że nie był to czas ani miejsce na zdejmowanie tylu warstw, nawet jeżeli wolniejsze wciągnięcie powietrza dla zachowania pełnej kontroli tylko bardziej ją rozogniło, gdy przyniosło jego znajomy zapach skóry i kosmetyków. Uśmiechnęła się mimochodem prawym kącikiem ust, z nieskrywaną satysfakcją na tyle znajomych bodźców zamkniętych w jego osobie i elektryzujących ją tak lekko, jak bardzo tego nie chciała po sobie poznać.
-
Czyli coś tam mogłeś sobie powspominać? – zachichotała niemalże wytwornie, jak na salonach, nęcąco chowając usta za delikatnie rozłożonymi palcami, każdy z jej ruchów i gestów wkalkulowany w ich małą zabawę, grę na przewagi i kokietowanie. Bo nawet, jeżeli nie przyznałaby tego od tak, wprost, Royce był w tym równie dobrym zawodnikiem, co w samego quidditcha. Szczególnie, gdy częstował ją takimi uśmiechami. –
W takim razie postaraj się o tym czasie nie zapomnieć – mruknęła z rozbawieniem, posyłając mu ponętne, niemalże zachęcające spojrzenie.
Choć jego następne słowa potwierdzały, że wcale nie musiała go przekonywać. Uniosła nosek z duma i satysfakcją. Zadowolona zmierzyła go wzrokiem z góry na dół, nie krępując się wcale ani zrozumieniem jego intencji, ani swojej reakcji na nie, podkreślając zarzuceniem włosami, że wcale nie pozostawała obojętna.
-
Nie wiem, chyba teraz to ty musisz mi przypomnieć – rzuciła do niego jeszcze przez ramię z zaczepną minką i odleciała.
Może i ktoś zauważyłby, że powinna bardziej przejąć się tak jawnym testowaniem sprzętu na oczach kogoś, kto przecież był realną konkurencją dla biznesu jej rodziny. Ale tym kimś na pewno nie była ona. Zwyczajnie znała chłopaka za długo, by podejrzewać go o tak nieczyste zagrania, nawet jeżeli takie techniki należały do jej codziennego asortymenty. Jednak relacja z Roycem zdawała się być ponad to, już dawno zrzucili z siebie ciężary nazwisk, wraz z wieloma innymi rzeczami po drodze i chyba nie było scenariusza, które przecież wszystkie kalkulowała, w którym mogłaby pożałować dzisiejszego dnia.
-
Tak? – mruknęła podchwytliwie, w jego obecności pozwalając sobie na zadziorny, szeroki uśmiech, gdy w jej oczach rozbłysnął ten sportowy duch rywalizacji. –
Pokaż jak bardzo je znasz – rzuciła wyzwanie, szykując się do ruszenia. –
Powiedziałabym to samo, ale wiem, że go nie potrzebujesz – w ostatniej chwili skomplementowała go szczerze i bez żadnych gier, wiedząc, że teraz liczyły się same ich umiejętności.
I ruszyła.
To było niesamowite uczucie. Wiedziała, że się ścigają, że walczą całkowicie na poważnie i żadne z nich nie było w stanie w imię tańca w ich relacji poświęcić trening. A jednak miała wrażenie, że chociaż pędziła, to jakby wcale nie ruszyła.
Trwamy w powietrzu, przeleciało jej przez myśl z przekąsem, ale taka była prawda, szli łeb w łeb, na każdym etapie i żadne z nich nie mogło złapać tak upragnionego prowadzenia. Co udało jej się nadrobić na jakiś zakręcie, coś ostrzej ściąć, gdzieś przyspieszyć, Royce już znajdował sposób, by być tuż obok. Zresztą i ona nie pozostawała mu dłużną, nie dając mu się wyprzedzić na więcej, niż kilka sekund.
Niby miała tylko potestować miotłę, posprawdzać jej zwrotność w odniesieniu do szybkości, wyciągnąć wnioski, ale teraz było na to za późno. Wiedziała, że najmniejsze zawahanie skończy się wygraną chłopaka, każda wątpliwość dałaby mu niemożliwe do nadgonienia prowadzenie. Potrzebował tylko chwili nieuwagi, jednego momentu, w którym przeciwnik chociaż zastanowiłby się, co powinien zrobić i wykorzystałby to brutalnie.
Skąd to wiedziała? Zrobiłaby dokładnie to samo, dlatego po prostu gnała, brutalnie testując miotłę, na czas wyścigu przestając kalkulować konsekwencje i dając się porwać pędowi.
Do ostatniej prostej nie wiedziała, kto z nich wygra, naprzemiennie wysuwali się na prowadzenie. Więc pochyliła się mocniej, całą swoją siłą, wolą i samozaparciem każąc sprzętowi polecieć jeszcze szybciej.
W pierwszej chwili nie była pewna, czy wygrała, czy Royce jednak nie przekroczył linii pierwszy, ale gdy się obróciła, jasnym było co się stało. Oczy zabłysły jej dumnie, kiedy lekko uniosła nosek i skwitowała wszystko szczerym, zadowolonym uśmiechem. Kochała ten pęd powietrza, poczucie wolności, gdy po prostu gnała jakby reszta świata nie istniała. Miała wrażenie, że w takich momentach jednocześnie zapominała, że jest Brandonem i stawała się nim jeszcze bardziej.
-
Merci – podziękowała płynnie, nachylając się, żeby złożyć krótki pocałunek na jego policzku, w końcu uważała, że był to występ godny podziwu. –
Mam nadzieję, że powtórzysz ten popis – wydęła usta, prezentując ich pełen kształt i wyzywający kolor, w tym samym czasie wyjmując różdżkę. –
To co, wypuszczamy znicz? – uniosła na niego brew, gotowa otworzyć klatkę złotej piłeczki.
- Spoiler:
Łapiemy znicza!
Z każdą nową kolejką postów progi będą się zniżać i zmieniać!
Próg I rzut k100:
0-40 -> nie widzisz znicza.
41-94 -> widzisz i zaczynasz pościg.
95 -> łapiesz znicz!
Do każdej kolejki rzućmy sobie też przeszkadzajką - literką:
Spółgłoska -> nic się nie dzieje
Samogłoska -> znicz ci umyka! W następnej kolejce odejmujesz 20 pkt z kostki!