Zaraz po przekroczeniu progu wyczuwa się unoszący się w powietrzu, przyjemny aromat herbaty. Pomieszczenie jest niewielkie i bardzo przytulne, oraz ciepłe, stoliki w nim natomiast są okrągłe i małe. Herbaciarnia ta jest szczególnie ulubionym miejscem zakochanych. Pokój urządzony jest w łagodne, stonowane kolory z przewagą różu i beżu. Można tu spróbować wielu rodzaju herbat i kaw.
- Schlałeś się w barze?! - powtórzyła z przeogromnym jak na siebie zdziwieniem. - Niemożliwe! Jak to się stało? Musiała dowiedzieć się o wszystkich szczegółach wyprawy Colina i Patricii do Trzech Mioteł. Po prostu musiała. To jej obywatelski obowiązek. A przynajmniej tak tłumaczyła sobie swoją nieukrywaną ciekawość związaną z nagłą i zupełnie niespodziewaną przemianą przyjaciela. Do tej pory nie znała go od tej chyba gorszej strony. W jej oczach zawsze był grzecznym, nieco dziwacznym ale wciąż kochanym stworzonkiem, które posiadało ogromny potencjał, jednak nie umiało go w żaden sposób wykorzystać. - Cóż, można tak powiedzieć... Przez ostatnie trzy miesiące działo się więcej, niż przez całe siedemnaście lat. Dowiedziałam się o ciąży przez zupełny przypadek, a potem, cóż, istna lawina "wspaniałych wydarzeń". Kiedy przedstawiłam Charlesa rodzicom, rozpętała się prawdziwa burza, przez co mogę nie pokazywać się więcej w domu, a moja własna siostra mnie nienawidzi. Przynajmniej odnowiłam kontakty z babcią, czego absolutnie nie żałuję. Poza tym zaczęłam lepiej radzić sobie z nauką, chociaż ostatnio w ogóle nie mam na nią czasu - opowiedziała wszystko w wręcz zastraszającym tempie.
No tak, oczywiście; wiadomo, która informacja wywołała największe emocje! Uśmiechnął się pod nosem, widząc jej zainteresowanie i zdziwienie, bowiem wciąż nie widział w tym niczego fascynującego, a raczej żenującego i wartego zapomnienia, no ale już mniejsza o to. Skoro Tosia była tak spragniona szczegółów, proszę bardzo, choć niestety, nie są one zbyt barwne, gdyż, jak wiadomo, alkohol ma dość destrukcyjny wpływ na pamięć. - Jak to się stało? - powtórzył i jeszcze chwilę kontemplował nad tym aspektem - Nie wiem. Spotkałem Pat, wyszedłem i nagle odkryłem, że jestem z powrotem w zamku i umieram. Może to nawet lepiej, że nie kojarzył tych pasjonujących rozmów o tym, skąd się biorą dzieci, robienia sobie wstydu w sklepie z szatami i włóczenie się po miasteczku z twarzami wymazanymi czarną szminką. Takie wspomnienia mogłyby bowiem trwale uszkodzić jego delikatną psychikę. Następnie z uwagą wysłuchał opowieści Antoinette. O mamo. - O - skomentował elokwentnie - Rzeczywiście... dużo.
A to jej opowiedział, super. Nie zapomniał o najdrobniejszym szczególe, doprawdy. Tosia wymamrotała coś pod nosem, robiąc minę zbitego szczeniaczka, bo ani trochę nie wyjaśniało jej to tego, w jaki sposób grzeczny Colin stał się złym Colinem i poszedł się nachlać. Przecież Colin i alkohol to przeciwieństwa! Ale, z drugiej strony, chyba nie powinna oczekiwać od niego zbyt wiele. W końcu zapewne nie poprzestał na kilku kuflach czy kieliszkach, więc zapewne niczego nie pamiętał. A szkoda. Mogłoby być śmiesznie. - Mhm, mhm. A co z tą dziewczyną? Jak się nazywa? Nie mogłam rozczytać w liście - mówiła, spoglądając na kartę. Znowu herbata malinowa? A może tym razem kawa? Chociaż... Nie, może lepiej nie. Nie mogła pić kawy wieczorem, bo potem miała spore problemy z zaśnięciem przez całą noc, a w dodatku stawała się nadpobudliwa i uaktywniała się jej faza miliarda pomysłów na sekundę. - Dokładnie. Jeżeli chcesz zamordować swoje relacje z rodziną, zajdź w ciążę. Metoda sprawdzona i stuprocentowo niezawodna, przynajmniej jeżeli twoimi rodzicami są Marissa i Kain Risse. - pokręciła głową z nieukrywaną dezaprobatą. Do tego dnia nie mogła zrozumieć zachowania swoich rodzicieli, ale cóż. Powinni ją wspierać w trudnych chwilach, a nie dokładać zmartwień. Cholerni ćwierćinteligenci.
Przykro mi bardzo, ale cóż więcej miał jej powiedzieć, skoro sam nie wiedział, co, jak, gdzie i kiedy robił? W dodatku do spółki ze złą demoralizatorką Patricią F.! Zresztą, fakt że on się upił był niemalże (choć chyba nie w takim stopniu) szokujący jak to, że nasza cudowna, dobra Antoinette Lecille Felicja Risse zaszła w ciążę. W nieślubną ciążę ze szkolnym bibliotekarzem, warto dodać. A, czy wspominaliśmy, że ma dopiero siedemnaście lat i wciąż uczy się w szkole? Zawahał się chwilę, bo co prawda chciał stopniować napięcie i nie opowiadać wszystkiego tak od razu, ale stwierdził, że w sumie i tak nie ma niczego ciekawszego do gadania. - Henry - powiedział zatem marzycielsko, patrząc gdzieś w dal - Henry Parker. Ma męskie imię, to fajne, no nie? Taki jakby dowcip, ha-ha. No, więc jest ze Slytherinu, chyba w piątej klasie i znałem ją tak z widzenia, ale niedawno spotkaliśmy się w Hogsmeade i nawet poszliśmy do Wrzeszczącej Chaty i przestraszyliśmy się szczura. To znaczy, ja tam miałem ochotę wiać zaraz po tym, jak weszliśmy, ale chyba nie zauważyła, bo nazwała mnie odważnym. Jak sądzisz, zorientowała się? - spytał, jednocześnie biorąc się za czytanie kartę - No, w każdym razie jest fantastyczna, chociaż czasem mówi jakieś dziwne rzeczy o śmierci i tak dalej... ale poza tym wszystko z nią w porządku, dobra, wiem, że mówię coś takiego przy co drugiej dziewczynie, ale ta Henry naprawdę mnie zaintrygowała, wiesz? Chyba wezmę znów herbatę, a ty...? - przeniósł wzrok na dziewczynę i dostrzegł jej dziwne spojrzenie - Tosiu? Czemu tak patrzysz? Powiedziałem coś nie tak?
Słuchała opowieści Colina i trzeba przyznać, że z każdą kolejną sekundą nie mogła w nią uwierzyć. Przecież to niedorzeczne. Przez chwilę nawet miała wrażenie, że przyjaciel robi sobie z niej głupie żarty, ale dostrzegając bezbłędnie jego zaangażowanie w to, co mówił, tak chyba być nie mogło. W takim razie pan Fitzgerald znów popełnił koszmarny błąd w swoim toku rozumowania, jednak to akurat nie powinno jej już dziwić. W końcu znali się nie od wczoraj. Może właśnie dlatego to Tosia powinna wyprowadzić go z tego mylnego przekonania o płci jego "wybranki"? W końcu im wcześniej dowie się tej zapewne szokującej prawdy, tym łatwiej będzie mu się z tym oswoić i da sobie spokój. - Colin... - zaczęła ostrożnie, przygryzając na chwilę dolną wargę. Nie mogła dobrać odpowiednich słów, żeby nie zabrzmiało to po prostu głupio, więc musiała się nad tym trochę zastanowić. - Bardzo się cieszę, że wreszcie sobie kogoś znalazłeś, ale... Henry Parker nie jest kobietą. Musiała się poważnie pilnować, by głos jej nie zadrżał, bo, bądź co bądź, ta sytuacja była śmieszna, przynajmniej w jej odczuciu. Pewnie Puchonowi nie będzie już tak wesoło, ale cóż, lepiej, żeby znał tę smutną prawdę i dopiero znając ją podejmie konkretną decyzję odnośnie swojej przyszłości. - Ma trochę dziewczęcą urodę, ale to chłopak - dodała, żeby wszystko było już jasne. Co prawda nie mogła mu pokazać jakichś dowodów, ale, na Merlina, wszyscy to wiedzieli! A przynajmniej zdecydowana większość, no.
Tymczasem on z rosnącym przerażeniem patrzył na zmiany w jej twarzy - była chyba zaskoczona, trochę rozbawiona i nawet zdegustowana. Na Merlina, o co chodzi? Przecież jego opowieść nie powinna wywoływać takich emocji w rozmówcy, no nie? Powinna teraz uśmiechnąć się radośnie i powiedzieć na przykład "Tak, wiem, która to! Idealnie do siebie pasujecie!" lub "Cieszę się razem z tobą!" lub cokolwiek, nie wiem, nawet gdyby teraz krzyknęła "Ale urwał!", Coliś byłby bardziej usatysfakcjonowany. Bo słowa, które usłyszał, brzmiały kompletnie niedorzecznie. Gdyby miał w ustach jakiś napój, pewnie by go widowiskowo wypluł, opryskując stolik, siebie samego i nieszczęsną Antoinette. Nie pił jednak niczego, więc tylko zakrztusił się powietrzem, które akurat zaczerpnął w formie radosnego "Ach!". Spojrzał na dziewczynę jak na przybysza z kosmosu, potem zaśmiał się, bo uznał, że to głupi żart, ale gdy zobaczył wyraz jej twarzy i ton głosu wyjaśniający mu wszystko, śmiech zamarł. - NIE - wyrzucił z siebie i z wrażenia aż wstał. Potem zaś usiadł powoli i powiedział ostrożnie - Nie pomyliłaś się? Przecież by mi powiedział...a, gdyby był facetem... p-prawda? - spytał jeszcze mniejszym przekonaniem. Colin Fitzgerald, nieświadomy tego faktu homoseksualista, witamy w brutalnym świecie ludzi, który rozpoznają płcie innych, ha-ha.
- Niestety - odpowiedziała na jego "nie", wciąż ukrywając umiejętnie swoje rozbawienie tą z pewnością niecodzienną sytuacją. - Przykro mi, że się rozczarowałeś, Colin. Zapewne jej słowa nie stanowiły jakiejkolwiek pociechy w takiej chwili, ale przynajmniej chciała go jakoś wesprzeć; sprawić, by jego szok nie był tak gigantyczny, jak przewidywała. Kelnerka, która już zmierzała do ich stolika, zauważając, że Puchon niespodziewanie wstał, zatrzymała się w połowie drogi, nieco zbita z tropu takim zachowaniem, jednak gdy ten znów opadł na krzesło, podeszła w końcu i spytała o ich zamówienia. Antoinette wybrała sobie, tradycyjnie, herbatę malinową, a kiedy i pan Fitzgerald odpowiedział na pytanie kobiety, ta kiwnęła głową i ulotniła się do kuchni. - To prawda. Henry Parker jest mężczyzną - powtórzyła ostrożnie, choć wiedziała, że pewnie nie podziała to pozytywnie na jego aktualne samopoczucie. Nie do końca wiedziała, jak powinna się teraz zachować, więc po prostu milczała, wbijając uważne spojrzenie w swojego zszokowanego rozmówcę. Oczekiwała jakiejś reakcji. Była ciekawa, czy płeć jego obiektu westchnień faktycznie będzie mu przeszkadzała, czy raczej nie będzie widział w tym przesadnego problemu. Znając Colina, obstawiała raczej pierwszą opcję, ale kto wie. W końcu trochę się zmienił, przynajmniej z wyglądu. Interesujące, zaiste.
Z czego tu się śmiać, no z czego! Właśnie się dowiedział, że najbardziej interesująca dziewczyna, jaką poznał w ostatnim czasie, jest mężczyzną! Jest facetem! Chłopcem! Osobnikiem płci męskiej! Mogłabym znaleźć jeszcze kilka synonimów i wypisać je tutaj, zwieńczając uroczymi wykrzyknikami, jednak pozwolę sobie odłożyć to kreatywne zajęcie na inną okazję. Tymczasem Colin, złożywszy zamówienie u nieco dziwnie wyglądającej kelnerki (może słyszała ich rozmowę?), siedział chwilę w otępieniu, po czym usłyszał kolejne słowa Antosi. Uhh. - Dobra, okej, zrozumiałem - burknął - Nie musisz mi tego tak wypominać. JEGO OLŚNIEWAJĄCA HENRY PARKER JEST MĘŻCZYZNĄ, NO DO CHOLERY, TO BRZMI KOMPLETNIE NIEDORZECZNIE! Nie wiedział, czy ma się złościć i wściekać, smucić i zadręczać czy śmiać się i żartować, bo wciąż tkwił w szoku. Po chwili otrząsnął się i stwierdził odkrywczo: - Czyli spodobał mi się facet, to... to jest... - nie mógł znaleźć słowa wyrażającego jego uczucia, więc spojrzał na Tosię z nadzieją, że ta wie, o co mu chodzi.
Wbrew pozorom powodów do śmiechu było dużo. Colin jednak patrzył na sprawę z zupełnie innego punktu, niż Antosia. Znów zrobił z siebie głupka, przynajmniej w dość niewielkim stopniu, bo pozostawała jeszcze kwestia, czy ów Henry Parker nie wprowadził go w błąd celowo, by potem go ośmieszyć. Kto wie, ludzie miewają naprawdę dziwaczne pomysły. Krukonka miała jednak nadzieję, że uczeń Domu Węża nie miał wobec jej przyjaciela złych intencji, a wszystko to było jedynie zwykłym, niefortunnym przypadkiem. - W niektórych przypadkach to bardzo normalne - zauważyła prawdziwie naukowym tonem głosu, dopiero kiedy kelnerka wróciła ponownie do ich stolika i na blacie ustawiła filiżanki z herbatą. - Biseksualiści nie zwracają uwagi na płeć, a homoseksualiści wolą... Na Merlina! - pisnęła po chwili, aż łyżeczka z cukrem wypadła jej z ręki. Nagle zdała sobie sprawę, że ciapowaty, milutki Colin, który do tej pory opowiadał jej o samych miłostkach do płci nazywanej piękniejszą, mógł teraz zaliczać się do grona homoseksualistów. Przecież to wykluczało się samo przez się. A może...? W końcu podobno odkrywamy swoje upodobania i tajemnice przez całe życie, czyli nic nie jest wykluczone, przynajmniej teoretycznie. - P-przepraszam - odezwała się w końcu, przenosząc szybko spojrzenie na swoją herbatę.
Nie no, proszę się nie śmiać. To znaczy, autorka posta właśnie złowieszczo chichocze pod nosem, z trudem trafiając w klawisze, jednak ona jest upoważniona! A Tosiek nie może; ma go wspierać w tej jakże dramatycznej, traumatycznej wręcz chwili, a nie zagryzać wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. Oburzające wręcz! Co do intencji Henry'ego, to nie było bata, żeby były nieszczere. On po prostu to wiedział, czuł, no nie wiem, ale mógł się założyć, że został wprowadzony w taki kosmiczny błąd przypadkiem, przez nieuwagę albo... albo może Ślizgonowi było głupio tak mu nagle wjechać z "Ej, nie jestem dziewczyną"? Gdy na stół wjechała herbata, Colin niemal od razu zajął się jej piciem - znów zamówił malinową i była wręcz wyborna, jak zawsze. Pił sobie spokojnie ciepły, słodki napój i jednym uchem słuchał naukowego wywodu Tosi, gdy nagle ta urwała w pół słowa, jakby do niej dotarł dziwny fakt. NO NIE NO Tak jak powinien to zrobić przedtem, wypluł zawartość całej herbaty na stolik obok, na szczęście pusty. Na Merlina. - Rany, Tosia, co ty insynuujesz? Skąd on zna takie trudne słowa, nie mam pojęcia.
Czuł mocną woń herbaty, co wcale nie było niczym dziwnym, bo w końcu stał w progu herbaciarni. Podszedł do wolnego stolika w rogu sali. Stoliczek był mały i okrągły, a siedzenia przy nim takk miękkie, że gdy Roger zaszczycił je swoim siedzeniem to zapadł się parę centymetrów w duł. - Co podać? - Zapytała go kelnerka, która podeszła do niego chwilę po tym jak w końcu się wygodnie usadowił. Szczęśliwy zobaczył, że nie jest to tak starsza pani, która zawsze zwracała się do niego "kochaniutki" z wlepionym do twarzy przesadnym uśmiechem. Ta była młoda i ładna. - Kawę. - Odparowałem bez myślenia, koniecznie potrzebowałem kofeiny. - Bezkofeinową, waniliową, karmelową... - Zaczęła mozolnie wymieniać, co spowodowało, że Roger przestał się uśmiechać. - Zwykłą... czarną. - Błagał w myślach, by sobie poszła, a Lauren, bo to z nią właśnie się umówił, przyszła jak najszybciej.
No i proszę, w końcu udało jej się zawędrować do herbaciarni. Myślała, że już tutaj nie dojdzie, przez te wielkie zaspy śniegu, które chyba celowo stanęły jej na drodze. Stanęła przed drzwiami, nabrała powietrza w płuca, i pchnęła je zdecydowanie. Na samym początku trochę ją zemdliło, od unoszącego się wszędzie zapachu herbaty. Zaczęła wzrokiem szukać młodzieńca, z którym się tutaj umówiła. - I mam cię... - szepnęła do siebie, a kąciki jej ust powędrowały w górę. Ruszyła w stronę małego, dwuosobowego stoliczka. - Cześć, mam nadzieję, że nie czekasz zbyt długo? - spytała, wieszając kurtkę na wieszaku, a następnie siadając naprzeciwko niego. Cały czas się uśmiechała. - Jeżeli tak, to wybacz, nie wiedziałam, że będę musiała się czołgać przez zaspy. A dodając do tego moją jakże wspaniałą koordynację ruchową, to jest naprawdę wielki wysiłek. Prawie cały czas się potykałam. - rzuciła, unosząc ramiona w obojętnym geście, aby zamaskować zawstydzenie.
- Cześć. - Przywitał wesoło Lauren, parę minut po tym jak zniknęła kelnerka. - W sumie, to nie czekałem zbyt długo. Nie mogłem się oprzeć pokusie, by nie pójść dłuższą trasą, chciałem jeszcze zerknąć na Bijącą Wierzbę. Podoba mi się, jak wygląda w zimę okryta śniegiem. A poza tym ciekawie to wygląda, gdy się z niego otrzepuje. - Trochę się rozgadał, było to dość dziwne, bo przecież jest raczej cichy. - Mi też sprawiało to problemy, śnieg ciągle pada i pada. Mógłby przestać choć na chwile. - Poskarżył się nie wiadomo po co. Przecież dziewczyna nie ma na to wpływu. Wtedy wróciła ta młoda kelnerka, w rękach trzymała tace, na której stała jedna samotna filiżanka wypełniona czarnym, gorącym płynem. Postawiła naczynie na stoliku, po czym błyskawicznie skierowała się do wyjścia. Przecież nawet nie zapytała się Lauren co chce zamówić. Dziewczyna chyba też to zrozumiała, bo nagle, równie szybko zawróciła do ich stolika i popatrzyła wymownie na Krukonke. - Co podać? - Zapytała, przebierając z nogi na nogę.
Słuchała z uwagą, co Roger ma do powiedzenia. Co więcej, słysząc opowieść o Bijącej Wierzbie, zdziwiła się odrobinkę. Zawsze myślała, że mężczyźni absolutnie nie zwracają uwagi na takie rzeczy, jak śnieg, który przykrył drzewa. I że nie obchodzi ich w ogóle krajobraz, z którym spotykają się na co dzień. - O, to dobrze, że nie czekasz zbyt długo. Właśnie się zastanawiałam, czy już sobie po prostu nie poszedłeś - rzuciła krótko i zaczęła przeczesywać włosy palcami. - A niech pada, lepsze to, niż ten straszny deszcz. Jesteś w siódmej klasie, tak? Ciężko jest na siódmym roku? - spytała, z niecierpliwością oczekując odpowiedzi. Czy za rok znajdzie czas na spotkania z przyjaciółmi, czy całymi dniami będzie przesiadywała nad książkami? Nie wiadomo. Przeniosła wzrok na zbliżającą się kelnerkę. To nie była ta (nad)uprzejma staruszka, którą znała, tylko jakaś nowa, młoda i całkiem ładna kobieta. Postawiła przed Puchonem filiżankę z czarną kawą bodajże, i ruszyła w stronę lady. Krukonka uśmiechnęła się kpiąco. Albo naprawdę jej nie widziała, albo nie chciała zauważyć. Obstawiła tą drugą opcję. Młoda dziewczyna jednak zawróciła, skierowała się do ich stolika i spojrzała na Lau z góry, mrucząc pod nosem coś na wzór " co podać". Widocznie bardzo się spieszyła, bo przebierała z nogi na nogę i obracała się co jakiś czas, patrząc tęsknie za czymś, czego nie było dane Krukonce dostrzec. Lauren uśmiechnęła się pod nosem, rozłożyła kartę i zaczęła czytać ofertę najwolniej, jak się dało. - Mała czarna, latte, cappuccino... z mlekiem, ze śmietanką, z cynamonem... pączki z lukrem. Mhm, no nie wiem. - powiedziała, udając wielkie niezdecydowanie i rozłożyła ręce bezradnie. - Co by pani polecała? A zresztą... niech będzie miętowa herbata. Kobieto popatrzyła na nią krzywo, i zaczęła notować zamówienie na małej karteczce. Mruknęła pod nosem " zaraz przyniosę" i obróciła się, chcąc odejść, ale nie ma tak łatwo... - A nie! Chwileczkę! Miętowa herbata jednak nie będzie dobrym pomysłem. Wybiorę coś innego. - rzuciła Lau, przygryzając wargi, aby się nie roześmiać, widząc osłupienie kelnerki. - Szybko. - mruknęła, i zaczęła stukać obcasem w podłogę. Krukonka udawała, że uważnie przegląda kartę, co jakiś czas mówiąc, co wydaje się dobre, a co nie. Po około siedmiu minutach, zamknęła kartę i zamówiła z pamięci to, co zwykle zamawiała w mroźne dni, będąc w herbaciarni. - Poproszę gorącą czekoladę. - rzuciła, uśmiechając się uroczo. Tak, tak, to było podłe. Gnębić tak biedną kobietę? I to jeszcze za co? Za jej nieuwagę i roztargnienie? Olać to. Czasami można podenerwować tych, którzy drażnią ciebie jeszcze bardziej.
- Zbytnio się nie przykładam do nauki. - Nie ma to jak wyznać Krukonce, że olewa się naukę. - Tego co miałem się nauczyć, to już się nauczyłem. A poza tym jedyne w czym jestem dobry to malowanie. - Wzruszył ramionami, na znak, że jest mu wszystko jedno. Tak na prawdę to czuł się okropnie głupio wyznając jej to wszystko. Miał nadzieję, że nie okazał swoich prawdziwych uczuć. Wolał już żeby myśleli, że olewa naukę, niż to, że po prostu nic mu nie wychodzi. Noo... Może jako tako jeszcze radzi sobie z zaklęciami. - Ale zdaje mi się, że w poprzednich klasach było trudniej. Chyba sama rozumiesz, już nie trzeba się uczyć do tych całych sumów. - Do końca nie był pewny czy tak to się nazywa, w Durmstrangu mieli inny system nauczania. - A ty jak tam sobie radzisz w klasie? - Chciał już zejść z mówienia o nim, niech teraz dziewczyna rozpowie się o sobie. Kto jak kto, ale Roger wolał słuchać innych, niż trejkotać wciąż o sobie. Przyszedł czas na oglądanie rozmowy Lau z kelnerką. Widząc, że Lauren powstrzymuje się od śmiechu, sam poszedł w jej ślady. Tylko może bardziej nieudolnie. Na początku się panował i to całkiem nieźle, ale gdy dziewczyna zatrzymała kelnerkę wybuchnął niewinnym (o dziwo całkeim cichym) atakiem kaszlu. Gdy kobieta w końcu sobie poszła, przeniósł wzrok na swoją kawę. Nigdy nie dodawał do niej mleka czy cukru, zwykła była najmocniejsza i najlepiej go pobudzała. Bezwiednie mieszał łyżeczką zawartość filiżanki, by trochę ostudzić napój. Teraz patrzył już na Krukonkę. - Pozwól, że zapytam cię o takie błahe rzeczy. - Lubił wiedzieć takie małe istotne szczegóły, jak ulubiona pora roku, czy ukochany zapach. - Zdradzisz mi swój ulubiony kolor? - Dla niektórych mogłoby się to zdawać dziwne, ale po prostu interesowały go takie rzeczy.
- O, no popatrz. Ja również się nie przykładam - powiedziała pocieszająco, zgodnie z prawdą zresztą - mam dobrą pamięć, i przeważnie pamiętam wszystko z lekcji. Ta umiejętność bardzo się przydaje, o tak. - powiedziała, szczerze wierząc w to, co mówi. Gdyby nie ten jej cudowny dar, miałaby dość marne oceny. Zwłaszcza, że Krukonka ostatnio była wieelkim leniem. Nie powinna tego chyba mówić Rogerowi, zwłaszcza dlatego, że jest z Ravenclawu, ale bywa. - Zaklęcia? Jako tako? - spytała, unosząc brew. - Akurat, założę się, że z zaklęć jesteś bardzo dobry. Tylko twa skromność nie pozwala ci tego powiedzieć, hm? - spytała, unosząc filiżankę z czekoladą do ust. Ledwo musnęła płyn wargami, a już odstawiała naczynko. Tak to jest, jak się gwałtownie pije coś gorącego. Po prostu się poparzyła. - Cóż, jak już mówiłam, idzie mi całkiem nieźle. Na razie. - niestety, dziewczyna nie należała do takich, co się rozpowiadają i męczą swoich towarzyszów opowieściami o grzybicy cioci i kamieniu na nerkach wujka Tolka. Widocznie Puchon trafił na niewłaściwą osobę. - A pytaj, pytaj. - powiedziała, odgarniając za ucho zbłąkany kosmyk włosów, który leciał jej do oczu. Właśnie to była jego jedna z lepszych cech. Spokojnie pytał o proste rzeczy, na które można z łatwością odpowiedzieć. Nie jest wścibski, o nie. To na pewno jedna z tych większych zalet chłopaka. - Ulubiony kolor? Czemu miałabym ci go nie zdradzać? Toż to żadna tajemnica! - roześmiała się. - Mhm, na przyszłość wiedz, że to zielony, indygo i fiolet. Tak, to chyba jedne z tych moich ulubionych. Jakie masz następne pytanie? Ulubione rodzaje książek? - pytała, nie przestając się uśmiechać. - No, skoro ja już ci odpowiedziałam, to teraz moja kolej. Twój ulubiony kolor, gatunek książek i rodzaj muzyki, to...? - przeciągnęła ostatnie słowo, nie kończąc.
- Zazdroszczę. Ja jakoś zawsze wszystkiego zapominam. Kiedyś robiłem sobie notatki, ale mi przeszło. - Ostudziwszy trochę kawę, podniósł filiżankę do ust i spokojnie wziął parę łyków. - Znam lepiej parę zaklęć. - Powiedział zgodnie z prawdą. Prawie doskonale opanował zaklęcia zakazane, ale przecież nie powie tego Lau. Co sobie o nim pomyśli Mmm... Ładne kolorki sobie wybrała. - W sumie to mam dość podobnie do ciebie. Zielony uwielbiam od zawsze. Fioletowy tylko w zestawieniu z czarnym. Indygo... Hmm... O tym nie myślałem, ale bardzo ładny kolor. - Znów się rozgadywał, ale już tak miał gdy tematem było coś związanego z malarstwem. - Podobają mi się jeszcze srebrny i brązowo-rdzawy, coś w stylu cynamonu. - Odwzajemnił uśmiech Krukonki, ciągle się uśmiechała co poprawiło mu humor. Znów upił trochę kawy i lekko się zamyślił. - Nie czytam zbyt wielu książek. - Przyznał ze skruchą. - A co do rodzaju muzyki to nie jestem ograniczony. Co nie znaczy, że niewymagający. Jeśli piosenka ma ciekawe brzmienie, to nieważne z jakiego jest gatunku. - Skończył swój wywód i znów się uśmiechnął. Po części, ze powiedział coś w miarę logicznego, a po części, że znów może porozmawiać z Lauren. Ostatnio gdy na siebie wpadli, rozmawiali zaledwie parę minut (a przynajmniej tak mu się zdawało) i nie było zbyt ciepło.
Wszedł do herbaciarni pani Puddifoot, razem z Connie i zajął miejsce przy stoliku pod oknem. Kiedy pani Puddifoot podeszła zamówił dla siebie kawę. - A ty na co masz ochotę Connie? Spytał ją.
Usiadła na przeciwko Maxyma. To miejsce nie należało do najwspanialszych w Hogsmade jak dla niej, może dla tego, że tu nie bywała. Raczej zatrzymywała się pod świńskim łbem na ognistą whisky. - Kawę cappuccino late ze śmietanką, dwoma kostkami cukru, karmelem wiórkami czekoladowymi i kapką mleczka sojowego - Wyrecytowała. Ale po chwili się zaśmiała, spojrzała na panią Puddifoot. - Herbatę owocową z dziką różą - Poprosiła.
- Przyjemnie tu nie uważasz? Spytał i położył rękę na stół. Po chwili przyszły ich napoje sobie wziął sobie swoją kawę i wysączył kilka łyków. - Pięknie dziś wyglądasz. Powiedział i uśmiechnął się do niej.
- Trochę nie w moim stylu, ale nawet przyjemnie. Tak przytulnie i... No cóż ładnie pachnie - Powiedziała biorąc do rąk białą filiżankę z niebieskimi wzorkami i zbliżając ją do warg. Upiła jeden łyk. - Au, gorące - Postawiła herbatę na spodku. Oczywiście jak to ona musiała się lekko poparzyć w język. - A ja myślałam, że zawsze- Zamrugała szybko, po czym zaśmiała się cicho pod nosem i odgarnęła włosy za ucho, prezentując swoją bliznę po ogniu w całej okazałości. - Właściwie, co się zmieniło u ciebie? Tego się nie dowiedziałam.
- A u mnie. W zasadzie nic ciekawego tylko zawaliłem kilka sprawdzianów. Powiedział, po chwili przysunął się do Connie. - Niech ostygnie. Powiedział i odsunął trochę filiżankę, po czym złapał delikatnie jej podbródek i pocałował ją namiętnie.
- Ja zawalam całkowicie wróżbiarstwo ostatnimi czasy. To głupoty- Mruknęła. No bo przecież nic nie przepowie trafnie przyszłości. Chociaż... Connie sama to zrobi. Za chwilę ktoś w tej sali napije się herbaty. Oh? Zaskoczenie. Zgadła. - Zapomniałam, że jest świeżo robiona... Tego co się za chwilę stało jednak w życiu by nie przewidziała. W pierwszej chwili zamrugała szybko, nie miała pojęcia co zrobić. Co to w ogóle miało być?! Ona go nawet nie zna za dobrze, a tu chłopak, którego nie lubi nagle ją całuje. Kilka sekund później odsunęła się z bardzo zaskoczoną miną. - Co... ty...
Na widok jej zaskoczonej miny powiedział. - Czy nie wiesz o co mi chodzi? Powiedział z uśmiechem, po czym znów chwycił filiżankę z kawą i wypił do dna. Wytarł usta serwetką. Spojrzał znów na zaskoczoną Connie. Cóż był zaskakujący i nic nie mógł na to poradzić.
- Może jestem trochę mało inteligenta ale nie, nie wiem. Po cholerę to zrobiłeś? - Spytała, lekko się odsuwając, do końca krzesła w razie jakby chciał to powtórzyć. Jednocześnie z jej twarzy znikło zaskoczenie, a pojawiła się irytacja i jakaś taka nieopanowana... duma? Że aż tyle osób na nią leci. Dziwadła.
Myślał przez chwilę nad odpowiedzią. Chciał aby nie zabrzmiało to zbyt wulgarnie i zboczenie. Po chwili rzekł. - Cóż. Może nie powinienem tego robić, ale taki już jestem. Zawsze mówię, lub robię to co czuję, a żywię do ciebie mocne uczucie. Zrozumiem jednak jeśli nie zechcesz się ze mną zadawać. Nie miał zamiaru się narzucać. Patrzył na Connie czekając na jej reakcję.