Największy pub na ulicy Tojadowej. To tutaj przychodzą czarodzieje po ciężkim dniu pracy, jak i Ci po prostu spragnieni odrobiny rozrywki. Pub posiada kilka mniejszych sal, w jednej z nich znajduje się nawet niewielka scena przygotowana na drobne występy. Bar jest zawsze dobrze zaopatrzony i można dostac tu przeróżne rodzaje alkoholi, od magicznej ognistej whisky, poprzez zapożyczony od mugoli zwykły gin.
Woda Goździkowa Piwo kremowe Sok Dyniowy Kłębolot Ajerkoniak Absynt Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Beetle Berry Whiskey Ognista Whisky Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem Rum porzeczkowy Wino skrzatów Sherry Rdestowy Miód Łzy Morgany le Fay Tuică
Szła przyspieszonym krokiem. Chyba się spóźniła. Na pewno się spóźniła! Pewnie na nią czeka. Zazwyczaj jest punktualna. Jednak dziś postanowiła zdrzemnąć się przed spotkaniem. Nigdy więcej. A jak to się skończyło? Pędzi teraz przez ulice Londynu co jakiś czas potykając się o dosłowie wszystko na drodze. Jakby inaczej. I w dodatku ta pogoda. Oczywiście, że dziś musiało padać. Miała właśnie zacząść biegnąć gdy zauważyła szyld. Tak, właśnie tego pubu szukała. Podeszła do drzwi. Poprawiła włosy i śmiało weszła do środka. Rozejrzała się nerwowo szukając znajomej twarzy. Dostrzegła go. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła by dosiąść się do stolika przy którym siedział. Usiadła zakładając nogę na nogę. -Przepraszam, trochę się spóźniłam-powiedziała uśmiechając się. Miała nadzieję, że Joshua nie jest na nią zły. -Długo czekałeś?...-
Pospiesznym krokiem pędził we wskazane przez dziewczynę miejsce. Jebany Błędny Rycerz! Oczywiście musiał się spóźnić! I nie, fakt jego dość szybkiej jazdy w żaden sposób nie rekompensował tego straconego czasu, spędzonego na oczekiwaniu jego przyjazdu. A ze stacji jeszcze taki kawałek do tej Rozchichotanej Mantykory… Cholera, cholera. No i oczywiście Joshua nie wiedział za bardzo gdzie tak w sumie mieści się ta cała ulica Tojadowa, a na niej ów przybytek. Odrobinę zabłądził Na szczęście dał sobie radę i po dość wcale niekrótkim czasie przybył na miejsce spotkania. Tam już miał okazję przyjrzeć się przybytkowi. Nie zachwycił go wybitnie. Fakt, był dość gustownie urządzony, ale.. jakoś nie w jego stylu. Szczęśliwie poziom serwowanych przez nich napojów stał na przyzwoitym poziomie o czym świadczyło popijane przez chłopaka magiczne Mojito. Okej, to akurat podobno był prosty drink, ale wierzcie mi nie dla wszystkich. Mistaen był tego najcudowniejszym przykładem. Właśnie miał rozglądać się za Alexandrą, kiedy to nagle stanęła przed nim i najzwyczajniej w świecie usiadła przy stoliku. Chłopak powitał ją ciepłym uściskiem i subtelnym pocałunkiem w policzek. - Nie, nie przejmuj się. – powiedział z uśmiechem – Sam przyszedłem niedawno, naprawdę. – dodał bagatelizująco machając ręką. Nie powinna się wszak tym przejmować. Grunt, że w ogóle się zjawiła. Tak, zdarzały mu się takie spotkania. No, ale teraz nie o nich. Nie po to się tutaj przecież spotkali. Mieli ważniejsze rzeczy do roboty. Tak, mieli. Ale najpierw chyba mogą wypić drinka, prawda? - Co tam słychać u Ciebie? Jak dzień, jak życie? Gotowa na tę sesję?
Na szczęście. Wydawało jej się, że Joshua czekał już dość długo. Odetchnęła z ulgą. -To dobrze-na jej twarzy pojawił się uśmiech. W jego towarzystwie często się uśmiechała. Już nie mogła doczekać się sesji! Przechyliła głowę w bok. -Cały tydzień żyłam tą sesją-zachichotała-Co do dnia, uznaję go za udany. Nie licząc paru przeszkód zanim tu dotarłam i w dodatku zasp...-ugryzła się w język. Nie przyzna się przecież, że zaspała, głupia Alex! -Twoja kolej! Jak tam u Ciebie?zapytała poprawiając włosy. Miała nadzieję, że wygląda jak człowiek. Biegnąc z predkością światła trudno jest zachować idealny stan włosów. W dodatku na szpilkach, które na sobie miała naprawdę sporadyczie. Sprint w szpilkach. To jest coś. Oczywiście nie obyło się od paru upadków lub wpadnięcia w jakiegoś człowieka. Spieszyło jej się, to chyba wszystko tłumaczy. Rozejrzała się znów po pomieszczeniu. Było tu naprawdę ładnie. Taki lekki mroczny klimacik. Idealne miejsce do rozmowy. Przy okazji można się napić. Spojrzała na chłopaka. Nic się nie zmienił. W sumie to po co miałby się zmieniać. Nie wiedzieli się tylko parę miesięcy. Parę miesięcy. Ten sam błyskotliwy uśmiech, który tak bardzo jej się podobał. Zerknęła na okno. Oho, zaczęło padać. Jak dobrze, że siedzi w środku. Uśmiechnęła się pod nosem.
Pierwsza, stwierdziła w duchu Riley, po szybkiej obczajce lokalu, gdy nigdzie nie dostrzegła Rakel. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności 'ich' miejsce było akurat wolne, toteż zamówiła sobie szklaneczkę Ognistej i zajęła miejsce przy swoim ulubionym stoliku - nieco na uboczu, ale za to z niezłym widokiem na całą salę. Upiła łyk trunku, w duchu obiecując sobie, że dzisiaj będzie rozsądna i babski wieczór z drinkiem nie skończy się pustym portfelem, jako że miało stosunkowo mocną głowę, a każdy chyba zna urok pubowych stawek. Prawdę powiedziawszy, szczerze cieszyła się na spotkanie z Rakel, szczególnie, że w ostatnim czasie miała wrażenie, że nieco zaniedbała przyjaciółkę. Z drugiej strony ile Halevi musi wysłuchiwać jej miauczenia, zanim straci cierpliwość? Czasem Riley po prostu wolała odciąć się na chwilę od wszystkich i w spokoju poużalać się nad samą sobą, ponieważ było jej zwyczajnie głupio, że ciągle męczy ten sam temat. Jasne, mało toto chwalebne, ale... cały czas miała mętlik w głowie. Raz większy, raz mniejszy... lecz nigdy całkowicie nie znikał. Gdy wróciła do Londynu, wzięła pierwszą lepszą robotę, która wydała się znośna, jako że miało to być zajęcie tylko 'na chwilę'. Ale owa chwila trwała już ponad półtora roku i w Irlandce z wolna narastała coraz większa frustracja. Fakt, że w miarę lubiła swoją pracę barmanki, jednak była całkiem pewna, że nie chce tego robić do końca życia. Dla kogoś, kto od zawsze miał milion planów na przyszłość (które obecnie były w większości nierealne), brak choćby zarysu pomysłu na siebie był dość przerażający, a przynajmniej tak to było w przypadku Saraid Riley. Jednak na moment odsunęła od siebie ponure myśli (z drobną pomocą whiskey?), skupiając się na Rakel, która... spóźniała się już jakieś siedemnaście minut? Nie żeby Saraid zamierzała je cokolwiek wyliczać, wszak sama często bywała po czasie (dlatego wcale by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że przyjaciółka próbuje zsynchronizować swoje przyjście z nią i stąd to spóźnienie). Z braku laku skupiła się na cichej obserwacji innych gości, aby zabić jakoś nudę.
// Mamma mia, to mój pierwszy post od nie pamiętam kiedy, chyba dlatego taki z dupy [*] Ale będzie lepiej, słowo skauta! ^^
Fakt, Halevi nie specjalnie się spieszyła. Przyzwyczajona tym, że to ona zawsze musi czekać wyrobiła w sobie nawyk wychodzenia z domu o godzinie na którą się umówiła. Szczególnie, że ich pub znajdował się rzut beretem od kamienicy w której mieszkała. Po powrocie z pracy, wzięła krótki prysznic, przebrała się w czarną kieckę odsłaniającą ramiona i sięgającą do ziemi, założyła szpile i zerknęła na zegarek. Hm, jeszcze 10 minut. Przejechała usta brązową, nieco cielista szminką i odpaliła papierosa. Pozwalała sobie na palenie w mieszkaniu, głównie dlatego, że była jego jedynym lokatorem, a jej osobiście zapach tytoniu nie przeszkadzał w funkcjonowaniu. Kiedy wybiła godzina ich spotkania, Halevi szła już pewnym krokiem klatką schodową, którą wypełniło stukanie jej obcasów. Nie śpiesząc się, ale też nie wlekąc, szła Tojadową odpalając kolejnego papierosa, którego nie zdążyła wypalić aż do momentu dojścia do pubu - co właśnie było dla niej miarą tego jak daleko znajduje się on od jej kamienicy. Oparła się o ścianę przy drzwiach, dopalając peta. Niestety prawo mugoli dotarło i do świata czarodziejów, zabraniając wszystkim palić w miejscach publicznych. Co za absurd. Rzuciła niedopałek na ziemię i przydeptała go butem, dopiero wtedy wchodząc do środka. -AH! RILEY! - rzuciła radośnie już od progu na widok przyjaciółki, oczywiście zwracając tym samym uwagę wszystkich gości. Nie robiąc sobie nic z tego, ruszyła w stronę Saraid, rzucając w między czasie do barmana wyświechtaną formułką "to co zawsze!". Uścisnęła przyjaciółkę i ucałowała ją w oba policzki, co zostawiło na nich ślad jej szminki. Na ten widok Rakel zaśmiała się wesoło. -Ha! Poczekaj chwilunie! - rzuciła z rozbawieniem chwytając serwetkę ze stołu i dosyć brutalnie wytarła jej twarz. Tak, to by było na tyle jeśli chodzi o czułości. Zajęła miejsce na przeciwko przyjaciółki, akurat w tym samym momencie w którym kelner podał jej szklankę skrzaciego wina. Podziękowała, po czym ponownie skupiła się na przyjaciółce. -No co tam u ciebie, Riley? Nadal tak okropnie i beznadziejnie jak ostatnio? - nie mogła się powstrzymać, żeby nieco się nie podroczyć z przyjaciółką, której głównym mottem ostatnich paru lat było "moje życie to gówno i muszę to ciągle powtarzać, żebyś nie zapomniała". Oczywiście, Rakel słuchała tego zawsze z anielską wręcz cierpliwością, czasem jednak nie mogła się powstrzymać przed taką malutką uwagą.
Jednie uniosła brwi z miną w stylu: Eee... wszystko gra? w reakcji na wylewne powitanie przyjaciółki, bardziej chyba na własny niżeli jej użytek. - Rakelo - zrewanżowała się z przesadną powagą, celowo odmieniając jej imię (chyba #takbardzoniejestempolonistom) niezupełnie poprawnie i skinęła głową. Mogłoby się wydawać, że Riley niespecjalnie przepadała za tym małym rytuałem powitania, jakby nie odpowiadało jej to, że ściąga się na nią uwagę otoczenia... ale Rakel dobrze wiedziała, że jest wręcz przeciwnie. Jednak głowę odchyliła już całkiem na serio, chcąc uniknąć całusków, bo akurat za "ukraińskimi pieszczotami" jakoś niezbyt przepadała. W duchu jęknęła i się skrzywiła lekko, gdy Halevi upaprała ją szminką, za której ścieranie wzięła od ręki. - Dobra, poradzę sobie - wymamrotała, wyrywając przyjaciółce serwetkę z ręki i sama ogarnęła swoją facjatę. Przewróciła oczami, słysząc pytanie czarownicy. - O tak, zaczynam dojrzewać do tego, by wiesz, oddać się sztuce. Wyższej sztuce - odparła niby poważnie, jednak jej głos wręcz ociekał ironią. - Jestem pewna, że mój talent do dramaturgii da się spieniężyć - uściśliła, jako że pomimo wszystko nie miała kłopotu z tym, by śmiać się z samej siebie i żartować z własnych problemów. - A co tam u ciebie? Z czyjego pogrzebu wracasz? - zagaiła niewinnie, pijąc oczywiście do ubioru swojej towarzyszki.
Reakcja Sary zawsze ją niesamowicie bawiła. Za tą przykrywką chłodu, rezerwy i ironii krył się ich taki mały wewnętrzny żarcik. Że niby Halevi to ta niepokorna ekstrawertyczka, a Riley zachowawcza introwertyczka. Rzeczywistość oczywiście wyglądała zgoła inaczej, w końcu nikt tak do końca nie jest w 100% "czymś". Ludzie są różni, mają różne cechy i tak samo było z tą dwójką. Parsknęła śmiechem słysząc żart przyjaciółki. -Od dawna ci to powtarzam, Riley. Marnujesz się! Twoja twarz tak pięknie wyglądałaby na okładce Proroka, lub chociażby w dziale z kulturą! Na pewno zbierałaby wycinki. - pokiwała głową, niby śmiertelnie poważnie unosząc kieliszek w górę i wypijając łyka wina. Zerknęła w dół na swoją czarną sukienkę. Po czym wywróciwszy oczętami odłożyła kieliszek z powrotem na stolik. -Z niczyjego, Riley. Taka jest teraz moda, zresztą wiesz, że w czarnym mi do twarzy. Podkreśla figurę, czy coś tam. - machnęła ręką, bo też z niej żaden spec nie był. Kupowała ciuchy, które jej się podobały i w których czuła się dobrze, nie patrzyła specjalnie na najnowsze trendy. Ta sukienka którą teraz miała na sobie bardzo jej się podobała, było w niej coś nowoczesnego, ale zarazem jakby przywodziła na myśl tradycyjną szatę czarodziejów. Otrzepała kolana z niewidzialnych okruszków. -Szkoda, że nie pojechałaś do Grecji. Niby straszą, że się jedzie jako opiekun i trzeba się dzieciakami zajmować, ale w gruncie rzeczy to cały czas masz wakacje. - zagaiła, bo przecież sama parę dni temu dopiero co wróciła z ciepłego kraju i... nie czuła, żeby się tam specjalnie narobiła.
- Och, wiem - pokiwała głową. - Nie wiem tylko, czy czytelnicy Proroka są na to gotowi - uściśliła i upiła spory łyk swojego drinka. - Niczyjego? - powtórzyła, brzmiąc na... nieco rozczarowaną? Oczywiście w taki ironiczny sposób, ostatecznie nie taka z niej żądna krwi bestyjka, żeby jakoś zależało jej posyłaniu znajomych Rakel na tamten świat czy coś. - Ale nadawałaby się, taka wiesz, ładna, prosta w kroju, niewyuzdana, więc nie będzie odwracać niczyjej uwagi od gospodarza imprezy - dodała i zmięła między palcami materiał, jakby w ten sposób mogła ocenić jego wartość. Do jakichkolwiek wniosków doszła, sukienka najwyraźniej przeszła i te testy pomyślnie. - Mówisz? - mruknęła, jakoś niespecjalnie jej dowierzając. Chętnie pojechałaby na wakacje w jakieś ciepłe miejsce. Prawdę mówiąc, chętnie pojechałaby gdziekolwiek, ale... no, niezupełnie na takich zasadach. - W ogóle jeszcze mi nie opowiadałaś! Jak było? Poznałaś kogoś ciekawego? - wyrzuciła z siebie z entuzjazmem. Z tym "kimś" niekoniecznie piła do jakiś romansów od razu (#stoppedofili), chociaż widać było, że jest łasa na jakieś ewentualnie mniej lub bardziej pikantne szczegóły i szczególiki.
Rakel uśmiechnęła się jedynie pod nosem, na słowa przyjaciółki. Nie zamierzała tego w jakikolwiek inny sposób komentować. Ten i jemu podobne tematy miały już całkowicie obgadane i Halevi, chociaż z bólem to przyznawała, już pogodziła się ze sposobem myślenia Riley. -O dziękuję za tę jakże cenną radę! - odparła nieco ironicznie, ale z dosłyszalnym rozbawieniem, prawie że chichotem, w głosie. Chyba włączył jej się nieco głupkowaty nastrój, co w duszy zwaliła na skrzacie wino (które z pewnością było jakieś dziwnie mocniejsze niż zawsze) i cały dzień zapieprzania w pracy (oj, tak, to zdecydowanie obniża odporność organizmu na alkohol!). -Ah, było parę śmieszny dzieciaków, ale słuchaj! - zaczęła, energicznie odstawiając kieliszek na stół i nachylając się w stronę przyjaciółki. Po jej mowie ciała można było poznać, że jest podekscytowana i nie może się doczekać, żeby wyjawić Saraid gorącego newsa. -Siedzę sobie na leżaczku, nie? Opalam się w słonku, popalam papierosa - no, znasz mnie! I nagle słyszę ktoś się ze mną widzę, unoszę wzrok i stoi nade mną jakieś ciacho. - w tym momencie porozumiewawczo uniosła brwi, co by podkreślić, że owe ciacho było faktycznie bardzo ciachowate. -I wygląda jakby mnie znał, a mi w tym samym czasie wydaję się, że pierwszy raz widzę człowieka na oczy. No to pytam, kim on jest. Oczywiście milej. - uniosła zaraz dłoń jakby chciała od razu zatrzymać wszystkie uwagi na temat swojej bezpośredniości i chamstwa. -No i co się okazuję! Że to mały Max! Pewnie go nie kojarzysz, był Puchonem, jest sporo młodszy od nas, no i tak pomiędzy nami... - w tym momencie nachyliła się i zakończyła nieco ciszej. -Jak był mały to był... większy. - miała tu na myśli oczywiście masę ciała i nieco bardziej okrągłe kształty chłopaka. -A przede mną stoi umięśniony przystojniak! - to już oczywiście dodała głośniej, kręcąc z niedowierzaniem głową, bo nadal ta historia wydawała jej się absurdalna. Uniosła kieliszek i upiła spory łyk wina, prawie opróżniając szkło. -Tak czy siak, pomagałam mu z nauką, stąd się znamy. Ale od kiedy skończyłam szkołę to zero kontaktu. - oblizała wargi z napoju i oparła szkło o swoje kolano. -Ale najlepsze jest to, że praktycznie od razu zaprosił mnie na swój ślub. Po tylu latach, wyobrażasz sobie? - parsknęła krótkim śmiechem. -Więc przykro mi Riley, niestety jest już zajęty, jeszcze jakby mnie nie zaprosił to może spróbowałabym cię jakoś spiknąć, ale sama rozumiesz... - wzruszyła niby to bezradnie ramionami, zaraz jednak szeroko się uśmiechając. Nie mogła się powstrzymać przed tym małym żarcikiem na koniec swojej wypowiedzi, uwielbiała się tak droczyć z przyjaciółką i wiedziała, że ona sama też zaraz użyje tej samej artylerii w związku z aktualnym brakiem jakiekolwiek kandydata dla Rakel na towarzysza na owy ślub.
Minęło zaledwie kilka dni odkąd zaczęła swoją pracę w zamku, a już miała tej pracy serdecznie dość. Dość miała swojego najbliższego przełożonego i uczniów najmłodszych roczników. Powoli zaczynała się też irytować na widok run. Na szczęście przyszedł weekend. Upragniony do granic możliwości weekend. Co prawda jej sakiewka nie była wypchana galeonami, a mugolski portfel jednak skrywał jeszcze odrobinę gotówki to i tak miała wciąż sakiewkę którą dostała od ojca. Swoją drogą... Musi się jeszcze rozliczyć z Gryfonim rodzeństwem za kapusiostwo, bo w swoim mniemaniu została jawnie podkablowana do ojca. Pan Zakrzewski przypomniał sobie o jednym ze starszych dzieci dając jej 50 galeonów kieszonkowego. Wspaniały gest, prawda? Ona zamierzała ten wspaniały gest przepić zanim zdecyduje się na znalezienie idealnego mieszkanka w Londynie. Tak naprawdę nienawidziła Londynu równie mocno co go uwielbiała. Wiązało się to z szeregiem wspomnień, które choć cudowne, tak teraz były nieznośnie bolesne. Wszystkie magiczne uliczki które znała znała dzięki jednemu człowiekowi który nauczył ją dokładnie życia w tym mieście. Dlatego zaraz po rozstaniu musiała stąd uciec. Uciekła w miejsce które zawsze przynosiło jej szczęście, czyli do Meksyku. A teraz znów była tutaj. Znów szła ulicą Tojadową, a pod butami słyszała skrzypienie w miarę świeżego śniegu. Miała na sobie płaszcz, a pod spodem zwykły sweter, dżinsy i sportowe buty, bo zawsze w nich chodziła w wolne dni- nawet zimą. Nie miała ze sobą żadnej torebki, wszystkie rzeczy poupychała w kieszeniach płaszcza. Weszła do pubu, zamówiła Ognistą Whiskey i rozsiadła się przy barze, który o tej porze był prawie pusty. Ściągnęła z siebie płaszcz, położyła go na siedzeniu obok i przeczesała palcami swoje długie blond włosy. Za barem było wielkie lustro więc spojrzała w swoje nieumalowane oblicze, a konkretniej rzecz ujmując w smutne niebieskie oczy i doszła do wniosku, że narąbanie się to jedyne co może jej poprawić nastrój i pozwoli zapomnieć, że znów jest w Londynie i lada moment może natrafić na swojego byłego.
Jest to już wszystkim znany fakt, że Claude posiadał w swoim mieszkaniu kuchnie i to całkiem sprawną i dobrze zaopatrzoną, natomiast kompletnie z niej nie korzystał i wszelkie sprawy związane z jedzeniem załatwiał na mieście. Dzisiejszy dzień nie różnił się od innych, prosto po pracy aportował się w okolicy swojej kamienicy przy ulicy Tojadowej, a następnie ruszył w kierunku dobrze znanej mu knajpy ze smacznym jedzeniem. Napełniwszy żołądek stwierdził, że w sumie dziś był taki dobry dzień, by chociaż skosztować jakiegoś dobrego alkoholu. Może wina? Zbliżające się święta i ogólnie panujący świąteczny klimat sprawiał, że coraz częściej w jego głowie pojawiały się myśli o grzanym winie z korzennymi przyprawami i w tej chwili myśl ta stała się tak nieznośna, iż mimo niezłej silnej woli nie mógł powstrzymać się od wejścia do pubu. Przekroczył próg i rozejrzał się po pomieszczeniu, które o tej porze było jeszcze opustoszałe. Namierzył bar i barmana, w kierunku którego ruszył. Jeszcze nie był zdecydowany, czego chciałby się napić i w sumie nieco dziwnie się czuł, że poszedł do pubu tak zupełnie sam, bez żadnego towarzysza czy towarzyszki (nie)doli. Nie przywykł do takiego stanu rzeczy, ale wiedział, że Doriena dziś na miejsce nie ściągnie, bowiem miał coś ważnego do załatwienia. Przykre było też to, że nie mógł na poczekaniu wpaść na jakiegokolwiek innego kompana, którego mógłby na miejsce ściągnąć - ludzie w jego otoczeniu zmieniali się niebywale szybko i niestety zdarzały się okresy, w których miał wyłącznie jedną osobę, do której mógł zwrócić się z problemami. Chciał myśleć dalej, ale zrezygnował. Yvonne najpewniej by się nie zjawiła, natomiast do Beatrice wciąż nie miał odwagi napisać, toteż porzucił owe myśli i zajął się patrzeniem na alkohole za barem. Miał większy dylemat przed sobą... Jego uwadze nie uszła również siedząca nieopodal przepiękna dziewczyna z długimi blond włosami. Kilkakrotnie omiótł jej twarz spojrzeniem, mając wrażenie, że okazjonalnie patrzyła z powrotem.
Kiedy barman postawił przed nią szklaneczkę bursztynowego trunku podziękowała mu szerokim uśmiechem który był nieco wymuszony. Nie lubiła pić sama. Lubiła rozmowy przy alkoholu, lubiła żarty i generalnie doskonale odnajdywała się w gwarnych miejscach. Tutaj zdecydowanie było gwarno, ale jeszcze nie o tej porze, a towarzystwo w lokalu nie zachęcało w żaden sposób do jakichkolwiek rozmów. Dlatego też wysączyła łyk Ognistej, tuż po tym jak znajomy zapach wypełnił jej nozdrza. Powoli zaczynała się martwić, że alkohol staje się jej słabością, ale zaraz potem sobie przypomniała, że picie w towarzystwie i tylko wyłącznie w towarzystwie nie liczy się de facto jako nałóg. To, że dziś była tu sama to naprawdę przypadek. Próbując uciszyć wyrzuty sumienia upiła jeszcze łyk. I jeszcze jeden. I jeszcze. I koniec. Szklanka się skończyła. Uniosła więc dłoń wraz z szerokim uśmiechem na obliczu, a kiedy jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem barmana uniosła swoją szklaneczkę. Zaraz została znów napełniona, a ona powróciła do smutnej kalkulacji pod tytułem: "Życie w Londynie- plusy i minusy". Więc plusy były takie, że była w kraju którego język całkowicie rozumiała, nie licząc sposobu werbalizacji niektórych osobników. Miała płatną pracę w zawodzie. Miała legalną pracę. Mogła w pełni się usamodzielnić, a to już, nie ma co ukrywać, najwyższa pora. Miała większe szanse na poznanie męża-czarodzieja, bo znała Londyn jedynie od magicznej strony, a więc znała też lokale gdzie potencjalni mężowie mogli się pojawiać. Właśnie- znała magiczny Londyn. Miała kontakt z rodzeństwem. Taki prawdziwy kontakt, nie jedynie listowny. Minusy? Gdzieś zza rogu mógł wyjść człowiek którego kiedyś kochała i najchętniej nie spotkałaby go już nigdy przenigdy. I minus też był taki, że lokale które znała nie gwarantowały dobrego kandydata na męża. I miała też wrażenie, że w Londynie jest naprawdę ciężko o kandydatki na żonę. Nie wspominając o tym, że czuła się tu wyraźnie niechciana przez samych Anglików od chwili w której odzywała się swoim przepięknym amerykańskim. Siedziała tak więc i rozmyślała, kiedy poczuła na sobie wzrok mężczyzny który dosiadł się niedaleko. Już na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie sympatycznego osobnika. Upewniła się jednak. Na drugi rzut oka, trzeci i czwarty też wydawał się być w porządku. Dlatego kiedy kolejny raz złapała go na patrzeniu obdarzyła go jednym ze swoich szerszych uśmiechów i zagaiła: - Przypominam Ci kogoś? - ponieważ nic lepszego nie przychodziło jej do głowy. Jednak po chwili zdała sobie sprawę, że to brzmiało nieco jak agresywna zaczepka, a jej umiejętność podrywu w barze nieźle już zardzewiała. Dlatego zaśmiała się cicho i postanowiła spróbować jeszcze raz. - Cześć, jestem Rosie. Mogę postawić Ci drinka? - o nie. Tak podrywa się dziewczęta, Rosaline. Było jednak już za późno, bo te słowa padły. Zamierzała się jednak ich twardo trzymać. No i jakby na to nie spojrzeć- na koszt papy Zakrzewskiego baluj, whoop whoop!
Decyzyjność Claude'a zdecydowanie nie wzrosła w ostatnim czasie, mimo iż powinna. Pracując w Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof powinien umieć sprawnie pracować i podejmować szybkie decyzje, lecz to i tylko to było jego odwiecznym problemem. Zawsze w którymś momencie dopadała go jakaś wątpliwość, która skutecznie uniemożliwiała postawienie jasnego werdyktu, co w danej sprawie zrobić. Na szczęście w pracy zawsze miał w pobliżu swojego szefa, którego mógł się poradzić w trudniejszych przypadkach, a w barze? W tej chwili był sam i zdawało się, że wybór między łzami Morgany a winem skrzatów zdawał się być niemożliwy do rozstrzygnięcia. Gdy jego wzrok padł na porzeczkowy rum, kompletnie stracił głowę i nie mógł nic postanowić. Niektórzy powiadają, że najgorzej jest mieć zachcianki, których nie jest się w stanie sprecyzować i właśnie tego doświadczał w tej chwili Faulkner. Nie dość, że pił sam, to jeszcze nie wiedział, co chce. Jak tak dalej pójdzie to wyjdzie z pubu i zalegnie w domu na kanapie z kubkiem herbaty i trzema kotami. Pozostała jeszcze kwestia tej uroczej dzierlatki o niezwykle urodziwej buzi, która odwzajemniała jego spojrzenia posyłane w jej kierunku co jakiś czas. Claude uśmiechnął się pod nosem za którymś razem - jakoś tak poniekąd schlebiało mu, że odwzajemniła zainteresowanie. Może też wpadł jej w oko? A może po prostu widziała w nim zboka i wolała kontrolować sytuację? Tego nie wiedział. Naraz usłyszał jednak jej głos brzmiący jak nieprzyjemna zaczepka. Gwałtownie odwrócił się w jej stronę, machając przed sobą rękami. - Nie, nie, to nie tak - rzucił, lecz próżno było szukać powiązania między jego słowami, a tymi wychodzącymi z ust dziewczyny. - To znaczy trochę tak, ale nie wiem kogo. Przepraszam, jeśli Cię uraziłem - dodał jeszcze zapobiegawczo, gdyby chciała sięgnąć po różdżkę i wymierzyć mu sprawiedliwość za tych kilka skradzionych spojrzeń. Dynamika zmieniła się gwałtownie po jej kolejnej wypowiedzi, która nieco zbiła Claude'a z pantałyku . Jasnym stało się, że wcale nie zadarł z nią w zły sposób, a chyba raczej przeciwnie, lecz forma, w której zagadała do niego, była co najmniej niespotykana. -Eee - wydał z siebie jednostajny dźwięk, szukając w jej twarzy jakichś oznak żartu. - A to nie powinno działać w drugą stronę?
Widziała jego spłoszone spojrzenie, widziała jak macha rękami chcąc się przed nią obronić. I prawdę mówiąc rozbawiło ją to. Powstrzymała jednak śmiech przygryzając dolną wargę, choć i tak kąciki ust powędrowały ku górze. Naprawdę nie chciała go speszyć. Najzwyczajniej w świecie postanowiła poszukać towarzystwa, a on zdawał się jej przyglądać wystarczająco długo, żeby zdecydowała się sama zagadać i wziąć sprawy w swoje ręce. Niezaprzeczalnie rudowłosy młodzieniec wpadł jej w oko, bo gdzieś tam w środku miała wielką słabość do rudzielców, chociaż nigdy nie udało się jej mieć rudego chłopaka. On z kolei nie był oczywiście rudy. Jego włosy przypominały bardziej kasztany z miedzianymi przebłyskami, a piegi na policzkach przypominały ugwieżdżone niebo. I generalnie miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że chciała go poznać bardziej niż tylko zamienić parę nic nie znaczących zdań, a później każde pójdzie w swoją stronę. Głos rudzielca też był przyjemny, dość głęboki i... tak, zdecydowanie Rosaline chciałaby poznać go dogłębnie. - Nie uraziłeś mnie - od razu odpowiedziała, a jej szeroki uśmiech numer pięć zdawał się potwierdzać jej słowa. Naprawdę miała ochotę go poderwać. Miała ochotę poczuć całą tą ekscytację związaną z czymś nowym. Chciała znowu żyć pełnią życia, a nie tylko okruchami szczęścia które zostały jej po ostatniej bliskiej relacji z drugim człowiekiem. - Czasem lubię brać sprawy w swoje ręce. Chyba, że czekasz tu na dziewczynę. Wtedy nie będę Ci przeszkadzać - obiecała, a w jej oczach widać było ciekawość. Oczywiście, że to pytanie miało na celu wyciągnięcie z niego informacji, czy taka dziewczyna gdzieś tam jest. Nie chciałaby podrywać kogoś zajętego, bo nigdy nie chciałby być tą trzecią.
W gruncie rzeczy nietrudno było spłoszyć Faulknera, który najbardziej na świecie bał się zadzierać z kobietami. Już nawet rozwścieczeni faceci tryskający testosteronem i wymachujący pięściami przed jego nosem nie wzbudzali w nim uczucia strachu takiego jak zdenerwowana dziewczyna. Facet miał to do siebie, że jakąkolwiek urazę wyrzuciłby mu w twarz, łącznie z podbitym okiem i innymi zdrowotnymi skutkami ubocznymi. Kobiety natomiast urazę często dusiły i atakowały dopiero po jakimś czasie, gdy Claude zdążył o sytuacji zapomnieć i był bezbronny. Oczywiście nie posuwał się w tych myślach do kategoryzowania owej pięknej blondynki jako mściwej, ale należy też wspomnieć o tym, że Claude rzadko kiedy był podrywany. Raczej nie słyszał, by dziewczyny komplementowały jego aparycję i zazwyczaj on sam musiał podchodzić i zaczepiać dzierlatki w poszukiwaniu towarzystwa na wieczór i jeszcze kilka tygodni. Częściej słyszał komentarze na temat jego osobowości, że bywa zabawny, że jego śmiech i pozytywne nastawienie do życia jest zaraźliwe i że sprawia wrażenie miłego chłopaka - ale zawsze kończyło się wyłącznie na koleżeństwie i najdalej idąc przyjaźni, w dodatku w zupełnym friendzonie. Gdy zorientował się, że nieznajoma wcale nie była rozgniewana z powodu jego zachowania, a wręcz miała ochotę na delikatny flirt. Najwyraźniej sama potrzebowała towarzysza tego dnia - Claude jak zwykle był do usług! Uśmiechnął się, a chwilę później zaśmiał zupełnie szczerze (i tylko troszkę nerwowo). - Nie, nie czekam na dziewczynę. Gdyby przyszła tu jakakolwiek, szczerze bym się zdziwił - powiedział, szczerząc do niej zęby. Oczami wodził po jej twarzy, skupiając się raz na pięknych, niebieskich oczach okolonych długimi, gęstymi rzęsami, innym razem na zgrabnym nosku, kończąc na dużych, pełnych i kształtnych ustach, w tej chwili zalotnie przygryzionych. Claude'owi zrobiło się nieco gorąco na samą myśl o nich. - Z chęcią postawię Ci drinka, ja Tobie. Ale wciąż nie zdecydowałem, co chciałbym. Jak myślisz: łzy Morgany, wino skrzatów czy rum porzeczkowy? - zapytał, szukając u niej odpowiedzi na najtrudniejsze pytanie tego wieczora.
Najwidoczniej mężczyzna nie miał tu zaaranżowanego spotkania towarzyskiego, na które po prostu za wcześnie przyszedł. I tak się zdarza. Jej samej niezbyt często, bo zwykle na spotkaniach pojawiała się "na styk" lub minutę po umówionym czasie, ale niestety zdarzyło się już jej trafić na ludzi którzy pojawiają się w umówionym miejscu nawet pół godziny przed czasem, a później mają pretensje, że czekali. No nic dziwnego, że czekali... Sama Rosaline nie miała w sobie aż tyle cierpliwości, żeby z własnej woli skazywać się na katusze oczekiwania. - W takim razie chętnie Ci poprzeszkadzam - wygięła wargi w szerokim uśmiechu i rozsiadła się na miejscu tuż obok niego. Nie spuszczała z niego spojrzenia swoich błękitnych tęczówek uważnie lustrując jego twarz. Kiedy przedstawił swoją wątpliwość zacmokała cicho uważnie zastanawiając się co z tych trzech jest najlepszą opcją. Dopiła swoją szklaneczkę whiskey i postanowiła, że jeśli ma kontynuować to w pirackim stylu. - Rum porzeczkowy. Zawsze tak długo się zastanawiasz? - zapytała z delikatnym rozbawieniem. Ona sama należała do osób zdecydowanych które problemów decyzyjnych nie przejawiały. Lubiła jasne sytuacje, szybkie odpowiedzi, jeszcze szybsze decyzje. Od razu po wejściu wiedziała co dzisiaj wypije, więc też od razu zamówiła. Ten o to mężczyzna siedział tu już dobrą chwilę, zdążyli już porozmawiać, a on nie zamówił nic. Może to dobry sposób na oszczędzanie? Może będzie myślał do chwili w której uzna daną rzecz za niepotrzebną? Ona niestety nie dochodziła zbyt często do takich refleksji nad czym szczerze ubolewało jej konto u Gringotta. - Jesteś stąd? I jak w ogóle masz na imię? - oj, miała całą listę pytań. Możliwe, że pod tym względem minęła się z powołaniem. Może powinna porzucić karierę nauczycielską na rzecz tej aurorskiej? W sam raz sprawdziłaby się na przesłuchaniach. Szereg pytań i badawcze spojrzenie gotowe wyłapać każdą, choćby najmniejszą oznakę kłamstwa. Kto wie? Może kiedyś tak będzie!
Claude miał to do siebie, że lubił być wszędzie na czas i najlepiej wcześniej, by przejść ów okres psychicznego przygotowania się na spotkanie i odpowiedniego nastrojenia się, lecz nigdy nie miał pretensji, że musiał na kogoś czekać. Cierpliwość z tego człowieka można by czerpać wiadrem, toteż nie sprawiał problemów tym przychodzącym "na styk" oraz nawet spóźnialskim. Zaśmiał się krótko, spuszczając nieco wzrok, by zaraz znów powrócić do analizy jej niezwykle symetrycznych rysów twarzy. Pokiwał głową, mimowolnie poprawiając się na stołku barowym i "robiąc jej miejsce", mimo że miała go pod dostatkiem u jego boku. - Takie towarzystwo to sama przyjemność - powiedział, nie mogąc powstrzymać wpełzającego na twarz uśmiechu. Już po tego typu zachowaniach Rosalie mogła bez przeszkód stwierdzić, że Claude z kobietami miał tyle doświadczenia co trzynastolatek i niezwykle łatwo ulegał ich wdziękom. Oby pod wpływem upływającego czasu, kolejnych uśmiechów nieznajomej oraz lejącego się alkoholu nie postanowiła tej słabości wykorzystać... - Rum powiadasz? Niech tak będzie! - stwierdził "spontanicznie", po czym przywołał barmana i zamówił to, co poleciła mu dziewczyna - dwa razy? Jeśli nie będzie chciała mieszać alkoholi, to wypije ten drugi, a jej zamówi coś innego. - Chyba że wolisz pić to co wcześniej? - spytał, zerkając na szklankę po ognistej. Trochę za późno na takie pytania, Faulkner. - No niestety zdarza mi się długo zastanawiać. Doprowadzam tym do szału mojego szefa - odparł, zanosząc się cichym chichotem, kompletnie nieświadomy, że opowiadając jej takie historie wcale nie stawia się w dobrym świetle. Claude miał to do siebie, że zawsze starał się jak mógł, by zachowywać się taktownie wobec innych i nie wchodzić zbytnio w ich życie prywatne i delikatne sprawy, lecz jeśli chodziło o jego osobiste życie... Cóż, paplał to, co mu ślina na język przyniosła. - Z Londynu? Nie. Pochodzę z Ipswich - odpowiedział. - Za to słyszę, że Ty nie jesteś tutejsza - dodał, spoglądając na nią badawczo. Dopiero po kilku jej wypowiedziach wyłapał, że miała mało brytyjski akcent. - Claude Faulkner. A pani imię to? - przedstawił się i odbił pytanie, jednocześnie wyciągając rękę, gotów wziąć jej dłoń w swoją.
Zdecydowanie nie sprawiał wrażenia pana lekkich obyczajów, co dawało mu masę dodatkowych punków w głowie Rosaline. Ona sama była lekkich obyczajów, mężczyźni mogli się zmieniać, ważne żeby przynosili choć na chwilę trochę przyjemności. Była na tyle lekkich obyczajów, że cielesne uciechy mogła również uskuteczniać w towarzystwie kobiet. Niezaprzeczalnie jednak ceniła sobie stałość. Szukała kogoś na stałe, kogoś z kim będzie mogła założyć małą rodzinę którą później będzie można powiększać o dzieci. Jednak nie szukała tego kogoś w barze, bo mama wyraźnie jej mówiła, że kandydatów na męża należy szukać w banku, pracy lub w kościele. Barowi towarzysze nadają się na jedną noc. On jednak, choć był barowym towarzyszem zdecydowanie nie nadawał się na jedną noc. Dlatego, choć miał tak piękny uśmiech i te cholerne dołeczki w policzkach, nie będzie krótkim epizodem. Nie był podrywaczem, widziała to. Widziała też swego rodzaju nieśmiałość, która ujęła ją za serduszko bardzo mocno. To tak jakby wykorzystała nastolatka, a ona nigdy nikogo nie chciała wykorzystywać. Nie mogła jednak powstrzymać się przed zalotnymi spojrzeniami spod rzęs i uśmiechania się, bo mężczyzna jej się podobał. - Obyś nie zmienił zdania - zażartowała i założyła włosy za ucho. No tak, jej ciało wciąż było w trybie flirtu i nic nie wskazywało na to, że cokolwiek miało się zmienić w tej kwestii. - Przerzucę się na rum. Nie mam problemu z mieszaniem - odpowiedziała na jego wątpliwość, a kiedy pojawiła się szklaneczka z rumem w kolorze ciemnej porzeczki uniosła ją nieco wyżej w niemym toaście i upiła dokładnie dwa łyki. Czuła jak ciepło rozchodzi się po jej ciele, a gardło piecze jakby połknęła ogień. Jednak nie zmazało to jej uśmiechu na twarzy, a wręcz przeciwnie. - Nie martw się! Ja decyduję się szybko, ale i tak wkurzam swojego szefa - to delikatnie powiedziane, Zakrzewski. On cię nienawidzi. I najchętniej nabiłby sobie twoją głowę na pal i postawił ją przed drzwiami jako ostrzeżenie dla reszty świata. No. Także tak. - Ipswich to wciąż Wielka Brytania, prawda? - upewniła się jeszcze, bo jej wiedza geograficzna odnośnie Wysp była naprawdę marna. Więcej wiedziała o Skandynawii i Francji, a najwięcej o USA, ale miała w mugolskiej podstawówce do której uczęszczała pilnie aż do 11 roku życia. - Jestem z Nowego Jorku, ale mój ojciec jest Anglikiem - uśmiechnęła się lekko, bo zaraz przypomniała sobie, że jej matka lubiła mówić, że taki z niego Anglik jak z koziej dupy trąbka. Zakrzewski to polskie nazwisko więc miała w tym trochę racji. A Rosaline miała mnóstwo problemów kiedy ktoś próbował je zapisać. - Już mówiłam. Rosie. Rosaline Zakrzewski. I bez pani, bo na panią trzeba mieć wygląd i pieniądze - puściła mu oczko i znów schowała swój uśmiech za szklaneczką rumu. Wywiadu ciąg dalszy. - Czym się zajmujesz Claude?
Czy Claude szukał kogoś na stałe? Prawdopodobnie myślał o tym, może nawet całkiem często, lecz szczerze powiedziawszy nie miał głowy do tego typu spraw. Nie sądził, by potrzebował w tej chwili panny, z którą już miałby zakładać rodzinę, planować ślub i zamieszkać w jednym domu - niekoniecznie w tej kolejności. Zresztą, biorąc pod uwagę jego nieporadność towarzyską w kwestii podrywania dziewczyn, szanse, że w najbliższym czasie jakąkolwiek złapie, były bliskie zeru, a przynajmniej on sam tak uważał. Zawsze był tym miłym, grzecznym chłopcem, którego panienki lubiły jako kolegę, jako osobę, której można było się zwierzyć, że inny facet im się podoba i nie mogą się doczekać randki z nim. Zawsze był w takim położeniu, ale może przyszedł czas na zmianę? Mimo wszystkich tych rozważań, ani przez moment nie przeszłoby mu przez myśl, że to akurat ta piękna blondynka miałaby być kandydatką na coś poważnego. I nie chodziło o to, że poznał ją w barze - po prostu uważał, że TAKA dziewczyna mogłaby się zainteresować każdym przystojniejszym mężczyzną. Był wręcz przekonany, że gdyby jednak na miejsce przybył Dorien, sprawy potoczyłyby się zgoła inaczej i to Dear już niedługo miałby jej adres w kieszeni. Niemniej jednak niezwykle schlebiało mu to, że w ogóle z nim rozmawiała i chciała go jakkolwiek poznać. - Och - skomentował uwagę o mieszaniu, nieco zaskoczony. Sam upił łyk i jeszcze trochę brakowało, a zaniósłby się kaszlem. Potrząsnął głową i wypuścił powoli powietrze z ust. - To jesteś na tej uprzywilejowanej pozycji - dodał jeszcze, uśmiechając się lekko jednym kącikiem ust. On sam z alkoholem miał... Ciekawe doświadczenia. I raczej nie można było powiedzieć, że jest odporny na jego działanie. Już teraz czuł, że rum szybko uderzy mu do głowy - może to też kwestia tego, że ostatnio czuł się dość zmęczony pracą? Parsknął śmiechem. - Najwyraźniej szefowie tak mają - powiedział. - A gdzie pracujesz? - zapytał jeszcze, patrząc na nią badawczo. - Tak, wschodnia część - przyznał, po czym upił drugi łyk rumu. Palące uczucie w gardle zdawało się nasilać i tym razem nie mógł się już powstrzymać przed odchrząknięciem. - Z Nowego Yorku? Wow. Nigdy jeszcze nie byłem w Ameryce, w sumie nie wiem dlaczego - stwierdził, po czym zamyślił się. Będąc czarodziejem i mając możliwości teleportacji, świstoklików i kominków, a także innych magicznych środków transportu, fakt, że jeszcze nie zwiedził tak popularnych zakątków świata wpędzał go w dziwne poczucie bycia niezwykle nudną personą. Gdy okazało się, że dziewczyna już się przedstawiała, co Claude prawdopodobnie przepuścił bokiem w ferworze emocji związanych z poznaniem tak zjawiskowej istoty. Zaśmiał się nerwowo, pocierając kark dłonią. - Oj, przepraszam, Rosie - powiedział speszony. Ucieszył się z szybkiej zmiany tematu. - Zajmuję się magicznymi katastrofami. Pracuję w Ministerstwie i jeżdżę na interwencje w przypadku wypadków z udziałem magii. Brzmi całkiem emocjonująco, gdy się o tym tak mówi, ale w gruncie rzeczy bardziej ćwiczę nadgarstek w biurze. Raporty piszę w sensie - mówił, zaczynając się nieco plątać. Trzeci łyk w tak krótkim odstępie czasu na pewno nie zrobi mu lepiej.
Był naprawdę uroczy, przez co uśmiech panienki Zakrzewski pogłębiał się z każdą chwilą i był on jak najbardziej szczery i wynikający z radości, a nie ze zwykłej uprzejmości, którą wpajano jej od najmłodszych lat. Dawno nie miała kontaktów z ludźmi z którymi faktycznie chciała mieć kontakt. Coraz częściej obcowała z ludźmi bez większej frajdy, właśnie dlatego, że tak trzeba. Dzisiaj było jednak inaczej. Towarzystwo młodego rudzielca działało na nią niesamowicie relaksująco. A może to rum porzeczkowy? Nie, to nie rum. Rum za to powodował, że było jej ciepło, a na policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Podwinęła rękawy swojego swetra nie spuszczając wzroku z mężczyzny i zaśmiała się cicho słysząc jego uwagę o uprzywilejowanej pozycji. - Pozorna przewaga, panie Faulkner. Niestety z racji masy i płci jestem dość ekonomiczną jednostką w tej kwestii - wyjaśniła unosząc szklaneczkę w niemym toaście, aby zaraz upić łyk porzeczkowego rumu. Ach, chyba jednak tęskniła za Anglią! Ten smak jest zdecydowanie nie do podrobienia. Tak naprawdę Claude nie powinien mieć takich wątpliwości. Rosaline nie była ósmym cudem świata, nie wygrałaby tytułu Miss Hogwartu nawet gdyby zawężono kategorię do samego grona pedagogicznego, o uczennicach już nawet nie wspominając. Sama zaliczała się do grona niezwykle przeciętych niewiast, a w swoim mniemaniu nawet i do przeciętnych się nie zaliczała. Miała wrażenie, że jej wargi są zbyt wielkie, aż karykaturalne, a plecy z wysmażoną na nich skórą zawsze obniżały jej poczucie własnej wartości. Gdyby nie komplet uzębienia nie zaliczałaby się nawet do przeciętnych. Jednak było jej niezwykle miło kiedy widziała w jego oczach aprobatę. Miała jednak przekonanie graniczące z pewnością, że aprobata zamieniłaby się w litość w chwili w której ściągnęła by z siebie górną część odzienia. A Dorien z pewnością nie dostałby jej adresu innego, niż ten w Nowym Jorku który nie był żadną tajemnicą, ale od jakiegoś czasu był mocno nieaktualny. - Pracuję w Hogwarcie. Jestem asystentką nauczyciela starożytnych run - wyjaśniła i wzruszyła lekko ramionami jakby to naprawdę nie było nic wielkiego. - Jak już zdecydujesz się na wycieczkę to mogę oprowadzić Cię po mieście. Nie wiem czy znajdziesz lepszego przewodnika! - odrobina autoreklamy nikomu jeszcze nie zaszkodziła, a naprawdę dobrze sobie radziła oprowadzając po znanych jej miejscach. Lubiła dzielić się swoją wiedzą i lubiła miejsca nieoczywiste, choć i pójście do tych oczywistych nie było dla niej katorgą. I widać było, że oferta jest szczera, choć nie znali się dłużej niż godzinę. - Więc jesteś urzędnikiem czy aurorem? Naprawdę nie mogę do końca połapać się w tym jak działa to całe Brytyjskie Ministerstwo Magii. Nie wiń mnie, od dzieciństwa podlegam MACUSA - przechyliła do końca szklankę czując jak gardło wypala jej do końca i machnęła na barmana żeby uzupełnił jej szkło. Zaraz jednak przeniosła wzrok na Claude. - Naprawdę nie masz dziewczyny? - zapytała z niedowierzaniem przechylając lekko głowę.
Claude oddziaływał tak na wielu ludzi i nie powinno być to dla niego nic dziwnego, że przebywający z nim towarzysze najczęściej uśmiechali się szeroko i emanowali pozytywną energią, częściowo przejmowaną z niego samego, lecz zawsze, dosłownie zawsze tkwiło mu głowie pytanie "dlaczego?". Może wynikało to z częściowo zaniżonej samooceny będącej wypadkową tego, co sądzili o nim bliscy i w jaki sposób traktowali go ludzie silniejsi, mądrzejsi i zamożniejsi od niego. Może po prostu pod tą rudawą czupryną nie mieściło się pojęcie, że jest w stanie swoim podejściem do życia faktycznie podobać się płci przeciwnej? Bo trzeba rzec, iż to właśnie szerokie uśmiechy panien powodowały u niego wylew rumieńców na policzki i wzrost niepewności w zachowaniu, natomiast w słowach niepohamowanie. Znał siebie lepiej niż ktokolwiek inny i mając sam ze sobą dwudziestopięcioletnie doświadczenie, mógł śmiało powiedzieć, że chyba nigdy nie zrozumie zainteresowania swoją skromną personą. Parsknął śmiechem i na dodatek nie mógł powstrzymać się od zlustrowania jej wzrokiem, gdy tylko napomknęła o swojej budowie fizycznej. Mimo tego, że miała na sobie sweter, dostrzegł, że jest faktycznie drobną osobą i mogłaby to być przeszkoda w momencie picia sporych ilości alkoholu... Ale na gacie Merlina, Claude był wyższy i na pewno znacznie cięższy, a jego waga nie wywierała żadnego wpływu na szybkość działania alkoholu w jego organizmie. Był pewny, że po jednej szklance rumu będzie dorównywał stanem Rosalie, która miałaby za sobą nie tylko rum, ale także dwie ogniste. - W takim razie dogadamy się, panienko, bo mimo iż gabaryty mam zgoła inne, jestem równie ekonomiczny - przyznał się, a użył do tego takich słów, że dziewczyna spokojnie mogłaby sądzić, że ten jeden łyk już nieźle go porobił... W tym miejscu posta będzie niewiele znaczący przerywnik. Nie chciałabym powtarzać w każdym tego samego, a jako że obie już wiemy, że Rosalie była mocno w typie Claude'a, dodałabym wyłącznie jedną uwagę - komplet uzębienia to bardzo ważny element znacznie zwiększający atrakcyjność jednostki, więc Zakrzewski, ciesz się, że go masz! - Och - wyrzucił z siebie, spoglądając na nią z uznaniem, gdy powiedziała mu o swoim zawodzie. Upił łyk rumu i po krótkim westchnieniu dodał: - No, no... Ciężka dziedzina. Ja sam w Hogwarcie byłem z niej niezłym leszczem. Rozszyfrowywanie znaczków to nie moja działka. Było w tym sporo prawdy, bowiem pojęcie o runach i wymarłych językach miał nijakie, wręcz nieistniejące. W dodatku sam przedmiot kojarzył mu się niespecjalnie przyjemnie i wcale nie ze względu na nauczyciela, lecz przez wzgląd na fakt, że czytał o tym sporo próbując rozgryźć tajemnicę zniknięcia przyjaciela. Niestety wszystko skończyło się fiaskiem - ani się nic nie nauczył, ani niczego nie odkrył i w ogóle ten czas i ta sprawa była bardzo bolesna. - Urzędnikiem. Aurorzy zajmują się trochę innymi rzeczami - oni ścigają czarodziejów, którzy dokonali jakichś poważniejszych wykroczeń, zbrodni i innych takich. Ja tylko sprzątam bałagan, który robią idioci - powiedział i wzruszył ramionami. Może brzmiał, jakby nie lubił tej pracy, lecz nic bardziej mylnego! Dostanie się do Katastrof od bardzo dawna było jego marzeniem i fakt, że udało mu się w tym roku był prawdziwym cudem. Nawet nie spostrzegł się, gdy szklanka z rumem stała się pusta. Spojrzał na nią zdziwiony i sugerując się poczynaniami Rosalie, również poprosił barmana o dolewkę. Jeszcze nie wiedział, jak to się skończy, ale miał ochotę rozmawiać z tą dziewczyną choćby do rana. Jej następne słowa ponownie wprawiły do w zakłopotanie. Wywrócił oczami, kiwając się trochę na krześle. - No jakby to ująć... Nie, nie mam - powiedział, po czym parsknął śmiechem. - Nie mam, dawno nie szukałem - dodał jeszcze, może trochę próbując się wytłumaczyć z takiego stanu rzeczy. To, co go jednak interesowało, to jej dopytywanie o tą sprawę. Spojrzał na nią bacznie, a w kącikach jego ust czaił się kolejny uśmiech.
Może i miał inne gabaryty, ale z pewnością nie startowali w tej samej kategorii wagowej. Nie mniej jednak ona miała ten punkt za doświadczenie życiowe. Tak to jest jak spotyka się z podejrzanymi typami i wszystkie interesy załatwia się nad szklaneczką jakiegoś mniej czy bardziej szlachetnego trunku. Osobiście preferowała te bardziej szlachetne, ale te jak na złość coraz rzadziej pojawiały się na jej drodze młodocianej pijuski. Chociaż już nie tak młodocianej. Jakby na to nie patrzeć była wystarczająco dużą dziewczynką na wizyty w barze. Z pewnością jednak była zbyt małą dziewczynką żeby spotykało się to z aprobatą społeczeństwa. Tylko starym babom bez kompletu uzębienia wybaczało się uzależnienie od procentów zamieniających się w promile. - To dobrze! Pij, pij, będziesz łatwiejszy - zażartowała rozsiadając się wygodniej na krzesełku. O tak! Czuła jak alkohol szumi jej w głowie powodując zapomnienie o rozterkach i coraz szerszy uśmiech. Fakt, runy nie należały do ulubionych przedmiotów szkolnych współczesnej młodzieży. Co się jednak stało, że aż tak zainteresowały Rosaline? Och, odpowiedź jest niezwykle prosta. Nie była gwiazdą towarzyską w Salem. Wszyscy wyśmiewali matkę-lesbijkę, mało czarodziejskie pochodzenie i zawiłości rodzinne. Do dziś nie wiedziała jak to wszystko wypłynęło na szkolne korytarze, ale po wypadku na V roku zostały jej w zasadzie tylko runy. Uwielbiała zaszywać się w bibliotece z dala od nieprzychylnych spojrzeń i skupiać się na nauce. - Nie martw się. Runy nie są dla wszystkich - pocieszyła go, jeszcze pijacko klepiąc go po plecach jakby miało to załagodzić ból niewiedzy, na który zapewne Faulkner wcale nie cierpiał i jakoś z nim żył. - Czyli jesteś takim jakby pół-aurorem? Taki pół-bohater? Idziesz, sprzątasz bałagan i piszesz raport? - upewniła się, że wszystko dobrze zrozumiała, ale proszę jej tutaj nie mieć tego za złe! Miała za sobą już trochę alkoholu i zapewne jeszcze trochę alkoholu przed sobą. Wciąż jednak mówiła wyraźnie, uśmiechała się, a jej spojrzenie zrobiło się tylko nieco mgliste, podczas gdy uśmiech praktycznie w ogóle nie opuszczał jej twarzy. Nic więc dziwnego, że wprawne oko mogło dostrzec na jej twarzy zmarszczki mimiczne. - Gdyby ktoś kiedyś wylał ci na plecy wrzący eliksir za umawianie się z zajętym chłopcem to też upewniałbyś się kilkakrotnie, Claude - wyjaśniła widząc jego pytające spojrzenie. Była wcięta, nie widziała więc potrzeby trzymania języka za zębami. Nie lubiła się żalić, nie lubiła nawet zbytnio mówić o tym, że jej tył wygląda jak skwarka. Oczywiście na trzeźwo. Alkohol sprawiał, że robiła się bardziej szczera, gadatliwa i chętnie wspominała niekoniecznie miłe rzeczy żaląc się przy pierwszej lepszej okazji. Jak teraz. Nie zmieniało to jednak faktu, że właśnie dlatego pytała. - Dlatego nie miej mi tego za złe, ale nie chcę powtórki z rozrywki. Zazdrosne żony i kochanki to nie moja bajka - puściła mu oczko znów się szczerząc. Jak widać ten doskonały humor nie zamierzał jej wcale opuszczać. - Skoro chodziłeś do Hogwartu to może polecisz mi jakieś nieoczywiste miejsce w tym zamku? Takie gdzie będę mogła schować się przed swoim przełożonym z dobrą książką i za nic w świecie mnie nie znajdzie?
Claude z kolei za czasów szkolnych niezwykle rzadko uczestniczył w imprezach zakrapianych alkoholem - raczej bywał tam, gdzie grano w mugolskie i czarodziejskie gry planszowe, szachy czy gargulki, i popijało się sok dyniowy lub ewentualnie kremowe piwo. Chłopak nie miał się kiedy zaprawić i "przygotować" na dorosłe życie. Potem, zaraz po szkole, trudnił się w różnych kawiarniach i barach, ale tam jedynie nosił alkohole, a nie je spożywał, więc także nie nabył wielkiego doświadczenia. Wychodząc z kolegami do pubu zawsze wydawał na barze najmniej z nich wszystkich, a kończył porobiony tak samo jak reszta, a nawet bardziej (bo niestety zdarzyło się...). Teraz w dodatku nie upijał się tylko rumem, lecz także spojrzeniem jej niezwykle niebieskich oczu. Na dźwięk jej słów zaśmiał się, kręcąc głową. Nie miał pojęcia, czy da się być łatwiejszym... Ale za jej namową upił kolejny łyk, czując ciepło rozchodzące się po całym ciele. Kto wie, jak skończy się ten wieczór? Na razie zapowiadał się obiecująco. - Lubię myśleć, że jestem w pełni bohaterem - odparł, uśmiechając się ciepło (pijacko) do Rosalie, po czym parsknął śmiechem. - Mniej więcej tak to wygląda. Brzmi jak flaki z olejem, ale ja tak w sumie bardzo lubię tą pracę. Od dawna chciałem dostać się do Ministerstwa i mimo że szło mi dość opornie, teraz się świetnie w nim odnajduję - dodał, uśmiechając się pod nosem. Faktycznie jego droga była dość kręta i wyboista, kilkakrotnie starał się o posadę, w ogóle o wejście do ministerstwa, lecz nie przyjmowali go, mimo posiadania całkiem niezłych umiejętności. Claude ma to do siebie, że rozsiewa wokół aurę totalnego braku profesjonalizmu, przy której nawet bezbłędnie rzucane czary nie przekonując komisji, że nadaje się na stanowisko. Dopiero w tym roku udało mu się przejść rekrutację, nawet jeśli musiał chodzić na kursy doszkalające przynajmniej cztery razy. Prawdę mówiąc miał szczęście, że w ostatnim czasie Katastrofy miały problem z pracownikami, bowiem gdy tylko zaczęły się magiczne zakłócenia, liczba interwencji wzrosła, co spowodowało wzrost zapotrzebowania na amnezjatorów i zwykłych, krótko mówiąc, pachołków w Departamencie do odwalania tony papierkowej roboty. Gdyby nie to, prawdopodobnie jeszcze z rok zajęłyby mu te wszystkie starania. Wytrzeszczył na nią oczy, ledwo zauważając, że pojawiła się przed nim kolejna szklaneczka rumu. - Żartujesz! - powiedział teatralnym szeptem, zbliżając nieco swoją twarz do jej ślicznej buzi, patrząc bystro (pijacko) w jej niebieskie oczy. - Poważnie umawiałaś się z zajętym facetem? A on z Tobą? - Jakby to nie szło w parze... - No, no, niezłe z Ciebie ziółko! Z niego zresztą też - skwitował, pokiwawszy głową. - A z tym eliksirem też nie bujasz? - zapytał jeszcze, dopiero przypominając sobie resztę jej wypowiedzi. Ciężko było mu wyobrazić sobie taką sytuację. - Nieoczywiste miejsca w Hogwarcie? Ja adorowałem kuchnię i herbaciany pokój, ale nie pamiętam czy był on na piętrze trzecim, czy czwartym... A może w zachodnim skrzydle? - Zaczął się zastanawiać i nieco posmutniał. Nigdy nie poznał wszystkich zakamarków Hogwartu, a teraz na dodatek okazało się, że nawet tego, co znał, nie pamiętał zbyt dobrze.
Może dla kogoś innego praca w Ministerstwie brzmiała jak flaki z olejem, no ale... no umówmy się. - Claude, ja zajmuję się runami - przypomniała mu ze śmiechem. Runy to jeden z najnudniejszych przedmiotów w każdej magicznej szkole. Oczywiście zależy od pedagoga na którego się trafiło, ale zwykle to katorga. Dopiero w Meksyku trafiła na kogoś kto jej zainteresowanie przekuł w pasję i pokazał, że runy to nie tylko siedzenie w domu, ale można podróżować po całym świecie by zgłębić bardziej swoją wiedzę i zrobić coś w celach badawczych. Dlatego też zgodnie ze wskazówkami ruszyła w świat, ale to nie nadało wielkiej przygody jej życiorysowi. - Ale czemu opornie? - zapytała, bo prawdę mówiąc nie rozumiała. Wydawało się jej, że skoro jej były mógł pracować w Ministerstwie Magii to jest to zajęcie absolutnie dla każdego. Kiedy jego twarz znalazła się zaskakująco blisko jej twarzy i dokładnie czuła na policzku jego oddech na chwilę zmarszczyła czoło by wsłuchać się w jego słowa. Gdy tylko skończył mówić ukryła szeroki uśmiech za swoją szklaneczką i dopiero wtedy pokręciła przecząco głową. - Miałam wtedy piętnaście lat i dostałam zaproszenie na szkolny bal. Nie wiedziałam, że on ma dziewczynę więc się zgodziłam, a potem ta właśnie dziewczyna wylała mi na plecy wrzącą, źle uwarzoną Żywą Śmierć - wyjaśniła żywo przy tym gestykulując, bo już doszła do tego etapu w którym jej ręce robią się nad aktywne, tak samo jak język, bo mówiła sporo więcej niż zwykle. - Do dzisiaj mam ślad. Może kiedyś będzie Ci dane go zobaczyć - puściła mu oczko i zalotnie odrzuciła blond loki na plecy. Znów upiła łyk i doszła do wniosku, że ma ochotę na tańce. Zaraz jednak ta ochota tak szybko minęła jak się pojawiła, a sama Rosaline oparła się jeszcze wygodniej o bar, założyła nogę na nogę i położyła dłonie na kolanie podczas gdy niebieskie oczy wydawały się liczyć piegi na jego policzkach. - Herbaciany pokój? Zajebiście! Kocham herbatę, mogłabym ją pić litrami i nigdy by mi się nie znudziła - powiedziała wyraźnie podekscytowana wizją ukrycia się w Hogwarcie i to w dodatku z kubkiem parującej herbatki. To jak kawałek nieba na ziemi!
Wzruszył ramionami, ale w sumie musiał jej przyznać rację. Cóż nowego i ekscytującego mogło się dziać w życiu nauczyciela starożytnych run? On to codziennie spotykał się z przeróżnymi przypadkami nadużyć magicznych i na nudę nie mógł narzekać, bo nawet jeśli miał za zadanie napisanie dwudziestu raportów, przynajmniej połowa z nich dotyczyła sprawy, której jeszcze nie rozwiązywał. Ma to też związek z tym, że pracował dla Ministerstwa od kilku miesięcy, w związku z czym nie nabrał jeszcze zbyt wielkiego doświadczenia. Dla takiego Doriena prawdopodobnie ledwie dziesięć procent z tych raportów mówiłoby o rzeczach, których jeszcze nie widział na oczy. Wbrew pozorom wypadki lubią się powtarzać. - U Ciebie prawdopodobnie największym urozmaiceniem jest pilnowanie uczniaków. Pewnie broją, co? - rzucił, śmiejąc się krótko pod nosem - oczywiście nie z Rosalie! Sam pamiętał swoje szkolne czasy i o ile on sam był grzecznym chłopcem i przestrzegał zasad (jego nieumiejętność kłamania bardzo szybko wpędziłaby go w ogromne tarapaty, gdyby tylko został złapany na gorącym uczynku przez jakiegoś pedagoga), to do tej pory mógł przywołać szalone wybryki jego rówieśników, które odbijały się echem w murach zamku, przekazywane z ust do ust i rozdmuchiwane do niemożliwych rozmiarów. - Opornie, bo zanim Cię przyjmują, musisz przejść szereg testów, którymi badają, czy się nadajesz, no a ja jeden z nich powtarzałem aż cztery razy - wyjaśnił. Trochę głupio było mu przyznawać się do tego, że nie nadał się od początku na to miejsce, lecz nosił w głowie wspomnienie słów Doriena, swojego szefa, który przyznał, że jego na tych testach do powtórki odsyłano aż dziewięć razy. - Umawiałaś się z chłopakiem mając piętnaście lat?! - powtórzył to pytanie z dokładnie takim samym zdziwieniem i teatralnym szeptem, tym razem nie mogąc powstrzymać się od zaśmiania się na dźwięk własnych słów. - Żartuję oczywiście - dodał, co by nie pomyślała, że jest jakimś dzikusem, który nie wie, że nastolatkowie chadzali na randki. Jeszcze by sobie dopowiedziała, że Claude w wieku piętnastu lat nawet nie wiedział, że randki istnieją (i w sumie nie myliłaby się bardzo, bowiem po raz pierwszy dziewczynami zaczął interesować się na szóstym roku). Słuchając dalszej części jej opowieści nie mógł powstrzymać wkradającego się na jego twarz grymasu bólu i współczucia dla niej. - Auć, faktycznie musiało boleć. Skąd ludziom w ogóle przychodzą takie pomysły do głowy? - rzucił retorycznym pytaniem, bo niestety na głupotę ludzką jeszcze lekarstwa nie wynaleźli. Klimat rozmowy zmienił się diametralnie po jej kolejnych słowach, na które Claude zareagował kilkoma gwałtownymi mrugnięciami. - Z chęcią - odparł, orientując się po fakcie jak beznadziejnie musiało to brzmieć. Postanowił utopić swój wstyd w rumie, więc nie minęło dużo czasu, gdy druga szklaneczka stanęła zupełnie pusta na barze. Czuł ogień w gardle, aż mu nieco jedno oko załzawiło. Przetarł je wierzchem dłoni. - Następnym razem więc pójdziemy na herbatę. Ten rum za szybko mnie kopie - stwierdził nieco bełkotliwym głosem. - Oczywiście jeśli miałabyś ochotę na herbatę ze mną. Wybacz, że z góry założyłem, że chciałabyś się ze mną ponownie spotkać. Co jeśli tak naprawdę, w głębi duszy, uważasz, że straszny ze mnie przychlast? - dodał jeszcze, wpadając w fazę niekontrolowanej werbalnej biegunki. Trzecia szklaneczka?
Pilnowanie uczniaków. Akurat, chciałaby. Największym urozmaiceniem w jej pracy był jej szef. Ni mniej, ni więcej. Człowiek-zagadka. Czasem miała wrażenie, że nawet pogardza własnym potomkiem, bo do tego, że pogardza całą resztą wszechświata powoli się przyzwyczajała. - Najgorzej, że najbardziej broi moje własne rodzeństwo. Jedyne co mogę zrobić to udawać, że nad tym panuję - przyznała ze śmiechem puszczając mu oczko. Z racji tego, że była kompletnie nawalona mogła więc pochwalić się Zakrzewskimi którzy kiedyś zaludnią całą ziemię, bo aż tyle ich było. - Aktualnie w Hogwarcie uczy się ich aż piątka. Wiesz, mój ojciec zdecydował się rozsiewać swoje cudowne nasienie po całym świecie więc jest nas... ośmioro. Swoją drogą on też pracuje w Ministerstwie Magii. Chyba. Ostatnio pracował. Wow, to musi być naprawdę duża firma. Chociaż Kongres też jest ogromny. Ale w Kongresie przynajmniej mówią zrozumiale dla wszystkich. Wy, Brytyjczycy czasami tak nieznośnie bełkoczecie, że nie wiem czy to jest mowa czy ktoś się krztusi. Ciężko mi odróżnić słowa, a przecież znam angielski! Jestem nativem! - mówiąc to żywo gestykulowała dłońmi, a kiedy doszła do oskarżeń pod względem brytyjskiego akcentu to nie omieszkała wyciągnąć w jego stronę oskarżycielskiego palucha. A co! Niech wie. - Ciekawe jak mój ojciec się tam dostał... Nie jest zbyt bystry, bo w końcu nie słyszał o antykoncepcji - wyszczerzyła się w pijackim uśmiechu wyraźnie zadowolona ze swojego mało wyszukanego żartu. Uwielbiała docinać ojcu w rozmowach z ludźmi. Tak naprawdę nie darzyła go żadnym większym uczuciem, więc nie widziała sensu w udawaniu, że wszystko jest w porządku. W jej życiu rolę drugiego rodzica zajęła Amy i wywiązywała się z tego obowiązku bezbłędnie. Dlatego ojciec był tylko ojcem, a jego rola ograniczała się do tego, że bzyknął jej matkę w 94. I do alimentów. I innych finansowych form wsparcia. Nie mówiła jednak o nim nic złego przy złotych dzieciach, bo oni mieli z papą o niebo lepsze relacje i nie chciała ich urazić, ani wywoływać niepotrzebnych spięć. I tak byli strasznie patchworkową rodzinką. - Wiesz, bal mnie ominął, bo gotowały mi się plecy przez kilka miesięcy - skrzywiła się nieco na to wspomnienie i zaraz opróżniła swoją szklaneczkę odstawiając ją obok szklaneczki swojego towarzysza. Jego pytanie skwitowała jedynie wzruszeniem ramion, a szeroki uśmiech na chwilę przygasł. Jedno z chęcią i znów zaczęła się uśmiechać. Przechyliła nieco głowę, założyła blond włosy za ucho z pozorną niewinnością, ale widać było, że te słowa jej schlebiały. Tak samo jak jego spojrzenie w którym ciągle widziała aprobatę. - Claude... Jesteś przystojnym facetem z cudownym poczuciem humoru. Dlaczego miałabym nie chcieć iść z Tobą na herbatę skoro mam ochotę iść z Tobą do łóżka? - uhum. Tak. Nawaliła się, a ostatnie jej słowa były tego idealnym przykładem. Zarumieniła się nieco, ale ciężko określić czy to wina alkoholu czy jednak nie.