Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 i promised you that we would never change

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Aslan Colton
Aslan Colton

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Galeony : 1931
  Liczba postów : 1014
https://www.czarodzieje.org/t18403-aslan-colton#524234
https://www.czarodzieje.org/t18431-aslan-colton#525085
https://www.czarodzieje.org/t18426-aslan-colton
https://www.czarodzieje.org/t18721-aslan-colton-dziennik
i promised you that we would never change QzgSDG8




Gracz




i promised you that we would never change Empty


Pisaniei promised you that we would never change Empty i promised you that we would never change  i promised you that we would never change EmptyNie Sty 10 2021, 21:49;


Retrospekcje

Osoby: Lew i @Saskia Larson
Miejsce rozgrywki: pergola na błoniach
Rok rozgrywki: piździernik, 2020
Okoliczności: Saskia wraca do Hogwartu niespodziewanie - i równie niespodziewanie spotyka się z Aslanem, kompanem z dzieciństwa; niegdyś łączyła ich przyjaźń, a teraz są między nimi same niedomówienia, niewyjaśnione tęsknoty i widmo Morrisa - najlepszego przyjaciela/narzeczonego


and i, i promised you that we would never change
that you and me would always stay the same
how i let you down


Dni robiły się coraz krótsze, ustępując miejsca półmrokowi, ciasno otulającego aslanową sylwetkę. Nie rozglądał się nerwowo na boki, bo do ciszy nocnej było jeszcze sporo czasu. Zawzięcie szedł przed siebie, nieuważnie trącając wątłe ciała pierwszorocznych, pędzących do Wielkiej Sali na późną kolację. Gdy wyszedł przed szkołę, z ulgą zarejestrował ustanie wesołego szczebiotania i paniki związanej z brakiem czasu na napisanie zdecydowanie zbyt długiego eseju o zastosowaniu dyptamu.
Westchnął ciężko; para z ust zatrzymała się na jego drobnym nosie i długich, ciemnych rzęsach. Przetarł zmęczone oczy skostniałymi palcami i automatycznie skierował swe kroki w kierunku błoni, aby tam, pod osłoną wieczoru, choć na kilka minut usiąść w swoim ulubionym miejscu.
Jesień, która jeszcze kilka dni temu nieśmiało pukała w okno, dzisiejszego wieczoru odważnie pociągnęła za mocarne drzwiczki, bezpardonowo zaglądając do środka, nie czekając na zaproszenie. Chłodny wiatr szczypał w policzki, nadając im karminowej barwy i próbował wtargnąć pod kurtkę, jaką Colton szczelnie się opatulał.
Azyl, jakim była oddalona o paręset metrów pergola, majaczyła w tle. Przyspieszył, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem niepowołanego wzroku.
Oparł głowę o drewniane belki i przymknął powieki, po raz pierwszy tego dnia dając sobie przyzwolenie na zatopienie się we własnych myślach. Kompletnie nie zwracał uwagi na otoczenie; w głowie co rusz pojawiały mu się białe kosmyki, łaskoczące jego twarz, blade palce pieszczotliwie gładzące go po skroniach i bystre, błękitne spojrzenie (tak żałował, że miała dzisiaj patrol i nie mógł podziwiać tych radosnych iskierek, czających się w jej tęczówkach), czujnie obserwujące jego każdy krok.
Otworzył oczy i sięgnął do kieszeni, poszukując w niej zdezelowanej paczki Merlinowych Strzał. Płuca domagały się czułości i wysyłały do mózgu serenady; wyciągnął nieco zgniecionego papierosa, a drugą dłonią osłonił okolice twarzy przed podmuchami wiatru, próbując go odpalić różdżką.
Tytoń na dobre rozgościł się w lwim organizmie, dając poczucie ukojenia, a wszelakie obawy i niepewność uciszyły swoje ciche, acz uporczywe manifesty. Rzadko kiedy miał takie okazje, aby w spokoju pokontemplować i przeanalizować wszystko to, co od przebudzenia prosiło się o aslanową uwagę. Kątem oka dostrzegł błysk; czerwień drogiego kamienia, obciążającego szczupły palec, odbił się od jego sygnetu i nakazał rozejrzeć po okolicy, okrytej mlecznym kocem utkanym z mgły i obłoku, wydobywającym się z jego ust.
Pojawiła się tak nagle, jak zniknęła. Płuca, które jeszcze przed chwilą domagały się nikotyny, teraz żebrały o dodatkową porcję tlenu, umożliwiającą oddychanie. Chcąc ukryć drżenie palców, zacisnął je w pięści (z tej odległości i tak nie była w stanie tego dostrzec). Uniósł je gwałtownie ku górze, aby po chwili prędko je rozprostować, jak gdyby nigdy nic, nic się nie działo. Wypuścił ze świstem powietrze i przyłożył papierosa do ust, raz jeszcze częstując organizm trującym dymem. – Kia? – spytał niepewnie. Jego głos brzmiał jak źle nastrojony instrument, dlatego odchrząknął i poprawił rozwichrzoną przez wiatr grzywkę, ponownie wbijając w dziewczynę szaroniebieskie spojrzenie. – Kia – potwierdził, w zasadzie niepotrzebnie, gdy zmysł wzroku bezlitośnie zawyrokował, że to właśnie ona stoi tuż obok. Czuł rosnącą gulę w gardle; te wszystkie niewypowiedziane pretensje, tęsknoty (już teraz dawno nieaktualne), żale i niezrozumienie dusiły go od środka. Co najśmieszniejsze, nie był zły o to, że wyjechała bez żadnego słowa wyjaśnienia – był wściekły, że jego najlepszy przyjaciel musiał ponieść konsekwencje jej decyzji. Chociaż w tym momencie, nie wiedział co tak naprawdę o tym myśli. Dlaczego mi niczego nie powiedziałaś?Kiedy wróciłaś? – pytanie to było niczym wnyki na miarę dawnej znajomości i żadna odpowiedź, którą uformował, nie brzmiała tak, jak chciałby to usłyszeć. A już na pewno nie tak, jak odpowie Saskia.
I po co, dodał w myślach.
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz dwa charakterystyczne pierścionki na lewej dłoni: z lisem i z czerwonym klejnotem. Zazwyczaj trzyma się z boku i nie angażuje, jeśli nie musi - nie, że jest nieśmiała, raczej ma wszystko w dupie.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 278
  Liczba postów : 584
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
i promised you that we would never change QzgSDG8




Gracz




i promised you that we would never change Empty


Pisaniei promised you that we would never change Empty Re: i promised you that we would never change  i promised you that we would never change EmptyNie Sty 10 2021, 23:08;

  Powrót oddalała od siebie do granic możliwości – na tyle na ile mogła. W końcu jednak kontrakt z galerią wygasł, pieniądze w mieszku topniały, a jej edukacja zaczynała stawać pod znakiem zapytania. Stypendium artystyczne gwarantowało jej wolność poza granicami Anglii tylko na kilka miesięcy i dosyć łopatologicznie wyłożono jej przez wyjazdem wszystkie jego warunki: obowiązkowy powrót na studia po zakończonym stażu oraz nadrobienie półrocznej przerwy w nauce w trybie weekendowym. W wypadku niespełnienia warunków, musiałaby spłacać koszt swojego pobytu we Włoszech – a nawet nie chciała wiedzieć, jakiej wielkości była suma złotych monet, które zostały w to zainwestowane. Nic jednak nie mogło jej odwieść wtedy od ucieczki – nawet jeśli musiałaby każdego wieczora żebrać pod Valle dei Templi, była gotowa to zrobić. Byleby jak najdalej od całego tego pierdolnika, od którego dusiła się z każdym oddechem. Chciała być sobą, chciała chadzać swoimi ścieżkami, próbować rzeczy, popełniać błędy; w tamtym momencie nie była gotowa na małżeństwo per se. Jednak co najmniej kilka żyć zabrałoby jej przekonanie się do tego, by poślubić kogoś z obowiązku. Od dziecka marzyła o tym, by kochać tak, jak wiatr kocha korony drzew, morze burty statków, a trawa krople rosy. Wolno. Bezwiednie. Z pełnym oddaniem.
  Z potrzasku wpadła w zawieszenie, w sam środek domowej wojny. Kim teraz była? Co miała? Na czym stała? Czy jutro obudzi się sobą, czy nadal będzie wpasowywać się w ramy narzuconej roli? Zawsze lubiła spacerować wieczorami, jednak teraz to włóczenie się po błoniach miało swoistą, terapeutyczną moc. Gdyby bardzo się skupiła, nadal potrafiłaby usłyszeć swój dziecięcy śmiech, który odpalał się w jej wspomnieniach – szkoła zawsze była dla niej azylem. Czuła się tu lepiej przyjęta niż we własnym domu, gdy była panną Larson, a nie Sasanką. Czasem wędrowała na skraj lasu, czasem wpatrywała się w taflę jeziora, a jeszcze innym przechodziła przez dziedziniec Wieży Zegarowej, by z drewnianego mostu wbijać wzrok w malujący się jesiennymi barwami krajobraz.
  Tym razem stopy pokierowały ją w innym kierunku - może umysł podświadomie szukał schronienia przed mżawką, która raz się pojawiała, a raz ustępowała, dosyć niezdecydowanie wypowiadając groźby o nadchodzącej ulewie. Kto wie, moje swoje trzy grosze wtrąciło też przeznaczenie, znudzone tym, że rozegranie tego spotkania przeciągało się w czasie. Jak inaczej wytłumaczyć to, że oboje znaleźli się tu w tym samym czasie – będzie się długo nad tym zastanawiać podczas nocnej kąpieli, ale teraz musiała zmierzyć się z rzeczywistością i teraźniejszością. Z głosem, który wyrwał ją z zamyślenia.
  Nie drgnęła na jego widok. Nie nabrała gwałtownie powietrza. Nie mrugnęła nawet – chociaż im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej rozmazywał jej się przed oczami. Spotkanie to rozgrywała w głowie setki razy, być może nawet tysiące. Scenariusze, które tworzyła, były niczym materiał na naręcze powieści. Od tych, które roztapiały serce, po te które mroziły krew w żyłach. Kilka z nich na pewno kwalifikowało się również na te, które czytelnikowi zostają głęboko pod skórą, powodując na długo odczucie pewnego dyskomfortu. Niczym ziarnko piasku w bucie. Czy tym był dla niej Colton? Tą pozornie niewielką drobiną, która powodowała odciski, gdziekolwiek nie udawałaby się w swoich nieświadomych spacerach po wspomnieniach? A może zapomnianą sonatą, śpiewaną w nieznanym języku – której to słów nie musisz rozumieć, by wiedzieć, że porusza najgłębsze akordy tęsknoty i miłości? Ciężko było zdecydować się na jedną odpowiedź. W tym tkwiło całe piękno ludzkich relacji. Ale też cała ich brzydota.
  Kia. Dawno nikt tak do niej nie mówił, pewnie dlatego, że skrót ten zarezerwowany był dla najbliższych, a ostatnie miesiące nie były owocne w bliskie kontakty. Złapała się na tym, że jej imię brzmiało dla niej obco – i gdyby skupiła się na tej myśli, pewnie uświadomiłaby sobie, że cała jest sobie obca. Wyrwana z kontekstu, niczym dzieło sztuki skradzione artyście z dłoni, by obce ręce mogły dodać tam coś swojego, zmienić pierwotnej wizji kształt, kolory i przekaz, ostatecznie stając się tylko zlepkiem szaleństwa, powstałym na gruzach pierwowzoru.
  — Żałujesz, że widzisz mnie zamiast jego?
  Odpowiedziała pytaniem, na pytanie. Wybrała je z katalogu wszystkich słów, które chciała do Aslana wypowiedzieć, napisać, wykrzyczeć, wypłakać, narysować palcem na skórze, ale i wypluć mu wprost w twarz. On. Człowiek, który nie potrzebował imienia, by każdy wiedział, kim jest. Przełknęła gorycz, która pojawiła się na jej języku, na krótki moment odwracając wzrok.
  Powoli na jej wąskie wargi wpływał uśmiech. Nie miał w sobie nic z radości, za to całkiem wiele z ulgi. Gdyby do tego spotkania doszło jeszcze kilka tygodni temu, na pewno zachowałaby się inaczej, nie potrafiłaby tak siedzieć na ławce, wpatrując się w niego pustym spojrzeniem. Przepracowanie emocji w jego stronę zajęło jej wiele czasu, nadal nie mogła powiedzieć, że całkowicie wyswobodziła się z jego sideł, ba – nie mogła nawet szczerze uznać, że jest jej neutralny, a co dopiero obojętny. Dała sobie jednak przestrzeń na złość. Złość ta rosła, skierowana w jego stronę, wrzała niczym woda w kociołku, by ignorowana przez za długi czas, zalać w końcu wszystko wokół. Zasługiwał na to, na konfrontację z nią, tak jak i ona zasługiwała na dopowiedziane zakończenie. Nigdy nie lubiła urwanych opowieści. Koniec końców, gdy starła spod powiek całą obłudę, którą sobie wmawiała, na światło dzienne wypłynął fakt, że była tylko ładnym, ciekawym dodatkiem. Pieprzyć, że znali się tyle lat, że jako dzieci zdzierali przy sobie kolana, że wspinali się na kamienne ruiny w ogródku jej babki - nie zwracając uwagi na okrzyki dorosłych, w których nigdy nie chcieli się zamienić, że przeklinali swoje staroświeckie rodziny, że to on widział jej zachwyt, gdy przez pociągową szybę po raz pierwszy zobaczyła majaczący w chmurach zamek, że popalali przy sobie pierwsze papierosy, że jemu pierwszemu pokazywała wszystkie swoje twory z gliny, które z biegiem czasu nabierały kształtu i kunsztu, że to on widział jej miłostki, radości i końce świata, że to ona wbijała w niego wzrok z drugiego końca korytarza i, że to o nim myślała, gdy czytała Keats'a, de Beauvoir, Sackville-West, że…
  Uświadomiła sobie, że w jego oczach to wszystko musiało stracić sens i ważność, gdy rozpoczęła się jego przyjaźń z Morrisem. Nie – nigdy nie poczuła się zazdrosna, gdy na scenie pojawił się nowy bohater, była wręcz szczęśliwa, że ktoś zobaczy w Lwie te same cudowności, które widziała ona, że ktoś będzie doświadczał ich na własnej skórze. Gdyby tylko wiedziała, że w pewnym momencie jednak zostanie sprowadzona do „kryzysowej narzeczonej” tego drugiego, że całe jej jestestwo zamknie się w przeklętym pierścionku na jej serdecznym palcu, że jej uczucia i emocje przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie… co by wtedy zrobiła? Mimo wszystko wierzyła, że Colton chociaż przez milisekundę spojrzy na rzeczywistość z jej perspektywy; że zobaczy uwiezioną ptaszynę, której ktoś podciął skrzydła, by nie mogła wyfrunąć ze swojej klatki. Nadzieja naprawdę jest matką głupców. Jej matką.
  Nigdy nie zapomni tego momentu, gdy sycylijskie słońce przestało nagle grzać, a jej wydawało się, że z każdym promieniem nadchodzi fala coraz to większego zimna. Trzęsła się i drżała, marząc o swetrze, chociaż wszyscy wokół odsłaniali ramiona, brzuchy, uda. Czy każdy reagował tak na świadomość, że zostało się zdradzonym? Bowiem wtedy uświadomiła sobie, że Aslan Colton złamał jej serce w najpodlejszy ze sposobów: na całej linii zawiódł ją jako przyjaciel.
  Wstała z drewnianej ławki - swojej chwilowej, bezpiecznej przystani, tylko po to, by wyjąć mu spomiędzy palców odpalonego papierosa. Wsunęła go sobie w wargi, przygryzając wilgotny od śliny ustnik, próbując z całych sił całkowicie ignorować dziwne pulsowanie opuszków, które przed chwilą dotknęły fragmentu jego skóry. Czemu nie mogą cofnąć się w czasie?
Powrót do góry Go down


Aslan Colton
Aslan Colton

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Galeony : 1931
  Liczba postów : 1014
https://www.czarodzieje.org/t18403-aslan-colton#524234
https://www.czarodzieje.org/t18431-aslan-colton#525085
https://www.czarodzieje.org/t18426-aslan-colton
https://www.czarodzieje.org/t18721-aslan-colton-dziennik
i promised you that we would never change QzgSDG8




Gracz




i promised you that we would never change Empty


Pisaniei promised you that we would never change Empty Re: i promised you that we would never change  i promised you that we would never change EmptyCzw Sty 14 2021, 03:16;

Zdrobnienie jej imienia, tak dawno niewypowiadanego na głos, brzmiało kuriozalnie i niestosownie. Czuł jakby mielił w ustach ulubioną potrawę z dzieciństwa, zdając sobie sprawę, że zmienił mu się gust i już straciła ona miano tej bliskiej sercu. Przymknął powieki, a gdy je na nowo uchylił, Saskia stała bliżej, z pytaniem czającym się w tęczówkach; rozłąka sprawiła, iż zatracił gdzieś umiejętność czytania z niej jak z otwartych kart. A może to była świadoma decyzja, którą podjął, analizując wszystko to, co się między nimi wydarzyło. I z bólem obserwując rozchodzące się ścieżki, niegdyś biegnące tuż obok siebie.
Przez chwilę w jego spojrzeniu zagościło niezrozumienie (a może to było rozczarowanie, zaczerpnięte z wyrazu twarzy lwich rodziców), gdy zadała pytanie najgorsze z możliwych. Jeszcze do niedawna faktycznie myślał, że ten mityczny On – dla niej znienawidzony na tyle, iż nie potrafiła wymówić jego imienia na głos, dla niego tak niesamowicie bliski, niezastąpiony, jedyny przyjaciel jakiego kiedykolwiek miał - zawsze był gdzieś pomiędzy nimi. Tłumaczył sobie, że to On postawił mur, stopniowo oddalając ich od siebie. Ale im dłużej się nad tym zastanawiał, rozkładając na czynniki pierwsze sytuację, w której zostali postawieni, nie z własnej woli, a przymusem, podpartym przestarzałymi ideałami, tym częściej dochodził do odwrotnego wniosku. To nie On – to oni sami, ich niepowstrzymane niczym mechanizmy obronne, z wypieraniem na czele. To ich naiwność, podpierana chęcią zrzucenia tego na kogokolwiek. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż dwójka osób, których wstęgi losu, poplątane ze sobą na trzysta siedemdziesiąt dwa supły, tak nagle, z dnia na dzień, doprowadziła do katastrofy, jaką jest utracenie cząsteczki siebie, znajdującej się w tym drugim?
Nie mógł znieść widoku swojej twarzy w lustrze, ilekroć ta nieznośna myśl pojawiała się w jego głowie. Tak samo jak nie mógł znieść ich wzajemnej niechęci i konieczności wyboru, przed jakim go postawili – no dawaj, Aslan, wybieraj, przyjaciółka z dzieciństwa, dzieląca z tobą niemal każde dziecięce wspomnienie, czy przyjaciel, z takim zaangażowaniem kształtujący twą osobowość i pokazujący, iż jesteś odważniejszy niż ci się wydaje?
Jedyną rzeczą, którą żałował to wyjście z dormitorium – chłód jej spojrzenia (zmieszany z odrobiną rozczarowania i złości) był nieporównywalny do jesiennego powietrza, rumieniącego policzka.
- Jeśli mam być szczery - a przecież chyba spodziewała się, że powie prawdę, bo wciąż miał pod powiekami obraz, kiedy usmarowani jagodami (pamiętał ich kwaśny smak, bo nie były do końca dojrzałe - jak oni sami), obiecywali sobie mówić wszystko - to nie chciałem nikogo tu widzieć – utkwił spojrzenie w rodzinny sygnet, który przekręcony o dwa milimetry w prawo, delikatnie uwierał zmarzniętą skórę. Pierścień dosadnie przypominał czego od niego oczekiwano – i chociaż chciał, nie potrafił tego z siebie wydobyć.
Faktycznie pragnął zostać sam, bez konieczności rozmawiania z duchem przeszłości. Serce, ulokowane za kratami żeber, stopniowo przyspieszało rytm, jak mechanizm, precyzyjnie ustawiony przez profesjonalistę – a chwilowo to Saskia była zegarmistrzem. Przecież znała zawiłości tych wszystkich zębatek i przekładni, wiedziała jak odpowiednio ustawić sprężynę lub wahadło; mogła to robić z zamkniętymi oczami.
Nie tak to spotkanie planował. Ale przeczuwał, że w końcu się na siebie natkną i będą zmuszeni do rozmowy. Do spojrzenia sobie w oczy i powiedzenia co jest nie tak (albo przemilczenia, przełykając nieznośną żółć w gardle, bo tak było łatwiej – dusić się własnymi niedomówieniami niż bycie szczerym, pomimo obietnic składanych od maleńkości).
Wziął głęboki wdech, nie przejmując się, że papieros dopala się sam, a popiół opadł na świeżo wypolerowane półbuty, warte co najmniej dwie jego pensje. Zerknął zobojętniały jak żar wypala na czubku trzewika maleńką dziurę, a następnie, w akcie niespodziewanej odwagi, spojrzał wprost w brązowe koraliki Larson, próbując odnaleźć w nich coś więcej niż pretensje. A te, odkąd postanowiła zostawić go samemu sobie, czekały na moment, w którym mogą wypełznąć na powierzchnię i ją zaatakować, moszcząc się wygodnie w szaroniebieskich tęczówkach Krukona – spoglądających na nią ni to ze smutkiem, ni to bezradnością.
Kilkanaście długich sekund dojrzewało w nim to, co chciał powiedzieć. I mając to na końcu języka, wciąż się wahał. - To wy ciągle prześcigaliście się w tym, kto jest dla mnie ważniejszy. Lepszy. Ja was nigdy nie kategoryzowałem pod tym względem, choć może wydawać ci się inaczej. I wiesz co jest najgorsze? Że te kilka miesięcy temu postawiliście na siebie. Zostawiając mnie samemu sobie. Ale trudno, tak czasem w życiu bywa, Kia, że zostaje się bez bliskich. Możesz wylewać na mnie swoje frustracje, możesz pluć lawą i krzyczeć, bo nikt oprócz mnie cię nie usłyszy, możesz dać upust swojej złości – wzruszył ramionami – możesz też mieć pretensje, że cię ostatnio nie wspierałem. Masz rację –  pokiwał głową na potwierdzenie swych słów. – Ale dlaczego wykreślasz od razu całą resztę? – zapytał, wyciągając drżącą dłoń w kierunku ust, aby po raz kolejny się zaciągnąć.
Organizm pamiętał więcej niż przypuszczał. Dziwny prąd przeszedł jego ciało, gdy opuszki ich palców zetknęły się ze sobą. Spodziewał się innej reakcji (wszak przerabiał ten moment nieskończoną ilość razy w głowie) – spokoju, opanowania, miał nawet wyćwiczone zaciśnięcie ust, jak wtedy, gdy pozował do jej rzeźb, przybierając obojętną pozę. Czuł się oszukany przez własne ciało. – Powiedz mi tylko, Sas, uciekłaś, bo nie mogłaś znieść jego? Mnie? Czy samej siebie?
Czy może nas wszystkich?
Nie chciał tego powiedzieć na głos. Nie miał zamiaru głośno obnażać jej słabości, tak podobnych do tych jego, które przecież doskonale znała. Tyle razy zwierzał jej się z bolączek jednakowo ciężkiego kalibru, tyle razy o tym wspominał – wprost lub mimochodem, chcąc odciążyć się chociaż odrobinę i wiedząc, że nikt inny nie będzie w stanie obdarzyć go takimi pokładami zrozumienia jak ona.
Miałaś rzucić – dodał, wypominając obietnicę rzuconą niegdyś w eter. Wydawała mu się ona równie nieważna, co wszystkie chwile, które wspólnie spędzili. I wbrew temu, co sądziła Saskia – dopiero teraz, pod wpływem jej pytania, uświadomił sobie, że każda opowieść mówiona gorączkowym szeptem, każdy moment spędzony w lodowatych murach rezydencji Coltonów czy Larsonów, każde spojrzenie, rzucane ukradkiem i każdy uśmiech, chowany pod doskonale wyrzeźbioną maską, straciły datę ważności. I myśl ta niemal zgięła go w pół – jak tłuczek, bohatersko przyjmowany w imię drużynowego dobra. 
Czy to skreślenie było zsynchronizowane?
Utkwił spojrzenie w korony majaczących w oddali drzew. Po raz kolejny boleśnie odczuł, że imię widniejące w aktach to czysty absurd, bo odwaga to ostatnie słowo, jakim mógłby się opisać. – Zmieniło to coś?
Zadał jej to pytanie totalnie szczerze. Był ciekawy czy oddalenie przeznaczenia spowodowało nagłą, nieopisaną ulgę, porównywalną do tej, którą odczuwał on, gdy kolejne spotkanie w gronie rodziny nie zakończyło się przypieczętowaniem i tak już dawno zaplanowanego narzeczeństwa. Czy skrycie się w swojej norze przynosiło chociaż chwilowe ukojenie i powodowało, że chęci do życia wracały.
Przesunął się w bok, robiąc jej na ławce miejsce. Nie spodziewał się, że skorzysta z niemej propozycji współdzielenia tak wąskiej przestrzeni i siedzenie ramię w ramię, wspólnie dopalając resztki zdezelowanego papierosa. Chociaż trochę, w głębi duszy – poruszonej tym spotkaniem – na to liczył. – Pamiętasz ten domek na drzewie, w którym nieudolnie ćwiczyłem na tobie zaklęcia lecznicze i gdzie rzygaliśmy po raz pierwszy, bo struliśmy się ginem, który zwinęliśmy ze spiżarni? – nie wiedział czemu akurat to miejsce przyszło mu na myśl, kiedy ponownie na nią zerknął, pobieżnie sprawdzając czy liczba piegów na jej policzkach jest taka sama jak wtedy, gdy się widzieli po raz ostatni, te kilka miesięcy temu. – Spłonął pod koniec lata.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

i promised you that we would never change QzgSDG8








i promised you that we would never change Empty


Pisaniei promised you that we would never change Empty Re: i promised you that we would never change  i promised you that we would never change Empty;

Powrót do góry Go down
 

i promised you that we would never change

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: i promised you that we would never change QCuY7ok :: 
retrospekcje
-