Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Pradawny Ołtarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 1 z 2 1, 2  Next
AutorWiadomość


Nessa M. Lanceley
Nessa M. Lanceley

Nauczyciel
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 159
Dodatkowo : animag, magia bezróżdżkowa
Galeony : 916
  Liczba postów : 3856
https://www.czarodzieje.org/t15974-nessa-m-lanceley
https://www.czarodzieje.org/t15976-freya-i-korespondencja-dla-panny-lanceley#434018
https://www.czarodzieje.org/t15975-nessa-m-lanceley#433995
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyWto Lip 10 2018, 19:01;


"El Altar Antiguo"


Zaraz za największą z piramid, skryty w cieniu wysokich drzew dżungli i porośnięty bluszczem, stoi ołtarz. Spory, na którego szczyt prowadzą schody. Zapomniany przez oprowadzających po ruinach, a będący świętym miejscem dla Majów. To na nim składano ofiary z owoców i ziół, a także małych zwierząt, walcząc o przychylność starożytnych bóstw. Całe to miejsce emanuje magią, sprawiając, że śmiałkowie, którzy je znaleźli, czują na skórze dreszcz. Na starych kamieniach wciąż widoczne są ślady krwi oraz stare, wytarte już runy. Coś Ci mówi jednak, że powinieneś coś na ołtarzyku umieścić..

Uwaga! Żeby wejść do tej lokacji należy rzucić kostką w odpowiednim temacie! Rzut przysługuję jednej postaci tylko raz, kolejne wątki tutaj rzutu już nie obejmują.
Wejście:

Jeśli znalazłeś się w tym miejscu, wykonaj rzut ponownie!
Rzuć dwiema kostkami i zsumuj ich wynik, aby sprawdzić, co Ci się przydarzy.:

Kostki:
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyNie Lip 22 2018, 22:29;

Kostka na wejście z Holmes: 6
O ile stare więzy potrafią przetrwać na długo, Matthew nie spodziewał się spotkania swojej wcześniejszej pacjentki tutaj, w Meksyku. Być może niepotrzebnie ruszał w wycieczkę z zamiarem poznania nowych ludzi (choć nie było to priorytetem), skoro przecież podczas pracy w szpitalu poznał tak dużo osób, iż nie jest mu to do szczęścia potrzebne? Ledwo co użył Świstokliku do dostania się do kraju, z którego niektórzy nabijają się aż do dzisiaj, a tu proszę, ktoś, kogo kojarzy i zna - nie mając oczywiście na myśli Daniela. Marceline Holmes, która trafiła na oddział po bójce oraz zatruciu. Oczywiście, jak to przystało na uzdrowiciela specjalizującego się w urazach magizoologicznych, wziął również na siebie przypadek Krukonki, co wynika z jego zaangażowania w pracę oraz ludzi - a, być może, samego pracoholizmu? Sam nie wiedział, jednak na pewno rozmowa z kimś wcześniej znanym potrafiła do podbudować na duchu.
Długo ich spacer nie trwał - promienie słońca delikatnie oślepiały, chociaż tuż po chwili obydwoje znaleźli się pod przyjemnym cieniem jednej z największej piramid. O ile Matthew mało znał się na tutejszej kulturze, o tyle zdołał ogarnąć, iż schody prowadzące do góry, trochę poniszczone oraz zdarte, kierują tak naprawdę do ołtarza. Był trochę zdziwiony znaleziskiem, aczkolwiek na tyle go to wszystko zaintrygowało, że wręcz nie mógł przejść obojętnie.
- Zaskakujące jest to, że kiedyś budowano tak wysokie ołtarze sięgające ku niebu, jak gdyby Majowie chcieli zbliżyć się do bogów. - rozpoczął, spoglądając ku górze i czując na swojej skórze delikatną gęsią skórkę, która nie wynikała na pewno ani z powodu zimna, ani z powodu strachu. Coś musiało być na rzeczy, jednak w chwili obecnej mało się tym przejmował. - Kiedyś składano ofiary bóstwom. Czy jednak naprawdę istnieli? - Matthew, zapytawszy, rzucił wzrokiem w stronę Marceline. - Chyba nic nie stoi na przeszkodzie, aby wejść na sam szczyt - jeżeli oczywiście tylko masz na to ochotę. - i gdy otrzymał odpowiedź ze strony dawnej pacjentki (chociaż nie tak dawnej, bo około półtora miesiąca temu), zaczął stawiać powoli kroki na sam szczyt. Nim jednak to się stało, trochę czasu minęło, wszak budowla była duża, a schody również długie.
- Nie spodziewałbym się, że będę w stanie spotkać tutaj kogokolwiek ze szpitala. - nie był w stanie inaczej stwierdzić, niż tylko skierować spojrzenie ciepłych oczu na wyzdrowiałą Holmes, by potem jednak zawrócić na drogę - przynajmniej w celu uniknięcia potencjalnego potknięcia się przez czasem swój brak jakiejkolwiek należytej uwagi wobec otoczenia. - Nie wyglądałaś wtedy zbyt dobrze, a do tego ten krwotok z nosa połączony z siniakami... Wiem, że to nachalne z mojej strony, być może nieraz jestem przewrażliwiony, aczkolwiek się zapytam - czy dobrze się czujesz od tamtej sytuacji? - zapytał z należytą troską, albowiem tak wpływała na niego praca. A skoro rodziny nie miał, to martwił się o swoich pacjentów, bo tyle mu pozostało.
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyPon Lip 23 2018, 23:29;

Holmes pomimo wyduszenia w stronę Holdena sprzeciwu, że nie zjawi się w szpitalu – musiała postąpić inaczej. Osłabienie, podobnie jak krwotoki uniemożliwiały jej swobodne poruszanie. Eliksir wiggenowy przywrócił na chwilę siły, jednak szybko ustąpił, a zatrucie krwawymi bąblówkami okazało się dość poważne. Niemniej, to właśnie w Mungu poznała odpowiedniego człowieka, który nie zadawał pytań, nie drążył, wszak Marceline nie wydusiłaby z siebie słowa, że ktokolwiek postanowił ją skrzywdzić. Jak mogłaby, skoro tak naprawdę Peta zapewne krążył po Londynie (tudzież Dolinie Godryka) i wypatrywał jej, czyniąc celem, który musiał osiągnąć. Milczenie skąpało ich więcej w dwojakiej rozmowie opartej jedynie na grze domysłów, w którą to była niezwykle dobra, ale udawanie upadku i zaczepienia o barierkę schodów było bujdą nie do uwierzenia. Całe szczęście, że pan Alexander odpuścił, pozwolił egzystować w wykreowanym kłamstwie.
Wolnym krokiem przemierzała tereny miasteczka Majów, kiedy to zdała sobie sprawę, że niezobowiązująca przechadzka wyniknęła całkiem spontanicznie. Nie planowali tego, a od słowa do słowa uznali, że może być to o tyle dobrym pomysłem, by wreszcie przełamać ramy kurtuazji. Mimo wszystko z trudem przychodziło jej zwracanie do uzdrowiciela jego imieniem, jak gdyby było to istotne w swej skonstruowanej prostocie. Przełamanie barier subtelnej relacji pomiędzy lekarzem a pacjentką wydawało się nierealne, choć rudowłosa wiedziała, że prędzej czy później zdobędzie się na odwagę i przestanie go tytułować z należytym mu szacunkiem. Wystarczyło tylko trochę czasu i cierpliwości.
- Naprawdę pan w to wierzy? Jestem kiepska w historii magii, podobnie jak w mugolskich bóstwach; to odpowiedniki naszych duchów? – zapytała, ale tak naprawdę nie oczekiwała odpowiedzi. Wybrała to miejsce zupełnym przypadkiem, a kiedy uchyliło się przed nimi otworem – musiała wejść. Ciekawość była dużo silniejsza od zainteresowań, które zaszczepione były w odległych dziedzinach, aniżeli ta, którą powinna chłonąć jak gąbka, by nie czuć się tak zagubiona. - Oczywiście! Bardzo chętnie tam wejdę, a kto wie – może trafimy na jakieś bóstwo? – zażartowała, po czym wolnym krokiem ruszyła po schodach, gdzieś po drodze natrafiając na specyficzną ozdobę. Musiała sprawdzić, co to dokładnie jest, a to głównie dlatego, że sama nie była pewna czy znalezisko nie okażę się jakąś czarnomagiczną biżuterią. Podniosła różaniec przez materiał chusteczki, a zaraz potem wsunęła go do małej torebki.
Pokonywała kolejne schody, skrupulatnie rozglądając się na boki i zapamiętując wszelkie szczegóły. Przepływająca przez jej drobne ciało siła wzmagała tylko zaintrygowanie, aż w końcu postanowiła – choć jeszcze nie mówiła tego na głos – udać się do tutejszej biblioteki, by choć trochę przeczytać o tajemnicach tego miejsca. Liczyła, że znajdzie wiele książek, dzięki którym we wrześniu zabłyśnie na jakimś wykładzie, pomimo szczerej niechęci do Edgara i uczonego przez niego przedmiotu.
- Miało mnie tutaj nie być, ale los poukładał mi dni trochę inaczej niż początkowo zakładałam – wyjaśniła pospiesznie i obdarzyła mężczyznę szczerym uśmiechem. Daniel w jej wizjach miał nie pojawiać się w Annecy, a jednak to zrobił i obrócił cały plan wakacyjny Marceline. Pytanie, którym ją uraczył sprawiło, że zastygła w bezruchu, po czym przygryzła lekko dolną wargę. Nie miała pojęcia jak odpowiedzieć, dlatego też otaksowała błękitnymi tęczówkami twarz towarzysza, by zaraz potem stanąć w miejscu. - Tak, teraz już tak, to był tylko wypadek i nie musi się pan już martwić, słowo krukonki! – rzuciła z cieniem żartu osiadającym na wypowiedzi, pomimo wewnętrznego strachu, który nieustannie brukał jej umysł. - Jak się panu tutaj podoba?

Kostka na wejście: 6, ale to pisał już Matt hehe
Kostki na zdarzenie: 5 +6=11, błogosławiony różaniec (+2 punkty starożytne runy)
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyWto Lip 24 2018, 00:55;

Matthew może być dumny tylko i wyłącznie z jednego powodu - iż nie potrafi wymuszać na pacjentach tego, by powiedzieli prawdę o tym, co tak naprawdę im się przydarzyło. Był w stanie zrozumieć fakt chęci przyduszenia w sobie jednej z najbardziej skrywanych tajemnic, wszak każdy ma prawo do posiadania sekretów, aczkolwiek zazwyczaj w kwestii wypadków wychodziła ludzka głupota. I chociaż brzmi to irracjonalnie, taka jest niestety prawda - zwykle pacjenci pierwsze robią coś bez konkretnego powodu, choćby dla jednorazowej zabawy, by potem skonać na jednym z dostępnych oddziałów pod opieką uzdrowicieli. Zdawał sobie z tego sprawę podczas wybierania zawodu na przyszłość, jednak to, co spotkało go w ciągu ostatnich dziewięciu lat, przechodziło wszelkie zdrowe pojęcie oraz zwoje mózgu chociażby u człowieka, który, oczywiście podręcznikowo, jest jednym z najbardziej inteligentnych na tej dziwnej, opanowanej i przywłaszczonej przez gatunek ludzki, planecie. Czasami jednak był stawiany pod ścianą, czasami ktoś go do niej przyciskał, i choć nie był to drugi człowiek, dłonią ozdobioną pazurami oraz niezadbaną skórą, powoli przyduszał grdykę Matthewa, iście ją raniąc. Obecnie nie było żadnych objawów z tego typu obrażeń, aczkolwiek sam lekarz był w stanie przypuszczać, iż jakieś ziarenko dziwactwa kiedyś wyjdzie na zewnątrz i da o sobie znać.
Jednak sam nie stawał się taki, jak oprawca - szanował dosłownie każde słowo Marceline w szpitalu i nie wymuszał od niej niczego, co mogłoby ingerować w jej prywatne sprawy. Nie oznaczało to jednak, że się w ogóle nie martwił - gdyż pod tą maską trochę przewrażliwionego na świat człowieka skrywa się tak naprawdę empatyczna dusza, która potrafi znaleźć potencjał w innych oraz tym samym wszcząć odpowiednią opiekę. Taką, której mu brakuje od chwili, gdy ojciec okazywał coraz to mniejsze zainteresowanie synem wkraczającym w życie dorosłe - a właśnie wtedy, wbrew pozorom, uzdrowiciel potrzebował jak największego wsparcia ze strony najbliższej osoby. Zamiast jednak smucić się (co miał naprawdę we krwi), postanowił tym razem zapomnieć o tym, że jest człowiekiem rozumnym i zaprzestał w miarę logicznego myślenia. A przynajmniej zredukował je do zbędnego minimum, byleby demony przeszłości nie wyżerały jego galopujących zdań przemierzających na pełnej prędkości głowę. Zamiast tego skupił się na tu i teraz, również w pewnym momencie zdając sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie umawiali się na
tę rozmowę, a wyszła ona kompletnie spontanicznie. Matthew nie był głupcem i wiedział o swoich słabych punktach, które w chwili obecnej starał się osłonić przed czynnikami zewnętrznymi - a do jednych z nich należał fakt, iż naprawdę potrafi się o kogoś martwić.
- Ledwo co uważałem na historii magii, lecz sądzę osobiście, że składają się one, bóstwa, z naszych cząstek, ale nigdy nie są czystymi odpowiednikami. - przyznał szczerze, choć nie należał do inteligentnych osób z tego obszaru nauki. Jak to przystało na uzdrowiciela, każdego uznawał za wyjątkowego na tyle, by nie można było go w żaden sposób odzwierciedlić. Po prostu. I chociaż nie wyznawał płaskiej Ziemi, był w stanie zrozumieć sposób myślenia Majów, a co się z tym wiąże - nie wyśmiać ich tradycji. Nie byłby w stanie, a cholera wie, czy przypadkiem miejsce nie jest zaczarowane w taki sposób, iż ktoś może im czytać w myślach oraz zsyłać odpowiednie za to kary. Niefortunnie nie chciałby skończyć jako ofiara na samej górze, przywiązana, z odciętą głową oraz wyjętym ku bóstwom sercem. Ta wizja zaczęła mu się wydawać na tyle drastyczna, iż na pewno nie pozostawiłby swoich psiaków na pastwę losu, choć znalazł już sposób na brak ich właściciela. Szkoda by było, gdyby ten, jak uderzony kamieniem w głowę, skąd wydobywa się strużka szkarłatnej krwi, nigdy się nie obudził.
- Miejmy nadzieję, że będzie dla nas łaskawe.- pozwolił, by jego lico przeszył bardzo delikatny, prawie wręcz niewidoczny uśmiech, ukryty pod warstwą powierzchownego zobojętnienia oraz głębszego niepokoju. Czuł, że to miejsce jest na pewien charakterystyczny sposób przesiąknięte magią, jednak nie miał prawa odczuwać tego, iż może przydarzyć się coś albo złego, albo dobrego. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, liczył na to, iż spotka ich to drugie coś. Matthew trochę skupił się na okolicznych terenach, chociaż sam widok ołtarza zdawał zapierać mu wdech w piersiach, a oczy dogłębnie analizowały każdy stopień, na który nastąpywał. W jakiś sposób był przewrażliwiony niczym małe dziecko - bał się, że to tak naprawdę jest słaby podstęp, a oni, niestety, jak to przystało na rybki, połkną haczyk prostym ruchem pyszczka.
I chociaż lata już nie te, całkiem nieźle dał sobie rady z wchodzeniem. Mimo że 36 lat na karku to nie jest zbyt dużo, czasami czuł się na około sześćdziesiąt, bezlitosne oraz skutecznie odbierające mu chęć do działania. Cicho w samym sobie miał nadzieję na to, że nie zestarzeje się, że nadal będzie młody, że nadal ma dużo czasu, aczkolwiek zegar biologiczny tyka i niemiłosiernie przesuwa wskazówki w stronę, której tak naprawdę nie chce zobaczyć. Przyjemne dźwięki okolicznej natury pozwoliły mu choć na drobny moment, niewielki oraz kruchy, zapomnieć o tym wszystkim, a zamiast tego skupił się na spacerze z dawną pacjentką. Grunt, że przyzwyczajał się nader szybko do takich rzeczy, długo jednak nie uwolnił się od ciągłego myślenia, wychodząc z pewnego rodzaju fazy, kiedy to zobaczył przed sobą magiczną bransoletkę, a przynajmniej tak zdołał przypuścić. Nie emanowała ona negatywną energią, choć miejsce było dość podejrzane na swobodne schadzki. Z podręcznej torby wyjął zatem trwały materiał, chwycił za niego oraz tym samym bez problemów w jego dłoni znalazła się nowa biżuteria. No dobra, może nie do końca nowa, trochę zużyta, nawet bardzo, ale... Ej, nie ma co nad tym rozmyślać. Jedynie zaciekawiony zerknął w stronę młodej dziewczyny, która najwidoczniej także coś znalazła, jednak w jej dłoniach, a potem w torebce, spoczywał różaniec, którego wcześniej nie widział.
- Każdy zasługuje na chwilę odpoczynku od rutyny w Anglii, nawet jeżeli w decyzję ingerowały rzeczy, na które nie mamy wpływu. - oznajmił szczerze, biorąc głębszy wdech świeżego pozbawionego zapachu tytoniu papierosowego, powietrza. Nawet on, chociaż czuł, że coś się na niego jeszcze zwali i nie będzie to do końca taki typowy odpoczynek od czynności służbowych. Odgarnął prostym ruchem dłoni swoje kręcone włosy z czoła, poprawił hawajską koszulę godną Cejrowskiego, aczkolwiek ładniejszą pod względem fasonu i następnie tylko delikatnie kiwnął głową na to, co powiedziała studentka. Dawno nie był w Hogwarcie. - Pamiętam, jak jeszcze chodziłem do szkoły. Trafiłem chyba do najmniej szanowanego domu w Hogwarcie - Hufflepuff. Z tego, co pamiętam, to Krukoni właśnie łatwo dogadywali się ze wszystkimi, niezależnie od tego, jakie wartości wyznawali. No i mieli najlepsze wyniki w nauce. - dodał, choć nie oczekiwał od niej odpowiedzi w tej kwestii. Po prostu Ravenclaw wydawał mu się być jednym z najostrożniejszych domów.
- Tak w sumie to...- rozpoczął, chociaż na chwilę się zaciął. Nie wiedział, o co chodzi dokładnie młodej kobiecie - miejsce? A może fakt wypoczynku? Liczył na to, że w jakiś sposób wybrnie. - Nie spodziewałem się, że spędzę wakacje w Meksyku, a tym bardziej, że uda nam się znaleźć te miejsce. To pierwszy raz od bardzo dawna, kiedy mam czas na odpoczynek. - odpowiedziawszy szczerze, skierował spojrzenie ciepłych oczu z niebieskimi tym razem tęczówkami w stronę Holmes, chociaż ciągle unikał kontaktu wzrokowego. - Jak w Twoim przypadku? Podobają Ci się osoby, z którymi zostałaś przydzielona do jednego pokoju? - zapytał się, wszak nie mógł opowiadać tylko o sobie. Nie chciał przecież wyjść na jakiegoś zadufanego w sobie uzdrowiciela, czyż nie?
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyCzw Lip 26 2018, 21:14;

Pewnie dlatego Marceline nie rozważała ewentualnych powiązań z magią lecznicą w przyszłości, bo choć miała do tego predyspozycje – nie pociągała ją ów dziedzina. Rozwijanie się w sferze zaklęć, eliksirów, podobnie jak zagadnień wywodzących się od (zapewne) najstarszego zawodu świata, stanowiło dla rudowłosej niebywały problem. Bystrość, która charakteryzowała krukonkę opiewała o zupełnie inne sfery czarodziejskiej egzystencji, w których to bez problemu tworzyłaby biżuterię o transmutacyjnych zdolnościach czy ewentualnie kolejne inkantacje, o których szczeniaki w wielu szkołach na świecie usłyszałyby nie raz i nie dwa. Irracjonalne wizje? Ależ skąd! Jak najbardziej prawdziwe, dokładnie takie jakimi powinny się stać, byleby odnieść rzeczywisty sukces, oddalony od przyziemnych spraw.
Czy zatem była całkiem różna od Matthew?
W szpitalu byli pokrewnymi duszami, pomimo że dzieliło ich całkiem sporo. Głównie zakrawało to o materię otwartości, wszak Francuzka wolała tkwić w onirycznej otoczce milczenia. Mówienie sprawiało jej od zawsze ogromny problem, jakby należało do niewygodnych aspektów codzienności, gdzie to winna zachowywać naturalność względem każdego, a to przychodziło z coraz to większym trudem. Nie ufała nikomu, podobnie jak nie akceptowała wymuszania na niej prawdy, gdzie to musiałaby pogrążyć się bezwarunkowo w kolejnych zwierzeniach, a do tej pory obdarzyła nutą szczerości jedynie Bridget, która była dla niej dostatecznie dobra. Chciała wydukać pod adresem puchonki kilka słów prawdy, dając jej w ten sposób pogląd na problemy rozsierdzające jej wątłe ciało.
- Doprawdy? – zapytała bez pomyślunku, bo to przypominało jej swoistego rodzaju obraz siebie. - Oni nie przybierają naszych sylwetek, o ile faktycznie istnieją, choć może to tylko zabobony? – nie umiała tego przewidzieć – czy naprawdę tak było. Równie dobrze historia mogła opowiadać o nierealnych sytuacjach, gdzie ktoś „coś” zasłyszał, a inni powtarzali tłumnie przypowiastkę o pierwiastku boskości zesłanym na ludzkość. Irracjonalne? Lekcje u jednego z nauczycieli Hogwartu jawiły się jako przekleństwo, któremu nie potrafiła stawić czoła, bo lęk przed spotkaniem z nim był tak ogromny, jak gdyby ktoś zmuszał ją do stanięcia twarzą w twarz z najgorszym boginem.
- Mogłoby zesłać na nas urodzaj i chwałę – odpowiedziała w żartobliwym tonie, ciągle nie ufając przeczuciu, że spotka ich tu coś niezwykłego. Stawiała jednak kroki roztropnie, powoli, nadając każdemu ruchowi subtelności, by czasem nie stanąć w niedozwolonym miejscu. Wolała nie bezcześcić świętego ołtarza, który zapewne dla mugoli(?) znaczył ogrom, zaś dla takiej Marceline Holmes był jedynie szczątkową perspektywą zagłębienia wiedzy w sferze, o której nie miała żadnego pojęcia. Głupie? Być może, na pewno dla ignorantów, którzy postępowali przeciwnie do niej, zaś rudowłosa analogicznie ignorowała przeciwności losu, byle tylko wyciągnąć lekcję z doświadczonego przez los zdarzenia. Odwróciła jeszcze wzrok na Matthew, bez zastanowienia posyłając mu szeroki uśmiech i wzruszając przy tym ramionami, nadając całej rozmowie zabawniejszego wydźwięku, mając nadzieję, że Alexander odbierze to prawidłowo.
- Wakacje zazwyczaj spędzałam we Francji, bo stamtąd pochodzę, ale skoro w tym roku znalazłam się tutaj… Cóż, może rozważę kolejny wyjazd z Hogwartu? – zaczęła głośno rozmyślać, zastanawiać się nad perspektywami podróży, choć w dużej mierze wolała poświęcić takie zagadki na przyszły rok. Wiele mogło się zmienić, choć nie ukrywała, że ta wycieczka pozwoliła na odepchnięcie od siebie złych, niesprzyjających myśli. - Ty dlaczego pojechałeś? – ciekawość, nie była w stanie ugrzęznąć jedynie w podświadomości dziewczęcia, toteż pytanie uleciało nagle. Z przyczyn niezależnych od niej – lubiła poznawać strukturę decyzji innych ludzi, dokładnie, bez zbędnego owijania w bawełnę. Po co ktoś miałby kłamać? Irracjonalne rozwiązania były tymi, które nękały duszę rudzielca, stąd zmieniając ułożenie dywagacji, rozmów – obracała je na swoją korzyść, nie zdradzając żadnych enigm.
- Znam sporo osób z Hufflepuffu i pomimo niechlubnej opinii, wydają się całkiem sympatyczni – rzuciła pokrzepiająco. Sądziła, że to będzie całkiem normalne, bo przecież osoby należące do domu Helgi wydawały się nad wyraz intrygujące w swej prostocie, aczkolwiek sama Holmes wyrobiła sobie o nich zdanie i zakrawało ono o sprzeczne emocje.
- Jesteś pracoholikiem? –nie kryła zdziwienia, po czym wzruszyła lekko ramionami. Czy cokolwiek mogło jej obecnie przeszkadzać? Zapewne nie. - Tak, trafiłam do pokoju z przyjaciółką i osobami, które znam, więc wbrew pozorom – nie jest tak źle, a pan? Z kim pan jest? – oby nie z tą wilową wiedźmą, która zapewne rzuciłaby na niego urok, tak jak na mężczyznę, do którego Marceline żywiła ogromną słabość. Nie brała tym samym pod uwagę, że towarzysz dzielił sypialnie z Danielem.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyCzw Lip 26 2018, 23:13;

Gdyby ktoś zadał pytanie Matthew'owi, co chce robić w ciągu życia, gdy miał 7-8 lat, odpowiedziałby, że ma zamiar podróżować po całym świecie i spotykać magiczne zwierzęta - oczywiście z ojcem, który go później wtajemniczył w bardzo częste przeprowadki, zmiany szkół, nowych znajomych na parę tygodni oraz brak jakiejkolwiek stabilności. Za każdym razem, gdy odwiedzał nową placówkę oświaty, targały nim coraz to bardziej negatywne emocje - może nie był tak samo nastawiony do rówieśników (on by nawet muchy nie tknął, choć całkiem możliwe, że kiedyś na nią nadepnął przypadkiem), aczkolwiek fakt, że za chwilę będzie musiał się pożegnać, powodował u niego smutek. I chociaż z trudem przyjął list, a raczej informację o tym, że będzie musiał przebywać bez ojca, idąc do Hogwartu, w życiu obecnym był teraz co najmniej wdzięczny za to, iż więzy krwi spowodowały, że jest czarodziejem. Kiedyś myślał inaczej, ludzie się zmieniają, aczkolwiek wtedy byłby na pewno kimś innym - być może na gorsze, co nie zmienia faktu, iż również tam przeżył piekło wśród Ślizgonów. Czuł się wtedy poniżany, niczym robak, bezużyteczny, kompletnie nieprzydatny, aczkolwiek wytrwał, choć znaleźli oni sobie doskonałą ofiarę do przemocy szkolnej. Nie śmiał nawet ruszyć własnej różdżki do obrony przed nimi, a jeśli mógłby, to... przemoc rodzi przemoc, powoduje utworzenie się automatycznie błędnego koła. A nie chciał go powodować, nie chciał, by agresja zwróciła się przeciw innym osobom, nie chciał krzywdzić, chciał pomagać. Wtedy właśnie zdał sobie sprawę z tego, że choć eliksiry i zielarstwo w połączeniu z ONMS dobrze mu idą, to mimo wszystko jego przeznaczeniem jest ciut inny kierunek. Magia lecznicza, zazwyczaj niedoceniana i odpychana na bok.
Może się jednak różnili?
Mówienie dla Alexander'a jest czymś w rodzaju poznawania drugiego człowieka, choć wiele potrafi stwierdzić po wyglądzie oraz zachowaniu konkretnej osoby. Nieraz, choć wydaje się, że jest trochę tępy, potrafi dokładnie przejrzeć charakter drugiej osoby, okazać jej empatię, spojrzeć w oczy, wykryć kłamstwo, po prostu przeczytać wszystko jak z otwartej księgi. Ręka zaś delikatnie, z ogromną starannością przy zachowaniu jednoczesnej płynności, przesuwać gładko kartki papieru opuszkami palców, poczuć woń starego tuszu bądź atramentu. I choć wydaje się to nierealne, wszak sam Matthew ma problemy z relacjami ludzkimi, jest w stanie łatwo wyrobić sobie opinię o drugim człowieku - jednocześnie się tym nie chwaląc oraz zachowując wszelkie wychwycone informacje dla samego siebie. Marceline stała przed nim w Meksyku, o wiele żywsza niż na poprzednim spotkaniu w niezbyt radosnych warunkach, gdzie to postanowiła otoczyć się niewidzialną bańką, chroniącą ją przed ewentualnym niebezpieczeństwem wynikającym ze zwierzania się kompletnie nieznanym ludziom. Zrozumiał ją, nie napierał, gdyż nigdy nie potrafił działać wbrew woli drugiego człowieka, chyba że dotyczyło to jego własne życie, postawione na szali niebezpieczeństwa oraz stałej utraty zdrowia. Sam też zbytnio nie miał powodów do tego, by się chwalić jakże ciekawym życiem.
- Wszystko zależy od kultury, w jakiej przebywa stworzenie, które może w coś wierzyć. - przyznawszy, a pierwsze odpowiedziawszy prostym skinieniem głowy na pytanie dziewczyny, ogarnął, że mówi trochę dziwnie, trochę za bardzo filozoficznie, być może wkurzając młodą duszę swoim trochę zbyt aroganckim zachowaniem. - Przystosowaliśmy się do tego, że bóstwa wyglądają albo tak jak my, albo jesteśmy ich odpowiednikami pod względem wyglądu. Gdybyśmy byli przykładowo kotami, to, w co wierzymy, byłoby równie kocie. - być może dla Holmes to się niczego nie trzymało, a być może jeszcze bardziej zaintrygowało, jednak ostatecznie skłaniało do refleksji nad sensem obrazowania istot wyższych, które zasiały tutaj pierwiastek samych siebie. Mogłoby się wydawać, że to właśnie Bóg lub jakiekolwiek inne magiczne stworzenie rozdzielające dusze do ciał ma władzę ostateczną - jednak pod koniec to człowiek przystosował religię pod samego siebie. Koty miałyby całkowicie inny dekalog, całkowicie innego kociego Boga, całkowicie inną Biblię oraz wiele rzeczy, które się nie pomieszczą. Te święte zasady nakazywałyby im polować na myszy, gryźć nieraz wrednie w dłoń oraz zrzucać wszystko na podłogę. Chociażby z tego powodu żółw z Ziemią na skorupie ma bardzo trudną linię obrony - gdyż właśnie te urocze puszki z miłą chęcią uderzyłyby łapami o przedmioty oraz wyrzucały poza dysk.
- Nie należy tej nadziei odrzucać. Być może się uda.- przyznawszy, zaczął powoli wchodzić na sam szczyt ołtarza. Ton jego głosu był delikatnie żartobliwy, być może trochę inny, aczkolwiek na pewno skłaniający do pomyślenia, co znajduje się w jego zamkniętym na innych ludzi umyśle. Matthew miał całkowicie inne odruchy od Marceline - mało się śmiał, chodził trochę ospale, nie tryskał energią. Tłumaczyć się wiekiem było dla niego czymś niezrozumiałym oraz bardzo trudnym do zaakceptowania. On i starość? Dobre sobie! Już po chwili znalazł się wraz z dziewczyną na samej górze, spoglądając trochę zagubionymi oczami na to, co reprezentuje to niezwykle miejsce. Dał rady? Dał, więc nie powinien mieć problemów z rozglądnięciem się choć przez drobną chwilkę. Rzuciwszy jasnymi oczami na jeden z kamieni, zauważył na nim ślady zaschniętej krwi, która musiała być tutaj od lat. Dla uzdrowiciela był to bardzo standardowy widok, niezbyt wzruszający oraz powodujący obrzydzenie połączone z nadmierną reakcją organizmu na strach. Inne zaś miały na sobie zdarte runy, choć niewiele był w stanie z nich zrozumieć.
- Myślałem, że jesteś z Wielkiej Brytanii. - przyznał szczerze, odbierając bez problemów przekaz Holmes - jej szeroki uśmiech oraz wzruszenie ramionami. I chociaż wydawało mu się, że ta coś ukrywa, nie miał zamiaru drążyć w żaden sposób tematu, tym bardziej, że rzadko kiedy pozwalał, by woda w rzece muskała jego kostki. Jakby dziewczyna miała na sobie jakąś maskę, już od początku ich znajomości. - Byłaś może w Beauxbatons? - zapytał się z ciekawości, wszak nigdy nie odwiedził tej szkoły, a wydawała mu się mimo wszystko intrygująca. Nic nie zmieni jednak faktu, iż najbardziej szaloną jest ta, gdzie podczas meczu w Quidditcha uczniowie latają na gałązkach z drzew, ot ciekawa ciekawostka! - Na pewno jest to dobry sposób na zapoznanie się z kulturą innych części świata. - Matthew, przyznawszy, przymrużył delikatnie oczy, zauważając na kolejnych kamieniach coraz to więcej krwi. Być może miał zwidy? A może naprawdę dochodziło tu do rzeźni? Nie wiedział, dlatego, na uspokojenie, wziął głębszy wdech i odliczył parę sekund. Podróżował kiedyś dużo z ojcem, jednak obecnie nie miał na to czasu, dlatego Meksyk był dla niego czymś zarówno nowym, jak i sentymentalnym.
- Nostalgia. - odpowiedział krótkim słowem, wyciągając niewielkie ilości przeszłości na wierzch. - Kiedyś dużo podróżowałem z ojcem. Może nie po krajach, ale po jednym kraju - owszem. - pozwoliwszy na odkopanie większej ilości informacji, podniósł delikatnie łepetynę w stronę uderzających nań promieni słońca. Dzisiejsza pogoda naprawdę była ładna, pozwalała mu zapomnieć o tym, jak tęskni za Weiss i Braun, choć pustka nadal trwała w jego sercu i nie zabierała opuścić.
- Z tego, co zdołałem zauważyć, dość sporo osób na wakacjach jest właśnie z Puchonów. - przyznał się do tego, że trochę grzebał przy papierach, wszak musiał raczej wiedzieć, z kim będzie miał do czynienia. Nazwisk jednak nie kojarzył, tak samo ich twarzy, gdyż, jak się okazało, w jego życiu przebrnęło tylu pacjentów, że nie był w stanie ich wszystkich wymienić. Wiedział jednak o Puchonach, wszak oni najbardziej wrzucali mu się w oczy.
- Em... Można tak powiedzieć. - sam nie wiedział, co jest prawdą, a co kłamstwem. Czy to naprawdę choroba? Przecież nie miał po co wracać do domu, pomijając futrzaki, nie miał żony, nie miał dzieci, nie miał niczego, co mogłoby spowodować jego niechęć do roboty w Świętym Mungu. Zawsze jest jednak tak, iż psycholog potrzebuje psychologa. - To dobrze słyszeć. Ja trafiłem z Danielem, Danielem Bergmannem. Już wcześniej go znałem, więc sądzę, że te wakacje spędzę w sumie bezproblemowo. - też. Skąd miałby wiedzieć, że Daniel się zmienił? Skąd miałby wiedzieć, że Daniel prowadzi pewnego rodzaju zakazany romans z uczennicą? Przecież ten mu się z takich sekretów nie zwierzał, no ba, listy wyglądały normalnie.
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyCzw Sie 09 2018, 20:49;

Przepraszam, jeśli wyjdzie szit, muszę na nowo wdrożyć się w postać…

Pytanie o przyszłość.
Czy ono doprawdy kiedykolwiek padło z ust Clementa Holmes’a, który wydawać się zapisał całe życie swojej córki na nierealnych kartach rzeczywistości? Nie. Nigdy – nie pytał. Zawsze stwierdzał, roszcząc sobie pełne prawo do dzierżonej władzy wobec dziecka, tak pokornego, uległego, a zarazem kroczącego niezbadaną ścieżką nieprzejednanych myśli. Uciekała pomiędzy księgi, które notorycznie czytała, w których tonęła z rozkoszą, jak gdyby dając sobie prawo wyboru, analogicznie będąc go pozbawioną. Absurdalność tej sytuacji narastała z każdym kolejnym dniem, który przemieniał się w kształcie w tygodnie, te zaś w miesiące, a one… Właśnie. Czym był czas w obliczu iluzji kreowanej na potrzeby przykładnie fałszywej rodziny?
Niczym.
Ledwie tłem okraszającym wątłą sylwetkę.
To jeden z powodów, dla których pozostawała niedoścignioną marą, snem zakrawającym o prawdę, istotą o niebywale specyficznej budowie charakteru. Wolała ciszę, milczenie, rozkoszowanie się chwilą nikłą, niezbyt naznaczoną przez widma przeszłości, ignorując wolę ojca. Doceniała jego status społeczny, podobnie jak niewątpliwe umiejętności, ale jeszcze bardziej podziwiała kunszt w jaki obchodził się z magią, która towarzyszyła mu od wielu lat. Z wyrafinowanym kunsztem, niczym sztukmistrz znamienity, odprawiał wszelkie czary, byleby utworzyć kolejne dzieło z zakresu inkantacji, zbierając za nie laury i pozwalając dziecku popadać we własny, wystrzępiony dostatecznie mocno cień, z którego zapewne nie otrzymała prawa do wyjścia. Nieistotne. Nic już wiem nie miało znaczenia, skoro Marceline wybrała swoją drogę, daleką od wyboistej kariery twórcy, nie zamierzając poddawać się wyobrażeniom pana Holmes o niej samej, jak gdyby puszczając mimo uszu wskazówki.
- Zna pan inne kultury? – zapytała szczerze zaintrygowana, wszak Matthew wydawał się posiadać ogrom wiedzy. Lubiła rozwijać się we wszelakich materiach, dając sobie niepisane prawo do dociekliwości, choć nie zakrawało to o chorobliwą potrzebę bycia lepszym od kogoś. W Hogwarcie studenci zdążyli zaakceptować fakt, że jest mistrzynią transmutacji, podobnie jak Vivien była fenomenalna w eliksirach, tylko – po co rozgłaszać oczywistości? Zdobywała informacje dla siebie – nie dla sławy czy rywalizacji, jakby czyniąc naukę czymś więcej, aniżeli jedynie wyścigiem szczurów. - Czyli załatwianie swoich potrzeb do plastikowego pojemniczka byłoby codziennością? Chyba jednak wolę myśleć, że bogowie wyglądają podobnie do nas… – skwitowała to lekkim wzruszeniem ramion. Nie znosiła kotów, a będąc nim zastanawiałaby się zapewne – jak szybko pozbyć się dziewięciu żyć. Głupie? Nie, to raczej czysta niechęć względem futrzaków (prawie wszystkich ras rodziny miauczących smrodów). Szanowała poglądy innych, niemniej jednak wolała nie wygłaszać własnych, obawiając się, że te nie zostaną zaakceptowane. W milczeniu pokonywała przeciwności losu, mniej więcej w ten sam sposób, co dawniej wyjawiała swe sekrety – bez słów.
- Nadzieja została przeze mnie odrzucona już dawno… – głos dziewczęcia zadrżał, a serce zakołowało w jej piersi. Nie wiedziała z jakiego powodu o tym mówiła, ale wolała dać upust emocjonalnej brei, która kotłowała się pod membraną bladej skóry. Wiedziała, że wątpliwości ją wypalą, zrujnują wszystko, ale dlaczego miałaby wierzyć w coś innego niż swoje przekonania? Strach napawał serce rudowłosej, a uczucia tłamsiły w niej ufność, toteż coraz częściej wracała myślami do początkowego planu, który realizowała w Annecy.
Powrót do Beauxbatons.
- Oczywiście, niemal przez sześć lat, potem przeniosłam się do Niemiec, a konkretnie do Trausnitz – przyznała bez ogródek i posłała mężczyźnie uśmiech. To tam kontynuowała jedną z najbardziej zakazanych relacji, o której nie była w stanie nawet śnić. Ona i Daniel pozostawali otuleni niewidzialną zasłoną domysłów, gdzie realizowali się we własnych potrzebach, odczytując niejednoznaczne znaki, irytując się na widok kogoś innego u boku drugiego. Marce zaciskała wtedy małe piąstki, nerwowo przygryzała policzek od środka i starała się ukoić nerwy – on jednak znał sposób, by zapanować nad jej rozszalałym poczuciem niepewności. Zawsze tak samo – bez zmian. Czy to jednak miało jeszcze sens? Ich drogi rozeszły się (na pewno?), dlaczego więc mieliby je łączyć… Francja zmieniła zbyt wiele, choć krukonka jedynie to przeczuwała, nie miała pewności, co do swych obaw.
- Ja trafiłam do pokoju z osobami, które znaczą dla mnie więcej niż powinny, ale nie zawracam sobie tym głowy; najważniejsze, że moje dwie przyjaciółki są przy mnie – uśmiech lekki, dość spokojny przewinął się przez lico usiane piegami na myśl o Melusine i Bridget. Lubiła te dwie dziewczyny, gdzie ta pierwsza podobała jej się także fizycznie, co napawało ją niepewnością większą niż kiedykolwiek. Nie byłaby w stanie przyznać się do tego koleżance, toteż zastygała w jej obecności w bezruchu, by czasem nie dać czegokolwiek po sobie poznać.
- Z Danielem? Och… Nie truje panu głowy transmutacją? Zapewne nudzi się bez tych wszystkich lekcji – serce zabiło jej głośniej, gdy tylko zdała sobie sprawę z absurdu wypowiedzianego przez Matthew. Może powinna ich odwiedzić? Bergmann na pewno byłby szczęśliwy, prawda? - Piękna okolica… Mam nadzieję, że zrobią wykład na historii z tradycji Majów i ich wierzeń, byłoby to na pewno ciekawsze – powiedziała entuzjastycznie, choć jedynym warunkiem wzięcia udziału w ćwiczeniach było prowadzenie zajęć z innym nauczycielem niż Fairwyn.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyCzw Sie 09 2018, 23:22;

Przypadek Matthewa był dość... nietypowy?
A przynajmniej pozostawiał za sobą blizny, które do dzisiaj mu doskwierają. Jest w sumie wdzięczny za to, że ktoś go odebrał od ojca, kiedy, będąc jeszcze dzieciakiem, chciał przy nim pozostać, udać się pod jego skrzydła oraz zwyczajnie nie opuszczać. Zdawało się to być wówczas największym marzeniem - wędrowanie, poznawanie zwierząt oraz bezinteresowna pomoc innym, tak daleka, że nawet sam by na tym znacząco trącił. Niemniej jednak, nad takim dzieciakiem nie ciążyła żadna żelazna ręka, będąca wyznacznikiem tego, co może, a czego powinien unikać - wbrew wszystkim przepisom, był wolnym człowiekiem. Ojciec wykazywał nim zainteresowanie na tyle, że rzadko kiedy wchodziły w wychowanie młodzieńca kwestie moralne. Na szczęście, wbrew wszelkim pozorom, nie wyrósł on na niebezpiecznego człowieka żądnego krwi oraz używającego czarnej magii, zamiast tego postanowił służyć w imię dobra, pracując w Świętym Mungu. Nie zmienia to jednak faktu, iż, gdyby nie poszedł do Hogwartu, mógłby wyrosnąć na całkowicie innego, pozbawionego skrupułów człowieka, któremu jedyne, co na myśl i na dłoń się nasuwa, to przystawianie pięści oraz zwyczajne szkodzenie innym ludziom. Czy osobiście Matthew chciał w przyszłości zmienić przeszłość? Chciał pobawić się w Boga, przechytrzyć jego wcześniejsze plany, wpłynąć na rozwój zdarzeń, które odbiły się rykoszetem w późniejsze czasy? Przecież nie bez powodu tylko nieliczni mogą zostać obdarzeni tego typu rzeczą. Nie bez powodu tylko dla wtajemniczonych są podróże w czasie, gdyż wiąże się z tym ogromna odpowiedzialność - odpowiedzialność, której nieraz nawet sam władca z góry chce się wyrzec oraz sam siebie pozbawić.
Wątpił. Nie miał zamiaru porzucać na drodze doświadczeń, które spowodowały, iż wyrósł na takiego, jakim tak naprawdę jest - życzliwego, uprzejmego, a przede wszystkim altruistycznego. No dobra, można tam wepchnąć jeszcze uroczego, ale to już zależnie od własnej interpretacji jego wyglądu. Nie miał zwyczajnie zamiaru brać na barki tego mrocznego, obciążonego niskim prawdopodobieństwem skuteczności, ciężaru, nie miał zamiaru zatruwać sobie serca, a przede wszystkim pożałować tej decyzji. Bawienie się czasem, czasem, który w szpitalu częściej działał na jego niekorzyść, czasem, który bardzo często śmiał się i pluł w twarz Alexander'owi - wydawało mu się to być nierealnym. Na tyle nierealnym, iż nawet nie interesował się takimi rzeczami jak podróże do innych wymiarów, będących efektem motyla.
Jednak mógł się czymś pochwalić - nikt w dzieciństwie od niego niczego nie wymagał. Ojciec nie kontrolował. Nieraz otrzymywał pomoc od Bergmannow. Po części dług pozostał, tylko kiedy go spłaci? Mimo że sam pomagał bezinteresownie, dzisiaj mało co ufał w inne bezinteresowności - gdyż ludzie nieraz potrafią sprzedać kłamstwa oplecione w słodką, lukrową posypkę, by następnie zażądać czegoś dziesięć razy więcej. Był w stanie rozpoznać intencje ludzkie, jednak na jak długi okres czasu? Czy jego szósty zmysł kiedyś się nie zepsuje, nie odmówi posłuszeństwa? Czy nie przestraszy się pewnego rodzaju obycia z uczuciami, wchodzenia nieraz w ich skórę oraz zwyczajnego ingerowania w cudzą prywatność? To wszystko wydawało się być możliwe. Pomimo braku ćwiczeń w celu nauki leglimencji, nieraz potrafił odczytać u innych uczucia jak z prostej, otwartej księgi. I szczerze, bardzo często to ratuje mu jego szanowne cztery litery, jednak czasami za bardzo miesza się w cudze sprawy, nie rozpoznając, co jest jego, a co należy do osoby stojącej tuż obok.
A od Marceline wyczuł zaintrygowanie. Może powinien przystopować z tymi filozoficznymi rozmyśleniami?
- Sam bym tego nie powiedział. - przyznał szczerze, jakoby stawiając w tym przypadku na skromność. Wbrew pozorom, znał wiele kultur. Kiedyś był zafascynowany dowiadywaniem się o zjawiskach przemiany w zwierzęta w różnych wierzeniach, co zaskutkowało poznaniem mialo przyjemnych faktów, które utkwiły w jego głowie. Pierwsze jednak przekopał trochę o likantropii w świecie realnym, gdzie żadna z magii nie ma prawa istnieć. Dowiedział się, z kultury mugoli, o dość zaskakujących faktach, jak chociażby o tym, iż pierwszym przemienionym w wilka człowiekiem był właśnie Likaon, król Arkadii. A stało się to przez proste wkurzenie się Zeusa za podanie do jedzenia ludzkiego mięsa - bóg piorunów, spoiwszy samego siebie gniewem, zamienił władcę w wilka. O tym [kanibalizmie] też sporo się naczytał, ale to już kwestia dość odchodząca od rzeczywistości, z którą nie każdy z obecnych chciałby się zapoznać. Jakoś nie chciał się chwalić fenomenalną wiedzą, której tak naprawdę nie posiadał - może nie był człowiekiem dokształconym w znaczeniu perfekcyjnym, aczkolwiek prawdopodobnie jednym z najlepiej znających niemagów czarodziei, którzy nie potrzebują takiego przedmiotu jak Mugoloznawstwo. Żył z nimi, obcował, szanował. - Trochę wiem, ale to głównie wynika z tego, że jako tako trzymam się z mugolami. - jego niespecjalnie obchodziło to, że ktoś nie jest czarodziejem i nie może sobie machnąć różdżką, by użyć jakiegoś zaklęcia. Też opinia publiczna obchodziła go tyle, co zeszłoroczny śnieg - dla wielu osób uzdrowiciel trzymający się bardziej tradycji mugolskich niż tych ze świata magicznego jest po prostu zakałą. Niepotrzebną osobą, wyrzutkiem, nieznaną osobą, skażoną, dotknięta grzechem niemożliwym do wyzbycia. A przynajmniej tak było kiedyś, a z czasem stało się lepiej, jednak nadal można spotkać się z nienawiścią prosto w stronę zwykłych, winnych ducha Bogu ludzi oraz osób magicznie uzdolnionych, które trzymają się z nimi ramię w ramię. Był rozdarty - między dwoma światami.
- Całkiem możliwe. - oznajmił na jej zdanie dotyczące dość nietypowej rzeczy, podnosząc w delikatnym, widocznym rozbawieniu kąciki ust do góry w charyzmatycznym uśmiechu. Rzadko kiedy emanował emocjami więcej niż ponad stan, starając się nimi gospodarować oszczędnie oraz z dość widocznym rozsądkiem. Jakby poruszał się na linie między skrajnym egoizmem a fanatyczną eksplozją uczuć niczym tancerz, bardziej kierując się ku tej pierwszej stronie, którą uznawał za bliższą swemu sercu.
Pewna lampka zapaliła się w głowie na słowa wypowiedziane przez Marceline. Wiedział, że coś jest na rzeczy i coś ewidentnie ją gryzie, zdziera z maski pozornie (?) szczęśliwej uczennicy szkoły, ujawnia jej ciut prawdziwe i zarazem pełne ran oblicze.
- Wyparłaś się jej? - zapytał się, bo może psychologiem nie był, lecz podejrzewał, że jeżeli człowiek nie ma nadziei, w zależności od tego, co się pod nią znajduje, wpada właśnie w dość nietypowe skrajności. Represja nadziei mogła zadziałać w pewnym stopniu na id oraz superego, jednak nie znał się on, ten niepozorny uzdrowiciel, dokładnie na psychoanalizie. Nie zajmował się tym w żaden profesjonalny sposób - wiedział tylko o jej istnieniu. Jeszcze podobno znajduje się gdzieś subego, między ego i superego, pełniące rolę usprawiedliwienia dla poszczególnych działań, kiedy to superego, zwane również sumieniem, pełni rolę tyrana oraz względnego okrutnika wobec ludzkiego umysłu. Matthew starał się uciekać od pułapek umysłu, poznać siebie samego bardziej, być po prostu sprawiedliwym - nie zawsze mu to jednak wychodziło. Człowiek ma w zwyczaju karcić siebie za błędy bardziej niż kogokolwiek innego, który dokonał znacznie większych zbrodni. Alexander skierował spojrzenie spokojnych, aczkolwiek zastanawiających tęczówek w stronę Krukonki, zastanawiając się nad tym, co dokładnie skłoniło ją do porzucenia nadziei - jakiejkolwiek.
- Jedna z najsłynniejszych, kształcących w kierunku transmutacji. - wiedział, że tam poszedł też Daniel, nauczał się, albowiem jedyne, co im pozostało, to komunikacja przez listy. Niemniej jednak, nie mógł narzekać, gdyż te były o wiele częstsze niż od ojca, który z każdym rokiem wykazywał to coraz mniejsze zainteresowanie własnym synem. Trochę go to bolało, lecz nie mógł na to dosłownie znaleźć żadnego lekarstwa, aż więź całkowicie ucichła, nie pozwalając, by jakiekolwiek słowo wydostało się z ich ust. Też niezbyt przyjemnie wspominał szkołę, ale to głównie wynikało z tego faktu, iż dawał się znęcać nad sobą zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Może nie miał widocznych blizn na ciele, aczkolwiek te nadal gdzieś istniały na sercu - nie krwawiły, wraz z upływem czasu, jednak istniały, brzydko zdobiąc całokształt owianej tajemnicą empatii wywodzącej się spod skrzydeł uzdrowiciela. Nie miał nawet okazji poznać samego siebie pod względem tego, w kim jest w stanie się zauroczyć. Żadna dziewczyna nie okazywała nim zainteresowania, do żadnej nie zbliżył się na typowe cześć, i na tyle kończy się typowa znajomość u Matthewa. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale jakoś nie czuł, żeby potrzebował kogoś po swojej prawej czy tam lewej stronie - był samowystarczalny. Albo inaczej - nie miał potrzeby miłości, zaspokojenia żądzy drapieżnika oraz zwyczajnego stworzenia kolejnego oparcia na człowieku, który mógłby go zdradzić. Czy też i on jego.
Jednak jest wierny jak pies.
- Wydawałoby się, że świat jest duży, aczkolwiek chyba podczas tego wyjazdu do Meksyku znacząco się skurczył. - pozwolił, by jego lico również przeszył drobny uśmiech, ukrywający niedoskonałości w działaniach uzdrowiciela. Ten się zwyczajnie nie przywiązywał - starał się nie budować żadnych poważnych więzi, byleby nie rzucić sobie z własnej winy kłody pod nogi. Też to musiał być pech, a zarazem szczęście, że wśród tylu uczniów Hogwartu trafiło się na znajome twarze, jakoby częściowo wygrywając główną nagrodę w jakiejś mniej lub bardziej znanej loterii. Wydawałoby się, że prawdopodobieństwo trafienia do pokoju z mniej lub bardziej okiełznanymi osobami znajduje się na granicach snu na jawie, aczkolwiek nawet sam Matthew mógł pochwalić się tym, że jest w pokoju z Bergmannem, aczkolwiek jakoś nie utrzymują nie wiadomo jakich więzi. Jakoby każdy z nich był zamknięty we własnym świecie problemów oraz informacji, nie pozwalając sobie czytać jak z otwartych ksiąg. Uzdrowiciel zdawał sobie sprawę z tego, że nie wszystko będzie wyglądało tak samo po tylu latach, a on sam się zmienił wystarczająco, żeby móc zauważyć mniejsze lub większe różnice w zachowaniu, pitej herbacie czy może nawet i guście do ubrań.
- Nie, wyjątkowo mało wspomina o transmutacji. - mruknął, obserwując otoczenie dookoła, jakoby wypatrując się w nim niebezpieczeństwa. Odwrócił na chwilę wzrok, aczkolwiek nic konkretnego się nie wydarzyło, lecz był w stanie stać się bardziej podejrzliwy co do miejsca, do którego dotarli. Być może w jakiś sposób duchy zmarłych mu się udzielały? Nie wiedział. Na długo nie został jednak wybity z rytmu i dość gładko powrócił do rozmowy z dziewczyną. - Ciekawsze od transmutacji? Nigdy nie byłem zbyt dobry w te klocki. - przyznawszy do swojej własnej nieudolności, być może nie potrafił tworzyć iluzji polegających na zmianie kształtu i konsystencji, tak samo jak w rzeczywistości nie potrafił oszukiwać, by brać jak najwięcej ze świata, który go otacza. No ba, zawsze dokłada coś od siebie!
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyWto Sie 14 2018, 21:57;

Holmes natomiast otoczyła się ogromem enigmy, który próbowało pokonać wielu, ale czy doprawdy komukolwiek udało się to?
N i e.
Blase stchórzył, odszedł, a ona po otrzymaniu list poczuła jak coś wyrywa w jej sercu niewielki fragment i wyrzuca gdzieś w odmęty wyobraźni, która pozwalała jedynie na pamięć o nim. Obecność dla Shercliffa w egzystencji rudowłosej Francuzki dobiegła końca, bo pomimo powodów, które mogłaby uszanować – nie była w stanie zaakceptować jego wyboru. To samo tyczyło się każdego, kto choć raz wdepnął w jej życie, a potem odważył się porzucić ją jak nic niewartego śmiecia. Irracjonalne? Dość bezpieczne, o ile człowiek chciał wycofać się przed oskarżycielskimi pytaniami i słowami, które mogłyby zaszkodzić każdemu, a przecież Marceline uwielbiała oniryczną ciszę, która nie zobowiązywała do wyjawiania jakichkolwiek sekretów.
Zakorzeniono w niej potrzebę bycia odosobnioną już dawno temu, kiedy to ojciec stawiał ogrom wymagań, znikając na długie tygodnie i nie pisząc, całkowicie oddając wiarę w babcię, która zajmowała się jego córką. Holmes natomiast nagminnie starała się zaimponować mu, byle tylko napisał kilka słów na pergaminie, jednak było to wymaganie zbyt duże, bo on – nie miał czasu. Zajmował się nową partnerką, swoją pracę i tym co nie przypominało mu o matce drobnej krukonki. Pozostawiona na pastwę losu, zmagająca się z feerią emocji, jakby nie potrafiąc odnaleźć choć iluzorycznego wsparcia. Dzisiaj nie potrzebowała tego, będąc osobą, która jest w pełni oddana pasjom, a zarazem nie opowiadająca o sobie, byle tylko nie dać się zranić.
Egoistyczne?
Obserwowała nieustannie Matthew, który znajdował się dostatecznie blisko, by mogła zauważyć zmiany zachodzące na jego twarzy, nieustannie odgadując jakie myśli kłębią się pod jego czupryną. Dopiero dzisiaj utwierdzała się w przekonaniu, że jest mu wdzięczna za pomoc sprzed kilku tygodni, a to głównie przez wzgląd, że sama zapewne nie odważyłaby się na tak drastyczne kroki, jakimi była prośba o ingerencję w jej zdrowie. Wolała to utrzymywać w otoczce kłamstwa, aniżeli zmagać się z pytaniami, na które odpowiedzi nie istniały. Legilimencja byłaby zatem niezwykle przydatna, pomimo że Holmes odsunęłaby się od takiej persony, nie dając niemego przyzwolenia na ingerencję w sfery strzeżone od lat.
- Ależ skąd – odpowiedziała na wzmiankę o nadziei, po czym przystanęła na moment i smukłymi palcami dotknęła ściany. Chropowata powierzchnia odznaczała się na jej opuszkach, kiedy to ucisk stawał się silniejszy, a wzrok dziewczęcia wędrował to z Alexandra na przestrzeń dookoła nich. - Raczej obawiam się, że nie byłabym w stanie komukolwiek zaufać i powierzyć pewnych spraw, a to wiążę się z nadzieją, której nie mam… Ludzie są interesowni, a łamiąc we mnie pokłady ufności, stłamsiliby do reszty to, czego posiadam ledwie szczątkowe resztki… – przyznała bardziej rozlegle niż zamierzała, po czym skusiła się jeszcze na jedno stwierdzenie, które winno pozostać w tym miejscu. - To ojciec mnie tego nauczył. Nigdy go nie było, a co za tym idzie – nie mam żadnego wzorca, przed którym powinnam się otwierać – nie kłamała. Wyjątkowo mówiła prawdę, która wydawać się mogła okrutna, ale każdy wybierał własną ścieżkę. Marceline dążyła tą, na której znajdowała się także jej babcia; kobieta w podeszłym wieku, świetna czarownica i niebywała kompanka do wieczorów z winem, ale jak miałaby wyjawić enigmy związane z Danielem Bergmannem? Jak śmiałaby wspomnieć o Petcie z Trausnitz, który złamał w niej pozostałości po wierze w dobro? Jakimi słowami winna operować, byle została zrozumiana? Zbyt wiele niejasności budziło w niej obawę, na którą nie miała większego wpływu.
Ani teraz – ani kiedykolwiek wcześniej.
- Właściwie, dopiero tam rozwinęłam się w dziedzinie transmutacji, bo w Beauxbatons grywałam głównie na skrzypcach i fortepianie, próbowałam też malować, ale to jednak nie moja bajka, a balet od dawna przestał mi towarzyszyć… Osiągałam ogromne sukcesy, toteż Clement – mój ojciec – podjął decyzję o przeniesieniu, a pan? Gdzie pan studiował? – wyjaśniła, po czym ruszyła dalej, by wreszcie przysiąść na jednej z ławeczek. Napawała się widokiem, który rozpościerał się przed nimi, a wspomnienia związane z Perth uderzały w nią, przypominały o wszelkich możliwych sytuacjach, kiedy to wszystko się zaczęło, a ona i Daniel pozostawali otuleni iluzorycznym postrzeganiem świata, do którego nikt nie miał dostępu. Wiedziała, że ta relacja od początku do końca winna pozostać tajemnicą, tylko dlaczego tak szybko uległo zmianie ich oddanie względem siebie? Oczywiście – nie była to wierność, skoro ściągnął tutaj Selmę i nie wierzyła w to, że było inaczej, ale chciała ufnie pokładać nadzieję w nim i jego nikłych pokładach lojalności i niechęci do zadania kolejnej rany. Premedytacja? Gdyby tylko mogła o to zapytać Matthew.
- Pewnie po powrocie z Meksyku nie odpuści nikomu, ale nawet się nie dziwię; jego zajęcia są nad wyraz dobre i to przez niego chciałabym rozwijać się jeszcze bardziej. Mam nawet w planie stworzenie amuletu transmutacyjnego – przyznała, ale musiała dodać coś jeszcze. Nie chodziło o obawę, że Alexander ma długi język, ale wolała, by Bergmann nie wiedział o niczym. To były wciąż tylko testy. - Proszę mu nie mówić, dobrze?
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptySro Sie 15 2018, 12:06;

Różnili się wieloma rzeczami, choć jednocześnie wiele ich łączyło - jak na złość - również trudna sytuacja rodzinna. Matthew wychował się bez matki, bez jakiegokolwiek wsparcia, które jest w stanie zaoferować rodzicielka - i vice versa, Holmes nie miała jak przybrać wzorca wywodzącego się ze strony ojca. Nieraz czuł, że nie tak powinno wyglądać jego życie, że powinien wreszcie żyć, zamiast tylko istnieć i sumiennie wypełniać swoje obowiązki. Wiele się zmieniło od czasów, kiedy skończył studia, poszedł na staż, a ostatecznie zdobył się na pracę w Świętym Mungu - ułożył, niczym Bóg, pokój z czterech ścian, czterech ścian owijających trudną do zrozumienia osobowość mężczyzny, zakrywająca przy okazji sufitem. On zaś, gdzieś z boku, przyglądał się przez szybę okienną na emocje, nie mając jednak z nimi bezpośrednio do czynienia - tak - spokojnie stąpając po korytarzu, między wygodnym siedzeniem a bezlitosnym męczeniem wzroku, robił to, kiedy chciał i kiedy zwyczajnie należało zainterweniować. Zamykał się, zamykał się niemiłosiernie na świat i na ludzi - co zresztą było widać. Biały kruk, czarna owca, jakiekolwiek określenie tutaj pasuje - byleby oddać prawdziwość faktu, iż Matthew po prostu tutaj nie pasuje. Co najśmieszniejsze i zarazem najboleśniejsze - sam się do tego doprowadził. Siedział bezmyślnie, budując przy okazji wokół siebie mur z twardego marmuru, trudnego do przebicia - choć wróć - stwarzał pozory otwartego. Stwarzał, bo sam był zamknięty w swojej dziwnej, pozbawionej jakiegokolwiek kształtu bańce mydlanej, nie dopuszczając do umysłu nawet wcześniej znane osoby. On tego chciał, Holmes zaś została skazana na ten los - na niedostępnego ojca, który tygodniami był w stanie ją ignorować. Niemniej jednak, ona była stabilniejsza psychicznie i względnie silniejsza - nie wydawała się mieć w żaden sposób większych problemów, choć wizyty w szpitalu upewniły uzdrowiciela, że coś jest nie tak. Tęczówki nigdy nie kłamią, nigdy nie odbierają dostępu do prawdy, o czym był doskonale świadom - nie bez powodu unikał kontaktu wzrokowego, broniąc się przed falą autodestrukcji oraz zwyczajnej zniewagi.
Słaby.
Naprawdę trudno jest odczytać jego emocje. Zdawał sobie z tego doskonale sprawę - nie bez powodu przybierał na twarz brak jakichkolwiek uczuć, wychodząc na pozornego, pozbawionego skrupułów lekarza bez jakiejkolwiek krzty empatii. Człowiek zagadka, wielu by chciało rzec, spoglądając na niego względnie zachowany i odpowiedni wizerunek. Upływ czasu jednak dawał o sobie znać, zaś blizny, choć minęło wystarczająco dużo lat, nadal potrzebowały chwili - jakiejkolwiek chwili, podczas porównania jednostki czasu chwili do tego, ile będzie żył. Może to trwać różnie - od paru miesięcy do jeszcze kilku lat, jeżeli coś nie postanowi wkroczyć oraz zniszczyć to, co udało mu się za ten czas stworzyć. Miał prowizoryczną rodzinę składającą się ze zwierząt - nie ufał ludziom, a przede wszystkim nie pokładał w nich nadziei. Pokładał ją w sobie. Może to zabrzmieć w jakiś sposób egoistycznie, jednak starał się jeszcze wytrwać, jeszcze wziąć parę wdechów, zapamiętać najsłodsze smaki, zapomnieć o najgorszych, uniknąć wbicia sztyletu w plecy parę razy.
Czasami jednak pokazywał, że jest człowiekiem.
Na twarzy pojawił się oczywiście uśmiech, jednak nie pasował on aż nadto do oczu, zagubionych oraz po części dzikich, jakby dusza człowieka, z którym Marceline ma do czynienia, została wyprana z jakiejkolwiek radości. Jedyne, co mu sprawiało radość, to psy. Tęsknił za nimi cholernie, chciał je pogłaskać, a przede wszystkim skorzystać z uroków dogoterapii. Westchnął.
- Wszystko jest względne. - powiedziawszy, rozglądnął się wzrokiem charakterystycznych tęczówek po elementach, jakie pozostały z czasów życia Majów. Intrygowały go, ta historia wydawała się nie mieć końca, nawet jeżeli plemiona zostały wybite - cząstka magii ewidentnie została tutaj w jakiś konkretny sposób zaszyta, ukryta. Niemniej jednak, nie uciekał od konwersacji z Holmes, wbrew pozorom starał się przełamać własne lody oraz zwyczajnie otworzyć się do ludzi. No właśnie, otworzyć. Sam bał się cholernie wypowiedzieć tego słowa, a jednak prawił morały - pieprzony hipokryta. - Niemniej jednak, rozumiem Twoje obawy. Nie każdy chce, żeby pewne sprawy wyszły na jaw, a ludzie to zwyczajnie wykorzystali, zepsuli resztkę tego, co z nas pozostało. Mówi się, że są dwa typy ludzi - ludzi wykorzystywanych i ludzi wykorzystujących. Doliczyłbym jednak do tego trzecią kategorię - ludzi, którzy nie chcą się angażować, boją się dać cząstkę samego siebie. - oznajmił, wsłuchując się następnie w jej słowa dotyczące ojca. On sam zaś nie miał kobiecego wzorca, przed którym mógłby się otworzyć, nie mogąc nigdy zaznać matczynej miłości - jedynie drobne jak piasek szczątki pozostały z dzieciństwa, drobne wspomnienia, dzięki którym może wyczarować Patronusa. Niemniej jednak, jeżeli ktoś postanowi je wydrzeć oraz zwyczajnie zabrać, będzie niczym pozostawione na pastwę losu dziecko - bez jakiejkolwiek krzty opieki, któremu nagle przestało się powodzić w życiu. Rzadko kiedy płakał i rzadko kiedy dawał znać, że coś jest nie tak i zwyczajnie potrzebuje pomocy innych - na którą nie potrafi się otworzyć. - Zastanawiałaś się kiedyś... jak wyglądałoby nasze życie, gdyby pewne rzeczy w ogóle nie miały miejsca? - zapytał, nawiązując być może trochę do tego, iż Marceline wychowała się bez ojcowskiej miłości. Sam bardzo często rozmyślał nad tym, co by było, gdyby jednak matka nie zaginęła pewnego dnia, a Thomas nie został zmuszony do opuszczenia domu pod wpływem narastającego czynszu, braku możności jego spłaty oraz zwyczajnej presji otoczenia. Co by było, gdyby Ślizgoni nie znęcali się nad nim w dwóch aspektach, sprowadzając jego samoocenę do poziomu parkingu samochodowego. Co by było, gdyby ojciec wykazywał nim większe zainteresowanie...
- Pamiętasz nadal, jak grać na tych instrumentach? Mówi się, że podobno raz nabyta umiejętność nie odchodzi zbyt szybko w zapomnienie. - zapytał zaciekawiony - skrzypce zawsze znajdowały odrobinę miejsca w jego sercu. Oddawały bardzo często melancholię, po prostu Matthew utożsamiał się z nimi oraz zwyczajnie czuł w nich to, co tak naprawdę jego umysł myślał. Nieraz zdawało się, że uzdrowiciel jest masochistą, jednak zwyczajnie muzyka była jego życiem - nie do końca, bo grać nie potrafi na niczym, niemniej jednak ma możliwość albo zbić go z tropu i wtrącić do jeszcze większej otchłani mieszanych emocji, albo zwyczajnie polepszyć humor, który jest zmienny, aczkolwiek w niezauważalny dla reszty otoczenia osób. - Chodziłem przez cały czas do Hogwartu, tudzież tam też poszedłem na studia. - odpowiedział prosto, albowiem jego historia nie była w żaden sposób iście zakręcona. Nie znajdował się w innych szkołach, nie miał nawet okazji podróżować - ojciec brał go tylko i wyłącznie przez różne wsie w Wielkiej Brytanii, nie zabierał nawet na Święta - jednak przyzwyczaiwszy się do samotności, Alexander nie czuł się z tego powodu zły - chociaż pewne zastrzeżenia do niego rzeczywiście miał. Jego życie jest zwyczajnie nudne, pozbawione krzty zabawy i radości - nie potrafi zmienić się wbrew oczekiwaniom tłumu, nie potrafi zwyczajnie wychodzić do ludzi, mając z tym problemy. Praca tego wymagała i tam zwyczajnie prowadził wywiady, utrzymując bezpieczną relację uzdrowiciel-pacjent, jednak gdy ktoś chciał doprowadzić do czegoś dłuższego, zwyczajnie uciekał niczym pies.
- Wiele się zmienił, przynajmniej inaczej go zapamiętałem. - przyznawszy, uśmiechnął się słabo. Przeczuwał ciszę przed burzą, jednak kiedy ona się odbędzie i kiedy zbierze stosowne ku temu żniwo - zwyczajnie nie wiedział. Wolał jednak nie doprowadzać do sytuacji, kiedy znajdzie się po kolana w ruchomych piaskach, lecz niepewność i pewna rodzaju tajemnica owijająca Daniela powodowały, iż w jego głowie pojawiał się istny mętlik. Podniósł delikatnie wzrok na myśl o amulecie transmutacyjnym. - Nie ma problemu, obowiązuje mnie tajemnica lekarska. - dodał z wyczuwalnym delikatnie rozbawieniem.
Powrót do góry Go down


Charlie C. Chapman
Charlie C. Chapman

Student Hufflepuff
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Galeony : 147
  Liczba postów : 344
https://www.czarodzieje.org/t16487-charlie-c-chapman#453068
https://www.czarodzieje.org/t16494-chips#453415
https://www.czarodzieje.org/t16488-charlie-c-chapman#453086
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyCzw Sie 16 2018, 20:53;

Ciągnęło Charliego do zapoznawania się z kulturami - tym razem wędrował jednak w porach typowo południowych, żeby przypadkiem znowu nie zostać schwytanym przez polizei na parę godzin, gdyż nie było to zwyczajnie zbyt miłe doświadczenie. W sumie - pewnie nikt nie chciałby mieć do czynienia z meksykańską policją, z którą nie można się po prostu dogadać - czy to po brytyjsku, czy to używając łamanego hiszpańskiego, po prostu nieważne. Jakoś nadal niezbyt miło wspomina sobie wyprawkę z policjantami na komisariat, a przede wszystkim wywalenie (co oczywiście ma na myśli "pozostawienie na pastwę losu" nasz Puchon) przed drzwi, gdy nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje i który kierunek powinien obrać. No cóż, nie słynął względnym szczęściem pod tym względem, przez co miał nadzieję, że już nie zostanie wystawiony na kolejną próbę, bo zwyczajnie nie chciało mu się mdleć, skoro tylko niesamowitych miejsc skrywa w sobie to miasteczko! Aż szkoda byłoby siedzieć w pensjonacie, nawet jeżeli pogoda po prostu nie dopisuje i płata różne mniej lub bardziej przyjazne figle, uzupełniając niebo szarymi obłokami, by następnie wzburzyć morskie fale do działania, popędzić ich siłę, zwyczajnie przezwyciężyć w nieustannej bitwie. Może poetą Chapman nie był, aczkolwiek popisałby sobie teraz jakieś wiersze - jak na złość, nie wziął ze sobą żadnych poważniejszych rzeczy, susząc się tym razem po spotkaniu z nieznaną wcześniej istotą, która przypominała połączenie ryby oraz konia. Niemniej jednak, zabawa z tym magicznym stworzeniem była czystą przyjemnością.
Tym razem postanowił odwiedzić pozostałości po kulturze Azteków - coś o nich słyszał i coś o nich wiedział, jednak nie ma tyle, by móc bez problemu poruszać się między datami zawartymi gdzieś w podręczniku mugolskim do szkoły podstawowej. Miał też do czynienia z filmem Apolacypto, więc coś musiało mu się kojarzyć, no ale... jakoś pusto było w jego głowie. Wystarczyło go po prostu uderzyć w głowę, by bez problemu usłyszeć głuchy dźwięk, świadczący ewidentnie o jego braku mózgu. No cóż, zdarza się, że żywe zombie żyją wśród nas i są skazane na los podobny w sumie do tego z The Walking Dead. Zauważywszy ładny ołtarz, został skuszony wyobrażeniem widoku z góry do wejścia na samą górę, mimo słabej kondycji oraz względnie durnej koncepcji, której jednak nie pożałował, prędzej czy później. Wchodził spokojnie, powoli, może trochę zbyt sceptycznie, aczkolwiek z poszanowaniem dawnej kultury i religii. Znajdując się następnie na samym szczycie, poczuł, że po prostu musi coś złożyć w ofierze - w ruch, jak na złość, poszła pomarańcza (lubił je mniej od mandarynek, ale nadal lubił) oraz tutejsza waluta. Myślał jeszcze nad tym, co tam umieścić - osobiście uznał naszyjnik Ankh za obrazę, lecz zbyt długo nie musiał czekać na dalszy rozwój zdarzeń. Konstrukcja zadrżała, przez co młody odsunął się na chwilę, przedmioty magicznie zniknęły, by po chwili zauważył sakiewkę z galeonami.
Pięćdziesiąt galeonów.
Jakie on ma szczęście.

Z.t

Kostki: 4, 5, 2
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptySro Sie 29 2018, 20:48;

Postać Holmes były chroniona przez pryzmat zbyt wielu niezrozumiałych, snujących cudaczne wizje perspektyw, które raz po raz zakrawały o sferę cudaczną, a zarazem odizolowaną od właściwych przesłanek na drodze poznawczej. Lawirowała pomiędzy granicą iluzji i otwartości, która stanowiła nikły pierwiastek prawdziwej natury. Sądziła, że jest to bezpieczniejsze, jak gdyby pragnęła uciec od pewnego rodzaju obowiązków będących przymusem do zawierania relacji. Bycie introwertycznym duchem jawiło się jako cień szansy na pozostanie w tle, pośród wybijających się jednostek, które raz po raz znajdowały się w centrum, czego ona nie chciała, jakby obawiając się przywiązania i lojalności, na które nie było jej stać, co było błędem.
Łączyła się emocjonalnie z poznanymi ludźmi intensywniej, pomimo iż szansę otrzymywali nielicznie.
Rozmowy z Matthew były dla niej swoistego rodzaju odcięciem od rzeczywistości; cholernie przykrej, a zarazem realnej, będącej ponadwymiarowym scenariuszem zależności. Była spętana okowami zasad ojca, świadomością obowiązku opieki nad babcią i szkoła, która nie dawała jej poczucia bezpieczeństwa. Do tej pory wierzyła, że bycie posłuszną córeczką przyniesie ogrom korzyści, ale wiązało się to jedynie z bólem przeszywającym kruchą dusze i wątłej jakości ciało, które łamało się przy każdym silniejszym wietrze. Stąd pasmo kreowanych emocji wydawało się mieć większą wartość od utkanych przez niejasności uczucia, byle tylko pogrążyć się w otchłani efemerycznej sfery, tak obcej dla postronnych person. Nie była w stanie jednak przekonać samej siebie do zetknięcia się z naturalnością, nadając masce przyjętej wiele miesięcy wcześniej, że to jedyna perspektywa, która należycie zajmowała wyobrażenia codzienności. Dystans i wycofanie było szansą na oddalenie się, zniknięcie bez słowa, co planowała, a na co jeszcze się nie zabrała.
Już niedługo.
Tak niewiele było potrzeba.
- Jakim typem człowieka jest pan? – nie chciała potwierdzać słów, które padły. Z obserwacji był w stanie zauważyć, że Marceline Holmes była osobą daleką od bycia poufałą czy zbyt otwartą. Unikała szczerych rozmów, podobnie czyniła z typowymi dla siebie sentencjami, dającymi elementarny ślad realności, przewidując w ten sposób kolejne zachowania, mimo iż nie była dostatecznie oczywista. On natomiast wydawał się być osobą równie wycofaną, co nakazywało rudowłosej kolejne spotkania, dysputy, przemierzanie krętymi tunelami niewiedzy.
- Wiele razy – odpowiedziała, a następnie na jej licu wykwitł delikatny uśmiech, który przyozdobił oszronione piegami policzki. - Nawet dzisiaj, zanim tutaj przyszłam. Tak naprawdę – wcale nie wiem dlaczego pojechałam na te wakacje – szepnęła, przykro stwierdzać – z brutalną szczerością. - Nie chciałam tego, podobnie jak wyjeżdżać z Francji, do której planowałam się przenieść, ale czy jest na to za późno? Zawsze mogę wrócić do domu, bo Anglia na pewno nim nie jest – głos Francuzki zadrżał, a subtelny cień zawodu był dostatecznie słyszalny, by Alexander zrozumiał sens wypowiedzianej frazy. Nie kryła rozczarowania, bo te wakacje zrujnowały więcej niż jedno wyobrażenie o egzystencji, w której do tej pory była uzależniona od Daniela; dzisiaj nie posiadała niczego. Sądziła nawet, że lepiej i szybciej byłoby wrócić do Annecy, w którym i tak mogła zostać odnaleziona, a do czego dopuścić nie powinna, toteż w głowie pojawiały się kolejne, nieistniające dla kogokolwiek adresy. Znała je tylko ona i ojciec, dzięki czemu – wydawało jej się, że jest bezpieczna. - Pan czegoś żałuje?
Wiele się zmienił, przynajmniej inaczej go zapamiętałem.
J a t e ż, ale czy wszystko nie ulega zmianie?
Marcelina sama odczuwała oniryczną przemianę, która następowała w jej umyśle. Wierzyła, że jest to swoistego rodzaju katharsis, przed którym nie ma ucieczki, ale najistotniejszym obrazem w całej tej pokrętnej sytuacji było znalezienie odpowiedniego rozwiązania.
- Zastanawiam się, jak to będzie za te kilka dni, może parę tygodni, a pan? Może ma pan jakieś marzenia niezrealizowane? – zapytała, by tylko zmienić temat, chwilę później zawracając na drogę powrotną. - Chodźmy już do pensjonatu.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyCzw Sie 30 2018, 12:53;

Każdy z nich posiadał własny świat, własne tajemnice, otaczał się charakterystycznym kokonem, ostatecznie zamykając się w skrzyni, do której klucze mieli tylko oni sami. Wiedział, że każdy, dosłownie każdy, obserwując grę cieni na ścianie, chce ukryć swoje własne ja za wszelką cenę, a przede wszystkim nie dać się skrzywdzić. On jednak stosował inne metody przed dźgnięciem - może nie należał do osób iście asertywnych, co nie zmienia faktu, iż unikał obowiązków oraz relacji za wszelką cenę. Dla niego każdy stoi na naturalnym gruncie - rzadko kiedy ktoś awansuje do strefy większej niż powierzchowna znajomość, zazwyczaj opierająca się na charakterystycznym, spowitym rutyną schemacie uzdrowiciel-pacjent. Chciał się z tego wyrwać, jednocześnie nie pozwalając nikomu tknąć go, zranić, przeciąć membranę skóry, pozwolić, by krew wypłynęła, ciemnoczerwona, a w najgorszym przypadku - niezwykle jaskrawa. Pozwalał tylko na to pierwsze, ostatnimi razy, niefortunnie ostrze znalazło się przy jednej z tętnic, przez co szkarłatna ciecz nabrała o wiele żywszej barwy. Nie chciał - popełniać tych samych błędów nieustannie; miał zamiar - nauczyć się lawirować, jednak nie między światem realnym a światem iluzji. Nie miał ochoty nikogo okłamywać - jedynie kryć samego siebie, wędrować między korytarzami labiryntu własnego umysłu, który zdołał wybudować i się z nim dokładniej zapoznać; mącił nieustannie, nakierowując na odpowiednią ścieżkę niezwykle rzadko. Przyjmował tym samym swoisty mechanizm obronny, który wypracował przez lata. Pojawiał się zza rogu, nie pozwalał pochwycić dłonią spragnioną większej wiedzy przez niektóre osoby, jednak, niezwykle rzadko, zezwalał na to, by dłoń zapoznała się w całokształtem, nie uciekając. Kiedy to jednak było? Cholernie dawno temu - a na przestrzeni lat żywił jeszcze mniejsze zaufanie do ludzi. Czy zatem można było stwierdzić, że zwyczajnie pozwoli raz jeszcze komuś poznać samego siebie? Sam nie był w stanie stwierdzić.
Odcięcie od rzeczywistości działo się w jego przypadku za często - i w szczególności podczas wyżów emocjonalnych. Już zdołał, niefortunnie, zahaczyć o fragmenty iluzji, nie wiedząc, co jest do końca prawdziwe - umysł płatał mu nieustannie figle. Jednocześnie widział, nie był ślepy; zdawał sobie sprawę z tego, jakich czynów dokonują osoby znajdujące się w jego otoczeniu. Był w stanie z łatwością odczytać intencje tych, które znał już o wiele lepiej niż po jednej rozmowie w Szpitalu Świętego Munga. Ojciec - nie dbał o niego. Matka - zaginęła. Dalsza rodzina - kompletnie nie istniała. Pozostał sam, niczym ten mały palec, na tym świecie, a jedyne, co mu pozostało, to nieustanna praca oraz zwierzęta, do których potrafił się uśmiechnąć, do których potrafił wyciągnąć pomocną dłoń. Może to dobre zrzędzenie losu? Może nie było aż tak tragicznie? Mógłby modlić się, aczkolwiek w jego przypadku wiara kompletnie nie istniała - nie został ochrzczony, chociaż sam mógł tego dokonać podczas pracy na drugim człowieku. Ewidentnie był bardziej zaznajomiony z wiarą, jednak tego nie pokazywał; również nie zahaczał o bezpodstawny ateizm. Można nawet powiedzieć, że w tym przypadku należał do agnostyków. Trwał; nieustanne szaleństwo zbierało swoje żniwa, aczkolwiek - nie miał tupetu, by zwyczajnie zakończyć to, o co tak niezmiernie walczył. Uznawał, że kryzys, prędzej czy później, będzie musiał odejść w zapomnienie.
- Tym ostatnim. - odpowiedział prosto, bez wyjaśnień. Bał się relacji, bał się udostępniania własnych zasobów - nie chciał jednocześnie krzywdzić i być krzywdzonym, dlatego wędrował nieustannie we własnym labiryncie, zwodząc. Jednocześnie zauważył, że tak samo jak on, Marceline nie ma zamiaru od razu spoufalać się ze swoich największych tajemnic; jednocześnie nie była wylewna. Mógł snuć warte tyle co nic wnioski, teorie, tezy, jakkolwiek by to nie brzmiało, jednak nigdy nie potrafił zajrzeć do czyjegoś umysłu - a to znacznie pomogłoby mu w rozumieniu ludzkiej natury. Niemniej jednak, nie chciał zahaczać o coś, co mogło jednocześnie zabrać szczątki prywatności, jaka w tym świecie pozostała - każdy posiadał jakieś tajemnice, nawet on. I na pewno nie byłby zadowolony, gdyby ktoś podał mu veritaserum z zamiarem wyciągnięcia najskrytszych sekretów. W sumie, nie tylko on.
Przytaknął.
Tyle mógł zrobić.
Każdy posiadał własne prawdy i własne myśli. Sam starał się odbiec od nieustannego myślenia o tym, co by się stało, gdyby pewne rzeczy w ogóle nie miały miejsca. Tęczówki zabłysnęły w promykach słońca, niemniej jednak ich wyraz był taki sam - piorunujący, chłodny, beznamiętny. - Każdy dzień zwłoki działa na niekorzyść, odbiera chęci do radykalniejszych zmian. - przyznał, wiedząc doskonale o tym, że im dłużej człowiek zwleka, tym o wiele trudniej jest go zmusić do zmian. Pytanie, wieńczące rozmowę, zdawało się utkwić w jego głowie na drobny moment. Nie wiedział jednocześnie, jak ma odpowiedzieć - czy w ogóle istnieje odpowiedź na zdanie tak doszczętnie zakończone pytajnikiem? Żałował wielu rzeczy, zbyt wielu rzeczy, by móc je tutaj wymienić, nadmienić, jakkolwiek by to nie brzmiało. Jednocześnie - chciał zachować prywatność, dyskrecję. Wiedział, że sekret nie jest sekretem, jeżeli znają go minimum dwie osoby. Spojrzywszy na świątynię, Matthew zastanowił się poważnie, by następnie móc udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi. Cisza mogła wydawać się doskonała, jednak snuła zbyt wiele domysłów. - Praktycznie wszystkiego i niczego. Zbyt wielu, bym mógł powiedzieć. A może po prostu koloryzuję.
Bo nie uratował ludzkiego życia.
Bo doprowadził do tragedii.
Bo był zbyt zamknięty.
Pewnego rodzaju przemiana nastąpiła także w nim - zmieniał się, ale czy na dobre? Nie był w stanie tego stwierdzić. Powoli smakował nowych rzeczy, opuszkami palców zapoznając się z tym, co zostało mu dane, niemniej jednak obawy nadal nasilały się w jego głowie, odbierając stosowność myślenia.
- Mam dziwne przeczucia co do następnych dni. - przyznał szczerze. Intuicja nigdy go nie zawodziła, a przynajmniej tak zdołał wywnioskować. - Niespełnione marzenia? - zmarszczył brwi. - Kiedyś chciałem grać na gitarze. - oznajmiwszy, odwrócił się na pięcie w stronę zejścia, mając tym samym nadzieję, że się po prostu nie zabije, niefortunnie stawiając jeden z kroków na stopniu. Alexander kiwnął głową i zwyczajnie ruszył.

z.t

love
Powrót do góry Go down


Neirin Vaughn
Neirin Vaughn

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Galeony : 1502
  Liczba postów : 1214
https://www.czarodzieje.org/t15703-neirin-vaughn#423773
https://www.czarodzieje.org/t15736-kruk-pocztowy#424226
https://www.czarodzieje.org/t15719-neirin-vaughn#423916
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyCzw Sie 30 2018, 17:28;

| Inny czas |

Religie są zdumiewające w swojej różnorodności, ale także podobieństwach, skrytych pod odmiennymi imionami tych samych bóstw. Zupełnie, jakby ktoś odlał jeden wzór i potem tylko rzucał go na kontynenty, by ludzie i warunki zmieniały jego kształt, dostosowując do własnych potrzeb.
Zdarzało mu się zboczyć w stronę piramid i ruin miasta, jakie nie przestawało zadziwiać swoim ogromem. Z każdą zaś wycieczką zwiedzał coraz więcej, chadzając w miejsca zwykle omijane przez turystów.
Tym razem było podobnie. Zszedł z piramidy, pragnąc zobaczyć, co znajduje się za nią. Nie zraził się nawet gąszczem drzew, krzewów i lian. Postanowił obejść piramidę i niewiele rzeczy byłoby w stanie go powstrzymać. Prawdopodobnie nawet nie obcięta noga. Wszak 'tis but a scratch.
Wysiłek się opłacił, gdy zauważył ołtarz. Chwilę podziwiał go z dołu, zanim wspiął się na samą górę, śledząc wyryte znaki oraz płaskorzeźby. Niewiele z napisów potrafił odczytać, ale rysunki nadrabiały. Zrozumiał zatem, że składano tu ofiary, zaś krew na podwyższeniu tylko go w tym przeświadczeniu utwierdziła. Wkrótce też wyczuł osiadłą na ołtarzu magię oraz dosłyszał ciche szepty, krążące wokół ołtarza.
Dziwne przeczucie ani głos nie wydały się przerażające. Wręcz przeciwnie. Neirin był prawdopodobnie pierwszą osobą, która pędziła wykonać polecenia bezcielesnych szeptów. Nie czekał zatem długo, zanim  zbiegł znów na podnóże ołtarza.
Wierzył w Boga. Tego jednego. Tak przynajmniej go wychowano, acz od kiedy zanurzył się w świecie magii, jego spojrzenie na świat uległo pewnej zmianie. Może nie jest to takie sztywne, jak go uczono. Może wszystkie religie sprowadzają się do jednego bóstwa, tylko pod różnymi imionami. Jak mogli, tak byli w stanie go uchwycić. Ludzie są wszak niedoskonali. Nie powinno nawet samego Boga dziwić, gdy przedstawiają Jego obraz błędnie. Z szacunku zatem do istoty wyższej - nieważne pod jakim dokładnie mianem - postanowił złożyć odpowiednią ofiarę.
Zebrał jagody, znalazł kilka kwiatów. Symbole życia. Wrócił na ołtarz, by dołożyć do tego galeona - złoto, będące symbolem bogactwa doczesnego. Zerknął jeszcze po płaskorzeźbach, zanim dorzucił na kupkę kilka piór kruka. Całość skropił odrobiną własnej krwi, dodając element śmierci. Tak nakazywały obrazy wokół ołtarza.
Powinien o coś prosić? Coś powiedzieć? Nie zdążył wykrystalizować w umyśle żadnej myśli, zanim bogowie odpowiedzieli. Zniknięcie przedmiotów było niespodziewane. Nie oczekiwał fizycznej nagrody. A jednak. Zamiast ofiary, pojawił się rzeźbiony różaniec. Chłopak popatrzył w niebo, zanim pokiwał lekko głową.
- Dziękuję - a gdy wziął przedmiot, ten zawibrował magią, jaką był nasączony. Walijczyk zacisnął palce na koralikach różańca, nim odszedł w swoją stronę, dziwnie spokojny, że zadowolił bóstwa.

z/t

4, 11
Powrót do góry Go down


Carson Gilliams
Carson Gilliams

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 166,5cm
Galeony : 140
  Liczba postów : 348
https://www.czarodzieje.org/t16163-carson-o-gilliams
https://www.czarodzieje.org/t16171-poczta-pantoflowa-carson#442692
https://www.czarodzieje.org/t16162-carson-o-gilliams
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptySob Wrz 01 2018, 01:55;

Ruiny Miasta Majów pozostawały chyba tym najmniej odkrytym przez Carson miejscem ze wszystkich okolic meksykańskiego miasteczka. Niby miała na nie widok z okna (może dlatego wydawało jej się, że odczuwa przesyt w związku z nimi?), a jednak nie postawiła w nich swojej nogi od czasów bardzo przykro wspominanej zabawy zorganizowanej przez asystentkę z obrony przed czarną magią. Dziewczyna nie dość, że przegrała wtedy z kretesem, to jeszcze na koniec straciła na chwilę wszystkie włosy z głowy, a wydarzenie to było tak traumatyczne, że na kolejne zwiedzanie okolic zapomnianego miasta odważyła się dopiero pod sam koniec wyjazdu. Bądź co bądź, chciała jeszcze trochę zobaczyć - chyba by sobie nie wybaczyła, gdyby swój pierwszy, poważny wyjazd za granicę, w dodatku do TAKIEGO miejsca, zmarnowała w podobny sposób...
Zapuściła się dość daleko, bowiem nogi zawiodły ją aż na tyły największej z piramid, za którą to odkryła tajemnicze schody, porośnięte licznymi rodzajami mchów i innych mniejszych roślin. Skryty na ich szczycie ołtarz wyglądał trochę jak pagórek, na tyle skała była pokryta przez wszechobecną roślinność. Całe miejsce emanowało magią tak bardzo, że Carson wydawało się, iż czuje w głowie pewnego rodzaju pulsowanie od wibracji w polu magicznym. Domyślała się, iż ołtarz ten niegdyś służył do składania przeróżnych ofiar - czy i ona była ku temu zobowiązana? Przeczucie podpowiadało jej, że, jakkolwiek mogło się to wydawać irracjonalne, magia w tym miejscu była tak silna, że aż wymagająca. Nie miała przy sobie zbyt wiele, w sumie należało powiedzieć, że nie miała przy sobie nic poza znalezionym w miasteczku jednym pesos i może trzema pojedynczymi galeonami w kieszeni. Wyciągnęła je i przez chwilę ważyła je w dłoni - cóż, jeśli się myliła, najwyżej straci trzy galeony, a tę stratę chyba była w stanie przeżyć. Zresztą nie było powiedziane, że w ogóle je straci, prawda? Zawsze mogła je z powrotem schować do kieszeni...
Nie ukrywała sceptycyzmu wobec całego procederu, który zamierzała dokonać, lecz chyba wyłącznie z racji poszanowania tradycji i historii rzuciła cztery monety na miękki dywan z mchu. Po namyśle położyła tam również pomarańczę, którą miała w torbie na wypadek gdyby zgłodniała. Parę sekund później odsunęła się od ołtarza z przerażeniem, bowiem kamienna konstrukcja zaczęła trząść się. Merlinie, czy wywołała trzęsienie ziemi? Czy powinna już uciekać? Nogi wrosły jej w ziemię, a właściwie w kamień i nie wiedziała, co miałaby zrobić sama ze sobą. Przedmioty z ołtarza zniknęły - trudno, trzy galeony to nie aż taki majątek... Zamiast jej ofiary pojawiło się jednak coś innego. Sakiewka.
Ołtarz przestał się trząść i wkoło zapadła bardzo gęsta, nieprzenikniona cisza. Carson rozejrzała się, czy w okolicy był jeszcze ktoś poza nią. Patrzyła na sakiewkę niepewnie, lecz ostatecznie zdecydowała się sięgnąć po nią ręką. Otworzywszy ją, oczy powiększyły jej się do rozmiarów spodków. ILEŻ ZŁOTA! Spojrzała z niedowierzaniem na ołtarz, na sakiewkę, jeszcze raz na ołtarz, potem na pieniądze, a następnie prawie się popłakała. Schowała sakiewkę i złożyła ukłon przy ołtarzu w podzięce za ten wspaniały dar.
Będzie mogła kupić aparat!
/zt

kostki: 6 (na wejście), 4,4
Powrót do góry Go down


Bridget Hudson
Bridget Hudson

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
Galeony : 998
  Liczba postów : 2293
https://www.czarodzieje.org/t13874-bridget-hudson
https://www.czarodzieje.org/t13915-bridget-hudson#367829
https://www.czarodzieje.org/t13904-bridget-hudson
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptySob Wrz 01 2018, 13:56;

Wieści o tajemniczym ołtarzu dotarły również do Bridget, która zwabiona niesamowitymi historiami postanowiła owe miejsce zbadać. Udała się na przechadzkę po mieście Majów, a dochodząc do największej z piramid, zamiast obrać zwykłą, turystyczną ścieżkę, udała się w bok, by ową budowlę obejść. Udało jej się znaleźć wysokie, porośnięte mnogą roślinnością schody, na których szczycie miał znajdować się ołtarz. Bridget wyciągnęła aparat, chcąc zrobić zdjęcie swojemu znalezisku. To chyba nie spodobało się bóstwom, spodziewającym się prędzej ofiary, czy też pokłonu... Bridget poczuła na plecach przebiegający dreszcz, chwilę później nieuważnie postawiła nogę i nim się spostrzegła, zjechała po schodach na sam dół. Upadła wyjątkowo niefortunnie, przy okazji skręcając kostkę. Syknęła z bólu, próbując stanąć na nodze, lecz było to wyjątkowo trudne. Nie było nawet mowy o ponownym wejściu na ołtarz, nawet na teleportację miała marne szanse, bowiem zranienie uniemożliwiało jej wykonanie prawidłowego obrotu. Będzie musiała jakimś cudem doczłapać do pensjonatu o własnych siłach...
/zt

wejście: 6
kostki: 2, 4
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyPią Wrz 07 2018, 10:19;

Rozmowa z Matthew Alexandrem były w swoistego rodzaju sposób budująca. Sprawiała, że Marceline chciała dowiedzieć się więcej o mężczyźnie, który niewątpliwie pozwalał na pewnego rodzaju otwartość, a zarazem wiele pozostawało w sferze domysłów, które dla dziewczyny były niezwykle ważne. Nie znosiła dysput będących tymi „wprost”, jak gdyby czyniły zeń istoty o cudacznym usposobieniu zakłamanymi, oferującymi całą paletę przeróżnych frazesów, w dużej mierze pozbawionych realności.
Warto?
Tkwiła zakleszczona w emocjonalnym rozłamie, kiedy tak tęczówkami wodziła po najbliższym otoczeniu. Dawała sobie szansę na enigmatyczne spełnienie, a zarazem brodziła w gęstym bagnie uczuć zamkniętych w strukturze własnego ciała. Dusza pragnęła ulecieć dalej, aniżeli było to faktycznie możliwe, by tylko przez chwilę uciec od trudów dnia codziennego.
- Zmiany są czymś, czego zapewne nigdy się nie nauczymy – odpowiedziała jeszcze, choć w głosie dało się wyczuć nutę niepewności. Uśmiech przyozdobił blade lico krukonki, gdy zaczęła analizować sens wypowiedzianej sentencji. Ona sama nie była gotowa na drastyczne poddawanie się złudnemu poczuciu iluzji, mimo że podążała ścieżką obraną przez samą siebie. Lawirowała na pograniczu autentycznych zdarzeń, by zaraz potem zderzyć się z nieistniejącym murem ograniczeń.
Czy było to konieczne?
Wypuściła powietrze ze świstem, gdy wreszcie ich kroki skierowały się w stronę pensjonatu, by zaraz potem znaleźć się z dala od ewentualnych wścibskich spojrzeń, tak surowo karcących i oceniających. Wierzyła, że mężczyzna nie wykorzysta tego spotkania przeciwko niej i dopilnuje, by Bergmann nigdy nie poznał prawdy związanej z wyznaniami. Nie chciała, by ingerował jej w wizyty w szpitalu czy nawet – żeby poddawał się pewnego rodzaju złudzeniu. Daniel niemniej – stał się istotny dla Holmes wiele lat temu, gdy dostrzegła go po raz pierwszy – teraz musiała utrzymywać to jedynie w onirycznym sekrecie.
- Lubię z panem rozmawiać – zakomunikowała w końcu, zbijając w ten sposób podejrzliwość o koloryzację. Nawet jeśli tak było, czy to należało do spraw nagłych? Ważnych? Nie, byli ze sobą w żaden sposób niepowiązani, dzięki czemu nie musieli przejmować się sprawami poruszanymi w chwilowej konwersacji.
- Dziwne? – nie chciała uzyskać odpowiedzi, jedynie skinęła głową na znak, że zrozumiała przekaz, a zaraz potem obdarzyła go kolejnym wygięciem warg, gdy wspomniał o marzeniach.
- Ja chciałam być baletnicą – i rozmowa trwała zapewne w najlepsze, nim nie przekroczyli progu chwilowego domu.

/zt wub
Powrót do góry Go down


Boris Zagumov
Boris Zagumov

Dorosły czarodziej
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Galeony : 306
  Liczba postów : 798
https://www.czarodzieje.org/t18108-borys-zagumov
https://www.czarodzieje.org/t18123-boris
https://www.czarodzieje.org/t18109-boris-zagumov
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptySob Maj 02 2020, 17:30;

6 i 4 :>

Po nieudanej próbie znalezienia kolejnego z tajemnych miejsc zlokalizowanych w tej okolicy, tym razem starożytnej ściany, Rosjanin udał się na wyprawę w celu odnalezienia pradawnego ołtarza. Szczęśliwym trafem udało mu się przedrzeć przez dziki las i dotrzeć do miejsca wędrówki, lecz podczas wspinaczki po stopniach, luźny kamień obsunął się spod stopy Borisa, powodując jego upadek i krótką, lecz bolesną podróż na sam dół schodów. Oprócz siniaków i innych nic nieznaczących dla niego obrażeń, Zagumov nie wyniósł z tej podróży nic pozytywnego. Obolały postanowił wrócić do ośrodka, jednak dalej w sercu miał zapał do zwiedzania dawno zapomnianych ruin. No... może te ruiny nie będą znajdować się w Meksyku, ale to i tak nie ugasiło jego nagłego zapału do podróżowania.
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1602
  Liczba postów : 4801
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyPon Lip 26 2021, 22:14;

kostka na wejście: 1
co się dzieje 5 + 3 = 8

Wyjazd z Felixo do Meksyku był o tyle przyjemny, co nieoczekiwany. Ot, niezobowiązująca rozmowa w klubie nocnym, która w bardzo krótkim czasie przerodziła się w realne, namacalne plany. I nim ktokolwiek z tej dwójki mógł pomyśleć, że to nieodpowiedzialne i głupie, świstoklik wyczarowany przez Solberga zdążył ich aportować do tego malowniczego kraju. Nie musiała być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że Lowell nie będzie zachwycony tym wypadem. Co prawda nie wchodziła z Maxem w dyskusję na temat tego, jak im się układa, ale wiedziała tyle, że bylin razem. I tyle wystarczyło, żeby wiedzieć, iż znikanie Twojego partnera na kilka dni, bez słowa wyjaśnienia (nie no, wysłali patronusa i list), nie było odbierane najlepiej. Było jednak coś, o czym Felek nie mógł mieć pojęcia. A może miał, ale o tym nie myślał. Otóż znała się z Maxem niemal od początku szkoły. Odkąd tylko we dwójkę wylądowali w skrzydle szpitalnym – on z obrażeniami po wybuchu kociołka, ona – połamana po upadku z miotły, byli niemal nierozłączni. Dziwne, ślizgońsko-krucze rodzeństwo naprzeciw całemu światu, złączone krwawym przymierzem, zawiązanym w domku na drzewie. Obiecali sobie wtedy, że zawsze będą dla siebie. Że jedno nigdy nie odmówi pomocy drugiemu. I to był ten moment. Po raz kolejny widziała bowiem, że jej przyjaciel wymaga pomocy. Znała Solberga i wiedziała, że na niego działają tylko dwie metody. Jedna, to metoda kija. Wtedy Brooks wcielała się w rolę starszej siostry i w niezbyt empatyczny sposób sprowadzała go na ziemię. Ta strategia nie działała jednak zawsze. I tak jak teraz, musiała użyć marchewki. Odciąć Maxa od wpływów z zewnątrz, wszelkich pokus i spokojnie, metodycznie, przywracać go na normalne tory. Felek mógł się z nią nie zgadzać, ale ona robiła to, co uważała za słuszne. Nie to, co zadowalało wszystkich.
Gdy świstoklik przeniósł ich na miejsce, nie zajęło im wiele czasu ogarnięcie się ze wszystkim. W czasie, kiedy Max załatwiał pokój, ona studiowała mapy w formie ulotek, znajdujące się przy recepcji. I od razu znalazła pierwszy punkt programu. Zostawili więc rzeczy w pokoju i ruszyli.
Miasteczko majów kusiło Brooks jak mało co. Była córką historyczki i wszelkie pradawne cywilizacje od dzieciaka rozbudzały jej wyobraźnię. Oczywiście, najbardziej interesowali ją rzymianie i wikingowie, jako dwie nacje słynące z najlepszych wojowników, ale i o majach zdążyła się nasłuchać. Ofiary z ludzi, Xibalba, drzewo życia. Teraz miała okazję poznać to na własnej skórze. Dziewczyna wzięła chłopaka pod ramię i pewnym krokiem ruszyła w kierunku ołtarza, wyłaniającego się zza egzotycznych drzew.

@Maximilian Felix Solberg
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 4273
  Liczba postów : 11915
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyPon Lip 26 2021, 22:25;

Kostki na zdarzenie: 6i 2 = 8 (wchodzę z Julką)

Sam miał wyrzuty sumienia znowu znikając. Nie pomagał fakt, że Feli nawet nie odpowiedział na jego wiadomość. Nie miał pojęcia o patronusie Brooks, ani o tym, dlaczego ta zdecydowała się go wyrwać z Arabii. Zgodził się jednak na wyjazd potrzebując oddechu. Panicznie szukając czegoś, co choć na chwilę oderwie go od miejsca, gdzie będzie mógł po prostu wyjść i przygrzać. Nie mówiąc już o tym, że tracił zmysły i coraz częściej marzył o towarzystwie Irlandczyka, którego przez tyle czasu nienawidził. Musiał odpocząć. Kamień na sercu nie robił się ani trochę lżejszy, ale gdy tylko pojawili się w Meksyku, chwilowo zaparło mu dech.
-Czy tak to sobie wyobrażałaś Juanita? Nasz dom! Viva la Mexico! Czy coś. - Wydarł mordę z bananem na ryju, by potem zaśmiać się szczerze. Wziął ze sobą naprawdę wiele, nie wiedząc, na co powinien się przyszykować. Brooks nie wprowadziła go tak naprawdę w nic poza tym, że dziś zgarnia go z pałacu i ma wyczarować im świstoklik do Meksyku, bo tak skopie mu dupę, że sam tam doleci bez magii. No takiej groźbie się nie odmawia!
-No więc, jakie plany? Nie ściągnęłaś mnie tu chyba tylko po to, żebym ogarnął Ci pokój w hotelu. - Znajomość hiszpańskiego naprawdę wiele mu pomagała, czego dość szybko doświadczył. Kobieta obsługująca recepcję od razu przychylniej na niego spojrzała, gdy zmienił język na jej ojczysty.

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1602
  Liczba postów : 4801
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyWto Lip 27 2021, 11:34;

Zmiana miejsca nie oznaczała wcale tego, że problemy nagle przestaną przytłaczać. Te kryły się w szarych zwojach, gdzieś pod czaszką i szerokość geograficzna nie stanowiła dla nich najmniejszej przeszkody. I choć przed problemami nie dało się uciec, to spróbować było warto. Zwłaszcza dla Maxa. Meksyk wydawał się więc idealną przystanią, w której mogli zacumować na kilka dni, udając, że wszystko jest w porządku.

- Si esta bien. Tequilla, chimichanga, speedy gonzales! – odpowiedziała chłopakowi, wymieniając wszystkie słowa, jakie znała w języku hiszpańskim. Jak na fałszywą meksykankę przystało, musiała to oczywiście zrobić z odpowiednim akcentem. – Cinco de mayo! Ha! – dodała z dumą, gdy przypomniała sobie kolejne słówko.

- Plan jest prosty. Ty nie zadajesz pytań, tylko idziesz za mną. A ja? Ja idę przed siebie i nie udzielam odpowiedzi. Odpowiada ci to? – wyszczerzyła się, ciągnąc go w sobie znanym kierunku.

Miasto majów, które odwiedzili, stanowiło nie lada gratkę również dla tych, którzy nieszczególnie interesowali się zamierzchłymi czasami. Stare piramidy były odrestaurowane za pomocą magii, a kolumny i ruiny, choć stare i zniszczone, lśniły czystością. Widać było, że miasto stanowi źródło zarobku na turystach, tak więc dbano o to, co w końcu wypełniało miski lokalesów.

- Ty, patrz! – powiedziała nieco za głośno, wskazując chłopakowi na ołtarz, do którego prowadziły schodki. - Myślisz, że składano tu kiedyś ofiary? – Krukonka zbliżyła się do chłopaka i położyła mu dłoń na piersi. – Kali Ma, Shakti De.– wycedziła, po czym zaczęła udawać, że trzyma w dłoni bijące serce chłopaka. - Kali Ma, Shakti De! Pum Pum, Pum pum. Chodź, zobaczymy czy są jakieś ślady po składaniu ofiar. – Zaproponowała, odkładając na miejsce „serce” chłopaka.
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 4273
  Liczba postów : 11915
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyWto Lip 27 2021, 12:30;

Tak, jak powiedział Williamsowi, miejsce nie miało znaczenia. Człowiek wszędzie był skazany na własne towarzystwo, a to przed tym Max najczęściej chciał spierdolić. W towarzystwie Brooks liczył, że częściowo o tym wszystkim zapomni. Przy niej nie czuł się aż tak źle. Mocno zależało mu na krukonce, ale wiedział, że jego zachowanie nie rani jej tak mocno, jak Felka, a to naprawdę wiele znaczyło. Nigdy nic jej nie obiecywał i często wspólnie imprezowali, więc po części czuł się na tej płaszczyźnie bezpieczniejszy. Nie zawiódł jej aż tak. Jeszcze nie.
-Do maja to daleko, ale całej reszty możemy spróbować! Jak to szło... Salsa, tequilla, corazon, cerveza muy buena! - Zaśpiewał znaną piosenkę, po czym roześmiał się szczerze.

Zmarszczył brwi, patrząc nieco podejrzliwie na Julkę. Brzmiało to tajemniczo i jakby krukonka coś kombinowała. Czy to mu pasowało? Sam nie wiedział, ale nie miał zamiaru się wycofać.
-Tak jest, generale! - Stanął na baczność i zasalutował, jakby był jakimś szeregowym stającym przed dużo wyższym rangą żołnierzem.

Tuptał więc posłusznie za nią, zwiedzając starożytne ruiny majów, które szczerze go ciekawiły.
-Aż żałuję, że nie wziąłem ze sobą tego paskudnego ptaszyska. Może by mi coś o tym miejscu opowiedział. - Przyznał, wspominając swojego arabskiego pappara, który ponoć znał się na historii magii. Gdy doszli do tajemniczego ołtarza, oczy Maxa od razu się zaświeciły.
-Raczej nie jadali tu rodzinnych kolacji. - Rzucił, patrząc na ciągnące się w górę schody. Gdy jego serce "zostało wyrwane", chwycił się za pierś udając, że nie może złapać powietrza i kona w agonii. Miejsce idealne na filmowe scenki z Juanitą i Felixo. -Co Ty na małe odtworzenie Rocky`ego? - Zapytał wyzywająco, po czym zaczął nucić pod nosem "Eye of the tiger" i wbiegać po kolejnych stopniach tak, jak filmowy bokser.

Kostki:

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1602
  Liczba postów : 4801
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptyWto Lip 27 2021, 19:15;

Nie miejsce nie miało znaczenia i gdziekolwiek się człowiek znalazł, był skazany na własne towarzystwo. Maxowi ten stan rzeczy może i nie odpowiadał, ale Julce, jak najbardziej. Nigdy nie ukrywała tego, że własne towarzystwo lubiła najbardziej. Będąc kompletnie sama, mogła być sobą w stu procentach. Ze wszystkimi swoimi dziwactwami, ekscentryzmami, jak układanie książek według koloru okładki, czy wreszcie, opowiadając kotu, jak jej minął dzień. Gdzie by się nie znalazła, wiedziała, że sobie poradzi i że nie będzie się nudzić. Jedyną osobą, której towarzystwo dorównywało jej własnemu, był właśnie Max. Przy nim nie musiała zakładać masek, bo przez te wszystkie lata zdołał poznać wszystkie jej wady, a mimo to, nie uciekł w popłochu.

- Swoją drogą, wiesz, skąd się wzięła nazwa Cinco de mayo? – zapytała, a oczy zalśniły jej tajemniczo. – To wszystko zaczęło się w Soton i jest związane z Titanikiem – zaczęła snuć swoją historię, która miała tyle wspólnego z prawdą, co nic. – Otóż mało kto wie, że Meksyk jest jednym z największych importerów majonezu na świecie. Dodają go do wszystkiego, nawet do tequili. No więc, na Titanicu znajdowało się kilkadziesiąt ton majonezu, który miał trafić do Meksyku, ale jak się pewnie domyślasz, nigdy tam nie dotarł z wiadomych powodów. Gdy meksykańczycy dowiedzieli się o tym, popadli w żałobę i by upamiętnić zatonięcie majonezu, zorganizowali święto – SINKO DE MAYO. Poważnie. – Na potwierdzenie swoich słów pokiwała lekko głową.

Cień piramid, egzotyczna dżungla i rytualny ołtarz stanowiły widok, który łatwo zapadał w pamięć. Julka, jako czarodziejka miała ten komfort, a być może i przywilej, że magii, świat nie miał dla niej granic. W kilka sekund mogła przenieść się z Londynu, w którym mieszkała, do Belfastu, Cardiff czy Edynburga. Wycieczka do Meksyku? Żaden problem, Max wyczaruje świstoklika i będą na miejscu, nim zdąży powiedzieć Mississipi. Miała 19 lat, a widziała już naprawdę wiele. Od zorzy polarnej na Islandii, po białe smoki w Rumunii. Dziś do listy niezwykłości, które miała okazję zobaczyć na własne oczy, dołączył kamienny stół, na którym składano ofiary z ludzi.

- Czekaj, co? – zapytała tępo, wsłuchując się w mruczenie chłopaka. I nim dotarło do niej, o którą scenę z filmu mu chodzi, ten już był kilka metrów przed nią – Oszust! – krzyknęła i z uśmiechem na twarzy ruszyła w pogoń. Może i miała lepszą kondycję od Maxa, ale ten miał długie nogi. I gdy ona drobiła kroczki, on przeskakiwał od razu po kilka stopni. Ostatecznie musiała uznać wyższość ex-ślizgona. Gdy zaś znalazła się na szczycie, zaśmiała się, starając się uspokoić oddech.
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 4273
  Liczba postów : 11915
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptySro Lip 28 2021, 12:48;

Ta swoboda w ich relacji była bardzo ważna. Pomagała im też nieraz rozwiązywać starcia, które równie często się pojawiały ze względu na różnicę charakterów. Może nie rozumieli się w stu procentach, ale zawsze trzymali się razem. Jeśli ktoś twierdził, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje to zdecydowanie nie spotkał tej dwójki. Brooks była dla Maxa jak rodzona siostra i nie wybaczyłby sobie, gdyby cokolwiek stało jej się na swojej warcie. Nawet jeśli nie potrafił tego pokazać była dla niego jedną z najważniejszych osób.
-No cóż, wiem, ale chętnie usłyszę Twoją wersję. - Wyszczerzył się, by następnie posłuchać całej tej pięknej majonezowej historii. Starał się zachować maksimum powagi, ale było to niemożliwe i chichot raz po raz opuszczał jego usta. -No powiem Ci, że o tym w szkołach nie uczyli. - Zaśmiał się teraz już bez jakichkolwiek barier, bo ta historia była tak absurdalna, że aż był pewien, że jakiś niewtajemniczony osobnik by w nią zapewne uwierzył.

Od niefortunnych wydarzeń na pustyni podejście Maxa do magii znów się odwróciło. Nie mógł rezygnować z tego życia. Musiał być pewien, że będzie w stanie obronić bliskich, albo przynajmniej zemścić się na tych, którzy wyrządzili im krzywdę. Nie miał więc problemu, by wyczarować im świstoklik do Meksyku. Transmutacja zawsze była dla niego prosta więc i coś takiego zrobił lekką ręką. Sam trochę po świecie podróżował i zawsze chętnie wybierał się na kolejne wojaże. Atmosfera, którą odczuwał tutaj cholernie go przyciągała i miał ochotę jak najbardziej zagłębić się w ten klimat z bojowniczą krukonką u boku.
Nie odpowiedział, bo już nucąc pod nosem zaczął zapierdalać na szczyt. Piramida była zdecydowanie dużo wyższa niż początkowo się wydawało, co Max zrozumiał gdzieś w połowie. Nie poddawał się jednak i dopiero na szczycie padł pod ołtarzem cały zdyszany. Kondycja wciąż u niego kulała, a przez ostatnie kilka minut podjął się nadzwyczajnego wysiłku. Próbował więc złapać oddech, leżąc na plecach i przykładając dłonie do skroni, jednocześnie odgarniając z oczu spocone kosmyki.
-Nigdy. Więcej... - Wydyszał w końcu, posyłając jej uśmiech. Gdy nieco uspokoił oddech, podniósł się powoli i stanął przed tajemnym ołtarzem. -Jak myślisz, musimy coś im dać? Jakieś błogosławieństwo nam dadzą? Czy przeklną jeszcze bardziej? - Wyciągnął lokalną monetę z  kieszeni ustawiając na ołtarzu, po czym trochę dla żartów dorzucił jedną pomarańczę, którą ze sobą przytargał w razie, gdyby zgłodniał.

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees
Powrót do góry Go down


Julia Brooks
Julia Brooks

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pachnie lawendą
Dodatkowo : (ex)Kapitanka Krukonów
Galeony : 1602
  Liczba postów : 4801
https://www.czarodzieje.org/t19470-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19475-julia-brooks
https://www.czarodzieje.org/t19471-julia-brooks#576533
https://www.czarodzieje.org/t19697-julia-brooks-dziennik#589978
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptySro Lip 28 2021, 15:16;

W dużym uproszczeniu stanowili dwie strony tej samej monety. Nie zawsze mieli po drodze, właściwie to rzadko, ale Krukonka nauczyła się akceptować punkt widzenia chłopaka. Dawał mu również prawo do słabości i popełniania błędów, choć sama robiła wszystko, by wyplenić swoje słabości, a błędów nie popełniać. Z czasem nauczyła się go „obsługiwać”. Wiedziała, kiedy odpuścić, a kiedy dać mu po łbie, niekiedy i dosłownie. Dziwna znajomość, która z boku mogła wyglądać dwuznacznie, a w rzeczywistości stanowiła dowód na to, że rodzinę się wybiera.

- Oczywiście, że nie uczyli – prychnęła i przewróciła oczami. – Myślisz, że lobby musztardowe by na to pozwoliło? Niedoczekanie! Oni mają swoich ludzi wszędzie. Kto wie, może podsłuchują nas w tym momencie. A może to ty jesteś musztardowym lobbystą, hę? – Sprzedała chłopakowi lekką „mukę”, szczerząc się przy tym, jak głupi do sera. Bo choć starała się zachować powagę, to słuchając głupot, które opuszczały jej usta, nie była w stanie wytrzymać.

Transmutacja była jednym z tych przedmiotów, których Krukonka nienawidziła z całego serca. Świadomość, że jest to ten rodzaj magii, który przydaje się w każdej możliwej sytuacji, wcale nie zmieniał jej nastawienia. Kiedy więc mogła unikać lekcji u Patola i pójść zamiast tego na zaklęcia czy trening, to właśnie to robiła. I kiedy już żałowała swojej niewiedzy, to tylko podczas podróży, bo świstokliki stanowiły cudowny środek transportu. Na szczęście Max miał dużo więcej zapału i talentu do transmutacji, tak więc bez problemu znaleźli drogę do ich małej ojczyzny. Ojczyzny, w której Felixo okazywał się artystą kombinatorem i oszustem, który wyrywa dzidę do przodu, zostawiając Julkę daleko w tylu.

- Co jest, Solberg. Ktoś tu ostatnio jara za dużo fajek! – skomentowała kondycję chłopaka, który sapał z wysiłku. – Jak będziesz chciał mieć kondycję 18-latka, a nie Wespucciego, to wiesz, gdzie mnie szukać. Zawsze z chęcią dam ci solidny wycisk! – Poklepała go jeszcze pocieszająco po tyłku, zbliżając się powoli w kierunku ołtarza. A ten wyglądał… no jak stół. Jak duży kamienny stół, w którym nie było nic wyjątkowego, przynajmniej z pozoru. – Nie mam pojęcia, ale chyba się nie dowiemy, dopóki nie spróbujemy – zaproponowała, grzebiąc w plecaku i kieszeniach. Na ołtarzu po chwili wylądowało kilka funtów, kanapka z masłem orzechowym i dżemem, a także mugolska zapalniczka. Nic się jednak nie zadziało, więc Krukonka postanowiła nieco podbić stawkę, licząc na szybki wzrost inwestycji, w postaci jakiegoś rytualnego błogosławieństwa. Wyjęła więc różdżkę, rozcięła dłoń za pomocą zaklęcia-skalpela i skropiła kamień własną krwią. W tym momencie wszystko zniknęło, w powietrze wzbiły się tumany kurzu, a gdy ten już opadł, na ołtarzu… leżała sakiewka!

- O w dupę – stwierdziła całkiem trzeźwo, warząc w dłoni mieszek i zaglądając do środka, gdzie znajdowało się pięćdziesiąt galeonów. – Dajesz, teraz ty! A potem się zastanowimy, co można w Meksyku kupić za 50 galeonów!
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 4273
  Liczba postów : 11915
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Pradawny Ołtarz QzgSDG8




Gracz




Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz EmptySro Lip 28 2021, 17:08;

Majonezowa teoria wydawała się być naprawdę ciekawa. Prawie dorównywała tańcu i całowaniu wilkołaka. PRAWIE, bo tamta noc była jednak naprawdę zajebiście abstrakcyjna, a wszystko dzięki Durniowi i Amortencji.
-Nie tak głośno! - Wysyczał, zatykając jej usta, jakby właśnie zdradziła tajemnicę państwową. -Chałwa sarepskiej. - Wymruczał konspiracyjnym szeptem.. Bawił się przednio, co było widać po tym, że co chwilę po takim absurdzie wybuchał śmiechem i nie potrafił się opanować. Dokładnie to, czego teraz, w tych pojebanych czasach potrzebował. Luz, zero zmartwień i dużo dobrej zabawy. Czyli standardowy pakiet Brooks Premium.
Szczerze? Pasowali do Meksyku cholernie. Ich usposobienie i nawet nieco egzotyczna uroda Maxa sprawiały, że w pewien sposób byli tutaj jak u siebie. A przynajmniej według chłopaka, który czuł tu się dużo lepiej niż w upalnej Arabii.
-Wiem, wiem. Muszę w końcu wrócić do kondycji... - Powiedział, zdając sobie sprawę, że zamiast ku poprawie dość szybko zapierdala wciąż w przeciwnym kierunku. Fajki były tu tylko jedną ze zmiennych, jakie na ten stan wpływały. -No to ryzyk meksyk! - Powiedział inteligentnie, po czym patrzył, jak Brooks dokonuje rytuału i zostaje nagrodzona galeonami.
-Kurwa, trzeba było tu od razu przyjść, a nie się po wróżkach szlajać. - Zaśmiał się, po czym skropił pomarańczę i monetę własną krwią.
Chwilę to zajęło, ale nagle wszystko zniknęło i Max też został obdarowany sakiewką. Od razu schował ją do kieszeni, w głowie planując już na co te pieniądze wyda.
-Pewnie coś nielegalnego, albo obstawić wyścigi kaktusów, czy coś w ten deseń. - Zgadywał, nie mając pojęcia, jakie ciekawe rzeczy można ogarnąć w Meksyku za taką kwotę. Wiedział natomiast, że w Arabii spokojnie starczyłoby mu to na działkę mudminu.

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Pradawny Ołtarz QzgSDG8








Pradawny Ołtarz Empty


PisaniePradawny Ołtarz Empty Re: Pradawny Ołtarz  Pradawny Ołtarz Empty;

Powrót do góry Go down
 

Pradawny Ołtarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Strona 1 z 2 1, 2  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Pradawny Ołtarz JHTDsR7 :: 
reszta świata
 :: 
Meksyk
 :: 
Miasto Majow
-