Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Popołudniowa komnata

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 16 z 20 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17, 18, 19, 20  Next
AutorWiadomość


Simon Lewis
avatar

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : Teleportacja
Galeony : 149
  Liczba postów : 1357
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyCzw 19 Maj - 14:14;

First topic message reminder :




Na szóstym pietrze znajduje się sala wielkości klasy i kawałek więcej. Nie ma określonego koloru,gdyż każdy uczeń który do niej wejdzie może zmienić kolor miękkiego dywanu i ścian na jakikolwiek sobie wymarzy.Na północnej i południowej ścianie znajdują się dwa wielkie okna, na których parapecie spokojnie mieszczą się dwie osoby. Na czas imprez które często odbywają się w tym miejscu okna można zasłonić wielkimi zasłonami,przez co w pokoju zapada przyjemny półmrok. W jednym z rogów mieści się gigantyczna narożna kanapa,a po podłodze w niewielkich kupkach są porozrzucane kolorowe poduszki. Na pięknej drewnianej szafce stoi różowy gramofon,a w szufladzie można znaleźć całą kolekcje płyt gramofonowych poczynając od klasyki a kończąc na ciężkich brzmieniach. Uczniowie uwielbiają spędzać tu czas,i organizować imprezy.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość


Destiny Rogers
Destiny Rogers

Student Gryffindor
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 266
  Liczba postów : 299
https://www.czarodzieje.org/t13026-destiny-rogers
https://www.czarodzieje.org/t13038-destiny#349767
https://www.czarodzieje.org/t13039-destiny-rogers#349775
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 18 Lut - 11:58;

Jej matka ani ojciec niczego nie nauczali w szkole. Nie uważała ich za zbytnio dobrych czarodziei. Byli w porządku, ale nie przesiadywali z nią przy książkach, nie potrafili jej niczego nauczyć. kiedy tutaj przyjechała ojciec stał się w jej oczach jakimś cholernym pracoholikiem, który nie miał czasu na dzieci ani rodzinę. A teraz? Zechciało mu się spotkania rodzinnego! Przypomniał sobie nagle że ma rodzinę. Nie zamierzała się spotykać. Uważała, że zrobił jej na złość przeprowadzając się z Australii. wiedział jak bardzo nienawidzi zmieniać otoczenia, a mimo wszystko postanowił poszukać nawą pracę. Głupiec!
Historia magii była dla niej bardzo przeciętna. Nie wnosiła do jej życia niczego nowego. Jeśli nie przesypiała na lekcjach to należało jej pogratulować. Nie jej wina, że na tych zajęciach nic się nie robiła tylko się słuchało, czasami się pisało, ale to prędzej poza lekcją jakieś referaty, które zaraz po oddaniu pracy zapominała o czym były. Jej rozum po prostu to wypychał. Nie chciał przyjąć do wiadomości takich rzeczy, które były niepotrzebne.
Trzeba przyznać, że łączyła ich również wieź z bliźniakami. Nie za bardzo przepadali oboje za nimi. Na szczęście ta trzymała się od niej z daleka. Z pewnością od reszty rodzeństwa też więc aż tak nie narzekała na siostrzyczkę. Doskonale potrafiła ignorować ludzi kiedy tylko chciała. Weszło jej to w krew. Nawet w czasie wakacji aż tak jej nie denerwowała.
Destiny raczej nie miewała przelotnych romansów. Na swoim koncie miała kilku chłopaków, którzy ją zwyczajnie znudzili albo znaleźli sobie kogoś innego. Zamierzała podchodzić do relacji z tym ślizgonem bardzo ostrożnie. Kiedy miała wszystko pod kontrolą czuła się bezpiecznie. A tak właśnie się czuła. Wystarczyło wysłać mu list a już tutaj przyszedł. Wiedziała, że to długo nie potrwa. Gdyby chciała coś poważnego to wyśmiałby ją w twarz. wiedziała jak to działało dlatego się nie angażowała, ale lubiła go. Bardziej niż paru jej byłych chłopaków, którzy byli slizgonami. Było w nim coś bardzo pociągającego, że ciężko było jej to wyjaśnić. Miała nadzieję, że z tego wszystkiego wyjdzie cało. Nie chciała by jej zależało!
- Nie wrzucaj mnie do jednego worka razem ze wszystkimi, ja tego nie robię- powiedziała i się uśmiechnęła. Jasne, że gryfoni byli nie fair. Takie było już życie. Przeniosła swoje dłonie na jego klatkę piersiową i delikatnie gładziła go kiedy to jej usta znalazły jego własne. Były zupełnie takie jakie je zapamiętała. - Tęskniłam za tobą- szepnęła mu do ucha nieca go podgryzając.
Powrót do góry Go down


Benjamin Ash Benoui
Benjamin Ash Benoui

Student Slytherin
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Tatuaże na rękach, oraz orzeł na piersiach.
Galeony : 132
  Liczba postów : 156
https://www.czarodzieje.org/t15746-benjamin-ash-benoui
https://www.czarodzieje.org/t15754-ash#424855
https://www.czarodzieje.org/t15745-benjamin-ash-benoui
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 18 Lut - 19:31;

Ash bardzo się cieszył, że brata nie było w Hogwarcie, miał święty spokój. Jego brat był zupełnie inny i bardzo chciał się bratu podlizywać. Pewnie łaziłby za nim i nie miałby życia. Doskonale pamięta jak to było w pierwszych latach szkolnych. No cóż. Teraz miał święty spokój i lepiej, żeby tak zostało. Z ciotką się bardzo dobrze dogadywał. Rozumiała go. Ona sama z siostrą nie za dobrze się dogadywały, owszem jeżeli przychodziło co do czego potrafiły się zjednoczyć, ale tak to raczej się unikały. Jakieś wspólne obiadki to odpadało. Pewnie sama się cieszyła, że będzie musiała opiekować się siostrzeńcem. Mieli bardzo dobry kontakt.
- Przecież wiesz, że sobie żartuję. - powiedział do niej i nawet nie zdążył posłać jej uśmiechu bo ta już zaatakowała jego usta. Sam nie wiedział co czuje do dziewczyny. Owszem, obiecywał sobie, że nie będzie w stałym związku z dziewczyną, bardziej wolałby związek z mężczyzną, ale kto to wie w kim się chłopak zakocha? Może to właśnie ta gryfonka będzie tą jedyną. Oby dwoje trzymają się na dystans z wyjawianiem swoich uczuć i tak trzeba trzymać. Jeżeli nie ma takich rozmów Ash czuje się bardziej komfortowo, nie potrafiłby jej odpowiedzieć jakby go o to zapytała. Nie chciał się na niej zawieźć i ona chyba dobrze wiedziała, że takie poważne rozmowy musieli odłożyć na inny okres, kiedy to naprawdę będzie wyglądało inaczej.
Oczywiście oddał jej pocałunek, a gdy ta wyjawiła tęsknotę za nim ten bez zastanowienia schylił twarz do jej szyi składając tam zalotne pocałunki. Czy chciał coś więcej? Zawsze chciał. Destiny go naprawdę bardzo podniecała, ale nie mógł oczekiwać, że zawsze będzie tak samo, tak? Potrafili ze sobą rozmawiać i to na pewno był wielki plus w tym ich związku. Jeżeli to w ogóle można nazwać związkiem. - Powiedz co u Ciebie słychać... Moja droga... - mruknął do niej znowu zalotnie. Naprawdę interesowało go to co się u niej dzieje.
Powrót do góry Go down


Destiny Rogers
Destiny Rogers

Student Gryffindor
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 266
  Liczba postów : 299
https://www.czarodzieje.org/t13026-destiny-rogers
https://www.czarodzieje.org/t13038-destiny#349767
https://www.czarodzieje.org/t13039-destiny-rogers#349775
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 18 Lut - 21:33;

Ona akurat nie znała żadnych cioci czy wujków. Czasami zastanawiała się czy ma jakąś inną rodzinę. Zastanawiała się czy gdzieś na świecie ma kuzynów z którymi by się równie dobrze dogadywała jak z rodzeństwem. Ale nigdy o to nie pytała rodziców. Może byli pokłóceni? A może nie warto było o tym mówić? Gdyby chcieli to sami by jej o tym powiedzieli, prawda?
Lubiła mu czasami zamykać usta pocałunkiem. To były jedyne usta, które ostatnim czasem całowała, ostatnie usta jakie chciała teraz poczuć. I czuła je. Kiedy go puściła odgarnęła swoje włosy do tyłu.
- Oczywiście, że wiem. Rzadko spotykam slizgona który żartuje- Destiny bardzo lubiła sobie żartować. Oszalałaby gdyby musiała być cały czas poważna. Nawet na zajęciach ostatnio zdarzało jej się żartować! Czasami się hamowała bo wie, że nie wypada po prostu!
O rozmowie o uczuciach i o tym co naprawdę między nimi jest mieli czas. Jeśli zakocha się i powie jej to prosto w oczy zanim będzie za późno to zrozumie. To, że korzystali ze swoich ciał było naturalną potrzebą ludzką. Nie był bratem żadnej z jej koleżanek, nie czuła się źle będąc z nim w takich pomieszczeniach. Nie czuła się nawet źle kiedy teraz tak stała i mogła dotknąć jego ręki czy cokolwiek innego z obawą, że ktoś zauważy i będzie przypał. Nikt nie zauważy. Ludzie byli egoistami. Zauważali tylko własne problemy!
Kiedy ustami przesunął po jej szyi mruknęła cicho. to było naprawdę przyjemne uczucie. Nie tęskniła tylko za jego dotykiem, ale za chęcią rozmowy. Ufała mu. bardzo mu ufała. Czasami nawet się zdarzało, ze kładła głowę mu na nogach i mówiła. Dużo mówiła. Prawie od zawsze miała nadzieję, że nie powtórzy tego kolegom i że nie będą się nabijać. Miała nadzieję, że ta cała znajomość to nie tylko głównie przyjemność. Pociągnęła go na koc i oparła się o niego.
- Spotkałam Amy, Bena i... Alexa. Wrócił już ze stażu. Natarli mnie śniegiem i wrzucili w zaspy! To było naprawdę miłe spotkanie dopóki nie zaczęli mówić o ojcu. On znowu proponuje rodzinne spotkanie! Dwa miesiące temu nas widział. Nie mam ochoty tam iść co już zaznaczyłam im. Nie tym razem- szepnęła przymykając oczy. Jej ojciec nie będzie miał jej na każde skinienie palcem. Znów chciał się przeprowadzić? A może nagle się poczuł samotny i chciał zjeść kolację jak gdyby nigdy nic!
- A z resztą ja nie jestem studentem i nie mogę opuszczać zamku jak tylko mi się chce!- warknęła całkowicie skupiona na tej durnej sprawie i ścisnęła mocniej jego dłoń.
Powrót do góry Go down


Benjamin Ash Benoui
Benjamin Ash Benoui

Student Slytherin
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Tatuaże na rękach, oraz orzeł na piersiach.
Galeony : 132
  Liczba postów : 156
https://www.czarodzieje.org/t15746-benjamin-ash-benoui
https://www.czarodzieje.org/t15754-ash#424855
https://www.czarodzieje.org/t15745-benjamin-ash-benoui
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 18 Lut - 22:05;

Ten ślizgon rzadko sobie żartuje, oczywiście żarty mu się jedynie trzymają, jeżeli jest w swoim towarzystwie. Gdy kogoś nie zna, bądź go nie lubi wcale sobie nie żartuje. Des jednak należała do tych wyjątkowych. Przynajmniej na razie, bo nikt tak naprawdę nie wie co stanie się później z nimi. Czy będą w stanie normalnie rozmawiać jak teraz. Tego się nieco obawiał. Nie chciał jej stracić, a dobrze wiedział, że przez to co może się z nimi stać mogą stracić ze sobą kontakt. Ale bez ryzyka nie ma zabawy, prawda? Jeżeli tylko nikt do siebie niczego nie poczuje to chyba nie będzie problemu nadal spotykania się i spędzania ze sobą wolnego czasu, prawda? Des nie wyglądała mu na osobę, która będzie miała do niego żal. Miał nadzieję, że zbyt mocno nie zaangażuje się w ten związek. Nie chciałby ją zranić, ale jak będzie trzeba to nie będzie innego wyjścia. Dziś jest cudownie, a jutro Ash może podejść i zerwać z nią. Chyba zdawała sobie z tego sprawę. Był kobieciarzem i dłużej jak miesiąc z jedną dziewczyną nie wytrzymał, a że to początek takiej ich znajomości to mieli jeszcze czas na wszelkie sytuacje.
Gdy dziewczyna opowiadała mu o swojej rodzinie ten kontynuował pocałunki na jej szyi, ale równocześnie wsłuchując się w jej opowieści. Szczerze powiedziawszy nie znał dobrze jej rodzeństwa. Owszem, znał ich z imienia i nazwiska, ale to tylko tyle. Nie miał zamiaru się o nich wypowiadać, bo po co? Ona również znała jego brata. Byli identyczni, ale pewnie go poznała. - To dobrze, że nie zrobili tego przy mnie, bo chyba musiałbym zrobić im to samo. - powiedział do niej i lekko się do niej uśmiechnął, ale jedynie kącikami ust. Nie mógł się wyrażać na temat jej rodzeństwa tylko i wyłącznie z opini i opowiadań innych uczniów. Nawet gdyby ich nie lubił nie mógłby się do tego przyznać Des. W końcu to było jej rodzeństwo i na pewno ich kochała, może nie prawdziwą miłością, ale na pewno tolerowała. - Wiesz, ja straciłem ojca i dałbym wszystko, żebym mógł z nim zasiąść przy jednym stole. - mruknął i westchnął. Ze śmiercią ojca się już pogodził. Co prawda nie lubił na ten temat mówić, bo jednak to go nadal bolało, a zwłaszcza późniejsze zachowania jego matki i brata. Przez to ich jeszcze bardziej przestał tolerować. Wkurzali go tym z jaką łatwością przeszła przez nich ta wiadomość. To prawda Ash był bardzo blisko ze swoim ojcem i był do niego bardzo podobny.
Powrót do góry Go down


Sanne van Rijn
Sanne van Rijn

Uczeń Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 198
  Liczba postów : 134
https://www.czarodzieje.org/t15841-sanne-van-rijn#427812
https://www.czarodzieje.org/t15856-van-rijn-odbior#428201
https://www.czarodzieje.org/t15854-sanne-van-rijn#428114
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 25 Mar - 19:47;

Ogromnym błędem Sanne było to, iż kompletnie zapominała umawiać się z ludźmi na konkretną godzinę. Niekiedy bywało to dla Holenderki uciążliwym przyzwyczajeniem, gdyż zazwyczaj skutkowało to tym, iż pojawiała się w umówionym miejscu o wiele za późno, a dana znajomość zamiast rozkwitać, podupadała. Wiele jej byłych niedoszłych kolegów i koleżanek nie potrafiło zrozumieć jej natury, dlatego Sanne bez zastanowienia skreślała te kilka nazwisk ze swojej towarzyskiej listy. Wychodziła z założenia, jeżeli ktoś nie akceptuje jej w całości, taką jaką jest, tym bardziej nie zasługuje chociażby na sekundę zainteresowania. Taki schemat postępowania pozwalał jej otaczać się ludźmi, których w pewien sposób uwiodła swoją osobowością, umiejętnościami lub sprytem, pragnących z własnej woli przebywać w jej towarzystwie. I założyłaby się o swoją tiarę, że niewiele osób mogłoby się poszczycić takim wianuszkiem znajomych.
Niestety ze względu na nieoczekiwany rozwój wydarzeń, mający miejsce w szatni przy boisku Quidditcha po jej krótkim joggingu, na śmierć zapomniała o obietnicy złożonej @Marceline Holmes w porannym liście, o czym skutecznie przypomniała jej straszliwa ochota na napicie się Sherry. Niewiele myśląc z Błoni pognała bezpośrednio do kuchni, gdzie zawsze podkradała tenże trunek z tajemniczej skrytki, odkrytej na piątym roku wraz z Lanceleyem. Po odpowiednim zaopatrzeniu się w wysokoprocentowy napój, chowając pękatą butlę pod obszerną męską bluzą, co ile sił w nogach Sanka pognała do ich ulubionego miejsca spotkań, czyli do Pokoju Marzeń. Van Rij była przekonana, że pobiła swój osobisty rekord czasowy na dystansie Lochy, a szóste piętro - i to jeszcze z obciążeniem! Ciężko dysząc wparowała do pomieszczenia i nim zdążyła się po nim rozejrzeć, słowa zaczęły wymykać się spomiędzy jej warg.
- Wiem, wiem... Jak zwykle zjebałam i się - urwała, orientując się, że zachowuje się jak lunatyczka. Zaśmiała się sama z siebie, mogąc już rozluźnić spięte mięśnie. Odstawiła dwulitrową butlę na pobliski stolik i mocno się rozciągnęła, unosząc ramiona do góry tak jakby swoim ciałem chciała połączyć podłogę z sufitem. Następnie rozłożyła się na mięciutkiej kanapie, powoli wodząc wzrokiem po ścianach i wyposażeniu pokoju, wyobrażając sobie o wiele bardziej przytulniejszy wystrój w karmazynowych barwach. Trochę burdelowo, pomyślała i wzruszyła ramionami również dodając w myślach - Burdel też w głowie, to czemu ja się dziwię?
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyCzw 29 Mar - 20:18;

Czekała.
Była przyzwyczajona do swoich spóźnialskich znajomych, wszak nie przeszkadzało jej to na tyle, by przyjmowała maskę księżniczki, która jest obrażona na cały świat. Akceptowała ich defekty, podobnie jak rażące ją wady, jakby nie patrzeć - ona sama miała tendencję do uciekania bez informowania o tym kogokolwiek, a ostatnimi czasy w głowie Holmes rodził się pomysł nagłego wyjazdu do Francji, gdzie odnalazłaby spokój. Wiedziała, że tam ukojenie przyszłoby nad wyraz szybko, wystarczyło tylko spakować rzeczy i z n i k n ą ć.
Wystukiwała smukłymi palcami rytm jakiejś melodii, kiedy tak siedziała na sofie i skupiała się na ciszy jaka ją otulała. Zastanawiała się nawet czy Sanne w ogóle pamięta o spotkaniu, bo przecież Marce nie przypominała jej o tym kilkukrotnie, a raptem jeden raz i to całkiem spontanicznie, dając dziewczynie prawo wyboru. Błękitne tęczówki wlepiły się w drzwi do jednego, dość mocno ukrytego pokoju, by zaraz potem jej twarz rozświetliła się jasnym światłem, kiedy to drzwi otworzyły się niemal na oścież. Malinowe wargi rudowłosej wygięły się w subtelnym uśmiechu, zaś przekleństwo zmusiło ją do pobłażliwego patrzenia na młodszą krukonkę. Sama Marceline niejednokrotnie przeklinała, ale robiła to tylko w nerwach i bynajmniej nie potrafiła przełamać się do prowadzenia dyskusji w tym tonie.
- Nie czekałam długo - jakieś półtorej godziny - dokończyła w myślach, by już po chwili zapleść nogi w koszyczek i skierować wzrok na stoliczek. - Znów wzięłaś z kuchni wino? Nie zdziwię się, jeśli w końcu zapytają przed kolacją, kto podkrada ich zapasy - zażartowała i puściła dziewczynie oczko. Oczywiście, nierealnym była wizja dopytywania o kolejną butelkę, ale co gdyby odkryli ich mały sekret? - Jak się czujesz? - ot, zwykła ciekawość. W grucie rzeczy, nie brała nawet pod uwagę, że jeszcze kilka minut temu, Sanne i Ewan dali upust emocji w szatniach, wszak Marceline od czasów w Trausnitz, gdzie to rozpoczął się jej związek, obecnie była niezwykle ostrożna. Popełniła kilka błędów wynikających z czystego pragnienia, ale sądziła, że van Rijn jest uosobieniem odpowiedzialności, a może to był błędny obraz? Sama nie była pewna, jednakże nie zamierzała dopuszczać do siebie złej opinii na temat krukonki. To co robiła i z kim - nie było sprawą Marceline, wszak najistotniejszym było dla niej, że relacja z ukochanym mężczyzna jest owiana słodką tajemnicą. Nikt nie musiał wiedzieć, a tym samym - nikt nie podejrzewał, co tak naprawdę łączy ją z jednym z profesorów. Tajemnica dawnej szkoły, w której to cień plotek zawyrykował na przyszłości Holmes, teraz był jedynie głuchym echem obaw, które niegdyś wprawiały serce rudzielca o szybsze bicie i spłycony oddech, teraz... Wszystko wyglądało inaczej.
Powrót do góry Go down


Sanne van Rijn
Sanne van Rijn

Uczeń Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 198
  Liczba postów : 134
https://www.czarodzieje.org/t15841-sanne-van-rijn#427812
https://www.czarodzieje.org/t15856-van-rijn-odbior#428201
https://www.czarodzieje.org/t15854-sanne-van-rijn#428114
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyWto 3 Kwi - 22:41;

- Nie kłam - fuknęła i posłała Marceline pobłażliwe spojrzenie. Bardzo dobrze wiedziała, że ten słodki rudzielec siedzący na przeciw niej jest istnym przykładem punktualności i dobrych manier. Przez tych kilka lat znajomości Holenderka nigdy nie słyszała, aby Holmes wypowiedziała się o kimś nieprzychylnie, przeklęła, bądź zarobiła szlaban. To sprawiało, że Sanne choć bardzo się przed tym wzbraniała, zaczynała mieć wyrzuty sumienia przez swoje nieposkromione zachowanie. Jednakże porywcza natura i niewyparzony język ciemnowłosej Krukonki nigdy nie pozwolą van Rijn na upodobnienie się do Marceline nawet w choćby kilku procentach.
Mimo tak wielu różnic charakteru nadal były w stanie się ze sobą dogadać... Być może totalnie niezamierzenie udało im się wcielić w życie powiedzenie o przyciąganiu przeciwieństw, bądź traktując to tylko przedmiotowo, postanowiły z zaciśniętymi zębami akceptować swoje wady, dla wyższego celu? Sanne jednak skrycie wolała traktować to jako prywatny sukces i wierzyć, że obie ciężko sobie wypracowały taką więź. Tylko koleżeńską więź, gdyż to właśnie Holenderka nie była w stanie zaoferować Holmes więcej. Tu wina leżała całkowicie po stronie siedemnastolatki, która do tej pory nie potrafiła całkowicie uporać się ze stratą siostry oraz najlepszej przyjaciółki. Większość osób, nie zdając sobie z tego kompletnie sprawy, po prostu myślała, iż panienka van Rijn jest zwyczajnie aż tak zadufana w sobie.
- Najpierw pójdą do skrzatów, które urządzają sobie w spiżarce conocne libacje i wcale tego nie kryją - pociągnęła żarcik, szczerząc się do koleżanki. To co zasugerowała poniekąd mogło być prawdą, ponieważ niezależnie o której porze by się zaszło do pomieszczenia pełnego jedzenia, panował tam straszliwy gwar. Bowiem wszystkie kwatery szkolnych skrzatów sąsiadowały z tymże pomieszczeniem i jak nie trudno się domyślić ciężko się powstrzymać pokusie, mając tyle dobrodziejstw dosłownie za ścianą.
W momencie, gdy kolejne pytanie wyfrunęło z ust Francuzki, Sanne wyprostowała się jak struna, wbijając w towarzyszkę baczne spojrzenie. Nie lubiła takich nieokreślonych pytań. Nie wiedziała jak ma na nie reagować, czy się bronić, czy uciekać, czy może wbrew własnej woli szczerze odpowiedzieć. W każdym razie postanowiła zaufać panience Holmes, w związku z czym przywołała na swoje usta delikatny uśmieszek, skutecznie maskujący jej chwilowy paraliż.
- Teraz już jest lepiej. Dzisiaj byłam na pierwszym treningu od tygodnia. Nawet nie wiesz jak ciężko się pozbyć tych cholernych bolesnych skurczy. Naprawdę, nawet największemu wrogowi bym tego nie życzyła... - potok słów wystrzelił z jej gardła. Nie otrzymała sprecyzowanego pytania, więc wylewała z siebie wszystko co jej ślina na język przyniosła. - Chociaż nie. Dear'owi tego życzę z całego serca! - oczywiście nie musiała tłumaczyć koleżance, że chodzi jej o Caluma Dear'a (@Calum O. L. Dear), który doprowadzał Sanne do białej gorączki, natomiast Sanne - non stop o tym paplająca - zapewne doprowadzała do takiego stanu również Marceline. Efekt domina, ciekawe kto jeszcze należał do tego łańcuszka wkurwu.
- W każdym razie, Gumochłon go jebał - machnęła ręką w pobłażliwym geście, jakby chcąc odegnać od siebie nieprzyjemne myśli, chcące zalać jej umysł. - Sherry! - zakrzyknęła, nagle sobie przypominając, że jest straszliwie spragniona. Podniosła się z wygodnej kanapy i skierowała swoje kroki do niewielkiego regaliku, w którym dziewczyny chowały swoje kieliszki przeznaczone do kulturalnego raczenia się bordowymi trunkami. Wystawiła je na wierzch, wyciągnęła różdżkę zza pasa, skierowała jej koniuszek w jedno z naczyń i wypowiedziała zaklęcie mające spowodować pojawienie się strużki czystej wody, którą mogłaby odświeżyć kryształowe ścianki. Jednakże dzięki wspaniałym właściwościom, które przyniosły ze sobą zakłócenia, kryształ jeszcze bardziej oblepił się brudem. Kolejna próba - ten sam efekt. Co za wieczór... Warknęła w myślach i biorąc jeden głęboki wdech spróbowała po raz trzeci. Na całe szczęście tym razem pojawiła się strużka czystego, bezbarwnego płynu, który posłużył Holenderce na opłukanie kieliszków. Kiedy wodę zastąpiła już rubinowym trunkiem, wcisnęła rudej kielich w dłoń i nakazała tą niemałą ilość wypić duszkiem. Gwoli uściślenia - nie odpuściła, dopóki nie zobaczyła dwóch pustych kieliszków.
- Jak tam Ci idzie podrywanie Bergmanna? - zapytała ni stąd ni zowąd, chcąc ugasić swoją ciekawość silnie podlewaną bardzo łatwopalnymi obserwacjami.


Kostka: 1; 1; 2
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptySob 7 Kwi - 19:59;

Wbrew pozorom - Marceline nie kłamała.
Mijała się z prawdą, a to powiązane było z robieniem dobrej miny do złej gry. Nie chciała nigdy nikogo urazić, a tym bardziej wytknąć błędu, który mógłby sprawiać wrażenie karygodnego.
- Wiesz, że... - zawiesiła głos, bo i tak protestowanie wobec słów, które już padły, że wcale nie są tym czym były, plasowało się jako bezcelowa czynność. Im dłużej trwała ta stagnacja, tym Holmes odczuwała skutki uboczne niepotrzebnych oszustw, przez co spięła się mimowolnie i dopiero po kilku sekundach udało jej się obdarzyć Sanne delikatnym, wręcz enigmatycznym uśmiechem. Musiała grać w tę grę co zawsze, gdzie to ona lawirowała na pograniczu fałszywej szczerości, ale przecież obie miały wiele wad, tylko nie rozmawiały o nich. I tak jak van Rijn potrafiła być głośna, przynajmniej połowa hogwartczyków nie wiedziała o istnieniu rudowłosej, ale tak było akurat lepiej. Starsza krukonka nie radziła sobie ze spojrzeniami nieznajomych, a nawet opinią (jakąkolwiek) na jej temat; plotki, plotki... Przekleństwo współczesnego świata.
- To co ty robiłaś na tym treningu? - zapytała z nutą ciekawości i tym razem!, młodsza dziewczyna nie miała prawa sądzić, że wypowiadane pytanie było usiane nicią obłudy. Marce doskonale znała to pojęcie, pomimo że nigdy nie interesowała się uzdrawianiem, ale przez cały okres nauki w Beauxbatons trenowała wytrwale taniec baletowy, który częstokroć był przyczyną kontuzji czy obolałych mięśni. Obecnie nie posiadała już tyle czasu, by poddawać się intrygującej pasji, gdzie to muzyka otulała wątłe ciało i niosła je ponad ziemią przy całej kombinacji przeróżnych figur i sekwencji. Ileż ona by dała za choć jeden dzień na sali, w której istniałaby tylko ona i lustra, a melodia odbijałaby się od ścian, nadając pasji i kolorytu całemu układowi skomplikowanych znaczeń. Emocjonalna strona córki Clementa jawiła się jako hermetycznie zamknięta przed szarą codziennością, w której to mogła ulec gwałtownej dewastacji, ale jak długo serce pompowało krew, a mur dystansu i obojętności wznosił się dookoła delikatnego narządu, tak długo była bezpieczna. - Cóż ci zrobił Calum? Chyba nigdy tego nie pojmę, ale to pewnie dlatego, że ja nie zdążyłam tu poznać kogoś aż tak bardzo, by stwierdzić, że ekhem... Uchms... Robił mu to gumochłon - stwierdziła z rozbawieniem w głosie i pokręciła z całkowitą dezaprobatą głową. - Dlaczego właściwie gumochłon? - cóż, kto pyta nie błądzi.
Zabawnym było, jak wiele stwierdzeń, fraz i przenośni mogła się nauczyć przy Sanne, która bezpardonowo głosiła swe osądy i nie bała się wyrazić własnego zdania. Wzmianka na temat szanownego Dear'a była raczej wysublimowanym dodatkiem w tej jakże normalnej i niezobowiązującej konwersacji, choć Holmes raczej nie była przekonana czy chce słuchać opowieści związanej z chłopakiem, do którego niegdyś żywiła uczucia Ulla. Notabene, zabawne, że zniknęła, prawda? Nieistotne.
Upiła łyk wina i czuła jak alkohol pali ją w przełyku, gdy moment perfekcyjnie zlał się z nieoczekiwanym pytaniem holenderki.
D l a c z e g o?
Mięśnie twarzy rudzielca napięły się od razu, zaś jej oczy błysnęły niezidentyfikowanym światłem. Czuła jak umysł płonie niemal od konsternacji, w którą dała się wplątać, przez co im dłużej tkwiła na sofie, tym bardziej miała ochotę utopić się w okowach ściany, która z pewnością byłaby idealnym schronieniem.
- On ma wystarczającą ilość fanek, które z pewnością go podrywają - odpowiedziała dyplomatycznie, a zaraz potem posłała Sance przeciągłe spojrzenie błękitnych pierścieni. - Zresztą, dlaczego to ja miałabym wyrazić jakiekolwiek zainteresowanie, skoro to ostatnim razem plotkowali o was w damskiej łazience... - rzuciła niewybrednie, pragnąc z jednej strony wybadać temat, zaś z drugiej nie zamierzając mierzyć się z ewentualną prawdą, która mogłaby się okazać nad wyraz szokująca. Czy to zazdrość? Nie wiedziała, ale im dłużej zagłębiała się w taką perspektywę, tym mocniej szukała wybawienie od niezbyt odpowiedniego tematu.
Powrót do góry Go down


Sanne van Rijn
Sanne van Rijn

Uczeń Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 198
  Liczba postów : 134
https://www.czarodzieje.org/t15841-sanne-van-rijn#427812
https://www.czarodzieje.org/t15856-van-rijn-odbior#428201
https://www.czarodzieje.org/t15854-sanne-van-rijn#428114
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyWto 17 Kwi - 21:36;

Jakież to holenderskie dziewczę było nierozgarnięte w swoim zwariowaniu! Wystarczyła jedna myśl, która niczym pstryknięcie palcami hipnotyzera, wciskając się w zwoje myślowe Sanne potrafiła bardzo skutecznie wypchnąć wszystkie inne z jej głowy. Panienka van Rijn zdecydowanie nie mogła się poszczycić podzielnością uwagi, oj nie. Ta przypadłość - niestety - potrafiła nieźle namieszać w planach ciemnookiej Krukonki, która niemal za każdym przyłapując się na swoim zapominalstwie zarzekała się w myślach, iż nigdy więcej jej się to nie przydarzy. Jednakże zmiana tego wymagała od Holenderki dyscypliny i samokontroli, co - no nie oszukujmy się - nie było wcale jej mocną stroną.
Verdomme! - zaklęła siarczyście w myślach w swym ojczystym języku, niepostrzeżenie, dosłownie na ułamek sekundy wznosząc spojrzenie ku sufitowi, jakby chcąc znaleźć tam ukojenie dla swej irytacji na samą siebie. A wszystko to dzięki pozornie niewinnemu pytaniu, które Marceline gładko, niczym balonik z helem, wypuściła w eter. "To co ty robiłaś na tym treningu?" - słowa te obijały się teraz po czaszce Sanne, tworząc to jeszcze większy chaos, w już i tak zabałaganionej głowie. PRZECIEŻ KOMPLETNIE ZAPOMNIAŁA, ŻE MA NA SOBIE MĘSKIE SPODENKI I BLUZĘ...
Wstyd, van Rijn. WSTYD.
- Umm - mruknęła, powoli hamując gonitwę swych myśli. - Jadłam zdecydowanie za mało czekolady - odpowiedziała z zadziornym uśmieszkiem, mając nadzieję, iż pytanie Holmes nie było wywołane jej ubiorem, a jedynie było zagajeniem do opowieści o skurczach mięśni. W momencie, gdy jasnooka zagaiła o Dear'a, Holenderce spadł kamień z serca. - Bo jest najobleśniejszym stworzeniem jakie znam, tak samo jak ten chłopaczek, więc idealnie mi do siebie pasują - odpowiedziała z wyraźnie szerokim uśmiechem satysfakcji. - Cóż, i obyś nie miała szans poznać tej flegmatycznej cioty, serio. - Za żadne skarby Sanne nie dałaby się nikomu przekonać do tego, aby zmienić zdanie o ów Krukonie. Niechęć, jaką żywiła do chłopaka można by było wytrącać z jej organizmu i sprzedawać hektolitrami. Studnia bez dna.
Wbrew pozorom panienka van Rijn również bardzo dużo zyskiwała na spotkaniach ze starszą koleżanką. Początkowo ich spotkania były zaaranżowane przez opiekuna ich domu w Trausnitz, gdzie Marceline - jako wzorowa uczennica - miała za zadanie pomóc Sanne nieco podciągnąć się w nauce Transmutacji. Z biegiem lat oraz mnóstwa spędzonych ze sobą godzin, dziewczynki zauważyły, iż w pewien sposób zżyły się ze sobą. Dlatego też kiedy korepetycje dobiegły końca postanowiły nadal utrzymywać ze sobą kontakt. Niestety nagłe zawirowania, które pojawiły się w życiu ciemnookiej Krukonki sprawiły, iż relacja umarła śmiercią naturalną. Kto wie, na jakim etapie znajomości by były teraz, gdyby jedna z nich odważyłaby się naskrobać kilka słów na pergaminie i posłać sowę pod odpowiedni adres...
Nim Holmes skończyła swoją wypowiedź, Sanka już wiła się na kanapie nie mogąc powstrzymać śmiechu. - Może jeszcze powiesz, że to z mojego powodu zrezygnował z nauczania w Trausnitz i przeniósł się tutaj? - zapytała ironicznie, ocierając łezki z kącików. - No proszę Cię, przecież obiecałaś mi pomagać tłamsić takie plotki w zarodku, a nie w nie głupio wierzyć! - skarciła ją spojrzeniem i tonem pełnym dezaprobaty, po czym jak gdyby nigdy nic uzupełniła trunkiem kieliszek koleżanki, a następnie swój.
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyCzw 26 Kwi - 18:35;

Była dobrym obserwatorem. Prawdopodobnie.
Nieustannie przyglądała się Sanne, która wprawiła ją w niemałe zakłopotanie, o ile można mówić o niezrozumieniu wobec gwałtowności Holenderki, tak nagłe przerwanie stateczności Holmes mogło okazać się zaskakujące. Błękitne tęczówki rudowłosej przesunęły się mimowolnie po sylwetce van Rijn, a zaraz potem w osobę starszej krukonki uderzyła szokująca prawda; co to za ubrania, do stu hipogryfów? Francuzka nie była dociekliwa, podobnie jak nie zamierzała zadawać miliona pytań, ale to typowe dla Sanki przekleństwo utwierdziło Marceline, że coś jest nie tak.
- Intensywny trening, prawda? - zagaiła dość luźno, oczywiście - bez cienia kpiny w tonie, pomimo że wzrok nieustannie lądował na stroju młodszej koleżanki. - A tutejsza czekolada nie jest smaczna, zdecydowanie nie tak bardzo jak moja - paryska - powiedziała nad wyraz pewnie, po czym upiła maleńki łyk wina. Była bez nastroju i chęci do bawienia się w gry słowne, dlatego uwagi kierowane pod adresem tego całego Caluma sprawiły, że rude dziewczę uniosło wymownie brwi.
- Doskonale wiesz, że wasze konflikty mnie nie interesują, a czy jest flegmatyczną cio... Uchms... A czy jest flagmatyczny - być może będzie mi dane ocenić samodzielnie - nie przeklinała, nie aż tak często jak mogłoby się wydawać, przez co musiała się ugryźć w język, by nie zrobić z siebie idiotki. Nie chciała poddawać surowej nocie kogokolwiek, wszak znała tutaj naprawdę znikomą ilość ludzi, choć niektórzy dorobili sobie już łatki naćpanych, lewitujących fretek czy niedorozwiniętych ghuli. To nie było jednak aż tak istotne, dlatego nie rozwijała własnych myśli, które lawirowały na pograniczu bezsensu i absurdu. Nauka czy niezobowiązujące tematy wydawały się lepsze niż rozważania o uczniach i studentach.
Spojrzenie Holmes powędrowało gdzieś w bok, jakby chciała nauczyć się na pamięć ułożenia wszelkich obrazów, cegiełek, a nawet innych przedmiotów znajdujących się w pokoju marzeń, a to głównie dlatego, że była wzrokowcem i jeśli jeszcze kiedyś tu trafi - na pewno coś się zmieni. Parskła cicho śmiechem, bo nagle przypomniała sobie o ulotności dni, które minęły, a przecież w Trausnitz nad wyraz często chowała się w tego typu pomieszczeniach, by uciec od typowych obowiązków lub nauczyć czegokolwiek zagubione duszyczki. To były czasy związane ze swobodą i brakiem obowiązków czy sekretów, które coraz częściej dawały o sobie znać, a przecież utkane iluzoryczną nicią enigmy winny pozostać w czterech ścianach dwóch domów. Jego i jej.
Słowa van Rijn wbiły szpilę w serce rudowłosej, bo jakby nieświadoma wycelowała doskonałą bronią, by tylko ją skrzywdzić. Przełknęła głośniej ślinę i uśmiechnęła się lekko, choć było to granie w grę, której nie akceptowała w żaden sposób. Dobra mina do złej gry, czyż nie?
- Nie musisz się martwić, że ktokolwiek wziąłby plotki o was na poważnie - powiedziała spokojnie, ale nie wzięła haustu wina, bo nie zamierzała za to wznosić jakiegokolwiek toastu. Od razu w umyśle Marceline zaczęły pojawiać się obrazy związane z Trausnitz, Pete'ą, który ją niemal zgwałcił, a także Danielem, który był dla rudowłosej niezwykle istotny, czego Sanne  nie miała prawa wiedzieć. Przynajmniej jasnym stało się to, że plotki niepokryte tamtejszym gramem prawdy nie dotarły do Holenderki, a przecież było o tym doprawdy głośno w niemieckiej szkole... Wszystko wraca jak boomerang. - Profesor Bergmann uwielbia blondynki, a jak już tak bardzo chciałabyś być na czasie, zapewne wiedziałabyś, że odszedł z Trausnitz dla pewnej nauczycielki stąd; łączy go wszak niebywale silne uczucie z profesor Fairwyn i od wielu lat są w związku, a uczennice czy studentki wcale go nie interesują - wydukała na jednym tchu niebywałe kłamstwo i posłała niewinny uśmieszek w stronę młodszego dziewczęcia. - Nie ty pierwsza i nie ostatnia mogłaś sobie za dużo wyobrażać - nie, to nie miało być okraszone nutą chamstwa, bo ledwie wydusiła z siebie tę irracjonalnę frazę, a zaraz potem wybuchła śmiechem. Sztucznym. - I wybacz, ale nie zamierzam się mieszać w żadne plotki, skoro nigdy nie będą prawdziwe - dodała i dopiero postanowiła napić się alkoholu, by stłumić rozrywające ją emocje. Smutek i żal gwałtownie wypełniły kanaliki nerwowe, przez co jedyne o czym myślała to jak najszybsza ucieczka z tego miejsca.
Dokładnie tak samo jak z Trausnitz.
Powrót do góry Go down


Sanne van Rijn
Sanne van Rijn

Uczeń Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 198
  Liczba postów : 134
https://www.czarodzieje.org/t15841-sanne-van-rijn#427812
https://www.czarodzieje.org/t15856-van-rijn-odbior#428201
https://www.czarodzieje.org/t15854-sanne-van-rijn#428114
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyWto 8 Maj - 23:20;

Panienka van Rijn często się łapała na tym, że w dość nieoczekiwanych momentach wypowiadała na głos to czego nie powinna. Tak również było w tym przypadku, kiedy to niderlandzkie przekleństwo mające pozostać w jej głowie, zdołało się wymsknąć spomiędzy pełnych warg dziewczyny. Marceline słyszała je już tak wiele razy, że na pewno skojarzyła znaczenie, a mimo tego Sanne dalej szła w zaparte, starając się zapobiec uwidocznieniu się temu zakłopotaniu, które ogarnęło jej klatkę piersiową rozgrzewając od środka lepiej niż wino. Widziała to zainteresowane spojrzenie Holmes, co było dość rzadko spotykanym widokiem, dlatego też sama obserwowała ją z dużą dozą ciekawości.
- Marce, przecież mnie znasz już tyle lat - odparła rozkosznie, rzucając towarzyszce zadziorny uśmiech. - Albo intensywnie, albo wcale. Połowiczne robienie czegoś to strata czasu - wytłumaczyła spokojnym głosem, już zupełnie nie martwiąc się o to, że dziewczyna przyprze ją do muru i każe spowiadać się z tych zbereźnych rzeczy, które notorycznie popełniała w towarzystwie niejakiego Lanceleya.
-To dziwne, że jeszcze nie dane było mi spróbować tego paryskiego rarytasu - szybko przeskoczyła z tematu treningów na słodkości. Kończąc swoją wypowiedź jedynie wymownie uniosła brew ku górze i delikatnie pokręciła głową w geście dezaprobaty. Jednakże ta cała gra, na pozór poważna, była okraszona delikatnym uniesieniem kącików ust, mających na celu złagodzenie odbioru. Sanne nie miała za złe Marceline, iż ta nie obdarowywała jej nie wiadomo jakimi prezentami z jej podróży na ojczyste tereny. Z resztą jasnooka Francuzka mogłaby zarzucić jej dokładnie to samo.
Ze spokojem wysłuchała ostatniej wypowiedzi towarzyszki na temat jednego z członków rodu Dear, co jakiś czas kiwając nieznacznie głową w geście zrozumienia. Nie miała na celu wprowadzenie Krukonki w zakłopotanie, ani tym bardziej nastawienie jej negatywnie w stosunku do wcześniej wymienionego osobnika. Po prostu często mówiła to co myślała, może nie zawsze był na to odpowiedni czas i miejsce. Może nie zawsze zważała na uczucia innych, ale przynajmniej dzięki temu wiedziała, że ma wokoło siebie ludzi, którzy akceptują ją taką jaka jest. Dlatego też w związku ze słowami Francuzki, Sanne postanowiła porzucić ten temat, nie chcąc wprowadzać Holmes w bardziej niekomfortowe położenie.
Pozycja, jaką Holenderka przyjęła na miękkiej, wytapicerowanej sztruksem kanapie wyraźnie wskazywało na rozluźnienie wywołane bordowym trunkiem, którego dwa kieliszki już dawno zostały wlane do przełyku Krukonki. Skoro ciało było zrelaksowane, to tym bardziej umysł Holenderki, w związku z czym w ogóle nie odczuła tego napięcia, które na chwilę zawisło w powietrzu po jej słowach.
- Wszystko mi jedno, czy ktoś bierze plotki o mnie na poważnie czy nie. Naprawdę już przywykłam do tego, że ludzie to najgorsze ze stworzeń, jakie Ziemia mogła urodzić. Jedyne co można zrobić to nie dawać kolejnych powodów do plotek, wiesz, akcja rodzi reakcję - zaczęła swoją wypowiedź, być może dość chaotycznie, ale zwalmy to na winę wina, które wstrzyknęło jakąś część promila w jej krwioobieg. - Najważniejsze, że niewielka garstka osób zna prawdę. TY znasz prawdę - wycelowała w Marcelkę wskazujący palec i przymykając jedną powiekę, łypnęła na nią swoim drugim ciemnym jak kawa ślepiem. - Ale wiesz kto nie zna prawdy? Nauczyciele. Bennett. Te wszystkie wścibskie i zakochane w Bergmannie smarkule. I wiesz, może specjalnie nie pałam miłością do Transmutacji, ale jego szanuję jako osobę i uważam, że w żaden sposób nie zasłużył sobie na takie oszczerstwa - wypowiedziała się z wyraźnie wyczuwalną powagą w głosie. W międzyczasie poprawiła się do pozycji siedzącej, aby móc dobrze widzieć koleżankę, totalnie ignorując wzmiankę o preferencjach Niemca oraz bezpodstawny zarzut Francuzki. - Dlatego pomyślałam, że mogłabyś się zaangażować razem ze mną w walkę z tymi boginami, przez wzgląd na twoją sympatię i do psorka i do przedmiotu - na koniec posłała Marceline szeroki zachęcający uśmiech pod totalnie niewinnym tytułem "be my partner in crime", któremu bardzo ciężko było się oprzeć. Holenderka liczyła, że Holmes nie da się długo namawiać.
Powrót do góry Go down


Marceline Holmes
Marceline Holmes

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 1207
  Liczba postów : 1162
https://www.czarodzieje.org/t15095-marceline-holmes
https://www.czarodzieje.org/t15273-sow
https://www.czarodzieje.org/t15094-marceline-holmes
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 13 Maj - 18:23;

Marceline zaś nie była od osądzania kogokolwiek, tym bardziej Sanne, z którą łączyła ją typowa dla koleżanek relacja, daleka od zbędnej zażyłości czy wszelkiej maści zwierzeń. Zdążyły się jednak poznać dostatecznie, o ile oczywiście - ktokolwiek miał odwagę powiedzieć, że znał rudowłosą, a w tej materii wątpiła nawet w van Rijn, która nigdy nie dostała szansy na ujrzenie prawdziwej i rzeczywistej maski rudowłosej Francuzki. Nie wynikało to z egoistycznych pobudek, a raptem zachowawczego stosunku do osób nieprzewidywalnych i żyjących według własnych reguł, rzadko kiedy licząc się z innymi.
I mimo całej sympatii do młodszej krukonki, Holmes nigdy nie byłaby w stanie zaufać jej dostatecznie, by cokolwiek istotnego uleciało spomiędzy karminowych warg starszej, a mogłoby okazać się na tyle istotne, że w grę wchodziłaby cena własnej godności.
Irracjonalne.
- Skoro tak twierdzisz... - odparła bez przekonania, bo to czy Sanka postanowiła urozmaicić sobie czas w ten intensywny, dość przyjemny sposób czy też nie, nie stanowiła sfery zainteresowań Marce. Wydawać się nawet mogło, że cała atmosfera gdzieś zaginęła pod gęstymi kłębami nerwowości, która w tej chwili lawirowała na pograniczu zbliżającej się burzy. Francuzka musiała jednak ukoić w sobie chęć do wybuchów i irytacji, by nie dać po sobie poznać czegokolwiek, stąd zajęła się sączeniem trunku, nad wyraz dobrego.
Słuchanie na temat wszelkiej maści informacji dotyczących plotek, spojrzenia na nie i o gronie zainteresowanych, nie należało do ulubionego tematu córki Clementa. Doskonale wiedziała - jak to jest, bo przecież przez wiele miesięcy była obiektem kpin, pomówień i oczerniania, gdy to w Trausnitz rozeszła się fama o jej romansie z Danielem; na całe szczęście - van Rijn nie miała o niczym pojęcia, zaś jej koleżanki przypisały zasługi Holenderce. A może coś w tym było, tylko Marceline była nad wyraz naiwna? Nieistotne, teraz nic nie było ważniejsze od zniknięcia poza murami Hogwartu.
Obdarzyła rozmówczynię nikłym uśmiechem i wzruszyła lekko ramionami.
- W takim razie nie znają prawdy, więc co ja mam do tego? Chcą o was gadać to niech gadają - rzuciła od niechcenia, bo jeśli to faktycznie była prawda i plotki o Sanne i Danielu krążyły po szkole, rudowłosa zapewne opuści to miejsce jeszcze w tym miesiącu, nie przejmując się niczym i nikim. Sama zainteresowana, która głosiła swoje osądy na temat domniemania niewinności i profesora Bergmanna, nie musiała o tym wiedzieć.
Nikt nie powinien.
- To sobie z nim to wyjaśnij, na pewno znajdziecie dobry sposób, by sobie poradzić z waszym problemem - dodała z nutą propozycji, bo sama nie zamierzała już się mieszać w cokolwiek. Bawił ją jedynie fakt, że w tym wszystkim, w całym tym cyrku, pozostała jedynie marionetką, bo ktoś wolał poddać destrukcji dawną historię. Upiła kolejny haust wina, by zaraz potem usiąść z zaplecionymi nogami "na krzyż" na kanapie i oprzeć się wygodnie. W kanalikach nerwowych dudniły emocje, które przypominały lawinę wszelkich barw zakrawających o najbardziej absurdalne uczucia, raz po raz rozcinające delikatne wnętrze rudzielca.
- Wybacz, ale nie zamierzam się w to angażować, a powód jest bardzo prosty - powiedziała z nutą drwiny w głosie. - Szkopuł tych plotek dotyczy - was - nie mnie. Nie chcę się babrać w czyimś syfie, a skoro sami doprowadziliście do tego, że uważają iż stać was na złamanie zasad, to radźcie sobie z tym sami - może była zbyt ostra, zbyt dosadna, ale nie umiała postąpić inaczej. - Mnie w to nie mieszaj.
Powrót do góry Go down


Eden Sinclair
Eden Sinclair

Uczeń Slytherin
Rok Nauki : VII
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Galeony : 67
  Liczba postów : 42
https://www.czarodzieje.org/t16775-eden-bae-sinclair
https://www.czarodzieje.org/t16779-poczta-eden#466582
https://www.czarodzieje.org/t16776-eden-bae-sinclair
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 18 Lis - 21:32;

Muszę wyrwać je spod skóry.

Skoro nie chciały rosnąć same, samoistnie, skoro były na tyle uparte, na tyle przebiegłe, by wciąż chować się pośród odmętów mięśni, mięsa, krwi, zamiast swą bielą wzbić ją w przestworza... Eden uświadomiła sobie, że bez jej własnej, niekoniecznie baletowej ingerencji w proces ich narodzin - tak usilne starania miały już zawsze okazać się bezowocne. Beznadziejne. Miały być niczym, niczym, niczym jej własny taniec, pełne desperacji pląsanie na krawędzi noża pomiędzy gracją a szaleństwem. Bez opamiętania zaczepiła więc wcześniej znanego jej jedynie ze słyszenia i reputacji Ślizgona, aranżując ich wspólną, małą tajemnicę. Na pewno miał ich już sporo. Miał ich multum, milion, musiał mieć, sądząc po jego własnym wizerunku. Po czerni pożerającej ją pasją wzorów, które namiętnie chciała zrozumieć. Bo on był bólem. Uczuciem. Historią. Był łabędziem. Na swój sposób był łabędziem, tylko czarnym. Spętanym klątwą, porwanym przez fale jeziora. Dlatego przyszła do niego, właśnie do niego, prosząc, by dał jej skrzydła.

Zmierzając do Pokoju Marzeń, po uprzednio zrzuconym z barków ciężarze nachalnego towarzystwa jej bliźniaka, przypominała sobie wszystkie wzory wytatuowane na jego ciele. Te, które miała okazję zobaczyć w trakcie krótkiej interakcji. I zastanawiała się, ile pasji, ile tajemnic musiało się za nimi kryć; czy wszystkie były dla niego równie ważne, czy każdy z nich miał metaforyczne znaczenie, czy któryś był najpiękniejszy, czy któryś wspominał najgorzej. Porównując do tak skomplikowanej kompozycji, szkic jej własnego wzoru był jednocześnie prologiem i epilogiem, który miał za zadanie zrzucić łańcuchy owinięte wokół jej kostki - tylko tyle. Niemniej fascynowało ją samo to zafascynowanie, pasja, którą epatował starszy od niej Ślizgon o tak specyficznym imieniu.

Ściany przybrały kolor indygo. Dywan przybrał kolor indygo. Poduszki, jednakże, zabarwiły się na biało. Drzwi zamknęły się za nią z cichym skrzypnięciem; torba znalazła swoje miejsce nieopodal komfortowo wyglądającej kanapy, a drżące z rozgorączkowanego zachwytu dłonie, zaraz po spięciu włosów w nienaganny kok, pomknęły w kierunku zasłon i zaciągnęły je na okna. Choć wieczór coraz bardziej pożerał mury zamku, nie chciała, by księżyc przyglądał się narodzinom jej skrzydeł. To przecież przez niego, wszystko przez niego, musiała niemal własnoręcznie rozedrzeć skórę i pozwolić im wyrosnąć. Bez słowa, zachłyśnięta słodkim smakiem emocji, ruszyła więc w stronę różowego gramofonu, wyposażona wcześniej w kopię płyty mugolskiej Lange, i zaczęła przygotowywać urządzenie do rozpoczęcia orkiestry pierwszego taktu Gods and Monsters. Nastrojowo. Odpowiednio.

Miała nadzieję, że Mefistofeles nie będzie miał nic na przeciw.
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 10 Lis - 14:16;

Dzielnie spełniała jego prośbę. Bite dwa dni nie poruszyła tematu Halloween mimo, że aż ją nosiło ze zniecierpliwienia, miliona pytań cisnących się na usta, od poplątanych snów z jego udziałem, od zmartwienia, zirytowania... Zaciskała zęby i za wszelką cenę starała się nie okazywać złości. Oczywiście Elijah od razu wyniuchał, że coś jest nie tak i niemalże wyrwał się z miejsca, usłyszawszy, że zdenerwowana jest na Rileya. Powstrzymała bliźniaka i z jego pomocą udało się na tyle nad sobą zapanować, aby nie wiercić nikomu dziury w brzuchu. Od rana nie potrafiła utrzymać przy sobie dobrego humoru. Drażniły ją detale, pierdoły, na które zazwyczaj nie zwracała większej uwagi. Nie potrafiła przeboleć też ostatnich zajęć transmutacji, kiedy to Patton wyrzucił za drzwi transmutowanego w łabędzia Elijaha... Być może miała dopaść ją jesienna chandra, a być może potrzebowała po prostu spokojnej rozmowy. Wszystkie słowa jakie padały dzisiaj między nią a Rileyem wydawały się jej takie... zwyczajne. Podejrzewała, że i jemu udzielała się paskudna pogoda, nawał obowiązków, pracy, referatów do spisania i zaklęć do przećwiczenia. Ciężko było jej z siebie wykrzesać swą naturalną radość, skoro w środku była nader zirytowana. Umówili się w pokoju po obiedzie, czyli trzy minuty temu. Początkowy plan przewidywał, że w spokoju będą mogli próbować się wspólnie wykopać z zadań domowych, jednak po wejściu do środka jej motywacja zmalała do minimum. Nie chciała dotykać dzisiaj książek. Milczący Riley doprowadzał ją do szału, a proszenie jej o "czas", uprzednio go nie określiwszy wywoływał jedynie frustrację. Rzuciła torebkę na sofę i podeszła do wysokiego okna, gdzie dowiedziała się, że jesienny deszczyk zmienił się w solidną burzę. Aż zadrżała na ten widok. Odwróciła się przez ramię słysząc otwierane drzwi. Istniało niewielkie ryzyko, że ktoś tu przyjdzie oprócz nich. To salon wspólny był oblegany przez ludzi, a studenci ukrywali się w swoich mieszkaniach albo domach. Widząc Rileya zmarszczyła brwi zamiast powitać go weselej po tej kilkugodzinnej rozłące. Skrzyżowała ramiona, gdy podchodził. Po powrocie z imprezy halloweenowej zmieniła kolor i długość swych włosów. Obudziła się znów z czarnymi, a nie miała siły i cierpliwości, by użerać się z nimi i tonować je do blondu. Bez proszenia Elijaha o wsparcie zmieniła je na typowo jesienny brąz.
- Musimy porozmawiać. - padły dwa słowa, można rzec, że legendarne wśród kobiet, a ponoć zwiastowały kłopoty. W istocie można było tak odebrać jej dzisiejszą postawę. - Mam tego dość, Riley. - co tylko zdradzało jak wiele irytacji się w niej zgromadziło przez te dwa dni. - Rozumiem, że potrzebowałeś czasu, ale na Merlina, do szału doprowadza mnie niewiedza. - wbiła w niego wzrok, a chyba pierwszy raz odkąd są ze sobą nie spoglądała na niego rozanielona, a zwyczajnie po ludzku zirytowana. - Możesz mi wyjaśnić co to miało znaczyć? Coś ty sobie wymyślił na tym halloween...? - wskazała gestem okno, jakby ponaglając tym samym do odpowiedzi. - Jakoś zrozumiałam, że postanowiłeś sobie ze wszystkich zażartować, ale lampion? Do diaska, Riley, czemuś się na niego uparł?! Czemu mnie nie uprzedziłeś? Wiesz, że to wyglądało trochę irracjonalnie? Éléonore pytała mnie już trzy razy jak się czujesz, a ja... ja nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, bo nic mi nie mówisz! - złapała oddech, zaskoczona własnymi emocjami. Szalała ze zmartwienia i niepokoju o niego, a jednak królowała złość wywołała niezrozumieniem. Z taką ostrożnością podchodził do swych rozległych blizn, aż tu nagle przy najbliższej okazji odsłonił wszystkie, dodał ich więcej i pokazywał się wszem i wobec. To oczywiste, że obecność ognia go nie zachwycała, a jednak odpalił magiczny lampion i zamiast uczcić pamięć zmarłych, prawie tam padła na zawał widząc jego minę, gdy na niebie rozlała się ognista kula. Ręce mu się trzęsły, ale jednak wyczarowywał małe płomienie... Jeśli chciał walczyć z tym, to myślała, że jej o tym powie. Miała nadzieję, że skoro są ze sobą blisko to jej wspomni. Oczekiwała jakichkolwiek wyjaśnień.
Powrót do góry Go down


Riley Fairwyn
Riley Fairwyn

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dodatkowo : metamorfomagia, prefekt naczelny
Galeony : 4204
  Liczba postów : 1697
https://www.czarodzieje.org/t15093-riley-t-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t15161-maverick
https://www.czarodzieje.org/t15098-riley-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t18289-riley-fairwyn-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 10 Lis - 15:06;

Ostatnie dni były dla mnie aż nader ciężkie. Paradoksalnie, bowiem Halloween nigdy do tej pory nie budziło we mnie negatywnych wspomnień, a wręcz przeciwnie. Od lat kojarzyło mi się wyłącznie pozytywnie, głównie za sprawą mamy, która zadbała o to abym dobrze radził sobie z wycinaniem w dyniach oraz pamiętał, aby tego dnia dobrze się bawić, zamiast smucić i wspominać zmarłych bliskich. Mimo wszystko zawsze wspominałem, chociaż po cichu. Zapalałem lampiony, chociaż nigdy aż tak widowiskowe, aby eksplodowały na niebie. Zwykle były to ich niewielkie, nieruchome imitacje, które po trzech godzinach świecenia jasnym blaskiem umierały samotnie na szafce w moim pokoju. Wtedy też kończyłem czuwanie, cichą refleksję, uświadamiając sobie jak suche i zmęczone mam oczy od obserwowania delikatnie mrugającego do mnie płomienia świecy. To przynosiło mi spokój i przypominało mi, abym pomimo fairwynowskich zapędów nigdy nie zapominał o własnych korzeniach. Nie dopuszczał do siebie brutalności, z której słynął mój ojciec, a którą tak gardziła moja matka. Te chwile sam na sam ze wspomnieniami zawsze były dla mnie ważne. I chociaż nieomal zemdlałem z przerażenia na widok ognistej kuli rozrywającej niebo, także i tym razem zrobiłem sobie coroczną powtórkę w zaciszu własnych czterech ścian. Dlatego byłem tak milczący. Pogrążając się we własnych myślach rozpracowywałem to wszystko, dzieląc swoje „ja” na pomniejsze fragmenty. Pracowałem nad tym, aby mimo wszystko zachować zdrowe zmysły, a zarazem przekroczyć krępującą mnie, niewidzialną granicę własnych lęków. Samodzielnie postawionych ograniczeń, wynikających z przeżytej lata temu traumy. Przekraczanie ich nie miało być proste, zdawałem sobie z tego sprawę, najpewniej dlatego aż tak oddalałem się w tym czasie od bliskich mi osób. Nie chciałem ich martwić moim oderwaniem od rzeczywistości i ryzykownymi ruchami, które podejmowałem. Pragnąłem, aby skupienie się na sobie nie raniło nikogo. Do tej pory nigdy też nie miałem przy swoim boku kogoś, kogo zraniłaby moja chwilowa niedyspozycja. To zawsze było dla mnie tak naturalne. Odciąć myślenie na pewne tematy, działać wedle własnego zaprogramowanego we mnie kodu. Byłem ślepy, lecz wtedy jeszcze tego nie dostrzegałem. Umówiony na spotkanie z Elaine po prostu przyszedłem, kompletnie nieświadom tego co zdołało w niej narosnąć od tego czasu. Jeżeli zauważałem, że jest w tych dniach jakaś inna, najpewniej przypisywałem to dokładnie temu samemu z czego wynikała moja zmiana zachowania. Bliskością śmierci, o której uświadamiała mi Noc Duchów. Dlatego kiedy zbliżyłem się do niej po cichym zamknięciu za sobą drzwi i zaczarowaniu gramofonu (w tle rozległy się ciche nuty przygrywane na fortepianie), jej słowa wzbudziły we mnie zainteresowanie. Uniosłem na nią zmęczone, niewyspane spojrzenie, aby wraz z wypływającymi z niej słowami stopniowo rozszerzać oczy ze zdziwienia. Ton jej głosu z początkowo wybudzał mnie z otępienia, w które się wpędziłem, lecz kiedy dopadła wreszcie tematu Halloween, poczułem się tak jakby zdzieliła mnie w twarz. Nie trzeba było długo czekać na moją reakcję. Odwróciłem do niej twarz bokiem, gdy moje ciało umknęło przed kolejnymi zdaniami. Odszedłem na krok, aby nie widziała mojej reakcji i nie dostrzegła jak ugodziła mnie tym oskarżeniem. Nie powiedziałem jej… nie sądziłem, że powinienem. Tak się robi w relacjach? Spowiada z własnych bolączek? Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, ponieważ nigdy tego nie robiłem. Każdy bliski znajomy zwykle doskonale rozumiał czym się kierowałem i bez tego typu rozmów. Kiedy widzieli, że robię coś głupiego, domyślali się, ze mam w tym jakiś ukryty motyw. Wsunąłem palce na swój własny kark i zaplotłem je na nim, unosząc łokcie w górę. Ścisnąłem mocno własną skórę, wbijając w nią paznokcie tak silnie, aż poczułem otrzeźwiający, znajomy ból. Miałem w sobie aż nadto nerwowych reakcji. Drobnych gestów, które pozwalały mi zachowywać się względnie normalnie, a jakie paradoksalnie odsłaniały to jak wielki czułem lęk lub jak bardzo coś we mnie nie działało tak jak powinno.
- Dobrze, Elaine. Należało mówić, że dobrze, to takiej odpowiedzi zwykle ludzie oczekują, gdy zadają to pytanie. - Odpowiedziałem. Mój głos był cichy, lecz mimo wszystko nie ginął w uspokajających, miłych nutach muzyki. Stapiał się w nimi w lekką piosenkę. Zauważywszy ten fakt poczułem się pewniej, jakby ta lekka obserwacja pomogła mi odnaleźć grunt pod własnymi stopami. Byłem w tym momencie tak kruchy psychicznie… nie chciałem mierzyć się z jej wyrzutami, ale nie mogłem też bez końca odwracać się plecami do jej gniewu. Nie widziałem w tym zmartwienia, jedynie gniew wywołany niewiedzą. Tak bardzo nie pojmowałem konieczności rozmów o podobnych sprawach. Stanąwszy do niej bokiem spojrzałem na nią jednym niebieskim okiem. Łokieć przysłaniał moje usta.
- Nie sądziłem, że będą eksplodować. - Odezwałem się ponownie, powoli opuszczając ramiona wzdłuż ciała. Z pełną świadomością śledziłem ten ruch, bo tylko to trzymało mnie jeszcze w ryzach. Sądziłem, że zaczynam zbierać się do kupy, a było wręcz odwrotnie. Z dnia na dzień rozpadałem się w sobie coraz bardziej. To bliskość świąt tak na mnie działała. Po 31 października każdy dzień miał być coraz bardziej smutny. To była moja granica, o której Elaine też mogła nie zdawać sobie sprawy… tylko jak ja miałem jej to wszystko wyjaśniać, skoro ja sam ledwie to rozumiałem?
- Co mam ci opowiedzieć? Po prostu… czuje, że powinienem coś z tym robić. Przełamywać to wszystko zanim oszaleje od nieustannych uników. Nie chciałem o tym rozmawiać, bo to… to wcale… bo to po prostu nie… - Sądziłem, że to mam. Tę pewność, aby wyłożyć te wszystkie myśli wprost z własnej głowy na ławę, jakiej zażądała. Ścisnąłem własne dłonie tak mocno, że aż zadrżały w tym splocie. Szukałem słowa, ale go nie znalazłem. Pozwoliłem, aby otuliła nas cisza i brak kontaktu, gdy puste spojrzenie wbrew własnym zamiarom wbiłem w puchaty dywan.
Niezdolny do życia, tak się czułem. Znów.
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 10 Lis - 17:54;

Nie miała w krwi odruchu milczenia i pracowania nad problemem w ciszy, bez udziału osób trzecich. Charakter, wyciskanie i wrodzona otwartość sprawiały, że gdy coś ją bolało to mówiła o tym. Niekoniecznie wszystkim, ale zawsze była ta jedna albo dwie osoby wiedzące co trapi jej miękkie serce. Myślała, że już oswoiła się z milczeniem Riley'a, jednak ostatnie kilka dni udowodniły jej jak bardzo się myliła. W chwili, gdy została postawiona sam na sam z własnym zaniepokojeniem, niewiedzą, odsunięciem od istoty problemu odkryła, że nie jest w stanie wykrzesać z siebie więcej cierpliwości. Nie, kiedy chodziło o Rileya, o którego się po ludzku martwiła. Niezbyt dobry nastrój sprawił, że zamiast łagodnie okazać zniecierpliwienie stała tu przed nim i domagała się wyjaśnień. Widząc jak odwraca wzrok zrozumiała, że zachowała się w sposób naganny. Dała się porwać emocjom - jakże to było dla niej typowe, naturalne - zamiast wykazać się cierpliwością. Być może po prostu nie chciał się z nią dzielić tym, co go gryzło, a ona naciskała, drążyła temat, dlatego ponosiła pełnoprawną winę za jego przygaszoną postawę. Widząc jego zdziwione spojrzenie odkryła, że on się niczego nie spodziewał. Kto wie, może nie wiedział, że to ją wszystko nieustannie gryzie? Skrzywiła się, karcąc się w myślach za swój egoizm. Zamiar wykazać się oceanem zrozumienia i cierpliwości uznała, że wyjaśnienia się jej należą . Cała zgromadzona na niego złość została gwałtownie stłamszona poczuciem winy. Opuściła ręce, wpatrując się w niego bez wyrazu. Otwierała usta, aby postawić się w obronie siostry, wyjaśnić, że nie spławi rodzonej siostry, a tym bardziej iż nie należą do osób, oczekujących pozytywnych zapewnień. Nie odpowiedziała na to jednak, by nie wywołać sprzeczki zaś to nie jest sedno problemu. Słuchała przyciszonego głosu i serce jej się łamało. Miała być mu wsparciem, a nie oskarżycielem. Zakryła dłonią swe oczy, aby przywołać się do porządku i oderwać od zirytowania. To uczucie jest zbędne. Urwana wypowiedź unosiła się w powietrzu, zagłuszana cichą melodią płynącą z gramofonu. Podeszła śmiało ten jeden krok bliżej, by kłykciami musnąć jego ściśniętą pięść.
- Nie jest konieczne? Istotne? - zapytała cicho, już bez nuty pretensji w głosie. - Od niedawna jesteśmy razem, Riley. Twoje zmartwienie jest też poniekąd moim i to nie jest nic złego. Jeśli widzę, że źle się czujesz, to moim priorytetem jest zrobić wszystko, bylebyś poczuł się lepiej. - dotknęła jego ramienia, by zaznaczyć fizycznie swoją obecność. Miała tylko nadzieję, że nie przesadzi tym i że nie zmusi go do odtrącenia tego gestu. - Chcę ci pomóc, ale gdy nic nie mówisz, to… nie wiem czego potrzebujesz. Chcesz z tym walczyć, to czy mogę Ci z tym pomóc? Nie musisz stać naprzeciw tego sam. - próbowała odsunąć poczucie bezużyteczności kiedy on jest w potrzebie. Podziwiała, że chciał stanąć naprzeciw znienawidzonego żywiołu i choć sama nie miałaby w sobie tej odwagi, to była w stanie zrobić ile się da, aby mu to ułatwić. Pozostawała kwestia czy on tego chce. - Jeśli nie chcesz, powiedz mi. Jakakolwiek odpowiedź. - dodała, przesuwając palcami po jego ramieniu, powoli do łokcia aż zsunęła się w przestrzeń między nimi.
Powrót do góry Go down


Riley Fairwyn
Riley Fairwyn

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dodatkowo : metamorfomagia, prefekt naczelny
Galeony : 4204
  Liczba postów : 1697
https://www.czarodzieje.org/t15093-riley-t-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t15161-maverick
https://www.czarodzieje.org/t15098-riley-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t18289-riley-fairwyn-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 10 Lis - 18:52;

Milczałem uparcie, jakby ktoś odebrał mi wszelką zdolność porozumiewania się, lecz prawda była taka, że emocje zbyt mocno ściskały mnie za gardło. Nie byłem w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa, chociaż pod czaszką myśli kotłowały się zawzięcie niczym rozjuszone stado os. I w tym wszystkim ja, swoista spaczona królowa niezdolna do skierowania roju we właściwym kierunku. Popatrzyłem w końcu na nią, gdy dotknęła mojej dłoni. Nie zadrżałem, ani nie cofnąłem się, chociaż moje sparaliżowane ciało miało na to ochotę. Zmusiłem się do stania w miejscu, do przyzwyczajenia się w końcu do nowego stanu rzeczy. Tak długo byłem sam, że zapomniałem już jak to jest mieć przy swoim boku kogoś bliskiego. Kogoś, kto akceptowałby twoje problemy i rozbieżne stany emocjonalne. Kogoś, dla kogo nie byłeś jedynie chwilową rozrywką, a partnerem w codzienności. Zmrużyłem oczy, a potem na moment je zamknąłem, aby wysłuchać jej słów. Miała racje, a przynajmniej poniekąd. Nie sądziłem, abym był równie wart jej wysiłku. W porównaniu z pozostałymi - w tym członkami jej rodziny - zawsze miałem stawiać się gdzieś bardziej na uboczu. I o ile ja dla Elaine byłbym wstanie wskoczyć wprost w niszczycielski ogień, nigdy nie wymagałbym od niej tego samego. Rozluźniłem palce, ale dla odmiany zmiażdżyłem swoje usta własnymi zębami. Po kilku sekundach poczułem smak krwi, gdy dolna warga nie wytrzymała i pękła pod naciskiem.
- Przepraszam… ja po prostu… nie wiem jak to się robi. Jak dzieli się tym wszystkim. Odkąd pamiętam radziłem sobie sam, a od trzech lat nikt nie dopytywał się o szczegóły tego wszystkiego co działo się wewnątrz mnie. Nie chciałem, żebyś się złościła, ani tym bardziej, żeby było ci przykro. - Mówiłem, starając się jednak odszukać właściwe wyrazy i skleić je w słowa obarczające mnie winą za to wszystko, bo taki właśnie się czułem. Winny jej złego humoru i już tym bardziej winny własnych problemów z adaptacją. Zamiast skoncentrować się na teraźniejszości, ja wciąż wracałem myślą wstecz, nawet gdy przymuszałem się do spojrzenia w dal, wprost przed siebie.
- Nie wiem czy chcę, żebyś to widziała. Moją słabość i nerwy. - Odpowiedziałem i wreszcie zmusiłem się, aby spojrzeć w jej oczy. Przesunąłem palcem po jej dłoni i delikatnie pociągnąłem ją w swoim kierunku. Drugą ręką musnąłem jej talię. Czułem się pokonany przez własne emocje i w dużej mierze przez własny lęk. Od lat w duchu czułem się tchórzem, ale nie byłem nigdy na tyle silny, aby znaleźć w sobie wystarczające pokłady motywacji do zmiany tego stanu rzeczy.
- Jak się w tym pomaga? - Zapytałem, bo ja nie miałem pojęcia. Nie wiedziałem co może mi pomóc. Byłem tak zamknięty i schowany pod falami nieprzepuszczających wsparcia myśli. Otulony kokonem z tego co znane i bezpieczne, zatopiony we własnym smutku i wspomnieniach. - Elaine, ja już nigdy nie chcę się tego bać. Nie chce zastanawiać się co się stanie, jeśli to się powtórzy… chociażby z L-Lottą. - Głos zadrżał mi na imieniu wieloletniej przyjaciółki. Przesunąłem palcami wzdłuż ręki Krukonki, aby powolnym, długim ruchem dotrzeć wreszcie do jej szyi, a następnie policzka. Pogładziłem go powoli, przyglądając się jej gładkiej cerze. - Myślałem, że jeśli wystawię się na to wszystko to coś w końcu się zmieni. Tylko chyba raz do roku to za mało… - Dodałem, starając się dorzucić nieco humoru do tej sytuacji i uśmiechając się nawet słabo. Prawda była jednak inna. To nie był jeden raz, a były ich dziesiątki. Ilekroć tylko widziałem gdzieś ogień, zawsze prześladowało mnie widmo porażającego mnie lęku. - Na lekcji u naszego opiekuna pojawił się przede mną ognisty wąż, a ja o mało nie upuściłem różdżki. - Powiedziałem jeszcze. Miałem świadomość jak chaotycznie o tym wszystkim opowiadam. Miałem nadzieję, że zdoła złożyć te słowa w jakiś logiczny ciąg i w jakiś sposób wyjaśnią jej to wszystkie „dlaczego” z jakimi musiała mierzyć się w mojej obecności. Dlaczego on taki jest? Dlaczego o niczym mi nie mówi? Dlaczego milczy, chce być sam, reaguje tak nerwowo? Wątpliwości było mnóstwo, a ja dla samego siebie byłem chyba największą z nich.
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 10 Lis - 21:22;

Pokonał milczenie za co była mu ogromnie wdzięczna. Wypuściła powietrze z płuc, ledwie świadoma z jakim napięciem oczekiwała jego słów. Nie chciała wyciągać siłą z niego informacji i treści myśli, jednak gorsza od tego była nieświadomość stanu jego samopoczucia. Zakładał maskę odruchowo, zapewne nie był w pełni świadomy, że zdobiła jego mimikę, ukrywając wiele przed jej wzrokiem. Być może miała lepsze możliwości wyłapania detali, wszak pasjonowała się portretowaniem twarzy, tak wciąż uczyła się jego mimiki. Popełniała błędy, czego dowodem była jej irytacja, którą powinna przemyśleć i przemielić w myślach zamiast wylewać ją na kogoś kochanego. Wyprostowała barki i zmusiła się do cierpliwości. Pośpiechem nie zdziała niczego dobrego nawet, jeśli wytrzymanie milczenia sprawiało jej tak ogromną trudność. Niełatwo było jej ukrywać swoje emocje. Nigdy nie musiała tego robić do takiego stopnia. Obiecała sobie zatem, że wysili się na więcej delikatności. Tylko dlaczego dzisiaj cierpliwość przychodziła z taką trudnością?
- To dla nas obojga nowa sytuacja, Riley. Różnimy się przecież na wielu płaszczyznach, więc tym bardziej czasem może dojść do nieporozumień. - podsumowała, a zabrzmiała przy tym dojrzale, co dowodziło, że wyszła już z etapu nastoletniego braku powagi. Zależało jej na nim. Bardziej niż na jakimkolwiek innym chłopaku, z którym łączyło ją coś więcej poza luźną sympatią. Gdy tylko ją delikatnie przysunął (przeciw czemu nie zaoponowała) zakryła palcami jego policzek. Dziękowała mu za szczerość, którą jej dawał pomimo tego jak go słownie zaatakowała kilkanaście minut temu. - Chcę cię poznać w każdym wydaniu. - szepnęła, gładząc kciukiem kącik jego ust. Póki co nie spostrzegła w swoich słowach innych znaczeń. Przejmowała się jego uczuciami, zatem napotkał jej zatroskany wzrok.
- Bo wtedy będę umiała ci skutecznie pomóc i cię wesprzeć. - wyjaśniała swój punkt widzenia, własny sposób na zdrowe rozpracowanie emocji, które wyniosła z rodzinnego domu. Nie mieściło się jej w głowie, że przez tyle lat musiał samotnie borykać się z własnymi problemami. Opuszczony, zostawiony sam sobie, zmuszony przyzwyczaić się do samodzielności w chwili, kiedy potrzebował kogoś, kto pomoże mu przetrwać najgorsze. Serce jej pękało, że nikt nie podjął się próby przebicia przez jego mury obronne. A nawet jeśli ktoś próbował, to dlaczego przestał? Poznała jego ojca i szczerze powiedziawszy, czuła wobec niego ogromny żal za to, że zostawił swojego jedynego syna w największej potrzebie. Mowa tutaj o mentalnych i emocjonalnych deficytach, jakie zostały zaniedbane, gdy leżał w szpitalu uszkodzony i cierpiący po utracie ukochanej matki. Te powolne i smutne myśli całkowicie zniosły z jej mimiki i ciała śladu zdenerwowania. - Zwierzanie się z myśli i uczuć. - odpowiedziała bez chwili zastanowienia. Splotła dłonie na jego karku, który niedawno nerwowo masował. Tknęła ją ciekawość, czy i on miał na ciele znamię metamorfomaga. - To nie jest łatwe, ale możliwe do wypracowania. Właśnie to robisz, a to już bardzo wiele. - zapewniła, błądząc wzrokiem po jego twarzy, by na końcu zatrzymać wzrok w barwie jego oczu. Wędrówką swojej dłoni wywołał na jej ciele gęsią skórkę, którą zaraz to ogrzał pogłaskaniem. Uspokajał ją. Milczenie nie oznaczało odrzucenia, a takich zapewnień potrzebowała od groma. Wzmianka o Lottcie mimowolnie wywołała w niej ukłucie zazdrości, które to dzielnie przełknęła. Musi przyjrzeć się tej dziewczynie, dowiedzieć o niej czegoś więcej, skoro jest przyjaciółką Rileya. Może udałoby się z nią zaprzyjaźnić… choć w chwili obecnej ciężko było jej wykrzesać z siebie standardową sympatii do nieznanej dziewczyny. - Moim zdaniem… moim zdaniem najlepiej jest stopniowo oswajać się z lękiem, jeśli już staje się mu naprzeciw. - mówiła wolniej, ostrożniej i wyraźniej. Pogłaskała go uspokajająco tuż za uchem, przy okazji zgarniając stamtąd cienkie pasemko włosów. - Terapia szokowa może wywołać atak serca. A wolałabym, by biło ci szybciej z przyjemniejszych powodów. - podłapała jego próby rozrzedzenia między nimi powagi i próbowała pomóc, uśmiechając się delikatnie tuż obok jego dłoni na jej poliku. Niestety uśmiech szybko zniknął, ustępując miejsca grymasowi, gdy usłyszała co się działo na lekcjach Zaklęć, które to ostatnio opuściła oficjalnie z powodu równoległej numerologii. Nieoficjalnie powód był nieco głębszy, żenujący. Profesor Voralberg był specyficzny. Profesjonalny, a jednak wciąż wyrabiała sobie na jego temat pełną opinię. Ognisty wąż na lekcjach… przy jej Rileyu… Śmiała kręcić nosem.
- Co powiesz na stopniowanie… ognia? Można zacząć od niebieskich płomieni, drobnych obecności. A wówczas któregoś dnia wypracujesz to. Wypracujemy razem. - poprawiła się. Sięgnęła do jego dłoni i splotła ich palce, by potwierdzić swoje słowa. Nie zostawi go, a nawet postara się na niego nie irytować, gdy znów wpadnie w trans milczenia. Wolała uniknąć powtórki z historii, gdy to niemal zemdlał z przerażenia.
Powrót do góry Go down


Riley Fairwyn
Riley Fairwyn

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dodatkowo : metamorfomagia, prefekt naczelny
Galeony : 4204
  Liczba postów : 1697
https://www.czarodzieje.org/t15093-riley-t-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t15161-maverick
https://www.czarodzieje.org/t15098-riley-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t18289-riley-fairwyn-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyNie 10 Lis - 23:39;

Kiwnąłem krótko głową, zgadzając się milcząco z jej słowami. Mogło tak być, faktycznie, a ja niekoniecznie tak dobrze radziłem sobie z zauważaniem podobnych kwestii. W końcu z nas dwojga to Elaine miała gorętszy temperament, a jej otwartość i emocjonalność zdecydowanie biła mnie na głowę. Zacząłem wyrzucać sobie teraz, że byłem aż tak skupiony na sobie, że nie zauważyłem do czego ją zmusiłem. Smutek zajrzał w moje oczy, ale nie mogłem nic na to poradzić. Pozwoliłem mu więc trwać w tym miejscu i odpowiadać milczeniem na jej odpowiedzi. W dużej mierze po prostu się z nią zgadzałem, a emocje towarzyszące mi w ciągu ostatnich kilku dni zdecydowanie zniechęcały mnie do dodatkowych interakcji słownych, jeżeli nie były one konieczne. Zaczynałem od nowa przywykać do samotności, co uświadomiłem sobie dopiero, gdy wspomniała o przyspieszonym biciu serca. Od czasu Halloween moje nawet nie drgnęło w jej obecności, tak byłem skoncentrowany na sobie. Było mi wstyd, naprawdę.
- Chciałbym, żeby tak było. Żeby zabiło tak jak w ogrodach. - Zdobyłem się na to wyznanie, czerpiąc wiele przyjemności z jej dotyku na moim gładkim karku. Nie zarumieniłem się tylko dlatego, że nie byłem w zbyt dobrym nastroju, ani tym bardziej w wystarczająco właściwej kondycji psychicznej. Po prostu przyjrzałem jej się dłużej i cieplej, niż na początku naszego spotkania. Pozwoliłem na zabranie mojej dłoni z policzka i złączenie jej w uścisku, chociaż wolałbym trzymać palce w zdecydowanie innym miejscu. Nigdy nie podejrzewałbym, że moją reakcją na taką chandrę będzie odrobinę desperacka potrzeba bliskości. Zamiast skupiać się na jej cielesności, starałem skoncentrować się na jej słowach. Stopniowanie ognia… wcale nie brzmiało to źle lub głupio. Prawdę mówiąc, to mogła być o wiele lepsza metoda od moich własnych niezdarnych prób zmienienia czegokolwiek w moim podejściu do płomieni.
- Świeczek się nie boję - zapowiedziałem, nie potrafiąc powstrzymać lekkiego uśmiechu wpełzającego mi na twarz. Nie mogłem się powstrzymać, gdy wspomniała o drobnych obecnościach. - Chciałbym ich kiedyś dotknąć. - Dodałem jeszcze, być może odrobinę niejasno. - Niebieskich płomieni. Włożyć w nie rękę. To będzie mój ostateczny test. - Podzieliłem się z nią tą specyficzną potrzebą, którą pragnąłem zawrzeć w tej walce o lepsze funkcjonowanie w społeczeństwie. Uświadomiwszy sobie jednak, że mogłem przy tym brzmieć jak wariat zamierzałem dodać coś jeszcze. Ścisnąłem mocniej jej dłoń.
- Jeżeli tego nie zrobię, jestem pewien, że któregoś razu spanikuję, gdy płomień znajdzie się wystarczająco blisko mojej twarzy. - Uzupełniłem, chociaż tak czy inaczej nie byłem pewien czy zrozumie to tak jak chciałem i czy poprze mnie w tym pomyśle. Jakby nie patrzeć będzie to musiało wyglądać przerażająco, a skoro Elaine zobowiązała się, że pomoże mi w tym wszystkim, najpewniej miała być świadkiem mojego popadania w szaleństwo, gdyby to wszystko nie poszło po mojej myśli. Pochyliłem się ku niej, aby delikatnie ją pocałować.
- Dziękuję ci - szepnąłem, robiąc zeza, aby z takiego bliska zajrzeć jej w oczy. - Dziękuję, że jesteś i że to robisz. To wiele dla mnie znaczy. - Dodałem jeszcze, uświadamiając sobie też jak bardzo za nią tęskniłem oraz jak silnie jej potrzebowałem. Moja wolna ręka podparła jej plecy, gdy naparłem swoimi wargami na jej własne o wiele bardziej intensywnie, niż przez momentem. Całkiem odważnie jak na mnie, a gest ten był wyraźnie okraszony pewnym pragnieniem.
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyPon 11 Lis - 8:45;

Serce krajało się, gdy dopadał go smutek. Z drugiej strony spływała na nią ulga, że znów rozmawiają i nie ma między nimi dziwnego milczenia. Nie była pewna czy uda się jej poprawić mu humor, skoro własny nie był na tyle dobry, by mieć moc zarażania. Ulewa za oknem jedynie demotywowała sprawiając, że póki co utknęli w zamku. Wytarła kciukiem ciemną plamkę z jego dolnej wargi, a gdy wspomniał o ogrodzie to ona przejęła ich wspólne uczucie zawstydzenia, wszak to jej policzki pokrył delikatny rumieniec. Z perspektywy czasu odnosiła wrażenie, że od tamtego dnia minęły lata świetlne. W istocie, zatęskniła za tamtym żarem, który rozpalił się w nich w chwili pierwszego złączenia ich ust. Opuściła wzrok na ich dłonie, odrobinę zawstydzona tamtejszym własnym zachowaniem. Nie mówili o tamtym dniu, a przecież nie potrafiła się od niego wówczas odsunąć nawet na pół metra. Podniosła wzrok świadoma, że wciąż na policzkach ma delikatny skąd rumieńców. Widząc jego lekki uśmiech zmotywowała się, aby z pomocą falującej metamorfomagii zakryć zdradziecką barwę policzków. - Powoli, kochanie, powoli… - zadziwił ją, bowiem zabrzmiał jakby chciał już niedługo podjąć się próby trzymania w rękach niebieskiego ognia. Planowała zaczarować je w słoiku i od tego też zacząć, bez zbędnego ryzyka. - Na Merlina, czemu ogień miałby być blisko twojej twarzy? Zacznijmy od trzymania go na dystans bez paraliżującego stresu. - musiał podchodzić do pomysłu bardzo przezornie, skoro przewidywał obecność ognia blisko swojej skóry. Nie chciała do tego dopuszczać ani zmuszać go do bolesnej walki z własnymi demonami. Oszczędziłaby mu tego, gdyby pomysł w istocie nie był mądrym posunięciem. Przynajmniej wiedzieli na czym stoją, jaki jest następny plan, do czego się przygotowywać. Nie mogła powstrzymać się przed odetchnięciem z ulgą. Kąciki jej ust pomknęły ku górze pod wpływem ciepłego pocałunku, przy którym przymknęła powieki. - Po prostu nie chcę byś chodził smutny. - odpowiedziała cicho, spoglądając na niego spod rzęs. Rozplotła ich palce, by móc znów uwiesić je na jego ciele, tym razem obejmując delikatnie ciepłą szyję. Otworzyła usta, by coś jeszcze dodać, gdy w tym samym momencie spadł na nie pocałunek przypominający jej wieczór z ogrodu Fairwynów. Oddając go czule siliła się na zachowanie pełnego spokoju i opanowania, pomna tego, że jeśli straci przy nim głowę to późniejszy powrót do rzeczywistości będzie stosunkowo bolesny. Westchnęła do jego miękkich ust, za których śmiałością zatęskniła. Pod wpływem spontaniczności, z którą szybko przegrała, stanęła na palcach, by koniuszkiem języka przedostać się do wnętrza jego ust w imię intensywniejszego pocałunku. Być może serce szybciej mu zabije tak, jak oboje tego chcieli. Jej własne grzecznie łomotało, domagając się spokojniejszych oddechów. Trzaśnięcie pioruna za oknem wybiło ją odrobinę z rytmu, dzięki czemu zmniejszyła między nimi odległość do całkowitego minimum. Przytulając się do niego tułowiem, objęła ramionami jego kark, a wargi przesunęła na kącik jego ust. - Chcę… - chrypka zniekształciła jej głos. Odchrząknęła zatem i przytuliła ich policzki do siebie. - Chcę naszkicować twój portret. Od bardzo dawna, ale wstydziłam się zapytać. - szepnęła, a po chwili zajrzała w toń jego oczu. Jeszcze podczas wakacyjnego sączenia koktajli odczuła silną potrzebę wzięcia ołówek w dłoń i uwiecznienia jego twarzy na papierze. - Dasz mi się naszkicować? - przy tych słowach niewinnie przytrzymała zębami swą dolną wargę. Spoglądała na niego spod czarnych rzęs i rozpraszała jego uwagę gładząc palcami w tę i z powrotem kawałek jego pleców. Materiał ubrania skutecznie tłumił czerpanie z tego pełnego ciepła. Drugą ręką dotknęła mikroskopijnej zmarszczki w kąciku jego oka. - Takiego. Póki co. - dodała, aby nie stresować go wizją uwiecznienia na kartce blizn. Nie chciała go narażać na odczuwanie dyskomfortu, a więc wstępnie prosiła o obecny wizerunek, choć nie ukrywała, że któregoś dnia poprosi o prawdziwą twarz. Nie dziś jednak, nie jutro. Dla zachęty naznaczyła całą szerokość jego policzka kilkoma krótkimi, lekkimi całusami, jakby uczyła się w ten sposób na pamięć rysów jego twarzy. Liczyła, że się zgodzi na jej plan inaczej jej artystyczna część będzie naprawdę cierpieć. W szkicowniku brakowało tylko jego twarzy, a Merlin jej świadkiem, że powstrzymywała się przed rysowaniem go z pamięci. - Odwdzięczę się. - zapewniła, łaskocząc jego poliki swoim oddechem. Miał w swoich rysach twarzy coś magnetycznego. Potrafiła wpatrywać się w niego bez przerwy, błądząc wzrokiem po każdej zmianie mimicznej, chłonąc ją jak gąbka. Nie miał tak ostrych rysów twarzy jak powiedzmy Cassius ani tak wydatnych ust jak Elijah, jednak przyciągał wzrok w inny sposób. Podejrzewała, że miał symetryczną twarz, a więc naszkicowanie go będzie samą przyjemnością, o ile się zgodzi. Odsunęła odrobinę głowę, aby zajrzeć do jego oczu i wyłapać z nich myśl. Gotowa była na odmowę, choć liczyła, że uda się go zachęcić do wydania zgody...
Powrót do góry Go down


Riley Fairwyn
Riley Fairwyn

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dodatkowo : metamorfomagia, prefekt naczelny
Galeony : 4204
  Liczba postów : 1697
https://www.czarodzieje.org/t15093-riley-t-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t15161-maverick
https://www.czarodzieje.org/t15098-riley-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t18289-riley-fairwyn-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyPon 11 Lis - 14:20;

#2 czaszka - A (post wyżej)

Mój uśmiech nieco się poszerzył, gdy dostrzegłem jak manipuluje własną skórą, żeby się nie rumienić, ale nie skomentowałem tego. Trochę zazdrościłem jej tej naturalności w posługiwaniu się magią, która dla mnie była do tej pory jedynie kołem ratunkowym. Jakoś tak nigdy nawet nie pomyślałem o tym, aby wykorzystywać ją do poprawy swojego wyglądu i to dopiero przy Elaine zacząłem zwracać uwagę na to jak się prezentuje. Jej działania przypomniały mi, że ja sam dzisiaj raczej nie prezentuje się najlepiej, więc gdy tylko jej skóra przestała falować, moja poszła w jej ślady. Przykryłem oznaki niewyspania i zmęczenia, powlekając moją poszarzałą od stresu i nerwów twarz jej rozświetlonym odpowiednikiem, także pozbawionym zawstydzenia. Czy tak wyglądałem lepiej? Pewnie tak, ale ciężko było mi ocenić czy Elaine w ogóle zwracała na to uwagę… bo mnie na przykład jej rumieńce wcale nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie. Te drobne zmiany były swego rodzaju terapią mającą posłużyć mi za unik od odpowiedzi. Mimo tego po chwili uznałem, że nie powinienem wykorzystywać okazji do odbierania jej własnych słów. Widziałem przecież jak to się kończy, gdy uciekam od prawdy, nawet tylko po to, aby jej nie martwić. Nie działało to zbyt dobrze i nawet kiedy ja byłem zadowolony ze zgrabnego uniku, moje działania miały przecież wpływ na drugą stronę.
- Na wypadek, gdybym kiedyś znalazł się blisko smoków. - Odpowiedziałem jej, świadom że wcale nie musiałem przez to brzmieć logiczniej. Pomimo, że Elaine znała mnie lepiej, niż większość ludzi, wciąż nie miała pojęcia jak zagmatwany jestem w środku i jak wiele robię rzeczy tylko po to, aby mimowolnie przypominać sobie o wydarzeniach sprzed trzech lat. Sprzed wypadku, gdy wszystko było o wiele prostsze niż teraz, a moja miłość do smoków miała dwojakie znaczenie. - Rok temu byłem bardzo blisko młodych. Nie rozumiem dlaczego, ale ich obecność ma dla mnie jakieś znaczenie. - Spróbowałem jej wyjaśnić, chociaż sam nie rozumiałem. Zanim wpadłem na cudowny pomysł mordowania ich, niegdyś naprawdę kochałem smoki. Wszyscy kochaliśmy - ja, mama, Lotta. Tylko mój ojciec robił sobie z nich worki do bicia, jakby ich cudowna magia była czymś co kiedykolwiek należało się człowiekowi.
Całowanie jej było dla mnie pociechą w tych trudnych chwilach. Może to i lepiej, że zazwyczaj nie rozwiązywałem w ten sposób swoich problemów i nie leczyłem złego humoru. Obawiam się, że wówczas nie wypuściłbym jej z domu ani na moment i już dawno przekroczylibyśmy granicę lekko naruszoną w ogrodach Fairwynów. I chociaż wtedy nie czułem się gotowy nawet na delikatne popchnięcie jej trochę dalej, tak teraz czułem, że żałuję, iż jeszcze to się nie stało. Zwłaszcza, gdy jej rozgrzany język nagle stał się tak odległy. Odetchnąłem i nie potrafiłem powstrzymać lekkiego zawodu, który wpłynął mi na twarz. Spróbowałem go ukryć, lecz równie dobrze mógłbym po prostu zakryć jej oczy rękoma i łudzić się, że nie poczuje różnicy. Na szczęście nie uciekła ode mnie daleko. Przytuliła się, a ja skrzętnie skorzystałem z okazji, aby przytrzymać ją przy sobie jak najdłużej. Coś trąciło mnie w kostkę, ale nawet nie drgnąłem, aby sprawdzić co to takiego. Jedna z halloweenowych czaszek obijała nam się o buty i kilka minut później zniknęła w ciemnościach jednego z kątów pokoju marzeń. Nie było to ważne. Nie teraz, kiedy tak po prostu miałem wreszcie Swansea blisko siebie. Czułem jak serce mocno biło mi w piersi oraz jak na moment zgubiło rytm, gdy padła propozycja szkicowania. Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że nigdy mi tego nie zaproponuje. Chciałem się cofnąć. Z mojej twarzy odpłynęło wszelkie skupienie, a zamiast tego pojawiła się na nim niepewność. Elaine nie miała pojęcia jak głęboko była we mnie zakorzeniona nienawiść do tej twarzy, którą ona muskała palcami, jakby była najnormalniejsza na świecie. W mojej głowie naprawdę byłem trędowaty, a ona ten trąd chciała ująć na papierze, podczas gdy ja nie umiałem nawet spojrzeć w lustro. Tylko obawa przed sprawieniem jej przykrości sprawiła, że nie zdecydowałem się na odmowę. Zamilkłem jednak, pozwalając jej kusić mnie i przekonywać, a jeśli tylko naprawdę zamierzałem jej odmówić to w tej chwili kompletnie przestałem o tym myśleć. Wiedziała jak mnie rozproszyć. Zacisnąłem mocniej palce na szacie okrywającej jej plecy, zdając się nie czuć jak i ona muska moją nową bliznę dotykiem. Odetchnąłem nieco głębiej. O stokroć bardziej wolałbym teraz prowadzić dalej tę niebezpieczną grę, którą było czerpanie z jej bliskości, ale zmusiłem się do otwarcia oczu, które przymknąłem dwa uderzenia serca temu. Moja twarz jak zwykle musiała pozostawać dla niej zagadką, bowiem tliła się w niej jedynie pewna intensywność, tak znajoma w chwilach, gdy mnie całowała i owiewała swoim rozgrzanym oddechem.
- Ja… dobrze… tylko nie wiem czy powinienem później na niego patrzeć. - Odpowiedziałem jej szeptem, podążając palcami wzdłuż jej kręgosłupa w górę, a potem w dół, dotykając go jedynie czubkami palców. Miałem nadzieję, że nie urażę jej w ten sposób. To było naprawdę ostatnie czego pragnąłem. - Wiesz, że mam pewien problem ze sobą, a twój rysunek będzie jak lustro. Boję się tego co zobaczę. - A to wciąż był szkic mojej codziennej maski, a nie prawdziwego oblicza. Ta chwila doskonale mnie odsłaniała i wskazywała jej nieomal palcem wszystkie luki w mojej wątłej pewności siebie. Pocałowałem ją jeszcze raz, ale tym razem krótko. Przepraszająco?
- Chodź - szepnąłem, odsuwając się na krok i prowadząc ją za rękę w kierunku sofy. - Powiesz mi co mam robić. - Dodałem, bo faktycznie nie miałem o tym bladego pojęcia.
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyPon 11 Lis - 17:13;

Śledziła znikające cienie pod jego oczami, poczuła pod kciukiem drżenie, gdy skóra jego twarzy rozjaśniła się z pomocą metamorfomagii. Pogładziła ją i zastanowiła się czy nie powinna przypomnieć mu o odpoczynku zamiast naprzykrzać mu się trudnymi tematami. Uznała jednak, że nie może narzucać mu się swoją opieką, aby go od siebie nie odstraszyć. Troszczyła się, pytała, ale przecież nie przegoni go do łóżka, jeśli mają jeszcze chwilę na dokończenie rozmowy i w końcu spędzenie ze sobą odrobiny czasu. Sam na sam, bez tłumu, bez towarzystwa osób trzecich i czwartych.
- Ciągnie cię do nich. Mimo twojego strachu. - oznajmiła, choć miała to być jedynie nieśmiała hipoteza, która postanowiła zabrzmieć w jej ustach zgoła inaczej. Sama myśl o spotkaniu smoczęcia... z jednej strony była ekscytująca, a z drugiej znowuż zarażała się albo i przejmowała obawy Rileya przed ich bliskim kontaktem. Nie wiedziała, że je podziwia i je kocha, skoro znała jego doświadczenie z dorosłym smokiem, który tak wiele mu odebrał. Smoczęta są z reguły wszak odrobinę łagodniejsze... choć skąd ona mogłaby wiedzieć jak jest naprawdę? Riley miał niebezpieczną pracę, którą to dodatkowo lubił. Póki wracał cały i zdrowy, a i jej nie uświadamiał o swoich doświadczeniach z bystroduchem, tak nie miała powodu, aby panikować i wychodzić z siebie z obawy o niego. Więcej strachu mu nie potrzeba, skoro postanawia walczyć z własnym. - Chciałbyś je znów spotkać? - zapytała cicho, by upewnić się, że dobrze zrozumiała i wyczuła, że w istocie chciałby je kiedyś znów zobaczyć. Niepocieszenie na jego twarzy było drzazgą w jej źrenicy. Mogłaby w końcu zamilknąć i nie przerywać przyjemności, a jednak nie powstrzymała języka i znów zaczęła paplać. Jak się to skończyło? Stanowczą utratą pewności siebie i chaosem w myślach, które zapewne wywołała. Poczuła się egoistycznie, kiedy nie odpowiadał od razu, a rozmyślał. Znów zakrył się maską obojętności, zamknął oczy i całkowicie odciął ją od możliwości rozpoznania w nim której decyzji jest bliżej - odmowy czy zgodzenia się ze względu na jej egoistyczne pragnienie, z którego czerpać będzie tylko ona, a znowuż on zostanie wpędzony w dyskomfort. Zacisnęła usta i mimowolnie spięła ramiona, gdy znów na nią popatrzył gotowy odpowiedzieć. Otrzymała szczerość i zgodę, jednak zdołała wywnioskować, że bardzo niechętną. Tylko i wyłącznie z tego powodu, że ona żąda i prosi. Nie zareagowała na krótki pocałunek, ale usiadła obok niego na ogromnej sofie.
- Wiesz co, to głupi pomysł. Powinieneś odpocząć, a ja tylko dokładam ci nerwów. Zapomnij, że prosiłam. - wycofała się ze swojej prośby, uciekając wzrokiem w bok. Ze zdwojoną siłą dopadły ją przytłaczające uczucia nagromadzone w ciągu ostatniego miesiąca, a zwłaszcza dni. Lekceważyła większość małych problemów i niesnasek, a teraz narastały do wielkości góry lodowej. Ciążyło jej, że nie miała jak i kiedy porozmawiać szczerze z Elijahem, który znowuż tonął w pracy i nauce. Nie mówił jej wszystkiego, a ona też opowiadała przelotnie co słychać, bowiem zaraz było "coś" niecierpiącego zwłoki. Zdenerwowany Skyler też krążył jej po myślach, skoro spotkała go jakąś godzinę po odstawieniu spiętego do granic możliwość Rileya, w dniu Halloween. Nie pogodziła się jeszcze z myślą tego, co zrobiła Leonelowi, martwiła się o Emily i o Nathaniela, który pomimo zaręczyn wydawał się nie zmieniać swojego podejścia do płci przeciwnej. Gabrysia było mniej, Caelestine przycichła, zmieniała pracę, ojciec coś wspominał o przesłuchaniu w Ministerstwie, złe samopoczucie Rileya... a nawet większa niesforność jej kota... tego wszystkiego dopełniało poranne budzenie się z czarnymi jak węgiel włosami, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Wiele emocji, uczuć, zdarzeń nakładały się na siebie przez co przygasła. Nie chciała kłopotać Rileya ani wywierać na nim presji, a ewidentnie to robiła. Czuła jakby miała lada moment coś popsuć. Próbowała mu pomóc uporać się z własnymi problemami, a jedynie dokładała mu dyskomfortu swoim nieprzemyślanym zachowaniem. Powinna przystopować, dać mu odetchnąć. A jednak sięgnęła do jego dłoni, łaknąc rozpaczliwie tych drobnych-wielkich gestów.
- Nie chcę byś czuł się nieswojo tylko i wyłącznie z powodu mojej zachcianki. Odmów, Riley. Nie obrażę się za to, obiecuję. - choć przygaszona, to mówiła poważnie i z takim też uczuciem spoglądała mu w oczy. - Po prostu nie pomyślałam o tym w ten sposób... to takie egoistyczne z mojej strony. - westchnęła, spuszczając wzrok na swoje palce, które to skradły jedną dłoń Rileya. - Czasami jestem roztrzepana i mówię coś spontanicznie, bez pomyślunku. Postaram się bardziej uważać na to, co mówię, bo nie chcę byś robił coś wbrew sobie. Zamiast szkicować możemy spróbować skupić się na tym referacie na Historię magii... - nie był to szczyt jej marzeń, ale jednak nie uśmiechało się jej wychodzenie poza teren zamku, skoro na zewnątrz była ulewa. Na szkicowanie straciła całą ochotę, a to przez swoje artystyczne zapędy, które nie brały pod uwagę, że komuś - zwłaszcza Rileyowi - może być ciężko. Ona kochała jego oczy, ale on nie mógł patrzeć w lustro. Nie miała pojęcia jak miałaby mu pomóc, a więc wybrała póki co jedyną opcję - nie wpędzać go w dyskomfort.
Powrót do góry Go down


Riley Fairwyn
Riley Fairwyn

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dodatkowo : metamorfomagia, prefekt naczelny
Galeony : 4204
  Liczba postów : 1697
https://www.czarodzieje.org/t15093-riley-t-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t15161-maverick
https://www.czarodzieje.org/t15098-riley-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t18289-riley-fairwyn-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyPon 11 Lis - 19:29;

Ujęła to tak wspaniale. Przyciąganie pomimo strachu… czyż nie na tym opierało się całe moje życie? Na przełamywaniu barier, które normalni ludzie posiadali, a których istnienie w moim przypadku było tak płynne? Z jednej strony walczyłem ze sobą, aby nie stracić głowy pomimo bliskości ognia, a z drugiej chętnie korzystałem z okazji, aby zajrzeć do rezerwatu. Kryło się we mnie tak dużo sprzeczności. Jak mogłem oczekiwać, że ktokolwiek poza mną samym będzie w stanie za tym nadążyć i zrozumieć dlaczego podejmuje pewne decyzje, a innych niezwykle się lękam?
- Tak… nie rozumiem tego. Z jednej strony boję się tych spotkań, zwłaszcza że zdaję sobie sprawę, że na sąsiednich wybiegach zawsze znajduje się matka skłonna bronić ich przed krzywdą. Z drugiej kiedyś to było moje życie. Uganianie się w lesie za rannymi stworzeniami i obejmowanie ich opieką. Dopiero później… to wszystko się zmieniło. - Zakończyłem niezgrabnie, wciąż bojąc się poruszania tematu moich nietypowych zainteresowań. Jednocześnie poruszyłem myślą pewien temat, który chciałbym z nią poruszyć. Byłem świadom jak bardzo skomplikowanym tworem muszę być dla kogoś tak kochanego i otwartego, że nie potrafiłem czasami znieść tego jak swoim zachowaniem sprawiam jej przykrość. Niestety, Elaine czytała ze mnie o wiele lepiej, niżbym sobie tego życzył. Widziała każdą chwilę mojego dyskomfortu, a ja posiadałem naprawdę wiele barier, którymi mogłem się otoczyć. Niepewność była moim drugim imieniem, a otwarcie serca nigdy nie było dla mnie łatwe.
- Chciałabyś kiedyś… - zacząłem, świadom że jeżeli nie teraz to nie powiem o tym nigdy. - Zajrzeć we mnie? Zrozumieć dlaczego taki jestem? Zobaczyć co kryje się tutaj? - Pytałem, ujmując jej dłoń i przesuwając ją na swoją skroń, a potem na klatkę piersiową, gdzie pod materiałem szaty tłukło się moje serce. - W moje wspomnienia? - Uzupełniłem szeptem, niezdolny do wypowiedzenia tego głośniej. - Oczywiście nie licząc tych… wrażliwych fragmentów. - Dodałem, świadom, że poniekąd zaproponowałem jej oglądanie także i tej niemiłej części. Akurat tego chciałbym jej oszczędzić. Miała już ze mną zbyt wiele zmartwień. - Zrozumiem jeśli nie będziesz chciała. To tylko taka… propozycja. Nie chciałbym, żebyś myślała, że się na ciebie zamykam, bo tak nie jest, nigdy nie będzie. Kiedy zabrakło mojej mamy dużo się we mnie zmieniło, ale to wszystko tli się wciąż we mnie. Po prostu potrzebujemy czasu, aby to wydobyć. - Oferowałem jej to tak nieśmiało, jakbym wsuwał jej w dłonie kryształową zastawę po prababci. Dawałem jej tę możliwość, z której równie dobrze wcale nie musiała korzystać, a ja uszanowałbym to całym sobą. To była tylko i wyłącznie jej decyzja, zwłaszcza, że to ja z nas dwojga byłem o stokroć bardziej upośledzony towarzysko. Prościej było mi zaprezentować siebie poprzez własne oczy, aniżeli dawać jej powody do smutku moim zamknięciem. Nie chciałem nigdy być powodem jej zmartwienia, a im bardziej upewniałem się w tym, że nieustannie tak jest, dręczyło mnie to najmocniej na świecie.
- Ela… - szepnąłem, kiedy opadliśmy razem na sofę. Wyciągnąłem do niej dłoń, aby złożyć ją znowu na jej policzku. Pogłaskałem go powoli, pozwalając jej mówić i oferując jej póki co jedynie moje spojrzenie. Miękkie i (chociaż tego nie wiedziałem) pełne uczucia, które do niej czułem. Nie miałem pojęcia co zrobiłbym bez niej. Obecnie chyba wyłącznie rozpadł się na kawałki. - Nie chcę ci odmawiać. Kocham twoją spontaniczność. Kocham twoje złote palce tworzące piękne rzeczy. Kocham kiedy nie możesz mnie rozpracować, ponieważ kocham cię zaskakiwać. - Wraz z każdym szeptem zbliżałem się ku niej. Cofnąłem dłoń od jej policzka, aby móc podeprzeć się nią o kanapę tuż obok jej ud. - Kocham nie odrabiać z tobą referatów. - Dodałem z lekkim uśmiechem, kiedy pocałowałem ją jeszcze ostatni raz. Potem bezczelnie wsunąłem się na miejsce jak najbliżej niej, aby nie dać jej wyjścia. Musiała mnie objąć, aby nie spaść z sofy!
- Narysuj mnie, proszę. Chce wiedzieć jak TY mnie widzisz. Powinienem to wiedzieć. Przepraszam cię za każdą barierę, przez którą musisz się przebijać. Staram się to zmienić. CHCĘ to zmienić. - Wyszeptałem do jej ucha, obracając w dłoni jej szczupłe palce, a następnie gładząc je lekko. Potem odsunąłem się nieznacznie, aby móc na nią spojrzeć. Moje jasne oczy pochwyciły jej niebieskie spojrzenie. - Narysuj mnie, jeśli wciąż tego chcesz.
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyPon 11 Lis - 20:58;

Przygaszenie zbladło, gdy wokół jej serca rozlała się spokojna łagodność. Popatrzyła na Rileya tak ciepło jakby właśnie pierwszy raz wyznawała ile dla niej znaczy, a przecież już kilkakrotnie mu to akcentowała.
- Tęsknisz do dawnego życia, ale teraz stoi przed tobą przeszkoda do pokonania. Tak to widzę. - pogłaskała jego policzek z niezwykłą delikatnością. W końcu czuła, że za nim nadąża. Rozumie. Wie. Widzi. Tęsknił do przebywania wśród magicznych stworzeń jako opiekun wszak tego nauczyła go mama. - Gdy znów będziesz wśród smocząt jako ich opiekun, to tak jakby stała obok ciebie, prawda? - zapytała cicho, cichutko, jakby bała się, że wywoła w jego twarzy skurcz bólu. Mimo wszystko zaryzykowała, bowiem jeśli będzie powstrzymywać to, co pragnie mu powiedzieć, to daleko nie zajdą. Chciała, by wiedział, że go rozumie. Być może pokaże mu inny punkt widzenia na pewne sprawy, na które spoglądał własnymi oczami. Przesunęła głowę w taki sposób, by móc patrzeć głęboko w jego niebieskie tęczówki i rozszerzone źrenice. Gładziła jego polik kłykciami jakby próbowała profilaktycznie go uspokoić i zapewnić, że to, co mówi ma na celu jedynie łagodne przedstawienie jej punktu widzenia a z pewnością nie jest drogą do wpędzania go w bolesny stan. Temat jego mamy był mu przykry, a ona nie ugryzła się w język...
Wstrzymała oddech wobec propozycji zajrzenia do jego wspomnień. To nią... bardzo poruszyło. Działanie myślodsiewni traktowała jako coś naprawdę intymnego, prywatnego i zarezerwowanego tylko dla bardzo wąskiego grona najbliższych. Zapraszanie do wglądu wspomnień było niemałym zaszczytem, jak i udowodnieniem jak bardzo mu na niej zależy. Zwinęła palce na materiale jego mundurka, tuż obok odznaki prefekta naczelnego, świadoma, że tam bije mocno serce i to nie ze strachu a po prostu z emocji. Ileż musiało kosztować go siły woli, aby jej to zaproponować?
- Naprawdę chcesz mi je pokazać? - zapytała jakby miał za moment rozmyślić się i schować za maską. - Ja... och. Jestem bardzo poruszona. - zamrugała kilkakrotnie, czując w kącikach oczu zbierającą się wilgoć. Dzielnie zapobiegła zdradzieckiemu wzruszeniu. Sama myśl, że miałaby widzieć przykre wspomnienia jego oczami wywołała w jej sercu strach. Co jeśli okaże się słaba i nie zdoła wszystkiego obejrzeć? Co jeśli sama spanikuje albo co gorsza, zemdleje na widok wielkiej paszczy smoka? To wymagałoby naprawdę ogromnej siły woli, a sęk w tym, że ostatnio na niej podupadła. Nie odbudowała jej jeszcze, a tutaj jawiła się na horyzoncie wizja przetestowania jej kolejny raz. Po chwili pomyślunku uznała, że jeśli chce w pełni zrozumieć Rileya to musi zobaczyć to na własne oczy. To może wzmocnić istniejącą między nimi więź, a więc zaryzykuje. - To będzie dla mnie zaszczyt, jeśli się ze mną nimi podzielisz. - odpowiedziała z powagą, utwierdzając te słowa krótkim pocałunkiem pozostawionym w kąciku jego ust. Później będzie martwić się swoją nieprawidłową reakcją na stres i strach. Być może do tego czasu uda się jej wypracować jakoś zachowanie spokoju w trudnych okolicznościach. Będzie musiała porozmawiać z Elijahem na ten temat bez zdradzania szczegółów. Niełatwo będzie nie mówić czegoś bliźniakowi, jednak sytuacja będzie tego wymagać. Wszystko, byleby poznać Rileya i nie zadręczyć go własną paniką tuż po wszystkim.
Potrzebowała uświadomić go, że może jej odmówić bez obaw, że to ją zrani. Bardzo łatwo można było skrzywdzić jej serce, jednak nie znaczy to, że trzeba zgadzać się na jej każdą zachciankę. Postukała palcami o jego dłoń i próbowała odegnać od siebie przytłaczające poczucie porażki. Podniosła wzrok pod wpływem ciepłej dłoni okalającej policzek, a dzięki temu napotkała kojący, łagodny wzrok kochającego ją Rileya. Takiego chciała go naszkicować. Z tym spojrzeniem, z takim ułożeniem ust, brwi, mięśni. Z tym oderwanym na czole kosmykiem włosów, które codziennie układał w tak nienaganny sposób. Uniosła brwi mile zaskoczona wieloma "kocham", ale też skradaniem jej przestrzeni. Nigdy mu jej nie odmówi, ale za moment spadnie na dywan i tyle będzie z jej kobiecej gracji. Zamiast zachwycić się nad słowami albo zbesztać go za celowe ukrywanie emocji, musiała w ostatniej chwili się go złapać, przylegając policzkiem do jego torsu. Planowała coś odpowiedzieć, jednak nieopatrznie zaczerpnęła tchu przez co jej zmysły wypełnił jego przyciągający zapach. Taka bliskość całkiem jej odpowiadała. Przytrzymała się jego karku, by móc zajrzeć do niebieskich oczu. Nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Ale z nas krukoni. - skomentowała, gdy znów ogrzał jej wargi pocałunkiem. Czuła się w bardzo przyjemny sposób osaczona. Przez jej ciało przemknął gorący dreszcz, a wszystko to przez jego ciepły oddech rozpierzchający jej myśli na boki. Musiała przypomnieć sobie jak się nazywa i o czym rozmawiają, bowiem rozpraszał ją z niezwykłą łatwością. - Jak nikt inny potrafisz mnie zaskakiwać i nie wiem czy mi się to podoba! - pogroziłaby mu palcem, gdyby nie miała ich całkowicie uwięzionych - jedne z wyczuciem drapały jego kark, a drugie głaskał w taki sposób, że nie wiedziała gdzie ma patrzeć. W jej głosie rozbrzmiewało rozbawienie, a więc odrobinkę się droczyła, skoro tak ją osaczał. Przymrużyła groźnie oczy, wymownie zastanawiając się nad jego prośbą. Chciał to zmienić, a więc odczuła ulgę, że zgodził się nie ze względu na jej zachciankę, a również z powodu własnych przemyśleń. Przymknęła jedno oko, przyglądając mu się z uwagą. - Ja cię widzę w bardzo korzystnym świetle. Byłbyś gotowy na mój szkicowany komplement? - zapytała, bowiem gdy półtora miesiąca temu hojnie wychwaliła jego zalety to zareagował w bardzo smutny sposób, przez co wylazła z łóżka w piżamie i gnała za nim po Dolinie Godryka byleby go nie stracić. Chciała dotknąć jego twarzy, ale naprawdę nie miała dostępu do swoich dłoni. Nie była to absolutnie wygodna pozycja, zatem musiała ją w skuteczny sposób zmienić. Dotknęła ustami jego warg, całując go delikatnie acz długo. Dała sobie kilka ulotnych sekund na chwilowe delektowanie się miękkością jego ust. Wyswobodziła rękę spomiędzy jego palców, by położyć ją na mostku i delikatnie naprzeć na niego, aby odzyskać odrobinę więcej przestrzeni. Potrzebowała jej po to, aby podnieść się i przerywając słodki pocałunek, usiąść bokiem na jego kolanach. Teraz mogła jak gdyby nigdy nic wrócić do rozmowy. Kącik jej ust drgał od powstrzymywanego uśmiechu.
- Może zabrzmi to dziwnie... - urwała, aby zachwycić się cicho smakiem jego ust, który jeszcze czuła na swoich. Westchnęła cicho z zachwytem. - O czym to ja...? A, może zabrzmi to dziwnie, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś pokażesz mi... blizny. - przyjrzała się mu uważnie, odchylając się nieco do tyłu. Na wpół świadomie jej palce bawiły się jego krawatem. Poprawiały, wygładzały kołnierzyk, układały go wygodnie na materiale mundurka... - Nie chcę tylko, żebyś się wtedy zamykał. Bo ja nie ucieknę na ich widok, ani mi się śni. - wstydziła się wyznać, że chciałaby zobaczyć je wszystkie, w całej okazałości wszak podczas Halloween widziała ich kawałek na jego klatce piersiowej, a to było już bardzo interesujące. Robiła podchody do ich tematu, aby też powoli się oswajał z myślą, że może ją całować bez metamorfomagicznej warstwy na twarzy.
Powrót do góry Go down


Riley Fairwyn
Riley Fairwyn

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dodatkowo : metamorfomagia, prefekt naczelny
Galeony : 4204
  Liczba postów : 1697
https://www.czarodzieje.org/t15093-riley-t-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t15161-maverick
https://www.czarodzieje.org/t15098-riley-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t18289-riley-fairwyn-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyPon 11 Lis - 23:39;

Uniosłem na nią wzrok, gdy poczułem jak dotyka mojego policzka. Moje oczy wydawały się niepewne, chociaż słowa wypływały dzisiaj ze mnie tak otwarcie… Jej wypowiedź sprawiła, że moje spojrzenie się wyostrzyło. Przyjrzałem jej się dłużej, analizując w myślach to co powiedziała.
- Wydaję mi się, że tak. Jestem bliżej tego wszystkiego zanim… zanim życie tak się pozmieniało. - Odpowiedziałem, niekoniecznie wiedząc jak dokładnie ubrać to w słowa. Magiczne stworzenia w moim życiu nie wiązały się przecież wyłącznie z mamą, ale również i z samą Charlotte, z którą swego czasu przeżywaliśmy bardzo poważny kryzys w naszej przyjaźni. Te problemy zostały zażegnane właśnie w okolicach mojego wypadku, jakby ta krzywda na nowo nas zespoiła. I to był jeden z wielu powodów, dla których nie wiedziałem jak się zachowywać oraz jak mówić o dręczących mnie wątpliwościach. Wszak na jedną kwestię składało się tak wiele. Nie drżałem, nie uciekałem spojrzeniem, po prostu nie bałem się o tym mówić. Jakby ktoś w mojej głowie nacisnął przełącznik. Ponieważ to wszystko naprawdę nie miało większego znaczenia, jeśli zamierzała obejrzeć tę telewizję złożoną z moich wspomnień. Wszystko to co miała tam zobaczyć odsłoniłoby mnie o tysiąckroć bardziej oraz poruszyłoby najgłębsze struny motywujące mnie w codzienności. Jeśli byłem w stanie dać jej to, mogłem równie dobrze podarować jej wszystko.
- Chcę, jeśli tylko jesteś na to gotowa. Nie pozwolę ci… nie pozwolę ci od nich cierpieć. Jeśli poczujesz, że to za dużo lub po prostu nie będziesz chciała to zrozumiem to wszystko. Tylko komunikuj mi na bieżąco. Noszę w sobie różne wspomnienia, nie czuj się zobowiązana do poznania każdego. - Zasugerowałem, zdając sobie sprawę z tego jak delikatną pszczółką jest Elaine. To co dla mnie było historią mojego życia, dla niej mogło być prawdziwym dreszczowcem. Absolutnie nie wyobrażałem ją sobie w sytuacji, w której miałaby oglądać mój wypadek, więc to wspomnienie już na wstępie skreśliłem jako zaoferowane do oglądania. Resztę tak naprawdę zamierzałem dobierać z nią na bieżąco, w miarę chronologicznie, segregując je zgodnie ze stopniem ważności. Nie było sensu, żeby oglądała mój pierwszy lot na miotle, chociaż powrót do tak beztroskich, słodkich wspomnień i to we dwoje z pewnością byłby miły. Dotyk jej ust w kąciku moich warg był bardzo przyjemny, tak samo jak jej reakcje na mój dotyk. Nie mogłem nasycić wzroku jej urwanym oddechem i uroczym uśmiechem, kiedy dotykała mojego karku. Kochałem być tak blisko niej i czuć jej ciepło na swojej skórze. Niezależnie od tego jakie miałem ze sobą problemy, jej obecność wynagradzała mi absolutnie wszystko. Nie pojmowałem jak to się działo, że jednocześnie rozumieliśmy się bez słów jak i czasami kompletnie nie potrafiliśmy zrozumieć własnych potrzeb. To chyba po prostu miłość. Ona nigdy nie bywała idealna, chociaż splatała dwa żywoty z zaskakującą siłą i trwałością.
- Mam nadzieję, że jednak ci się spodoba, bo wiesz… to dopiero początek. - Mruknąłem, chcąc nadać swojemu głosowi gardłowego brzmienia i nawet udało mi się to na krótką chwilę. Sekundę później musiałem odchrząknąć i cała magia jakoś tak prysnęła. Mimo wszystko cieszyłem się, że nie odepchnęła mnie od razu, ponieważ takie drobne epizody, w których zdobywałem się na odwagę, aby nieco bardziej naruszać jej przestrzeń osobistą były dla mnie (dla nas) bardzo ważne. Chciałem zażartować w odpowiedzi, ale słowa zamarły mi na ustach. To pytanie było poważne. Skup się, Fairwyn. Na szczęście Elaine powierciła się trochę, aby wpełznąć na moje kolana co podarowało mi kilka dodatkowych sekund.
- Mam nadzieję, że jestem. - Odpowiedziałem tak jak czułem - niepewnie. Nie mogłem być na to gotowy, nigdy nie miałem być, ale niezależnie od tego co myślałem sam o sobie, musiałem wreszcie przyjąć do serca to, że Elaine również miała prawo do postrzegania mnie w sposób, w który ja nigdy nie miałem na siebie spojrzeć… a przynajmniej nie sądziłem, iż będę potrafił. Może właśnie za dotykiem jej ołówka miało się to zmienić? Nie wiem… ale z pewnością byłoby to pomocne, terapeutyczne wręcz. Zapomniałem o tej kwestii nieomal natychmiast, kiedy mnie pocałowała. Jak zawsze traciłem wtedy dla niej głowę, ale tym razem pozwoliłem jej na podejmowanie samodzielnych decyzji o początku i końcu tego zbliżenia. Tak było bezpieczniej. Kiedy było po wszystkim objąłem ją nienachalnie ramieniem i gdy już zajęła wygodniejszą pozycję, z przyjemnością przylgnąłem twarzą do jej obojczyka. Wsłuchałem się w szmer jej oddechu. Uśmiechnąłem się lekko, kiedy tak się rozproszyła, unosząc wzrok ku górze z milczącym pytaniem, ale trochę wybiła mi tę uszczypliwość z ręki swoimi słowami. Odchyliła się, a ja zgodnie odsunąłem od niej twarz, aby przyjrzeć jej się dokładniej i paradoksalnie to jej nerwowe ruchy wokół mojej szyi sprawiły, że aż zapragnąłem z tego zażartować. Chociaż… czy to naprawdę było aż tak niepoważne?
- Pokażę, oj uwierz mi. Chociażbym bardzo nie chciał to jest jedna, jedyna okoliczność, w której na pewno będziesz w stanie zobaczyć wszystkie. - Odpowiedziałem, niby to tajemniczo i zbywająco, ale jednocześnie dotknąłem delikatnie jej ramienia. Minimalnie, naprawdę minimalnie odsłoniłem jej skórę, aby zasugerować jej co mam na myśli i (oczywiście) spłonąłem przy tym takim rumieńcem, że nawet metamorfomagia nie mogła tego ukryć. A niech mnie sklątka pożre, sam się ograłem!
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8




Gracz




Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 EmptyWto 12 Lis - 12:24;

Skłamałaby mówiąc, że z łatwością podejdzie do zapoznania się ze wspomnieniami Rileya, które ukształtowały go takim jakim jest obecnie. Dowie się co się wydarzyło w jego życiu, dzięki czemu ich uczucia się wyostrzą. Nie potrafiła objąć rozumem jak wiele będzie go to kosztować. Na samą myśl serce biło szybciej, wyrywało się z piersi pewne, że zmieści w sobie wszystkie rodzaje wspomnień. Nie chciała go rozczarować ani zawieść. Tym bardziej stresowała się tym, co zobaczy. Mimo wszystko naprawdę chciała go poznać na każdej płaszczyźnie. Patrząc na niego mimowolnie uśmiechała się, a gdy tylko podniósł na nią wzrok, w jej sercu rozlewało się ciepło. Otwierał się przed nią, a miała świadomość jak ostrożnie podchodził do zaufania. Czuła, że na jej barki opada spore brzemię, a jednak za nic w świecie nie oddałaby ciężaru jego tajemnic. Dzielił się nimi i dzięki temu wyrywał się z okowów samotności. Chciał się zmienić a jej rolą jest wspieranie go w tym, towarzyszenie zwłaszcza w najtrudniejszych chwilach. Małymi krokami do przodu, a któregoś razu przejrzy się w lustrze, wypuści ognisty lampion do nieba, uśmiechnie się wobec komplementu i będzie śmiało patrzeć w oczy, gdy jego twarz zostanie pozbawiona osłony. Chciała, aby mu się udało. Marzyła by był w pełni szczęśliwy, bo wtedy i ona taka będzie.
Odczytywał z niej myśli i ukryte obawy. Nie musiała nic mówić, zdołał odkryć, że ma naprawdę wrażliwe serce i potrzebuje więcej czasu, aby uporać się z natarczywymi emocjami. Posłała mu łagodny uśmiech, ściskając mocno jego dłoń. - Powiem, obiecuję. - zapewniła, tym samym zobowiązując się do dotrzymania słowa. - Chcę poznać wszystko co ma z tobą jakikolwiek związek. Może nie naraz, ale tyle ile zechcesz mi pokazać. A jestem ciekawska. - jeśli znała dogłębnie drugą osobę to relacja nabierała niebywałej mocy. Służyła przykładem, jako, iż z Elijahem miała więź większą niż jakakolwiek dotychczasowa w jej życiu. Owszem, to bliźniacza łączność, a jednak wystarczyło jedno spojrzenie, aby drugie wiedziało o czym pierwsze myśli. Chciała również tego przy Rileyu. Popatrzeć na niego i potrafić wyczytać z tej maski coś, co innym umyka. To jej osobiste wyzwanie. Raz po raz uświadamiała sobie jak mocno się w nim zakochała. To było tak różne od zauroczeń i licznych złamań serc, kiedy to niepoprawnie lokowała swoje uczucia. Miała w sobie dużo ciepła, iż musiała je rozdawać każdemu. Riley, jako ktoś jej niebywale bliski, musiał udźwignąć jej największą dawkę. Elijah był wprawiony w tym boju, tak samo jak cała rzesza Swansea, jednak starała się nie naprzykrzać Rileyowi na tyle, by czuł się nią przytłoczony. Myśl, że pozna jego wspomnienia sprawiała, że chciała je już, tu i teraz, zaś z drugiej strony zastanawiała się czy byłaby w stanie się na to przygotować psychicznie.
- Początek? O Merlinie, przy tobie moja meta będzie szaleć z zachwytu. Twoja jest za to anielsko grzeczna. Ze mnie czasem za łatwo czytać. - zmieszała malutkie zamarudzenie  ze zgrabnie przemyconym komplementem, skoro miał się przygotowywać do ich przyjmowania. Wiedziała jak wiele sił kosztowało go zapanowanie nad swym darem, co nie oznacza, że nie zamierzała raz na jakiś czas ukradkiem go skomplementować. Udawała, że język się jej nie plątał, by tak łatwo nie dawać mu satysfakcji, że to on rozprasza jej myśli. Oparła przedramię o jego bark, a o dłoń policzek, by z tej pozycji oglądać sobie jego profil. Nie potrafiła się zdecydować czy chce naszkicować go z boku czy na wprost. Nie była zbyt dobra w rysowaniu profilu, to raczej domena Cassiusa. Westchnęła z ulgą, grzejąc się ciepłem i bliskością. Przesunęła wzrok na jego przemawiające usta i z początku nie zrozumiała co miał na myśli, jednak gdy odsunął zbyt nieśmiało kawałek jej rękawa czerwieniejąc przy tym jak piwonia, wstrzymała oddech. Zamiast pójść w jego ślady i też się zarumienić, zakryła opuszkami palców jego rozgrzany i czerwony policzek. Poczuła w ustach nagłą suchość, kiedy mimowolnie wyobraziła sobie ścieżkę blizn ciążących na jego lewej stronie ciała.
- W pierwszej chwili miałam na myśli te na twojej twarzy, ale teraz to wzbudziłeś moje nienormalne zainteresowanie. -  i nie wyglądała jakby miała coś przeciwko temu. Przypomniała się jej mina Rileya gdy popatrzył na nią pierwszy raz na imprezie halloweenowej. Nie powinna myśleć o takich rzeczach siedząc mu na kolanach. Przesunęła dłoń do jego szyi, pod której skórą czuła energiczne pulsowanie. Póki co grzecznie śledziła dotykiem miejsce, w którym miał ukryte blizny. Sama szyja, przy której tak namiętnie kręciły się jej palce. Potrząsnęła głową, łaskocząc go zapewne włosami. - Do szkicowania wystarczy, że będziesz grzecznie czytać książkę. Będę wtedy bardzo na ciebie patrzeć. Wnikliwie, bo tak się stety składa, że gdy szkicuję kogoś kochanego to nie mogę powstrzymać zachwytu. Chyba, że… - przerwa na głębszy oddech - … wolisz inaczej. Elijaha szkicowałam, gdy spał. Zasnąłbyś obok mnie? - zapytała zanim zdołała sobie uświadomić jak to mogło zostać odebrane. Gdyby drzemał, mogłaby do oporu mu się przyglądać i kolejny raz w nim zakochiwać, a on nie czułby się przytłoczony jej jawnym zachwytem.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Popołudniowa komnata - Page 16 QzgSDG8








Popołudniowa komnata - Page 16 Empty


PisaniePopołudniowa komnata - Page 16 Empty Re: Popołudniowa komnata  Popołudniowa komnata - Page 16 Empty;

Powrót do góry Go down
 

Popołudniowa komnata

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 16 z 20Strona 16 z 20 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17, 18, 19, 20  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Popołudniowa komnata - Page 16 JHTDsR7 :: 
hogwart
 :: 
Wielkie schody
 :: 
szóste pietro
-