Celts’ fever 2 przez 2-
Nie wiedziałam, że kruki zmieniły barwy! – zażartowała, kiwając głową na jej bluzę. –
A tak serio, to dobrze ci w tym kolorze, wiosennie! – dodała entuzjastycznie, a na jej pytanie uniosła rękę z ortezą w górę. –
Powoli i do przodu – uśmiechnęła się. –
Max mówi, że powinna się już niedługo w pełni zrosnąć! – co prawda mówił też, że na łapę uważać powinna i ją oszczędzać, ale to był na jej liście priorytetów mały i nic nie znaczący szczegół. Jak to się mówi, była jeszcze młoda, głupia i dużo własnych błędów przy kontuzjach musiała popełnić, takich, których z łatwością uniknąć by się dało, ale nastoletni mózg i duże ambicje robiły swoje. –
A jak twoje mecze? Finał Hogwartu, finał klubowy, trochę się ponakładało, dajesz radę? – zapytała nie kryjąc ani ciekawości ani też przejęcia. Sama doskonale wiedziała co to znaczyło lawirować w bardzo napiętym grafiku i wysokim poziomie oczekiwań. Można się było w tym wszystkim pogubić i chociaż nie spodziewała się czegoś takiego po Brooks, zawsze dobrze było czasami o tym pogadać i poprzerzucać się wyzywaniem na to, kto w ogóle układał ten plan. –
Sensownie – wyszczerzyła się. –
Żadnych wątpliwości, chętnie się skupię na manewrach, przyda się na mecz ze Ślizgonami! – oznajmiła wesoło, swojej miotle także dając za nimi podążać.
Bieg nie był najgorszy. Kondycję miała bardzo dobrą i kilka dni przerwy zaprzepaścić tego nie mogły, ale sama jej ruchliwość biodra trochę ucierpiała. Szybciej więc męczyła się nie przez przerwę, a fakt, że jej ciało biegało
inaczej, dziwniej, kompensując za niepełną sprawność prawej nogi. Nie pozwoliła jednak temu być jej wymówką i dociskała się w biegu aż do momentu, w którym Krukonka zdecydowała się przejść na miotły.
-
Rany! Tego potrzebowałam! – aż odetchnęła głębiej, gdy wreszcie mogła znaleźć się w powietrzu. Ostatni raz skończył się tak, że Julka wysłała ją do szpitala po raz drugi w jednym tygodniu. Teraz jednak nie było żadnych przyczajonych tłuczków, więc nie musiała się bać o nagłe lądowanie po minucie w powietrzu.
No, przynajmniej tak jej się wydawało…
-
Daj mi się tylko przyzwyczaić do tej ręki i możemy robić manerwy – uśmiechnęła się, sprawdzając, jaką miała sterowność.
Leciały chwilę rozgrzewkowo, z minuty na minutę przyspieszając tempo. Harmony nabrała nawet całkiem dużej pewności w swoim chwycie w ortezie, o czym z entuzjazmem godnym goldena poinformowała starszą dziewczynę.
-
To co mi pokażesz? Jakieś supertajne sztuczki z narodowej?! – wyszczerzyła do niej ząbki, bardziej sobie żartując niż faktycznie prosząc o podzielenie się z nią tajemnicą zawodową. Co jak co, ale nie oczekiwałaby, że pokazałaby jej ich treningi. Te informacje zawsze zostawały na ćwiczeniach, przecież ona też nie prezentowałaby na prawo i lewo swoich układów przed zawodami.
A jednak coś się stało. Jakby na odpowiedź na prośbę o manewr, gdy jeszcze leciały, wstążka ich związała. Jaka wstążka? Skąd miała wiedzieć. Wzięła się znikąd i w momencie związała je ze sobą w powietrzu. Aż nią zachwiało na miotle, a gdy tym samym pociągnęło Brooks, jeszcze trudniej było jej odzyskać równowagę.
-
Julka, takie chwyty chyba nie są dozwolone?! – zażartowała, ale szybko przestała się śmiać, gdy wstążka docisnęła je do siebie, sprawnie zrzucając ją z miotły. –
O kurwa! – złapała się Krukonki bo… Bo z tą wstążką to i tak tylko ona była w jej zasięgu.