Tutaj docierają jedynie odważni pływacy, którzy nie tylko nie boją się złamać szkolnego regulaminu ale też w nosie mają plotki o zamieszkiwanej tutaj kałamarnicy.
W tym miejscu obowiązuje rzut kostką za każdym razem bez względu na ilość przeprowadzonych tu przez postać wątków. Miejsce to jest niebezpieczne.
Spoiler:
1, 2 - nawet pomimo zdolności pływackich (które prawdopodobnie Cię tu przywiodły?) nie zawsze da się ochronić przed niespodziewanymi atakami… spod wody. Podczas pływania nagle coś oplata się wokół Twojej kostki i ciągnie Cię mocno pod taflę. To bardzo uparty glon i o ile dajesz sobie radę z utrzymaniem głowy nad wodą, tak zostałeś tu unieruchomiony na dwa posty i po upływie czasu Twoje zabiegi uwolnienia się przynoszą oczekiwany efekt. Do końca tego wątku bardzo dokucza Ci ból nogi - na skórze masz czerwone pręgi po glonie i najlepiej jest użyć na Twojej kończynie wywaru ze szczuroszczeta bądź innych zabiegów rozgrzewających.
3, 4 - tafla wody jest spokojna, ptaszki ćwierkają, nic Ci nie przeszkadza ani nie wadzi. Masz szczęście! Możesz pływać tutaj bez obaw, że coś zechce się Tobą poczęstować.
5, 6 - świadomie bądź nie mijasz wysypisko przepięknych lilii wodnych. Sęk w tym, że połowa z nich jest czymś… zarażona o czym poświadczają dziwne kropki na płatkach. Dorzuć kostką, by sprawdzić czy efekt zarażenia nie przejdzie na Twój organizm: Parzysta - niestety niechcący (a może z ciekawości celowo?) musnąłeś jeden z dziwnych lilii. To wystarczyło, aby kielich kwiatu otwarł się i splunął na Ciebie zgniłozielonym pyłem - do końca tego wątku i przez Twój następny szczypią Cię mocno oczy, a gałki zmieniają kolor na żółty. Jeśli nie użyjesz na powiekach eliksiru oczyszczającego ran oraz wiggenowego (bądź za pomocą zaklęć/posta w SS na minimum 2000 znaków) to istnieje ryzyko, że na pewien okres czasu utracisz wzrok. Nieparzysta - wyminąłeś wszystkie zarażone lilie. Niechcący musnąłeś rozłożysty liść jednej z nich i poza chwilowym odrętwieniem kończyny nic Ci nie będzie.
Spojrzał kwaśno na Echo, rozpoznając ją tylko po napisie na kombinezonie. W innym wypadku nie miałby pewnie zielonego pojęcia kim jest jakaś ta Lyons. Jeśli go spytacie o zdanie to jakaś tam mugolaczka, zupełnie niewarta jego uwagi powinna być ignorowana przez wszystkich, a nie tylko przez tych z jego usposobieniem. Ociągał się z powrotem do grupy, ale w końcu łaskawie ruszył swoje cztery litery w kierunku wskazanym przez obcą dziewczynę. Dochodząc do wszystkich przecisnął się na początek grupy, tylko dlatego, że przestrzeń blisko profesora wydawała mu się dziwnie luźniejsza, niż tam na tyłach… to nie był dobry wybór. Jak tylko otwarła się śluza, wciągnęła go i kilku innych osobników pierwszych. We wnętrzu wraku wylądował bezpośrednio na jakimś stoliku, zderzając się z nim brzuchem. Różdżkę wyciągnął, ale nie zdążył z niej skorzystać. Przymknął z zażenowaniem oczy, prostując łopatki, ściągając je razem i wyprostował się, chwilę potem prawdopodobnie czując czyjeś ciało dociskające go do stolika. Obrócił się przez ramię, chcąc spiorunować delikwenta wzrokiem, ale, że hełm zniszczyłby efekt, wyciągnął różdżkę, z początku planując wyżyć się na nieszczęśniku zaklęciem. Szczęście tej ofierze dopisywało, bo w tym momencie zostali przywołani przez profesora. Machnął ręką, kierując się w tamtą stronę z rezygnacją. Znów na przedzie załapał się akurat na towarzystwo przetransmitowanego w metal stwora. — Candēt Corrigo — rzucił pierwsze zaklęcie, obmyślane na jednych z zajęć w Durmstrangu, powodujące rozgrzanie żelaza do większej temperatury. Na nieszczęście jego skutek został zniwelowany przez chłodną wodę w otoczeniu. Obserwował jak magiczny, irytująco kłopotliwy stwór zwolnił, ale nie zatrzymał się całkowicie.
ZAKLĘCIA: 2 — bolesne, sromotne zderzenie 1 — zastosowanie własnego zaklęcia (zadziałało)
Farai szła sobie spokojnie za grupą, kiedy nagle poczuła, jak coś ją ciągnie za rękę. A raczej ktoś. I tym kimś był Deven, jak obwieszczał napis na jego klatce piersiowej. Uśmiechnęła się do niego, gdy obróciła ku niemu głowę, ale niestety nie mógł tego dostrzec. Zamiast tego szła spokojnie z nim dalej, a kiedy puściła Plumpkę, ta w niedługim czasie powróciła, aby uderzyć ją w głowę. Jakoś tak automatycznie złapała się za nią, choć była w tym śmiesznym baniaku i przecież nic ją nie bolało. Zaśmiała się, trochę nieświadoma, że w tym samym czasie Quayle widzi trytona. Dlatego nie spodziewawszy się niczego, po prostu brnęła dalej, tym razem już bez bezpośredniego kontaktu z chłopakiem. Kiedy mignęła jej Echo, która sprawiła, iż mogła w końcu mówić, znów się uśmiechnęła, zapominając o tym, iż nikt tego nie widzi. - Dzięki! - powiedziała do niej, donośnym głosem. A potem wszyscy dotarli już do odpowiedniego wraku. Impulsywnie Osei stanęła gdzieś mniej więcej po środku szeregu, dlatego jej gwałtowne wessanie do środka zamortyzowała ostatnia osoba, która wyrzuciła 2 lub 5, lecz ona tego nawet nie dostrzegła, bo stała tyłem, a zatem nie widziała mieniącego się napisu z jej danymi. W każdym razie skupiła się na słowach nauczyciela, który polecił im, aby udać się wraz z panem Wellingtonem, co też zresztą uczyniła. Zatrzymali się w jakimś korytarzu pełnym mazi, przez co gryfonka zamrugała gwałtowniej, zastanawiając się o co w ogóle chodzi. Kiedy jednak dostała swoje wyjaśnienia, oczywiście pierwsze, co zrobiła, to uniosła różdżkę. - An duca tuas - rzuciła w przestrzeń, sądząc, iż to zaklęcie pomoże biednemu Veranderingowi zmienić swą postać i znów ożyć. Niestety, nic takiego nie miało miejsca, bowiem maź zrobiła się zielona i zaczęła się formować w dziwne, nieregularne kształty, które ani trochę nie przypominało żadnego stworzenia. - Rozumiecie coś z tego? - spytała Echo i Devena, bo jak się okazało, byli w tej samej grupie. Dziwna sprawa!
6,4
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wywrócił oczyma na odpowiedź Katherine, ale poza tym nic nie zrobił, po prostu wstępując do wraku i pozwalając sytuacji na rozwinięcie się. Co prawda właśnie nie czuł się tutaj zbyt pewnie, ale nie będzie jej opowiadał o swoich zmartwieniach, nie w takiej chwili, kiedy zostają wciągnięci przez prąd do środka, a potem dodatkowo ich opiekun ląduje nieprzytomny na deskach. Nie bardzo mu się spodobało to, że jego zaklęcie nie chciało działać, ale się starał. Nigdy jednak nie był orłem z uzdrawiania, także dobrze, że chociaż nie zrobił Archowi krzywdy swoim Rennervate. Oczywiście Sharker, jeden z najlepszych uczniów z zaklęć i obrony przed ciemnymi mocami, nie potrafił rzucić dobrze zaklęcia na jakąś pieprzoną rybę… co z tego, że to pewnie nie była ryba, tylko można to było określić jakoś inaczej? Nie znał się, nie ogarniał, w każdym razie spudłował kolejne zaklęcie. Nie wiedział czy to się brało z tego, że nigdy nie rzucał zaklęć pod wodą i nie wiedział jak to zadziała, czy po prostu z jego powolnych przez opór ruchów różdżką? Jedno było pewne, nie zamierzał poprzestawać na jednej czy dwóch próbach, chcąc wreszcie trafić to cholerstwo.
Kiedy Isolde się wreszcie odnalazła, poszły we trójkę wraz z Lunarie dalej, aż w końcu wszyscy dotarli do wraku, do którego mieli wejść. Na nieszczęście Levee stanęła gdzieś zupełnie z przodu, więc nie była przygotowana na nagłe wessanie jej w sam środek. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, już obijała się o ścianę, a ktoś miły, który był za nią, na pewno na niej zamortyzował sobie upadek. Jednak dźwignęła się nieco obolała, rzucając mordercze spojrzenia, których i tak nikt nie miał szans dostrzec. Nie mniej jednak zaczęła słuchać uważnie nauczyciela, a kiedy dowiedziała się, że jest z nim w grupie, to oczywiście została. Żałowała tylko, iż dziewczyny zostały przydzielone do innych grup. No nic, musi więc radzić sobie sama! Chwyciła mocniej różdżkę, rozdlądając się po pomieszczeniu, jednocześnie notując w głowie informacje, które zostały im przekazywane przez profesora Phersu. Fascynujące stworzenia te Veranderingi... Nie mniej nie rozmyślała nad tym szczególnie długo, bowiem wolała skupić się na zadaniu. Wędrowała z różdżką przed sobą, bacznie obserwując otoczenie. W co mógł się zamienić ten stwór? Próbowała podejść do tego od logicznej strony, ale to wcale nie było takie proste. Ostatecznie wybrała zbutwiałe, rozpadające się trofeum ryby - tam podejrzewała, iż znajduje się winowajca. Dlatego to w nie wycelowała. - Piertotum Locomotor - rzuciła zdecydowanie, a czar idealnie pomknął w tamtym kierunku, zmieniając rzecz w Veranderinga. Bingo, udało się! Zadowolona z siebie Delinger czekała zatem na dalsze wskazówki, co jakiś czas obracając się w stronę nauczyciela z pytającym spojrzeniem, które także ciężko było dostrzec, ale to nic.
Amelia była dość nieogarnięta, jeśli chodzi o to, co miała dzisiaj zrobić. Przez długi czas zastanawiała się, jakie zaklęcie ma rzucić na to dziwne stworzenie, coby mu pomóc. Było ciężko, ponieważ dziwnym trafem, na rzucone zaklęcie reagowało całkiem odwrotnie niż powinno. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu kogoś, komu udało się uleczyć małego potworka, żeby zapytać się o radę. Wiedziała, że każdy jest tak samo zdziwiony zadaniem, jakie mają przed sobą uczniowie i studenci Hogwartu. Amelia postanowiła sięgnąć po zaklęcie z wyższej półki. - Coite Reparro - szepnęła, czekając, co się wydarzy. Zaklęcie to powodowało natychmiastowe zrośnięcie się kości. Niestety, jak widać i tym razem nie zadziałało zbyt dobrze. Kość zamiast się zrosnąć, stała się.. galaretowata! Porażka. Zaklęcie wykonane było dobrze i to z pewnością nie wina panny Wotery, że biedne stworzenie miało teraz coś gumowego zamiast kości. Westchnęła ciężko i spojrzała na Farai, zastanawiając się czy ta ma równie wielkie problemy jak ona. - Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi.. czemu oni nie reagują na zaklęcia? - spytała dziewczyny, dołączając się do niej, Echo i jakiegoś tam chłopaka, którego kojarzyła tylko piąte przez dziesiąte. Może w grupie lepiej będzie im się współpracowało?
Przeniosła się w miejsce, gdzie znajdowało się najmniej osób. Mugolem nie była, liczyć prawdopodobieństwa nie musiała umieć, ale jak na jej oko, logicznie myśląc, tam, gdzie było najmniej osób, szanse na znalezienie istot zamieszkujących wraki, rosły. Korzystając z okazji, przechodząc zgarniała różne przedmioty w rękę, próbując znaleźć jakiś szczególnie podejrzanie wyglądający. Świecznik… no ok. Świecznik mocno jej nie pasował. Nie wpasowywał się w jej gust ze swoją staroświecką wizualizacją. Obróciła go w jednej ręce, różdżkę w drugiej, a chwilę potem wyciągnęła ją przed siebie, odstawiając metalowy przedmiot na stolik. — Enuntiatum — powtórzyła znów, nie tracąc nadziei. Mimo, że po tym, jak próbowała ujawnić prawdziwą formę w poprzedniej strefie, na którą narzuciła zaklęcie, ujawnił się co najwyżej jakiś nieudolnie przetransmutowany przez jakąś istotę magiczną mały wąż morski, umykający w głąb jakiejś ciemnej dziury, jak tylko udało mu się wrócić do pierwotnego, jeszcze młodego, niedorozwiniętego ciałka. Podążyła za nim spojrzeniem, mimo wszystko rozglądając się wokół, sprawdzając czy zaklęcie zadziałało skutecznie.
Tanner był lekko zagubiony. Niby wiedział, co ma zrobić, jednak wszystko wskazywało na to, że nie uda mu się to tak szybko. Ogromna szkoda. Chciał już stąd wyjść, wydostać się, znaleźć się na powierzchni. Dusił się, chociaż tak naprawdę dzięki odpowiedniemu zaklęciu mógł przecież normalnie oddychać pod wodą. Nie wiedział co powodowało u niego te wszystkie mdłości. Westchnął ciężko, rozglądając się po pomieszczeniu i jeszcze raz próbując rzucić zaklęcie na to dziwne coś. Oczywiście, tym razem także mu nie wyszło. Verandering idealnie ominął jego zaklęcie, znikając mu po raz kolejny z pola widzenia. Tanner podszedł do jakichś Ślizgonów, których kojarzył pi razy drzwi z pokoju wspólnego i Katherine, którą z kolei kojarzył z innych okoliczności, nieistotnych kompletnie teraz. - Jak Wam idzie? - spytał, ponieważ do tej pory skupił się całkowicie na swoim zadaniu, nie zwracając uwagi na to, co robią inni obecni na statku. Westchnął ciężko, wywracając oczami, czego pewnie żadne z nich nie zauważyło, no bo i jak by mogli to zrobić? Oby wszystko tym razem poszło dobrze. Następna próba Tanner'a już wkrótce.
Hm, wydawało się, że były w dupie, bo dookoła jedynie ciemność, a światło z ich różdżek nie dawało żadnego wymiernego skutku. Co miała więc robić? Poszła za Elsą, mając wrażenie, że to zły kierunek. Na szczęście jednak nauczyciele je znaleźli i mogły bez przeszkód wrócić do całej grupy. Szły i szły i szły, aż w końcu dotarły do wraku. Głupia SMS chciała wszystko zobaczyć z bliska, więc przepchnęła się na sam początek kolejki, co skończyło się nagłym wessaniem do wewnątrz statku. A to zaowocowało przyrżnięciem w ścianę, a potem w jakieś krzesło czy coś, na co Saunders syknęła głośno, na szczęśnie nie w wężomowie, bo byłaby chryja. Nie mniej wstała, będąc poważnie oburzoną, jednak na szczęście jej przeszło wraz z tym, co mówił nauczyciel. Wywróciła oczami, chcąc móc coś wreszcie robić, lecz... no cóż. Okazało się, że tamci sobie gdzieś idą, a ona musi zostać. Machnęła do Sharkera, który jej mignął przed oczami, gdy opuszczał pomieszczenie, a potem skupiła wzrok na ścianach i przedmiotach dookoła. Na Merlina, nawet de Rousvelt gdzieś pierzchnęła! No świetnie po prostu. Nikogo nie znała ze swojej grupy, ale dobra, walić to. Tak się jednak zdenerwowała, że jej pierwsza próba rzucenia zaklęcia transmutującego się nie powiodła. Scarlett potrząsnęła różdżką, jak gdyby była zepsuta i w ten sposób miała się naprawić, po czym ponowiła formułę czaru. - Piscifors - powiedziała, sądząc, że Verandering się zmaterializuje z tego zbutwiałego krzesła, na które się nadziała przy spadaniu. Nie mniej jednak to nie był on, a jakaś inna, dziwna ryba, której nie potrafiła zidentyfikować. Westchnęła zrezygnowana, gotując się do kolejnej próby.
Katniss zrzedła mina, kiedy prąd wessał ją do środka wraku. Takiego braku kontroli to ona nie lubiła. Zwłaszcza, że wylądowała na jakieś Krukonce, której nie znała (Levee). Starając się podnieść, przeprosiła ją i poszła za swoją grupą. Gdy nauczyciel został zaatakowany przez jakiegoś stwora i zemdlał, dziewczyna szybko wyciagnęła różdżkę. Mieli przewagę liczebną nad stworami. Jeden atakował, drugi pilnował ofiar. Musiała rzucić jakieś zaklęcie. W końcu była z tego dobra, no nie? Tak bynajmniej myślała, a podwodny stwór miał chyba zamiar utrzeć dziewczynie nosa. - Terra mora vantis! -Skierowała zaklęcie w stronę Veranderinga, który jednak zrobił zręczny unik, wykonując beczkę. O nie, tak łatwo Katniss się nie poddaje. Nigdy.
Astrid podążała gdzieś z tyłu, rozglądając się co rusz, żeby móc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Może przyda się do jakiegoś zadania ze Sfinksa, może do kolejnej lekcji, może na wizytę u trytonów, a może po prostu pozwoli jej zasnąć, kiedy pomarzy o falujących lekko roślinach i stworzeniach przepływających nieopodal. Była zauroczona tym ruchem, lekkim i delikatnym, sprawiającym że wszystko współgrało ze sobą w dziwnie powolny i ospały sposób, jakby w innym świecie. W jej świecie, bo czuła się w wodze wspaniale. Do wraku weszła z gracją, która była dla niej typowa i nieraz dziwiła ludzi. Rozejrzała się z delikatnym uśmiechem, lądując lekko na zbutwiałych deskach statku, kiedy inni obijali się o ściany bądź podnosili ze swoich znajomych. Lub nieznajomych. Who cares. Słuchała nauczyciela i uśmiechnęła się, dumna z siostry, że odpowiedziała tak szybko. Przygładziła dwa razy swoje włosy, które uparcie wracały do dziwnych pozycji, falując w dziwny sposób. Stworzenia opisywane przez nauczycielka bardzo ją zaciekawiły, pewnie przywiozła ze Stavefjord fascynację transmutacją. Nie była zbyt dobra w tej dziedzinie, ale zazwyczaj starała się wiedzieć dużo o wszystkim, dlatego słuchała uważnie, a później ruszyła za wskazanym profesorem zaklęć, którego jeszcze nie znała. Pech chciał, że trafili na Veranderinga, który postanowił atakować, być może w swojej obronie. Astrid cofnęła się o krok, kiedy skrzynia powaliła nauczyciela. Nie miała jak mu pomóc (miała, ale autorka martwi się o życie Archibalda, bo ktoś bestialsko postawił wybór omdlenie albo życie!), bo była zbyt daleko, a do tego wolała zająć się obroną. Mruknęła pod nosem Incendio, ale nie zadziałało. Nie wiedziała czy to przez słoną wodę, czy w ogóle przez wodę, czy przez coś innego. Nie zadziałało, po prostu. Rozejrzała się, nieco zaniepokojona, ale chciała spróbować jeszcze raz.
Naya na całe szczęście stała z tyłu grupy, więc gdy nauczyciel otwierał śluzę, ona z gracją wpadła do pomieszczenia, aby po chwili spokojnie stanąć na nogi. Z współczuciem popatrzyła na poobijanych biedaków, którzy z niesamowitą siłą wpadli do środka na różne meble i ściany. Chwilę później razem ze swoją grupą ruszyła w stronę ładowni, a przynajmniej tak się jej wydawało. Gdy weszli do środka jedno z tych dziwnych stworzonek zaatakowało Archibalda, a ten zemdlał. Teraz zostało im tylko zmierzenie się z Veranderingami w obronie własnej oraz nieprzytomnego nauczyciela. Naya, gdy wypatrzyła jednego ze stworzeń, wcelowała w niego różdżką i wymówiła zaklęcie. Udało się, ale Verandering zrobił zgrabny unik i schował się, bądź w coś się transmutował. W każdym razie nie dostał zaklęciem. -Cholera. -Mruknęła pod nosem i spojrzała jak idzie innym członkom grupy. Westchnęła ciężko, bo niewiele osób trafiało w te stworzenia.
Co to za nauczyciel, który padał nieprzytomny kiedy uczniowie zmagali się z jakimiś wyjątkowo agresywnymi Veranderingami? Po rzuceniu zaklęcia, zerknął w tamtym kierunku, sprawdzając czy nauczyciel się budzi. Leżał jak kłoda na ziemi. Greengrass co prawda nie miał na to najmniejszej ochoty, ale brak profesora Blythe’a był jeszcze bardziej zajmujący niż podjęcie się próby ocucenia go. Przed nim Katherine, potem on sam, obu im udało się rzucić zaklęcie na morskiego stwora, a ten mimo wszystko dalej zagradzał im drogę. Może dlatego Arcellus analizując szybko zysi i straty, podskoczył do mężczyzny, wyciągając w jego kierunku różdżkę. — Resucio! — rzucił zaklęcie ocucające z dystansu, zatrzymując się w jakiejś odległości od niego, bezpiecznie od latających w wodzie przedmiotów, które powalają na ziemie i względnie daleko od Ver… cholera-wie-co (dla niego była to długa, nieinteresująca nazwa), z którym próbowała uporać się pozostała część grupy. — Naprawdę? — rzucił w eter czy raczej w wodę, przewieszając sobie profesora przez ramię. — Czy wy potraficie rzucać zaklęcia tylko po ścianach? — to nie było zainteresowanie. Raczej zwykłe stwierdzenie, jako, że powoli zaczynała go nużyć obecność w tym pomieszczeniu, z którego nie mogli się nawet wydostać. Jak, skoro znaczna część grupy frajerzyła zwykła zaklęcia?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed Sharker powinien otworzyć jakiś interes. Wiecie, taki dodatkowy poza tą firmą z fałszoskopami i wtedy mógłby wreszcie może dorobić się jakiegoś porządniejszego kieszonkowego. Byłoby na waciki i inne takie tam, wiecie o co chodzi. Za to zgadnijcie co by sprzedawał? FRUSTRACJE. Taką wiecie, płynną i zapakowaną w piękne, kolorowe buteleczki, ozdobione jakimiś wymyślnymi malunkami bądź srebrzystymi kamyczkami, opatrzonymi nalepką, że to najlepsza frustracja na rynku i wylanie jej przynosi wielką ulgę. Za to ile by taka przyjemność kosztowała? To zależy ile jeszcze się nawkurwia na tej lekcji, bo widzicie, zaklęcia z którymi normalnie nie miałby problemu, teraz albo nie działały, albo, gdy tylko spróbował zamachnąć się różdżką to natychmiast ta transmutująca się w coś galaretka znikała, przyprawiając go o ból głowy. Rzucił jakieś zaklęcie, które oczywiście się nie udało. Spróbował więc jeszcze raz, tym razem z innym. - Pila Vinculius - powiedział, celując w zmieniającego się stworka różdżką, jednak znowu zrobił on na tyle dobry unik, aby jego plan szlag trafił. Rash westchnął, modląc się o cierpliwość i zerknął na omdlałego nauczyciela. Ileż można pozostawać nieprzytomnym? Geez.
[6, potem 2]
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Cóż, Archibald pewnie wyglądał tak pięknie jak ostatnio w swoim kombinezonie, więc komentarze na ten temat można już sobie darować. Rzucał sobie wesoło Sonorusa, to na siebie, to na Morpha (tu bardzo dyskretnie oczywko!), to na uczniów, którzy tego potrzebowali. Dreptanie po dnie jeziora też było rozkosznie cudowne, wesołe, wszystko było piękne i sielankowe. Żadna plumpka nie skubała jego kostiumu, który leżał i-de-al-nie. Drogę też znał, bo ostatnio pomagał przy pracy nad wrakiem i zmianą wody. Do wraku wciągnęło go nagle i niespodziewanie, wylądował na jednej ze ścian, obijając sobie ramię, ale w porę zdołał się oddalić, żeby nie przyjąć na klatę zbyt dużej ilości uczniów, czy studentów. Do wypowiedzi Morpheusa nie musiał nic dodawać, bo Phersu powiedział wszystko, zresztą to on prowadził lekcję, a Arch dopiero teraz dowiedział się, co będzie we wraku. Trzeba przyznać, że Veranderingi były bardzo ciekawe i tworzenie dla nich środowiska warte zachodu. Szkoda tylko, że na oczach swojej grupy oberwał jednym z nich, przemienionym w skrzynię. Nie zdążył zareagować, bo przytłoczony jej ciężarem stracił przytomność. Ciemność, widzę ciemność. Niestety zaklęcie Rasheeda nie podziałało, czar Arcellusa również, co pewnie zasmuciło wszystkich obecnych!
Elsa brnęła przed siebie, licząc na swój (niewątpliwy) zmysł orientacji w terenie. Nie miała pojęcia, czy w wodzie wszystko działa tak samo, ale to nie miało większego znaczenia. Gdyby zgubiły się jeszcze bardziej, poszłyby do przodu i w końcu musiałyby gdzieś wyjść, a do tego miały różdżki, więc bez problemu wydostałyby się na powierzchnię, nawet jeśli kombinezony ciągnęły je w dół. Tak przynajmniej sądziła Rousvelt. Finalnie znalazł je jeden z nauczycieli, dzięki czemu mogły dołączyć się do grupy. Ślizgonka zajęła miejsce mniej więcej w środku, nie chcąc ani pchać się do przodu, ani zostawać z tyłu. W kupie siła! Mimo tego nieźle wyrwało ją z miejsca, wciągając do środka. Nieprzyjemne targnięcie sprawiło, że trochę się miotnęła. Trochę w Madnessa, obijając się ramieniem o jego tors. Wyplątała się szybko ze swoich włosów i rzuciła mu przepraszająco-wdzięczne spojrzenie, nie chcąc nic mówić, bo przez Sonorusa byłaby słyszalna wszędzie. Postarała się jednak dać mu do zrozumienia, że wciąż czeka na coś ciekawego. Musiała się jednak skupić na lekcji. Do odpowiedzi na pytanie nie wyrywała się zbytnio, nie czując potrzeby ani błyskania wiedzą, ani bycia pierwszą. Zaśmiała się cicho pod nosem, widząc energiczne reakcje dwóch dziewcząt. Opisywane stworzenia niestety nie dorównywały smokom, ale zaciekawiły Elsę na tyle, że słuchała uważnie. A później wybrała się w drogę za gajowym. Dziwna maź, wypełniająca otoczenie nie spodobała jej się zbytnio. Użycie Feruli poskutkowało tylko rozpłynięciem się substancji w słonej wodzie.
Wszyscy świetnie ją poturbowali. Mieli szczęście, że była dziś cierpliwa i doszła do siebie po tych wszystkich kończynach, które po kolei ją turbowały, jakby była wygodnym fotelem. Echo nie mogła się poddać po pierwszej próbie, nie byłaby wtedy sobą! Rozglądała się, obserwując co robią inni, ale szło im tak słabo, jak jej samej. Próbowała wymyślić jakąś taktykę na poskładanie tego biednego stworka do kupy, ale niestety nie miała pojęcia, jak się za to zabrać. Szkoda, bo bardzo, bardzo chciała pomóc, ale wiedziała zbyt mało o pomocy Veranderingom, żeby móc coś zdziałać. Zdała się na losowe zaklęcia, tym razem decydując się na... - Episkey - mruknęła pod nosem, starając się mówić płynnie i wyraźnie. Jednak znów stało się to samo, maź rozpłynęła się, gdy już zrobiła się zielona i parząca. Echo ściągnęła niezadowolona brwi. - Za cholerę, nie mam pojęcia co z tym zrobić - odpowiedziała Farai, myśląc już nad tym, jakie zaklęcie można jeszcze wypróbować.
2 :<
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Spojrzała szeroko otwartymi oczami na postać, wyłaniającą się z mroku i oświetlającą ją oślepiającym blaskiem. Napis na klatce piersiowej układał się w imię "Ingrid", imię skądinąd znajome. - Dzięki... wydawało mi się, że widzę szczuroszczeta... - wymamrotała Isolde, ciesząc się w duchu, że dzięki Levee może się porozumiewać pod wodą. Uśmiechnęła się do Ingrid, choć ta pewnie wcale tego nie zauważyła, po czym razem udały się na poszukiwania reszty grupy. Gdy profesor Phersu otworzył śluzę, Isolde poczuła, że jakaś straszliwa siła zasysa ją do środka, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Zawirowała w wodzie, po czym rozbiła się o kogoś - na swoje szczęście, bo pewnie tylko dlatego nie rozbiła sobie głowy. - Przepraszam, nie chciałam... - wymamrotała, próbując się pozbierać, co nie szło jej za dobrze. Uniosła głowę i uśmiechnęła się niewyraźnie, ale szczerze. - Madness! To ty? Bardzo cię poobijałam? - zaniepokoiła się, pomagając mu jakoś się pozbierać. Z przykrością stwierdziła, że Levee została przydzielona do innej grupy, więc pomachała jej tylko na pożegnanie i razem z Madnessem ruszyła za profesorem Blythe. Ku jej przerażeniu wielka skrzynia uniosła się nagle i walnęła z impetem w kruchą postać nauczyciela, który najzwyczajniej w świecie stracił przytomność. Isolde poczuła gwałtowny przypływ adrenaliny, zacisnęła palce na różdżce. - Drętwota! - zawołała, celując w jednego z Veranderingów, jednak w tej chwili stworzenie zmniejszyło się gwałtownie, sprawiając, że smuga światła przemknęła obok niego, nie robiąc mu najmniejszej krzywdy. - Jasna cholera! - warknęła ze złością, podbiegając do nieprzytomnego Archibalda i zastanawiając się, jak go ocucić, jednak nie miała na to czasu, bo kolejny rozwścieczony Verandering najwyraźniej gotował się do ataku.
Nie za bardzo szła im ta obrona przez atakującym. Pokręciła głową. Przecież było ich dość dużo, żeby pokonać dwa potwory. Z tym, że nie wiedzieć czemu, nikt nie mógł trafić. Wzięła głeboki oddech, szykując się do rzucenia kolejnego zaklęcia. Postanowiła rzucić inne, może ono się uda. -Conjunctiviti. -Efekt był jednak taki sam, jak przy poprzednim. Przeciwnik przetransmutował się w jakiś mały pierścień, kiedy zaklęcie było tuż, tuż. Wrócił do poprzedniej formy i spojrzał na dziewczynę, jakby prowokując ją. Katniss zacisnęła zęby ze złości i spojrzała na kolejną osobę w grupie. Może jej się poszczęści. Sytuacja zaczęła robić się coraz mniej przyjemna.
Podziękował gościowi, który umożliwił mu porozumiewanie werbalne, rzucając właściwe zaklęcie. Obserwował z fascynacją te wszystkie wspaniałe istoty, przemieszczające się powoli po dnie jeziora, falujące podwodne rośliny. Tutaj czas płynął inaczej, w rytmie kolejnych ruchów płetw, kolejnych pęcherzyków powietrza, unoszących się do góry. Cieszył się, że Farai idzie tuż obok. Skinął też ręką Echo, którą chyba skądś kojarzył, choć nie był o tym całkowicie przekonany, w końcu straszny z niego odludek. Szli sobie spokojnie we właściwym kierunku, obserwując te cuda natury. Deven z zapartym tchem czekał, by zobaczyć te słynne Veranderingi, które, jak wynikało z opisów, musiały być naprawdę fascynującymi istotami! Niestety, potem nie było już tak miło, bo jakaś koszmarna siła wciągnęła go do środka i cisnęła nim o stół, który wbił się boleśnie w bok, sprawiając, że Indianin na chwilę stracił dech. Zaklął pod nosem, próbując rozmasować obolałe miejsce. Ale robił dobrą minę do złej gry, bo przecież nie przyzna się, że naprawdę cholernie go boli, prawda? Pomógł się pozbierać Farai, która też nieźle ucierpiała przy tym otwarciu śluzy, po czym posłusznie ruszył za milczącym gajowym. Ze zdumieniem patrzył na delikatnie falujące strzępki... czegoś, co okazało się być poturbowanym Veranderingiem. A może kilkoma? Tak czy inaczej, mieli mu pomóc. Deven odchrząknął i sięgnął po swoją różdżkę. - Ferula - mruknął, zastanawiając się, czy na jego zaklęcie stworzenie zareaguje tak samo, jak na zaklęcia rzucone przez Echo i Farai. Niestety, strzępki Veranderinga zaczęły się nagle mienić wszystkimi kolorami tęczy i pokrywać liliowymi naroślami, ale z pewnością nie wyglądały lepiej niż chwilę temu. - Niby jak mamy im pomóc, skoro żadne zaklęcie nie działa na nie tak, jak powinno? - spytał, patrząc bezradnie na dziewczyny.
Niechętnie! Bardzo, ale to bardzo niechętnie przyjął pomoc od Isolde. Ale ostatecznie uśmiechnął się na krótko. Tak tylko, żeby jej pokazać, że wszystko w porządku. I nie ważne, że tak nie było. Po prostu nie mógł po sobie dać znać, że coś jest nie tak. - Confringo - spróbował ponownie, ale poszło mu tak samo jak z pierwszym zaklęciem. To doprawdy było denerwujące. Tym bardziej, że znał przecież te zaklęcia. Wychodziły mu one bez większych trudności, a teraz? Wszystko zrzucał na kombinezon, który wcale nie był fajny. Był jego przeklętą zmorą w tym momencie i najchętniej już teraz by go zdjął. Co nie było najlepszym pomysłem na jaki wpadł, więc ostatecznie postanowił się przemęczyć, ale jak tylko wyjdą z wody to go spali! Tak sobie obiecał. Spojrzał na Is, która stała gdzieś niedaleko. - Ty też masz taki niewygodny ten kombinezon? - spytał, jednocześnie pokazując swój stosunek do nieprzytomnego nauczyciela i wszystkiego co tutaj się działo. No dobra, może nie do końca. Bo przecież wszystko go denerwowało, ale nie stanie na środku i nie zacznie tupać nogą, bo jeszcze by się przewrócił i wtedy byłby wstyd. Teraz już ledwo stał, a nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Kątem oka patrzył na poczynania innych mając nadzieję, że im pójdzie lepiej. Bo ile można siedzieć w jakiejś ładowni czy czymś tam z nieprzytomnym nauczycielem i dziwnymi stworami, które jakoś dziwnie się nazywały. I się skubane szybko chowały. Na pewno gdyby nie ten kombinezon już dawno by stąd wyszli. Wszyscy, a nie dalej męczyli się i irytowali z powodu tego wszystkiego. Jakby tego było mało zaczęło mu burzeć w brzuchu. - No co? - spytał Isolde, która w tym momencie dziwnie się na niego spojrzała.
Weźcie ją uduście, nie wiem co z nią zróbcie, ale podejmowała się poszukiwań stworzonka, wrednego, niepokornego, chowającego się gdzieś poza jej zasięgiem, kilkakrotnie. I za żadnym z tych razy jej nie wyszło. Powtórzyła kolejny raz zaklęcie, a kiedy i teraz nie przyniosło to żadnych efektów, w końcu klapnęła sobie na jednym z krzeseł, walcząc z wyporem wody. Przytrzymała się stołu, przypatrując się poczynaniom innych. Może oni mieli większe szczęście od niej? Tak, szczęście, bo tylko od tego to chyba zależało. Na pewno nie od umiejętności. Co do tego nie miała wątpliwości, a i tak nie przychodziło jej nic z łatwością. Zadanie wydawało się tak długo ciekawe, jak szybko nie okazało się, ze tych stworzonek w tej części wraku jest jednak znacznie mniej niż mogli przypuszczać. Zaledwie garstce osób udało się ujawnić ich pierwotną formę. Przeszła się jednak po deku, przechodząc gdzieś z jednej mesy w próg drugiej, zaglądając do środka, jakby tam miała coś spotkać, coś może tym razem pojawi się tutaj? Sprawdziła. — Enutitatum — to nie mogła być wina zaklęcia. Tej myśli do siebie D’Angelo nie dopuszczała.
Edycja: Zapomniałam o numerku: 5.
Ostatnio zmieniony przez Shenae D'Angelo dnia Czw Maj 01 2014, 22:18, w całości zmieniany 1 raz
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement czuł się cudownie, spacerując po dnie jeziora. Początkowo nie czuł się najlepiej w obcisłym kombinezonie, który zdawał się opinać każdy centymetr jego ciała, co w gruncie rzeczy mogło być dość przyjemnym widokiem, biorąc pod uwagę fakt, że gajowy mógł się pochwalić naprawdę imponującą muskulaturą, choć wcale nie czuł takiej potrzeby. W ogóle ten strój jakoś niezbyt mu odpowiadał, ale tylko do momentu, kiedy zanurzył się w wodzie. Bez najmniejszego problemu rzucił na siebie zaklęcie sonorus, dzięki któremu jego tubalny głos doskonale niósł się w wodzie. Trochę irytował go fakt, że uczniowie nie mogli się pilnować grupy i co jakiś czas trzeba było wysyłać po nich jakiegoś bardziej rozgarniętego osobnika, ewentualnie fatygować się samemu, jednak był zachwycony tym wszystkim. Zachwycony faktem, że razem z Morpheusem odkryli Veranderingi, zachwycony faktem, że wędruje sobie po dnie jeziora, jakby to był suchy ląd. Co prawda otwarcie śluzy zakończyło się niezbyt przyjemnie - Clement rąbnął z impetem o ścianę, a po jego ciele rozpełzły się mrówki bólu, jednak zacisną zęby i ruszył tropem bąbelków, które wskazywały drogę, jaką przebyły walczące Veranderingi. - Chodźcie - ponaglił uczniów. - Musicie mu pomóc - te strzępki, to Verandering, który przegrał walkę. Jego przeciwnik dosłownie rozerwał go na kawałki. To cenne zwierzęta, zwłaszcza tutaj, tak daleko od ich obszarów występowania. Zapraszam - wskazał dłonią na unoszącą się w wodzie maź i spojrzał wyczekująco na uczniów. Nie szło im najlepiej - jak dotąd żadne zaklęcie nie przyniosło pożądanego rezultatu. Cóż, Veranderingi były specyficznymi istotami, aczkolwiek na pewną część zaklęć reagowały właściwie. - Próbujcie dalej - powiedział Clement, choć chyba nie był mistrzem, jeśli chodzi o zachęcanie do czynu. Szkoda.
Spacerek po dnie był naprawdę zacny. Bardzo zacny. Nawet mimo pewnych niedogodności związanych z założonym strojem, który nadal nie należał do zbyt wygodnych. Cóż, takie życie, ale jakoś przeżyje, w końcu nie miał innego wyjścia, prawda? Prawda. Soons, stojący jako jeden z ostatnich wszedł do tego dziwnego pomieszczenia statku a raczej wpadł, niesiony przez dziwny wir, niemniej udało mu się to zrobić o wiele zgrabniej niż kolegom i koleżankom, czy nawet nauczycielowi, którzy to przypieprzyli a to kolanem, a to barkiem, a to czymś innym o jakąś część pomieszczenia. Cóż. No, mniejsza, trzeba się było brać za transmutowanie, bo w końcu o to chodziło w tym zadaniu, prawda? Zatem Benjamin, generalnie jak wszyscy zabrał się do roboty. Próbował to z krzesłem, bo zdawało się mieć dobre właściwości, no ale kurwa bezskutecznie. Spróbował Pisciforsa z nadzieją, że mu się to uda. Czemu akurat to zaklęcie? Z prostej przyczyny, założył bowiem, że to całe gówno było właśnie rybką. No i udało się. Już się cieszył, kiedy nagle ktoś go uświadomił, że nie o to zwierzątko chodziło..
1,3
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine ponownie rzuciła to samo zaklęcie tnące co poprzednio, jednakże tym razem nie jej winą było to, że rybozwierz stał się praktycznie niewidzialny i ona go nie dostrzegła strzelając w niego zaklęciem, co owocowało tym że nie wyszło tak jakby tego chciała. Właśnie pojawił się obok niej Tanner. -Lepiej być nie może, nauczyciel nieprzytomny, nas jest ponad dziesiątka i nie radzimy sobie z dwoma dziwnymi stworami, których nazwy nie potrafię wymówić, cudownie- powiedziała po czym niby dla otuchy klepnęła go lekko w ramię. Właśnie dostrzegła Rekina. -Rekinek, co jest? Gorszy dzień? Rusz różdżką i pomóż mi pokonać to coś, sama tego nie zrobię- powiedziała siląc się na uśmiech do przyjaciela. Och jak oni uwielbiali się przekomarzać. Słowa Arcella totalnie zignorowała, bowiem ona poradziła sobie dobrze, a on tak samo jak i ona za drugim razem nie trafił, a to peszek. ...
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Może jednak powinien pomyśleć o butelkowaniu swojej frustracji na poważnie? Serio, to był dobry pomysł, a przekonywał się o tym z minuty na minutę. Archibald wciąż pozostawał nieprzytomny, pomimo użytych na nim kilku zaklęć cucących, więc żyć nie umierać, muszą radzić sobie sami. Gdyby nie to, że Arch mimo wszystko pozostawał profesorem od zaklęć, to Rasheed mógłby się bardzo na niego pogniewać za jego niewrażliwość na krzywdy uczniów i omdlewanie sobie w najmniej odpowiednim momencie. Mimo wszystko dzielnie starał się wreszcie trafić tę durną Veranderinge, która jak na razie ciągle unikała jego zaklęć, albo znikając mu w najmniej odpowiednim momencie, albo po prostu tworząc dziury w swojej strukturze, przez które przelatywały promienie światła, miotane przez Ślizgona. Słowa Kath trochę go ruszyły, mobilizując do skupienia. - Relashio! - krzyknął przy następnej próbie i dla odmiany udało mu się trafić stworzenie, które najwyraźniej zostało chociaż trochę uszkodzone przez strumień gorącej wody, jaki w nie posłał oraz znacznie spowolniło swoje ruchy. Był tym tak zaskoczony, że przez sekundy stał w miejscu nieruchomo, próbując zrozumieć co tak na dobrą sprawę się stało. Na końcu jednak uśmiechnął się z dumą, czego całe szczęście nikt nie mógł zobaczyć, bo samozadowolenie tak od niego biło, że co poniektórych mogłoby zemdlić. Świetnie! Więc jednak nie był aż taką ofermą i to po prostu musiała być kwestia przyzwyczajenia i kilku prób rzucenia zaklęcia pod wodą. Dobrze, ale jeśli kolejne zadania postawione przed nimi przez Morpheusa będą równie wymagające, to może być jeszcze ciekawiej. Miejmy tylko nadzieję, że wtedy opiekun ich grupy będzie przytomny i będzie w stanie im pomóc w razie potrzeby! - Widzisz jak to się robi? - rzucił jeszcze do przyjaciółki. Och, jak wspaniale, że udało mu się pierwszemu trafić galaretę!
[1!]
Ostatnio zmieniony przez Rasheed Sharker dnia Czw Maj 01 2014, 23:08, w całości zmieniany 1 raz
Na miłość boską ile można być nieprzytomnym? Powoli zaczynało to irytować Naye, która teraz szykowała się do ponownego ataku na Veranderinga. Chodziła w tę i z powrotem, aby trochę się uspokoić, bo w tej chwili była naprawdę zdenerwowana. Miała nadzieje, że w końcu uda się unicestwić te stworzenia, bo jak na razie marnie im to szło. Jak na złość zaklęcie znowu się udało, ale przeleciało obok Veranderinga. Zirytowana pokręciła głową i usiadła na jakimś starym krześle, skrzyni, czy Bóg wie czym. W tej chwili denerwowało ją wszystko. To, że znowu nie trafiła. To, że inni też nie trafiali, albo w ogóle nie radzili sobie z zaklęciem, zaledwie paru osobom to się udało i chwała im! To, że nie mogła normalnie oddychać w tym hełmie. I to, że cały jej kombinezon był na nią za duży i było jej w nim niemiłosiernie gorąco. Do tego dochodziło to, że przed wyjściem nie związała włosów, które teraz latały sobie naokoło niej i dodatkowo ją irytowały. Czemu nie zdecydowała się ich ściąć? Byłoby o wiele mniej kłopotu...Ciekawe czy spotka ją dziś coś jeszcze równie ciekawego... Z lekkim znudzeniem obserwowała uczniów walczących ze stworzeniami. Sama jak na razie nie miała siły próbować po raz trzeci, bo prawdopodobnie znowu by nie trafiła.